Rezultaty wyszukiwania dla: Akcja
Upiorna opowieść
„Jaka była najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłeś?”
Stany Zjednoczone, lata siedemdziesiąte XX wieku. W Milburn, niewielkim miasteczku w stanie Nowy Jork, działa Stowarzyszenie Chowder. Tworzy je grupa starszych panów, przyjaciół, którzy spotykają się, by opowiadać sobie historie – niektóre prawdziwie, inne zmyślone, wszystkie przerażające. Jednak echa przeszłości domagają się sprawiedliwości – jedna z opowieści wraca, by ich prześladować. Opowieść o czymś, co zrobili dawno temu. Opowieść o tragicznym błędzie, przerażającym wypadku. Nad Milburn nadciąga nadnaturalna, gęstniejąca z każdym dniem groza...
Konkurs: Raven. Tom 1. Biały kruk
Pierwszy tom bestsellerowej serii fantasy dla młodzieży!
Życie Piper i jej młodszego brata zmienia się w ciągu jednej nocy. Po tragicznej śmierci ich matki lądują na idyllicznej wyspie pod opieką nieprzyzwoicie bogatej babci, której nigdy wcześniej nie spotkali. Dziewczyna zaczyna się buntować, bo jedyne co można robić w Raven Hollow to zanudzić się na śmierć.
„Biały Kruk to pierwszy tom serii Raven, w której wątki paranormalne łączą się z romansem i tajemnicami! To idealna propozycja dla fanów książek fantasy, którzy zakochali się historiach takich jak Saga Zmierzch, Akademia Wampirów czy Dary Anioła!”
Dwór szronu i blasku gwiazd
Uwielbiana autorka powraca z kolejną odsłoną cyklu "Dwór cierni i róż"!
Akcja powieści toczy się kilka miesięcy po wydarzeniach z Dworu skrzydeł i zguby. Historia opowiedziana jest z perspektywy Feyre i Rhysa, którzy wraz z przyjaciółmi zajmują się odbudową Dworu Nocy oraz miasta, które uległo znacznym zniszczeniom podczas wojny. Na szczęście zbliża się czas Przesilenia Zimowego, a z nim wyczekiwane ułaskawienie.
"Nowy dom na Wyrębach 2" pod patronatem
Już 23 października nakładem wydawnictwa Videograf oraz pod patronatem Secretum ukaże się trzecia i ostatnia część cyklu "Wyręby" Stefana Dardy - "Nowy dom na Wyrębach 2".
Nienawidzę Baśniowa Tom 1 : I żyli długo i burzliwie
Ten komiks to istna petarda!
Nawet nie pamiętam, kiedy pierwszy raz widziałam „Nienawidzę Baśniowa”, ale od pierwszego rzutu okiem na okładkę, wiedziałam, że będzie to nieprzyzwoicie niepoprawna miłość od pierwszego wejrzenia. Bo jak tu szacowna rodzicielka, stateczna pani domu ma się przyznać do zauroczenia tak słodkim i lepkim aż od krwi komiksem? Toż to nie przystoi.
A fuj to!
O Skottie Youngu – rysowniku, Jeanie Francoisie Beaulieu – koloryście i Nate Piekosiu – literniku, nigdy nie słyszałam. Co oznacza nie tyle, że jestem ignorantką, co jak zapewne wielu z was, laikiem w dziedzinie komiksu, i że w tej dziedzinie sztuki dopiero się rozkręcam. Dlatego plus dla wydawcy, a raczej nieskromnego Skottiego, któryż to opatrzył komiks notą biograficzną. Dzięki niej dowiedziałam się o takim zawodzie artystycznym, jak liternik, który odpowiada za krój i wygląd liter w komiksie, a którego toż owoc pracy nie dostrzegałam i brałam za coś oczywistego, dopóki nie spojrzałam na komiks jeszcze raz, właśnie przez pryzmat słowa pisanego. Okazało się również, że została wydana, niestety jeszcze nie w polskiej wersji językowej, komiksowa wersja „Na szczęście mleko” Neila Gaimana, po którą też chętnie sięgnę przy nadarzającej się okazji. Tak też kwestie porównywania prac panów na tle innych ich dzieł, osobistego rozwoju i wielu innych kwestii merytoryczno-historycznych, w tej recenzji nie znajdziecie.
A fuj z nimi!
Czy ja już pisałam, że to NIE JEST komiks dla dzieci? Nie, to teraz napiszę – TO NIE JEST ZDECYDOWANIE komiks dla dzieci. Po takim oświadczeniu wystosowanym do jedenastolatki, musiałam zastosować dodatkowe procedury, jak z ulotek z medykamentami – trzymać poza zasięgiem dzieci. To, że w tytule jest Baśniowo, że bohaterką z pozoru jest dziewczynka i kolory przypominają te z May Little Pony, to złudne elementy chorej popkultury.
A fuj...
„Dawno, dawno temu, żyła sobie dziewczynka imieniem Gertrude, która marzyła o niezwykłej krainie, pełnej cudów, magii, śmiechu i radości”, a jej marzenie się spełniło. Jak to jednak bywa z marzeniami, lepiej uważać, czego sobie człek życzy, bo a nuż to dostanie. I tak Gert trafiła do Baśniowa, pełnego niezwykłych istot, wszystkich w cudownych odcieniach landrynek, w której panuje, o rozkosznie brzmiącym imieniu, królowa – Chmuria. Dzielna dziewuszka, by wrócić do domu musi zdobyć klucz do drzwi do swojego świata. Nic prostrzego, gdy się ma specjalnego przewodnika i mapę...
27 lat później...
Poznajcie Gert, trzydziestosiedmioletni, sfrustrowany postrach Baśniowa uwięziony w ciałku dziesięcioletniej dziewczynki z rzygozielonymi lokami. Pałęta się zmora po Baśniowie w poszukiwaniu klucza, a że można być wykończonym życiem w słodkolepkim świecie, to dziewcze sobie nie żałuje. Każdy, kto jej się nawinie pod topór zostaje wypatroszony, dekapitowany lub posiekany. A do tego mała chleje, przeklina i prowadzi się nad wyraz niehigienicznie. A doskwiera wszystkim tak mocno, że, wiadomo, dobry władca musi wziąć sprawy w swoje ręce.
Zaczyna się rozgrywka na siłę i intelekt... dobrze, zostańmy przy sile. Kto wygra krwawa Gert, czy podstępna Chmuria?
„I żyli długo i burzliwie” to pierwszy tom „Nienawidzę Baśniowa” i jeśli miewacie dni, w których czujecie, że otaczają was wyłącznie ludzie z intelektem obrażającym robactwo, kiedy mielibyście ochotę poczuć nieskrępowane żądze niszczenia wszystkiego bez ponoszenia konsekwencji i jesteście na tyle dojrzali, by wiedzieć, że „nie należy tego robić samemu w domu”, to to jest komiks skrojony na wasze biedne potępieńcze dusze. Ta nieskrępowana swoboda Gert do likwidowania wszystkiego, co jest irytujące wokół niej, pozwala doznać katharsis każdemu, kto chciałby pozbyć się ze swego otoczenia wszystkich zakłamanych, słodkich gęb, które musi czasem oglądać. Nie należy natomiast w „I żyli długo i burzliwie” doszukiwać się żadnego głębszego i moralnie usprawiedliwionego sensu, na tę całą krwawą jatkę, którą urządza bohaterka o dziecięcym obliczu. Czasami nawet akcja bywała dla mnie zbyt obrzydliwa wizualnie, ale teksty, które przewijały się w chmurkach rekompensowały estetycznie nieapetyczne doznania. Liternictwo, słownictwo, humor i kalki językowe okazały się mistrzostwem, które nie jeden raz wywołały banana na moich ustach. Nie miałam możliwości porównania edycji polskiej z oryginalną w całości, ale te fragmenty plansz, które dostępne są w sieci, pozwoliły naprawdę docenić zarówno humor oryginału, jak i kunszt tłumaczenia Marcela Szpaka.
Niecierpliwie czekam na kontynuację mocnej dawki krwawych przygód Gert.
Młoda krew
“Młoda krew” Wojciecha Wójcika to thriller z CIA, wywiadem wojskowym i polską historią w tle. Jej główny bohater - Michael - to chłopak wychowany w dwóch kulturach. Jako czterolatek opuścił z matką Polskę i dzięki matce zachował polską tożsamość i znajomość języka. Dzięki temu - jako tłumacz - rusza z doświadczonym oficerem amerykańskiego wywiadu oraz agentką CIA do Polski, szukać tajemniczego “Josepha” - zdrajcy przekazującego Rosjanom tajemnice NATO. Przy okazji budzi demony z własnej przeszłości.
Co z tego wyniknie - warto przeczytać. Wojciech Wójcik rozwija się bowiem jako autor i “Młoda krew” jest godną następczynią “Jeziora pełnego łez”. Wprawdzie konsekwentnie narracja przeprowadzona jest w pierwszej osobie, ale tu akurat jakoś specjalnie to nie przeszkadza. Być może to efekt ogólnej sympatii jaką wzbudza sam Michael. Chłopak, dla którego Ameryka stała się domem, ale który mimo wszystko ma dużo szacunku dla Polski i jej historii najnowszej. Nawet pomimo tego, że ta historia wcale łatwa nie jest. Zimna wojna, służba bezpieczeństwa, wojsko, potem czasy przemian i brudnych interesów. Wojciech Wójcik cały ten galimatias zebrał w zgrabną, ciekawą, a przede wszystkim trzymającą w napięciu powieść. I chociaż poddał się manierze wprowadzenia do powieści super agentki, radzącej sobie nawet z kilkoma bandziorami na raz, to spokojnie można mu to wybaczyć. W czasach galopującego feminizmu i ogólnej poprawności takie wątki chyba są już obowiązkowe. Inna rzecz, że sama Agnes naprawdę uroczo prezentuje ludzkie cechy, jak zazdrość chociażby.
Momentami akcja jest dość naiwna, fakt. Taka w stylu “zabili go i uciekł”. To też dość charakterystyczne dla autora i chyba z powieści na powieść razi coraz mniej. Ot, taki urok Wójcika. Kto wie - może nawet jego znak rozpoznawczy na przyszłość.
Całą powieść czyta się lekko. To też charakterystyczne dla autora. Ma on dar “lekkiego pióra”, który sprawia, że tak naprawdę te 617 stron można pochłonąć w trzy dni. I to nie zaniedbując innych, bardziej przyziemnych obowiązków. Co więcej - im dłużej czytałam, tym bardziej łapałam się na tym, że chętnie zobaczyłabym ekranizację. Z takim Jakubem Gierszałem w roli Michaela na przykład. I jestem przekonana, że wówczas polskie kino zyskałoby naprawdę dobry thriller.
Tusz
Do zapewnień, że coś jest "oszałamiające” zawsze podchodzę ze sceptycyzmem. Czym coś bardziej nagłaśniane i rozdmuchiwane, tym wydaje mi się mniej wiarygodne. Ale to tylko takie moje uprzedzenia. Po prostu sparzyłam się zbyt wiele razy, by dać się złapać na chwyty marketingowe.
W pewnym sensie podobne odczucia miałam przy okazji książki ,,Tusz”. Widziałam wiele poleceń na zagranicznych stronach i z niecierpliwością czekałam na polskie wydanie. Mój pierwszy błąd! Nigdy się nie nastawiaj, bo co by się nie działo, nic nie będzie tak dobre, jak to sobie potrafisz wyobrazić.
Udało się jednak, w moje dłonie trafiła ta długo wyczekiwana książka. Przepiękna w swoim wydaniu. Złoto-czarna, z cudownymi wzorami, krótkim (bardzo tajemniczym) opisem. Idealne pierwsze wrażenie. Książka z kategorii tych, które z radością trzyma się w dłoniach. Ciesząca oczy.
Mimo tego, musiałam pamiętać, że okładka to kwestia ważna – z puntu widzenia konsumpcyjnego – ale drugorzędna dla samej treści. A treść...
"Tusz” to bardzo pomysłowa historia. Motyw naznaczenia jest oczywiście znany i obecny w historii ludzkości, ale z wykorzystaniem tatuażu, jako czegoś, z czego później tworzy się księgę ludzkiego życia to coś innego i nie ukrywam... trafionego. Podoba mi się, że autorka potrafiła stworzyć inny świat i nie powielić schematów.
I chyba tyle zachwytów, bo zaczynam się czepiać. Pierwsze, co mi przeszkadzało to bardzo powoli rozwijająca się akcja. Książkę czyta się szybko i bardzo łatwo, ale trzeba poczekać dobre kilkanaście rozdziałów, żeby coś zaczęło się dziać. Patrząc na historię z perspektywy całego tomu to może to po prostu nieco przydługi, ale jednak tylko wstęp do głębszej historii, która zadziwi nas w kolejnej części. Akcja więc jakaś tam jest, dzieje się coś, ale mnie ominął efekt "wow! Co się tutaj odwaliło?” a szczerze mówiąc, tego właśnie trochę oczekiwałam.
Bohaterowie są skonstruowani raczej podręcznikowo. Żaden z nich nie zaskakuje. Jest główna bohaterka – trochę wycofana, odmienna, dziwna. Ma przyjaciółkę, która jest duszą towarzystwa – ładna, mądra, pożądana. Właściwie nie wiadomo dlaczego się przyjaźnią. Jest oczywiście badboy, który ciągle dokucza Laorze. Musi być ktoś taki, bo po prostu nie dało by się, żeby głowna postać mogła nie być sierotą. No i klucz programu, czyli tajemniczy chłopak – mądry, seksowny. Ogólnie dobra partia, ale ma coś na sumieniu, więc nie wiadomo czy można mu ufać. (Wszyscy wiemy, jak to się skończy. Będzie miłość, a później dzieci ;)).
To nie tak żebym po literaturze dla młodzieży spodziewała się czegoś innego. Ale... ciągle czekam, aż jakiś autor postanowi pokazać przemianę bohaterów na nieco innym podłożu niż klasyczny schemat CICHA-GŁOŚNA-ZŁY-DOBRY.
Potraktuję "Tusz” jako wstęp. Nieco rozwleczony, ale jednak obiecujący. Może autorka ma swój sposób na budowanie napięcia i przywali niezła petardę w kolejnej części. Myśląc natomiast o książce, jako odrębnej całości to podoba mi się motyw tatuaży, obiecująco wygląda świat przedstawiony, ale tempo akcji, złożoność bohaterów i dialogi lekko leżą. Alice Broadway zostaje odesłana do poprawki.
Diabelski Młyn
Książka, której wyczekiwałam z ogromną niecierpliwością. Aneta ze swoją Nikitą weszła na rynek bardzo szybko i bardzo niespodziewanie. Fani autorki zakochują się w każdej z postaci jakie kreuje. Tworzy ona tak wyjątkowe, charyzmatyczne, wciągające postaci, że nie sposób przejść koło nich obojętnie. Nikita była swego rodzaju epizodyczną postacią w pierwotnej serii książek o Dorze Wilk, jednak doczekała się swojej trylogii, która jeszcze bardziej przywiązuje do Anety Jadowskiej i pokazuje jak śwetną jest autorką.
Seria o Nikicie gromadzi wokół siebie rzesze fanów. Nikita to twarda babka, która może niekoniecznie wie, na czym stoi, ale usilnie próbuje sprawiać takie wrażenie. Nie daje sobie w kaszę dmuchać, walczy o siebie, swoich przyjaciół i o prawdę. Chociaż nie dopuszcza do siebie blisko prawie żadnych ludzi, kiedy to nareszcie robi, dostają w pakiecie wszystko. Swoiste all inclusive.
Diabelski Młyn to zakończenie cudownej trylogii, która w ostatnim tomie skupiać się miała na odkrywaniu prawdy przez Robina. Dlaczego skupiać się miała? Bo taki jest cel wybrania się na Bezdroża i wyruszenia w podróż naszej dwójki. Okazuje się jednak, że nie wszystko jest tak łatwe i możliwe do zaplanowania, jak mogłoby się zdawać. Po drodze spotykają się z Cygańskim Księciem i wciągnięci są w być, albo nie być tamtejszej społeczności. Żeby na Bezdrożach ponownie zapanowały ład i porządek, wymagane jest ruszenie Diabelskiego Młyna.
Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby nie to, że Nikita niemal nie umiera i to berserk (ciii... nikt nie ma wiedzieć kim jest Nikita!!) przejmuje dowodzenie. Stają wspólnie przed swego rodzaju sądem i dostają zadanie - albo się dogadają, albo to berserk na 30 lat zasiądzie za sterami ciała Nikity, która usunięta zostanie w cień. Trudna sprawa, kiedy Twoje drugie ja Cię przeraża i traktujesz je jak wroga. Okazuje się jednak, że nie taki berserk straszny i chociaż Nikita pragnie nagle go oswoić, to nie jest to aż tak proste. Drobne oszustwo i pomoc ze strony brata okazują się nieocenione i dzięki temu możemy znacznie lepiej poznać też drugie ja Nikity.
Diabelski Młyn to kolejny, niesamowicie dynamiczny tom serii, od którego nie sposób się oderwać. Robin dalej rozczula i sprawia, że mamy ochotę go przytulić i pomóc mu odnaleźć odpowiedź na to, kim jest. Nikita dalej walczy, ale pokazuje swoją miękką, puchatą stronę, którą czytelnik jest wstanie pokochać. Próbuje okiełznać berserka, który kojarzy mi się z takim misiem przytulanką, który jednak, kiedy trzeba, potrafi rozszarpać na strzępy. Berserk dostaje imię i chociaż dalej jest drugą stroną medalu i "ja" Nikity, możemy poznać go jako osobny byt. Bardzo interesujący byt. Do tego wszystkiego Cygański Książę i jego społeczność posiadająca bardzo ciekawe historie.
Nie sądziłam, że to napiszę i że tak będzie, ale Diabelski Młyn jest idealnym zwieńczeniem trylogii. Daje nam wszystko, co najlepsze. Dynamiczna akcja, ciekawe postaci, nieprzewidywalne wydarzenia i odrobinę przewidywalne zakończenie. Poprzedzone jest jednak tyloma wątkami, że szacun dla Anety Jadowskiej, że ogarnęła całość w tak wciągającą i ciekawą lekturę. Kawał naprawdę dobrej roboty, który oceniam na mocne 5/6. No i czekam na więcej książek z uniwersum stworzonego przez Anetę Jadowską, bo wiem, że to nie wszystko na co ją stać i jeszcze pokaże swoje zdolności w wykreowanym przez siebie świecie! Fantastyka, a właściwie urban fantasy na naprawdę światowym poziomie. Chapeau bas.
Aeon's End
Premiera gry Aeon's End już 26 września 2018!
Dawno temu ci, którzy ocaleli podczas inwazji schronili się w zapomnianym podziemnym mieście Gravehold. Resztki społeczeństwa nauczyły się, że energia płynąca z bram, ta sama która rozpoczęła atak na nich może być ujarzmiona przez różne klejony. Klejnoty, które pozwolą przekształcić szkodliwą energię w zbawienne dla nich zaklęcia i oręż. Nastał czas Magów Bram.
Immersja
“Immersja” Erica Pol zapowiadała się nieźle. Ponad 500 stron opowieści o przyszłości, w której technika ułatwia życie w stopniu rozleniwiającym i wizja świata gier, gdzie ci na wskroś rozpieszczeni ludzie trafiają w świat kultury minojskiej i mierzą się ze światem starożytnym. Prawda, że marzenie dla wielbicieli fantastyki. Z nadzieją na solidny kawał literatury, nie mogłam doczekać się mojego egzemplarza. I właśnie to oczekiwanie spotęgowało moje rozczarowanie całością.
Książka jest po prostu nudna. Opowieść, która zapowiadała się na historię doskonałą, brutalnie mówiąc - zieje nudą. Nadmiar opisów postaci, krajobrazów, bez absolutnie większego uzasadnienia dla całości, starożytna feministka - wojowniczka, para lesbijek i rozterki kogo bohater kocha bardziej - zupełnie żywą partnerkę, czy też wirtualnego awatara innej kobiety, sprawiło, że już po stu stronach lektury miałam ochotę odłożyć książkę na półkę i obserwować, czy za lat parę sięgną po nią moje córki i czy doczytają. Gdy w okolicach strony dwusetnej akcja zaczęła się rozkręcać, nie było już szansy na uratowanie wrażenia. Nie porwały ani czasy antyczne, w których toczy się gra, ani intrygi czasów współczesnych bohaterom. Z poczucia obowiązku dobrnęłam do końca. Z pełną świadomością, że po część drugą nie sięgnę.
Szkoda. Być może to po prostu książka adresowana do młodszych czytelników. A może po prostu autor starał się za bardzo. Bo naprawdę nie można zarzucić autorowi braków w warsztacie. Piękna polszczyzna, dbałość o dobór słów, szacunek do słowa pisanego i czytelnika. Tyle tylko, że często tak już bywa, że mniej znaczy więcej. Wystarczyło podkręcić tempo, ukrócić opisy i ... byłoby naprawdę nieźle.