grudzień 22, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: USA

wtorek, 27 listopad 2018 10:25

Dziedzictwo. Hereditary

“Dziedzictwo” to jeden z tych horrorów, na który czekałam. I naprawdę było warto.

To opowieść o rodzinie, o której już na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że jest mocno dysfunkcyjna. Cztery osoby żyjące pod jednym dachem, ale tak naprawdę zupełnie osobno. I każde mierzące się ze swoimi problemami, wzajemnymi pretensjami, których źródła można dopatrywać się w chorobie psychicznej seniorki rodu. I właśnie sceną pogrzebu seniorki rodu historia się zaczyna. Dalej jest już tylko gorzej - pogłębiający się obłęd, śmierć kolejnych członków rodziny, z których każde następne umiera w bardziej brutalny sposób, by ostatecznie na arenie zdarzeń pozostała tylko ta postać, która może ocalić dziedzictwo. Demoniczne dziedzictwo.

Film jest ciężki. Mroczny. Przerażający nie tyle krwią, chociaż i tej jest nie mało, co atmosferą. Muzyka, kreacje aktorskie, przeskakiwanie ze sceny na scenę... to z jednej strony męczy, z drugiej zmusza do dokładnego śledzenia akcji. Toni Collette w roli matki - kobiety borykającej się z traumą po ciężkim życiu u boku chorej psychicznie matki, idealnie kreuje postać osoby zmęczonej życie, problemami, która jednak próbuje swoją rodzinę chronić i to za wszelką cenę. Gabriel Byrne z kolei tworzy postać ojca rodziny, człowieka na wskroś racjonalnego. Jego próby ogarnięcia zdarzeń w jakiś ciąg logiczny są jednak z góry skazane na niepowodzenie. To również opowieść o obsesji, zbiorowej psychozie, która siłą rzeczy musi doprowadzić do tragedii.

“Dzidzictwo” zostało okrzyknięte przez USA Today “arcydziełem współczesnego horroru” i ja się w całości z tą opinią zgadzam. To taki film, który pozostaje w człowieku znacznie dłużej niż tylko do napisów końcowych, zmusza do refleksji nad tym jak choroba psychiczna, niedomówienia, przemilczenia potrafią zniszczyć rodzinę. Jak ciężko jest żyć z balastem przewin poprzednich pokoleń. I jak łatwo jest oszaleć, jeśli tylko za szybko spadnie na nas zbyt dużo.

Dział: Filmy
wtorek, 27 listopad 2018 09:09

Korytarzem w mrok

Film “Korytarzem w mrok” nęcił głównie Umą Thurman w roli dyrektorki szkoły dla trudnych dziewcząt. Szkoła owa znajdowała się w pięknym, acz strasznym zamczysku w Blackwood i by do niej trafić należało wyróżniać się czymś szczególnym. Takim talentem do podpaleń choćby. Tyle, że metody Madam Duret dalekie były od standardów znanych chociażby z takich filmów jak “Młodzi gniewni”...

Producentami filmu są osoby odpowiedzialne za sagę “Zmierzch”. I widać to praktycznie od pierwszych minut opowieści. Mamy zatem młodą dziewczynę - Kit, której ojciec zginął tragicznie wiele lat wcześniej, medium (i to nie jedno), zbuntowane nastolatki, demoniczną kadrę pedagogiczną zafiksowaną na wyższe cele oraz nauczyciela - marzyciela, który ostatecznie sprzeciwia się procederowi, w którym bierze udział, ale wcale dobrze na tym nie wychodzi.
Sama fabuła wciąga. Nie powiem - film ogląda się dobrze, chociaż należy mieć poprawkę na to, że nie jest to produkcja dla wyrafinowanych znawców horrorów, raczej dla nastolatek, które podczas pidżama party postanowiły się trochę przestraszyć (a w kilku scenach rzeczywiście można podskoczyć) i powzdychać do przystojnego Noah Silvera. Opowieść jako całość jednak ma sens, a co więcej - Uma Thurman, wcielająca się w rolę Madame Duret, momentami naprawdę potrafi przekonać do swoich okrutnych racji.

Nie sposób również przyczepić się do gry aktorskiej. Praktycznie każda postać ma w sobie to coś, co w sumie składa się na dobry film. Już nawet nie będę wspominać o Umie, czy, grającej Kir Annasophie Robb, bo one jako główne bohaterki nie zawiodły absolutnie. Mnie zachwyciły postaci drugoplanowe. Rebecca Front w roli pani Olonsky - brawurowo zagrała postać dozorczyni, której brutalność okazuje się wynikać z najbardziej czystej tęsknoty za utraconym. Podobnie Victoria Moroles wcielająca się w rolę Victorii - fantastycznie zagrana postać złej dziewczyny o mimo wszystko dobrym sercu. I to jej zdanie, że “zło samo się nie skończy”. Idealne podsumowanie i filmu, i życia.

Film polecam. Szczególnie tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z horrorami i na początek chcą coś ciekawego, nie ociekającego krwią, za to przerażającego klimatem, muzyką, czasem pojedynczymi scenami. Dla bardziej zaawansowanych fanów gatunku może to być z kolei okazja do obejrzenia czegoś “lekkiego”.

Dział: Filmy
czwartek, 22 listopad 2018 11:07

Alita: Battle Angel. Miasto Złomu

Pat Cadigan
Alita: Battle Angel. Miasto Złomu
Oficjalny prequel filmu

Opis

Dawno temu zakończyła się Wielka Wojna, której przyczyny zatarł czas. Na zdewastowanej powierzchni Ziemi ocalałe Miasto Złomu żyje odpadami wyrzucanymi przez mieszkańców unoszącej się nad nim podniebnej metropolii.
Ido, samotny lekarz specjalizujący się w naprawie cyborgów, robi wszystko, by pomóc mieszkańcom miasta. Ido wiedzie jednak podwójne życie – jego druga tożsamość zrodziła się z odłamków złamanego serca.
Młodociany przestępca Hugo marzy o lepszym życiu, ale popełnia błąd, który może zniweczyć wszystko, co dotychczas osiągnął.
Z kolei Vector, najbogatszy przedsiębiorca w mieście, dąży do pozyskania technologii, która nieodwracalnie zmieni losy Miasta Złomu.

Dział: Patronaty
czwartek, 08 listopad 2018 08:23

Avengers: Wojna bez granic

Zawsze kiedyś coś się zaczyna i kończy. Nic nie trwa wiecznie i nawet superbohaterowie muszą w końcu zrozumieć, że nie są niezniszczalni. Jednak jak się z tym pogodzić?

Wszechświat jest zagrożony. Tytan Thanos zaczyna zbierać Kamienie Nieskończoności, by móc zapanować nad wszystkimi istotami we wszechświecie. Jego misją jest zmniejszenie populacji, ponieważ uważa, że “ktoś musi przywrócić równowagę w galaktyce”. Zdobywa jeden po drugim, niszcząc po drodze wszystko, co napotka. Napotyka jednak przeszkodę w postaci grupy superbohaterów, którzy łączą swoje siły i starają się go pokonać. Jaki będzie rezultat tej bitwy?

Jestem wielbicielką Kinowego Uniwersum Marvela i niektóre filmy oglądałam już po kilkanaście razy. Nie mogłam doczekać się najnowszego filmu i gdy tylko nadarzyła się okazja, niezwłocznie zabrałam się za oglądanie Avengers: Wojna bez granic. Jakie są moje wrażenia?

Początkowo byłam lekko zagubiona, bo reżyserzy, bracia Russo, rzucają widza od razu na głęboką wodę i nie tłumaczą zbyt wiele. Zagubienie szybko jednak mija, wszystko się wyjaśnia i jedyne, co pozostaje, to obserwowanie, jak co chwilę do akcji wkraczają nasi kolejni ulubieńcy i mają swoje przysłowiowe 5 minut sam na sam z kamerą. Film zachwyca grą aktorską, poczuciem humoru, efektami specjalnymi, ale co ważniejsze, to nie jest tylko kilkadziesiąt minut zabawnych dialogów i widowiskowych walk. Ma swoje drugie dno właśnie dzięki temu złemu charakterowi. To on jest osią historii, a wraz z nim Gamora (Zoe Saldana) oraz Thor (Chris Hemsworth). Czemu? Musicie się przekonać. Zapewniam, że wielokrotnie zostaniecie zaskoczeni i wasze uczucia będą wystawione na ciężką próbę. Przez większość czasu wszystko toczy się bardzo szybko i nie ma czasu na chwilę oddechu czy refleksje, jednak gdzieś w środku już w trakcie seansu rodzą się przemyślenia, a im bliżej końca tym jest ich więcej.

Nic nie wybroniłoby filmu, gdyby gra aktorska była kiepska, a tutaj cała obsada spisała się na medal. Każdy z aktorów idealnie odegrał swoje role, świetnie oddając emocje, panując nad mimiką i ciałem oraz współpracował z pozostałymi, tworząc między sobą chemię, która wręcz przyciąga. Najlepsze jest to, że pomimo tylu lat istnienia Kinowego Uniwersum niektórzy bohaterowie nadal mają swoje sekrety. Najbardziej złożoną postacią jest tu Thanos, który może i ma szalony plan, ale jest w nim coś, co zachęca do poświęcenia mu większej ilości czasu. Nie mam się do czego przyczepić.

Avengers: Wojna bez granic, to najlepiej spożytkowane 143 minuty mojego życia. Chociaż początkowo po wyłączeniu byłam mocno zawiedziona otwartym zakończeniem, to szybko postawiono mnie do pionu, bo przecież to nie koniec, będzie druga część. I chociaż nadal czuję niedosyt, to z czystym sercem stwierdzam, że bracia Russo ponownie pokazali, że jeśli się chce, to można osiągnąć wszystko. W trakcie oglądania wielokrotnie śmiałam się do łez i czułam, jak coś chwyta mnie za serce. Dodajmy do tego niesamowite widoki oraz efekty i mamy film, który chce się polecać i do niego wracać.

Z czystym sumieniem polecam Avengers: Wojna bez granic wszystkim fanom Kinowego Uniwersum Marvela. Nie zawiedziecie się i będziecie chcieli więcej.

Dział: Filmy
środa, 07 listopad 2018 17:23

Umrzesz kiedy umrzesz

Waleczność jest dobra, przeżycie jest jeszcze lepsze.
Człowiek nie może zmienić swojego przeznaczenia
– rzuć się więc w wir bitwy, bo możliwości sa tylko dwie: albo czeka cię chwała zwycięzcy, albo zasiądziesz do stołu Odyna, gdzie rychło wychylisz kielich z przodkami. A przynajmniej tak to widzi lud Finna.
Natomiast sam Finn wolałby przeżyć. Gdy jego wioska zostaje zmasakrowana przez wrogą armię, Finnbogi zwany Zbukiem oraz grupka przyjaciół i niezupełnie-przyjaciół ruszają w drogę, która wiedzie ich przez nieprzyjazną i niebezpieczną krainę. Aby przeżyć, Finn musi być dzielny i waleczny jak nigdy dotąd.

NAGRODA W KONKURSIE
3 x „Umrzesz kiedy umrzesz”

Dział: Zakończone
poniedziałek, 05 listopad 2018 17:33

Pocięte opowieści - akcja trwa

Czy pamiętacie "Pocięte opowieści"? To humoreska fantasy autorstwa Michała Kozaczko, której recenzję przedpremierową mieliście okazję przeczytać w lipcu na naszej stronie. Mamy świetną wiadomość - autor uzbierał na PolakPotrafi pełną kwotę i książka się ukaże. Cieszymy się tym bardziej, że Secretum.pl objęło tę powieść patronatem.

Ale zbiórka trwa jeszcze 6 dni, więc wciąż walczymy o odblokowanie bardziej ambitnych celów, które jeszcze bardziej odróżnią edycję z akcji od dostępnej później w sprzedaży, czyli prawdziwa gratka dla kolekcjonerów i entuzjastów książek.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 listopad 2018 13:01

Piątka

Czasami fajnie jest zmienić “klimat” i nie mam tu na myśli miejsca usadowienia swojej zacnej części tylnej. Od czasu do czasu mam ochotę sięgnąć po coś innego i odświeżającego, z nadzieją na dobrą zabawę. I tak w moje ręce trafiła “5” - paranormalny kryminał, który dzięki bogom, nie okazał się piątą częścią cyklu, a zaledwie jego trzecim tomem. Nie wiedząc za bardzo, kto jest kim i ogólnie o co w tym wszystkim chodzi, usiadłam do czytania... i jak się okazało, było ono bardzo szybkie i całkiem satysfakcjonujące.

Detektywi Micki i Zach zostają wezwani do objęcia kolejnej sprawy. Nic nie wskazuje, że w sprawę są zamieszane osoby trzecie, i jeśli można tak to określić, jest to “zwykłe samobójstwo” - kolejne jakim zajmuje się nasz team. “Ahaaa” - pomyśli w tym momencie czytelnik... Znany i niezwykle bogaty deweloper wyskakuje z balkonu ze skutkiem płasko śmiertelnym, bo lot z dwudziestego piętra do krótkich nie należy. Córki oskarżają młodą macochę, że to ona ma coś wspólnego ze śmiercią ich ojca - trochę standard, choć albi tej drugiej wydaje się nie do podważenia. I chociaż nie ma na to żadnych dowodów, to nasi bohaterowie nie są do końca przekonani, że ta sprawa jest taka prosta i jasna jak to się wydaje. Wszystko się dodatkowo komplikuje, kiedy Micki otrzymuje paczkę od swojego dawno zmarłego mentora i szybko okazuje się, że jego śmierć może być w jakiś sposób powiązana z jej aktualnym śledztwem, a prawdziwym celem jest nie kto inny, ale właśnie nasza Pani Detektyw. I od tego momentu Micki nie może już nikomu zaufać, bo nikt nie jest tym za kogo się podaje.

Gdzie w tym wszystkim paranormal? Okazuje się, że na ziemi wśród nas zamieszkują także istoty zwane Strażnikami Światła - opiekujący się rasą ludzi, by podążała w “odpowiednim kierunku”. Pomimo zakazu zdarza się, że Strażnicy Jasności mieszają swoją krew z ludźmi. Owoce takich czynów zwane są Półblaskami, posiadają niezwykłe umiejętności, tak jak partner Micki - Zach. Dzięki temu nasz policyjny team ma prawie 100% rozwiązywalność spraw. Oczywiście tam, gdzie jest i światło tam i pojawia się ciemność - Pradawny ze swoją Armią Zwiastunów Śmierci. Sam świat i odwieczny konflikt dobra ze złem został całkiem ciekawie zarysowany. Zastanawia mnie jednak, czy został on w poprzednich częściach dokładnie opisany i dlatego teraz są rzucane jedynie nie do końca jasne aluzje na jego temat. Czytelnik wybiórczy, taki jak ja, czasami bowiem może się poczuć lekko zdezorientowany. Na szczęście brak szczegółowych informacji nie przeszkadza w cieszeniu się kryminałem i zagadką samą w sobie, do tego, między parą głównych bohaterów chemia i hormony aż wrzą i iskrzą w powietrzu, niczym między legendarnymi już Mulderem i Scully. I choć nie odkryłam jeszcze, co powstrzymuje naszą dwójkę od “bycia razem”, poza tym, że są bliskimi współpracownikami i razem mają zrobić enigmatyczne, zapewne paranormalne, “coś”, to i tak im kibicuję i trzymam za nich kciuki.
Jedyne co mi trochę przeszkadzało w tej książce, to dziwnie krótkie rozdziały i rozdzialiki, które zapewne miały wprowadzić dynamizm i dramaturgię, ale raczej kojarzyły mi się z przygotowaniem do napisania scenariusza filmowego. To skojarzenie potęguje także brak jakichkolwiek opisów, chociaż zauważyłam kilka całkiem ciekawych zabiegów literackich.

Wpisuję na listę “do przeczytania” poprzednie tomy serii i z uwagą będę wypatrywała kolejnych części. Zawsze trudno jest mi oceniać książki z tak zwanego środka, zwłaszcza kiedy nie udało mi się wcześniej nadrobić poprzednich tomów. Na pewno książkę czyta się się szybko i bez problemu, o czym już wspomniałam na początku. Widzę i “czuję”, że wiele rzeczy mnie przez to ominęło i w relacjach między bohaterami, jak i fabularnie, ale choć jest to odczuwalne, to jednak stosunkowo bezbolesne. Historia pary detektywów mnie wciągnęła na tyle, że praktycznie tak jak usiadłam - tak czytałam praktycznie bez przerwy, a to myślę, że całkiem dobre podsumowanie tej książki. I choć nie oszukujmy się, ani fabuła, ani rozwiązanie zagadki nie jest bardzo zaskakujące, to jednak czyta się to łatwo i przyjemnie, a od takich tytułów nic więcej nie wymagam.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 listopad 2018 06:22

Nowy dom na Wyrębach 2

Druga część Nowego domu na Wyrębach po raz kolejny przenosi czytelnika do mrocznych, kryjących liczne tajemnice Wyrębów. Dwa pierwsze spotkania z niewytłumaczalnymi zjawiskami, przed którymi po zmroku chroni jedynie poświęcona świeca, były bardzo udane. Jak więc wypadło trzecie i ostatnie?

Książka stanowi bezpośrednią kontynuację poprzedniej części. Dotąd sceptyczny Hubert Kosmala przekonuje się, że w Wyrębach działają moce, których natury nie jest w stanie racjonalnie wyjaśnić. Co gorsze, nawet po powrocie do własnego domu, wiele kilometrów od przeklętego domu, który odziedziczył, nadal dręczą go koszmarne sny. I to takie, które wydają się wyjątkowo realne, a przez to naprawdę niebezpieczne.

Obok relacji Kosmali nadal możemy też śledzić historię Ewy Firlej, a to za sprawą prowadzonego przez nią dziennika. Dziewczyna jest przerażona ostatnim spotkaniem z Mikołajem, z którym planowała ułożyć sobie dalsze życie, a którego ciemnego oblicza do tej pory nie poznała. A to również za sprawą domu, który połączył losy wszystkich bohaterów.

Charakterystyczną cechą twórczości Dardy staje się dosyć leniwie prowadzona narracja, co w zależności od podejścia czytelnika może być zarówno zaletą, jak i wadą powieści. Przez pierwszą połowę książki właściwie niewiele się dzieje – głównego bohatera dręczą sny i wątpliwości, Ewa radzi sobie z traumą, a w Wyrębach i okolicy nadal gromadzi się zło, jednak niejako obok najważniejszych postaci, a nie w bezpośrednim związku z nimi. Dopiero potem wydarzenia nabierają tempa, które utrzymuje się aż do ostatniej strony. I to już jest naprawdę dobre.

Przy okazji recenzji pierwszej części Nowego domu... pochwaliłam autora za to, że na bazie pomysłu z pierwszego tomu, w kolejnym stworzył właściwie nowy horror. Teraz sukcesywnie rozwija świeży pomysł, tworząc historię, która wciąga, lecz jednocześnie niewiele ma wspólnego z jego debiutancką książką. Nie bez pewnego żalu muszę przyznać, że chociaż Nowy dom... jest naprawdę niezłą powieścią grozy, to jednak nie ma w niej tego specyficznego klimatu pierwszego Domu na Wyrębach. Są za to elementy, które z pewnością przypadną do gustu miłośnikom słowiańskich klimatów.

Mówiąc krótko, powieść stanowi udane zakończenie całej historii, a fani pisarza powinni być usatysfakcjonowani. Polska groza ma się całkiem przyzwoicie.

Dział: Książki
środa, 24 październik 2018 13:51

Niegodziwość

Rozstrzygające starcie aniołów ze Złem w tomie zamykającym świetnie przyjętą serię „Przeczucia” Amy A. Bartol. „Niegodziwość” dostarczy całej gamy silnych emocji i wciągnie w skomplikowany świat uczuć bohaterów.

Premiera książki 24 października.

Evie wraz z najbliższymi przyjaciółmi znajduje chwilowe schronienie w posiadłości Reeda w Crestwood. Mury domu nie zdołają jednak odgrodzić dziewczyny od złowrogiego Brennusa, który nawiedza ją w snach, by przejąć kontrolę nad jej energią. Podczas jednej z nocnych wizyt intruz ostrzega Evie, że zbliża się ostateczna wojna z Upadłymi. Na ich czele ma stanąć pół-anioł, pół-człowiek równie potężny jak Evie. Od wyniku tej bitwy zależy, czy Zło zatriumfuje nad światem...

Dział: Książki
środa, 24 październik 2018 11:22

Han Solo: Gwiezdne wojny - historie

Kiedy zapowiedziano “Hana Solo” na forum światowym aż zawrzało. Ten film zanim jeszcze powstał miał wielu przeciwników, zapowiadano wielką klapę i grzmiano, że świętości ruszać się nie powinno. Han Solo to wszak postać kultowa, wielbiona, ale ma już swoją twarz i to nie byle jaką, bo samego Harrisona Forda. Sama, przyznaję się do bycia jego wielką fanką. Fordowy Han Solo, Indiana Jones, czy Porucznik Deckard... tak, to są właśnie filmy z mojego dzieciństwa, mówiąc brzydko “zajeżdżane” na starym jak dinozaury VHSie. Choć kasety już kolor potrafiły gubić, choć muzyka bardziej grzmiała niż brzmiała.... to do dziś mogę cytować z pamięci większość dialogów z tych pozycji. Dlatego tak trudno było mi nawet przyzwyczaić się i w ogóle znieść koncepcję, że ktoś może śmieć Harrisona zastąpić i próbować być nowym Hanem. Usiadłam więc do tego filmu przyznaję, że z jakimś wewnętrznym oporem i bardzo sceptycznie, nie spodziewając się za wiele.

Dawno dawno temu w odległej galaktyce żył sobie młody awanturnik, który marzył by zostać pilotem i mieć swój własny statek, aby wyrwać się ze swojego marnego życia i zwiedzić ze swoją dziewczyną galaktykę. Brzmi jak banał, ale to są Gwiezdne Wojny - im się takie rzeczy wybacza. Uciec udaje się tylko jemu, jego ukochana pozostaje na planecie, a Han obiecuje sobie i wszystkim widzom, że po nią wróci i ją uratuje. Los jak to los oczywiście młodemu średnio sprzyja i trafia nasz biedak na front, ale nie jako pilot, ino jako mięso armatnie, by szerzyć pokój w wykonaniu Imperium. Tam w przytulnej, ale lekko błotnej dziurze, poznaje Chewbaccę i tak rodzi się wielka przyjaźń, utrwalona późniejszą cudowną sceną ze wspólnym prysznicem... Tak. Ten film choćby dla tej sceny jest wart obejrzenia.

“Han Solo” to tak naprawdę nieprzerwana akcja, pościgi i wyścigi z czasem. To też potwierdzenie teorii, że jak ma coś się nie udać, to się oczywiście nie uda i to jeszcze z takim przytupem i pierdut, że ojej. W polskich kinach, jak wiadomo był puszczany z dubbingiem, więc choćby to już sugeruje dla jakiego widza jest on między innymi skierowany. Ale, bynajmniej film nie jest, ani słodki ani cukierkowy. Reżyser Ron Howard zdecydował się pokazać nam tę ciemną stronę galaktyki - brudne zakamarki ulic, gdzie żyją zmuszane do kradzieży dzieci, niewolnicze kopalnie, czy mafijny półświatek, gdzie karą za nie wykonanie zadania jest wbicie czegoś ostrego w coś miękkiego, często kilkakrotnie. To na pewno działa na plus tej produkcji.

Kolejną sprawą zapewne jest obsada. Absolutnie przyznaję, że Donald Glover grający Lando Calrissiana przyćmił prawie całą resztę ekipy z jednym wyjątkiem... Paul Bettany pojawiający się na ekranie AŻ dwa razy kradnie moim zdaniem cały film dla siebie. Z resztą ten aktor cudownie odnajduje się w rolach mniej lub bardziej czarujących psychopatów, a Dryden Vos - gangster i przywódca Szkarłatnego Świtu, to postać jakby stworzona idealnie pod niego. Do tego dodajmy jeszcze Woody’ego Harrelsona i epizodyczną Thandie Newton i naprawdę jest co oglądać no i na czym oko zawiesić - Emilia Clarke. Jedynie grający Hana Solo Alden Ehrenreich... Choć to nie jest Harrison Ford to widać, że jego następca, choć chronologicznie trzeba by go nazwać paradoksalnie poprzednikiem, naprawdę się stara naśladować pierwowzór i mniej lub bardziej mu to wychodzi. Ale doceniam.

Film obejrzałam dwukrotnie, raz z napisami raz z dubbingiem i przyznaję, że to nie jest złe kino akcji. Może nie bawiłam się na nim tak dobrze jak na “Ostatnim Jedi” gdzie przechichotałam i przesmarkałam prawie cały film, ale jednak warto było na niego poświęcić te kilka godzin życia. Zapewne będę też do niego co pewien czas wracać. Bo, drogie Panie, bądźmy szczere... większość z nas ma słabość do niegrzecznych, ale za razem czarujących chłopców. Takich, co to w oczy zajrzą głęboko, by dostrzec naszą duszę, a przy okazji zwiną zegarek z ręki. Takim jesteśmy w stanie wybaczyć wiele, za takimi polecimy i na kraniec galaktyki w te słynne 11 parseków. I dla takich właśnie zasiadamy w kinie czy przed telewizorem... nawet jeżeli nie są Harrisonem Fordem.

- Kocham Cię
- Wiem.

Dział: Filmy