sierpień 16, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: SPI

Swoją premierę ma też dzisiaj Smocze proroctwo - Tui T. Sutherland, jest to pierwszy tom serii Skrzydła ognia. Na zachętę prezentujemy fragment powieści.

Dział: Książki
środa, 13 styczeń 2016 12:28

Fragment: Stop prawa - B. Sanderson

W dniu dzisiejszym (13 stycznia) swoją premierę ma drugie wydanie książki Stop prawa - Brandona Sandersona i z tej okazji zapraszamy do przeczytania prologu.

Dział: Książki
środa, 13 styczeń 2016 11:36

Wywiad z Jakubem Ćwiekiem

Na spotkanie autorskie z Jakubem Ćwiekiem w Empiku w łódzkiej Manufakturze przychodzę niemal spóźniona. Poza brakiem wolnych krzeseł nie mam się jednak czym martwić, bo – jak pocieszają mnie zebrani, kiedy w panice próbuję wydostać się z szalika – „Kuba zawsze się spóźnia". Chwilę później żartuje już z tego także prowadzący. Przytulam się do skrawka miejsca między filarem a regałem i czekam. Ludzi wciąż przybywa.

Dział: Wywiady
sobota, 02 styczeń 2016 01:10

Marcin Jamiołkowski - Mohernet

Pułkownik Stanisław Kalina czekał.

Krzesło było twarde i niewygodne, a tępy ból w krzyżu i kolanach przypominał o niedawno zdiagnozowanym reumatyzmie. Stojąca na biurku popielniczka sugerowała, że można palić, sięgnął więc do kieszeni po paczkę.

Zdążył wypalić dwa papierosy zanim drzwi do gabinetu otworzyły się i w drzwiach stanął generał Jedlik.

– Jesteś w końcu – warknął Kalina. – Dupa mi zdrętwiała od siedzenia, a nieczęsto się to zdarza.

– Wiadomo, hartowana w najgorszym ogniu. – Po Jedliku nie widać było nawet śladu współczucia. Obszedł biurko i zasiadł w swoim fotelu: dużym, skórzanym i miękkim, jak ocenił pułkownik.

– Mógłbyś chociaż zasalutować. – Jedlik otworzył szufladę i również wyjął papierosy.

– Nie przyszedłem lizać ci butów. Czekam chyba z pół godziny, gdybym wiedział, że się spóźnisz...

– Sprawy służbowe – powiedział generał i zaciągnął się z lubością, po czym wypuścił dym w stronę sufitu. – No co tam, Stasiek? Tylko streszczaj się, czasu nie mam.

– Potrzebuję pożyczyć od ciebie agentkę.

– Uuuuu! – Jedlik wydął usta. – No wiesz, da się załatwić. Jakieś szczególne wymagania?

– Ma być sprawna. I najlepiej z jedynką.

Jedlik parsknął rozbawiony.

– Gdzie ty sprawną jedynkę znajdziesz, Stasiu?

– Nie pierdol mi tu, Andrzej, wiem, że takie macie. To ważne, nie zawracałbym ci dupy, jakbym nie miał pewności.

Jedlik westchnął.

– Lata w wywiadzie uczą ostrożności – mruknął, otwierając laptopa. Postukał chwilę w klawiaturę i odwrócił komputer w stronę gościa.

– Mamy obecnie trzy aktywne jedynki. – Na ekranie ukazały się zdjęcia trzech kobiet w wieku około siedemdziesięciu lat. – To królowe Kier, Karo i Trefl. Królowa Pik przeszła ostatnio na emeryturę, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Kalina wiedział. W żargonie agencji „emerytura" oznaczała przedłużający się w nieskończoność pobyt na cmentarzu.

Przypatrzył się kobietom. Wszystkie powoli zbliżały się emerytury. Tej agencyjnej, bo sądząc po wieku, świadczenia od państwa pobierały już od dobrych dziesięciu lat.
– Stare pudła – powiedział cicho, ale generał i tak dosłyszał.

– Nam też niewiele brakuje – rzucił krótko. – Którą chcesz?

– Bo ja wiem? Ty mi poleć.

Generał wybrał zdjęcie z lewej.

– Królowa Kier, Zenobia Zbych, lat dziewięćdziesiąt, czarny pas w ubiegłorocznych mistrzostwach „Kontra-Renta", gdzie rozniosła w pył siedemnastu lekarzy-orzeczników. Jej znak rozpoznawczy to wydrążona drewniana laska zakończona ostrym bolcem. Niezwykle sprytna, w firmie mawiają, że to nie ona będzie miała problem z demencją, tylko demencja z nią. Niestety od kilku lat zbyt nerwowa, a często wręcz agresywna. Mamy trochę materiałów z akcji, w której brutalnie przegania dziennikarza podczas jakiegoś wiecu. Wszystko utajnione, to ci nie pokażę.

Kalina skrzywił się.

– Eeee, i tak nie chcę takiego zakapiora. Potrzebuję kogoś do wtopienia się w tłum, a nie „krejzolki", która będzie świrować na lewo i prawo.

Jedlik pokiwał głową ze zrozumieniem, kliknął w środkowe zdjęcie i wyświetlił inne akta. Zaczął streszczać:

– Królowa Karo, Janina Kowalska, siedemdziesiąt trzy lata. Emerytka i rencistka, pierwsza grupa inwalidzka orzeczona osiem lat temu i niemożliwa do podważenia, choć lekarze na zusowskich komisjach stawali na głowach, żeby się dopieprzyć. Zawsze ma w rękawie potrzebne zaświadczenie, wygrała niejedno odwołanie. Utalentowana symulantka, wyszkolona hipochondryczka, bezwzględna w sytuacjach skrajnych. Chcesz zobaczyć wideo?

– Pewnie. To jakieś nagranie operacyjne?

– Tak, patrz.

Film, nagrywany ukrytą kamerą, ukazywał Kowalską na przystanku tramwajowym. Ubrana była w długą, plisowaną spódnicę w paski i puchową kurtkę spod której wystawał szary, wełniany sweter. W ręku ściskała kulę ortopedyczną, na której lekko się opierała. Ciemnozielony beret na głowie trzymał się jak przyklejony, kiedy kobieta rozglądała się na boki. Otaczał ją spory tłum spieszących do pracy ludzi. Tramwaj stojący na przystanku ruszył powoli i ustąpił miejsca drugiemu, właśnie nadjeżdżającemu. Oczekujący zaczęli się przemieszczać nerwowo po przystanku, poszukując najlepszego miejsca, ale agentka Karo zrobiła jedynie niewielki krok w bok i stanęła wyczekująco.

Drzwi zatrzymały się dokładnie przed jej nosem.

– Widziałeś? – wtrącił Jedlik – Za chwilę miały się zmienić światła, nie było do końca pewne czy poprzedni tramwaj zdąży odjechać, czy zostanie, a to mogło kosztować ją bieg do drugiego. Ale nie. Bestia była w stanie wszystko skalkulować: wymierzyć odległość, obliczyć czas i ustawić się w najlepszej pozycji. Patrz teraz.

Ktoś z przechodzących zasłonił na moment obiektyw kamery, a kiedy znowu było widać co się dzieje, Kalina pokiwał z uznaniem głową. Nikt nie zdążył jeszcze wysiąść z tramwaju, a Kowalska była już w połowie schodów do środka. Jakiś mężczyzna usiłował ją odepchnąć, ale kula – niby przypadkiem – zaplątała mu się między nogi i facet mało nie wypadł na przystanek. Jeszcze dwa kroki i Królowa Karo przepychała się już w środku pojazdu. Kamerzysta przesunął się w prawo, podążając za agentką. Przez szyby widać było, jak staruszka szuka wolnego miejsca. Na chwilę Kalina stracił z oczu zielony beret, ale zaraz odnalazł ponownie – Kowalska pochylała się nad siedzącą młodą kobietą. Agentka powiedziała coś głośno. Nie było dźwięku, ale Kalina zauważył konsternację u otaczających ją ludzi. Głupie uśmieszki, niesmak na twarzach. To charakterystyczne odwracanie głowy w rodzaju „nie mieszam się do tego".

Młoda kobieta wstała z trudem i skierowała się do wyjścia. Kowalska zajęła jej miejsce wyraźnie zadowolona. Na zbliżeniu Kalina ujrzał, jak usta Królowej Karo poruszają się nerwowo, jakby przeżuwała resztki jadu, którym tak hojnie obdarowała swoją ofiarę.
Kamera podążyła za wychodzącą. Kobieta wyszła z tramwaju, przytrzymując się poręczy. Młoda dziewczyna, ocenił Kalina. Może dwadzieścia pięć lat. Po jej twarzy płynęły łzy, ramiona drgały nerwowo. To nie płacz, to szloch! Kamera zrobiła oddalenie i dopiero teraz spostrzegł, że dziewczyna jest w zaawansowanej ciąży.

– I ona ją tak jednym zdaniem....? – zapytał pułkownik.

– No. Bach! – Jedlik klasnął w dłonie. – Niezła, co? Prawdziwa ninja. Bierzesz?

– Biorę!

– Świetnie! – Jedlik zamknął z trzaskiem pokrywę laptopa. – To jeszcze powiedz, po co ci ona.

Kalina westchnął. Oczywiście, operacja była tajna, ale zdawał sobie sprawę, że tutaj obowiązuje handel wymienny.

– Rozpoczynamy inwigilację Mohernetu – przyznał w końcu niechętnie.

– Czego? – Generał zatarł ręce. – To coś nowego? Mów, mów, posłucham z chęcią.

– Jak wiesz, jakiś czas temu ktoś rozpoczął propagandową operację antyrządową. Nie udało się namierzyć sposobu rozchodzenia się wiadomości i przekazywania poleceń do grup zorganizowanych. A regularnie mamy do czynienia z małymi okupacjami. To grupa staruszków stanie tu, to tam, protestują raz przeciwko temu, raz tamtemu. Dopiero miesiąc temu wpadliśmy na to, że ktoś nimi steruje. Zrobiliśmy symulacje, próbowaliśmy zbadać propagację informacji, kierunek rozchodzenia się zmian, tempo... Ktoś zrobił sieć z... moherów. Ktoś puszcza wiadomość – informacja rozłazi się po całym kraju, bez dostępu do radia, mediów, bez Internetu. Często przekaz zostaje zniekształcony, a mimo to zachowuje swój rdzeń, jakby oś przekazu. Tempo propagacji bywa różne, czasem minie kilka dni nim ogarnie cały kraj, czasem trwa to dłużej. Nie mogliśmy się z tym połapać. Aż ostatnio jeden z moich ludzi trafił na dziwną korelację. Chodzi o to, że informacja utyka w okolicach weekendu i dystrybucja zostaje podjęta dopiero od poniedziałku. I to był dobry kierunek. Widzisz... okazało się, że ktoś rozpuszcza informację przez staruszków. Najpierw zaszczepiają wiadomość jednej, podatnej osobie. Następnie wymiana informacji odbywa się w miejscach, które nazywamy węzłami sieci. To oddziały ZUS, urzędy pocztowe, miejsca, w których są kolejki i łatwo o kontakt. Największe węzły to przychodnie i ławki pod gabinetami lekarskimi. Tam przepływ informacji jest największy. Nasi informatycy pracują nad rozszyfrowaniem protokołów komunikacyjnych. Musimy oczyścić sygnał, wyeliminować elementy redundantne i dotrzeć do nadawcy. Potrzebujemy do tego agentki, która wmiesza się w taką sieć, to bardzo ułatwi nam pracę...

– Dobra, przestań już gadać – przerwał mu Jedlik, krzywiąc się. – To jakiś bełkot. Myślałem, że to coś ciekawego, a to te wasze informatyczne bzdury.

– Taka praca – uśmiechnął się kwaśno pułkownik. – To kiedy dostanę tę... Królową Karo?

– Przyślę ją jutro do twojego biura.

Obaj wstali. Kalina wyciągnął rękę.

– Dzięki, Andrzej.

– Jasne. Spadaj, bo za chwilę mam kolejne spotkanie.

***

Dwa tygodnie później pułkownik Kalina zwijał się ze słuchawką przy uchu, tłumacząc się telefonicznie Jedlikowi. Minę miał nietęgą.

– Andrzej, przepraszam, nie wiem jak ją zidentyfikowali. Wiem, że jest spalona, ale...

– Spalona?! Spalona, do cholery! – wydzierał się generał. – Załatwiliście mi najlepszą agentkę! Ktoś sypnął! Cofnęli jej grupę inwalidzką. Coś na nią znaleźli. I zorientowali się, że emeryturę zaczęła pobierać o cztery lata za wcześnie! Recepty, które chciała zrealizować w aptece – wszystkie nieważne! Podobno jakiś błąd w numerze PESEL! Dostała tyle wezwań do różnych urzędów, że targnęła się na życie. Wiesz jak się targnęła, Stasiek?! Wiesz jak?! Odkręciła gaz! I co? Gówno, bo już jej zdążyli odłączyć! Rozumiesz?! Nawet kulę jej świsnęli w sklepie, na jakiejś przecenie...

– Rozumiem, ale to nie nasza wina. Mohernet jest zorganizowany lepiej niż przypuszczaliśmy!

– Niech cię szlag, Kalina!

Generał rozłączył się, a Kalina zapalił papierosa. Trudno. Jakoś to się wyprostuje. Agenci czasem są demaskowani i Jedlik na pewno sobie poradzi. Załatwi jej jakiś dom spokojnej starości albo inny przybytek. Należy się za lata służby.

Ale ofiara Królowej Karo opłaciła się. Ustalili najważniejsze. Znaleźli wektor rozchodzenia się informacji.

Wszystkie sygnały miały źródło w Toruniu.

 

Dział: Opowiadania
poniedziałek, 28 grudzień 2015 00:04

"Bratobójca" już w marcu!

Długo trzeba było czekać, ale wreszcie jest! Wydawnictwo Uroboros zapowiedziało premierę II tomu "Wojny Lotosowej" na 16 marca 2016 roku! 

Dział: Książki
poniedziałek, 14 grudzień 2015 20:11

Hardboiled. Antologia nowel Neo-Noir

"Hardboiled. Antologia nowel Neo-Noir" - ten tytuł na okładce może brzmieć dla niewtajemniczonych w skomplikowaną hierarchię literackich gatunków przerażająco, więc – chociaż zwykle tego nie robię – na początek małe wprowadzenie. Ten rodzaj kryminału i powieści detektywistycznej narodził się w XX wieku w połowie lat 20 w Stanach Zjednoczonych. Na skutek zubażania społeczeństwa, upadków kolejnych fortun, zwiększającego się bezrobocia oraz bezdomności, nieustających informacji o intrygach, przekrętach, korupcji, mafiach i temu podobnych, dotychczasowi literaccy detektywi musieli przejść przemianę, by dostosować się do nowego świata. Superbohaterowie, prawi bez względu na okoliczności ewoluowali w cyniczne i zmęczone życiem bestie, zyskując miano „rycerzy w przybrudzonych zbrojach". Z famme fatale u boku i mizoginią za pasem stawali do walki z najciemniejszymi przejawami okrucieństwa, nierzadko sami się ku niemu skłaniając. Nie bez znaczenia okazała się także naturalistyczna warstwa opisowa, która szczególnie upodobała sobie akcentowanie cielesności. Zwłaszcza, gdy chodziło o brutalne w tę cielesność ingerowanie.

Brzmi bezkompromisowo mrocznie? To dobrze, bo tak brzmieć miało i w takie założenia starali się wpisać twórcy antologii, na którą składają się cztery opowiadania. Wszystkie napisane przez mężczyzn: Roberta Ziębińskiego (autor opowiadania „Śpij, kochanie, śpij"), Juliusza Wojciechowicza (pomysłodawca i autor „Lany"), Marka Zychla („Ambisentencja") oraz Kornela Mikołajczyka („Chińska podróbka"). Dodatkowo zbiór wstępem opatrzył Mariusz Czubaj, przybliżając główne cechy charakterystyczne dla gatunku.

Opowiadań poza wpisaniem się w ten sam literacki nurt pozornie nic nie łączy. Różne miejsca, czasy, bohaterowie i sprawy; różne kobiety w łóżkach, podejście do świata i poziom brutalności. A jednak wszystkie cierpią na tę samą przypadłość – oryginalny pomysł, który ostatecznie okazuje się nie do końca wykorzystany. Niezależnie bowiem od tego, które opowiadanie podobało mi się najbardziej, a które najmniej, to bezwzględnie wszystkie wbijały mi nieprzyjemną szpilę sztampy wraz z wyjaśnieniem kreowanej na kartach zbioru intrygi.

Zrobił to autor „Śpij, kochanie, śpij", który pretekstem do poprowadzenia historii uczynił niepokojący zbieg okoliczności – piątkę zmarłych na zawał mężów na koncie, których śmierć nie dawała żonie żadnej formy zysku. Pomimo braku dowodów sprawa kobiety trafia do sądu (bo to przecież za dużo na przypadek, prawda?), a główny bohater stara się dowiedzieć prawdy – winna czy nie? Moim zdaniem pomysł naprawdę nietuzinkowy i, co więcej, w pewien sposób realny. Bo czy naprawdę ktoś z nas uwierzyłby, że strata pięciu partnerów w sile wieku w takich samych okolicznościach, to tylko kwestia brutalnego losu? Niestety, zakończenie – nagłe, przygnębiająco nieoryginalne i naciągane – zepsuło tę historię. Nie inaczej dzieje się w „Lanie", która rozgrywa się w fikcyjnym mieście istniejącym w innej rzeczywistości albo jakiejś formie bezczasu, w którym kolejni mieszkańcy zjawiają się nagle, powodując przy tym jego rozrost. Zagubieni pamiętają tylko o brutalnej stracie w „prawdziwym" świecie. Klimat tego opowiadania jest chyba najbardziej dopracowany, duszny i w stylu noir, jednak finał wciska na usta tylko jedno: „serio?". Podobna choroba kiepskiego zakończenia dotyczy „Ambisentencji" (to jest chyba najboleśniej kiczowate) opowiadającej o królowej blokowiska w alternatywnym, pełnym zagrożeń i swoistej magii świecie oraz w „Chińskiej podróbce", która przybliża historię detektywa badającego sprawę zabójstwa sobowtóra w świecie rodem z „Łowcy androidów".

Te potwornie nieprzemyślane zakończenia rekompensuje jednak w jakiś stopniu umiejętne kreowanie klimatu dla swoich opowieści przez wszystkich autorów. Każdy ze światów jest duszny, lepki od potu, zatęchły od przepełnionego biologicznym rozkładem i moralną degrengoladą powietrza, palący jak wątpliwej jakości wódka i gorący jak płynąca z nosa krew. Bohaterowie są mniej („Śpij, kochanie, śpij") lub bardziej („Lana"), ale jednak wulgarni, cyniczni i zmęczeni życiem. Brak poprawności politycznej i ugładzania treści ze względu na możliwą kontrowersję i przeciwdziałania gronu odbiorców, to spory plus. Gatunkowość wydaje się obroniona.

Opowiadania różnią się od siebie znacząco, jeżeli chodzi o styl pisania. To również ogromny atut, ponieważ czytelnik trafia do różnych wersji świata „zepsutego" nie tylko na poziomie samej historii i skrajności głównej postaci, ale również językowej dbałości lub jej metaforyzacji. Jeden z autorów chętniej sięga po porównania, inny celuje w styl bardziej informacyjny; jeden chętniej skupia się na krajobrazie, drugi odciska na nim piętno poprzez obserwację detali. Ciekawym dodatkiem są także stronice z komiksem, wizualnym przedstawieniem jednej ze scen z każdej historii. Najwyższa klasa rysunkowa.

Jeżeli chodzi o moje typy, to kolejność ułożenia opowiadań w tomie odpowiada wysokości moich ocen. Najwyższe noty otrzymuje „Lana", a najniższe „Chińska podróbka". „Ambisentencję", chociaż nie jest moją faworytką, chętnie poznałabym w „długim metrażu", z kolei „Śpij, kochanie, śpij" napisałabym od nowa, wykorzystując jeszcze raz ten sam punkt wyjścia. W ostatecznym rozrachunku antologia „Hardboiled" to mimo wszystko zbiór warty uwagi. Bezkompromisowo ociekający zepsuciem klimat tekstów rekompensuje znaczącą część niedociągnięć fabularnych. Nie można też odmówić autorom talentu i umiejętności władania piórem. Chętnie sięgnęłabym po innego tego typu zbiory. Może tym razem... kobiece?

Dział: Książki
poniedziałek, 14 grudzień 2015 10:13

Chłopcy. Zguba

Powstawanie i pojawienie się na księgarskich półkach trzeciej odsłony serii „Chłopcy" Jakuba Ćwieka o podtytule „Zguba", zbiegło się w czasie ze śmiercią symbolu mojego dzieciństwa. Zresztą nie tylko mojego. Niby jestem przygotowana na zmianę warty w Hollywood, ale nie sądziłam, że ta nastąpi równie prędko i w podobny sposób. Jakub Ćwiek również śmierć Robina Williamsa przeżył i przeżyli ją także pośrednio „Chłopcy", których trzeci tom jest o wiele bardziej mroczny, o wiele bardziej dojrzały i stawia pod znakiem zapytania wulgarną lekkość poprzednich części.

Tę zmianę widać już od samej okładki. I nie chodzi wcale o to, że zamiast motocykla i grupki podopiecznych wróżki jest na niej tylko ona, spętana kaftanem bezpieczeństwa rodem z najstarszych zakładów dla psychicznie chorych. Bardziej uderza wyraźna dominacja cieni i szkiców. Jakby cały świat miał być tylko wątłym obrazkiem, zbiorem kilku kresek i kolorów. Rodzą się pytania, czy dotychczasowa historia to nie omamy wynikające z mentalnych zaburzeń (och, jakaż bym była zła na Jakuba Ćwieka!). A nad tym wszystkim góruje najmroczniejszy z cieni. On, Piotruś Pan.

Dzwoneczek budzi się w szpitalu po kilkumiesięcznej śpiączce, ale nie ma przy niej Chłopców. Co gorsza, wszyscy nazywają ją panią Matyldą, a Luby wydaje się naprawdę o nią martwić. W dodatku kwestionują też prawdziwość jej wspomnień. Czy naprawdę nie ma już żadnych Chłopców, a trauma kazała jej wyprzeć potworności, których doświadczyła przed wypadkiem? Wiele na to wskazuje. Tymczasem Piotruś jest coraz bliżej. Jeżeli Dzwoneczek pragnie ocalić życie swoje i swoich podopiecznych, musi szybko wziąć się w garść.

Czy to, że „Zguba" jest dojrzalsza od swoich poprzedniczek, czyni ją gorszą bądź lepszą? Trudno powiedzieć. Jest po prostu inaczej. Kłamstwem byłoby jednak powiedzieć, że nie trzeba się z tą innością oswoić. W trzecim tomie serii bowiem bardzo mało znajduje się jej tytułowych bohaterów. Nie chodzi wyłącznie o brak ich fizycznej obecności, ale przede wszystkim o „duchowe" opuszczenie przez nich stronic tejże historii. Niby mają coś z dawnych siebie, ale jest to odległe i mgliste. Nierzadko również nowe żywoty każą się zastanowić, czy Chłopcy faktycznie wyszli źle na tych narzuconych im przemianach.

To właśnie jest szczególnie niewygodne i powoduje dyskomfort. Wszystko zaczyna się mieszać, czerń i biel zlewają się w szarość, a powracający Piotruś do bólu przypomina... Chłopców, zanim odebrano im wspomnienia. Dążenia Dzwoneczka i jej okrutne decyzje, to cios w samo serce. Nie dlatego, że przelewa krew czy rani, ale ponieważ z jej działań ewidentnie wyziera desperacja. Po raz pierwszy czytelnik dostrzega, że może nigdy nie było z czego się śmiać; że może od pierwszej opowieści o Chłopcach stał po niewłaściwej, albo wcale nie tak różnej od tej niewłaściwej, stronie barykady.

Zmienia się też nieco świat wykreowany w „Chłopcach" i sposób jego opisywania. Znacznie więcej jest tutaj mroku i cieni, które do złudzenie przypominają inny z obrazów już przez Ćwieka namalowany w „Ciemność płonie". Chwilami naprawdę miałam wrażenie, że autor próbuje zespolić ze sobą te dwie historie – fantastyczną interpretację szarej codzienności dworca wymieszać z wulgarnie potraktowaną bajką, sugerując, że obie są tak samo realne. Z metaforycznego punktu widzenia „Chłopcy" nie są przecież historią motocyklowego gangu dzieciaków zamkniętych w ciałach dojrzałych, rosłych facetów, którym przewodzi wróżka z Nibylandii; traktują raczej o dorastaniu, dojrzewaniu i obalają mity o wadach i zaletach zarówno dzieciństwa, jak o samodzielności i odpowiedzialności.

Mimo wszystko zabrakło mi w „Zgubie" wulgarnych docinek. Wyjątkowo przeszkadzało z kolei nagromadzenie scen seksu, a nawet nie seksu, ile gwałtów. Do tej pory wyuzdanie ćwiekowych bohaterów opierało się na męskiej wersji harlequina, gdzie napotykane kobiety gotowe były do wyczynów rodem z najbardziej podniecających filmów porno w wersji soft-hard (a może hard-soft?). Tymczasem w „Zgubie" za dużo jest poniżania i mizoginii. Od trzeciej części „Chłopców" zdecydowanie wolę drugą, ale nie zmienia to faktu, że na myśl o finale serii czuję prąd przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa.

Dział: Książki
piątek, 11 grudzień 2015 22:27

Czas żelaza

„Czas żelaza" wzbudził moje zainteresowanie jeszcze długo przed polską premierą. Po pierwsze, zagraniczna krytyka bardzo pochlebnie wypowiadała się na temat książkowego debiutu Angusa Watsona, po drugie gatunek fantastyki jest mi jednym z najbliższych.

Dział: Książki
piątek, 11 grudzień 2015 09:44

Chłopcy

Historię o Piotrusiu Panie, który pragnął nigdy nie dorosnąć, zna chyba każdy. Każdy widział też rosłego mężczyznę na monstrualnej wielkości harleyu (no chyba, że to moje prywatne zboczenie). Przydrożne, obskurne puby, szczury i spluwy to też żadna nowość. Wizje mrocznych wymiarów z gorejącymi w cieniach oczami, seksowne panienki w skąpych ciuszkach i przechodzone prostytutki, także nie wykraczają poza możliwości wyobraźni. Łzy, rockowa muzyka, osierocone dzieci. Co stanie się jednak, gdy wszystko to wrzuci się do jednego worka, doprawi szczyptą nawiązań intertekstualnych, lekkim piórem, ciętymi ripostami i trafnymi metaforami? Niewiarygodne? Powiedzcie to Jakubowi Ćwiekowi, który zatytułował tę kombinację „Chłopcy".

Jakub Ćwiek powoli, ale stanowczo, walczył o solidne miejsce na polskim rynku wydawniczym. Dzisiaj może pochwalić się już sporym gronem czytelników. Z dorobkiem dwunastu powieści i kilkudziesięciu wydanych opowiadań oraz dzięki dziewięciokrotnej nominacji do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, znany jest zdecydowanej większości fanów fantastyki. Tych, którzy chwalą jego talent i kreatywność jest pewnie tylu, ilu przeciwników jego twórczości. Nie wpisuje się bowiem w, tak często eksploatowany w Polsce, typ fantastyki o podłożu historycznym, rezygnuje z karczm i oberży, a stawia na nowoczesność i bogaty dorobek popkultury. Nie inni są „Chłopcy", dziesiąta w kolejności z wydanych przez Ćwieka powieści.

Tym, co wyróżnia autora spośród innych polskich pisarzy jest, między innymi, niezwykła dbałość o szczegóły. Każdy kolejny tom dopieszczony zostaje pod każdym względem – solidnie zaplanowana okładka, interesujące i starannie wykonane ilustracje (w „Chłopcach" autorstwa Roberta Adlera; okładka to dzieło Iwo Strzeleckiego). Rzadko który z polskich pisarzy przykłada do sposobu wydawania swoich powieści tak dużą wagę jak autor "Kłamcy". Szkoda jedynie, że Jakub Ćwiek zignorował nieco kompatybilność kolorystyczną – Dzwoneczek z okładki to blondynka, chociaż w książce włosy ma rude.

Powieść Ćwieka podzielona jest na siedem rozdziałów - czy też niezależnych od siebie opowiadań, gdyż każde z nich stanowi spójną całość, którą zrozumieć można bez znajomości innych fragmentów – zatytułowanych dziecięcymi powiedzonkami („Znalezione, nie kradzione", „Pobite gary" itp.). Same wydarzenia, by nie zdradzać zbyt dużo z fabuły, najłatwiej streścić zarysowując nieco same postaci. Tytułowi chłopcy, to członkowie niecodziennego gangu motocyklowego, byli mieszkańcy Nibylandii, a obecnie mający za dom opuszczony lunapark (o dumnej nazwie: Druga Nibylandia). Bandzie - nomen omen dorosłych już, bo każdy z nich liczy ponad dwadzieścia wiosen – motocyklistów przewodzi seksowna Dzwoneczek, do której to mężczyźni (to słowo, zdaje się, nie pada nigdy jako ich określenie) zwracają się „mamo". Chłopcy walczą ze złem, handlują pyłkiem i, nie do końca bezinteresownie, zajmują podopiecznymi z lokalnego domu dziecka.

Fabuła opiera się przede wszystkim na dwóch znanych tekstach kultury – książce Jamesa Matthew Barrie'ego „Piotruś Pan" oraz serialu „Sons of Anarchy" (polski tytuł: „Synowie anarchii"). Pierwsza z pozycji stanowi dla Ćwieka bazę wyjściową. Opisywane w jego powieści wydarzenia to niejako kontynuacja tego, co przedstawił już angielski pisarz – przewrotna, ale jednak kontynuacja. „Synowie anarchii" stanowią z kolei wyraźną inspirację w zakresie wizualizacji bohaterów „Chłopców" oraz ich stylu bycia – motocykle i skórzane kurtki z naszywkami na całej płaszczyźnie pleców.

W powieści znajduje się jednak znacznie więcej intertekstualnych nawiązań. Jest Nabokov z „Lolitą", są biblijne przypowieści, twórczość Lovecrafta, a nawet „Milczenie owiec", Stephen King i Bruce Lee. Tutaj jednak wskazać muszę na pierwszą z, nielicznych mimo wszystko, wad ćwiekowych „Chłopców". Wspomniane już odniesienia oraz te, które - świadomie bądź nie – ominęłam, podane są czytelnikowi w sposób tak bezpośredni, że miejscami czułam się traktowana jak małe dziecko, któremu wciąż jeszcze wszystko trzeba pokazywać paluszkiem.

Jakub Ćwiek zgrabnie operuje językiem i potrafi stworzyć interesujące metafory. Przez kolejne strony „Chłopców" przechodzi się nie zauważając upływu czasu. Całość jest lekka i łatwa do przyswojenia, ale nie infantylna i grafomańska. Sporo w „Chłopcach" wulgaryzmów, ale ich używanie zdecydowanie nie razi, a dopełnia wykreowany przez autora świat. Dla wielbicieli gier słownych także znajdzie się kilka perełek. Szczególnie warte uwagi są mistrzowsko napisane dialogi. Bez trudu przychodzi wyobrażenie ich sobie w podobnej, realnej sytuacji. Zdecydowanie mogliby tak ze sobą rozmawiać dorośli, niedojrzali gangsterzy-motocykliści, którzy nawiali z Nibylandii – jakkolwiek by to nie brzmiało. Dyskusje, nierzadko zakończone trafnymi puentami lub ciętymi ripostami, sprawiają, że czytelnik nieraz mimowolnie zaśmiewa się w głos. Jednak, żeby nie było tak cukierkowo...

Niektórych zachowań bohaterów nie rozumiem - i wbrew oczekiwaniom nie jest to nadużywanie alkoholu. Najstarsi członkowie motocyklowego gangu uparcie używają pojęcia mili zamiast kilometra. Zrozumieć mogę, że skoro autor „Piotrusia Pana" był Anglikiem, to i Nibylandia rządziła się angielskim systemem miar, niemniej Dzwoneczek i jej podopieczni w trakcie opisywanych wydarzeń żyją już w Polsce od przynajmniej dziesięciu lat. Czy to nie wystarczająca ilość czasu, by zmienić sposób myślenia? Zwłaszcza, że zaraz po przybyciu z brytyjskiej krainy żaden z bohaterów nie miał problemów z przestawieniem się z ojczystego języka na zupełnie obcą polszczyznę?

Mają „Chłopcy" kilka dziur logicznych, ale wybaczam to Jakubowi Ćwiekowi z powodu doskonałego studium Kompleksu Piotrusia Pana (zamierzenie lub nie). Widzę tę przeplataną między wierszami analizę. W dodawanych do napojów po każdym niepowodzeniu syrenich łzach zapomnienia, dostrzegam brak odpowiedzialności, strach przed dorosłością i dojrzałością, a w tytułowaniu Dzwoneczka "mamą", potrzebę pobłażliwej i niewymagającej opieki. W stosowaniu pyłu i ulatywaniu – ucieczkę od realnych problemów i prawdziwego życia. Jest też tutaj, oczywiście, niemożność zbudowania prawdziwej relacji damsko-męskiej. Chłopcy traktują wszystkie kobiety przedmiotowo, nie mają potrzeby budowania trwałych więzi. Wszystko to zawiera się w istocie Syndromu Piotrusia Pana.

Jakub Ćwiek dokonał rzeczy dość niezwykłej. Ze znanej, wielokrotnie eksploatowanej bajki dla dzieci zrobił coś zupełnie nowego, nadał całości odrębną jakość. Wpadł na oryginalny pomysł i zrealizował go z dużą dozą kreatywności. To fakt, że widać w „Chłopcach" kilka logicznych potknięć, ale są też niezwykle dopracowane dialogi, zręczne opisy oraz bohaterowie z krwi i kości. Pod rozrywkową fabułą skrywa się także głębsze przesłanie - o trudzie dorastania, samotności i potrzebie bliskości. Polecam tę lekturę każdemu, kto chciałby się oderwać od świata obowiązków, konwenansów i utartych ścieżek. Dodatkowo, ze względu na męski charakter „Chłopców", wszystkim kobietom radzę wejść na czas lektury w skórę płci przeciwnej – śmiejcie się z szowinistycznych żartów i stereotypowego poczucia humoru każdego "prawdziwego" faceta.


Druga recenzja - Vicky

Pewne historie są ponadczasowe. Nie ważne czy to dziecko, mama, tata, babcia czy dziadek – każdy je zna. Jedną z nich jest powieść autorstwa Jamesa Matthew Barrie „Piotruś Pan" (lub jeśli ktoś woli spolszczenia – „Przygody Piotrusia Pana"). Jak wiele było w literaturze i filmie przeróżnych wariacji na ten temat. Ileż to odmiennych kontynuacji stworzyli kolejni autorzy. Wspierając chlubną tradycję, również i Jakub Ćwiek opisał swoją wersję wydarzeń w nowej książce, noszącej tytuł „Chłopcy".

Gdzieś tam, pomiędzy miastami, znajduje się stary lunapark. Kolejki, dom strachów, diabelski młyn – wszystko to kiedyś tętniło życiem. Teraz natomiast to opuszczone, nieprzyjazne miejsce. Czy jednak aby na pewno? Życia i barw lunaparkowi nie ubyło. Stał się siedzibą Zagubionych Chłopców – gangu motocyklowego. To tu właśnie wracają po niebezpiecznych misjach i załatwianiu czarnych interesów. Po walkach z mrocznymi potworami. To w lunaparku, w ramionach „mamy" – Dzwoneczka – opłakują śmierć kompanów, którzy pechowo zatrzymali się w przejściu poza czasem. Żyją po to, by nigdy naprawdę nie dorosnąć i po wsze czasy nienawidzić Piotrusia Pana. To właśnie tutaj, wśród nich, każda „obiecująco zapowiadająca się sierota" może znaleźć swoje miejsce na Ziemi – swój dom.

Akcja powieści rozgrywa się w Polsce. Historię obserwujemy z punktu widzenia różnych, mniej lub bardziej postronnych, osób - kelnerki z baru, świeżo upieczonego członek gangu, dziecka. Książka podzielona jest na opowiadania – nie powiązane ze sobą wydarzeniami, ale jednak układające się w jedną, spójną całość. Jakub Ćwiek należy do tych pisarzy, którzy mogą stworzyć instrukcję obsługi urządzeń elektrycznych, a i tak będzie się to dobrze czytało. Chyba po prostu chodzi o wprawę i warsztat. Do tego dobry pomysł, ciekawa fabuła i rzeka akcji – gotowa lektura, którą świetnie się czyta. Mnie samej jednak „Chłopcy" – mimo tego, że naprawdę nieźle napisani – jakoś specjalnie nie urzekli. Być może wiąże się to z tym, że jestem nieco przewrażliwiona na wulgaryzmy i podteksty erotyczne. Kiedy występują w książkach, chcę być o tym zawczasu uprzedzona – zanim jeszcze po taką prozę sięgnę (na przykład z tyłu okładki). I tak, do przyjemnej, pomysłowej i lekkiej książki, wkradł się pewien niesmak. Rozumiem – taki klimat pasował, jednak nie jest to rzecz dla mnie.

Samo wydanie zasługuje w tym wypadku na specjalną uwagę. Półtwarda, tekturowa okładka, czerwona wstążeczka, ciekawe grafiki, gęsto zdobiące strony książki. Dobra edycja i świetny układ tekstu. Przyznaję, że byłabym zachwycona, gdybym na półce miała jedynie tak rewelacyjnie dopracowane tomy. Również spis treści jest bardzo przystępny. Za oprawę wydawnictwu SQN należą się wielkie brawa.

Po książce spodziewałam się, że będzie zabawniejsza – mimo dużej dawki humoru, w ogóle on do mnie nie trafiał. Fabuła i akcja były ciekawe, miejscami zaskakujące, kiedy indziej niesamowite. Pisarz w przemyślany sposób odkrywał przed czytelnikami coraz to nowe fragmenty życia tytułowych „Chłopców". Mam w stosunku do powieści naprawdę bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony niespecjalnie mnie urzekła, z drugiej jednak nie zaprzeczę, że jest wciągająca i dobrze napisana. Także niewiele mogę prozie Jakuba Ćwieka zarzucić i jedynym „przeciw" jest mój własny, subiektywny gust literacki. Co do pewnych treści czytelnicy mogą więc czuć się uprzedzeni, a jeżeli one nie stanowią żadnej przeszkody, to po książkę sięgnąć polecam. Przygody w towarzystwie Zagubionych Chłopców z pewnością będą niezwykle ciekawe.

 

Dział: Książki
czwartek, 03 grudzień 2015 06:40

Przygody detektywa Blomkvista

Już od wczesnego dzieciństwa Astrid Lindgren jest jedną z moich ulubionych pisarek. Śmiałam się razem z dzieciakami spędzającymi wakacje na Wyspie Saltkrakan, płakałam wraz z Braćmi Lwie Serce, przeżywałam przygody z Ronią, córką zbójnika. Historie, które tworzyła pisarka są niesamowite i na zawsze pozostają w sercach czytelników.

Nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia, od jakiegoś już czasu, ukazuje się seria wznowień niezwykłych powieści dla dzieci. Tym razem przyszedł czas na „Przygody Detektywa Blomkvista", których wszystkie trzy tomy chyba po raz pierwszy zostały umieszczone w jednej książce.

„Detektyw Blomkvist" to początek przygód Kallego i jego przyjaciół - Andersa oraz Ewy-Lotty, którzy spędzają lato bawiąc się z sąsiadami w wojnę białej i czerwonej róży. Kalle jednak nie jest do końca szczęśliwy. Pragnie zostać sławnym detektywem i marzy o tym by rozwiązać jakąś zagadkę kryminalną. Zarówno w pierwszym jak i drugim tomie („Detektyw Blomkvist żyje niebezpiecznie") nadarza mu się do tego cudowna okazja. W trzeciej części „Rasmus, rycerz Białej Róży" pojawia się kolejny, mały bohater - pięcioletni, odważny chłopczyk, który zostaje porwany ponieważ jego ojciec jest sławnym naukowcem. Nie wiadomo co by się wydarzyło, gdyby nie dzielna Ewa-Lotta i jej przyjaciele „detektywi".

Przyznam, że ostatnia część przygód detektywa Blomkvista to jedna z moich ulubionych książek. Z zapartym tchem czytałam o Wojnie Róż i chłopczyku, który marzył o tym by dołączyć do zabawy nieco starszych dzieci. Książki Astrid Lindgren są pomysłowe, wciągające i przyjazne. Do tego napisane z lekkością i w dobrym stylu. Pisarka przez całe lata udowadniała, że posiada prawdziwy talent i wiele jej powieści dla dzieci trafiło do kanonu literatury. Chociaż przygody „Detektywa Blomkvista" są nieco mniej znane od na przykład „Dzieci z Bullerbyn" to uważam, że spokojnie mogą się z nimi równać (a według mnie są zdecydowane ciekawsze).

Twórczość Astrid Lingren darzę miłością czystą, szczerą i dziecięcą. Jej książki będę czytała moim córeczkom i mam nadzieję, że przetrwają kolejne pokolenie, bym mogła czytać je również wnuczętom. „Detektyw Blomkvist" nie ma sobie równych. Liczę na to, że w wydawanej przez Naszą Księgarnię serii ukażą się wznowienia wszystkich książek pisarki - każdą, co do jednej, chciałabym mieć na swojej półce. Polecam, gdyż naprawdę warto!

Dział: Książki