Rezultaty wyszukiwania dla: thriller
Ulubione rzeczy
Postać Kuby Rozpruwacza zaintrygowała już wielu pisarzy, a motyw zbrodni popełnianych przez jego naśladowców także niejednokrotnie był już wykorzystywany. Czy z tego tematu można wycisnąć coś świeżego i nowatorskiego? „Ulubione rzeczy" to thriller otwierający cykl powieści o policjantce Lacey Flint, autorstwa brytyjskiej pisarki S.J. Bolton, od pewnego czasu bardzo popularnej na Wyspach, ale dopiero wkradającej się w łaski polskich czytelników. Do lektury zasiadłam z dosyć wysokimi oczekiwaniami, ponieważ wkrótce po pierwszym wydaniu książka została okrzyknięta jednym z najlepszych kryminałów 2011 roku. Czy było to pochlebstwo wystawione nieco na wyrost, czy też mamy do czynienia z nową mistrzynią napięcia i intrygi?
Pewnego dnia młoda policjantka, Lacey Flint, staje się świadkiem brutalnego morderstwa. Na jej samochód osuwa się zakrwawiona kobieta, bestialsko pocięta przez nieznanego nożownika, któremu udaje się zbiec. Wkrótce w Londynie dochodzi do kolejnych zbrodni, których ofiarami padają pozornie przypadkowe kobiety po czterdziestce. Morderca wyraźnie stara się upodobnić do grasującego w tej okolicy ponad sto lat wcześniej Kuby Rozpruwacza – zgadza się data popełnianych zbrodni i sposób okaleczania ofiar, nawet ich ciała sprawca pozostawia w miejscach związanych z tamtą epoką. W prowadzone przez policję śledztwo od początku zaangażowana jest Lacey, jednak dosyć szybko nowe poszlaki wskazują, że to ona stoi za tymi makabrycznymi zbrodniami. Jaka jest prawda? Co ukrywa Flint i co kryje jej przeszłość?
Bolton serwuje nam mroczny i brutalny thriller z interesującą fabułą. Wprawdzie autorce nie udało się uniknąć kilku schematów typowych dla tego rodzaju powieści – jak choćby główna bohaterka, policjantka ze przeszłością i zwichrowaną osobowością. Na plus zalicza się jednak jasne i przejrzyste umotywowanie takiego manewru. Co do postaci samej Lacey, to wzbudzała we mnie skrajne emocje – od współczucia i sympatii aż po przytłaczającą wręcz irytację. Bohaterowie nie są jednak od tego, by ich kochać, ale by dobrze komponowali się z fabułą, a tę rolę Flint spełnia całkiem nieźle.
Nie przepadam za pierwszoosobową narracją i na początku dosyć trudno było mi się do niej przyzwyczaić. Dopiero po przeczytaniu całej książki muszę przyznać, że to była dobra decyzja. Dzięki takiemu rozwiązaniu dosyć dobrze poznajemy główną bohaterkę, widzimy, co siedzi jej w głowie. Jednocześnie fakt, że nie ujawnia ona wszystkiego, co wie, jest dosyć intrygujący i ciekawy z psychologicznego punktu widzenia. Do minusów muszę zaliczyć także pewną przewidywalność – mniej więcej od połowy książki domyślałam się jej zakończenia i choć całość czytało mi się naprawdę dobrze, znacznie bardziej doceniłabym element zakończenia w końcowych rozdziałach.
Autorka poruszyła bardzo trudny i niechętnie omawiany temat gwałtu popełnianego na nieletnich dziewczynkach przez ich rówieśników. Problem ten pokazany jest w powieści na dwóch drastycznych przykładach – czternastolatki zaatakowanej przez grupę chłopców z tzw. dobrych domów oraz czarnoskórej nastolatki zgwałconej przez swojego chłopaka i jego znajomych. W obydwu przypadkach przeraża nie tylko okrucieństwo samego czynu, ale całkowita bierność otoczenia i bezsilność wymiaru sprawiedliwości – ofiary pozostają zostawione same sobie, a sprawcom uchodzi to w zasadzie bezkarnie.
Na końcu książki możemy znaleźć bonus dla czytelników w postaci noty od autorki poświęconej Kubie Rozpruwaczowi. Znajdują się w nim krótkie opisy najpopularniejszych teorii na temat tego najgłośniejszego i wzbudzającego największy strach mordercy w XIX wieku. Większość z nich została wspomniana także w samej powieści, takie podsumowanie pozwala jednak uporządkować zdobyte informacje i stanowi dosyć intrygującą ciekawostkę.
Raczej nie nazwałabym „Ulubionych rzeczy" najlepszym kryminałem ostatniego roku, choć niezaprzeczalnie jest to przyzwoity kawał dobrej lektury. Książka posiada wszystko to, co powinien zawierać dobry thriller – wartką akcję, ciekawą fabułę oraz sporą dawkę tajemnic i napięcia. Dlatego pomimo drobnych niedociągnięć, warto po nią sięgnąć.
Dziewiąty Mag, t.2: Zdrada
Na rynku książkowym wreszcie pojawił się tom drugi trylogii „Dziewiąty Mag" pt. „Zdrada". Na tę książkę czekałam z wielką niecierpliwością i ciekawością. Pierwszą część cyklu autorstwa A. R. Reystone przeczytałam w ekspresowym tempie, bo powieść, mimo że do najambitniejszych nie należy, jest niezwykle wciągająca. Z niekłamaną przyjemnością wzięłam więc do ręki drugi tom. Lektura ponad pięciuset stronicowej książki zajęła mi zaledwie jeden dzień. Po prostu nie sposób się od niej oderwać.
Dalsze losy Ariel i Marcusa niestety nie układają się zbyt różowo. Konsultantka do spraw smoków darzy oficera szczerym uczuciem, ale w realnym świecie zostawiła przecież córkę, za którą tęskni. Ponadto zdaje sobie sprawę, że ani ona sama na dłuższą metę nie pasuje do świata Marcusa, ani on nie pasuje do miejsca, z którego ona pochodzi. Los ciągle stawia przeszkody przed ich związkiem i bohaterowie stale mają do zrobienia coś ważniejszego. Informacje, jakie zdobyli Ariel i Marcus na końcu pierwszego tomu, oznaczają niebezpieczeństwo dla całego świata dziewięciu miast, a rola kobiety nabiera zupełnie innego znaczenia. Mag miasta trzeciego zaczyna podejrzewać, że Ariel ma być samym Dziewiątym Magiem, a nie jego matką. Bohaterka zastanawia się, czy mimo ryzyka nie przystąpić do Próby Dziewiątego Maga. Gdyby przeszła ją pomyślnie, jako Naczelna miałaby możliwość zniesienia prawa Losowań, które jak się okazuje, ma wielu przeciwników nawet wśród członków władz. Próba jest niezwykle niebezpieczna - kandydat musi pokonać smoki bojowe, obłaskawić smoka, którego uzna za własnego oraz sięgnąć po atrybuty pozostawione przez Pierwszego Maga - Wielkiego Xaviere'a.
Działalność ustawodawcza w tym dziwnym świecie nie jest jednak najważniejszym zadaniem Ariel. Przed głównymi bohaterami stoi także misja obrony miast przed atakiem nyrionów oraz odblokowanie magicznych źródeł - bez nich ochronne kopuły znikną, przestaną też działać portale komunikacyjne napędzane magią. Za atakami stoi potężny wróg, którego celem jest podbój i podporządkowanie sobie wszystkich dobrych i neutralnych istot...
Powieść pochłania. Ma prostą konstrukcję, popularny schemat fabuły i czarno-białych bohaterów. Autorka stosuje zabiegi, które nie wszystkim czytelnikom przypadną do gustu (mnie się nie spodobały, ale o tym za chwilę), a mimo to przeczytanie kilku pierwszych stron dosłownie przykuwa do książki. To nadal historia bardziej dla kobiet - relacja między Ariel a Marcusem staje się bardziej skomplikowana, autorka serwuje nam nawet ładnie napisaną scenę erotyczną między głównymi bohaterami. Akcja toczy się szybko; ma wiele zaskakujących i dramatycznych zwrotów. Ariel miota się między światami, można stwierdzić, że widać pewien moment przesilenia, kiedy bohaterka musi wybrać, gdzie będzie żyła.
Autorka w pierwszej części kilkoma scenami przygotowała grunt pod wprowadzenie do akcji czarnego charakteru. W moim mniemaniu zrobiła to jednak nie dość wystarczająco. Dopisana historia głównego wroga jest nieładnym zgrzytem w harmonii powieści, ale daje się przełknąć. Potem okazuje się, że główny czarny charakter nie do końca jest główny - ten zabieg jest naprawdę fajny, fabuła zyskuje pewne „podkręcenie". Legenda Wielkiego Xaviere'a również korzysta na dodaniu kilku ciemniejszych tonów.
Niezbyt spodobało mi się wprowadzenie elementu „klątwy", co dało autorce możliwość momentalnej zmiany charakteru postaci z jednoznacznie dobrego na jednoznacznie zły (i na odwrót). Prowadzi to do chaosu - przez pół powieści siedzimy w głowie danego bohatera, poznajemy jego intencje i uczucia, a potem w jednej chwili okazuje się, że to „uśpiony agent". W związku z tym wszystko, co do tej pory zrobił, pomyślał i poczuł, było rodzajem „biegu jałowego" lub zaplanowanym działaniem obliczonym na oszukanie przeciwnika. W zestawieniu z wcześniejszym opisem szczerych emocji wyraźnie to zgrzyta. Rozwiązanie zapożyczone z paru thrillerów filmowych w książce, jeśli chodzi o mnie, sprawdza się słabo. Myślę jednak, że wielu czytelnikom może się to spodobać, bo wprowadza element zaburzenia ładu, a powieść spokojna to powieść nudna. Ta z pewnością do takich nie należy.
Nie spodziewałam się też, że autorka zechce na tym etapie zakończyć wątek Ariel i Marcusa, choć to zakończenie jest rozwojowe, więc możliwe, że ich postacie jeszcze powrócą w trzecim tomie (jako beznadziejna romantyczka mam na to szczerą nadzieję). Pod koniec tomu pałeczkę głównego bohatera nagle przejmuje wydoroślała w magiczny sposób Amanda - córka Ariel. Okazuje się, że nie wiedzieliśmy o Mandy paru istotnych szczegółów. Powieść kończy się clif-hangerem, czyli zawieszeniem akcji w dość newralgicznym momencie.
Jak napisałam wcześniej - mimo wad książka jest uzależniająca. Jeśli podobał się Wam pierwszy tom, z czytaniem drugiego poczekajcie na weekend, inaczej może na tym ucierpieć wasza poranna punktualność, a nawet i porządek następnego dnia. Bardzo, ale to bardzo zła wiadomość jest taka, że na dalszy ciąg będziemy czekać aż rok - do jesieni 2013.
Czyste cięcie
Inaczej, niż u klasyków gatunku, bohater negatywny „Czystego cięcia" znany jest niemal od pierwszej strony książki. Tu nie będzie zaskoczenia. Nikt na koniec nie zbierze gromadki pierwszo- i drugoplanowych postaci i nie zacznie im wyjaśniać, dlaczego zabójcą jest ogrodnik... albo przyjaciel domu... albo szacowny, nobliwy dziadunio... albo przypadkowy przechodzień... albo... Nie ważne.
Rzecz w wątpliwościach, które mnie ogarnęły w trakcie lektury, czy książka Theresy Monsour, dziennikarki z południa Stanów Zjednoczonych, dostarczy amatorom suspensu wystarczających wrażeń. Koniec, niestety, wątpliwości owych nie rozwiał. Fabuła przez kilkaset stron zmierzała do konfrontacji pary antagonistów. Z jednej strony A. Romanna Michaelsa, zabójczo przystojnego chirurga plastycznego, w wolnych chwilach zajmującego się mordowaniem kobiet. Psychopaty i fetyszysty, poddanego presji przeszłości. Nie potrafiącego zapomnieć o dramatycznym dzieciństwie. Z drugiej zaś Paris Murphy – sierżant z wydziału zabójstw w St. Paul. Pięknej, wysportowanej. Również walczącej z swoimi własnymi demonami.
Konfrontacja jest jedynym możliwym zakończeniem w taki sposób prowadzonej fabuły, jaki przychodzi mi na myśl. I tutaj nikt nie powinien marudzić. Sam Harlan Coben nie stroni od takich rozwiązań. Drugą natomiast sprawą jest to, aby ten finał, który w zarysach możemy sobie wyobrazić, zwalił z nóg czymś niespodziewanym. Puentą, która zszokuje, chwyci za gardło i nie puści. Nie wiem. Może, by Paris okazała się wspólniczką doktorka? Lub doktorek jednak okazał się niewinny, sterowany hipnozą przez jakiegoś szalonego guru?
Nie. Nie tędy droga. Nie chodzi o to, aby wyręczać autora, albo pleść bzdury, że ten, czy inny, wątek powinien pójść w odmiennym kierunku. Autorka stworzyła własną opowieść, podarowała czytelnikowi nie jedną, lecz nawet kilka konfrontacji pary głównych bohaterów. Wplotła również w opowieść co najmniej jedną bonusową tajemnicę. Jaką? Tego nie wyznam. Wszak to kryminał. Odkrycie wszystkich kart byłoby niewybaczalną zbrodnią. Powiem jedynie, że uczyniła to w sposób godny uznania.
Osobiście, czytało mi się dobrze. I choć akurat mnie finał kompletnie nie zaskoczył, to w ramach wynagrodzenia otrzymałem historię z udziałem świetnie opisanych osobowości. Lekką i przyjemną lekturę bez niespodziewanych szlabanów, w postaci bełkotliwej formy. Ale czego innego mógłbym się spodziewać po dziennikarce, czyli kimś zawodowo zajmującym się obróbką słowa? Umknął jakoś fakt, że to właściwie debiut pisarski Theresy Monsour. Właśnie dzięki rasowo poprowadzonej akcji, dzięki bohaterom, psychologicznie wiarygodnym i dzięki formie, która w niczym nie ustępuje takim wyżeraczom kryminału, jak Joe Alex, Harlan Coben czy Jeffrey Deaver.
A że Coben i Deaver potrafią stworzyć literackie dzieła sztuki, historie kryminalnie doskonałe? To i cóż? Dzięki temu Monsour ma się od kogo uczyć. Jej bohaterka, Paris Murphy, pojawiła się już w kolejnych powieściach. „Czyste cięcie" rozpoczęło cykl. Z pewnością wkroczę na ścieżkę pani sierżant, by przekonać się, jak rozwinął się talent jej twórczyni.
Ośmiornica
„Ośmiornica" napisana została przez debiutującego pisarza Piotra Wolaka. Książka miała swoją premierę 23 lipca 2009 roku, a wydana została przez wydawnictwo Replika. Jest to powieść kryminalna traktująca o polskim półświatku przestępczym końca XX wieku. Sporo w niej wątków detektywistycznych i sensacyjnych. Na pewno jest to udany debiut początkującego pisarza.
„Ośmiornica" opowiada historię młodego policjanta Centralnego Biura Śledczego, Adama Krępińskiego, który dostaje od przełożonego sprawę z wydziału ds. narkotyków. Jako funkcjonariusz niedoświadczony w tej materii śledczej, z niezadowoleniem przyjmuje zlecone zadanie. Od samego początku sprawa jest skomplikowana. Kilka tropów - broń nieznanego pochodzenia, narkotyki znalezione w aucie z wypadku, nieznane tabletki ekstazy skonfiskowane dealerowi - nie bardzo chce się złożyć w jedną całość. W dodatku mafioso o pseudonimie Magik, przy którym mafia z Pruszkowa i Wołomina to pionki, znów zaznacza swoją obecność morderstwem jednego ze swoich „żołnierzy". Do tego dochodzi pewna poufna informacja przekazana przez szefa Adamowi: w wydziale siedzi kret- osoba odpowiedzialna za sprzedawanie informacji Magikowi, oraz za śmierć trzech funkcjonariuszy podczas akcji na wytwórnię amfetaminy. Sytuacja jest o tyle napięta, że Adam, jako człowiek „ z zewnątrz" jest oddelegowany to wytropienia kreta w oddziale ds. narkotyków . Nie wiadomo komu ufać. Szefowi? Adam podejrzewa i jego. Kolegom z pracy? Oni też są podejrzewani. Wszystko zaczyna się klarować, gdy wpada w ręce policji młoda studentka, która podczas rewizji upuszcza torebkę z pigułkami ekstazy. Dziewczyna zaczyna sypać. Nitki układanki ustanawiają całość. Adam trafia do człowieka odpowiedzialnego za rozprowadzanie nieznanych wcześniej tabletek. Ten również zeznaje. Rozbito jego wytwórnię, ale najważniejsze, że Adam uzyskuje od niego zeznania dotyczące kreta. W ten sposób ratuje życie kilku funkcjonariuszom, którzy rozpoczynali akcję na wytwórnię amfetaminy prowadzonej przez ludzi Magika. Adam rozpracuje tytułową „Ośmiornicę", którą jest grupa młodych ludzi od rzutkiego gangstera po studentów chemii syntetyzujących amfetaminę. Sprzedają oni narkotyki o większej czystości niż te od Magika, a ich docelowymi odbiorcami są studenci uniwersytetów w Polsce i za granicą.
Głównym problemem poruszanym w książce Piotra Wolaka są narkotyki, ale nie od strony tego, kto je przyjmuje, a raczej od strony tego kto je produkuje i rozprowadza. Rysuje on sprawną intrygę starego Magika, który przeoczył fakt istnienia innej wytwórni z błahego powodu – tamci skupili się na hermetycznie zamkniętej społeczności studenckiej. Dlatego Magik przez dłuższy czas nie był w stanie wywęszyć konkurencji. Piotr Wolak porusza niemal temat tabu- narkotyki na uczelniach wyższych. Niby problem istnieje, ale nikt go nie widzi.
Fabuła jest pełna wątków, które pozornie do siebie nie przystają, jednak po pewnym czasie, tworzą jedną zwartą całość. Akcja jednak toczy się wolno. Jest sporo ciekawych opisów np. powstanie CBŚ, historia syntezy ekstazy i amfetaminy. Czasami jednak czytelnik może być zaskoczony przydługimi opisami przeżyć osób. Jedyne co najbardziej rzucało mi się w oczy podczas czytania książki to mnogość bohaterów wymienianych z imienia i nazwiska, co stwarzało mi pewną trudność w przyswojeniu sobie kto jest kim, a już na pewno od oddzielenia bohaterów pierwszoplanowych od drugoplanowych. Duża ilość dialogów nie jest przeszkodą, jednak w niektórych momentach przeszkadzało mi to w odbiorze książki.
Autor dość sprawnie posługuje się językiem. Styl tworzenia wypowiedzi jest jasny, bez problemu czyta się wszystkie opisy i dialogi. Wszystkie słowa, które napisane były w slangu mafijnym i policyjnym, zostały rzeczowo ukazane na końcu książki, co jest dużym ułatwieniem dla czytelnika nieobeznanego w temacie.
Kompozycja książki jest taka, by stopniowo uwalniać napięcie. Jest to zdecydowany plus dla tego tomu.
Mocnymi punktami tej książki są na pewno intryga i rzeczowość opisów. Autorowi nie można odmówić ciężkiej pracy przy przygotowywaniu się do napisania jej. Staranne opisy czasami szokują detalami, które zapadają w pamięć.
Do słabych punktów zaliczyłabym, o czym już wcześniej wspomniałam, tą niemożność zapamiętania osób występujących w fabule. Najwięcej o postaciach dowiadujemy się z dialogów.
Kończąc, chciałabym polecić tę książkę wszystkim, którzy lubią kryminały i oglądali przynajmniej jeden odcinek „Pitbulla", czy „Oficera". To książka dla wielbicieli opowiadań o mafii i policji. Dobra, solidna mafijno-policyjna rozgrywka.
Anubis
Tajemnice z dalekiej przeszłości, mroczne zagadki i niezwykłe wykopaliska, są często inspiracją do napisania książki. Autorem "Anubisa" jest popularny niemiecki pisarz Wolfgang Hohlbein. Jest autorem wielu dobrych, znanych tytułów należących do gatunku fantasy, science fiction, horror, historycznych. Książka pojawiła się pod koniec lipca bieżącego roku nakładem wydawnictwa Red Horse.
Czytelnik poznaje barwne postaci: każda inna, mająca swoje indywidualne cechy i zachowania, co ma wpływ na ciekawe, interesujące losy bohaterów. Fabuła jest znakomita. Początkowo jest prosta, nieskomplikowana, z czasem szybko się gmatwa, okazując się bardzo wciągającą. Podczas czytania rodzą się w głowie setki pytań, na które odpowiadają nam kolejne strony. Skomponowany nastrój przez Hohlbeina jest niezwykły, autor nie użył banalnych scen brutalności, makabryczności rodem z prostego horroru, które w tym przypadku mogło by tylko zaszkodzić. Doskonale pasuje panujący niepokój otoczony tajemniczą atmosferą.
Opowieść rozpoczyna się w małym miateczku Thompson na amerykańskiej prowincji, gdzie mieszka główny bohater, a jest nim absolwent Harvardu, archeolog, profesor Morgens VanAndt. Uczony nie prowadził imponującej kariery naukowej z powodu nieprzyjemnego incydentu w poprzedniej pracy, przez który musiał wyjechać. Poznajemy go jako wykładowcę na trzeciorzędnym college'u. Mieszkał w małym pensjonacie prowadzonym przez starszą od niego, dość wścibską gosposię - pannę Preussler.
U profesora Morgensa zjawia się jego dawny znajomy doktor Graves, z którym bohater nie miał miłych wspomnień, ponieważ przyczynił się do zniszczenia zapowiadającej się kariery naukowej. Graves dał Morgensenowi propozycję pracy przy wykopaliskach świątyni. Możliwość poprawienia reputacji, uznania w kręgach naukowych i sama ranga pracy przy przełomowych dla świata odkryciach, skłoniła profesora do przyjęcia propozycji. Jak potoczą się losy bohaterów i postęp prac?... To już musicie sprawdzić sami.
Poznajemy również przeszłość profesora, jego studenckie życie, kobietę - z którą miał spędzić resztę życia - oraz wiele interesujących spraw związanych z poprzednią pracą i życiem bohatera.
Mimo 650 stron, ksiażkę czyta się szybko i przyjemnie, oczekując kolejnych wątków i przygód. Dla niektórych małym minusem mogą być rozbudowane opisy, co może być strasznie meczącym przerywnikiem akcji, choc z drugiej strony spełniają rolę wprowadzania klimatu między dialogami. Mimo tego ocena "Anubisa" nie może być inna- sukces Wolfganga Hohlbeina. Jeszcze raz podkreślę: narracja, doskonały nastrój i wciągająca fabuła zmuszają do przeczytania tej książki.
Serdecznie zapraszam do lektury i gorąco polecam!
Mordercy
"Drogi Autorze... Nienawidzę Cię." Taka była moja pierwsza myśl po przeczytaniu tej książki. W rzeczywistości Cię uwielbiam, ale zacznijmy od początku, a wszystko się wyjaśni.
Łukasz Śmigiel - autor opowiadań (zbiór Demony), powieści (Decathexis, Muzykologia), słuchowisk radiowych i filmowych scenariuszy. Dziennikarz i publicysta, zajmujący się naukowo nowoczesnymi formami promocji książek i pisarzy. Redaktor naczelny czasopisma "Lśnienie - Kultura Grozy". Pracuje na Uniwersytecie Wrocławskim, w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej.
"Morderstwo? Powiem ci coś o morderstwie. Jest łatwe, jest przyjemne i za chwilę dowiesz się o nim wszystkiego..." - The Crow
Przed otrzymaniem tej książki zostałam ostrzeżona, więc ostrzegę również Was, czytelnicy. Uprzedzam, że Łukasz Śmigiel stosuje czasem dość, żeby nie powiedzieć 'bardzo', drastyczne opisy. Szukałam kilku słów na podsumowanie całej powieści i postanowiłam zacytować autora, z małą tylko zmianą:
"Wiem, skąd ja czerpię pomysły, ale gdzie, na Boga, szukał inspiracji twórca Morderców? Wow..."
W książce znajdziemy dwanaście opowiadań, dotyczących tego samego. Jak to sam pan Śmigiel się wyraził: "Morderstwo jest wdzięcznym tematem dla pisarza." A jeśli zostanie jeszcze tak świetnie oprawione jak w tym zbiorze to swoim wdziękiem powali wszystkich na kolana.
Każdą z historii czytałam z równym zafascynowaniem i z zapartym tchem śledziłam losy ich bohaterów. Bywało, że w środku tekstu lub na jego końcu przerywałam czytanie i mrugałam z niedowierzaniem, bo byłam zaskoczona jak jeszcze nigdy. A potem wybuchałam szczerym śmiechem i mówiłam sobie, że "ja nigdy bym na to nie wpadła".
Jeśli chodzi o to przed czym ostrzegałam na samym początku... We mnie nie wywołało to może zamierzonych efektów, ale to tylko dlatego, że jestem przyzwyczajona do tego typu rzeczy. Jednakże, nie polecam tej książki ludziom o słabych nerwach. Nie wytrwaliby do końca. Szkoda ich czasu i żołądków, kiedy będą pochylać się nad toaletą.
Fakt, przez który nienawidzę autora. Przez niego złamałam moją żelazną zasadę o nie pisaniu fanficków do wszelkiego rodzaju historii. Czy to książek, czy opowiadań. Napisałam. I przeklinam się za to wściekle, bo teraz będą mnie nękały myśli o kolejnych.
Jest za to w tym zbiorze coś, za co autora pokochałam. Mianowicie, "Prawdziwa historia stracha na wróble". I nie przez samą treść, ale przez to gdzie ta opowieść jest osadzona. Japonia jest czymś, co niezaprzeczelnie uwielbiam i na czym się znam. Toteż dziękuję pisarzowi za chociażby te niewielkie i najprostsze słówka w tym pięknym języku i za ukazaną w opowiadaniu kulturę.
Obawiam się, że nie mogę wybrać swojej ulubionej historii z tego zbioru. Nawet pomimo tej wymienionej powyżej, jest zdecydowanie za dużo tych, które do mnie przemawiają.
Styl i język książki nie pozostawia żadnych złudzeń, że znajdziemy drugą taką. Jest oryginalny i pomimo gatunku, który prezentuje nam autor, zdecydowanie można zaliczyć go do tych, które czynią powieść lekką. Ale lekką nie pod względem przekazu, a pod względem szybkości czytania. Naprawdę, nawet nie zauważa się, kiedy docieramy do końca.
Morderców polecam wszystkim fanom horrorów i dreszczowych thrillerów. Znajdzie się też coś dla miłośników fantastyki i podróży w czasie. Ale jak mówiłam, trzeba mieć mocne nerwy, żeby w ogóle się za ten zbiór zabrać.
Stanowczo powiem: "Nie dla dzieci!"
No i...
Nie morduj, czytaj!
6/6
"Spotkałam Wilde'a tuż przed tym, kiedy pierwszy raz zamknięto go w więzieniu za..."
Troje
Przeciągasz się wygodnie w fotelu, wkładasz butelkę wody i książkę kupioną pospiesznie na lotnisku do schowka, żeby zaraz po starcie zatopić się w lekturze. Umieszczasz w swoich ustach kilka gum i żujesz je namiętnie, żeby nie dopuścić do zatkania uszu przy starcie. Czeka cię kilka godzin spokoju – z dala od irytujących telefonów, Internetu i cywilizacji. Rozglądasz się po samolocie i widzisz setki ludzi dookoła ciebie. W powietrzu jest wyczuwalna ekscytacja, stewardessy dwoją się i troją, żeby zapewnić komfort i bezpieczeństwo pasażerom. Gdzieś w tle pilot przemawia i prosi o zapoznanie się z instrukcją postępowania w razie awarii. Nikt go nie słucha, bo i po co skoro samolot jest najbezpieczniejszym środkiem transportu, a ty już za kilka godzin opuścisz płytę lotniska i zapomnisz o podróży.
Katastrofa jednego samolotu budzi nie lada strach i przerażanie. A co dopiero czterech! Ten dzień wstrząsnął światem i został zapamiętany jako czarny czwartek. W ciągu tych dwudziestu czterech godzin, cztery różne samoloty, każdy na innym kontynencie, uległ katastrofie. Tych wypadków nie przeżył nikt, za wyjątkiem trojga dzieci. Te małe istoty podzieliły opinię publiczną i wzbudziły wiele kontrowersji – w końcu kiedy ciała innych uległy spaleniu, czy rozszarpaniu, oni wyszli z tragedii praktycznie bez szwanku. Nasuwa się pytanie - czy te dzieci są zwykłymi małoletnimi obywatelami? A może w ich ciała wkradli się przybysze z innej planety? O takich, i jeszcze bardziej, absurdalnych pomysłach, a także o skutkach wszystkich czterech katastrof, przeczytacie w książce „Troje” autorstwa Sarah Lotz.
„Troje” są idealnym przykładem książki, która zdobyła popularność tylko i wyłącznie dzięki dobrej opiece redakcyjnej i rewelacyjnej akcji promocyjnej i marketingowej. Ta czarna powieść pokazuje jak bardzo Polacy są podatni na wszelkie „bajery” i odstępstwa od normy. W krajach wysoko rozwiniętych podobna szata graficzna jest praktycznie na porządku dziennym i nie wzbudza żadnych sensacji, w naszym kraju strony pomalowane od zewnątrz na czarno wciąż budzą szok i niedowierzanie w zacofanym społeczeństwie. Daję sobie rękę uciąć, że 90% potencjalnych czytelników skusiło się na tę lekturę właśnie ze względu na szatę graficzną.
Z bólem serca muszę przyznać, że to właśnie oprawa tej lektury stanowi jej największą zaletę. Oczywiście, „Troje” bez wątpienia są oryginalni, a drugiej takiej lektury raczej na naszym rynku nie znajdziecie. Lecz książka Sarah Lotz jest równocześnie pozycją kontrowersyjną, a ta kontrowersyjność objawia się w każdym elemencie książki. Poglądy, które przelewa na papier autorka, opinie „specjalistów”, poruszanie spraw rodzinnych. Ja tego nie kupuję. Do mnie „Troje” zupełnie nie trafili. Gdyby ta lektura miała ukazywać ludzką głupotę, a punktem kulminacyjnym byłby ranking największych debili chodzących po tej planecie, z pewnością byłaby to publikacja satysfakcjonująca czytelnika. Lecz jak na książkę o ludzkiej tragedii i katastrofie samolotów, za mało tutaj słów o… no właśnie, o samych wypadkach. Autorka czasami za bardzo odbiegała od tematu, przez co historię ocalałych dzieciaków jesteśmy zmuszeni poznawać pomiędzy wierszami.
Po tej lekturze z pewnością oczekiwałam czegoś innego. Liczyłam na dreszcze emocji, jakieś wątpliwości, głębsze refleksje, a przede wszystkim na strach przed komunikacją powietrzną. Zamiast tego otrzymałam naukową publikację, w której za dużo miejsca poświęcono religijnym fanatykom i doszukiwaniu się oznak końca świata. Ta pozycja po prostu mnie zmęczyła, momentami lektura była mordęgą. „Troje” są podręcznikowym przykładem na to, że jak dobra by nie była akcja promocyjna i jak zniewalająca byłaby szata graficzna, to dobra treść wciąż pozostaje na pierwszym miejscu. Szkoda, że w tym przypadku o tym zapomniano.
Czarny książę
"Czarny Książę" to już drugi erotyczny kryminał spod pióra Katarzyny Michalak. Pierwszy, noszący tytuł "Mistrz", ukazał się na początku 2013 roku, nakładem wydawnictwa Filia. Co tym razem skryła tajemnicza, czarna okładka?
Miasto nie jest bezpieczne. Giną piękne, młode kobiety. Ktoś zabija je z chirurgiczną precyzją. Wszystko wskazuje na to, że mordercą jest Czarny Książę - Maksymilian Romanow. Jednak jego przyjaciel, inspektor policji, nie chce i nie potrafi uwierzyć w ten trop. Co z morderstwami ma wspólnego piękna i niewinna Konstancja, która zostaje sprzedana za długi ojca i ilu mężczyzn w międzyczasie się w dziewczynie zakocha?
To niestety jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy opis z tyłu okładki jest lepszy od samej książki. Fabularnie powieść jest średnia - nie umywa się do kryminałów Agathy Christie, które można czytać jeden po drugim, a i tak się nie są w stanie znudzić. Jeżeli chodzi o erotykę, to jest tu znacznie bardziej wulgarna niż w poprzednim utworze i to w taki sposób, że niekiedy niestety staje się niesmaczna. Nie tego się spodziewałam i czuję się zawiedziona. Romansu także tu nie ma, bo relacje między bohaterami naprawdę trudno byłoby nazwać miłością.
Zawsze lubiłam bohaterów w prozie Katarzyny Michalak, choć wydawali się wyidealizowani, to jednak przyjemnie sie o nich czytało. Tym razem występujących w książce bohaterów po prostu nie da się lubić. Zachowują się irracjonalnie, niczym w jednym z podlejszych harlequinów skupieni jedynie na własnych żądzach. Już przy pierwszych stronach wiedziałam, że nie specjalnie mam ochotę dalej "Czarnego Księcia" czytać.
Pisarka tworzy lepsze i gorsze powieści, ale póki co, obok "Nadziei", "Czarny Książkę" podoba mi się najmniej. Oczywiście historia stworzona została w charakterystycznym już lekkim stylu, który pozwala by szybko przez książkę przebrnąć, tym razem jednak przygoda nie należała do tych przyjemnych. Była raczej męcząca i irytowała niemalże na każdej stronie.
Niestety powieść ma znacznie więcej złych niż dobrych stron. Płytkość oraz naiwność fabuły i bohaterów, niezgodność historyczna, braki fabularne, wulgarność. Właściwie z tych minusów stworzyć można by było całkiem sporą listę. Nie mam pojęcia komu "Czarny Książę" mógłby się spodobać, bo zwyczajnie nie jest to dobra książka. Chyba jedynie wiernym fanom pisarki. Ja sama bardzo lubię wiele jej powieści, wychodzi jednak na to, że chyba nie wszystkie...
Wywiad z Colleen Houck
Dlaczego wybrała Pani Indie? Skąd pomysł na taka fabułę? (Why did you choose India? Where the idea for this plot came from?)
Właściwie to wybrałam motyw "Pięknej i Bestii", a w rezultacie skończyłam z białym tygrysem zamiast bestii. W planach miałam umieścić fabułę książki w Rosji, ponieważ myślałam, że to stamtąd pochodzą białe tygrysy, ale kiedy trochę poszukałam, odkryłam, że białe tygrysy z Rosji tak naprawdę pochodzą od maluchów schwytanych w Indiach i właśnie wtedy postanowiłam, że to tam będzie działa się akcja mojej książki.
Oczy pełne strachu
Zło. Mroczne. Odwieczne. Tkwiące w człowieku i otaczającej go ziemi. Doprowadzające do ruiny, choć czasem dające złudne poczucie władzy. To właśnie ono jest głównym bohaterem najnowszego zbioru opowiadań Jarosława Jakubowskiego „Oczy pełne strachu".
Antologia zawiera 31 różnej długości tekstów, jedne liczą zaledwie cztery strony, inne ponad blisko trzydzieści. Łączy je jedno – ich tematyka krąży wokół różnorodnych form zła, poczynając od tego codziennego, chciałoby się rzec – zwykłego, tkwiącego w człowieku, a kończąc na tym nadnaturalnym, będącym atrybutem duchów, demonów i niewyjaśnionych zjawisk. Jak to zwykle bywa w przypadku zbiorów opowiadań (zwłaszcza tak licznych), jest to książka dosyć nierówna. Obok świetnych, przykuwających uwagę tekstów znajdują się także dosyć słabe, które ulecą z pamięci czytelnika w chwili, gdy zamknie książkę, a możliwe, że nawet jeszcze szybciej.
Przy tak dużej liczbie opowiadań omawianie każdego z nich mija się z celem, dlatego zwrócę uwagę tylko na te, które przykuły moją uwagę w największym stopniu, zarówno pod względem pozytywnym, jak i wręcz przeciwnie.
Nie ukrywam, że najbardziej spodobały mi się teksty z pogranicza horroru, zawierające elementy paranormalne. Jednym z nich jest opowiadanie bogato czerpiące z tradycji gotyckiej, „Upadek rodziny von Ballenstedt". Tocząca się w drugiej połowie XIX wieku opowieść o chłopcu, który dzięki pomocy demona pozbywa się tych, którzy stoją na jego drodze, jest wprawdzie dosyć przewidywalna, ale czyta się ją bardzo przyjemnie.
Przerażają Was niektóre dziecięce zabawki? I niekoniecznie są to lalki? Z pewnością spodoba Wam się „Pozytywka". Z kolei dzięki „Wysokim trawom" możecie czuć pewną obawę przed nocnymi podróżami koleją. W obydwu tekstach pojawia się wątek nadnaturalny, przyprawiający o gęsią skórkę, lecz jednocześnie niezbyt nachalny, bardzo dobrze wyważony. Spodobała mi się również „Czerwona Teresa", pozornie historia jakich wiele. Pokazuje, jak łatwo ludzka zawiść i złe języki mogą zniszczyć czyjeś życie i doprowadzić do tragedii.
Ciekawymi tekstami, całkowicie pozbawionymi paranormalnej otoczki, a jednocześnie króciutkimi, bo liczącymi zaledwie po cztery strony, są „Witaj, laleczko" oraz „Dog". Pierwszy z nich z pewnością przypadnie do gustu wszystkim mającym wredne szefowe, drugi z kolei opowiada o bezsensownym bestialstwie, jakie tkwi w zwykłym człowieku. Okazuje się, że czasem nie potrzeba wielu słów, by trafić w samo sedno sprawy.
Do najsłabszych tekstów zaliczyłabym te, które otwierają zbiór, więc jednocześnie mogą nieco zniechęcić potencjalnego czytelnika. „Autobus" to migawka z jazdy autobusu, zbiór myśli i reakcji jego pasażerów i kierowcy, po którego głowie krąży plan spowodowania wypadku. „Odsunięty" to wprawdzie dosyć zgrabne studium osoby popadającej w obsesję, jednak jego zakończenie zawodzi. Z kolei „Duch kolei" to historia emerytowanego kolejarza, którego ostatnim pragnieniem jest obrona starej stacji przed zniszczeniem. Jego puenta również nie powala na kolana.
Podsumowując, najnowsza książka Jarosława Jakubowskiego to przyzwoita, ale zdecydowanie nie zachwycająca antologia opowiadań skierowanych do amatorów grozy, niekoniecznie tej w wydaniu paranormalnym. Pokazuje różne oblicza zła krążącego po świecie, jednak tylko niektóre z jego odsłon sprawią, że oczy czytelnika będą pełne strachu.