Rezultaty wyszukiwania dla: fantasy
Zapowiedź: Czerń nie zapomina. Teatr węży. Tom 5
Piąty tom cyklu dark fantasy „Teatr węży”
Znów wkraczacie w świat Zmroczy – przesycony magią, posępny i fascynujący.
Papierowy Mag
Ceony Twill uczy się bardzo dobrze i pragnie zostać Wytapiaczem, czyli magiem specjalizującym się w magii metalu. Niestety, dostaje przydział do papierowego maga, dodatkowo do dziwacznego Emery’ego Thane. I choć papier zaczyna ją fascynować, nie przestaje marzyć o innej magii.
Papierowy mag to specyficzne fantasy. Jest w nim telegram, świece, ale pojawia się też lodówka. Dość nietypowy świat, ale nowi w zasadzie tylko tło do głównych wydarzeń, więc w niczym to nie przeszkadza, raczej jest ciekawostką. Bardzo ciekawe za to i sprawiające, że książka jest ciekawa jest zupełnie inne podejście do magii. Nie ma, lub ja się nie spotkałam, w innych książkach magii związanej z materiałami, które może wytworzyć człowiek. Tutaj jest i o ile magia papieru, czy plastiku nie wydaje się szkodliwa, a Ceony nawet zdaje się okropnie nudna i mało spektakularna, to istnieje też magia ciała. Stoją za nią Wycinacze, którzy ukuli teorie mówiącą o tym, że człowiek też jest niejako dziełem innych ludzi, można go więc wykorzystać do tworzenia silnej magii. Gorzej, bo jest to magia zabójcza, okrutna i okropna. I właśnie z taką magią postanawia zmierzyć się dziewczyna, ratując swojego świeżo poznanego nauczyciela. Rzucone zaklęcie zamyka ją w pewnym miejscu, z którego musi wyjść, by uratować Emery’ego. Pomysł chwilami makabryczny, ale szalenie działający na wyobraźnię.
Papierowy mag otwiera trylogię i robi to w bardzo ciekawy sposób. Powstaje mnóstwo pytań, choćby o psa na dnie kanionu, o przyszłość przepowiadaną po części sobie i o dalsze losy Ceony, której marzenia zostały gdzieś w tyle, ale o nich nie zapomniała i pragnie zmieniać rzeczywistość, w której kazano jej żyć. Mam nadzieję, że kolejne tomy będą dobrym rozwinięciem, bo początek ma naprawdę spory potencjał. Liczę, że autor mnie zaskoczy, zrobi coś spektakularnego ,a jednocześnie nie zgubi pewnego stylu i świeżości.
Spotkamy w książce specyficzne przedstawienie bohatera. To poznawania kogoś na wskroś, bez jego upiększeń, wrażeń i emocji. Obnażenie ludzkiej duszy, jednej konkretnej i oplecenie wokół tego fabuły tak, by widziane zdarzenia z przeszłości tłumaczyły przeszłość bardzo przypadło mi do gustu. Szczególnie, że rodzi nowe pytania i zdarzenia.
To książka o marzeniach, które się nie spełniły, a mimo to otworzyły drogę do czegoś innego. Opowiada o poszukiwaniu sprawiedliwości, odwadze, lękach i bólu, o zakazanej magii, która niszczy i o niby nic nieznaczącej, która ratuje. Polecam na letnie dni, kiedy czas płynie leniwie, a lektura ma odprężyć i sprawić przyjemność.
Kotolotki
Dla wszystkich kotów, które kochałam. U.K.L.G.
Myślę, że nikt, kto nie zna twórczości Ursuli K. Le Guin nie może określać się mianem miłośnika fantastyki. Cykl „Ziemiomorze” wywarł na mnie ogromne wrażenie i jest jedną z podstaw, na której urosła moja miłość do gatunku. Po raz pierwszy jednak mam okazję sięgnąć po literaturę dziecięcą spod pióra Królowej Fantastyki. W dzisiejszym wpisie podzielę się z Wami wrażeniami, jakie wywarły na mnie „Kotolotki”.
Zarys fabuły
Pewnej mądrej, ale mieszkającej w nieciekawej dzielnicy kocicy, urodziła się czwórka małych kociąt. Maluchy jednak okazały się niezwykłe. Urosły im skrzydła, z których szybko nauczyły się korzystać. Wówczas matka nakazała im odlecieć w poszukiwaniu lepszego życia. Thelma, Harriet, James i Roger uciekli z miasta, ale czy w lesie i na wsi czekało na nich cokolwiek lepszego niż resztki z przewróconego śmietnika?
Moja opinia i przemyślenia
Książeczka została pięknie wydana. Ma twardą oprawę, a wewnątrz zdobią ją śliczne ilustracje S.D. Shindlera. Na świetnej jakości papierze, dużą czcionką, wydrukowane zostały cztery opowiadania z serii: „Kotolotki”, „Powrót Kotolotków”, „Wspaniały Alexander i Kotolotki” oraz „Jane rozkłada skrzydła”. Po lekturze publikacja będzie się świetnie prezentowała na półce obok innych dzieł spod pióra Ursuli K. Le Guin.
Stworzenie Kotolotków (czyli kotków ze skrzydłami) to niezwykle prosty, ale intrygujący w swej prostocie pomysł. Rodzeństwo przyszło na świat u zwykłej, kociej mamy. Ich tata również nie wykazywał żadnych specjalnych zdolności. Maluchy spotkały na swej pełnej przygód drodze zarówno wiele dobrych, jak i złych lub zwyczajnie wrednych czy żądnych zysku postaci. Opowiadania są bardzo ciekawe i dobrze przemyślane. Sądzę, że bez trudu zaintrygują każdego, młodego czytelnika. Przyznam, że sama również książkę czytałam z niekłamaną przyjemnością.
Ursula K. Le Guin nie byłaby sobą, gdyby stworzyła książkę płytką i pozbawioną wartości. Tak więc nawet dzieło skierowane do najmłodszych czytelników, zawiera w sobie kilka życiowych prawd i mądrości. Myślę jednak, że najważniejsze było przedstawienie pojęcia wolności, która to w piękny sposób została zaprezentowana w ostatnim opowiadaniu o przygodach małej Jane.
Podsumowanie
Ursula K. Le Guin była świetną pisarką, która potrafiła odnaleźć się nie tylko w fantastyce, a właściwie w każdym gatunku literackim. „Kotolotki” to cudnie wydana książeczka dla dzieci, zawierająca cztery ciekawe opowiadania i wiele barwnych ilustracji. Lekturę z całego serca polecam wszystkim młodym czytelnikom. Sądzę, że będą oczarowani małymi Kotolotkami i pozwolą się porwać wspólnym przygodom.
Encyklopedia statków Star Trek. Statki Gwiezdnej Floty 2151-2293
Śmiało kroczyć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek
Trzeba przyznać szczerze, że Science Fiction jest na polskim rynku jak na lekarstwo, niezależnie od tego, czy szukamy książek, komiksów, filmów czy seriali. Dlatego myślę, że żaden fan gatunku nie może przejść obojętnie obok Star Trek’a.
Czym właściwie jest Star Trek?
W obecnych czasach jest to całkiem spora franczyza obejmująca kilka seriali telewizyjnych, kilkanaście pełnometrażowych filmów, a także dziesiątki książek, komiksów i gir komputerowych. Fikcyjne uniwersum przypisane Star Trekowi w latach sześćdziesiątych stworzył Gene Roddenbery.
Ludzkość po zakończeniu III wojny światowej rozkwita. Z Ziemi udaje się wyeliminować wszelakie choroby, biedę i zagrożenia konfliktami zbrojnymi. Wszystko to dzięki współpracy z częścią zamieszkujących galaktykę inteligentych ras. Powstaje Zjednoczona Federacja Planet, czyli międzygatunkowa unia, której celem jest pokojowe współistnienie poszczególnych ras zamieszkujących galaktykę oraz jej eksploracja.
Dla mnie osobiście jednak jedynym słusznym i prawdziwym Star Trek’em jest serial kręcony w latach 1966-1969, nazwany obecnie Star Trek: The Original Series i oczywiście załoga Enterprise z kapitanem Kirkiem i pierwszym oficerem Spock’iem na czele. Myślę, że to serial, który każdy szanujący się fan fantastyki powinien obejrzeć - niezależnie od tego, jakiego później wyrobi sobie o nim zdanie.
Statki Gwiezdnej Floty 2151-2293
Niedawno, bo 6 maja 2020 roku, swoją premierą miała „Encyklopedia statków Star Trek”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Egmont, a której prawa do późniejszych publikacji przeszły na wydawnictwo Harper Collins. Myślę, że jest to prawdziwa perełka dla fanów serii.
Książka ma twardą oprawę i format A4. Jest bogato ilustrowana i zawiera rzetelną wiedzę oraz całą masę różnych ciekawostek. Opisuje wszystkie najważniejsze jednostki kosmiczne, które pojawiały się w serialach telewizyjnych oraz produkcjach pełnometrażowych. Statki możemy obejrzeć dokładnie, z najdrobniejszymi szczegółami. Umieszczone przy nich teksty nie są napisane encyklopedycznie i naukowo, a raczej tak, by jeszcze bardziej zainteresować czytelnika. Moim zdaniem fenomenem Star Trek’a jest to, że mimo upływu lat i zmieniających się twórców, produkcja wciąż zachowuje fabularną spójność i (w przeciwieństwie do nowych Gwiezdnych Wojen) pozbawiona jest nonsensów. Encyklopedia statków tylko potwierdza tą historyczną, chronologiczną i fabularną spójność.
Podsumowanie
„Encyklopedia statków Star Trek. Statki Gwiezdnej Floty 2151-2293” to pięknie wydana, inteligentnie napisana publikacja, która sprawi radość każdemu miłośnikowi serii Star Trek. Z tyłu okładki widnieje informacja, że możemy spodziewać się kolejnego tomu. Jestem bardzo ciekawa czy będzie tak samo dobrze dopracowany. Polecam! To pozycja, w którą zdecydowanie warto się zaopatrzyć. Nie zawiodła mnie nawet w najmniejszych detalach.
Światło i Cienie. Trylogia Tir Alainn. Tom 2
Anne Bishop, bestsellerowa autorka „New York Timesa”, powraca w drugiej części fenomenalnej trylogii Tir Alainn, zabierając nas w pełną ekscytujących przygód podróż po swoim świecie. Światło i cienie to perełka wśród opowieści gatunku fantasy, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, osnuta mgiełką romansu i pełnej oddania miłości…
Mag bitewny: Księga I
Co z człowieka czyni bohatera? Jakie cechy są potrzebne by, stać się tym, którego wielbią tłumy, a jego czyny wysławiane są na cały świat? Życie ma na to swój plan, a miano bohatera trafia nie tam, gdzie chcemy. Nieoczywisty wybór wszak sprawia, że przyszłe czyny zostaną ocenione przez historię, a przez to będzie sprawiedliwie.
Królestwo Furii zalewa armia nieumarłych pod wodzą demona. Potęga wroga zbiera ogromne żniwo, a kolejne armie uginają się pod jego nieprzemożną siłą. Zwykli ludzie zmieniają się w opętanych i zabijają swoje rodziny. Czas opętania naznaczony jest przerażeniem i mrokiem. Jedyna nadzieja spoczywa w rękach magów bojowych, którzy walczą ze smokami u swojego boku. Jest ich coraz mniej, a odwaga, by ich przywołać, maleje równolegle do nadziei.
Falko Dante, niemal całe życie spędził trawiony chorobą w Caer Dour. Jego ojciec był potężnym magiem bitewnym, dopóki nie stał się ofiarą opętania i nie został zabity przez swojego przyjaciela. Chłopak musi żyć z brzemieniem czynów ojca i swojej choroby. W obliczu nadchodzącego zagrożenia robi jednak coś głupiego, a może jest to jedyna słuszna i nieunikniona decyzja?
Mag bitewny trafił w me ręce i sprawił coś niesamowitego. 600 stron, które rozpoczynają niesamowitą przygodę, zabrało mnie w podróż, z której nie chce wracać za żadne skarby. Świetna kreacja bohaterów, nietuzinkowa fabuła, a może po prostu smoki? Co przekonało mnie do księgi pierwszej?
Peter A. Flannery od pierwszych spisanych słów ujął mnie wizją przedstawianego świata, w którym miesza się ze sobą mnóstwo emocji, które wybuchają ze zdwojoną siłą w momentach, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Świetnie zbudowane tło powieści połączył zgrabnie z fabułą, która pochłania czytelnika bez ostrzeżenia. Powitana magią przewracałam karty powieści niestrudzenie. Poznałam nieznane krainy, echa bohaterskich czynów, smoki i mrok, który nadciąga z ogromną siłą.
Jednak Mag bitewny to nie tylko pełna akcji opowieść o walkach, magii i smokach. To także bohaterowie, których kreacja zaskakuje i zachwyca przez całą historię. Magowie słynący z siły i odwagi, smoki siejące postrach i On, z piętnem opętanego ojca i ciałem, które latami trawione przez chorobę niczym nie przypomina tężyzny śmiałka. Kto jednak powiedział, że wątły i niepozorny Falko nie może stać się magiem bitewnym jak jego ojciec?
Autor w niesamowity sposób wplótł tę niepozorność i nieoczywisty wygląd postaci, ukazując jak łatwo zmylić może tężyzna i myślenie schematami. Tu, wśród obłędu, strachu i niepewności liczą się inne wartości, a ilość mięśni nie wyznacza życiowej drogi. Bez problemu obdarzamy Falko sympatią bez cienia współczucia. Od samego początku wierzymy w obraną przez niego ścieżkę i z niecierpliwością wypatrujemy przeszkód, które z pewnością ten niepozorny chłopak jest w stanie pokonać.
A podobno w świecie fantasy było już wszystko...
Mag bitewny udowadnia, że to stwierdzenie jest bardzo nietrafione. Historia kusi świeżością i doskonałością wykonania. Bohaterowie są nietuzinkowi, a ich charaktery podkreślają nie tylko pochodzenie, ale i podejście do życia oraz poziom przerażenia. Całość czyta się szybko, co z pewnością jest zasługą techniki i malowniczego stylu autora. Słowem jest w stanie wyczarować niemal wszystko i kupić czytelnika na długo przed rozwojem wydarzeń.
Brak górnolotnego języka sprzyja lekkości, jaką Mag bitewny z pewnością posiada. Autor postawił na klasyczny wymiar fantastyki i jego powieść w nurcie magii i miecza ma się świetnie. Nutka strachu i obłędu czyhającego na bohaterów z pewnością napędza akcje i tworzy historię niezwykle płynną i nieprzewidywalną. Nie pozostaje więc nic innego jak czekać na kolejny tom z przygodami Falko wprost z królestwa Furii.
Hitman. Tom 1
Dostajemy tu świat inny niż mamy w życiu realnym, pełen przerażających podobnych do ludzi kreatur, supermocy i złoczyńców. To właśnie Gotham City. Tym razem komiks w nim osadzony zdaje się być produktem tak wypaczonym i dziwnym, że jego stworzenie wydaje się równie dziwaczne jak impet, dzięki któremu Hitman stał się obecnym sobą.
Początkowo nasz bohater nie daje się lubić. Tommy Monaghan to płatny zabójca, który akurat czeka na swój cel. Dziwnym zbiegiem okoliczności niczym Spiderman zostaje ukąszony i tak samo jak on właśnie dzięki temu zdobywa swoje moce: rentgen w oczach i telepatię. To nie Hitman znany z gry komputerowej o tym samym tytule, lecz jego pierwowzór: mężczyzna z charakterystycznym płaszczu, ciężkich butach, szerokich barach, spluwą w każdej dłoni, papierosem w zębach i ciemnych okularach na oczach. Ma zwariowanych kumpli, niecodzienne poczucie humoru i kodeks moralny, który zabrania mordowania dobroczyńców, co powoduje kolejne dziwne rezygnacje z już zaklepanych zleceń. Oczywiście takie zachowanie przysparza mu nie przyjaciół, a wrogów. Teraz sam staje się celem.
Hitman jednak też jest (albo bywa) człowiekiem. Chce kochać, chce wychodzić na piwko i wspominać wojnę w Wietnamie, pożartować sobie. Jednak nie może już być tym samym Tommym. Przymus noszenia okularów sprawia, że nie może nawet spojrzeć swojej dziewczynie w oczy, a żarty z Batmanem raczej nie są na miejscu. Cóż więc zostaje naszemu rewolwerowi? Tylko narzekanie w samotności i wystrzelania całego magazynku w swe cele. Cóż, Hitman bardziej przypomina antybohatera.
Projekty postaci są często przesadzone w celu uzyskania efektu, a styl wymaga nieco przyzwyczajenia się, ale działa to na opowiadaną historię, a użycie cienia w celu zwiększenia napięcia i atmosfery jest dobrym rozwiązaniem.
Ennis wymyślił nowe i pomysłowe sposoby opowiadania dobrej historii, jednak ma liczne wady w prowadzeniu narracji choćby. Towarzyszy im dziwny brak przejść, bardziej nieobecnych niż istniejących, sama narracja jest wstrząsającym doświadczeniem niczym jakiś eksperyment. Nie zrozumcie mnie źle - „Hitman” jest naprawdę dającym rozrywkę komiksem i jest to niezwykle zabawne. Ale ogólnie jest też wyjątkowo miernym produktem. Ze względu na swoją wartość czysto historyczną, w najlepszym wypadku utorował drogę przyszłym przełomowym pracom Ennisa, na przykład „Kaznodziei”. Jako taki „Hitman” jest jedynie punktem orientacyjnym, który może tylko skierować cię w dobrym kierunku. Mimo to uważam komiks za zabawną lekturę dla fanów Ennisa i superbohaterów.
Skażenie
Biorąc do ręki ten cieniutki komiks z zakutym w mechaniczną, steampunkową zbroję osiłkiem raczej nie spodziewałabym się znaleźć w wiktoriańskiej Anglii. A jednak właśnie to ona jest tłem tego tomu. Ona, Sherlock Holmes i… zombie. Ale to nie wszystko, bo ktoś przecież ten zombiegenny wirus musiał wypuścić. Ktoś, kto zaraz na początku mierzy do królewskich gwardzistów na barykadach. Czy lepsza jest śmierć od spotkania z tłumem krwiożerczych zombiech czy może kulka snajpera czającego się gdzieś na londyńskich dachach? W sumie śmierć to śmierć, ale Londynu trochę szkoda...
Oto wizja nie do pozazdroszczenia dla stolicy Anglii: oto hordy nieumarłych, stworzone przez atak wirusa, pustoszą budynki, zabijają ludzi, palą pustostany. Londyn jęczy, płacze. Jednak gdzieś są jeszcze przylądki wolne od zarazy. To do nich podąża nieczynnym tunelem metra Sherlock, by dołączyć nie tylko do najważniejszych oficjeli w państwie, ale przede wszystkim ocalić miasto.
Sytuacja jest nie do pozazdroszczenia, bo nawet nie ma jak poradzić się rannego Watsona. Można liczyć tylko na spryt detektywa z Baker Street, kapitana Mycrofta i… Doktora Jekylla. Tym razem Holmes ramię w ramię z tym szalonym naukowcem będzie walczył nie tylko o Londyn, ale i o własne człowieczeństwo. Tym razem Holmes nie tylko będzie dedukował, ale i narażał własne życie i zdrowie.
Pod względem graficznym niesamowita jest nie tylko okładka projektu Ronana Toulhoata, ale jestem pod wrażeniem kreski. Sceny batalistyczne i walk są realistyczne, kuleje trochę projekt postaci po przemianie dokonanej przy pomocy szczepionki. Kadry są szczegółowe, w stonowanej kolorystyce Axela Gonzalabo. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to błąd w podanym imieniu rysownika na okładce.
Historia pozostaje spójna, bez przestojów w scenariuszu, napięcia dawkowane w racjonalnych dozach, a te rzadkie bardziej dramatyczne chwile z Holmesem w roli głównej sprawiają, że wydaje się on być bardziej ludzkim niż był przedstawiony w literaturze. Eksperyment reżyserski Sylvaina Cordurie się zdecydowanie udał. Dzięki temu otrzymujemy świetną detektywistyczną przygodę z wątkiem batalistycznym i z zombie bez pogrążania się w fantastyce! To jest to co lubię.
Wśród Gwiazd
Chociaż Brandon Sanderson zyskał w naszym kraju sporą popularność już jakiś czas temu, to ja swoją przygodę z jego książkami rozpoczęłam dopiero od serii Skyward. I wiecie co? Przepadłam! Książka Do gwiazd była naprawdę świetną, wciągającą przygodą, dlatego nawet bez jakiegokolwiek zawahania sięgnęłam po kontynuację, która właśnie pojawiła się na polskim rynku wydawniczym. I przepadłam ponownie! A tu przede wszystkim dlatego, że Sanderson nie dał mi nawet chwili wytchnienia, tylko od razu wrzucił mnie w potężny wir niesamowitych wydarzeń – nie miałam wyboru, w końcu leciałam do gwiazd!
Przede wszystkim bardzo lubię główną bohaterkę, Spensę. W pierwszej części podziwiałam ją za odwagę, dążenie do celu i śmiałość. Pięknie obserwowało się jej rozwój, zawziętość. Oto dziewczyna, która mimo wszelkich przeciwności losu próbuje spełniać swoje marzenia. Tym razem podziwiałam ją za bycie bacznym obserwatorem, cierpliwość i zachowanie zimnej krwi, bowiem Spensa trafiła do obozu wroga. Oczywiście pod odpowiednią przykrywką, ale jednak wciąż ryzykując życiem. Gdy na ich planecie pojawiła się przedstawicielka obcej rasy, której słowa wszystkich poruszyły, Spensa nie wahała się ani chwili – podjęła się wykonania iście niebezpiecznej misji. W pojedynkę.
Dzięki tej części mamy okazję lepiej zapoznać się ze światem stworzonym przez autora. Porzucamy planetę, po której stąpaliśmy do tej pory i udajemy się tam, gdzie panuje Zwierzchnictwo. Poznajemy panującą tam hierarchię, inne rasy, obowiązujące zasady i zwyczaje, a nawet sposób rozmnażania – niezwykle dziwaczny, nad którym sporo rozmyślałam, bowiem być może ja czegoś nie zrozumiałam, ale bardziej przypominało to łączenie się dwóch osób w jedną, zamiast pojawienia się trzeciej… Ale co zrobisz, kosmici to kosmici. Każdy ma swoje sposoby na przetrwanie. Obserwujemy to wszystko u boku Spensy, która niejednokrotnie nie może wyjść ze stanu zdziwienia. Jednak wie, że musi odkryć pewne sekrety i tajemnice Zwierzchnictwa, aby uratować swoją planetę i przyjaciół. Nie spodziewała się chyba jednak tego, że przyjaciół można odnaleźć nawet wśród potencjalnych wrogów.
Cały czas oscylujemy wokół klimatu międzygwiezdnych lotów i kosmicznej wojny. Konflikt jest tutaj rzeczą oczywistą, a czytelnik ma okazję nieco lepiej zgłębić pobudki nieprzyjaciela, podobnie jak i główna bohaterka działająca pod przykrywką. Uwielbiam sposób, w jaki Sanderson to wszystko opisuje – z taką lekkością pióra, tak barwnie i przyjemnie. Choć to dopiero moje drugie spotkanie z jego twórczością to muszę śmiało przyznać, że czyta się to po prostu genialnie. Płynie się przez tę powieść, nie można się tutaj nudzić, bo wszystko jest interesujące, przyciąga nas, porusza wyobraźnię, nie brakuje też akcji i jej dobrego tempa. A pojawiające się tajemnice tylko podsycają i tak już dobrą atmosferę! To naprawdę świetnie wykreowany, niezwykle intrygujący świat.
Tak, akcja nie zwalnia choćby na chwilę, a czytelnik już od samego początku zauważa, że sporo się tutaj dzieje i nikłe szanse na to, aby uległo to zmianie. Oczywiście działa to jak najbardziej na plus! Podobnie jak te cudowne grafiki statków kosmicznych, które są świetnym ukłonem w stronę odbiorców i jeszcze bardziej pobudzają wyobraźnię. Tak naprawdę losy Spensy są świetną, przemyślaną historią i widzimy, że dziewczyna nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Wiemy, że to jeszcze nie koniec. Że nasza przygoda wśród gwiazd będzie trwać. Uwielbiam te sekrety, które trzymają mnie stale w ryzach oraz relację Spensy z M-botem, a jakże mocno ciekawi mnie to, co jeszcze Spensa w sobie skrywa! Tak, ciekawość zżera.
Jestem naprawdę oczarowana dziełem Sandersona. Świetne, klimatyczne science-fiction, w którym nie brakuje akcji i przygody. To niesamowicie wciągająca opowieść, której nie sposób odłożyć na półkę. Wśród gwiazd to naprawdę godna kontynuacja pierwszego tomu, równie dobrze napisana i intrygująca. Zdecydowanie czekam na więcej!
Wielkie polowanie
Niebezpieczeństwo i chęć przygody. Te dwie siły stanowić mogą o życiu każdego z nas. To one są w stanie przekonać nawet największego tchórza, że nadszedł czas działania. Strach może zmusić nas do ucieczki i walki, ciekawość sprowadzić na manowce. Którą z dróg należy wybrać?
Rand al'Thor może zapomnieć o niewinności. Odkrył, kim jest i jakie zadania czekają go w przyszłości. Przez jeden krótki moment myśli, że jego los tworzy on sam, ma nad nim władzę. Tę kruchą wizję niszczy przybycie władczyni Aes Sedai, otoczonej przez kobiety pragnące zniszczenia Randa. Musi ukrywać swoją tożsamość, by uniknąć zagłady.
Niespodziewanie przed młodzieńcem i jego przyjaciółmi otwierają się nowe drzwi do niesamowitej przygody. Gdy ginie niezwykły artefakt to Rand z towarzyszami musi go odnaleźć. Rozpoczyna się Wielkie polowanie. Kłębiące się intrygi i tajemnice, nawet na chwilę nie pozwolą na utratę czujności. Dokąd zaprowadzi ich ta przygoda?
Robert Jordan niezaprzeczalnie stworzył światy, które wciągają czytelnika niemal natychmiast. Choć w Oku świata czuć było mocno zamiłowanie do Tolkiena, to Wielkie polowanie zaczyna nabierać nowego wydźwięku. Czy autor odnalazł drogę, którą chce kroczyć?
Niemal od pierwszych słów spisanych na kartach powieści, czytelnik ma pewność, że o to trzyma w rękach kolejną przygodę, której nie będzie chciał skończyć. Intryga goni intrygę, a światy otwierają przed nami kolejne zakamarki. Nie wiesz komu zaufać, jednak zew przygody i aura tajemnicy ciągną cię naprzód. Jordan umiejętnie rozplanowuje akcje i pozwala toczyć się jej swoim tempem.
Bohaterowie dojrzewają, bez problemu można wyczuć w ich zachowaniu nową dawkę inicjatywy, werwy zagrzewającej do działania. Łatwiej się z nimi utożsamić i kibicować w kolejnych krokach na drodze do przeznaczenia. Sporo się tu dzieje, autor nadaje wyrazistości nie tylko głównym bohaterom, ale stara się też przykuć uwagę czytelnika drugim planem, nie mniej ważnym, albowiem to, co w tle może okazać się równie fascynujące.
Wielkie polowanie to czysta czytelnicza przyjemność. Styl autora ewoluuje, opisy działają niczym zapalnik mający rozpalić naszą wyobraźnię. Widać różnice w zachowaniu bohaterów, poszerza się nasza wiedza na temat poszczególnych ludów i ich zamieszania w polityczne i magiczne potyczki. Już nie tylko Czarny jest tym złym, nie tylko jeden lud potrafi władać magią. Akcja nabiera rumieńców, które z pewnością uzyskamy i na swojej twarzy, gdy z zapałem poznawać będziemy bieg wydarzeń.
A dzieje się sporo.
Dbałość o szczegóły, tak ważne w tworzeniu postaci, nacji i całych światów. To dzięki niej znamy tradycje i zwyczaje, które stanowią podkreślenie ich różnorodności, wyjątkowości. To niesamowite pole do popisu dla naszej wyobraźni. Wielkie polowanie czyta się o wiele szybciej i przyjemniej niż poprzedni tom. Wyrazista, pełna emocji i zwrotów akcji powieść, która dopiero otwiera przed nami wachlarz swoich możliwości, a już skrada serca i zaprząta umysł.
Bez problemu powróciłam w znane mi rejony, ponownie pokochałam pęd akcji i polubiłam się z Randem i jego towarzystwem. Z wypiekami na twarzy wyczekiwałam przygód, intryg i niespodziewanego. Z radością stwierdzam, że coraz mniej tu Tolkiena a coraz więcej Jordana, który w swoim stylu potrafi porwać czytelnika w niesamowitą podróż, która staje się ucztą dla duszy łaknącej fantastyki w ciekawym i porywającym wydaniu.