Rezultaty wyszukiwania dla: akcja
Syreny
Lubię kryminały z Oficynki i większość mi się podoba. Oczywiście zdarzają się wyjątki, jak w przypadku każdego wydawnictwa, ale z reguły książki mają fajne. Tym razem miałam przyjemność przeczytać "Syreny" autorstwa Krzysztofa Beśki. Czy książka dołączyła do grona lubianych, czy raczej tych, które nie przypadły mi do gustu? Zapraszam do przeczytania recenzji.
Na jednym z brzegów Wisły, doszło do makabrycznego odkrycia. Zostaje znalezione zbeszczeszczone ciało kobiety, a dokładnie zostają jej nogi. Kto dokonał makabrycznej zbrodni? Tego planują dowiedzieć się nadkomisarz Konstanty Podbiał oraz ambitna policjantka Kornelia Banaś. Zaczynało się ciekawie. Początek książki jest trochę podobny do "Syreny" Mariusza Kaszubskiego, ale szybko można się zorientować, że to będzie kryminał z mnóstwem trudnych do rozwiązania zagadek, a nie pogoń za mitycznym stworem. Tu nie znajdziecie nic z fantastyki i żaden potwór na Was z ukrycia nie wyskoczy. Chyba że mówiąc potwór, mamy na myśli tego w ludzkiej skórze. A takich w tej książce nie brakuje. Nie znajdziecie tu również tytułowych syren, a przynajmniej nie w takiej postaci, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. Nie zmienia to faktu, że w książce dużo się dzieje i akcji na pewno w niej nie zabraknie.
Książka składa się z rozdziałów i podrozdziałów, a każdy z nich, to inny bohater. Mam na myśli to, że książkę czyta się tak, jak ogląda film czyli jesteśmy w jednym miejscu, za chwilę w drugim. Poznajemy dzięki temu wielu bohaterów drugoplanowych, którzy zagrali w tej historii krótkie, choć bardzo istotne dla sprawy epizody. Do śledztwa wracamy co kilka podrozdziałów. Jest to bardzo ciekawy sposób, ale trzeba się skupić podczas czytania, ponieważ szybko można zgubić wątek. Mnie niestety zdarzyło się to parę razy i w niektórych momentach nie wiedziałam, o co chodzi. Ogólnie historia jest bardzo zawiła i choć jest ciekawa, to mam wrażenie, że momentami wymykała się autorowi spod kontroli. Chciał dużo i dobrze, a wychodziło różnie.
Podoba mi się to, że akcja książki dzieje się w Warszawie, ponieważ znam to miasto i dobrze orientuję się, gdzie przebywali nasi bohaterowie. Łatwiej dzięki temu było mi sobie wszystko wyobrazić. Zdecydowanie Warszawa to moje ulubione miasto, w którym dzieje się akcja książkowych kryminałów. Podobał mi się również pomysł na tę historię, ale nie koniecznie podobało mi się zakończenie. Oczywiście do samego końca nie zorientowałam się, kto był mordercą, ponieważ nie dało się tego zrobić. Cały czas liczyłam, że jest nim ktoś przebywający blisko naszych śledczych. Ktoś, kto ich obserwuje, kogo znają, ale cały czas wymyka się im i nie mogą go złapać. Niestety tak nie jest i to duży minus tej książki. Podobała mi się także wielowątkowość i to, że wszyscy bohaterowie, nawet Ci najmniej istotni odegrali znaczącą rolę w książce, mieli swoje zadanie i wykonali je świetnie. Ale dla odmiany ta wielopostaciowość negatywnie wpłynęła moim zdaniem na finał. Rozwiązanie zagadki tytułowych syren powinno być taką wisienką na torcie, zwieńczeniem historii, a dowiadujemy się tego owszem, ale gdzieś przy okazji. Krótko mówiąc, zakończenie nie wywarło na mnie takiego wrażenia, jakie bym chciała, a odkrycie kim jest morderca było czymś na zasadzie "ach, okej, rozumiem" . I tyle. Bez żadnego "wow, nie spodziewałam się, że to on/ona zabija".
Nie mogę napisać, że książka była świetna, ponieważ widzicie, że były w niej rzeczy, które mi się nie podobały, ale nie była też zła. Na pewno chciałabym inne zakończenie i innego mordercę, ponieważ to, co wymyślił autor mnie nie satysfakcjonuje.
Chciałabym przeczytać inne książki Krzysztofa Beśki i myślę, że to zrobię, ponieważ autor ma potencjał i bardzo ciekawe pomysły.
Zapowiedź: Secretum
Obok powieści o takim tytule nasza redakcja nie mogła przejść obojętnie.
Podobno w pracy policyjnej nie ma czasu na rutynę, jednak w życiu zawodowym inspektor Anny Zielewskiej zaczęło wiać nudą. Na szczęście na życie prywatne nie mogła narzekać. Kiedy kilka miesięcy wcześniej poznała Wojtka, nie spodziewała się, że mężczyzna zapełni pustkę w jej kilka miesięcy wcześniej poznała Wojtka, nie spodziewała się, że mężczyzna zapełni pustkę w jej sercu i stanie się najbliższą osobą.
Malowany człowiek
„Malowany człowiek" to pierwszy z pięciu tomów cyklu demonicznego amerykańskiego pisarza Petera V. Bretta, który po raz pierwszy został opublikowany w 2008 roku w Wielkiej Brytanii. Jeżeli się nie mylę, to w Polsce książka doczekała się już czwartego wydania. Ja sama w dłoniach trzymam trzecie. Wcale mnie jednak to nie dziwi. Jeden z moich ulubionych pisarzy, Terry Brooks, w takich słowach wypowiada się o twórczości Petera V. Bretta:
Podziwiam twórczość Petera Bretta. Koncepcja jego świata jest genialna, a dynamiczna akcja cały czas trzyma w napięciu.
Po przeczytaniu takiej rekomendacji po prostu nie mogłam przejść obok „Malowanego człowieka” obojętnie i sama musiałam przekonać się czy to naprawdę tak epicka fantastyka, jaką obiecuje mi wydawca i zachwyceni czytelnicy.
Zarys fabuły
Każdej nocy z ziemi wyłaniają się Otchłańce. To żądne krwi demony, które terroryzują zdziesiątkowaną już ludzkość. Znikają jednak wraz z blaskiem słońca. Przetrwać mogą tylko osoby, którym przed zmrokiem uda się ukryć za barierami runicznymi. Nie wszystko jednak stracone. Pewnego dnia przyjdzie Wybawiciel, który zjednoczy ludzkość i poprowadzi na wojnę z demonami.
Moja opinia i przemyślenia
Mimo że książka liczy sobie ponad osiemset stron, to i tak dosłownie nie sposób się od niej oderwać. Ma ciekawą, świetnie skonstruowaną i niezwykle bogatą fabułę. Świat przedstawiony został doskonale wykreowany. Opisy walk i potworów zapadają w pamięć. Bohaterowie ewoluują, mają swoje własne motywacje i doskonale zgraną z ich obecnym zachowaniem przeszłość. „Malowany człowiek” to po prostu kawał dobrej, niezwykle barwnej i wciągającej fantastyki. Uwielbiam czytać takie powieści i przyznam, że sama jestem zdziwiona, że sięgnęłam dopiero po trzecie wydanie, bo powinnam poznać ten tytuł znacznie wcześniej. Nie dziwię się, że co jakiś czas ukazują się kolejne wznowienia „Cyklu demonicznego”. Jest tego wart!
Podsumowanie
Jeżeli, drogi Czytelniku, masz ochotę przeżyć epicką przygodę w mrocznym świecie fantasy, to „Malowany człowiek” będzie doskonałym wyborem. Powieść trzyma w napięciu już od pierwszych stron, a losy trójki bohaterów śledzi się z zapartym tchem. Mam szczerą nadzieję, że ta historia doczeka się ekranizacji, bo z przyjemnością obejrzałabym ją na ekranie. Teraz natomiast niecierpliwie wyczekuję na wznowienie kolejnego cyklu spod pióra pisarza, który również z ogromną przyjemnością przeczytam.
Stowarzyszenie Srok
Stowarzyszenie Srok to kolejna z książek młodzieżowych, której akcja rozgrywa się w tajemniczej szkole z internatem. Ponownie mamy do czynienia z zupełnie nową uczennicą, która totalnie nie ma pojęcia, gdzie trafiła i jakie panują tam zasady. Nie ukrywam, że przede wszystkim skusiłam się na tę lekturę ze względu na okładkę i nawiązanie do słynnej rymowanki (One for sorrow, two for joy…), jak typowa sroka okładkowa – cóż za zbieg okoliczności, prawda? Jednak czy najnowsze dzieło autorki Girl Online przypadło mi do gustu?
Rozgrywające się w tej książce wydarzenia poznajemy z dwóch punktów widzenia. Pierwszy z nich należy do Audrey, nowej dziewczyny, która zdecydowanie nie potrafi odnaleźć się w nowej szkole. Jest przyzwyczajona do czegoś zupełnie innego niż zasady panujące w Illumen Hall. Audrey momentalnie skojarzyła mi się z typową, pustą lalką, choć nie wiem, czy taki był zamysł autorki. Ani ona specjalnie lotna, ani zbyt inteligentna, niemal na każdym kroku podkreślone zostają wszystkie marki jej ciuchów, torebek oraz fakt, że posiada najlepszy sprzęt dostępny na rynku. Dziewczynka z bogatego domu, której wszystko załatwia tatuś… No nie mój typ.
Podobnie zareagowała druga bohaterka, której perspektywę poznajemy, Ivy. To z kolei typowa, ułożona uczennica. Prefekta, jedna z najlepszych osób uczęszczających do Illumen Hall. Ogień i woda… Nic dziwnego, że dziewczyny z początku nie potrafią złapać wspólnego języka, ale wkrótce wszystko ulega zmianie. Obydwie zamieszkują pokój niedawno zmarłej uczennicy, a ktoś zaczyna rozpowszechniać podcast, w którym próbuje dociec, co się wydarzyło tamtej nocy, gdy zginęła Lola. Naraża tym samym na niebezpieczeństwo siebie i pozostałych uczniów… Ktoś nie chce, aby prawda wyszła na jaw.
Chociaż książka ta zapewniła mi całkiem niezłą rozrywkę, to nie mogę zaprzeczyć temu, że jest ona bardzo schematyczna. Typowa szkoła z internatem, surowe zasady, mocne ograniczenia. Schematyczni bohaterowie: nowa uczennica, najlepsza uczennica, wielki przystojniak, któremu nowa momentalnie wpada w oko, typowe nerdy… Właściwie nie było tutaj żadnej zaskakującej postaci i dosyć łatwo było się zorientować, jak będą się rozwijały relacje między nimi. Ciekawym motywem było oczywiście tytułowe Stowarzyszenie Srok, ale ze smutkiem stwierdzam, że wątek ten został mało rozbudowany. Do tej pory nie do końca rozumiem, skąd się wzięło, co robiło i jak. Jest tajemnicą aż nadto.
Sama fabuła skupia się po części na odkryciu prawdy na temat śmierci Loli, a po części na znalezieniu osoby prowadzącej podcast. Obydwa te wątki są ze sobą oczywiście powiązane, a Audrey i Ivy czują się w obowiązku rozwikłania zagadki. Panuje tutaj mocna atmosfera tajemnicy, Illumen Hall skrywa wiele sekretów, podobnie jak i ludzie związani z tą szkołą. Wydaje mi się jednak, że autorki trochę za mało tych sekretów ujawniły… Trzeba umieć w tym wszystkim znaleźć balans, a ja właściwie naczytałam się tylko o zawiłych relacjach i tajemnicach, nie dostałam zbyt wielu odpowiedzi. Czasami trzeba dać czytelnikowi coś więcej – rozumiem, że przede wszystkim człowiekiem kieruje ciekawość, ale trzeba też umieć to wyważyć i dać chwilami coś więcej niż same sekrety.
Stowarzyszenie Srok to młodzieżówka dosyć powtarzalna, która nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle innych powieści do niej podobnych. Te same motywy, schematyczni bohaterowie, zero powiewu świeżości. Fakt, czytało się ją lekko i przyjemnie, więc może być dobrym przerywnikiem od mocniejszych lektur czy idealną pozycją, gdy poszukujemy czegoś, przy czym nie trzeba zbyt dużo myśleć, ale jeżeli macie już przesyt podobnych wątków, to raczej powinniście na ten moment odpuścić sobie tę lekturę.
Oculta
Droga do Wyraju
Kulawe konie
"Każdy chciał mieć niezwykłe życie. I tylko niewielkiej mniejszości się to udawało, i nawet oni pewnie tego za bardzo nie doceniali."
Takie sensacyjne nuty najbardziej mi odpowiadają, gdzie wiele się dzieje, akcja goni akcję, mieszają się interpretacje bohaterów, a nic nie jest takim, jakim się wydaje. Mick Herron zaproponował bardzo ciekawy pomysł na fabułę, w dużym stopniu go wykorzystał i atrakcyjnie przedstawił. Z przyjemnością zanurzyłam się w scenariuszu zdarzeń, po brzegi wypełnionym nagłymi zwrotami akcji, zaskakującymi obrotami spraw, nieoczekiwanymi zbiegami okoliczności. Może nieco gubiłam się momentami w stylu narracji, nie zawsze nadążałam przy tak dynamicznym przebiegu zdarzeń, czasem rwała mi się nić zrozumienia i musiałam na spokojnie raz jeszcze przeczytać dany fragment powieści, to jednak niecierpliwość i ciekawość pchały mnie ku kolejnemu poznawaniu.
Zastanawiałam się, do której postaci mam się w największym stopniu przywiązać, która okaże się tą najważniejszą z punktu widzenia intrygi, ale autor tak zgrabnie nimi żonglował, przydzielał im zajmujące role, wyposażał w unikatowe cechy, że dopiero całościowe spojrzenie na nie dawało frapujący obraz sytuacji. Nieudacznicy i pechowcy, indywidualiści i samotnicy, okaleczeni przez życie i fałszywych przyjaciół, każda z wybujałym ego i pragnieniem powrotu na szczyty tajnych służb, tworzyli wielobarwną grupę, na której członków spoglądałam się z fascynacją właściwą czemuś przyciągającemu. Okaleczeni szpiedzy, kulawe konie, wyrzutki Regent's Park, pod przewodnictwem Jacksona Lamba, ledwo pozostawali w styczności z kontrwywiadowczym życiem, egzystowali w nędznym Slough House, starali się pokornie znosić symbole hańby i odrzucenia. Ale do czasu.
W internecie pojawił się film z porwanym pakistańskim studentem i groźbą jego dekapitacji podczas publicznej egzekucji. Trzeba było natychmiast ustalić, kto za tym stał, czym się kierował, działać, nawet jeśli nie wszystkie manewry mieściły się w ramach szpiegowskiego prawa. Presja czasu rosła, nie było miejsca na potknięcia i pomyłki. Wielowarstwowa sensacja porwała mnie, dostarczyła sporo emocji, usatysfakcjonowała bogatym scenariuszem zdarzeń, konfidenckim klimatem i spiskowymi efektami. Gra okazała się bardziej brudna, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Przyznam, że niecierpliwie wyczekuję kolejnej odsłony serii, pierwszy tom zapowiedział, że przygoda czytelnicza zdecydowanie ma w sobie to coś, co porywa i ekscytuje, sprytnie intensyfikuje napięcie, a przy tym trzyma się blisko prawdopodobieństwa zdarzeń. Czy faktycznie połowa przyszłości jest zakopana w przeszłości? Czy rzeczy wymyślone nie mogą być prawdziwe? W jakim stopniu stajemy się pionkami w grze rozgrywanej przez innych?
W Sanktuarium Skrzydeł
Batman. Świat
Zapowiedź: Ta, która zawiniła
Mocny, błyskotliwy, misternie skonstruowany thriller psychologiczny, który zachwyci fanów B.A. Paris i Jenny Blackhurst.