Rezultaty wyszukiwania dla: Akcja
Frnck Chrzest ognia
Zero pizzy, zero internetu, zero samogłosek… Prehistoria jest beznadziejna!
„Chrzest ognia” to drugi tom przygód chłopca, który uciekając z domu dziecka, by odszukać swoich biologicznych rodziców, trafia przez przypadek do czasów zamierzchłej prehistorii. Przekonajmy się, jak sobie tam radzi.
Zarys fabuły
Franck od jakiegoś już czasu żyje w czasach prehistorycznych, w plemieniu, któremu pomógł się uratować. Zbyt szybko jednak i zdecydowanie po dziecięcemu stara się wprowadzać coraz to nowe udogodnienia, które okazują się zupełnym niewypałem, niekiedy nawet zagrażając życiu członków plemienia. W końcu prehistoryczni ludzie mają go dość i chłopiec zostaje wygnany. Za wszelką cenę chce jednak wrócić do względnie bezpiecznej jaskini, dlatego wyrusza na polowanie, a jego celem staje się mały, uroczy biały króliczek.
Strona wizualna
Komiks wydany został w pełnym kolorze. Ma ładne, bardzo szczegółowe ilustracje i wyjątkowo dynamiczną kreskę. Niestety format A4 i miękka oprawa sprawiają, że zeszyt szybko się niszczy, szczególnie podczas czytania przez nie do końca uważne dzieci. To jednak mały mankament, który nie wpływa na jakość świetnie narysowanej historii.
Moja opinia i przemyślenia
Po dłużej chwili, którą Franck spędził w czasach prehistorii jego entuzjazm znacznie opadł. Jedzenie jest niesmaczne, jest mu zimno i nieprzyjemnie, brakuje mi pizzy i gier komputerowych. Jego nastawienie zupełnie się zmienia, jednak nowa, prehistoryczna przyjaciółka pomaga mu zupełnie nie upaść na duchu. Myślę, że to ciekawy rozwój postaci.
Komiks jest pełen dobrego, lekko głupiego, ale wciąż przyjemnego humoru. Dobrze i szybko się go czyta. To miła odskocznia od szarej codzienności. Szalona fabuła bez trudu wciąga. Jestem bardzo ciekawa co wydarzy się w kolejnym tomie, który już został zapowiedziany i będzie nosił tytuł „Poświęcenie”.
Podsumowanie
„Frnck. Chrzest ognia” to dobra kontynuacja niezwykłej przygody. Kolorowy komiks porywa do niezwykłego świata wyobraźni. Nie ma w nim ani jednej strony, na której nic by się nie działo. Dynamiczna akcja, świetne pomysły i ciekawie wykreowany, nastoletni bohater. To właśnie typ komiksów, które lubię najbardziej i jestem pewna, że taka zwariowana historia bez trudu zainteresuje zarówno starsze dzieci, jak i młodszą młodzież. I tym razem lekturę serdecznie polecam, zdecydowanie jest warta uwagi!
Alanna. Pierwsza przygoda
Tak się zaczyna jej pierwsza przygoda - pełna czarodziejstwa i walk, awantur i intryg, zła i dobra. Czy jej marzenia się spełnią i stanie się legendą?
Moja przygoda z fantastyczną twórczością amerykańskiej pisarki Tamory Pierce zaczęła się dość dawno temu, bo już w 2011 roku, przy okazji cyklu „Krąg Magii”. Potem, w 2013 roku z przyjemnością przeczytałam „Kroniki Tortallu”, by wreszcie, w 2021 spotkać się z zupełnie nową serią, noszącą tytuł „Pieśń Lwicy”. Czy i ona wywarła na mnie równie pozytywne wrażenie?
Zarys fabuły
Alanna, w przeciwieństwie do swojego brata bliźniaka Thoma, pragnie zostać rycerzem. Jednak w świecie, w którym żyje, kobiety nie dzierżą mieczy. Dlatego to właśnie ona, zamiast brata wyrusza do pałacu króla Roalda, by odbyć szkolenie na rycerza. Obrana przez nią droga jednak okazuje się usłana różnymi przeszkodami. Czy uda jej się dobrnąć do końca i czy w międzyczasie ktoś nie odkryje jej prawdziwej tożsamości albo magicznych mocy, które również dziewczyna utrzymuje w tajemnicy.
Moja opinia i przemyślenia
„Alanna. Pierwsza przygoda” to młodzieżowa fantastyka napisana w starym, dobym stylu. Nie brakuje w niej zarówno barwnych przygód, chwil grozy, jak i świetnych elementów humorystycznych. To moje kolejne spotkanie z twórczością Tamory Pierce, na której nigdy jeszcze się nie zawiodłam. Przyznam, że już teraz niecierpliwie wyczekuję na kontynuację serii „Pieśń Lwicy”. Oby drugi tom ukazał się jak najszybciej!
Powieść jest lekka i świetnie napisana. Nie porusza poważnych tematów. Jej zadaniem jest dostarczenie czytelnikowi przyjemnej i niewymuszonej rozrywki. W dzisiejszych czasach bardzo mi tego brakuje w skierowanej do młodzieży literaturze. Pisarze prześcigają się w poruszaniu ciężkich, trudnych i poważnych tematów, zupełnie zapominając, że również nastolatkom należy się odrobina relaksu podczas ciekawej lektury.
Podsumowanie
Warto wierzyć w marzenia i to, że możemy je zrealizować własnymi siłami. To właśnie pokazuje czytelnikom tytułowa Alanna. Napisana przez Tamorę Pierce książka jest lekka i przyjemna, jej akcja toczy się wartko, a fabuła trzyma się na solidnych fundamentach. W powieści nie brakuje dobrego humoru. Podoba mi się również szata graficzna okładki, która zdecydowanie zachęca do fantastycznej lektury. Tytuł serdecznie polecam wszystkim wielbicielom młodzieżowej fantastyki, tacy czytelnicy z pewnością nie będą nim zawiedzeni.
Córka mordercy
Całe dotychczasowe życie bohaterki upłynęło pod piętnem bycia córką mordercy. Gdy miała pięć lat, ukochany ojciec zamordował jej przyjaciółkę, Elsie. Nikt nie wie, co kierowało mężczyzną; choć czuje do niego swoistą odrazę i żal, Kathryn wciąż odwiedza ojca w więzieniu. Ma jeden cel - poznać prawdę o tamtym dniu i dowiedzieć się, gdzie ojciec ukrył ciało dziewczynki. Liczy na to, że zbliżająca się dwudziesta piąta rocznica mordercy skłoni sprawcę do wyznania prawdy.
I choć dziennikarskie hieny już zacierają ręce na myśl o artykułach upamiętniających tamte tragiczne zdarzenia, to Kathryn stara się nie zwracać na to uwagi. Przez te wszystkie lata przyzwyczaiła się do nadmiernego zainteresowania jej osobą. A jednak w dniu rocznicy uwagę wszystkich przyciąga coś zupełnie innego - oto zaginęła kolejna mała dziewczynka. Dokładnie w dniu śmierci Elsie. I została porwana dokładnie z domu, w którym w dzieciństwie mieszkała Kathryn.
Czy to znak, że jej ojciec jest niewinny? A może to naśladowca czy inny psychicznie chory człowiek? A co, jeżeli prawda o wydarzeniach sprzed dwudziestu pięciu lat jest zupełnie inna, niż ta, w którą kazano jej wierzyć?
To moje drugie spotkanie z twórczością Blackurst i jak się okazuje - równie owocne. Autorka ma talent do tworzenia ciekawych plot twistów, dzięki czemu czytelnik nie ma czasu na nudę. O tym jednak już za chwilę.
Kathryn ma trzydzieści lat, lecz wciąż żyje z piętnem wydarzeń z dzieciństwa. Ciężko być córką mordercy dziecka - przez to jej rodzina musiała często zmieniać miejsce zamieszkania, a ona sama nie do końca może odnaleźć się w życiu. Wydaje się, że jej jedynym celem jest uzyskanie odpowiedzi na – wydawałoby się - proste pytanie: „gdzie jest ciało Elsie?”. I to pcha ją wciąż do przodu. Widzimy dokładnie, jak tragedia sprzed lat wpłynęła na kobietę, gdyż dzieli się z nami wszystkimi przemyśleniami. Morderstwo przyjaciółki z dzieciństwa determinuje jej dalszy los, sprawia, że jedyną istotną dla niej kwestią jest odkrycie prawdy, choć początkowo nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, iż istnieje jakaś inna jej wersja. Właściwa. I w tym miejscu autorka dała popis odnośnie do tworzenia postaci, gdyż Kathryn w jakimś nikłym stopniu można uznać za zapatrzoną w siebie, co zresztą uświadamia kobiecie jej brat. Jest tylko ona i jej cierpienie. Nie ważne, że cierpiała reszta bliskich - matka i starszy brat. Kathryn w momencie wydarzeń miała pięć lat, nie do końca zdawała więc sobie sprawę z tego, co dzieje się wokół niej. To jej rodzina przeżywała prawdziwe piekło, dlatego też nie popierają jej dążenia do rozgrzebywania starych ran. Tutaj plus dla autorki z tego powodu, że daje nam szansę na przeanalizowanie zachowania głównej bohaterki. Nic w jej zachowaniu nie jest czarne albo białe, królują tam odcienie szarości. Jak w przypadku prawdziwego, żywego człowieka.
Akcja rwie przed siebie od pierwszej strony, nie dając nam chwili na odpoczynek. Ciągle coś się dzieje i tak praktycznie do samego końca. Byłam niezmiernie ciekawa, jak po takim wstępie i bardzo udanym środku autorka poradzi sobie z zakończeniem. Wiadomo przecież, że finisz to ukoronowanie dzieła pisarskiego. I przede wszystkim gratka dla czytelnika, bo wreszcie rozstrzygnie się to, czy jego domysły okazały się trafne. Mówiąc szczerze, zakończenie jest dobre, aczkolwiek niespecjalnie oryginalne - z przedstawionym motywem spotkałam się już kilka razy. Niemniej jednak Blackhurst „przeprowadziła” mnie przez lekturę w taki sposób, że nie mam prawa narzekać. Było ciekawie, tajemniczo; mogłam swobodnie obstawiać między różnymi rozwiązaniami sprawy sprzed lat, gdyż kolejne, wychodzące na światło dzienne fakty umożliwiały mi to. Jednym zdaniem - byłam w tej historii prawie całą sobą. A nie ma chyba nic lepszego niż książka, która pozwala nam na poczucie uczestnictwa.
Uważam, że Jenny Blackhurst to jedna z ciekawszych pisarek obecnego czasu, na której książki warto zwracać uwagę. Jeżeli nie powali Was na kolana pomysłem na fabułę, to na pewno i tak nie będziecie żałować spotkania z tworami jej wyobraźni.
Wybawcy gwiazd
Po rewelacyjnej pierwszej części, bez zastanowienia sięgnęłam po drugi tom dylogii autorstwa Hafsah Faizal. To wspaniała opowieść, pełna akcji, magii niebezpieczeństw i miłości, chociaż ta delikatnie przebija się na pierwszy plan, ale nie na tym skupia się cała akcja.
Naszym bohaterom udało się uciec z wyspy Sharr. Zabrali Dżarłat i serca sióstr, które są kluczem do pokonania Lwa i przywrócenia magii w minaretach. Jednak nie obeszło się bez strat – zginął Benjamin, a zły demon uprowadził ich przyjaciela i towarzysza podróży, Altaira. Chociaż plany bohaterowie mają wielkie, to stoją w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa, a sojuszników nie mają wielu. Przed wyzwaniem stoją także Nair i Zafira. Mężczyzna musi zapanować nad krążącą w jego żyłach magią oraz nauczyć się, jak skierować ją przeciwko Nocnemu Lwu. Zafira, która „opiekuje się” Dżarłatem, musi stawić czoła mroku, który na nią napływa.
Czy bohaterom uda się odnaleźć światło?
Gdybym miała podsumować tę powieść jednym słowem, byłoby to: wow! Po zakończonej lekturze nie mogłam się pozbierać, musiałam przemyśleć całą akcję, wydarzenia, których byłam świadkiem, ale nadal trudno mi zebrać wszystkie myśli i odczucia. Akcja „Wybawców gwiazd” rozpoczyna się zaraz po końcowych wydarzeń z poprzedniej części – „Łowców płomienia". Jako że mogłam te powieści czytać jedna po drugiej, to byłam na bieżąco ze wszystkimi wydarzeniami, wiedziałam, kto jest kim oraz z czym zmaga się zumra. Warto przed przystąpieniem do lektury drugiego tomu, przypomnieć sobie wydarzenia z pierwszego, ponieważ niektórym może być trudno wbić się w świat wykreowany przez autorkę. Hafsah Faizal garściami czerpię inspiracje z kultury arabskiej, mitologii i legend. To odmienna nam kultura, niezwykle ciekawa, ale może sprawić niektórym trudność, tak samo, jak ogrom obco brzmiących słów. Piszę o tym, aby tylko zaznaczyć, że warto być na biężąco, bo warto dać tej dylogii szansę.
Hafsah Faizal atakuje nas emocjami. Chociaż „Wybawcy gwiazd” to dość spora książka, to gdy tylko zagłębicie się w ten świat, zapomnicie o rzeczywistości. Chociaż niejednokrotnie spotkałam się z opiniami, że wątek miłosny jest ciekawy, to większą uwagę zwracałam na wydarzenia, które są mocą napędową całej powieści. Obserwowałam bohaterów, zmiany, jakie w nich zachodzą. Zafirę polubiłam od pierwszych stron, ale w tej części jej postać została poprowadzona tak, że aż brak mi słów. Byłam pod wielkim wrażeniem, gdy czytałam o jej zmaganiach z Dżarłatem. Wielkie brawa należą się autorce również za Nasira, który wiele przeszedł i doświadczył. Oprócz rozdziałów z perspektywy tej dwójki możemy również obserwować świat oczami Altaira, mojej ulubionej postaci.
Czy są w tej książce minusy? Nie, według mnie jest perfekcyjna. Począwszy od świata, przez bohaterów i akcję. To opowieść pełna mroku, ciężka, niczym arabskie perfumy i przyprawy, jednak zachwycającą od pierwszej do ostatniej strony. Nocny Lew, główny antagonista, jest rewelacyjnie napisany i staje na szczycie listy moich ulubionych mrocznych postaci. Zaznaczyć muszę, że w „Wybawcach gwiazd” nie ma jednoznacznie dobrych i złych. Każdy skrywa w sobie jakiś mrok.
Frnck. To dopiero początek
Zero pizzy, zero internetu, zero samogłosek… Prehistoria jest beznadziejna!
„Frnck” skąd taki dziwny pomysł na tytuł komiksu? Gdy zdecydujesz się zajrzeć do środka, wszystko bardzo szybko się wyjaśni! W dzisiejszym świecie naprawdę trudno jest wymyślić coś nowego, czasami jednak się udaje, a doskonałym na to przykładem jest właśnie seria komiksowa „Frnck”.
Zarys fabuły
Franck ma trzynaście lat i mieszka w domu dziecka. Próbowały go adoptować już trzy rodziny, ale chłopiec do żadnej nie był w stanie się przywiązać. Podczas kolejnego spotkania adopcyjnego przez przypadek dowiaduje się o tym, że jego rodzice wcale nie umarli, po prostu nikt nie ma pojęcia, co się z nimi stało. Postanawia uciec, by ich odnaleźć, a na trop naprowadza go przyjaciel, stary ogrodnik, który twierdzi, że to właśnie on znalazł Francka, gdy ten był jeszcze zupełnie malutki. Po drodze do lasu jednak przez nieuwagę chłopiec trafia do jaskini w parku rozrywki, a z niej w tajemniczy sposób przenosi się do czasów prehistorii.
Strona wizualna
Komiks wydany został w pełnym kolorze. Ma ładne, bardzo szczegółowe ilustracje i wyjątkowo dynamiczną kreskę. Niestety format A4 i miękka oprawa sprawiają, że zeszyt szybko się niszczy, szczególnie podczas czytania przez nie do końca uważne dzieci. To jednak mały mankament, który nie wpływa na jakość świetnie narysowanej historii.
Moja opinia i przemyślenia
Lubię pomysłowe i wciągające fantastyczne przygody, a taką właśnie stworzył Olivier Bocquest. Komiks jest oryginalny i bardzo zwariowany. Franck to świetnie zarysowany, pełen optymizmu bohater, który lepiej lub gorzej radzi sobie z przeciwnościami losu, pozostając przy tym typowym nastolatkiem. Jestem bardzo ciekawa, co czeka na niego w kolejnym tomie przygód.
Pomysł na pozbawienie wyrazów samogłosek jest równie ciekawy, ale niestety bardzo niewygodny. Lekko drażniło mnie odgadywanie, co mieli na myśli, pojawiający się w fabule jaskiniowcy, a mówią wcale nie mało. Pozostaje nadzieja, że Franck szybko nauczy ich „współczesnego” języka i zaczną mówić do nas normalnie.
Podsumowanie
„Frnck. To dopiero początek” to doskonały start niezwykłej przygody. Kolorowy komiks porywa do niezwykłego świata wyobraźni. Nie ma w nim ani jednej strony, na której nic by się nie działo. Dynamiczna akcja, świetne pomysły i ciekawie wykreowany, nastoletni bohater. To właśnie typ komiksów, które lubię najbardziej i jestem pewna, że taka zwariowana historia bez trudu zainteresuje zarówno starsze dzieci, jak i młodszą młodzież. Lekturę serdecznie polecam, zdecydowanie jest warta uwagi!
Wojna cukierkowa. Awantura w salonie gier
„Awantura w salonie gier” to świetna kontynuacja książki „Wojna cukierkowa” Brandona Mulla. Minął rok od zdarzeń z pierwszego tomu, gdzie Nate, Trevor, Summer i Gołąb poradzili sobie z potężnym magiem, który używał magicznych cukierków o nieco strasznej mocy. Tym razem wróg nie będzie starą wiedźmą, a jej bratem! Nate, Trevor, Summer i Gołąb po raz kolejny są w stanie pokonać złoczyńców i uratować sytuację. Jako że braciszek także ma ochotę na władzę, wychodzi na to, że cała rodzina White’ów ma iście autorytarne zamiary.
Doświadczenia z pierwszej części tak zbliżyły do siebie naszych bohaterów, że postanowili oni kontynuować działalność klubu Błękitne Sokoły i testować nowe cudowne cukierki, tym razem bez zgubnych efektów ubocznych. Dostarczała je przemieniona w małą dziewczynkę wcześniej zneutralizowana wiedźma, która straciła swoją tożsamość.
Zapewne, gdyby była to książka obyczajowa, to byśmy odtrąbili już koniec, jednak to książka przygodowa i fantasy. Nagle ginie agent John Dart i czarodziej Mozag. Okazuje się, że trop prowadzi do niejakiego salonu o nazwie Kraina Gier, którego właścicielem jest – a jak! - brat wiedźmy Belindy, Jonas. Będzie to prawdziwa jazda bez trzymanki, bo autor puścił wodze fantazji i jedzie na luzie. Tak jak poprzednio także teraz będzie gradacja trudności, aż do tych zabójczych. O tyle trudniej, że cała akcja zajmuje nie tylko świat magiczny, ale także mentalny.
Mull mocno testuje bohaterów. I nie chodzi tylko o siłę czy spryt, ale także emocje. Nie boi się dawać im etycznie wątpliwych wyborów, testować mocy ich więzi wprowadzeniem elementów rywalizacji. Bardzo często odwołuje się do truizmu, tego, że jesteśmy kowalami własnego losu i nawet trudne dzieciństwo nie powinno być jedynym wyznacznikiem przyszłości, jaka przed nami się jawi.
Dobrze jest przeczytać najpierw „Wojnę cukierkową”, gdyż druga część kilkakrotnie odwołuje się do pierwszej książki, a niektóre kluczowe punkty fabuły zależą od wiedzy o tym, co wydarzyło się w przeszłości. Pierwsza wojna w sklepie ze słodyczami została napisana jako samodzielna historia, gdyż Brandon Mull nie planował więcej. Może dobrze, że zmienił zdanie, bo „Awanturę w salonie gier” czyta się fantastycznie i polecam ją czytelnikowi w każdym wieku.
Skradziony klejnot
Nie wszystkie książki Alka Rogozińskiego mi się spodobały, ale przyznam, że pozytywnie oceniam jego twórczość. Komedie kryminalne są zabawne i lekkie dlatego zdziwiłam się, że autor zdecydował się spróbować swoich sił w odmiennym gatunku. „Skradziony klejnot” to powieść kryminalno-historyczno- obyczajowa, której akcja osadzona jest w dawnej Polsce, gdy na tronie zasiadał Jan III Sobieski. Nie mogłam obok tej lektury przejść obojętnie.
Rodzice mają dla swojej córki, hrabianki Julii Zasławskiej, wspaniały prezent! Jak można się domyślić, nie przypadnie on do gustu jubilatce, ponieważ opuszcza ona Francję i wyjeżdża do Polski, do swojej ciotki. Kraj rodzimy jawi się jej jako puszcza, głusza, a jego mieszkańcy jako nieokrzesani tubylcy i nic nie łagodzi tego wizerunku fakt, że na tronie, obok Sobieskiego, zasiada Marysieńką. Julia przekonuje się, że dwór królewski nie jest wolny od intryg, plotek i sekretów. Ktoś kradnie ulubioną kolię królowej, ale na tym się nie kończy, Damy dworu zaczynają znikać, a Julia zostaje wplątana w sam środek afery. Czy hrabianka rozwikła zagadkę?
To nie są jedyne wątki, które pojawiają się w „Skradzionym klejnocie”, jest ich o wiele więcej. Autor z lekkością i łatwością porusza się po XVII wiecznej Polsce i pewnie historycy mogliby się do czegoś przyczepić, ale ja przy książce świetnie się bawiłam. Dałam się ponieść fabule, konkretnym zakrętom, spiskom i nie zwracałam aż tak dużej uwagi na realia historyczne. Według mnie wszystko było na swoim miejscu, a jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że książka ma nas bawić i umilić wolny czas, to możemy przymknąć oko na ewentualnie niedociągnięcia.
Jeżeli lubicie komedie kryminalne Rogozińskiego i obawiacie się, że w tej części nie znajdziecie tego charakterystycznego poczucia humoru, to spokojnie. Autor nie stracił swojego pazura, dzięki czemu „Skradziony klejnot” czyta się z wielkim zaangażowaniem i ciekawością. Podczas lektury niejednokrotnie można się uśmiechnąć, widząc ciekawe porównania czy opisy walk, ubioru czy zachowań niektórych bohaterów. Autor nie omieszkał przerysować postaci, które pojawiają się na stronach książki. Te wszystkie aspekty wpływają na dobry odbiór książki i przyznać muszę, że rewelacyjnie się przy niej bawiłam.
Co więcej, czytając książkę, poczułam się miło zaskoczona, bo autor wspomniał o mojej rodzinnej miejscowości. Pewna Baśka z Turobina, która była kochanką Zamoyskiego, bardzo poprawiła mi humor, a musicie wiedzieć, że moja miejscowość przez wiele, wiele lat posiadała założycieli Zamościa. Nie wiem, kiedy autor natrafił na wzmiankę (może dzięki słynnemu „TuRobin, Tu batman”), ale wiem, że tym faktem zaintrygowałam wiele osób, którzy zdecydowali się zakupić „Skradziony klejnot".
Ogień zagłady - Daniel Komorowski
Nowy początek
Po co opłacać drogi „pobyt” więźniów skoro... można na nich zarabiać? Tym razem nie chodzi jednak o typową pracę. Teraz swój koszt skazańcy opłacają za pomocą grania w grę!
„Nowy początek” to już szósty tom serii „Drogi szamana”. Jeśli do tej pory nie mieliście z nią nic wspólnego, pozwólcie, że was zachęcę. W świecie tym, zamiast odbywać regularną karę, więźniowie dają się zamknąć w kapsule. Za jej sprawą trafiają do gry, na zdecydowanie mniej przyjemnych warunkach niż rozrywkowi gracze. Ich „gra” ma bowiem jeden cel, służy spłacie wyroku. Jeśli nie czytałeś poprzednich tomów... zatrzymaj się. Czas bowiem na fabułę szóstej części. Jak się okazuje, Dmitrij odsiedział (czy odegrał?) już swoje i może wrócić na wolność. Jednak Barliona nie zamierza tak łatwo oddać swojego słynnego szamana. W jaki sposób? Jak się okazuje, koniec odsiadki nie jest taki łatwy. Gdzie kończy się gra, a zaczyna rzeczywistość?
„Droga szamana” to fantastyczna seria dla każdego miłośnika gier (w szczególności RPG). Za jej sprawą wszystko to, co do tej pory dostępne było tylko na ekranie, pojawia się też w książkowej odsłonie. Statystyki postaci, sprzętu, progres rozwoju i wiele innych. Jeśli więc lubicie i grać, i czytać, będziecie zachwyceni.
Po raz kolejny autor postawił na mnóstwo emocji. Praktycznie każdy tom kończył się zaskakującym zwrotem akcji, dlatego i tym razem nie mogłam, doczeka się kontynuacji. Czy szósty tom zapewnił mi podobny poziom wrażeń? Muszę przyznać, że tak! Po raz kolejny opowieść obfitowała w ciekawe zwroty akcji. Chociaż wydarzenia były trochę chaotyczne, to bez wątpienia nie narzekałam na nudę. Każdy kolejny element fabularnej układanki dodawać coś ciekawego do całości (co przy tak długich cyklach wcale nie jest takie łatwe).
Czy po raz kolejny można zarzucić opowieści, że nadużywa nieprawdopodobnych przypadków? Tak. Chociaż niekoniecznie „niestety”. Odbieram tę opowieść trochę na zasadzie gry przeładowanej akcją, w której dużo się dzieje, a efekty specjalne przykrywają pewne braki w logice fabuły.
Pojawia się też ciekawe wątek kryminalny, związany z cyber światem, który dodatkowo nadaje całości rumieńców. Całe szczęście autor nie stosuje otwartych rozwiązań. Wszystko na końcu znajduje swoje wyjaśnienie, które jest tak bardzo kompletne, że w zasadzie nie wymaga kontynuacji. Niemniej cieszę się, że to nie jest ostatni tom, ponieważ bardzo polubiłam serię.
Bez reszty
Zapomniałam o książce „Bez reszty”, z góry się przyznaję, trafiła na samo dno stosu hańby, stojącego w miejscu, gdzie trzymam książki, na które kiedyś znajdę czas. Jako że czas u mnie jest tak trudny do znalezienia, jak klarowne są zasady nowego systemu podatkowego, to nawet tam nie zerkałam, aż przyszedł czas na powieść Wojtka Miłoszewskiego i musiałam szukać. Prędko się okazało, że ta książka to drugi tom z serii (ciekawe czy będzie trzeci). Od razu Wam powiem, że znajomość pierwszej części nie jest niezbędna, jeżeli są jakieś odniesienia do poprzedniej, to nie zauważyłam, nie czułam, że lektura jest dla mnie mniej przyjemna.
Zima 1990 roku, Kraków. Stolica Małopolski zachłysnęła się kapitalizmem, przemiana ustrojowa sprawia, że półki w sklepach są pełne, inflacja galopuje, ale bohaterowie wciąż przechadzają się po ulicy Bohaterów Stalingradu. Komisarz Kastor Grudziński wraz z naczelnikiem wydziału zaczaili się na handlarzy płytami CD. Policjant słyszał o tej technologii, ale nie stać go na odtwarzacz, z pensji policjanta nie stać go też na rachunki i po kolei odłączą mu prąd i ogrzewanie. Siedząc w dużym fiacie, wymieniają opinie o zmianach i nie spodziewają się, że rutynowa akcja skończy się strzelaniną, obstawa z PG (walka z przestępczością gospodarczą) ucieknie, co sił w koniach mechanicznych a naczelnik zginie. To dla Grudzińskiego nowość, dotychczas nie był przyzwyczajony do tego, że do policji ktoś strzela. Za punkt honoru komisarz stawia sobie odnalezienie i ukaranie zabójców swojego szefa, chociaż nie będzie łatwo, w jego wydziale pracuje jeszcze Kwiatek, policjant alkoholik, który nadaje się do pracy tylko wieczorem, zanim znowu się ulula. Przychodzi nowy naczelnik z dziwnymi wymaganiami, a na dodatek ktoś zaczyna w mieście porywać dzieci. Powoli staje się jasne, że w mieście pojawiła się nowa siła, która zaburzyła równowagę i chce mieć monopol na zbrodnię.
Lata dziewięćdziesiąte to świetny materiał do kryminałów i właściwie zastanawiam się, dlaczego tak mało pisarzy z tego czerpie. Teraz mamy kosmiczną technologię, komórki, internet, kryminologię i kryminalistykę na wysokim poziomie. Wtedy były braki finansowe, telefon w domu nie był oczywistością, a żeby zadzwonić z terenu, trzeba było poszukać budki. Sam bohater wspomina o kalce jako poprzedniczce ksera, a analizę daktyloskopijną musiałby robić ręcznie. W porównaniu z dzisiejszą technologią to prehistoria, ale jakże urokliwa, jakie daje pole do konstruowania intrygi. Ponadto lata dziewięćdziesiąte to początek mafii, rozkwit bezprawia, narkotyki, wymuszenia, porwania, brak skrupułów, wymarzony temat do książki z dobrą zagadką.
Wojtek Miłoszewski wykorzystał cały ten potencjał, okrasił to stylem charakterystycznym dla Braci Miłoszewskich (to powinna być zastrzeżona marka na rynku polskiego kryminału). Nie byłam w stanie się oderwać, ta książka wciąga nomen omen, bez reszty i nie można jej odłożyć. Znowu żałuję, że tyle czekała, ale warto było po nią w końcu sięgnąć.