Rezultaty wyszukiwania dla: thriller
Katedra Antychrysta
W biografiach wielu znamienitych osobistości kultury, filozofii etc. znajdują się chwile tak zwanych dziur informacyjnych. Badacze w takich miejscach tylko pobieżnie potrafią określić, co działo się z daną postacią. Jest tak choćby z teoriami Arystotelesa, które znamy jedynie z zapisków jednego ze studentów. Czy był rzetelny w swoich skryptach? Tego nigdy się nie dowiemy. Brak szczegółów dotyczących komedii pozostawia wiele dla wyobraźni. Może student zabalował? Może uważnie nie słuchał? Jaki obraz kształtują te domysły w odniesieniu do zachowanych treści? A może nieustannie żyjemy w kłamstwie, a Arystoteles przewraca się w grobie, żeśmy zaakceptowali notatki jakiegoś mniej ambitnego ucznia? Podobnie jest z jednym z głównych bohaterów „Katedry Antychrysta". Friedrich Nietzsche na przełomie 1888 i 1889 roku przeszedł poważne załamanie psychiczne. Co działo się z nim przez ten czas? Fabio Delizzos snuje tutaj mroczną, kryminalną intrygę.
Zbliża się dzień święta Bożego Narodzenia, roku 1888. W Turynie jednak mało, kto żyje przygotowaniami do chrześcijańskiego święta. Miasto interesuje się żywo za to niecodziennymi wydarzeniami, o których donoszą miejscowe gazety, a na myśl, o których Karabinierzy Królewscy kręcą tylko bezsilnie głową – sprofanowane zwłoki kardynała, torturowane i mordowane masowo dzieci oraz zaginiona relikwia z egipskiego muzeum, o której formie nikt nie może powiedzieć czegoś z pewnością. Na domiar złego w Turynie przebywa także główny wróg księży, filozof Friedrich Nietzsche. Gdy zaprzyjaźniony z profesorem kelner, Prospero, odnajduje świecące w ciemnościach zwłoki (czy aby na pewno zwłoki?), a pułkownik Plural decyduje sprzymierzyć się z wrogiem kościoła, Nietzsche właśnie, rozpoczyna się prawdziwa akcja. Makabryczne zbrodnie zaczynają łączyć się w logiczną całość, która okazuje się być mroczniejsza, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać...
Fabio Delizzos zdecydował się na wykorzystanie tematu o skrajnej recepcji czytelników, a więc dotyczący kwestii religijnej. Można by nawet uściślić jego założenia i określić je mianem kontrowersji wiary (Czy Jezus naprawdę zmartwychwstał? A może Kościół posiada – bądź posiadał – jego ciało, ostateczny dowód o ludzkiej, a nie duchowej, istocie Chrystusa?). Na kartach „Katedry Antychrysta" ścierają się filozofia i wyznanie wiary, które – jak się okazuje – dla każdego oznacza absolutnie co innego. Delizzos pochyla się nie tylko nad katolikami sensu stricto, ale także gnostykami, volkistami i całym szeregiem odłamów sekt i chrześcijaństwa, o których nie słyszał przeciętny uczestnik kultury świata.
Kreowana przez Delizzosa fabuła nosi znamiona nie tylko historycznej abstrakcji, ale również fantastyki lub realizmu magicznego. Większość „duchowych" niejasności bardzo szybko zostaje sprowadzona do pragmatycznej formy, jednak na początku czytelnik zastanawia się nad istotą świecącego w ciemnościach człowieka czy mocą satanistycznych obrządków. Najwyraźniej odbija się na powieści włoskiego pisarza gatunkowość kryminału lub thrillera – szeroko zakrojona intryga, zmasakrowane ciała i liczne niewyjaśnione zabójstwa.
Niestety, chociaż rzecz fabularnie wydaje się niezwykle intrygująca, to w rzeczywistości nieco rozczarowuje. Autor zbyt wiele wkłada w usta bohaterów, nie pozwalając na domysły czytelnika. Przerażająco długie monologi filozoficzne (których zresztą powinnam się spodziewać ze względu na wybranych bohaterów historycznych), nie tylko spowalniają akcję, ale i chwilami zwyczajnie nudzą. Lekkie podenerwowanie budzi także konstrukcja samej powieści, która zwierając się na czterystu stronach, posiada dwie części i siedemdziesiąt rozdziałów. Zdaje się, że taka budowa jest wprowadzeniem w życie założeń typowych dla autorów bestsellerów – krótkie rozdziały, wiele pustych przestrzeni stron, sprawia wrażenie szybkiej lektury, a więc i konstatacji „skoro tak szybko to przeczytałam/em musi być dobre".
Język powieści wydaje się bardzo nierówny. Z jednej strony o znamionach akademickości, z drugiej nieco prymitywny i powielający całe garście klisz. Chociaż całość przyswaja się nad podziw szybko, co jest w dużej mierze spowodowane techniczną konstrukcją warstwy materialnej książki, to z wyraźną konstatacją braku naturalności niektórych fragmentów, zwłaszcza w części dialogowej. Bohaterowie także nie wydają się szczególnie realistycznie nakreśleni. Gubią gdzieś po drodze swoje motywacje, a sam Nietzsche traci lotność intelektu – chwilami bliżej mu bardziej do zagubionego dziecka o megalomańskich zapędach.
W ogólnym rozrachunku „Katedra Antychrysta" to jedynie pozycja niezła, chociaż miała zadatki na rzecz ponadprzeciętnie interesującą i wciągającą. Fabio Delizzos wyraźnie miał na rzecz pomysł, jednak niekoniecznie udało się to w fazie realizacyjnej. Z pewnością dużym plusem powieści jest uprawomocnienie jej pośród historycznych faktów i funkcjonujących w świecie filozofii. To jednak za mało, by lektura trzymała w napięciu i nie pozwalała na oderwanie się od niej czytelnika.
Isa
Zazwyczaj nie mam problemu ze zrozumieniem filmów. Oczywiście jedne wymagają większego zaangażowania intelektualnego, inne mniejszego. Dla uzyskania pełnego sensu pewnego grona produkcji muszę zaglądać do literatury specjalistycznej. Sądzę jednak, że w przypadku „Isy" na niewiele by się to zdało (o ile istnieje jakaś pozycja, która mogłaby mi przetłumaczyć brak sensu i logiki). Mam nawet pewne wątpliwości, co do tego, czy sam twórca umiałby o swoim filmowym projekcie opowiedzieć.
Isa Reyes (Jeanette Samano) jest nastolatką o ponadprzeciętnej inteligencji. Pewnego dnia zostaje potrącona przez samochód. Całe szczęście dziewczyna nie doznaje poważnego uszczerbku na zdrowiu, jednak rutynowe badania wykazują w jej mózgu bardzo nietypową zmianę – tajemniczy czip. Jednak dziewczyna nic nie wie o jego przeszłości. Do tej pory zresztą obecność elektroniki w jej głowie nie wywoływała żadnych reakcji. Wszystko zmienia się po wypadku. Isę zaczynają „dręczyć" nietypowe sny. A może to wcale nie są sny? Tymczasem inżynierowie z Meksyku obserwują nagłą aktywację uśpionego urządzenia. Dziewczyna staje się celem.
Kim są wspomniani wyżej inżynierowie? Czym jest projekt? Kim jest jego pomysłodawca? I co do tego wszystkiego mają wykresy napływu lub spadku pieniędzy i enigmatycznego przeciążenia? Dlaczego szkolny strażnik decyduje się uciec z pracy? Dlaczego wujostwo dziewczyny uparcie milczy, chociaż naraża ją to na niebezpieczeństwo? Dlaczego... Pytań pozostających bez odpowiedzi jest w filmie tak wiele, że już same znaki zapytania mogą przyprawić o ból głowy. A okrutną migrenę wywołuje z pewnością dojście do ostatecznej prawdy, które najprawdopodobniej zwyczajnie nie ma.
A przecież nie musiało być aż tak tragicznie. Pierwsze minuty filmu wydają się dość intrygujące. Senna otoczka świata przedstawionego i cichej, ale dość tajemniczej bohaterki, zachęca do śledzenie kolejnych wydarzeń. Wszystko pryska gdzieś jednak w chwili, gdy do głosu dochodzi wątek fantastyczny. Może należało zrobić z tego kino obyczajowe? Rzecz o dorastaniu, poznawaniu, poszukiwaniu własnej przeszłości i kreowaniu tożsamości?
Zazwyczaj broniłabym produkcji, która nie dość, że obciążona jest mianem debiutu, to jeszcze łatką obrazu telewizyjnego (który z natury musi być kiepski – to taki stereotyp lubiący się potwierdzać). Tutaj jednak, poza wstępem do faktycznych wydarzeń, nie ma, czego bronić. Kolejne postacie angażują się w nielogiczną fabułę bez jakiejkolwiek sensownej motywacji. Zresztą sama fabuła toczy się tak, jakby chciała, a nie mogła. I chociaż starałabym się nadinterpretować i dodawać sensów o przenikaniu jawy i snu oraz budującej mocy wyobraźni, to jestem pewna, że niewielu widzów byłoby skłonnych w to uwierzyć.
W sferze wizualnej jest dość nietypowo. Żadnego szorstkiego science fiction, a kolory i kształty wydają się rodem z najbardziej magicznych baśni. Jednak i to z czasem zaczyna szwankować. Hipnotyzujące barwy, które widać nawet na obrazie rezonansu magnetycznego bardzo szybko znikają (za mało finansów?), by pojawić się bliżej finału. Ale wtedy jest już za późno, by cokolwiek ratować. W czasie „pomiędzy" produkcja skacze raz bliżej horroru, raz horroru z elementami „brudnego" science fiction, a innym – stylu zerowego. Ciekawie prezentuje się linia melodyczna, która współgra z kreacją świata przedstawionego i zdystansowaną bohaterką produkcji.
Opis aktorstwa w przypadku „Isy" byłby niepotrzebną stratą czasu. Jedynie Jeanette Samano zdaje się unosić swoją rolę, a i to na przeciętnym poziomie. Pozostali aktorzy nie dość, że wcielają się w postępujące kompletnie nielogicznie postacie, to miotają się po planie wyraźnie zagubieni.
Obraz Jose Nestor Marquez miał w sobie potencjał i to niemały. Baśniowa otoczka, interesujący opis i, chociaż tylko początkowo, to ciekawie wykreowany nastrój. Zabrakło w nim jednak najważniejszego elementu – sensu. Bo chociaż Wielka Tajemnica to motyw chętnie wykorzystywany przez twórców i jeszcze silniej wyczekiwany przez odbiorców, to jego moc tkwi w rozsupłującej węzeł gordyjski puencie, a nie pozostawieniu go z ochłapami informacji.
Chłopak Nikt tom 2
Po lekturze pierwszego tomu serii „Chłopak Nikt" z przyjemnością sięgnęłam po drugą część, na którą wydawnictwo Feeria na szczęście nie kazało długo czekać. Nastoletni bohater powieści był zabójcą idealnym - bez imienia, przeszłości, wyrzutów sumienia. W pewnym jednak momencie zaczął zadawać pytania i kwestionować rozkazy. Wówczas wszystko się zmieniło.
Zach, tym razem jako Daniel, otrzymuje nową misję. Program już mu nie ufa i chce sprawdzić lojalność chłopaka. Tym razem trafia on do prawojskowego obozu indoktrynacyjnego dla młodzieży, a jego zadaniem jest zlikwidować buntującego się przeciw ustrojowi przywódcę. Zach odnajdował się już w trudniejszych sytuacjach, ale tym razem sprawa jest specjalna - wcześniej w akcji zaginął inny agent, któremu powierzona została ta sama misja.
Książkę czyta się lekko i niezwykle szybko. Jej akcja toczy się wartko, a fabuła wciąga - zwłaszcza nieodkryte tajemnice i wielkie niewiadome, jak wciąż powracająca przeszłość głównego bohatera czy samo istnienie „Programu". Wydarzenia w drugim tomie (w przeciwieństwie do tych z pierwszej części) są dość schematyczne i przewidywalne, mimo to jednak historię przyjemnie się czyta. Posiada kilka niedociągnięć, ale wciąż jest dobra i niewiele jej do perfekcji brakuje.
Kreacja głównego bohatera jest świetna. Chłopak jest dobrym aktorem, doskonale wpasowuje się w przydzielane mu role i perfekcyjnie wypełnia powierzone misje, w jego wnętrzu jednak szaleje burza, a on zaczyna wierzyć w zupełnie inne rzeczy niż te, z góry mu narzucone. Z biegiem akcji wyraźnie zaobserwować można jego przemianę.
Cieszy mnie, że Allen Zadoff postarał się o to, żeby nadać swojej powieści realizmu. Zadbał o wiele, nawet tych najdrobniejszych szczegółów. Książka wywołuje masę emocji i sprawia, że czytelnik z zapałem śledzi rozgrywającą się akcję. Do tego napisana została w takim stylu, że właściwie nie zauważa się jak to się stało, że trafiło się z pierwszej, na ostatnią stronę.
„Chłopak Nikt" to tytuł w znacznej mierze odbiegający od schematu najpopularniejszych pozycji dla młodzieży. Jest to lektura idealna dla osób, które są nim już nieco znudzone. Powieść jest wciągająca i pełna akcji, czyta się ją szybko i z prawdziwą przyjemnością. Kolejny tom ukaże się w czerwcu, a ja już teraz niecierpliwie czekam i wiem, że z radością do niego zajrzę. Polecam!
Anna
Nigdy nie zrozumiem mechanizmu pamięci. I nie chodzi wcale o to, że pamiętam pierwszy dzień w szkole podstawowej, a za nic w świecie nie mogę przypomnieć sobie wydarzeń z zeszłego tygodnia. Zastanawiam się raczej nad kreacją wspomnień – co z nich jest moje, co zasłyszane, co zapamiętane z rodzinnego albumu. Czy te odległe obrazy zdarzeń i uczuć w zupełności należą do mnie? A może do kogoś innego? „Mindscape" (w tłumaczeniu polskiego dystrybutora „Anna", chociaż logiczniej byłoby zatytułować rzecz słowami w stylu „Skrywana pamięć") traktuje, co prawda o innym aspekcie ludzkich powrotów do przeszłości, jednak w podobny sposób skłania do refleksji nad znaczeniem i mocą tego, co wydaje się nam, że pamiętamy.
„Mindscape" opowiada historię alternatywnej rzeczywistości, którą – od tej, do której jesteśmy przyzwyczajeni – różni powszechne występowanie, akceptacja i wykorzystanie umiejętności paranormalnych. W szczególności specjalizuje się w tym ostatnim firma Mindscape znana z najwyższej jakości świadczonych usług. A jakie usługi właściwie świadczy? Otóż jej agenci, czy też detektywi, potrafią czytać ludzkie wspomnienia. Podobną umiejętność posiada również John (Mark Strong), znajdujący się w szeregach przywołanej już spółki. Traumatyczne przeżycia utrudniają mu jednak wykonanie zleconego przez pracodawcę zadania i mężczyzna zostaje odsunięty od sprawy. Gdy wraca po przerwie, otrzymuje z pozoru prostą ofertę – badając wspomnienia nastoletniej Anny (Taissa Farmiga) ma zachęcić dziewczynę do jedzenia. Okazuje się jednak, że młoda kobieta i jej psychika są znacznie bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać. Wkrótce John zostaje wciągnięty w intrygę, której sam do końca nie rozumie.
„Mindscape" to dużo biedniejsza wersja „Incepcji" Nolana. W teorii chodzi zupełnie o coś innego, ale w praktyce podobieństwa mnożą się z każdą sekundą produkcji. Tym, co oba obrazy rozdziela jest akcent psychologicznej gry położony na „Mindscape", gdy w „Incepcji" skupiono się raczej na warstwie szybkiej i widowiskowej akcji.
Niezależnie od podobieństw wymienionych produkcji, „Mindscape" nie jest złym filmem. Od pierwszych minut intryguje i interesuje, a sploty węzła głównej tajemnicy rozwiązywane są bardzo powoli. Widz ma szansę zagłębić się w fotelu i poobgryzać paznokcie. Kolejne wspomnienia Anny i dochodzenie Johna, to się uzupełniają, to wykluczają, by po drodze kilkukrotnie się uprawdopodobnić lub zmienić w misternie zaplanowany podstęp. Postać nastolatki na przemian budzi współczucie, niechęć, zaufanie, podejrzliwość i chęć zemsty na jej oprawcach. Tylko, czy w ogóle byli jacyś oprawcy? Podobne pytania o to, czy coś miało miejsce, czy nie można także zadawać w przypadku postaci Johna. Przyznaję, że czerpałam z tego sporą frajdę.
Bardzo mocnym punktem obrazu jest jego obsada. Strong wygląda jak zagubiony psiak, chociaż jego inteligencja i podejrzliwość każą wierzyć, że to częściowo zaplanowana poza. Aktor ma doskonale plastyczną twarz – i z wyłączonym dźwiękiem oraz napisami można by zapewne zrozumieć, co stara się przekazać. Farmiga także zaprezentowała się w „Mindscape" świetnie, chociaż kolejny raz wcieliła się w dokładnie tę samą postać – pokręconej psychologicznie, lecz bardzo inteligentnej i przebiegłej, nastolatki. Obawiam się, że ta łatka może już pozostać z nią na zawsze.
Do gustu przypadły mi także zdjęcia. Większość z nich nie prezentowała niczego odkrywczego, nie proponowała niecodziennych eksperymentów, ale schematy ujęć zostały wykorzystane zgrabnie, a później sprawnie zadziałał na nich montażysta. Postprodukcja nie miała może zbyt wiele pracy z efektami specjalnymi, ale kilka efektów slow motion i momenty „wpadania w trans" wyglądały na tyle przekonująco, że nie śmiałabym nazwać ich tanimi wstawkami – rzeczywiście miały swoją pracę do wykonania.
Tym, co zasadniczo obniżyło moją ocenę produkcji, nie jest wcale wspomniana wcześniej wtórność, czy też podejrzane podobieństwo między filmami, lecz zakończenie. Finał do bólu mnie rozczarował. Ręce opadły, spomiędzy warg wydarło się niedowierzające prychnięcie. Jakkolwiek jednak podsumowanie pozostawia wiele do życzenia, to jak na pełnometrażowy debiut jest to rzecz naprawdę udana. Jorge Dorado ma moje błogosławieństwo, by zająć się na stałe reżyserią thrillerów. Skoro już teraz było całkiem dobrze to, co będzie mógł zaofiarować światu za dziesięć lat? Chyba czas zacząć zapuszczać paznokcie.
Affleck i Damon producentami kryminalnego serialu sci-fi
Matt Damon i Ben Affleck wyprodukowali dla kanału SyFy serial pt. "Incorporated". Ten szpiegowski thriller swoją fabułę osadzoną ma w świecie przyszłości, w którym nieograniczoną władzę mają korporacyjne firmy. Koncepcję serialu stworzyli bracia David i Alex Pastor. Napisali oni scenariusz, jak również zajeli się jego wyreżyserowaniem odcinka pilotowego.
Zimowe dzieci
Ból i pustka po stracie bliskiej osoby są straszne. Ból i pustka po utracie dziecka są czymś niewyobrażalnym. Kończy się wtedy wszystko, znika sens jakichkolwiek działań.
A co by było, gdyby ukochane maleństwo można było zawrócić z drogi do zaświatów? Pobyć z nim jeszcze kilka cennych chwil, przeżyć w kilka dni, to co miało trwać długie lata? Jak wysoką cenę byłby gotów zapłacić rodzic i co by za to przehandlował? Życie, duszę, a może jeszcze coś innego?
Być może te właśnie przemyślenia i, podejrzewam, stare indiańskie legendy, stały się podstawą do napisania książki, która jest rewelacyjna. Ale o tym poniżej.
Przyznam, że do Zimowych dzieci podchodziłam bardzo ostrożnie i spodziewałam się czegoś innego, czytając opis z tyłu okładki. Jednak już sam początek książki zasugerował mi zupełnie w innym tonie, a swoim klimatem historia tak mnie wciągnęła, że nie mogłam się od niej oderwać.
Akcja toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, przy czym szybko okazuje się, że przeszłość ma duży wpływ na teraźniejszość, a losy bohaterów w niezwykły sposób się ze sobą splatają.
Sarę Harrison poznajemy najpierw jako małą dziewczynkę, potem już jako młodą mężatkę, bez pamięci zakochaną w swojej 8-letniej córeczce Gertie. To z zapisków Sary dowiadujemy się o tym, kim są śniący i jak odprawić rytuał. Ten rytuał zmieni nie tylko całe życie dorosłej Sary, ale wpłynie też na życie wielu innych ludzi, pozornie z Sarą niezwiązanych.
Gdy mała Gertie zostaje znaleziona martwa, oszalała z bólu Sara jest gotowa zrobić wszystko, aby jeszcze choć przez chwilę porozmawiać i pobyć z córką. Jej rozpacz doprowadzi do kolejnych tragedii, które położą się groźnym cieniem na życiu przyszłych pokoleń.
Współczesność. Matka dwóch córek nagle znika bez śladu. Starsza z sióstr, Ruthie, zaniepokojona takim odstępstwem od normy, w spokojnym i monotonnym do tej pory życiu matki, zaczyna przeszukiwać dom. Znaleziska, które odkryje, zmienią jej życie i objawią przed nią zatajone dotychczas sekrety.
Pogrążona w żałobie po stracie męża Katherine, zdaje sobie sprawę, że były w jej małżeństwie rzeczy, o których mąż jej nie mówił. Dlaczego oddalił się od niej tuż przed śmiercią i co się stało z jego plecakiem, w którym nosił aparat? Drobne ślady prowadzą do małego miasteczka, tego samego, w którym mieszkają Rutie i jej rodzina.
Co łączy ze sobą tych wszystkich ludzi i jakie tajemnice kryje miejsce zwane przez mieszkańców Czarcia Dłoń? Co wspólnego ma śmierć małej Gertie z nagłymi zniknięciami mieszkańców? Co takiego przed stu laty zrobiła Sara Harrison, że teraz giną ludzie?
Jestem pod wielkim wrażeniem. Autorka książki, patrząc na jej zdjęcie, wydaje się tak zwykła, że aż trudno uwierzyć, że napisała historię tak niezwykłą.
Dostajemy tu wszystko, czego może chcieć od lektury z dreszczykiem wymagający czytelnik: są pozornie niezwiązani ze sobą bohaterowie, dziwne, jakby przeklęte miejsce z klimatem budzącym ciarki na plecach, stary pamiętnik, kryjący straszną prawdę i zaskakujący finał, a także pewna doza niedopowiedzenia. Niby mamy zakończenie, ale jednak nie wszystko uległo zamknięciu, tak jak to bywa w dobrych dreszczowcach. Chętnie przeczytałabym coś jeszcze tej autorki, a na razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić Zimowe dzieci czytelnikom szukającym dobrej historii na tę wiosenną szarugę.
Premiera: "Nocna plaga" Graham Masterton
11 marca trafi do księgarń nowe wydanie "Nocnej plagi" Grahama Mastertona. To kolejna powieść tego autora wydana w nowej szacie graficznej przez Dom Wydawniczy Rebis. Pięcioro Wojowników Nocy, podobnie jak ich przodkowie kilkaset lat wcześniej, musi zmierzyć się z wcielonym złem – Isabel Gowdie, przebudzoną służebnicą szatana. Potężna wiedźma, korzystając z usług Nosicieli, rozprzestrzenia złowieszczą Nocną Plagę, która zagrozi wkrótce wszystkim ludziom.
"Self/less" - pierwszy zwiastun
W sieci pojawił się pierwszy zwiastun najnowszej produkcji z Ryanem Reynoldsem i Benem Kingsleyem w rolach głównych - "Self/less" Tarsema Singha. Thriller sci-fi przedstawia historię umierającego na raka zamożnego starca, którego świadomość zostaje przeniesiona do ciała młodego mężczyzny.
Premiera: "Czarne jak heban"
Dzięki wydawnictwu YA! już 18 marca ukaże się finalny tom trylogii "Lumikki Andersson" autorstwa Salli Simukki - "Czarne jak heban". Książka z gatunku literatury fińskiej dla młodzieży, będąca po trochu thrillerem, kryminałem, i tak lubianym ostatnio New Adlut. Cała trylogia została przyjęta przez czytelników niezwykle pozytywnie, autorka zdobyła sympatię pomysłowością i nieprzewidywalnością.
Premiera: "Tengu" Graham Masterton
10 lutego nakładem Domu Wydawniczego Rebis ukaże się wznowienie powieści grozy Grahama Mastertona "Tengu". Jest to pełna napięcia opowieść o demonicznej zemście nuklearnej. W potwornie zniekształconym ciele Kappy kryje się straszliwa śmiercionośna moc, która sprawia, że na Kalifornię spadają najokrutniejsze japońskie demony. Bedzie to pierwszy krok w kierunku całkowitego zniszczenia Ameryki.