Rezultaty wyszukiwania dla: SPI
Uncanny Avengers #01: Czerwony cień
"Uncanny Avegners" to nowa seria komiksowa, która ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Egmont w ramach cyklu Marvel Now. Jej motywem przewodnim jest pakt jaki zawiązują ze sobą członkowie dwóch grup: Avengers oraz X-Men. Superbohaterowie oraz mutanci wspólnie, ramię w ramię, będą musieli stawić czoło kolejnym zagrożeniom, na jakie narażona zostaje nasza cywilizacja.
Pierwszy album pt. "Czerwony cień" to zbiór pięciu zeszytów, które ukazały się za oceanem. Chociaż otwiera serię, to jednak mocno nawiązuje do innych tytułów komiksów Marvela i jest bezpośrednią kontynuacją ważnych wydarzeń przedstawionych w "Avengers vs X-Men". Album rozpoczyna się w dniu pogrzebu profesora Charlesa Xaviera, który zginął z rąk opętanego przez Phoenix Force Cyclopsa. Kapitan Ameryka, mając świadomość, że przez lata Avengers bezczynnie przyglądali się powolnej eksterminacji mutantów, postanawia powołać Drużynę Jedności aby pomóc jednostkom X-Men. Chociaż do tej pory członkowie obydwu grup nie pałali do siebie sympatią, na głównego dowodzącego nowopowstałego oddziału Steve Rogers mianuje Havoka – brata Cyclopsa. Początkowo głównym zadaniem drużyny ma być ocieplenie publicznego wizerunku mutantów. Jednak w międzyczasie, na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie, które szybko zjednoczy jednych i drugich. Powraca odwieczny wróg Kapitana Ameryki - Red Skull, a dokładniej jego klon. Tym razem nazistowski zbrodniarz, wykorzystując wycięty mózg ze skradzionych zwłok Profesora X, dysponuje mocą telepatii. Postanawia wprowadzić on w życie swój misterny plan i całkowicie wyeliminować świat z ludzi obdarzonych genem X.
Za scenariusz cyklu odpowiada Rick Remender, autor wcześniejszej serii „Uncanny X-Force". Trzeba przyznać, że sam pomysł na skonstruowanie nowej drużyny jest bardzo ciekawy. Niesie on za sobą wiele oczekiwań, jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia. W większości przedstawionych scen drużyna Avengers została ograniczona głównie do wspomnianego już Kapitana Ameryka oraz Thora i Scarlet Witch. Przedstawicielami X-Men są oprócz Havoka, Rogue i Wolverine. Czasami w niektórych scenach, głęboko w tle pojawiają się inni znani bohaterowie, m.in. Iron Man czy Spider-Man. Jednak nie odgrywają oni żadnej ważnej roli, nie wypowiadają żadnej kwestii. Wielka szkoda, gdyż czytelnik biorąc do rąk komiks z nazwą Avengers na okładce, liczy, że spotka więcej ulubionych postaci na jego kartach. Oczywiście pozostaje nadzieja, iż w kolejnych odsłonach serii, lista bohaterów uczestniczących w pojedynkach będzie obszerniejsza. Co do pojedynków, są one dużym plusem albumu. Na kartach albumu jest ich sporo i przedstawiają sceny dużych i krwawych starć Drużyny Jedności z oddziałami Red Skulla o wdzięcznej nazwie ... S-Men czy krótkich pojedynków m.in. Rogue i Scarlet Witch (przypomnę, iż Rogue to była kochanka Magneto, zaś Scarlet Witch to jego córka).
Dużym mankamentem albumu jest narracja. Remender zastosował dziwne zabiegi, tak jakby chciał nawiązać do klasycznych komiksów lat 50. czy 60. Po pierwsze skacze w sposobach narracji. Raz jest ona pierwszoosobowa, by za chwilę przejść do trzecioosobowej i ponownie do pierwszoosobowej. Po drugie, w pierwszych zeszytach nieustannie komentuje i opisuje w chmurkach co się dzieje na poszczególnych rysunkach. Może nie ufał rysownikom i myślał, że nie będą oni w stanie przedstawić wydarzeń? Efekt tego jest czasami komiczny.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, jest ona autorstwa Johna Cassaday'a i Oliviera Coipela. Cassaday, który polskiemu czytelnikowi znany jest m.in. z serii „Astonishing X-Men", odpowiadał za główną część albumu. Jego sceny walk są bardzo energiczne i żywe. Niektóre ujęcia wręcz brutalne (np. lobotomia z pierwszych kart albumu). Jednak Coipel, który stworzył ilustracje tylko do piątego zeszytu, według mnie wykazał się lepszą i ciekawszą kreską. Minusem Cassaday'a w pierwszych zeszytach jest skupianie się tylko na pierwszym planie. Na zbliżeniach jego postacie są dokładnie i realistycznie narysowane, jednak to co widać w tle, czasami woła o pomstę do nieba. Drugi plan, to czasami kilka kresek lub bohaterowie z karykaturalnymi twarzami.
Miałem duży dylemat jak podsumować ten album. Pomysł na fabułę jest bardzo fajny oraz posiada bardzo duży potencjał do wykorzystania. Dwie najbardziej znane grupy ze stajni Marvela po jednej stronie barykady, walczące ramię w ramię. Czego chcieć więcej. Jednak po przeczytaniu albumu pozostał mały niesmak. Raz kuleje narracja, a raz kuleją rysunki. Czuć pewien niedosyt. Można mieć tylko nadzieję, że Rick Remender w następnych odsłonach serii odejdzie od dziwnych pomysłów, które nie sprawdziły się w tym wydaniu. Warto dać szansę temu tytułowi. Warto dać szansę autorom. Warto trzymać kciuki za serię, gdyż tacy bohaterowie zasługują na porządny komiks.
Trawa
Klasyka fanatstyki nie nęci fabułą, ani stylem, za to stanowi źródło wielu nurtów współczesnej fantastyki.
Powieść Sheri S. Tepper została wydana w 2015 roku przez Wydawnictwo Mag z piękną okładką Dark Crayon, jako trzeci tom serii Artefakty. Oryginalnie „Trawę" opublikowało w 1989 roku amerykańskie wydawnictwo Doubleday, w 1990 roku została nominowana do nagród Hugo i Nebuli, a w 2002 roku uwzględniona została w SF Masterworks, serii wydawniczej zawierającej najlepsze książki science fiction wydane po 1950 roku. Seria ta zapoczątkowana w 1999 roku „Wieczną wojną" (oryg. 'Forever War ', wyd. pol. 1995, Zysk i S-ka) Joe Haldemana jest nadal kontynuowana przez Wydawnictwo Victor Gollancz, ostatnim tytułem z 2016 roku jest Ursuli K. Le Guin „Wracać wciąż do domu" (oryg. 'Always Coming Home', wyd. pol. 1997, Prószyński i S-ka). W Polsce w ostatnich latach podobne przedsięwzięcie podjęło najpierw w 2006 roku Wydawnictwo Solaris serią Klasyka Science Fiction, a teraz Wydawnictwo Mag serią Artefakty. Nasuwa się pytanie czy klasyczna literatura science fiction może być nadal aktualna?
W jednym z wywiadów Sheri S. Tepper stwierdziła, że "In my reviews, I'm accused of being a writer who preaches. Actually, I'm a preacher who writes!"(1) - "W moich recenzjach, jestem oskarżona o bycie pisarzem, który głosi. Właściwie jestem kaznodzieją, który pisze!". Czy rzeczywiście powieść Sheri S. Tepper jest dydaktyczna?
W świecie wykreowanym przez pisarkę ludzkość rozpleniła się po całym dostępnym kosmosie, uciekając z przeludnionej Terry. Człowiek zasiedlił wiele planet, mniej lub bardziej przyjaznych, jednak nie uciekł przed problemami. Na planetach niestety panoszą się dwie zarazy, jedną z nich jest Świętość, instytucja o charakterze religijnym, oraz prawdziwa zaraza, dziesiątkująca potajemnie ludzkość. Jedyną kolonią ludzką wolną zarówno od protektoratu Świętości, jak i zarazy, jest Trawa, planeta słabo zaludniona, pokryta różnobarwnymi trawami, na której pielęgnuje się, przynajmniej z pozoru, dawne tradycje szlachecko-łowieckie. Na ten odległy świat zostaje oddelegowana rodzina Yrarierów; Roderigo, Marjorie, Anthony i Stella, celem odkrycia lekarstwa na zarazę. Rodzina zostaje wysłana na Trawę, gdzie musi zmierzyć się nie tylko z ksenofobią szlachty, ale także z dziwnymi stworzeniami o hipnotycznych zdolnościach, własnymi kłopotliwymi i trudnymi rodzinnymi relacjami, a ponad wszystko z czasem, który działa na korzyść zarazy, a także terrorystycznego ugrupowania Pleśń, dążącego do eksterminacji rasy ludzkiej.
Podchodząc do książek napisanych w innych czasach, innej sytuacji społecznej, czy historycznej zawsze próbuję dowiedzieć się więcej o autorze. Owszem pozostaje część integralna książki, która trafi do większości czytelników, jednak wiele aspektów może zostać niezauważonych, pominiętych, niezrozumianych lub strywializowanych. Na pierwszy plan początkowo wysuwa się w powieści tajemnica Trawy, na której nigdy nie pojawiła się dziwna choroba; jest to planeta o niespotykanym, aczkolwiek dość ubogim, ekosystemie składającym się głównie z różnogatunkowych traw, roślinożernych zwierząt i potencjalnie inteligentnych istot; rzekotek, ogarów, hippae i lisów, a w tle majaczy jeszcze stara tajemnica starożytnych Arbaiów, ludu, który zamieszkiwał kiedyś Trawę i inne planety, a który wyginął w tajemniczych okolicznościach. W dalszej części książki punkt ciężkości lekko się przesuwa, w stronę społecznych i obyczajowych problemów, na które natyka się rodzina Yrarierów. Zdobycie jakichkolwiek informacji na temat odmienności planety utrudnia, Marjorie i Roderigo, system kastowy, jaki zastają na Trawie. Rodziny bonów odizolowane, ksenofobiczne, wrogo nastawione do Świętości, kultywujące tradycje Polowań, niechętnie przyjmują do swojej przestrzeni towarzyskiej rodzinę ambasadora, bardzo oszczędnie udzielają wyjaśnień na nurtujące ich pytania. Na szczęście poza posiadłościami szlacheckimi istnieją jeszcze: Zieloni Bracia, zdyskredytowani członkowie Świętości, zesłani do trawiańskiego zakonu lub na wykopaliska Arbaiów, a także zwykli ludzie, pracujący i handlujący, rzemieślnicy i kupcy, którzy zasiedlają Wspólnotę. Dodatkowym utrudnieniem, który zapewne dla większości czytelników będzie największym mankamentem powieści, są bezustanne nieporozumienia małżeńskie Marjorie i Roderiga, które znamionują rozpad ich rodziny, a którym pisarka poświęca dość sporo przestrzeni literackiej.
Prawdę powiedziawszy, gdyby oprzeć się wyłącznie na tym powierzchownym opisie lektury można by uznać, że jest to powieść obyczajowa z elementami thrillera, lekko traktującej, a akurat to dość aktualny temat, o fundamentalnym wpływie ruchów religijnych na społeczeństwa. Gdyby dalej się nie zagłębiać, to nawet można by uznać, że jest to przegadana powieść o rozterkach małżeńskich w dość egzotycznym, monochromatycznym i wydumanym świecie traw i inteligentnych, choć lekko perwersyjnych zwierząt.
Oczywiście każdy ma prawo zatrzymać się na dowolnym poziomie interpretacji.
Chciałabym jednak wrócić do stwierdzenia, że czytając książki z innej, nawet dość nieodległej, epoki, należy zaznajomić się przynajmniej z osobą autora. A w przypadku Sheri S. Tepper jest to dość ważne. Jak sama wspomniała w wywiadzie(2) to, co rozważała w swoich powieściach, wpływało następnie na jej życie. Należała ona bowiem do dwóch organizacji CARE (3) (Cooperative for Assistance and Relief Everywhere), organizacji humanitarnej, a także do Planned Parenthood (4), amerykańskiej organizacji non-profit działającej na rzecz praw reprodukcyjnych. Poglądy i idee popierane przez pisarkę znalazły swoje odbicie w postaci Marjorie, silnej, aczkolwiek rozdartej wewnętrznie, kobiety, która poświęca się dobroczynności i dba o kontrolę urodzeń w najuboższych i najmniej uświadomionych grupach społecznych. Jest to jednak dość kontrowersyjne podejście do kontroli urodzeń, ponieważ dotyczy wyłącznie biedoty, którą się kontroluje zamiast edukować. Zresztą był to zarzut względem organizacji Planned Parenthood, która skupiła się na działalności kontroli narodzin głównie w dzielnicach zamieszkanych przez biedotę afroamerykańską, nie wspominając już o „Projekcie Murzyn" Margaret Sanger. U Tepper można odnaleźć właśnie ten problem kontrolowania płodności i narodzin u gorszej „rasy" - Nielegalnych, jest to kontrowersyjny, jednak marginalny problem podejmowany przez autorkę. Wydaje się, że dominującym zagadnieniem, z którym próbowała się zmierzyć pisarka, było miejsce kobiety w społeczeństwie. Początkowo Marjorie Yrarier jest bohaterką dość stłamszoną, która jak sama stwierdza jest „nieuleczalnie sumienna" i obowiązkowa, zarówno wobec przewodnika duchowego księdza Sandovala, jak i wobec męża. Jako żona została sprowadzona do roli ofiary i człowieka drugiej kategorii. Dzięki przybyciu na Trawę i postawionemu przed nią zadaniu, powoli odnajduje w sobie stabilność psychiczną, staje się niezależna i silniejsza. Stopniowe odnajdywanie siebie poprzez kontakt z przyrodą i nawiązywanie relacji z innymi istotami inteligentnymi. Taki sposób przedstawienia ewolucji roli kobiety w całej powieści, spowodował, że Sheri S. Tepper zaczęto nazywać ekofeministką. W feminizmie stroną pokrzywdzoną jest kobieta, a w ekofeminizmie – przyroda, jako poszerzona strefa kobiecości. Nad jednym i drugim mężczyźni chcą sprawować władzę, dominować, kontrolować, oba podmioty traktowane są jak towar i czyjaś własność, którą można handlować oraz ją eksploatować (5). Co więcej autorka krytykuje imperializm i rasizm Świętości, antropocentryzm i podział na klasy, wykpiwając ułomność bonów względem mieszkańców Wspólnoty. Wspólnota, wioska nadrzewna Arbaiów, czy nawet posiadłości bonów, są niczym innym jak, głoszoną przez ekofeministów i niektórych antropologów, najzdrowszą i najstabilniejszą formą współżycia społecznego w postaci niewielkich wspólnot, zorganizowanych wokoło eko-wiosek. I na sam koniec idea powrotu do dzikości, jako jedynej drogi do poznania natury kobiety, a czymże innym jest asymilowanie się Marjorie z lisami.
Wydaje się, że Sheri S. Tepper była wielką głosicielką ekofeministycznych idei, broniących niezależności kobiet, przeciwniczką jakiegokolwiek ucisku, zwolenniczką kontroli urodzeń i dobroczynności. Rzeczywiście, gdyby wyłącznie tak odczytywać ta lekturę, to w swoim wydźwięku, jest dość parenetyczna, choć ten kaznodziejski ton nie jest, poza końcowym motywem listu (och, mogła sobie to podsumowanie autorka darować), aż tak ordynarnie oczywisty.
„Trawa" Sheri S. Tepper jest nieocenioną skarbnicą, dla mnie całkowicie dotąd nieznanych, idei ekofeministycznych. Jest także tajemniczą opowieścią o niespotykanych nigdzie indziej istotach, a także pięknie napisaną historią o odnajdywaniu własnej tożsamości. Jednego pisarce nie można odmówić, a mianowicie hipnotycznego stylu pisania, który wciąga i ciekawi nawet pomimo drobnego emocjonalnego gadulstwa i ekscentrycznego pomysłu na obce inteligentne rasy.
(1) http://www.strangehorizons.com/2008/20080721/szpatura-a.shtml
(2) http://www.strangehorizons.com/2008/20080721/szpatura-a.shtml
(3) CARE - międzynarodowa organizacja pozarządowa, założona w 1945 r., zajmująca się dostarczaniem pomocy humanitarnej i wspieraniem długoterminowych projektów rozwojowych, przede wszystkim w krajach trzeciego świata. Jest to jedna z najstarszych i największych organizacji humanitarnych, zajmujących się walką ze światowym ubóstwem. W 2013 r. CARE działała w 87 krajach, angażując się w 927 projektów i obejmując pomocą 97 milionów ludzi.
(4) Planned Parenthood Federation of America -jej celem jest propagowanie świadomego rodzicielstwa, kompleksowej edukacji seksualnej, szerokiego dostępu do legalnej antykoncepcji i aborcji, walki z chorobami przenoszonymi drogą płciową oraz szerzenie, w ramach posiadanych środków, podstawowej opieki medycznej na całym świecie, szczególnie w ubogich krajach Afryki i Ameryki Łacińskiej. Organizacja jest również operatorem jednej z największych sieci klinik oferujących zabiegi związane z aborcją, antykoncepcją oraz diagnostyką chorób wenerycznych.
(5) Marta Lelek. Feministyczne podejście do ekofeminizmu. „Dzikie życie", wrzesień 1998. Pracownia na rzecz Wszystkich Istot.
Portal Games ogłasza grę Obóz Ninja!
Pooobudka, śpiochy! Mam nadzieję, że jesteście wypoczęci bo Mistrz Saru zaplanował dla was dzień pełen ćwiczeń! Tylko najlepsi dostąpią zaszczytu, jakim jest stanowisko osobistego asystenta Mistrza. Pokażcie więc, że szybko chłoniecie wiedzę i jesteście szybsi i sprytniejsi od pozostałych uczestników. DACIE RADĘ?
Boss Monster w finale Pixel Awards 2016
Mroczne podziemia i pikselowe klimaty nie pozostawiają nikogo obojętnym. Miło nam ogłosić, że gra "Boss Monster" zakwalifikowała się do finału Pixel Awards 2016 w kategorii Total Blackout (najlepsza gra planszowa).
J.R.R. Tolkien
Lubię czytać o życiu i twórczości interesujących osób, których dzieła inspirują setki innych ludzi. Wspominałam kiedyś na blogu, że jedną z takich osób, której biografia wraca do mnie co roku jest Oskar Schindler. Drugą osobistością jest Tolkien, który w szkole daje się poznać jako twórca powieści Hobbit czyli tam i z powrotem. To jeden z takich pisarzy, których życie, inspirujące, obfitujące w różne wydarzenia i tak mocno splecione z jego pracą, jest w stanie zainteresować młodych ludzi. Oczywiście najchętniej słucha się o tym, że w dzieciństwie ukąsił go pająk, że przez jakiś czas, jako malec, mieszkał w Afryce, że przeżył obie wojny, że swoje pierwsze historie opowiadał synom, nie mogącym zasnąć. Niemniej jednak dobre i to, biorąc pod uwagę stopniowy upadek autorytetów wśród dorastającej młodzieży.
Niniejsza biografia jest bardzo rzetelnym opracowaniem, dokładnym rysem życia i twórczości jednego z najsłynniejszych pisarzy XX wieku i uważam, że każdy kto mieni się miłośnikiem literatury fantasy, a zwłaszcza tego wszystkiego co wyrosło z inspiracji Hobbitem i Władcą Pierścieni, powinien się z tą książką zapoznać.
Sam Tolkien nie był zwolennikiem biografii, jednak myślę, że ta napisana przez H. Carpentera, w dodatku w ścisłej współpracy z rodziną pisarza, na podstawie pozostawionych przez niego listów i dzienników, spodobałaby mu się.
Książka jest napisana bardzo rzetelnie i konkretnie, choć nie jest pozbawiona elementów komicznych. Szczera i obiektywna, w prosty i przystępny sposób, przybliża czytelnikom kolejne etapy życia pisarza, który właściwie najszczęśliwszy był wtedy, gdy mógł badać etymologię słów i zgłębiać pochodzenie języków. Dlatego sporym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, w trakcie czytania, że głównym kierunkiem życia Tolkiena, nie było pisanie książek, a praca na Oxfordzie, dawanie wykładów, sprawdzanie studenckich prac i egzaminowanie tychże studentów. Pisanie książek zaś było procesem długim, żmudnym i trudnym, głównie z powodu charakteru Tolkiena, który cyzelował każde słowo, a na krytykę, czy sugestie poprawy był raczej dość oporny.
J.R.R. Tolkien. Biografia jest podzielona na osiem części, w których kolejno poznajemy dzieciństwo i wczesne lata życia Ronalda (bo tym imieniem zwracano się do niego w kręgu rodziny i przyjaciół), jego dorastanie, pierwszą i jedyną miłość do Edith Bratt, udział w wojnie oraz kulisy pracy na Oxfordzie oraz nad Hobbitem i Władcą Pierścieni.
Poznajemy Tolkiena jako człowieka drobiazgowego, dla którego doba jest za krótka i który, podejmując pisanie jakiejś historii, mógł je znienacka zarzucić na rzecz badania pochodzenia jakiegoś słowa, które go niesłychanie zaciekawiło.
Biografia ta pozwala dogłębnie zrozumieć proces powstawania Hobbita jako tej powieści, która nie tylko przyniosła autorowi międzynarodową sławę, ale stała się też fundamentem do powstania Władcy Pierścieni, który pierwotnie miał być przecież książką dla dzieci. Carpenter wnikliwie opisuje rozterki pisarza, zmaganie się z problemami natury wydawniczej, bo wiadomo przecież, że napisanie powieści to jedno, a jej wydanie, to już zupełnie inna bajka.
Biografie mogą się kojarzyć z nudnymi faktami z życia, jednak w tym przypadku, wcale tak nie jest. Historię życia Tolkiena czyta się naprawdę przyjemnie i aż żal ją kończyć wraz z ostatnią stroną. Ta książka to lektura obowiązkowa dla wszystkich miłośników fantastyki, a także dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej na temat twórcy Sródziemia, Simarilionu i języka elfów. Polecam gorąco.
Wyspa strachu
Wszyscy szukamy swojego raju na ziemi, miejsca, gdzie wszystkie troski pójdą w zapomnienie. Dla wielu to właśnie Gotlandia stała się oazą spokoju, ale... do czasu.
Zaczęło się od rozszarpanej w jednym z domku owcy. Później był zamordowany mężczyzna, rozcięty z chirurgiczną precyzją. Mieszkańcy Gotlandii zaczynają się bać, turyści w panice starają się uciec z wyspy. Inspektor policji Frederik Broman stara się zapanować nad coraz bardziej rozprzestrzeniającym się chaosem, walcząc zarówno na płaszczyźnie prywatnej, jak i zawodowej. Jak dorwać mordercę, który zaplanował każdy najmniejszy szczegół z niesamowitą precyzją?
Nie ukrywam, że opis z tyłu Wyspy strachu napędził mi niesamowitego... smaczku na tę pozycję. Morderca rozcinający swe ofiary na pół? W dodatku nieuchwytny? To coś zdecydowanie dla mnie. Oczywiście niemałe znaczenie miała w tym przypadku także okładka, bowiem jej mroczny klimat jeszcze bardziej zachęcał do zapoznania się z historią Frederika Bromana. Czy magnetyczny front kryje w sobie równie ciekawą treść?
Zdecydowanie tak. Od pierwszych stron autor serwuje czytelnikom owcze szczątki, by w dalszym ciągu zabrać go do bardziej krwawych spraw. Sprawa toczy się swoim torem, zaś policjanci nadają jej właściwy bieg; nie ma mowy o zbyt długim odpoczynku, gdy po wyspie grasuje psychopata. I chyba największy plus należy się panu Ostlundh za to, że ów krwawy twór jego wyobraźni naprawdę może nosić miano nieuchwytnego. Mimo, iż policja posiadała swoje typy, to mnie one jakoś specjalnie nie przekonywały- byłoby za łatwo. Autor tak skrzętnie opracował postać czarnego charakteru, że nikt nie wskazałby owej osoby jako sprawcy, do czasu otrzymania dowodów, oczywiście. Jedyne czego w tym przypadku mi zabrakło, to porządny motyw. Mgliste tłumaczenia o morderczej potrzebie serca jakoś nie do końca mnie przekonują, choć mam świadomość, iż nie zawsze jakieś wydarzenie z przeszłości musi budzić w sprawcy morderczy pierwiastek.
Autor pozwala nam zarówno towarzyszyć policji podczas poszukiwań, jak i serwuje czytelnikom wycinki z życia mordercy, choć tych jest w Wyspie strachu o wiele mniej. Właściwie te dwa lub trzy mini- rozdziały (może lepszym określeniem byłyby wstawki) nie wnoszą nic do naszych odczuć wobec psychopaty, ponieważ zawarte w nich zostały zaledwie szczątkowe wspomnienia, kilka emocji związanych z zabójstwami. Obraz mordercy jest dla czytelnika zamazany, niewyraźny; nie krystalizuje się żaden konkretny obraz, prócz jednego -i raczej już znanego- jest to człowiek z poważnymi zaburzeniami. Sprawca to -tak dla bohaterów tejże historii, jak i czytelnika- człowiek bez twarzy.
Ta pozycja zabrała mi dosyć dużo czasu, ale nie z tego powodu, o którym większość z Was w tym momencie pomyśli. Moim wytłumaczeniem jest brak czasu; historia nie ma tu nic do rzeczy. Ba, jest wręcz odwrotnie- śledztwo prowadzone przez Fredrika Bromana zapisało się w mojej pamięci jako niezwykle ciekawe, jedno z tych, które pamięta się dość długo po odłożeniu książki. Jak już wspominałam sprawa toczy się wartko, nie ma mowy o przestojach czy odpoczynku. Policja daje z siebie wszystko, choć prawdopodobnie kolejne trupy wskazują na coś zupełnie innego. A, co najważniejsze- w pewnym momencie sprawa robi się bardziej... osobista.
Myślę, iż Hakan Ostlundh swą Wyspą strachu zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie. Jeżeli kolejne tomy cyklu utrzymają poziom (a może nawet nieco go zawyżą, w co wierzę), to autor ma szansę na stanie się jednym z popularniejszych szwedzkich pisarzy. Grunt to umiejętność zbudowania odpowiedniej atmosfery, a panu Ostlundh znakomicie się to udało. Zdecydowanie jestem na tak!
Czarnoksiężnik. Władca wilków
Po książkę Juraja Červenáka „Czarnoksiężnika: Władcę wilków” nie sięgnęłabym, gdyby nie wybór moich znajomych, by ją wspólnie przeczytać. Okładka prezentująca zakrwawionego czarnego wilka i brudnego, zarośniętego barbarzyńcę, nigdy nie zwróciłaby mojej uwagi. Gdy sięgałam po tą powieść, nie wiedziałam nic o tym słowackim autorze, więc nie byłam pewna, czego mam się spodziewać.
A powieść rozpoczyna się krwawą sceną, w której Czarny Rogan, w bohaterskim stylu ratuje mieszkającą na odludziu rodzinę przed śmiercią z rąk Krwawych Psów - „elitarnego” oddziału awarskich oprawców. Rogan jawi się, jako samotny mściciel o nieprzeciętnych umiejętnościach, a w miarę rozwijania się akcji, poznajemy prawdę o tym, co kieruje głównym bohaterem. Mści się on bowiem na każdym Krwawym Psie za śmierć swoich bliskich, którzy zginęli zaszlachtowani z rozkazu awarskiego dowódcy - Burguta. W trakcie swojej krwawej podróży dołącza do Rogana nieprzeciętna czarownica Mirena, zwana Osą, a także Wielimir, żołnierz wracający po wojaczce do domu. Każdy z nich ma inne powody, by walczyć z Awarami; Mirena pragnie złota, a Wielimir obronić swój gród. W drodze do tajemniczej twierdzy Kirt będą musieli zmierzyć się z potężnym czarownikiem, demonami, Babą Jagą, ożywieńcami (zombie!), a nawet samą śmiercią w osobie bogini Moreny.
Pierwszym skojarzeniem literackim po przeczytaniu „Władcy wilków” był Conan Barbarzyńca. Powieść bowiem ma podobną prostą fabułę, w której główny bohater z przyjaciółmi realizując własne cele, wplątuje się w większą aferę, w której przeciwnikiem jest „czarny charakter” o czarnoksięskich mocach. Postać Rogana, jak sam autor we wstępie wspomina: „była inspirowana- przede wszystkim- tajemniczym rewolwerowcem, granym przez Clinta Eastwooda, w westernowej trylogii Sergia Leone. Z tym, że zamiast kolta używał łuku, jego twarz skrywała się w cieniu kaptura, a nie pod rondem kapelusza, no i nie łowił meksykańskich desperados, tylko awarskich łupieżców.” Po zapoznaniu się z biografią Juraja Červenáka, okazuje się, że skojarzenia z Conananem, nie są całkiem bezpodstawne, bowiem jest on autorem czterech powieści o Cymeryjczyku.
„Władca wilków” to klasyczna w swojej postaci powieść z gatunku magii i miecza z domieszkami heroic i dark fantasy. Niewątpliwą zaletą książki jest jej zwięzłość, co jest coraz rzadszą cechą powieści, i tak ponownie cytując autora: „Niniejsze poprawione wydanie Władcy wilków jest nieco krótsze od pierwotnej edycji czeskiej. Przyczyną jest właśnie zmiana dynamiki tekstu. Dzisiaj mój styl jest bardziej zwięzły i dobitny, staram się nie brnąć w zbyteczne opisy czy nadęte porównania.” I chwała mu za to! W związku z tym, że jest to właśnie powieść z gatunku magii i miecza, więc akcja książki oparta jest głównie na dążeniach głównego bohatera i jego „przybocznych”, co za tym idzie, postaci te są wyjątkowo dobrze nakreślone. Autor wspomina, że w swoich opowiadaniach Gorywałt, wilk z zaświatów, stanowi ironiczną przeciwwagę dla poważnego Rogana. Możliwe, że postać wilka rozwinie się bardziej w kolejnych tomach, ale jak na razie przeciwwagę dla ponuractwa Czarnego, stanowi Osa, która jest wprost boleśnie materialna. Ta jej prostolinijna pazerność jest urocza w swojej szczerości. W miarę czytania obdarzyłam sympatią przede wszystkim postacie drugoplanowe. Czas jednak dodać łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Prostota fabuły oraz trzymanie się kanonu klasycznej powieści magii i miecza i dark fantasy, powoduje, że w książce raczej nic czytelnika nie zaskoczy. Wszystko jest proste i nie skomplikowane. Nie to jednak jest największą wadą powieści, a niestety brak wyrobionego pióra pisarza, co najbardziej ujawnia się w początkowych opisach bohaterów i w dialogach. Niektóre z nich, były tak toporne, że aż śmieszne. Bardzo rzadko zdarza mi się podchodzić humorystycznie do niedoróbek pisarskich, tym razem jednak przymknęłam oko i setnie się bawiłam, czytając niektóre fragmenty. Oto kilka przykładów:
Opis oczu Rogana na początku powieści. Nadmienię, że nader patetyczna i nadęta charakterystyka.
„Były czarne niczym jaskinia, charakteryzowały człowieka, który już tyle razy stanął twarzą w twarz ze śmiercią, że zawsze, kiedy znów do tego dochodziło, ona pierwsza spuszczała głowę.”
Kolejny absurdalny tekst przedstawiający tym razem Mirenę:
„ - Nazywam się Mirena. Niektórzy mówią na mnie Osa.
Ciszę w izbie można było kroić na kawałki. Przez dłuższą chwilę gnom siedział z rozdziawionymi ustami.
- Znam to imię, pani. Jesteś wiedźmą. Łowczynią biesów. A miecz w twojej dłoni to z pewnością Żądło.”
Tragikomedia w stylu nastoletniego uniesienia.
I na koniec patetyczna perora Gorywałta do Rogana:
„- Jesteś silniejszy, niż ci się wydaje. Ale teraz już dość gadania. Przygotuj się na rzeczy, które będzie ci trudno objąć rozumem. W żadnym razie jednak nigdy nie popadaj w połoch i panikę. Cokolwiek będzie się działo, pamiętaj, że tak ma się dziać.”
Jeszcze kilka uwag do wydania. Niezrozumiałe jest dla mnie tłumaczenie Agaty Mickiewicz-Janiszewskiej, która we wstępie powieść tytułuje „Czarownik”, co według mnie o wiele bardziej pasuje do postaci Rogana, a w książce ród Czarnoboga, a także tytuł okładkowy tłumaczy jako Czarnoksiężnik. Nie lubię takiej niekonsekwencji w nomenklaturze. Za to za plus poczytuję sobie obszerny wstęp od autora, w którym rzetelnie wyjaśnia on, jak doszło do napisania powieści i przedstawia całą historię wydawniczą. Książka opatrzona została też „Notą historyczną” o Słowianach i Awarach. Najciekawszą jednak informację o autorze można wyczytać w Wikipedii, a mianowicie pochodzi on z Żaru nad Hronem, czyż nie piękna nazwa?, a akcja powieści dzieje się właśnie w okolicach rzeki Hron. Podoba mi się ten lokalny patriotyzm.
„Władca wilków” jest klasyczną powieścią magii i miecza z domieszką dark fantasy, której akcja rozwija się w sposób przewidywalny. Bohaterowie są na tyle sympatycznie wykreowani, że można się do nich w miarę czytania przywiązać. Niestety kunszt pisarski wymaga jeszcze wielu lat pracy, by stracił na patetyczności młodzieńczego uniesienia, choć Juraj Červenák wcale nie należy już do młodocianych pisarzy. Powieść będzie przyjemną lekturą, jeśli nie będzie się jej traktowało zbyt poważnie.
T.I.M.E Stories - crowdfundingowa akcja Rebel
Podstawowa wersja gry "T.I.M.E Stories" oraz 3 pierwsze dodatki otrzymały szansę na ukazanie się we w pełni spolszczonej edycji za pośrednictwem akcji crowdfundingowej (czyli tzw. finansowanie przez społeczność), którą przeprowadza wydawnictwo Rebel. "T.I.M.E Stories" to narracyjna gra planszowa. Gracze będą przeżywać przygody w różnych światach, również rzeczywistościach równoległych do naszej, widząc wszystko oczami swoich bohaterów.
Taniec ze smokami
A co, gdyby Wojna Dwóch Róż miała miejsce w świecie fantasy? I brały w niej udział więcej niż tylko dwa rody? Witamy w świecie Westeros, gdzie najgroźniejszymi przeciwnikami są członkowie własnych rodzin, każda rana może być śmiertelna, a każdy ślub kończy się przynajmniej kilkoma zgonami.
Jeśli J.R.R.Tolkien był ojcem fantastyki, to George'a R.R. Martina śmiało można nazwać jego duchowym następcą. Albo przynajmniej naszym rubasznym, pełnym czarnego humoru wujkiem z daleka, który rzadko nas odwiedza, ale za każdym razem gdy się już pojawi, zostawia za sobą skłóconą rodzinę, pobite talerze i matkę we łzach. Innymi słowy, wzbudza emocje w każdym możliwym rodzaju czytelnika. Nieważne ile lat masz, nieważne ile książek przeczytałeś, Martin swoi cyklem doprowadzi cię do płaczu i rzucenia grubym tomiszczem przez okno. Przynajmniej kilka razy.
Napisał on cykl powieści, który nie tylko na nowo zdefiniował obecny kanon fantasy i pokazał, że mroczniej oznacza lepiej, ale i zainspirował nim wielu pisarzy, takich jak choćby nasz rodzimy Andrzej Sapkowski. Telewizyjna „Gra o tron" podbiła serca fanów na całym świecie. Skomplikowana fabuła, mnogość postaci i wątków-to tylko niektóre z atutów tej produkcji. Najważniejszym jest jednak-dobra opowieść, a to już zasługa tylko i wyłącznie, pewnego brodatego pisarza z New Jersey.
„Pieśń Lodu i Ognia" to świetny cykl, ale pojawia się pytanie, czy oglądając na bieżąco słynny serial, warto nadal przeczytać książkę? Zdecydowanie tak. Choć produkcja HBO przegoniła sagę Martina, to jednak, różnice pomiędzy nimi są tak diametralne, że podczas czytania będziecie się czuć jakbyście przeżywali wraz z postaciami zupełnie inne, często lepsze, podróże i przygody. Dodatkowym atutem jest fakt, że sporo postaci z serialu, tutaj nadal żyje i ma się dobrze. Plus saga, oczywiście, zawiera więcej wątków, historii starych rodów i miejsc, szczegółów, wewnętrznych rozterek i całą masę ciekawych postaci, które poznacie tylko tutaj – z moim ulubionym, wojowniczym i brutalnym wikingiem Victarionem Greyjoyem na czele.
Postacie. To właśnie to, od wielu lat przyciąga czytelników do „Pieśni". Ich przekrój jest tak ogromny, że początkowo może wręcz przytłoczyć, ale po jakimś czasie, gdy już zapamiętamy jakoś te miliard nazwisk i rodów, czytanie o nich staje się czystą i krystaliczną literacką przyjemnością. Każdy znajdzie swojego ulubieńca. Czy to w postaci cynicznego i wiecznie pijanego karła Tyriona, czy w szlachetnej, choć nadal niedoświadczonej księżniczki Daenerys Targaryen, młodego Jona Snowa, zgorzkniałej królowej Cersei... Nikt z nich nie jest do końca dobry, ani też do końca zły. Martinowi udała się trudna sztuka przedstawienia postaci, w odcieniach brudnej i zakrwawionej szarości. Przez ten zabieg, bohaterowie sagi wydają się jeszcze bardziej ludzcy, bliscy nam i realni. Bo co jest bardziej ludzkie niż popełnianie błędów i uleganie słabościom?
Siódmy tom cyklu, czyli „Taniec ze smokami" zaczyna się chwilę po wygranej bitwie na Murze, gdzie Jon Snow musi radzić sobie z nowymi wyzwaniami i brakiem zaufania ze strony swoich przełożonych. Jednocześnie na drugim krańcu świata, Daenerys przeżywa podobne problemy, władając egzotycznym miastem Meereen. Tymczasem w jej stronę zmierza Tyrion, który po morderstwie własnego ojca musi uciekać z rodzimego kraju, wierząc, że młoda królowa łaskawie zapewni mu azyl. Pojawia się też nowa strona konfliktu, Młody Gryf, samozwańczy spadkobierca rodu Targaryenów, który wraz ze swoim opiekunem zmierzają do Westeros, by obalić obecnego króla i odzyskać należny mu Tron.
Natomiast drugi tom "Tańca", kontynuuje wątki rozpoczęte w poprzednim, ale nadaje im więcej dramatyzmu. Utrzymanie władzy w Meereen jest coraz trudniejszym zadaniem, a na Murze dochodzi do kolejnych konfliktów. Także na dalekiej północy dzieją się ważne dla fabuły wydarzenia. Książka ta kończy się też bardzo mocnym twistem i niestety, na rozwiązanie tego wątku przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Sagi nie można jednak polecić zbyt wrażliwym osobom. Zawał gwarantowany. Dzieje się tutaj sporo i zwykle nie dzieje się dobrze. Ulubionym cytatem autora, jest chyba braavoskie „Valar morghulis-Wszyscy umrą", do czego konsekwentnie i z czystą satysfakcją doprowadza. Za każdym razem, gdy pojawia się jakaś nowa postać, realnie boimy się ją polubić, bo nigdy nie jesteśmy pewni, czy dwie strony później nie zginie ona w strasznych katuszach i mękach. Martin to sadysta. Nie boi się zabijać nikogo, nawet główne postacie. Westeros to brutalny i okrutny świat, gdzie nie wybacza się błędów i potknięć. Jednak pomimo wszystko, warto odwiedzić to miejsce. Tylko zapnijcie pasy i kupcie chusteczki. Może trochę zaboleć.
"Zaklinacze" na wspieram.to
Na stronie wspierania społecznościowego wspieram.to można wesprzeć projekt gry karcianej pt."Zaklinacze".