Rezultaty wyszukiwania dla: Akcja
Polcon
Pokazy, występy, sceny Polconu...
Polcon 2017 to nie tylko mnóstwo atrakcji stricte fantastycznych. Bardzo ważną częścią tegorocznego konwentu będą wydarzenia toczące się na głównej scenie festiwalowej oraz w sali widowiskowej ACK „Chatka Żaka”. Oto tylko niektóre z nich...
XXXV lat "Fantastyki" na Polconie!
XXXV lat "Fantastyki" na Polconie!
Powtórka
Debiutankcka powieść Marcela Woźniaka zabiera nas do Torunia, miasta słodkiego od pierników, lecz także gorzkiego od tajemnic i niewyjaśnionych zbrodni sprzed lat.
Leon Brodzki to przykład detektywa - gliny idealnego. Przystojny, osiągający ogromne sukcesy w policji, myślący nieszablonowo, ale także zmęczony okrucieństwem ludzi i swoją pracą. Dlatego gdy nadchodzi pierwszy dzień jego emerytury, ma nadzieję odpocząć i naprawić wątłe stosunki z dorosłą już córką. Niestety, nie jest mu dany spokój. Morderstwo popełnione w samym centrum miasta do złudzenia przypomina to sprzed lat, którego pozytywny finał był zasługą Leona. Zostaje zmuszony do powrotu na komendę. Czeka go powtórka z dawno już zamkniętej sprawy – dotychczas najtrudniejszej w jego karierze.
Przyznaję szczerze – to co mnie skłoniło do sięgnięcia po tą książkę to to, że jej akcja toczy się w moim rodzinnym mieście. Byłam niezwykle ciekawa, jak to będzie móc przeżywać akcję powieści w miejscach i na ulicach, które znam od dziecka. Nie zastanawiałam się zbytnio nad tym, że to kryminał, do tego zapowiadający się dość mrocznie i interesująco. Dlatego w fabułę wpadłam jak kamień w wodę – przepadłam.
Chciałoby się rzec, że trup ściele się gęsto, ale niestety. Trup jest jeden (przynajmniej przez większość opowieści), do tego po dość krótkim czasie traci na znaczeniu. Ważniejsza w fabule jest tytułowa powtórka – powrót do głośniej na całą Polskę zbrodni sprzed lat. Łączenie wątków, odnajdywanie powiązań, nowe dowody do starej sprawy kryminalnej stanowią główną oś fabuły. Do tego dochodzi wewnętrzna walka Leona, który po spędzeniu całego życia w policji jest zmęczony, lecz nadal zdziwiony poziomem ludzkiego okrucieństwa. Jego problemy osobiste także nie pomagają mu w rozwiązaniu sprawy mimo, że jej finał oznaczałby dla niego zasłużoną emeryturę.
Sama akcja książki początkowo jest dość spokojna. Rozkręca się powoli, autor dba o to, aby nie przekazać czytelnikowi zbyt wielu faktów naraz. Jest oszczędny w poszlakach, nowych dowodach, wyjaśnieniach spraw sprzed lat. Trochę gra na nosie czytelnikowi, podrzucając mu niby to i owo, jednak w żaden sposób niczego nie wyjaśniając. Przeciwnie – mistrzowsko komplikuje fabułę i zaciemnia obraz. Sam Brodzki jakby idzie tym tropem – gubi się, kluczy, nie rozumie co się dzieje, robi jeden krok w przód i dwa w tył. Morderca za to nie ułatwia mu sprawy i mimo stopniowego odkrywania nowych poszlak, staje się coraz bardziej tajemniczy, bawiąc się zagubieniem Leona.
Z czasem fabuła nabiera tempa, rozpędza się, wszystko zaczyna składać się w spójną i logiczną całość. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom! Rozwiązanie sprawy i namierzenie mordercy, a także jego motyw są tak zaskakujące, że naprawdę ciężko na nie wpaść samemu. Akcja kluczy, gmatwa się, teraźniejszość miesza się z przeszłością, a demony nie śpią i są gotowe w każdej chwili zaatakować ze zdwojoną siłą. Są pościgi, tajemnice, zdrady, a krew wsiąka w brukowane toruńskie uliczki Starówki.
Pan Woźniak, jako absolwent toruńskiego Uniwersytetu i człowiek od lat blisko z Toruniem związany, potrafił w bardzo trafny sposób scharakteryzować poszczególne miejsca w tym mieście. Opisując je wielokrotnie uraczył mnie ciekawostkami na temat poszczególnych miejsc czy budynków, wspomniał wielokrotnie o kultorych postaciach toruńskiej społeczności, co – nie przeczę – sprawiło mi ogromną przyjemność. Jednak spieszę z wyjaśnieniami – pod względem umiejscowienia fabuły będzie to lektura miła nie tylko dla mieszkańców Grodu Kopernika. Każdy znajdzie tu wiele interesujących faktów na temat tego miasta, mistrzowsko wplecionych w fabułę. Sprawia to, że książka nabiera trochę lekkości i mimo mrocznego klimatu całej powieści, nie przytłacza. Ironiczne poczucie humoru autora oraz umiejętność stopniowania napięcia i zaskakiwania czytelnika sprawia, że od książki trudno jest się oderwać.
Same postacie w książce są ciekawe, realistyczne i stworzone z niezwykłą precyzją. Interakcje między nimi są naturalne, a znajomość ludzkiej psychiki dodaje, szczególnie Brodzkiemu, autentyczności. Wiedza autora na temat realiów policyjnego śledztwa oraz atmosfery komisariatów sprawia, że cała książka nabiera niezwykłej wiarygodności i profesjonalizmu. Zakończenie natomiast wbija w fotel i pozostawia czytelnika z poczuciem niedopowiedzenia oraz budzi ogromny apetyt na poznanie dalszych losów Leona.
„Powtórka” to niezwykłe dzieło, świetnie napisany kryminał z akcją prowadzoną w sposób skomplikowany, z ciekawymi postaciami i mistrzowskimi zwrotami akcji.
Zgromadzenie cieni
Zgromadzenie cieni to kontynuacja Mroczniejszego ocienia magii, powieści, która skradła moje serce, głównie za sprawą motywów równoległych Londynów, w których magia ma różną postać i barwę. Książka spodobała mi się głównie z powodu gaimanowskiego klimatu oraz dwójki głównych bohaterów: władającego żywiołami Kella, na co dzień adoptowanego królewskiego syna oraz sprytnej złodziejki Lili, zdradzającej objawy magiczności, choć pochodzącej z krainy zupełnie magii pozbawionej. W tomie pierwszym ta dwójka uratowała Londyn i brata Kella, po czym każde poszło w swoją stronę.
Minęły cztery miesiące. Lilla spełniła swoje marzenie i została piratką, spotkała też utalentowanego maga, który nauczył ją jak korzystać z magii żywiołów. Szybko okazało się, że nasza irytująca złodziejka ma w sobie olbrzymi potencjał. Kell jest w nieco gorszej sytuacji. Nie dość, że stracił zaufanie wszystkich, w tym królewskich rodziców, zakazano mu swobodnych podróży między światami, to jeszcze związał życie swoje z życiem brata, przez co właściwie tkwi w impasie. Każde odczucie, zwłaszcza ból bracie teraz dzielą, co się dzieje z jednym, dzieje się też z drugim. Żyjąc wspólnym życiem, tak naprawdę stoją w miejscu, bo okazuje się, że Rhy też źle się z tym czuje.
Tymczasem trwają przygotowania do turnieju magów, bardzo prestiżowego wydarzenia na skalę światową. To nie tylko wiele wydarzenie towarzyskie i rozrywkowe, ale też polityczne. Który mag okaże się najsilniejszy i okryje sławą swoje królestwo? To się okaże.
Przez dość długi czas akcja toczy się dość wolno, co mnie trochę zirytowało, ponieważ mylnie zakładałam, że intryga powinna się rozwiązać w tej samej książce. Na niedługo przed końcem zorientowałam się, że wszystko, co w drugim tomie miałam okazję śledzić jako czytelnik było tak naprawdę dopiero wstępem do wydarzeń w tomie trzecim. To typowy zabieg dla środkowych części trylogii, ja jednak okazałam się taką czytelniczą gapą.
Pomijając wolne tempo rozwoju historii, ogromny plus należy się książce za barwny świat przedstawiony, zabawne, błyskotliwe dialogi oraz wyraziste niejednoznaczne postaci. Nikt tu nie jest jednokolorowy, tylko dobry albo tylko zły. Bohaterowie mają własne interesy, powiązania, pragnienia, które często pakują ich w kłopoty lub wręcz im szkodzą. Każda decyzja, najczęściej magiczna, ma swoje poważne konsekwencje nie tylko dla nich samych, ale też dla całych Londynów. Przykładowo: Lilla nie jest zła, ale dobra też nie. Skryta i przewrotna, pcha się ta gdzie jej nie chcą, często dyskredytując po drodze innych. Krwi co prawda nie przelewa, ale jest tego bliska, czegoś chce, to sobie to bierze nie bacząc na to, że jest to czyjaś własność, nie ma wyrzutów sumienia ani skrupułów. Nie polubiłam tej bohaterki, ale jednocześnie wiem, że tak ją uwarunkowały przeżycia z przeszłości, dlatego jest taka a nie inna. Podobnie jest z Kellem, Emerym, czy Hollandem. Każdy z nich ma swoją jasną i mroczną stronę, a złożyło się na to wiele czynników. To dlatego bohaterowie są tak intrygujący i nietuzinkowi.
Jak już wspomniałam, druga część to preludium do części trzeciej. Jak ułożą się losy równoległych Londynów? Czy Kell zdoła wrócić do domu? A może tym razem to dzielna piratka uratuje jego, księcia w opałach?
Niecierpliwie czekam na finał trylogii, a Was zachęcam gorąco do wycieczki do magicznych Londynów. Ta niezwykła marszruta z pewnością się Wam spodoba!
Tajemnica wyspy Flatey
Tajemnicza księga, mroczne opowieści, pradawne rytuały, okrutne zabójstwa - to wszystko stanowi elementy wielkiej spirali nakręconej wiele lat temu. Czy we współczesnym świecie nadal możemy poczuć wpływ dawnych legend? Ile razy w swoim całym życiu mogliśmy spotkać się ze starożytnymi historiami? Czy mogą one nas czegoś nauczyć? Dawno, dawno temu na pewnym statku pewien mężczyzna stworzył zagadkę, którą odgadnąć może tylko największy znawca tajemniczej księgi ,,Flateyjarbók" opisującej pradawne bitwy, wojny, intrygi wikingów. Mężczyzna stworzył coś, co na wiele wieków zajęło umysły najwybitniejszych geniuszy. Nikt nie potrafił rozwiązać tej zagadki. ,,Flateyjarbók" po wielu latach trafiło tam, gdzie jego miejsce - na malutką wyspę Flatey, gdzie czas płynie jednostajnym rytmem. Nikt tu się nie śpieszy, życie każdego mieszkańca to codzienna rutyna. Wydawałoby się, że nic nie może wyrwać osób zamieszkujących wyspę z ich urokliwego otępienia, ale wtedy na pobliskiej wysepce zostają odkryte zwłoki. Kim jest tajemniczy mężczyzna, który najwyraźniej spędził zimę w zapomnianym przez wszystkich miejscu? Co wspólnego z jego śmiercią ma tajemnicza księga?
Kochani, zapraszam was na recenzję książki, co do której mam mieszane uczucia. Spodziewałam się niesamowitego, świetnie skonstruowanego kryminału, gdy wciągnie mnie od samego początku, a historia opisana w "Tajemnicy wyspy Flatey" zaczęła rozkręcać się dopiero po 100 stronach, choć cała powieść ma ich tylko 255. Viktor Arnar Ingólfsson miał bardzo ciekawy zamysł, ale nie wykorzystał go w pełni. Pomijając te wady, "Tajemnica wyspy Flatey" potrafi zaskoczyć. Zapraszam was do zapoznania się z całą recenzją!
Islandzka wiosna. Zapach morza, krzyk ptaków, foki, ryby, przenikliwy wiatr. Wśród burzliwych wód zatoki Brei∂afjör∂ur, wśród skał i tysięcy małych wysepek znajduje się Flatey. Na wyspie Flatey wieki temu wybudowano maleńką osadę. Odniesiesz wrażenie, że czas tu zwolnił biegu. Z dala od zgiełku wielkiej cywilizacji mieszkańcy żyją tu w spokoju, w ciszy, bez pośpiechu i w zgodzie z rytmem natury. Małomiasteczkowej sielanki osady nic nie zakłóca. Aż do chwili znalezienia zwłok na morskim wybrzeżu.
Już wkrótce Kjartan, którego zadaniem jest wyjaśnienie tej śmierci, uświadamia sobie, że nie ma do czynienia z ofiarą wypadku. Szybko okazuje się, że mieszkańcy wyspy mają swoje głęboko skrywane tajemnice, które w zadziwiający sposób łączą się z mroczną przeszłością. Kluczem do rozwiązania zagadki jest średniowieczny manuskrypt: księga Flateyjarbók, zbiór sag i eposów o starożytnych władcach Wikingów. Aby znaleźć przyczajonego zabójcę, Kjarten musi zejść do ciemnego, niebezpiecznego świata starożytnych legend, symboli i tajnych stowarzyszeń.
Trzymasz w dłoni świetny kryminał łączący w sobie elementy klasyki literatury zbrodni i thrillera. Drobiazgowo odmalowane tło historyczne i kulturowe powoduje, że opowieść staje się niezwykle realistyczna i już po pierwszych kilkunastu stronach nie można się od niej oderwać. Wiernie oddana atmosfera maleńkiej wyspiarskiej osady, gdzie teraźniejszość przenika się ze światem legend i krwawych mitów, intrygująca, tajemnicza księga sprzed wieków, umiejętnie dozowany humor i hipnotyzujące, wciągające czytelnika napięcie — tym jest „Tajemnica wyspy Flatey”!
Nie zgasisz lampki nocnej, póki Kjartan nie złamie odwiecznej tajemnicy...
Islandia to jedno z najbardziej tajemniczych terenów na świecie. Skrywa ona wiele tajemnic. Piękne, skaliste wybrzeża, spokojne miasteczka, wiele maleńkich wysp. Nadchodzi wiosna. Natura w końcu może ukazać swoje piękno. Silny, porywisty wiatr, tysiące gatunków zwierząt, które tylko czekają na odkrycie i ONA - maleńka wyspa Flatey. Parę domów na krzyż, żadnego dostępu do większych miast. Wydawałoby się, że nic się tam nie dzieje. Mieszkańcy żyją we własnym rytmie, każdy zna każdego. Nic nie mogłoby zakłócić ich spokoju. Do czasu...
Kjartan zostaje wysłany przez prefekta do zbadania sprawy tajemniczych zwłok znalezionych na niezamieszkałej przez nikogo, maleńkiej wysepce. Jedyną jego nadzieją na wyjaśnienie śmierci i ustalenie tożsamości trupa jest podróż na Flatey. Miejsce, w którym każdy zna każdego, a znalezienie zwłok zaburza codzienną rutynę mieszkańców. Kjartan korzystając z gościnności miejscowych, próbuje rozwikłać tajemniczą zagadkę i zrozumieć przebieg wydarzeń, które doprowadziły do śmierci niezidentyfikowanej osoby. Tajemnicza kartka znaleziona w ubraniach nieżywego mężczyzny może być jedyną wskazówką, na jaką może liczyć przedstawiciel prefekta. Wszystko wskazuje na to, że aby odkryć zagadkę śmierci mężczyzny, Kjartan musi zapoznać się z tajemniczą księgą ,,Flateyjarbók", która opisuje pradawne losy wikingów. Z czasem na wyspie dochodzi do kolejnego przestępstwa. Czas nie ubłagalnie pędzi do przodu, a sprawca pozostaje na wolności. Co przydarzyło się ofiarom? Jaki związek z ich śmiercią ma "Flateyjarbók"?
"Tajemnica wyspy Flatey" to kunsztownie skonstruowana powieść, w której akcja zagęszcza się bardzo powoli - praktycznie przez połowę książki autor buduje napięcie, zarzuca na czytelnika sieć niedomówień, przeplata teraźniejszą historię z fragmentami ,,Flateyjarbók", która opowiada wszelkie losy nieustraszonych wikingów. Głównym tematem w tej pozycji nie jest wcale znalezienie sprawcy tajemniczych śmierci podróżników, którzy zawitali na wyspę, a raczej rozwiązanie zagadki stworzonej przez pewnego badacza tajemniczej księgi wiele lat temu. Odkąd zobaczyłam tę powieść w zapowiedziach wydawnictwa, poczułam, że muszę ją przeczytać. Choć rzadko czytam kryminały, to naprawdę je cenię. Uwielbiam wraz z bohaterami poszukiwać coraz to kolejnych tropów, rozwiązywać mroczne zagadki. Jak zapewne wywnioskowaliście ze wstępu mojej recenzji, poczułam się zawiedziona. Spodziewałam się czegoś całkowicie innego. Książkę, która ma raptem 260 stron, czytałam ponad tydzień. Przebrnięcie przez pierwszą połowę tej powieści nie było wcale łatwe. Choć starałam się, jak mogłam, nie potrafiłam zainteresować się tym, co działo się na pierwszych stronach. Nie zauważyłam żadnego szybszego bicia serca, ciarek na rękach. Miałam wrażenie, że autor za bardzo skupił się na ukazaniu czytelnikowi losów wikingów i nie potrafił odnaleźć żadnej równowagi, która zapewniłaby mu zainteresowanie osoby, która sięgnęła po jego powieść. Dopiero w połowie książki zaczęło się coś dziać. Akcja się zagęściła, bohaterowie w końcu zaczęli tak naprawdę badać przyczyny tajemniczych śmierci, a fabuła w końcu nabrała tempa. Przyznam szczerze, że koniec był naprawdę zaskakujący - nie spodziewałam się, że tak wszystko się potoczy i właśnie za to należy się duży plus dla autora!
"Tajemnica wyspy Flatey" to pozycja dla wytrwałych czytelników. Może na początku zniechęcić swoją powolnością, która sprawia, że ta historia naprawdę wiele traci, ale jeśli już ktoś wytrzyma, może poczuć się na końcu mile zaskoczony i zaintrygowany tym, jak potoczyła się ta historia. Viktor Arnar Ingólfsson miał naprawdę ciekawy pomysł, który mam wrażenie, po prostu źle poprowadził. Czy żałuję, że zapoznałam się z tą powieścią? Nie, ponieważ na końcu poczułam się usatysfakcjonowana. Nie mogę wam z ręką na sercu polecić tej powieści - sami powinniście wyrobić sobie o niej opinię. Uważam, że warto spróbować i zapoznać się z tajemnicami małej islandzkiej wysepki, która kryje wiele tajemnic. Kto wie, może wciągnie was od pierwszej strony, a być może tak, jak mnie zaintryguje dopiero od połowy?
Zdrada
Giordano Bruno jest filozofem o niemałym talencie do wykrywania kłamstw; jako Włoch musi znosić nieprzychylne komentarze ludzi, mimo że tak jak oni służy Anglii. Do tego dochodzi również fakt, iż dla wielu pozostaje heretykiem od chwili, gdy postanowił zrzucić z siebie habit. Tym razem doktor Bruno zostaje uwikłany przez przyjaciela, sir Philippa Sidney'a, w sprawę tajemniczej -ponoć samobójczej- śmierci Roberta Dunne'a na statku sławnego na świecie sir Francisa Drake'a. Kapitan chce jak najszybciej rozwikłać sprawę, aby ruszyć w kolejną, pełną przygód i niebezpieczeństw podróż do Hiszpanii. Bruno nie zdaje sobie jednak sprawy z jeszcze jednej ważnej rzeczy- na statku, w posiadaniu Drake'a, znajduje się bardzo cenna księga, mogąca zatrząsnąć Kościołem w posadach. Nie wie, iż jej tropem ruszył jego zaciekły wróg, pewien księgarz bez uszu...
I nie wracaj do mnie, dopóki nie będziesz moja.
Thriller historyczny to -jak dla mnie- połączenie idealne. Zawsze intrygowało mnie, w jaki sposób, bez cudów współczesnej techniki, radzono sobie z wykrywaniem sprawców przeróżnych wykroczeń. Dlatego też nie zastanawiałam się długo nad wyborem owej lektury i mówiąc całkowicie szczerze, nie żałuję ani sekundy spędzonej ze Zdradą.
Giordano Bruno to mężczyzna spokojny, rozważny oraz niezwykle inteligentny. Jednak przez wzgląd na przyjaźń z młodszym od niego sir Sidney'em, który wprost uwielbia pakować się w nieciekawe historie (mające oczywiście przekonać cały świat o jego męstwie), równie często co kompan wpada w kłopoty. Sprawa zgonu Roberta Dunne'a także należała do jednej z takich historii. Sidney, mając nadzieję na wyrwanie się spod domowej kurateli, przekonuje przyjaciela, aby towarzyszył mu w podróży na statek sir Francisa Drake'a, a gdy już znajdują się na miejscu okazuje się, że miał w tym swój ukryty cel. Otóż załoga z przerażeniem myśli o podróży statkiem, na pokładzie którego jeden z nich popełnił samobójstwo- źle to wróży owej wędrówce. Kapitan Drake zauważył jednak pewne nieścisłości w całej sprawie, a żeby móc zamknąć śledztwo, potrzebuje kogoś, kto odnajdzie dla niego sprawcę. I tak wybór pada na Giordano Bruno, oczywiście w towarzystwie Sidney'a.
Początkowo akcja raczkuje, opowieść rozwija się dość powoli. Poznajemy statek, jak również jego załogę. Zauważamy, kto mniej lub bardziej jest przychylny gościom (szczególnie doktorowi Bruno, w końcu jest Włochem). Główni bohaterowie rozglądają się uważnie, badają każdy kąt, dyskretnie -albo i przy pomocy dźwięczących monet- przepytują ludzi. Rozpoczynając przygodę, nie mogłam się wczuć w całą tę opowieść; jednak im więcej stron przeczytałam, im dalej towarzyszyłam w śledztwie mężczyznom, tym ciekawiej się robiło. Teraz, po zakończeniu mojej kilkaset stronicowej przygody, czuję się, jakbym sama dopiero co zeskoczyła z pokładu na stały ląd. Bardzo, bardzo ciekawa podróż w przeszłość!
Pani Parris doskonale oddała klimat tamtych lat, jak również wyraziście zarysowała tło epoki. Metody, jakie stosował Bruno, także świetnie wpasowały się w ówczesny okres, dając nam możliwość lepszego poznania epoki.
Na pochwałę zasługują także stworzone postacie. Różnice między Brunem a Sidney'em są aż nadto widoczne. Czytelnik zastanawia się, co jeszcze -kolokwialnie mówiąc- zmaluje Sidney, aby osiągnąć upragniony cel. Ale, ale! Nie myślcie, że to Giordano Bruno jest w tym "związku" głosem rozsądku- może po części, jednak pod tą rozważną powłoką kryje się gorące serce, ale i ostry jak brzytwa umysł. Warto także wspomnieć o umiejętnościach do walki, które niejednokrotnie ratowały jego włoskie życie.
Podsumowując, Zdrada to historia jakich mało. Z każdą kolejną stroną robi się coraz ciekawiej, zaczynamy oddychać tamtejszym powietrzem, wciągając do płuc mniej lub bardziej przyjemne zapachy. Wy też, razem z Giordanem i Sidney'em, ruszcie tropem mordercy!
„Dzikie królestwo” - Gin Phillips
Pod koniec września nakładem Zysk i S-ka Wydawnictwa ukaże się powieść „Dzikie królestwo” autorstwa Gin Phillips.
Książka debiutowała właśnie w Kanadzie i z miejsca została bestsellerem, zarówno na listach magazynów, jak i Amazonu. W tym miesiącu planowana jest premiera w USA. Warto też dodać, że trwają prace nad ekranizacją powieści, a w roli głównej wystąpi znana z "Wilk z Wall Street", "Tarzan: Legenda" oraz genialnej roli szalonej Harley Quinn z "Suicide Squad" Margot Robbie.
Calamity
Brandon Sanderson zadomowił się w Polsce na dobre. Mimo iż bum na jego dzieła minął, to w dalszym ciągu cieszy się sporą popularnością. Pojawiła się okazja, aby zakończyć jedną z jego serii. Czy jest to powód do radości? Oczywiście, ponieważ dzięki temu można zacząć kolejną!
“Calamity” jest ostatnim tomem trylogii o Mścicielach, zatem niesie ze sobą odpowiedzi na pytania, które nurtowały czytelników już od początku. Grupa pod przywództwem Davida trafia do Ildithi, gdzie planuje znaleźć i uratować Profesora.
Biorąc do ręki którąkolwiek część z serii “Mścicieli” na pewno należy zatrzymać wzrok na okładce. Jędrzej Chełmiński udowodnił, że jego talent plastyczny jest na wysokim poziomie, a okładka może zachęcić do zakupu nie tylko nazwiskiem autora. Mimo świetnej oprawy graficznej wydanie zawiera także minusy. Są to literówki w tekście. Osoba odpowiedzialna za to zasługuje na burę, bo czasem na jednej stronie znajduje się kilka byków. Sprawia to, że sprawne i lekkie czytanie momentami zgrzyta.
Pierwszą rzecz, jaką można zauważyć w dziełach Sandersona, to otoczenie, w jakim rozgrywa się fabuła. Każdy tom ma inne tło, równie zaskakujące i fascynujące. “Calamity” nie odbiega od swych poprzedniczek i serwuje krajobraz, którego wyobrażenie sobie zmusi czytelnika do umysłowego wysiłku. Pisarz posiada ogromną wyobraźnię, dlatego nie ma co liczyć na przyziemne pomysły i rozwiązania.
Mimo iż seria skierowana jest głównie do młodzieży, to śmiało może czytać ją starszy czytelnik. Nie jest ona prosta czy “cukierkowa” - wręcz przeciwnie - można znaleźć w niej sporo przekazu i ciekawych cytatów. Mimo ukazywania poważnych kwestii, takich jak śmierć czy miłość, to dzieło utrzymane jest w lekkim klimacie, a więc nie męczy ckliwymi scenami na kilka stron. Brandon Sanderson wplótł sporo poczucia humoru, objawiającego się, m.in. w zamiłowaniu głównego bohatera, Davida do porównań. Już od pierwszego tomu boryka się on ze znalezieniem dobrej metafory, jednak strasznie mu to nie wychodzi, co może budzić uśmiech na twarzy czytelnika.
Wyraziste postaci są mocną stroną książki. W świecie Epików - ludzi o niezwykłych zdolnościach - bohaterowie nie mogą być miałcy. Drużyna Mścicieli do zbiór indywiduum. Każdy wnosi coś innego, przez co odbiorca książki na pewno znajdzie kogoś, kogo polubi, a nawet z kim będzie się utożsamiał. Najszerszy wachlarz serwują natomiast Epicy. Brandon Sanderson doskonale stworzył atmosferę otaczającą tych ludzi, którzy są na zupełnie innym szczeblu w hierarchii ludzkości. Warunek, Zawłaszczacz czy Wycieraczka, to z pewnością nie są pseudonimy, które chciałyby mieć dzieci bawiące się w superbohaterów. Jednak doskonale wpasowują się one w dzieło. Ksywy wyrwane z kontekstu brzmią czasem wręcz infantylnie, jednak wykreowany świat doskonale mieści takie nazwy. Dowodzi to, że autor świetnie buduje klimat, gdyż podczas czytania, wokół każdego Epika czuć moc i wyższość. Jeśli ktoś zwany Wycieraczką w uzasadniony sposób budzi lęk, to pisarz naprawdę musi mieć talent do tworzenia atmosfery.
Seria “Mściciele” zawiera sporo zagadek, a odkrywanie odpowiedzi mocno wciąga w czytanie, dlatego należy ostrzec przed syndromem “jeszcze jednego rozdziału”. Naprawdę ciężko oderwać się od książki, zwłaszcza, że ostatni tom wyjaśnia zagwozdki nurtujące choćby od “Stalowego Serca”. Wszystko to okraszono fantastyką naukową, niezbyt zawiłą, jednak zmuszającą do skupienia się. Wartka akcja w niebywałym świecie Epików wzmacnia zaangażowanie w czytanie.
Brandon Sanderson nie bez powodu ma mnóstwo fanów. Pisarz doskonale zna się na kreowaniu niezwykłych historii osadzonych w niebywałych krajobrazach. Seria “Mściciele” nie odbiega od tego i gwarantuje świetną zabawę w świecie Epików, w którym ludzkość skazana jest na ich łaskę. Jednak nie każdy potrafi ugiąć się pod ich mocą. David wraz z grupą udowodni, że jest nadzieja, a zrobi to zapewniając dobrze spędzony czas nad lekturą.
Wilcza godzina
„Wilcza godzina” Andriusa Tapinasa to moje pierwsze spotkanie ze współczesną literaturą litewską. Domyślam się, że dla wielu innych czytelników również. Czego zatem powinni się spodziewać?
Andrius Tapinas na Litwie jest obecnie znany przede wszystkim jako pisarz, choć ukazały się dopiero dwie jego książki – „Wilcza godzina” oraz jej kontynuacja, „Dzień plagi”. Karierę Tapinas robi jako prezenter telewizyjny i działacz społeczny, a zaczynał od przekładu – jako siedemnastolatek został najmłodszym na świecie tłumaczem „Władcy pierścieni” J. R. R. Tolkiena. Te silne związki z fantastyką obiecują ciekawy tekst.
Pierwsza litewska powieść steampunkowa już na wstępie oczarowuje rozmachem. Autor przezornie opisał pokrótce bohaterów, by czytelnik nie gubił się w ich szeregach. Panorama opisanych w powieści miejsc rozciąga się od Sankt Petersburga do Londynu, choć większość akcji skupia się na Wilnie – okupowanym przez Imperium Rosyjskie mieście, które pragnie wyzwolić się spod carskiego jarzma. Motywy, które znamy z historii i literatury przełomu XIX i XX wieku – gwałtowna industrializacja, rozwój kapitalizmu, wyzysk, nierówności społeczne, fale strajków i powstanie ruchów sufrażystek – przeobrażają się pod piórem Tapinasa w scenerię dla działań alchemików i mechaników parających się działalnością nadprzyrodzoną. Na tle politycznych intryg i przenikania się rzeczywistości z litewskimi legendami rozgrywają się wątki takie jak pierwsza miłość nastoletniej uzdolnionej mechaniczki, które, pozornie niewpływające na kształt świata, stają się kluczowe dla całej opowieści. Pojawia się też mityczny żelazny wilk – mechaniczny potwór zdolny do samodzielnego myślenia, niczym żywa istota. Jaką rolę odegra w dramatycznej walce grup wpływu w steampunkowym Wilnie?
Tapinas zgrabnie łączy wiedzę historyczną z ludowymi wierzeniami – nie tylko litewskimi, ale też na przykład żydowskimi. Wplata je w fabułę zupełnie naturalnie, zapewniając powieści wyjątkowy klimat. „Wilcza godzina” to książka, która pozostaje w głowie – ze względu na korowód interesujących bohaterów, barwnie opisane miasta i atmosferę narastającego napięcia. Urzekło mnie to tło i świat wykreowany przez Tapinasa. Interesującym zabiegiem jest też osadzenie w rolach głównych działających postaci nastolatków – Miły i Salomona.
Powieść ma jednak również minusy. Jako samodzielny utwór nieszczególnie się sprawdza – konkretna akcja (pojawienie się żelaznego wilka) zaczyna się pod sam koniec tekstu. Z blisko pięciuset stron około czterystu autor poświęcił budowaniu świata i kreowaniu tła, z którego fabuła wylęgnie się sama. Na szczęście jako pierwszy tom cyklu jest natomiast „Wilcza godzina” znakomita – tak wykreowane uniwersum to doskonałe otwarcie i punkt wyjścia do większego projektu.
Problem stanowi także przekład. Nieuwaga tłumacza i redaktora jest widoczna zdecydowanie w zbyt wielu miejscach. Niektóre z błędów to drobnostki, które zgrzytają: „Susłow czuł się jak nie w swoich butach” (s. 243) lub denat, który poprzedniego wieczoru „zabawiał się z kolegami w barze” (s. 335). Dwa poważne uchybienia przewijają się jednak przez całą powieść – niepoprawna odmiana nazwy sterowca „Ilja Muromiec” („Muromca”, nie „Muromieca”) oraz termin „rzeczywisty radny państwa rosyjskiego” (chodzi o „rzeczywistego radcę stanu”, IV rangę według tabeli wprowadzonej w Imperium Rosyjskim przez Piotra I). Dla kogoś może to nic wielkiego, mnie takie błędy wyraźnie przeszkadzały w lekturze.
Mam nadzieję, że „Wilcza godzina” to zaproszenie do świata, który nie skończy się na dwóch tomach. A na przekład „Dnia plagi” będę czekać z niecierpliwością. Jeżeli szukacie interesującego steampunkowego uniwersum – czytajcie Tapinasa.
Cela 7
Wyobraźcie sobie na pozór demokratyczny świat, w którym to rolę sądów sprawujecie Wy – całe społeczeństwo. Za pomocą internetowego bądź smsowego głosowania decydujecie o czyimś życiu lub śmierci. Jednym słowem z poważnego oskarżenia, które powinno zostać poddane odpowiedniemu osądowi, robi się czyste reality show, które sprawia, że na jaw wychodzi ludzka natura. Społeczeństwo jest żądne krwi, pragnie oglądać egzekucję każdego, kto popełnił zły czyn. Uniewinnienie? Zdarza się, ale bardzo rzadko. Odpowiednie dochodzenie czy przeprowadzenie śledztwa schodzi na dalszy plan, ważne jest show! A wiecie... show must go on.
W samym centrum z zimną krwią zamordowano słynnego celebrytę, bardzo cenionego i szanowanego wśród społeczeństwa. Na miejscu zbrodni policja zatrzymuje szesnastoletnią Marthę Honeydew, która trzymając broń w ręku momentalnie przyznaje się do winy. Trafia do celi śmierci, a właściwie do celi numer 1, i wraz z każdym kolejnym dniem przechodzi do kolejnego numeru, aż w końcu dotrze do numeru 7, w której odbędzie się jej egzekucja. O ile widzowie ją uniewinnią. Ale dlaczego mieliby uniewinnić kogoś, kto stale utrzymuje, że zamordował słynnego Jacksona Paige’a, którego wszyscy kochali? Żądają egzekucji, choć obrończyni Marthy nie wierzy dziewczynie, że to ona zastrzeliła Paige’a. Kto tak naprawdę pociągnął za spust i ze śmiertelnym skutkiem puścił kulkę w stronę Paige’a?
Nie byłam do końca pewna, czego mam się spodziewać po tej książce. Z jednej strony zapowiadała się naprawdę dobrze, a z drugiej wydawała się być oklepana. Na pozór przypomina dystopię, ale nie jest nią tak od początku do końca. Teoretycznie akcja rozgrywa się w dosyć rzeczywistym świecie, gdzie usunięto sądownictwo, a procesy zbrodniarzy odbywają się w formie reality show oglądanego w telewizji. Ale właściwie nie dowiadujemy się nic więcej o tym świecie. Same wydarzenia są nieco ograniczone, bowiem Martha siedzi w celi i to głównie tam spędzamy czas. Rozdziały z perspektywy Eve, czyli obrończyni szesnastolatki, pokazują nam zaledwie mały fragment tego, co dzieje się na zewnątrz, jednakże ta książka ma na celu skupienie się na czymś innym – na samej Marcie i odkryciu prawdy. Dziewczyna skrzętnie utrzymuje, że to ona jest odpowiedzialna za morderstwo. Społeczeństwo ślepo wierzy w to, co słyszy. Wydawałoby się, że sprawa jest przesądzona...
Pamiętacie „Igrzyska śmierci” i show prowadzone przez tego niebieskowłosego, ekscentrycznego Caesara Flickermana? Tutaj mamy coś podobnego. W ostateczności reality show doprowadza skazanych do śmierci, a społeczeństwo ogląda ich egzekucję na żywo. Prowadząca show jest niezwykle irytującą osobą, do której nic nie dociera. Ludzie nie dbają o życie i śmierć, chcą tylko dobrej zabawy. Chcą skandalu, rozlewu krwi, brutalności. Nie da się ukryć, że jest to dosyć przerażające, zwłaszcza, że te emocje są tak dobrze podsycane przez tych, którzy mają władzę. A kto tak naprawdę decyduje o tym, czy oskarżony wywinie się śmierci czy zginie na krześle elektrycznym? Właśnie oni. To tylko pozornie demokratyczny świat, bowiem tak naprawdę nie każdy może oddać głos w tej sprawie. Wpływowi, bogaci ludzie mają dostęp do telefonów i Internetu, stać ich na związane z głosowaniem opłaty... A ludzie spoza wpływów? Tutaj nie jest już tak kolorowo. Autorka bardzo wyraźnie zaznacza ten podział, który właściwie jest w tej powieści bardzo istotnym motywem.
Akcja toczy się tempem umiarkowanym i mimo wszystko jest dosyć przewidywalna. Właściwie już od samego początku można wyczuć, że w zeznaniach głównego bohaterki jest coś nie tak. Jednak wydaje mi się, że autorce właśnie o to chodziło, że zrobiła to celowo, aby wzbudzić w czytelnikach ciekawość. Mimo tego sama główna bohaterka nie wzbudziła we mnie żadnych większych emocji, podobnie jak cała powieść. Właściwie jeżeli bardziej przeanalizujemy tę pozycję, to okaże się, że nie wnosi ona do tego gatunku literackiego nic nowego. Podział społeczeństwa, korupcja, reality show... Te elementy pojawiały się już nie raz. Zapewne dlatego historia Marthy nie urzekła mnie tak, jakbym chciała.
„Cela 7” to książka poprawna, ale nie wyjątkowa. Jest dobrze napisana, przemyślana i logiczna, autorka w dobry sposób kreuje całą historię, ale niestety nie ma w niej żadnego powiewu świeżości. Całość jest dobrze zrealizowana, ale lekko przewidywalna. Mimo tego czyta się ją lekko i przyjemnie, bez większej irytacji czy towarzyszącego uczucia w stylu „zaraz wyrzucę tę książkę przez okno”. A to już coś! Dlatego jeżeli macie ochotę się z nią zapoznać to nie odradzam, jednakże nie spodziewajcie się tutaj fajerwerków.