Rezultaty wyszukiwania dla: akcji
Dziewczyna ognia i cierni
„Dziewczyna ognia i cierni" to pierwszy tom „Trylogii ognia i cierni", który ukazał się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Albatros. Jak potoczą się losy, wybranej przez bogów, nastoletniej królewny?
Siostra Elisy rządziła będzie krajem, ale to ona została wybrana. Podczas chrzcin otrzymała boski kamień, a wybrańcy bogów mają do wypełnienia misję. Jeżeli jej się nie uda czeka ją śmierć w młodym wieku. Dziewczyna żyje spokojnie, zgłębiając tajemnice historii i wymarłych języków, do dnia kiedy nagle nie zostaje wydana za mąż, za zupełnie obcego mężczyznę. Okazuje się, że została zmuszona poślubić króla Alejandra, ponieważ ten, lepiej od ojca, może ją chronić.
W powieści wydało mi się niezwykłe, że to nie czytelnik poznaje przedstawiony świat, a sama główna bohaterka. Przez lata zamknięta w złotej klatce i chroniona przez rodzinę oraz nianię Elisa właściwie nic nie wie o zewnętrznym świecie. Nie zdaje sobie sprawy, że może mieć wrogów. Życie nie jest łatwe również w pałacu nowego męża, który, choć otacza ją opieką, nie jest dla niej spełnieniem marzeń. Przede wszystkim jej nie kocha, za to okazuje się, że darzy uczuciem zupełnie inną kobietę, a to mocno wpływa na szczere uczucia nastoletniej królewny.
Książka przypomina mi nieco serię spod pióra Alison Croggon „Kroniki Pellinoru". Nie chodzi tu o zbieżność fabuły, ale o sam sposób pisania i przedstawienia fantastycznego świata. I chociaż jest naprawdę piękny i bardzo literacki, to jednak powieść pozbawiona została lekkości czytania. Twórczością Rae Carson można się zachwycić, można w niej zatonąć, ale z pewnością jej proza nie należy do takich pozycji od których nie można się oderwać czy takich książek, które czyta się z zapartym tchem. Fabuła oczywiście jest ciekawa, a przedstawiony świat starannie dopracowany, ale podczas czytania nie rozwija się skrzydeł, a głowy nie wypełniają setki marzeń. Zabrakło tu tego nieuchwytnego elementu, który posiadają jedynie nieliczne, cudowne, powieści. Bardzo często, by zauroczyć, nie muszą być nawet w połowie tak dobrze napisane jak „Dziewczyna ognia i cierni". One po prostu posiadają „to coś" czego tutaj brakuje.
Elisa nie jest typową bohaterką. To nie śliczna dziewczyna, która nie zdaje sobie sprawy ze swojej urody. To pulchniutka, inteligentna królewna o dobrym sercu i niskim poczuciu własnej wartości, która z rozdziału na rozdział coraz bardziej dojrzewa. Trudno jej nie polubić, ale gdy samemu posiada się zupełnie odmienny charakter, to naprawdę również trudno ją zrozumieć. Śledziłam jej losy z przyjemnością, po drodze jednak, kilkukrotnie mając ochotę po prostu jej przyłożyć, żeby się opamiętała.
Nie byłabym sprawiedliwa, gdybym stwierdziła, że powieść mnie nie zainteresowała. Rae Carson miała dobry pomysł i sądzę, że z powodzeniem go zrealizowała. Jednak mimo ciekawej fabuły i w miarę wartkiej akcji, historia nie sięga do najczulszych strun. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach pisarka się rozwinie i oprócz doskonałego warsztatu tchnie w swoją twórczość również nieco więcej serca.
1 Heart
1heart – o tej grze polskiego studia Chicken In The Corn zrobiło się dość głośno już ponad rok temu, gdy te dwuosobowe studio rozpoczęło zbiórkę pieniędzy na portalu wspieram.to.
1heart to gra przygodowa typu point&click. Ciężko jest mówić, że to klasyka gatunku, wręcz bardziej bym się skłaniał ku zdaniu, że jest to HOPA z elementami przygodówki. Nawet są klasyczne poszukiwania ukrytych przedmiotów z listy. Wracając jednak do tematu – Chicken In The Corn wykonało świetną pracę nad tym tytułem i nie zawiedli tych, którzy czekali ponad rok na wydanie gry.
Fabuła gry jest interesująca i wciągająca. Wcielamy się w rolę małej dziewczynki, która wraz z siostrą zostały porwane przez nieznajomego oprawce. Nie wiedzieć dlaczego nasza bohaterka nie została ani unieruchomiona, ani zamknięta w lochu tylko pozwolono jej swobodnie poruszać się po krainie do której została zabrana. Nie przez przypadek zostało użyte słowo kraina, gdyż nie wiemy dokładnie gdzie się znajdujemy. Trujące bagna, dziwne elektryczne pastuchy, opuszczone miasta – nic z tych rzeczy nie pozwala nam do końca stwierdzić czy to są obrzeża jakiejś miejscowości czy jednak jakaś kraina fantastyczna. Naszym celem jest odnalezienie siostry głównej bohaterki oraz wydostanie się z tego fatalnego miejsca, w którym się znalazły.
Gra na pierwszy rzut oka prezentuje się świetnie. Nietypowo wykonana grafika, która sprawia wrażenie, że została zrobiona od niechcenia, ale jednocześnie widać, że każdy element jest na swój oryginalny sposób dopracowany. Niestety nie wszystko jest takie idealne. Im dłużej gramy w 1heart, tym więcej dostrzegamy drobnych uchybień, które mogą nas drażnić. Zdarzają się sytuacje, gdy jak chcemy użyć konkretnego przedmiotu to ważne są milimetry, co może bardzo zmylić gracza, który wyjdzie z założenia, że postępuje źle.
Bardzo ważnym aspektem tej produkcji jest udźwiękowienie. Muzyka świetnie wkomponowuje się w klimat horroru i psychodeli, a jednocześnie – klikając na głośniki w różnych lokacjach – możemy odtworzyć utwory, szybkie, mocne, które jeszcze bardziej wprawiają nas w stan niepewności. Tak samo dobrze prezentuje się lektor. Mówi głosem spokojnym, dobrze moduluje do tekstu, który przedstawia. W tej kwestii jestem zachwycony.
Przejdźmy zatem do samej rozgrywki. W grze znajdujemy różne przedmioty, które możemy połączyć z innymi znaleziskami lub użyć na elementach danych lokacji, by zdobyć kolejne fragmenty naszej układanki. Niestety nie zawsze jest dobrze sprecyzowane do czego służy dana rzecz i łatwo się w tym potracić. Często również bywa tak, że przedmioty są w tak odległych od siebie lokacjach, że trudno jest to ze sobą w jakiś sensowny sposób połączyć. Jednak przedmioty to nie wszystko. Odkrywanie kolejnych miejsc oraz zdobywanie elementów fabuły jest możliwe dzięki zagadkom. I tutaj wielki ukłon w stronę twórców – zagadki są naprawdę dobre! Z reguły nie są to misje, które da się przejść przez przypadkowe klikanie, gdzie popadnie i liczenie na to, że się uda. Tutaj mamy do czynienia zarówno z zagadkami typowo logicznymi, ale również ze zręcznościowymi jak i tymi na spostrzegawczość. Są one dopracowane w 100% i nie raz główkowałem po kilkanaście i kilkadziesiąt minut nad jedną zagadką.
Skoro są zagadki to i jest system podpowiedzi. Jednak tutaj już nie jest tak kolorowo. Owszem, mamy możliwość skorzystania z podpowiedzi, ale tylko określoną ilość razy. Ile? Niewiadomo. Gdzieś jest napisane, że masz podpowiedzi? Nie. Ja je odkryłem przez przypadek, gdy sprawdzałem elementy interfejsu i na dobrą sprawę wykorzystałem te kilka wskazówek w pierwszym kwadransie gry. Niestety, ale tutaj wielki minus dla twórców, którzy mogli wziąć przykład z innych polskich autorów gier i zrobić system podpowiedzi, które odnawiają się wraz z czasem rozgrywki.
Wróćmy jeszcze do fabuły. Wspomniałem już o lektorze, wyjaśnimy zatem, gdzie go usłyszymy. W momencie, gdy przechodzimy do nowej lokacji, która jest znacząca dla dalszego rozwoju akcji, uruchamia się krótki filmik, który przybliża nam dane miejsce. Zdecydowanie wpływają one na rozgrywkę i odbiór gry, ponieważ stoją na wysokim poziomie.
Czas na finał. I tu właśnie zaczynają się kolejne schody. Nie będę ukrywać, że po przejściu gry czytałem różne recenzje i komentarze na temat 1heart. Część odbiorców uważa, że zakończenie jest nudne, mało porywające. Inni zaś, twierdzą że jest ono bardzo dobre, wpasowane w klimat i oddaje sedno i przekaz gry. Jakie jest moje zdanie? Jestem rozdarty pomiędzy tymi dwoma opiniami. Owszem – zakończenie jest idealnie wpasowane w klimat i oddaje sedno rozgrywki, ale mogło ono być zrobione z większym rozmachem, z mocniejszym uderzeniem na finał.
Oceniając tę grę brałem pod uwagę wiele aspektów. Chyba najważniejszym (przynajmniej dla mnie) jest to, że gra wprowadziła mnie w nastrój niepewności i zastraszenia, co zdarza mi się rzadko. Miała ona swój klimat i urok, ale jednocześnie nie potrafię przeboleć błędów i minusów, które opisałem już wyżej. Warto pamiętać również, że grę stworzyło zaledwie dwuosobowe, małe studio, które dopiero wkracza w poważny rynek gier. Polecam sprawdzić tę grę, jednak sądzę, że trafi ona bardziej do osób lubujących się w klimatach horroru niż do klasycznych miłośników przygodówek.
Książka, która pozwala dzieciom spojrzeć na świat oczami innych ludzi
Rafał Kosik - najbardziej popularny w Polsce pisarz dla dzieci - wydał nową książkę pt. „Amelia i Kuba. Kuba i Amelia - Nowa szkoła", która przedstawia wydarzenia raz z punktu widzenia dziewczynki, a raz chłopca. Podpowiada tym samym małym czytelnikom, że ludzie mogą odmiennie myśleć i inaczej postrzegać te same rzeczy. "Nowa szkoła" pojawiła się właśnie w księgarniach. Opowiada o burzliwym wejściu bohaterów w nowe środowisko, zwyczaje i relacje. Powieść skierowana jest do dzieci w wieku 7-12 lat, a także do rodziców i nauczycieli.
Przygody TinTina #5 - Tom pomarańczowy
Ostatnio w swojej recenzji przedstawiłem Wam co nie co o przygodach Tintina z tomu czerwonego, dziś czas na tom pomarańczowy. W nim kolejna porcja niezwykłych, ciekawych wyzwań, przed którymi stanie detektyw-amator Tintin z przyjaciółmi. O całej serii przygód, tego belgijskiego bohatera, oraz geniuszu Herge'a napisałem kilka słów przy poprzedniej recenzji.
Pierwsza historyjka nosi tytuł "afera Lakmusa".Tintin z kapitanem Baryłką są świadkami dziwnych wydarzeń, mało tego- spotykają równie dziwnych ludzi. Każdy element szklany, czy to lustro, czy szklanka pęka bez użycia jakiejkolwiek siły ludzkiej. Przyjaciele wpadają na trop związku profesora Lakmusa z całą sprawą. Akcja przenosi się do Genewy. Bohaterowie spotykają się z licznymi czekającymi niebezpieczeństwami, wychodząc cało i zdrowo z opresji. Wszystkie dziwne zdarzenia ze szkłem miały związek z ultradźwiękami- z bronią skonstruowaną jeszcze przez III Rzeszę. Śledztwo zmusiło Tintina i kapitana do podróży na drugi kraniec Europy. Finału nie zdradzę. ;-) "Koks w ładowni" to drugi tom przygód naszych komiksowych bohaterów.Tintin i kapitan Baryłka wracając z kina spotykają generała Alcazara, któremu podczas rozmowy wypadł portfel. Bohaterowie chcą odnaleźć generała i oddać zgubę. Dość tajemniczo wygląda postać i intencje Alcazara, tym bardziej, że sprawą zajmują się od pewnego czasu Tajniak z Jawniakiem. W tym tomie Tintin z kapitanem lądują w Arabii, mając co czynienia z międzynarodową szajką handlującą bronią a nawet niewolnikami.
Jak sam tytuł 3 tomu brzmi, Tintin z Baryłką ruszają w podróż do Tybetu. W wypadku samolotowym zaginął przyjaciel naszych bohaterów. Jednogłośnie postanawiają go odszukać. Na przeszkodzie, oprócz wielkiego śniegu i zimna staje Yeti, który za nic w świecie nie chce wypuścić zaginionego.
Tak rysują się w streszczeniu przygody Tintina z tomu pomarańczowego. Wydanie to kolejna ciekawa propozycja spędzenia wolnego czasu przy komiksie. Szczerze polecam całą serię. Przejmująca fabuła, zwroty akcji, sympatyczne rysunki i humor kapitana Baryłki- to kilka dobrych, mocnych stron komiksu.
Patronat: "Czarne światła. Łzy Mai"
Gdzie leży granica między maszyną a człowiekiem, życiem prawdziwym a cyfrowym? Premiera nowej książki Martyny Raduchowskiej odpędzie się już 15 maja!
"Fabuła jest naprawdę niesamowita, pełna tajemnic, niedopowiedzeń, niespodziewanych zwrotów akcji i mrocznego klimatu."
- Natalia "Tala" Zdziechowska, Ogród Wyobraźni
"Książka jest wciągająca, a intryga i klimat sprawiają, że próby przeszkadzania w czytaniu mogą kończyć się wybuchami agresji i uszkodzeniami fizycznymi osoby przeszkadzającej."
- Michał Talaśka, naEKRANIE.pl
Konkurs na Fantastyczne Opowiadanie - Lista opowiadań
Poniżej prezentujemy listę opowiadań, które zostały zgłoszone do udziału w Konkursie na Fantastyczne Opowiadanie, oraz opublikowane w dziale Opowiadania na Secretum. Lista została ułożona w kolejności publikowania tekstów na Secretum.
Mathilda Winter - Ostatnia walka
Księga Istot Magicznych: Smoki (fragment)
Pogłoski o istnieniu smoków pojawiły się już pięć tysięcy lat przed naszą erą. Do dzisiaj ich pochodzenie jest dla nas zagadką. Można opierać się wyłącznie na własnych przypuszczeniach, prawdopodobieństwach i fantazji, a prawda i tak może okazać się zgoła inna. Przez to, że jedynie nieliczni dopuszczeni są do kręgu ich towarzystwa, wszystkie tajemnice pozostają pilnie strzeżone. Wiadomo natomiast, iż ich przyjście na świat zwiastują burze. Smoki otrzymują duszę od samego Wielkiego Stwórcy; nie jak ludzie i zwierzęta dziedziczą ją po przodkach. Może ona dostać się na Ziemię tylko poprzez błyskawicę, która na krótką chwilę łączy Niebo i Ziemię. Czasem zdarza się, że Siły Zła są znacznie szybsze i zdołają wnikać w otwarty portal. Dusza zostaje wtedy skażona i trafia do nowego właściciela z defektem, którego nie jest świadomy. Może on objawiać się na przeróżne sposoby. Powszechnie znane są przypadki smoków atakujących ludzi, pustoszących miasta i wsie, czy zagarniające w swoje szpony całe królestwa, które uciemiężają i doprowadzają do ruiny. O wiele trudniej spotkać smoka o czystej duszy – zwykle z racji wyższości swojego gatunku nie czują potrzeby nawiązywania jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi, jako istotami niższego rzędu o niecnych zamiarach, zatrutym umyśle i ograniczonej inteligencji. Wiodą samotniczy tryb życia w odludnych miejscach, trudno dostępnych i niemożliwych do zamieszkania przez inne istoty, takich jak najwyższe partie gór, lasy, rozległe pustynie, lodowe krainy, okolice wulkanów, samotne wyspy na środku mórz i oceanów. Potrafią przystosować się do niemal każdych warunków, dzięki wszystkożerności i silnych organizmach. Dotychczas odnotowano istnienie trzydziestu ras, jednak szacuje się, że liczba ta może być trzykrotnie, a nawet czterokrotnie wyższa. Każdy z gatunków charakteryzuje się przypisaną umiejętnością bądź umiejętnościami, które nie wynikają z doświadczenia i zdobytej wiedzy. Obecnie znane to telepatia, telekineza, niewidzialność, wytwarzanie silnych trucizn, ogłuszający krzyk czy lodowy oddech. Przypuszcza się, że może być ich nieograniczona ilość. Zianie ogniem jest wymysłem prostych ludzi, którzy doświadczyli niszczycielskiej siły smoków i nie potrafili jej precyzyjnie określić. Smoki o czystych duszach nie krzywdzą ludzi, ponieważ nie mają w tym żadnej potrzeby czy przyjemności. W razie ewentualnego spotkania starają się jak najszybciej zniknąć, by uniknąć spotkania z człowiekiem.
Ponieważ zdarzają się odstępstwa od normy i niektóre gatunki zdecydowały się na współpracę z magami w zamian za obopólne korzyści, postały Smocze Akademie. Na świecie są tylko trzy takie szkoły: w Tajlandii, Kanadzie i Irlandii. Mają one służyć dobru smoków, ich opiekunów, rozwojowi nauki oraz bezpieczeństwu świata. Nie jest to organizacja stricte militarna, choć oprócz tytułów naukowych istnieje możliwość zdobywania stopni wojskowych. Wszyscy przechodzą obowiązkowe szkolenia w zakresie podstaw walki i obrony. Kandydat w wieku piętnastu do dwudziestu pięciu lat musi przejść szereg testów, po których pozytywnemu zaliczeniu musi zostać zaakceptowany przez któregoś ze smoków. Istnieje ryzyko, że smok w pewnym momencie zbuntuje się przeciwko opiekunowi, dlatego wprowadzono dodatkowe środki ochrony. Uczniowie zdobywają wiedzę w dziedzinach powiązanych bezpośrednio z opieką i biologią smoków, ale także magii, zielarstwa, matematyki, geografii i nawigacji. Rocznie w każdej z Akademii przebywa stu kadetów. Naukę kończy od tuzina do połowy pierwotnej liczby. Lokalizacja szkół pozostaje utajniona przed zwykłymi śmiertelnikami i znana jest tylko magom, którzy mają obowiązek zgłaszać odpowiednich kandydatów.
Spoglądając w lustro nadal rozpoznawała siebie sprzed lat. Oczywiście, czas odcisnął na niej swoje piętno, ale gdzieś w środku pozostało coś z małej, nieśmiałej Aoife, która dopiero co postawiła pierwsze kroki na schodach prowadzących do wielkiej sali. Dotknęła dłonią krótkich włosów, sięgających ledwo za uszy. Układały się loki. Ciągle miała fryzurę nie wiele dłuższą niż nowo przyjęta kadetka. Mogłaby je nareszcie zapuścić, w końcu teraz była jedną z najbardziej poważanych osób w Akademii... Ciekawe, jakby wyglądała teraz w długich włosach?
Z rozmyślań wyrwał ją odgłos szybkich kroków, a potem skrzypnięcie drzwi. Ktokolwiek to był, musiał mieć dobry powód, aby zignorować dobre maniery i zakłócać jej spokój. Wyszła na spotkanie gościowi w salonie.
- McArthur? – zdziwił ją widok pułkownika z rozwichrzonymi włosami i zaczerwienionymi policzkami. – Co się stało, do stu diabłów?
- Nasze najgorsze przypuszczenia... - z trudem łapał oddech. Wsparł się o ścianę. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie, choć znali się od pięciu lat.
- Najgorsze przypuszczenia właśnie się ziściły. Nie mamy czasu, by ratować się ucieczką. Musiałby wydarzyć się cud, abyśmy uszli z życiem.
- Nie strasz mnie, proszę – nalała wody z karafki i podała mu szklankę – Konkrety, Erwinie, konkrety.
- Może lepiej będzie, jeśli poznasz prawdę prosto ze źródła. Finni!
W drzwiach pojawiła się blond czupryna i para zlęknionych, niebieskich oczu. McArthur ponaglił kadeta gestem. Ten wkroczył niepewnie do pokoju. Nogi mu się trzęsły, w rękach miął czapkę z herbem Akademii.
- Baczność! – krzyknął pułkownik, choć w jego głosie słychać było wielkie podenerwowanie. Chłopak wyprostował się odruchowo. McArthur padł na sofę.
- Finni, mów co wiesz – powiedziała Aoife spokojnie, lecz stanowczo - Każdy szczegół może być na wagę złota, jeśli wróg zapuka do naszych bram. Chcesz wody? W takim razie weź głęboki oddech i skup się.
Finni wziął sobie tę radę do serca i po chwili zaczął opowiadać:
- Towarzyszyłem pułkownikowi McArthurowi na cotygodniowym patrolu. Zwykle nie wyjeżdżamy dalej niż do podnóża góry, ale tym razem zajechaliśmy do pobliskiego miasteczka...
- Dobrze, co dalej?
Finni przełknął ślinę.
- Na rynku panowała dziwna atmosfera. Ludzie byli jacyś nerwowi, jakby mimowolnie przeczuwali niebezpieczeństwo. Nawet zwierzęta też ryczały w klatkach głośniej niż zwykle. Dziwny obłęd spadł tego dnia na to miasto. Zatrzymaliśmy się w pubie. Pułkownik wszedł do środka, ja miałem zaprowadzić konie do stajni i zadbać o to, aby je napojono. Nawet nie zbliżyły się do koryta, gdy zaczęły rżeć i wierzgać. Nie wiedziałem co zrobić; to bardzo spokojne zwierzęta. Pozostałe konie szybko do nich dołączyły. Stajenny krzyknął do mnie, żebym je wyprowadził, pewnie rozdrażniły pozostałe. Wtedy zobaczyłem, z jakiego powodu były niespokojne... - zawiesił głos.
- Finni – rzekł McArthur niespodziewanie łagodnie – to bardzo ważne.
- Padł na nas cień. Zrobiło się ciemno, jak w zimową noc. Spojrzałem w górę i zobaczyłem brzuch pokryty srebrną łuską sunący nad miastem. Trzepot potężnych skrzydeł prawie zwalił mnie z nóg. Wtem rozległy się krzyki, przekleństwa i płacz dzieci. Ludzie tratowali się wzajemnie w owczym pędzie, nie zważając na nic. Ja stałem, nie zdolny nawet do oddychania, trzymając się kurczowo uzdy mojego konia. Nigdy nie widziałem tak wielkiego smoka. Był dwukrotnie większy niż Gruby Bazylii. Musiał usłyszeć harmider w dole, ponieważ wzbił się wyżej, a potem zawisł w miejscu. Pysk poorany miał bliznami; ciało bardziej muskularne niż wszystkie znane mi rasy. Tylko tyle zdołałem zobaczyć, nim potworny krzyk przeniknął mnie do kości i zwalił z nóg. Potem... zemdlałem – spuścił wzrok.
- Kiedy wreszcie wydostałem się z pubu – podjął McArthur - Smok krążył już w kółko, więc nie mogłem się mu dokładnie przyjrzeć. Część domów wokół zawaliła się, a ulice były gęsto usiane zwłokami. Wtedy przemówił: „Zdrajcy, którzy kolaborują z żywą padliną, zapłacą za hańbienie swego gatunku krwią. Strzeżcie się, bo jestem blisko i nie ma przede mną ucieczki. Wykończę was wszystkich do ostatniego". Później rozwalił ogonem jeszcze kilka chałup, by w końcu odlecieć... To wszystko, co widziałem.
Aofie zmarszczyła brwi. Zapadła ciężka cisza. Podeszła do okna i spojrzała na dziedziniec.
- Ktoś jeszcze wie?
- Przybiegliśmy prosto do ciebie. Masz jakieś przypuszczenia, co to mógł być za smok?
- Niestety nie. Skoro Finni nie potrafił go rozpoznać, a jest jednym z moich najlepszych uczniów... Nie wiemy, czy nie ma czegoś w zanadrzu. Trudno będzie pokonać smoka obdarzonego boskim krzykiem. W dodatku rozwścieczonego – odwróciła się do nich – Musimy wszystkich ostrzec, nie wywołując przy tym nieuzasadnionej paniki. Wolałabym nie mieszać w to kadetów, ale... Może nie być innego wyjścia.
- Nie mamy armii! Musimy wysłać gońca z wiadomością do Jej Wysokości i poprosić o wsparcie.
- Chcesz wywołać wojnę z powodu jednego smoka?
- On jest groźniejszy niż wszyscy nasi wrogowie na lądzie. Nie mamy nawet pojęcia, jak wielkie szkody może wyrządzić.
- To sprawa między nami, a nim. Nie jest wrogiem całego Królestwa. O ile to możliwe, chciałabym uniknąć wielkiej bitwy.
- Kiedy zabił niewinnych ludzi stał się wrogiem Królestwa – oburzył się McArthur.
- Jest wściekły – podjęła Aoife, ignorując go – to jego słabość, którą możemy wykorzystać. Lepiej byłoby, gdyby nie odnalazł Akademii. Góry to idealna okolica, aby się ukryć i przeprowadzić przemyślany atak, prawda? Nie mam zamiaru go zabijać. Była by to wielka strata dla nauki i świata... Rozumiecie, co czego zmierzam?
- Generalne McKinnley... - zaczął niepewnie Finni – „Każdy smok, który raz zaatakuje ludzi staje się ich wrogiem raz na zawsze" – zacytował Księgę Istot Magicznych.
- Słuszna uwaga, ale zabić smoka, mając możliwość jego zbadania... To marnotrawstwo.
McArthur nie był przekonany. Wstali.
- Jakie rozkazy?
- Tak jak mówiłam: powiadomcie wszystkich. Porozmawiam z Świtem.
Gdy opuścili kwaterę Aoife, McArthur ruszył z chmurną twarzą przed siebie. Finni ledwo mógł za nim nadążyć.
- Panie pułkowniku...
- Cicho! Mamy wykonywać rozkazy. Mam jednak nadzieję, że Rada ją powstrzyma. Możemy wszyscy zginąć, w takiej sytuacji najlepszą dyplomacją jest siła.
Pomieszczenia dla smoków ulokowane były we wschodnim skrzydle. Była to czteropoziomowa hala z około trzystoma kwaterami, podzielonych na dziesięć sektorów. Stamtąd smoki miały łatwy dostęp do patio, sal treningowych i arboretum. Oczywiście, standard dla pokojów magów, dowódców i kadetów był ten sam co smoków. Aofie cieszyła się, że Świt mieszkał w jednym z bocznych, krótszych korytarzy. Nie chciałabym budzić wszystkich w czasie popołudniowej drzemki.
Minęła tabliczkę z jego imieniem i delikatnie poruszyła dzwoneczkami. Zza kotary dobiegło chrobotanie, a potem wyłoniła się z niej głowa.
- O, Aoife. Miło cię widzieć. Cóż ważnego się stało, że przeszkadzasz mi w piątkowe popołudnie? – grzeczność w jego głosie była wymuszona. Cały tydzień intensywnie ćwiczyli; sama miała już tego dość. Westchnęła.
- Nic dobrego. Gigantyczny smok, prawdopodobnie azjatycki, obdarzony boskim krzykiem szuka zemsty za „zdradę gatunku".
- Zdarza się.
- Mógłbyś chociaż udawać, że cię to interesuje? Jest potężniejszy niż wy wszyscy razem wzięci. Z łatwością zniszczył miasto. Mamy czas, dopóki nas nie odnajdzie. Nie przychodziłabym, gdyby to nie było nic poważnego. On nas wszystkich zabije. Jest w stanie to zrobić.
Z innych kwater zaczęły wysuwać się zainteresowane rozmową pyski. Świt pokręcił głową.
- Chodźmy się przejść.
W arboretum nie było nikogo. Przechadzali się wśród drzew, nie bardzo wiedząc co powinni o tym wszystkim myśleć.
- Może telepata załatwiłby sprawę?
- Wątpię... Myślę, że ten smok mógłby być o wiele szybszy, a martwy telepata nic nie wskóra.
- W takim razie co planujesz zrobić?
- Wspaniale byłoby, gdybyśmy odciągnęli go daleko od Akademii i stoczyli bitwę w miejscu, które dobrze znamy – da nam to znaczną przewagę. On na pewno nie jest stąd i nie zna zbyt dobrze okolicy. Chcę zminimalizować ewentualne straty...
- Dobry pomysł, trudniej z realizacją – przyznał Świt. – A co z samą strategią walki? Jeśli jest silniejszy od nas, będziemy musieli znaleźć na niego jakiś sposób. Nie możemy atakować chaotycznie. Żeby go unicestwić....
- Jeśli będzie zbyt agresywny – przerwała Aoife - będziemy go musieli zabić, aby nie wyrządził szkód w całym Królestwie.
- Dopuszczałaś inną możliwość? – smok wrzucił jej wymowne spojrzenie z ukosa. - On rzucił nam wyzwanie. Skoro śmiał to uczynić, powinien być gotowy ponieść śmierć w uczciwej walce. Aoife, co się dzieje?
Usiadła na ławeczce, a Świt trącił ją delikatnie pyskiem w bark.
- Boję się, że poniesiemy klęskę. Jego groźby mogą się spełnić. Kiedyś musieliśmy natrafić na mur nie do przebicia. Igramy ze zbyt potężnymi mocami, o których tak naprawdę mało co wiemy... Nie sądziłam tylko, że stanie się to tak szybko.
- Kompletna głupota! – parsknął. – Sytuacja na polu bitwy jest nieobliczalna, sama dobrze wiesz. Mierzyliśmy się z wieloma potworami, niektórymi nie z tego świata, a naszą siłą była wiara i trening. Jestem pewny, że każdy z smoków i opiekunów, odebrał właściwą edukację i został zaprawiony w boju. Teraz wystarczy w nich uwierzyć. Kto ma wierzyć bardziej, niż generał?
Nagle pojawił się goniec.
- Generał Aofie McKinnley jest proszona o stawienie się na posiedzeniu Rady.
- Świetnie – mruknęła pod nosem – teraz pozostaje nam wierzyć, że przeforsuję swój pomysł.
Zmiany w rozkładzie zajęć wprowadzono natychmiastowo. Wszyscy spali o wiele za krótko, by zregenerować ciało i zbyt wiele myśleli o czekającej ich masakrze, by dać odpocząć umysłowi. O czwartej trzydzieści w sali treningowej stawiła się kompania niewyraźnych, marudzących i niezdyscyplinowanych pierwszo- i drugoroczniaków. Aofie zacisnęła wargi, wybiegając wyobraźnią na tyle daleko, żeby wiedzieć, iż czeka ją trudny dzień. To były jeszcze dzieciaki. Żaden z nich nie miał nawet osiemnastu lat. Nasłuchali się opowieści i plotek, a gdyby zapytać któregokolwiek, do czego się przygotowują, nie potrafiliby odpowiedzieć nic konkretnego. Świt czyścił sobie skrzydła, a Aoife weszła na podest.
- Proszę o uwagę. Czeka nas wszystkich trudny dzień, więc bądźcie tak mili i się łaskawie skupicie.
Kadeci nie przerwali rozmów. Generał dała znak Świtowi. Uderzył końcem ogona w gong, co natychmiast uspokoiło towarzystwo.
- Dziękuję – odchrząknęła – dzisiaj mieliście mieć zajęcia z magii, zielarstwa i dragonologii. Żadne z nich się nie odbędzie. Rada uznała, że w starciu z wrogiem się wam nie przydadzą... - skarciła się w myślach – Cały dzisiejszy dzień spędzicie w powietrzu i pokażecie mi, jak powinna wyglądać prawidłowa współpraca opiekuna ze smokiem, wzajemna komunikacja i wykonywanie rozkazów w trakcie walki. Na polu bitwy niesubordynacja czy brak skupienia może kosztować was życie. Niektórzy mają zbyt małą wiedzę taktyczną i rozeznanie, dlatego kierujcie się intuicją i nie zapominajcie, gdzie jesteście. Szczerze mówiąc, wielu z was może okazać się bardzo łatwym celem dla smoka. Postaramy się przedłużyć, a nawet uratować wam skóry. Świt, zawołaj smoki. Jeśli nie ma pytań to zaczynamy.
Po chwili gęsiego weszły smoki, równie rozespane jak ich opiekunowie. Gdy już wszystkie przybyły, było ich około czterdziestu i Aoife bardzo szybko pożałowała, że zgodziła się przyjąć to zadanie. Wolała by ćwiczyć strategię ze starszymi na zewnątrz. Wiedziała, że w jakiś sposób będą próbowali ją ukarać. Gdy zaczęli się rozgrzewać było jasne, że w takim stanie starcie zakończyłoby się klęską Akademii, nie zależnie od siły i sprytu przeciwnika.
- Panuj nad smokiem!... Uważajcie na siebie nawzajem!... Dalej, pokaż, że ufasz swojemu opiekunowi!... – wkrótce była zmęczona poprawianiem ich błędów, które w kółko popełniali. Uczyli się zbyt krótko, żeby pokazać wyćwiczony styl i praktykę. Aoife kazała im przekazywać sobie informacje, symulując przebieg prawdziwej potyczki. Tylko kilku zdołało odebrać wiadomość na komunikatorze, nie tracąc kontroli nad smokiem i płynnie wprowadzić go w życie. Już trzecio roczniakom nie sprawiało to żadnego problemu; byli na tyle pewni, aby obsługiwać komunikator, skupiając się równocześnie na tym, co dzieje się wokół. Po dwóch miesiącach w Akademii nie miało się jeszcze tego wyczucia, które przychodzi po kilkuset godzinach treningów. Aoife kręciła głową.
- Nie, nie, nie. Nie bójcie się puścić uprzęży, smok potrafi lecieć w jednej linii, gdy mu to zasygnalizujecie. Zaufanie. Tego nam potrzeba.
Świt pracował ze smokami, które uczyły się znacznie szybciej niż kadeci. Mogłyby dostać komunikatory i bez opiekunów wziąć udział w starciu.
- Przerwa. Półgodziny. Idźcie na śniadanie. O dziewiątej trzydzieści widzę was z powrotem.
Kadeci przyjęli tę wiadomość z wyraźną ulgą. Sala szybko opustoszała, bo smoki także wyszły się posilić. Aoife oparła się o podest i skrzyżowała ramiona na piersi. Świt nie musiał jej o nic pytać, ponieważ myśleli o tym samym. Klęska. Za kilka dni, może tygodni oni zginą pierwsi.
- Mogłabym puścić ich do kwater. Tylko im męczę bez sensu.
Mundur pasował jak ulał. Był to raczej strój galowy, niż bitewny – Akademia rzadko wyprawiała się na wojnę. Gdyby rzeczywiście wystąpiła taka konieczność, zapewne dostaliby mundury Królewskiej Armii. Na szczęście mogła odczepić kilka utrudniających poruszanie ozdób i obejść się bez peleryny. Uprzęż Świta zrobiła się za ciasna, choć mierzy ją zaledwie miesiąc temu.
- Przybrałeś trochę ciała, stary druhu – uśmiechnęła się, klepiąc go delikatnie po brzuchu. Snycerz zaśmiał się cicho, jednak spoważniał, spotykając poważne spojrzenie smoka.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego. Po prostu więcej pracuję umysłem.
- I żuchwą.
W porę uchyliła się przed ciosem łapą, co wywołało tylko większe rozbawienie.
- Mógłbyś się przez chwilę nie ruszać? – upomniał go snycerz – Nie chcę, żeby coś się odczepiło podczas bitwy.
Świt mruknął, jednak posłusznie wykonał polecenie. Aoife wróciła do zbrojenia się. Zapięła w talii pas, z emblematem Akademii. Wydał się jej teraz taki dziwny i nie na miejscu.
„Zawsze bronić praw smoków i żadnemu z nich nie wyrządzać krzywdy..."
Ostatni raz wkładała ten mundur, ostatni raz walczyła w tych barwach. Skontrolowała stan czapki i kozaków, które w międzyczasie jej przyniesiono, a potem zabrała się za konserwację kuszy.
Był to cholernie drogi i niezawodny sprzęt, wykonywany z kości słoniowej oraz drzewa bogów, z którego drewno charakteryzowało się długą żywotnością. Mogła przetrzymać wszystko, nawet najgorsze traktowanie; praktycznie niepalna i trudna do zniszczenia. Aoife wiedziała, że tylko generałowie mają ją na wyposażeniu i potrafiła to docenić. Była w czołówce najlepszych strzelców. Raczej trudno byłoby nią zabić smoka, ale w mniej niecodziennych sytuacjach sprawdzała się idealnie.
W skład ich ekwipunku wchodził także komplet bełtów nasączonych środkiem usypiającym oraz miksturami magicznymi, komunikator i sztylet. Komunikatory były sprzętem używanym tylko przez Akademię. Zasilały je kryształy. Wyglądały mniej więcej jak srebrne bransoletki z kilkoma kontrolkami, przypisanymi poszczególnym oddziałom i niewielkim wyświetlaczem. Służyły do wymiany szybkiej wymiany informacji i rozkazów w trakcie bitwy, przez co wszystko szło sprawniej i działano o wiele skuteczniej. Wszystko obsługiwane za pomocą głosu.
Przy butach znajdowały się specjalne uchwyty, które pozwalały zaczepić się o uprząż i pozostać nieruchomym, na przykład podczas używania kuszy, co zapewniało większy komfort oraz precyzję.
- Gotowe – oznajmił snycerz. Świt przeciągnął się i wyszli ze zbrojowni, robiąc więcej miejsca dla pozostałych. Na patio zrobił się już tłum. Blisko setka osób i drugie tyle smoków. Kadeci, magowie, pułkownicy, oficerowie, generałowie... Wypatrzyła także kilka delegatów z Królewskiej Armii.
- Co oni tu robią? – odwróciła się do smoka.
- Może zdążył już rozwalić kilka miast i uznali, że potrzebujemy pomocy.
Aoife prychnęła.
- Pomocy mogą potrzebować oni sami, gdy smok zgniecie ich jednym machnięciem ogona. Pewnie nawet żaden z nich nie widział go nigdy na oczy.
Podszedł do nich McArthur z nieodłącznym Finnim, nieśmiało dreptającym przy jego boku.
- Jakieś nowe wieści? – zapytała, nawet na niego nie patrząc. Nie zrobił absolutnie nic, kiedy wyrzucali ją z posiedzenia Rady. Myliła się co do jego przyjaźni.
- Jest już blisko. Wyjdziemy mu naprzeciw. Kolejne miasto zniszczone, Królowa się dowiedziała i wysłała kilku szpicli – wskazał brodą na przybyszy – Jej Wysokość pewnie myśli, że skoro dostajemy tyle pieniędzy, to powinniśmy zapobiegać takim sytuacjom.
- Może najlepiej prewencyjne wyzabijać wszystkie smoki poza murami Akademii. Tak będzie najlepiej i najbezpieczniej – w jej głosie słychać było złość i żal. Nie potrafiła nad nim zapanować, choć jej twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Na twarzy McArthura pojawiło się zdziwienie, choć szybko je zamaskował.
- Finni, skontroluj czy wszyscy mają kompletne mundury. Nie chcę oberwać za ich głupie wybryki.
- Tak jest – Finni dyskretnie się ulotnił, zostawiając ich samych.
- Aoife... Moglibyśmy porozmawiać na osobności? Tutaj jest trochę za dużo świadków.
Schowali się w jednym z załomów przejścia na zewnątrz. Świt odgrodził ich skutecznie od ciekawskich uszu.
- Początkowo byłem przeciwny twoim planom, bo wtedy wydawały się idiotyczne... – zaczął.
- Tylko tyle chciałeś mi powiedzieć? Choć, Świt, marnujemy czas.
- Zaczekaj – złapał ją za ramię – nie skończyłem. Zachowujesz się dzisiaj jak nieopierzona kadetka, a nie jak generał. Co się z tobą dzieje?
Wiedziała, że miał rację. Teraz nie zależało jej na niczym. Nie musiała już kryć wszystkich emocji. Odchrząknęła.
- Przepraszam. Trochę mnie poniosło.
- Uwierz mi, wszyscy śmierdzimy strachem. Wracając do tematu – dzisiaj rano dostałem nową relację mieszkańca zniszczonego miasta. Jest sparaliżowany i gdy smok demolował miasto, on nie mógł uciec, więc spodziewając się najgorszego, dokładnie mu się przyjrzał. On jest poważnie ranny. Nic więc dziwnego, że wpadł w furię. Niektóre rasy smoków są szczególnie wrażliwe na ból. Ciekawe jest to, jak owa rana wygląda.
Wyciągnął zza pasa kawałek papieru i podał jej. Aoife zacisnęła wargi.
- Przecież to wygląda jak opatrzenie od...
- Tak. Też od razu przyszło mi to na myśl. Diamentowy Cierń, z którego można przyrządzić wyjątkowo długo i boleśnie zabijającą truciznę...
- ...Której recepturę zna tylko Smocza Akademia w Irlandii – dokończyła Aoife – kto to zrobił?!
- Zielonego pojęcia nie mam. Recepturę tej trucizny poznają tylko magowie i dowódcy w stopniu pułkownika i wyżsi. Zresztą nie wszyscy. To wyjątkowo paskudny środek, który dodatkowo wokół rany powoduje oparzenie w kształcie cierni. Mamy tutaj jakiegoś cholernego maniaka, zaaplikowanie jakiemukolwiek żywemu organizmowi tego środka to zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Możemy zawęzić krąg podejrzeń do członków Rady, gdyż w jej skład wchodzą wszystkie wtajemniczone osoby. Dwanaście ludzi, a każdy z nich może być winny.
- Nie mam zamiaru bawić się teraz w śledztwo! Nie możemy zabić tego smoka! Musimy mu pomóc! –wybuchła Aoife.
- Ciszej! – strofował ją McArthur, rozglądając się. - Jeśli komukolwiek powiem, to odwrócą się przeciwko mnie i wyrzucą z Akademii. Rada stoi za sobą murem. Cokolwiek by nie zrobili, muszą zachować twarz i reputację. Zeznania świadka? I to jeszcze w randze pułkownika? Bzdura, a za dezercję i opowiadanie kłamstw mogą mnie równie dobrze rozstrzelać...
Erwin wyglądał, jakby uszło z niego życie. Praca i smok Rubin – oto wszystko, co miał. Jednak gdzieś z tyłu głowy kiełkowała zupełnie nowa myśl. Chęć buntu.
- Masz rację – przyznała – może lepiej skrócić jego męki. Jeśli trucizna rozeszła się już po całym ciele, to niewiele możemy zrobić – zawiesiła głos – powiedziałeś mi to tylko dlatego, żebym poczuła się jeszcze bardziej wyszydzona przez wszystkich, mając pewność, że mój plan był słuszny?
- Powiedziałem ci, ponieważ wierzę w prawdę.
Po krótkim namyśle dodał:
- I mam dość tej cholernej Akademii.
- Na pozycję. Zbliża się – padł rozkaz z przodu. Obiegł on wschodnią jaskinię lotem błyskawicy i został przekazany dalej, do grup czekających przy jeziorze i w lesie. Plan zakładał atak z zaskoczenia. Na pierwszy ogień mieli pójść kadeci zaczajeni w zaroślach. Trudno było ukryć smoki i z wysoka na pewno były doskonale widoczne, dlatego przeciwnik powinien dać się łatwo nabrać. Gdy zaczną napierać również od strony lasu i jaskini szala zwycięstwa może szybko przechylić się na ich stronę.
Aoife przeciągnęła wzrokiem po twarzach wokół niej. Pełne napięcia i skupienia. Zdolne jedynie by przyjmować rozkazy i je wykonywać. Tylko tego uczyła Akademia. Samodzielność była wykluczona. Oczywiście, na polu bitwy byłaby zgubna, lecz w codziennym życiu uczniowie kierowali się tylko i wyłącznie rozkazami. Kadeci. Może Akademia z biegiem czasu miała więcej wspólnego z wojskiem, niż jej się wcześniej wydawało?
Do ich uszu dobiegł stłumiony przez skały ryk, niosący śmierć i zniszczenie. Czy tak mogłaby brzmieć apokalipsa? Wszyscy kurczowo zaciskali dłonie na uprzężach smoków; te zaś nadstawiały uszu i syczały coś jakiś czas, wyczuwając zagrożenie. Świt również się niepokoił. Machał nerwowo wąsami.
- Spokojnie, tylko spokojnie...
Strach nie zdominował jej zachowania. Zwykle pociła się nerwowo jak wszyscy wokół, wytężając wzrok i słuch. Teraz jedyne, co czuła, to wstręt do tego, na co będzie zmuszona patrzeć za chwilę. Jak dumne i dzikie zwierze zostanie brutalnie zabite tylko dlatego, że ludzie nie znaleźli innego wyjścia. Gdyby wierzyła w Stwórcę, to mogłaby teraz załamać ręce i pytać go, dlaczego.
Ryk przybrał na sile. Skały drżały coraz bardziej. Mogłyby nawet pogrzebać ich żywcem. Był o krok od nich. Ktoś krzyknął i trzepot skrzydeł wypełnił ich uszy. Przez chwilę nie było słychać niczego więcej. Zza pleców wyższych stażem generałów i magów nie widziała kompletnie nic. Nie było żadnego przeraźliwego łoskotu, odgłosu strzałów i krzyków. Kilkanaście stóp nad ziemią wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Mimo wszystko doskonale potrafiła wizualizować sobie przebieg starcia. Nie przypuszczała tylko, że w ułamkach sekund nastąpi tak dramatyczny zwrot akcji.
- O Stwórco! Zabili generała pierwszej grupy!
Zewsząd rozległy się nerwowe szepty. To oznaczało tylko jedno – oddział straci morale i jeśli szybko nie odnajdą kogoś, kto nimi pokieruje, podzielą jego los. McArthur nachylił się do niej:
- Skoro po kilkunastu sekundach sprzątnął generała to jego wściekłość nie przewyższa inteligencji. Spodziewa się nas.
- Teraz już nic nie możemy zrobić, jak tylko trzymać się planu. Za głęboko wdepnęliśmy.
- Uwaga, druga grupa wchodzi do akcji – dobiegł ich głos z przodu.
- Miejmy nadzieję, że dadzą sobie radę – powiedziała Aoife – wystarczy, żeby go ogłuszyć. Choćby zaklęciem.
- Nie łatwo jest rzucać zaklęcia w ferworze walki. Do tego trzeba skupienia – zauważył McArthur.
- Za coś im płacą, do stu diabłów. Siedzieć nad książkami całe życie i nie móc poradzić sobie ze smokiem? Nie lepiej byłoby zająć się czymś, co przyniosłoby lepszy efekt?
- To nie zależy tylko od wiedzy...
- Właśnie. Trzeba mieć trochę oleju w głowie.
- Uwaga, na rozkaz wylatujemy – ostry głos przeciął powietrze. Aoife zmarszczyła brwi.
- Czyli wszystko na naszych barkach. Jak zwykle.
Smok, jeszcze chwilę temu tak potężny, leżał teraz bezruchu, oddychając chrapliwie. Rana, o której wspominał McArthur wyglądała okropnie. Musiała powodować ogromny ból. Wszystko, o czym wspominał Erwin było prawdą. Aoife otarła sztylet o trawę, odwracając się od okropnego widoku. Polana usiana była zwłokami kadetów oraz smoków. Ludzie, którzy zaledwie kilka godzin temu byli jej uczniami i znajomymi oraz smoki, które tak kochała. Panował chaos. Rozejrzała się wokół.
- Już czas – szepnął Świt – za chwilę może być za późno.
- Poczekajmy na Erwina. Jest, widzę jego smoka!
Smok pułkownika niemal zarył o trawę. Cały bok miał podrapany. McArthur zsunął się z jego grzbietu i przytulił do jego pyska, szepcząc słowa przeprosin i pocieszenia w języku tylko im znanym.
- Nie damy rady wszyscy uciec... Bez specjalistycznej opieki Rubin nie przetrwa – pogłaskał smoka po pysku. Rubin doskonale wiedział, co zamierzają. Szkockie smoki charakteryzowały się dużą empatią i często okazywały się telepatami. Zwrócił głowę do Aoife i Świta:
- Nikt się nie dowie o tym, co planujecie. Moja w tym głowa. Dla Akademii będziecie martwi. Bądźcie zdrowi i odnajdźcie to, czego szukacie.
- Rubin... - McArthur mówił słabym, łamiącym się głosem - byłeś najlepszym smokiem, jakiego poznałem. Twoje poświęcenie nie zostanie nigdy zapomniane. Zadbaj o siebie. Chciałbym cię jeszcze kiedyś zobaczyć w pełnej krasie.
- Musimy uciekać – ponaglił ich Świt. Aoife wraz z Erwinem wdrapali się na jego grzbiet. Rubin ostatnimi siłami podniósł się z ziemi i złożył przed nimi głęboki ukłon.
- Żegnaj, przyjacielu – rzucił do malejącej sylwetki smoka, który niebawem całkowicie zniknął z horyzontu. Łzy napłynęła mu do oczu. Nie, musiał być silny. Nie był przecież sam.
Przedzierali się przez coraz gęstsze poszycie lasu. Świt powoli, lecz nieustannie parł do przodu. Widać już było oznaki jesieni. Liście zaczęły już zabarwiać się na równe kolory, choć wciąż było ciepło. Pogoda jednak mogła być zdradliwa i bez przygotowania nie warto byłoby wyprawiać się w podróż w nieznane.
- Może wreszcie zdradzisz nam swój genialny plan, co? – zagadnęła Aoife, chcąc przerwać ciężką ciszę.
- Nie byłoby wtedy elementu zaskoczenia.
- Kicham na element zaskoczenia! – zdenerwowała się Aoife - Zaufanie też ma swoje granice. Erwin, nie sądzisz?
- Prawdę powiedziawszy, to też chętnie bym się dowiedział, jakie mamy plany.
Starał się maskować smutek, choć wszystko było zbyt świeże, by zapomnieć. Jak na wojskowego przystało trzymał się dzielnie i Aoife była mu za to bardzo wdzięczna. Ktoś musiał być ostatnim bastionem opanowania, bo generał McKinnley ani prywatnie, ani zawodowo, nie należała do osób spokojnych. Jej smok zresztą też. Świt przecisnął się przez dwa stare dęby, które podrapały ich gałęziami po plecach.
- Ktoś wam to wyjaśni o wiele lepiej niż ja – przyznał w końcu – to nie prawda, że nie można utrzymywać kontaktu ze światem zewnętrznym, będąc w Akademii. Taka jest oficjalna wersja dla kadetów, aby byli skupieni na nauce. Regularnie dostarczane są potajemnie listy, a niektórzy nawet mają poza murami rodziny. Także ja postanowiłem skorzystać z tego rozwiązania, aby znaleźć kogoś, kto nam pomoże.
- Chcesz powiedzieć, że powierzyłeś nasze życie obcej osobie?
- Chyba kpisz! Doskonale znasz tę osobę, Aoife.
- Doprawdy jestem bardzo ciekawa kto to. Nikt nie przychodzi mi na myśl.
Wreszcie wyszli na gościniec. Droga nie wyglądała na często uczęszczaną i z pewnością nikt specjalnie o nią nie dbał. Pomiędzy drzewami zamajaczyła mała, drewniana chatka. Świt zagwizdał. Po chwili z domu wyłonił się młodzieniec. Oboje zsunęli się z grzbietu smoka i wyszli mu na spotkanie. Aoife zamarła, gdy zobaczyła jego twarz. Oblał ją zimny pot. Znała tę twarz. Znała ją dobrze.
- To niemożliwe! Przecież...
Młodzieniec uśmiechnął się niepewnie, a potem nie zważając na wszystkich przytulił ją. Aoife zamknęła oczy. Jej myśli wróciły do czasu, gdy widziała go po raz ostatni – pięć lat temu, gdy wyjeżdżała do Akademii.
- Odkąd nagle opuściłaś dom – zaczął mówić, a jego oczy płonęły radością na widok drogiej jego sercu osoby - nie przypuszczałem, że kiedykolwiek znów dane mi będzie cię zobaczyć, siostro. Tęskniłem każdego dnia. W końcu uciekłem, chcą wieść spokojne życie z dala od naszej słodkiej rodziny. Skoro ciebie zabrakło, nic mnie więcej nie trzymało przy tych ludziach.
- Opuściłeś rodziców? Pamiętam dobrze twoje ostatnie słowa. Coś o jedynym synu i obowiązkach...
- O ile wiem, Mary i rodzice mają się dobrze – uśmiechnął się. -Przynajmniej nie gorzej, niż zwykle, bo życie zawsze wygląda dla nich tak samo ponuro. Stwierdzili, że ja i ty jesteśmy z tej samej gliny i nic z nas nie będzie. Na co im się miałbym przydać, skoro spisali mnie na straty? Uwolniłem ich tylko od zbędnego ciężaru.
- Typowe dla nich... - spojrzała na chatkę – Ładnie się tu urządziłeś. Mam nadzieję, że nie będziemy dla ciebie zbyt wielkim kłopotliwymi gośćmi, bo chwilowo nie mamy dokąd pójść... Świt wtajemniczył cię we wszystko?
- Z najdrobniejszymi szczegółami.
- To dobrze, bo po wydarzeniach dzisiejszego dnia nie mam najmniejszej ochoty niczego tłumaczyć. W takim razie nie muszę przedstawiać ci mojego drogiego przyjaciela, choć chyba należą mu się jakieś wyjaśnienia.
McArthur stał nieco zakłopotany, głaszcząc delikatnie Świta po boku, przysłuchując się tylko ich rozmowie.
- Z miłą chęcią bym ich posłuchał.
- To jest Michael McKinnley. Mój młodszy brat.
- Miło mi poznać... Brat? – Erwin przyjrzał im uważnie. Poza drobnymi podobieństwami w rysach twarzy wyglądali zupełnie inaczej – Michael był krzepkim, wysokim mężczyzną o długich, prostych i jasnych włosach, natomiast Aoife miała kędzierzawą czuprynę w ognistym kolorze, zielone oczy i raczej drobną sylwetkę. Uśmiechnęła się, widząc jego konsternację.
- Mamy różne matki. Długa historia. Jak widzę poszedłeś w moje ślady – zwróciła się do brata.
- Nie do końca... - spuścił wzrok – starałem się o przyjęcie do Akademii, ale nie miałem szans. Odpadłem na pierwszym etapie rekrutacji.
- Może to i dobrze – Aoife poklepała go po plecach i uśmiechnęła się. Szczerze. Pierwszy raz od tak dawna.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie
Avengers: Czas Ultrona
Superbohaterowie w ujęciu fantastycznym nie istnieją w realnym świecie, a mimo to nie potrafię wyobrazić sobie bez nich życia. Czym byłoby moje dzieciństwo bez obdartej z farby figurki Spider-Mana, którą przez lata bawił się mój brat? Kim byłabym, nie śledząc coraz mroczniejszych poczynań Batmana czy nie dziwiąc się, że mama tak chętnie ogląda ze mną kolejne odsłony historii Petera Parkera? Co zmieniłby brak w moim życiu okrzyków „Na potęgę Posępnego Czerepu, mocy przybywaj!", czy „Kamehameha!". Czy wreszcie, jak wyglądałyby czasy „młodzieżowe" mojego życia – bez komiksów, seriali i filmów z Marvela i DC; albo studenckie – bez „Watchmanów" i braci Chopra? Tak naprawdę wcale nie chcę znać odpowiedzi na te pytania. W innej wersji mojego życia mogłabym bowiem nie dostrzec, że superbohaterowie jednak istnieją. Tak, Joss Whedon ostatecznie powołał ich do życia.
Grupa Avengers, w skład której wchodzą: Iron Man (Robert Downey Jr.), Kapitan Ameryka (Chris Evans), Thor (Chris Hemsworth ), Hulk (Mark Ruffalo), Czarna Wdowa (Scarlett Johansson) i Sokole Oko (Jeremy Renner), po długich poszukiwaniach i niełatwych starciach, odzyskuje wreszcie z rąk Hydry berło Lokiego. Jednak przed ostatecznym zwycięstwem i ukryciem Tesseraktu, Stark staje oko w oko z demonicznym duetem wroga, bliźniakami Maximoff, znanymi później jako Quicksilver (Aaron Taylor-Johnson) oraz Scarlet Witch (Elizabeth Olsen) i doświadcza wizji zagłady świata. Chcąc jej zapobiec, decyduje się na przebadanie berła Lokiego. To, co znajduje oraz decyzje, które w związku z tym podejmie, zaważą na losach całego świata. Bohaterowie raz jeszcze będą musieli stanąć do walki w obronie świata przed zagrożeniem. Tylko, czy tym razem nie oni będą za owo zagrożenie odpowiedzialni? Czy świadomość własnej nieostrożności nie doprowadzi do wewnętrznych podziałów w drużynie Avengers?
Zanim przejdę do peanów pochwalnych na cześć „Czasu Ultrona", kilka gorzkich słów w stronę marketingu. Naprawdę pojmuję zasady rządzące rynkiem i próby maksymalnego rozciągnięcia targetu, które prowadzić mają do maksymalnie nabitej kabzy. Boli mnie jednak bardzo, że tak zacne historie ogranicza się niskim progiem PGI, który nie pozwala w pełni uwolnić drzemiącego w fabule i bohaterach potencjału. Kolejna odsłona „Avengers" jest bowiem na obecną chwilę doskonałym filmem dla fanów gatunku i tematu, ale wszystkich tych, którzy nie zdążyli się jeszcze w komiksach zakochać, może do siebie zrazić miejscowymi infantylizacjami.
Wady? Odhaczone. Teraz czas na słodką prawdę o doskonale spędzonych w kinie minutach. „Czas Ultrona" jest zdecydowanie bardziej mroczny od poprzedniej odsłony „Avengers", niemniej jest to mrok na poziomie sjużetu, tkwiący w samych postaciach. Do tej pory drużyna składała się z, może i różnorodnych charakterów, ale jednak osobowości dość wyidealizowanych. Tym razem jest zupełnie inaczej. Okazuje się bowiem, że Stark faktycznie może (gdzieś w swoim umyśle) pretendować do miana „nowego boga", uznając swoje zdolności kreacyjne za nieograniczone. Co więcej, jego potrzeby udowodnienia światu własnej wielkości bywają tak silne, że tłamszą zupełnie zdrowy rozsądek. Hulk czy Czarna Wdowa z kolei, mówią wreszcie głośno to, czego widzowie mogli się do tej pory jedynie domyślać – o trudnej przeszłości i, być może, jeszcze trudniejszej przyszłości. Kapitan Ameryka przechodzi ewolucję wewnętrzną, uświadamiając sobie, że dawne czasy nie wrócą. Sokole Oko wydziera sobie wreszcie miejsce na ekranie, obalając argumenty wszystkich niedowiarków z serii „ale co on tak w ogóle robi?", a także odkrywa sekrety, których nikt się nie spodziewał. Jedynie Thor w kwestii wewnętrznego rozwoju i emocjonalnego ekshibicjonizmu zdaje się nieco usuwać w cień tej historii.
„Czas Ultrona" w ogólnej analizie opowiada przede wszystkim o cienkiej granicy pomiędzy dobrem i złem oraz pomiędzy poświęceniem a szaleństwem, a także zmusza do zastanowienia nad tym, kiedy robi się o ten jeden krok za dużo. Ile (lub ilu) można poświęcić? Czy pokój i spokój to, to samo? Czy prewencja przed wojną nie przyczynia się do jej wybuchu? I czy tego typu pancerz „na zaś" jest w ogóle etycznie/moralnie poprawny? Czy zło zawsze jest złe bezpodstawnie? A może ma swoje racje? Jak na naszą ostateczną decyzję o opowiedzeniu się po jednej ze strony, wpływają emocje i fałszywe przeświadczenia? Niezależnie od skomplikowania filozoficznego i trudności odpowiedzi na podane wyżej pytania, twórcy filmu nie zrezygnowali z typowego dla tegoż gatunku dowcipu. Żarty sypią się bohaterom z rękawów niezależnie od trudności. I chociaż to niezwykle nierealistyczne, to niezmiennie zabawne i w jakiś sposób rozczulające. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
Kwestia techniczna, chociaż niezmiennie perfekcyjna, wydaje mi się w przypadku „Czasu Ultrona" rzeczą absolutnie drugoplanową. Efekty specjalne to majstersztyk, ale nie popisowy – to nie pusta forma, żadna wydmuszka. Jasne, kolejne starcia są widowiskowe; Ultron i jego metalowi sprzymierzeńcy hipnotyzująco realistyczni; a używane przez bohaterów nadnaturalne zdolności, zmuszają do rozwarcia oczu z zachwytu. Ale nie o to przecież chodzi, żeby strzelać do siebie przez trzy godziny i chwalić się budżetem przeznaczonym na speców od grafiki. Grunt, żeby świetnie się bawić i dać wciągnąć prezentowanemu uniwersum – to ma ułatwić dopracowana strona wizualna. Rzecz z pewnością się udała. Dynamikę scen akcji dopasowano do tego stopnia, że nie czułam się ani zmęczona migającym obrazem, ani nie odniosłam wrażenia zbyt wolnego tempa. Trwałam za to w przeświadczeniu, że znajduję się w centrum wydarzeń.
Jeżeli chodzi o muzykę, to muszę przyznać, że kilka razy uroniłam łzę. A zazwyczaj nie płaczę na filmach, zwłaszcza takich. A już szczególnie w miejscach publicznych. W dużej mierze odpowiedzialna była za to z pewnością emocjonalnie ekspresyjna fabuła, ale nie mniej przyczyniła się do owego zdarzenia muzyka, która zwłaszcza w części finalnej dosłownie stawiała mi włoski na całym ciele na baczność.
„Avengers: Czas Ultrona" to z pewnością obraz idealny dla każdego, kto ceni sobie Marvela. To również ostateczne zwycięstwo tej korporacji w starciu z DC. Jakkolwiek bowiem uniwersum, takich postaci jak Batman zdecydowało się kroczyć mroczniejszą drogą wojownika, to Marvel nie pozwolił sobie na nawet kropelkę niespójności. Wszelkie działania studia zespalają się w jedno – kolejne produkcje, jak „Agenci T.A.R.C.Z.Y.", „Agentka Carter" czy następujące po sobie fabuły, dotyczące postaci Thora, Kapitana Ameryki i Iron Mana, są ze sobą nierozłącznie związane i wzajemnie się dopełniają. Co więcej! Dopełniają się chronologicznie. Tam, gdzie kończy się drugi sezon „Agentów" zaczyna się „Czas Ultrona". A pamiętacie początek tej przygody? 2008 rok i pierwszą odsłonę „Iron Mana"? Obok takiej mani perfekcji po prostu nie można przejść obojętnie.
Eryk Salamon - W służbie jej papieskiej mości
Obudziły mnie promienie słońca, które jakimś cudem przebiły się przez brudne jak nogi diabła szyby. Spojrzałem na ekran swojego telefonu, który pokazywał godzinę 12:13 i osiem nieodebranych połączeń od papieża. Cholera, znów zapomniałem w tym gównie włączyć dźwięków. Do czego to podobne, żeby ktoś o moich zdolnościach, który jest podległy samemu ojcu świętemu mieszkał w ohydnej kawalerce i użerał się ze starą Nokią. Szybko wybrałem numer i kliknąłem zieloną słuchawkę. Telefon opornie przetworzył polecenie, ale po chwili usłyszałem sygnał. Odebrał Franciszek:
- Niech będzie pochwalony...
- Dzień dobry!- Odparłem szybko, jako, że nie lubiłem tych kościelnych formułek. Zawsze rozmawialiśmy ze sobą po angielsku.
- Dzwoniłem do Ciebie chyba z dziesięć razy! Gdzieś ty się podziewał?! Ale do rzeczy. Jesteś mi potrzebny.
- Jak zawsze, Franciszku. . – Byłem jedną z nielicznych osób, które mogły sobie pozwolić na taką poufałość z papieżem. - Czy zadzwoniłeś kiedyś do mnie i spytałeś jak się czuję, albo jak mi minął dzień?
- Leon!
- Ech, czym zawinił ten delikwent? – Spytałem powoli podnosząc się z łóżka.
- Dobrze wiesz, że Ci nie powiem. Czemu więc zawsze o to pytasz?
- Bo warto próbować.
***
Zawsze interesowało mnie jak mogłoby potoczyć się moje życie, gdybym urodził się, jako normalny człowiek. Może udałoby mi się założyć dom, znaleźć żonę i takie tam. Znając jednak moje szczęście, zlokalizowałbym sobie ciepły kącik na pobliskim dworcu i w letnie dni popijałbym najtańsze świństwo, jakie tylko udałoby mi się dorwać w supermarkecie. W sumie moje życie wygląda teraz podobnie, z tą różnicą, że alkohol sponsoruje mi Watykan.
Mój cel znajdował się w Czechach. Jakiś świeży wikariusz na prowincjonalnej parafii, który pewnie nie do końca zrozumiał swoje powołanie. Musiał sporo nabroić, skoro do akcji miałem wkroczyć ja. Wsiadłem na parkingu do swojej zielonej mazdy i ruszyłem w kierunku obwodnicy. Czekała mnie długa i męcząca podróż. W sumie to lubiłem swoją posadę – prawa ręka papieża do zadań specjalnych. Dzięki temu miałem ten samochód, mieszkanie, pieniądze – oczywiście wszystko w polskich standardach, żeby nie wzbudzać czyichś podejrzeń. Zawsze lepsze to niż praca, jako buldożer na cudzej budowie. Watykan zadbał też o specjalną przykrywkę dla mnie, dzięki temu żaden urząd nie czepiał się mnie o źródło moich zarobków. Po prostu żyć nie umierać.
Pędziłem trasą E75 w stronę Katowic. Krajobraz wokół mnie ograniczał się do lasów iglastych i ekranów wyciszających. Czułem się jakbym jechał w jakimś tunelu, bez możliwości zobaczenia chociaż kawałka świata. Z nudów włączyłem radio i przypadkowo nastroiłem je na jakiś katolicki program. Mówiono o wzroście zgłoszeń mówiących o nawiedzeniach, duchach i demonach. Jakiś ksiądz ostrzegał, że może mieć to związek ze zbliżającym się dniem apokalipsy. Zaśmiałem się w duchu i przełączyłem na stację muzyczną.
***
Dotarłem na miejsce w środku nocy. Miasteczko oświetlone było zaledwie kilkoma latarniami, które nadawały temu miejscu niezwykle mroczny charakter. Wydawało mi się, że te stare, ceglane kamieniczki obserwowały mnie - zupełnie jakby wiedziały, że za chwilę trochę tu narozrabiam
Zaparkowałem auto dwie uliczki od plebanii, w miejscu, gdzie nie sięgało światło latarń. Byłem zmęczony podróżą, ale chciałem mieć to szybko za sobą. Zamknąłem oczy i skoncentrowałem całą swoją świadomość na zaklęciu. Po kilku chwilach poczułem, że wszystko poszło zgodnie z planem. Moje ciało zniknęło – stałem się niematerialnym bytem. Teraz wszystko zależało od mojej siły woli. Uniosłem się ku górze przenikając dach mazdy i popłynąłem w kierunku plebanii. Był to dom znacznie nowszy od kamieniczek, które do tej pory mijałem. Wykonany był z drewna, z jednospadowym dachem pokrytym blachodachówką. Ścieżka do drzwi otoczona była zgrabnie przyciętym żywopłotem, a po prawej stronie dumnie egzystował zadbany ogródek. Bez problemu wniknąłem przez drzwi do wnętrza domu i rozpocząłem poszukiwania mojego celu. Musiałem się śpieszyć, albowiem moja moc nie była nieograniczona. W końcu będą musiał wrócić do normalnego stanu i oby się to nie stało podczas przenikania jakiejś ściany, czy dachu.
Znalazłem wikarego w małym, ale przytulnym pokoiku z jednym łóżkiem i biurkiem, na którym leżał włączony laptop. Zerknąłem na ekran i zobaczyłem kilka plików torrent, które pobierał młody ksiądz – gry i filmy pornograficzne. Pomyślałem, że to chyba nie był główny powód, dla którego mnie tu przysłano. Rozejrzałem się jeszcze szybko po pokoju, ale w tych ciemnościach nie dostrzegłem niczego interesującego.
Musiałem się śpieszyć, albowiem czułem, że moja moc z minuty na minutę słabnie. Siłą woli zrzuciłem komputer z biurka. Mężczyzna zbudzony hałasem wstał z łózka i zacząć podnosić zniszczony sprzęt z podłogi. Pewnie był na tyle śpiący, że do końca nie zdawał sobie sprawy z tego co się właściwie stało. Następnie skupiłem swoją wolą na zamkniętych drzwiach, by te w końcu otworzyły się z głuchym zgrzytem. Wikary jęknął i niepewnie wyjrzał przez nie na korytarz. Wiedziałem, że każdy człowiek w takich sytuacjach powoli traci głowę, nawet, jeśli jest to osoba duchowna. Najlepszą rzecz zostawiłem jednak na koniec. Gdy młody ksiądz wreszcie zamknął drzwi i chciał wrócić do łóżka, zobaczył wyryty przeze mnie w pościeli kształt odwróconego pentagramu. Mężczyzna musiał rękami zdusić krzyk, który mimowolnie cisnął mu się na usta. Odpłynąłem stamtąd, zostawiając go sam na sam z jego grzechami.
Zmaterializowałem się tuż przed bramą plebanii. Byłem osłabiony, ale również zadowolony z powodzenia mojego zadania. Jeśli ten księżulek faktycznie czymś zawinił, to po dzisiejszej przygodzie będzie musiał poświęcić sporo czasu, żeby uporządkować sobie ten mętlik w głowie. Swoją drogą to ciekawe, że tak łatwo było naprowadzać księży na właściwą drogę. Kilka gestów, niewytłumaczalnych zjawisk i pojawiających się znaków – wszystko traktowali, jako przekaz od Boga. W sumie czułem się jak zastępca Najwyższego. Brzmi to dosyć dziwnie, ale liczy się, że robiłem coś pożytecznego dla świata.
Słońce powoli już wschodziło, a jego promienie przebijały się przez otaczający mieścinę las. Odpaliłem silnik i zacząłem kręcić się po drogach w poszukiwaniu miejsca, gdzie można kupić jakąś kawę. Oczywiście zakładając, że na tym zadupiu znają taki napój. Kofeina pomoże mi dojechać do Polski, a tam będę musiał się przez chwilę zdrzemnąć. Liczyłem, że Watykan szybko wyśle mi gotówkę. Czułem, że muszę się napić.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie
Nowa Fantastyka 05/15
W kioskach i salonach prasowych dostępny jest już najnowszy, majowy, numer pisma "Nowa Fantastyka". Tematem przewodnim numeru jest powrót, pod postacią miniserialu, jak również komiksu, kultowego "Z Archiwum X". Dodatkowo przeczytamy m.in. artykuł o nowych postaciach z gwardii Marvela oraz opowiadania m.in. Neila Gaimana (z uniwersum powieści "Nigdziebądź"), Petera Wattsa i Jacka Komudy.