kwiecień 28, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Meksyk

piątek, 30 marzec 2018 10:31

Remedium

Secretum.pl ma przyjemność kontynuować patronat medialny nad cyklem Projekt RHO Richarda Phillipsa. Tom drugi ukaże się już 13 kwietnia nakładem wydawnictwa Fabryka Słów.

Dyrektor NSA Jonathan Riles nie zdołał powstrzymać infiltracji amerykańskiego rządu przez Projekt Rho. Teraz kierujący Projektem Donald Stephenson zalewa świat serum zawierającym nanoboty obcych i udającym cudowne lekarstwo. Nikt nie jest w stanie długo sprzeciwiać się bezwzględnemu naukowcowi – skrytobójca znany jako El Chupacvabra systematycznie eliminuje wszelką opozycję.

Dział: Patronaty
wtorek, 02 styczeń 2018 20:47

Stracona

Strach Cię obezwładnia. Nie wiesz, gdzie się znajdujesz. Nie masz pojęcia, kim jesteś. Zapomniałaś o tym. W twoim umyśle pojawiają się przebłyski dawnego życia. Czasami w snach nawiedza Cię obraz starej huśtawki zaczepionej na drzewie, która kojarzy Ci się z bezpieczeństwem. Pamiętasz śmiech kogoś dla Ciebie ważnego, tak jak w chwilach radości ta osoba mrużyła delikatnie oczy, przypominasz sobie łagodny uśmiech, którym zawsze Cię obdarowywała. Ten ktoś był dla ciebie ważny. Kiedy myślisz o tej osobie, czujesz w sercu ból, ale nie masz pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Jesteś szczęśliwa. Bezpieczna. A przynajmniej tak karzą Ci myśleć. Ich słowa wgryzają się w Twój mózg. Nie możesz im nie uwierzyć. Przecież Cię kochają. Prawda? Czasami przypominasz sobie, to co było kiedyś, ale wiesz, że lepiej o tym nikomu nie wspominać. Nie zrozumieją Cię. Nie pojmą, że to tylko echo przeszłości. Pomyślą, że chcesz odejść, a wtedy staniesz się nieczysta. Musisz z nimi zostać. Takie jest Twoje powołanie. Przeznaczenie sprowadziło Cię na ich drogę. Zostałaś wybrana. Mówią, że jesteś Boginią i twierdzą, iż sama ich odnalazłaś. Wierzysz im. Tylko niekiedy w Twoich myślach, pojawia się dziwne wrażenie, jakbyś wcale sama ich nie odnalazła, a raczej to oni odebrali Ci życie...

Amy Gentry w swoim debiucie literackim ukazuje czytelnikowi profil psychologiczny ofiar, sprawców, ale również rodzin, które cierpią po stracie ukochanej osoby. ,,Stracona" to historia skupiająca się na ludzkiej psychice, na badaniu zależności, które sprawiają, że jedne osoby są bardziej podatne na wpływy innych osób niż drugie. Prawdziwe studium cierpienia - niekiedy skrywane, innym razem wypływające na światło dzienne. Amy Gentry to obiecująca autorka, która nie boi się wyzwań. ,,Stracona" to istna perełka wśród literatury. Dlaczego? Jakie tajemnice skrywa? Dowiecie się tego, zapoznając się z dalszą częścią recenzji!

,,Cśśś. Jane usłuchała. Julie i mężczyzna z nożem zeszli po schodach. I tak wygląda relacja jedynego świadka tamtej nocy, w której straciłam córkę - obie córki, wszystko, wszystko."

Dziewięcioletnia Jude z przerażeniem obserwuje, ukryta w szafie, jak obcy mężczyzna z nożem w ręku uprowadza jej trzynastoletnią siostrę Julie. I tak kończy się szczęśliwa rodzina. Matka dziewczynek nie potrafi wybaczyć młodszej, że nie krzyczała. Ojciec nie ustaje w poszukiwaniach i zakłada fundację imienia Julie. Policja nie wierzy w porwanie, tym bardziej, że nie było śladów włamania. Wszystkich łączy jednak przekonanie: Julie nie żyje. Osiem lat później na progu domu Whitakerów staje młoda kobieta, która podaje się za Julie. Twierdzi, że przez osiem lat była seksualną niewolnicą meksykańskiego mafiosa...

Powieść Amy Gentry to studium katastrofy po stracie bliskiej osoby – katastrofy, która dotyka zarówno rodzinę, jak wszystkich ludzi z ich otoczenia. To również piękna historia o potężnej sile miłości oraz thriller, w którym napięcie utrzymuje się aż do ostatniej strony.

Po zniknięciu córki życie Anny zmienia się w koszmar. Przez osiem lat, jakie upłynęły od porwania trzynastoletniej Julie, straciła nadzieję i chęć ratowania swojego podupadającego małżeństwa i relacji z drugą córką. Ale wszystko zmienia się w dniu, gdy do drzwi domu puka młoda kobieta, która podaje się za Julie. Wydaje się jednocześnie znajoma i obca, a w jej historii wychodzą na jaw luki i niekonsekwencje. Annę dopadają straszne wątpliwości. Kim jest ta skomplikowana kobieta? Czy to na pewno jej córka? Oliwy do ognia dolewa pewien prywatny detektyw, który od lat śledzi tę sprawę i dysponuje szokującymi informacjami.

,,Na dnie, pod stertą akt klientów, spoczywa nieoznakowana teczka. Wyjmuję ją. Potem układam akta tak, żeby zatuszować kradzież, zamykam szufladę, odkładam klucz na miejsce i wychodzę z pokoju pełnego ciepłego, sennego oddechu tak szybko i cicho, jak potrafię, zabierając teczkę ze sobą."

Pewnej nocy życie rodziny Whitaker całkowicie się zmienia...

Dziewięcioletnia Jane nie może zasnąć. Czuje, że coś jest nie tak. Ma dziwne wrażenie, że za chwilę się coś wydarzy. Jej serce zaczyna bić szybciej. Ciarki przechodzą jej po plecach. Jane postanawia iść do pokoju starszej siostry i zasnąć z nią w łóżku, ponieważ wierzy, że Julie pozbędzie się wszystkich potworów. Dziewięciolatka nie zdaje sobie sprawy, że za chwilę zostanie jedynym świadkiem porwania. Ktoś jest w pokoju Julie. Jane chowa się do szafy i widzi swoją siostrę prowadzoną przez obcego mężczyznę. Dziewczynka nie wie, co robić. Pragnie krzyczeć, ale jej siostra napotyka jej wzrok i nakazuje jej milczeć. Więc Jane milknie...

Jedyny świadek porwania spędził w ukryciu wiele godzin...

Zniknięcie Julie to cios dla całej rodziny, która nie ustaje w poszukiwaniach. Anna nie potrafi poradzić sobie ze stratą córki. Nie może pozbyć się wielkiego gniewu w stosunku do młodszej córki, która nie krzyczała, gdy Julie została porwana, co sprawia, że zatraca z nią kontakt. Alkohol staje się jej odskocznią. Anna nie potrafi utrzymać nadziei. Tom robi wszystko, aby o jego córce było głośno. Zakłada fundację Julie, która ma pomóc mu uzyskać pieniądze na dalsze poszukiwania. Rodzina Whitaker jest w rozsypce. Wydawać by się mogło, że nic nie może ich znów połączyć, aż pewnego dnia na progu ich domu staje młoda kobieta...

Nikt nie wie, co się stało z Julie...

Kiedy w życiu Whitaker pojawi się dziewczyna twierdząca, że jest ich uprowadzoną córką, wszystko się zmienia. Kobieta podająca się za Julie twierdzi, że została porwana i sprzedana meksykańskiemu przestępcy, gdzie była jego seksualną niewolnicą. Wydawać by się mogło, że w życiu rodziny zapanuje spokój, ale Anna czuje, że coś jest nie tak. Ta młoda kobieta skrywa wiele sekretów, a jej ciągłe uniki i nieścisłości związane ze zdarzeniami z przeszłości, nie pozwalają matce zmrużyć oczu. Kiedy do Anny pewnego dnia dzwoni prywatny detektyw z szokującymi informacjami, kobieta czuje, że musi doprowadzić tę tajemniczą sytuację do końca. Czy to na pewno Julie? A może to ktoś obcy? Jaki ma cel? Anna nie ma wyboru, musi odkryć prawdę...

Aż pewnego dnia wszystko się zmienia...

,,Wyszarpuję ręce i na oślep sięgam do drzwi. Moje spocone palce ześlizgują się z klamki, kiedy naciskam ją i biegnę, biegnę, biegnę przez morskozieloną wykładzinę, z której już wymazano moje ślady."

,,Stracona" to powieść skupiająca się na zmianach ludzkich osobowości oraz prawdziwe studium cierpienia po stracie ukochanej osoby. Amy Gentry w swoim debiucie literackim porywa czytelnika w swoje objęcia i wprowadza w świat pełen nierozwiązanych tajemnic, intryg oraz nieścisłości, które w pewnym momencie sprawiają, że nie wiemy, jaka jest prawda, a nasze przypuszczenia pękają niczym bańki mydlane. Wciągająca i trzymająca w nieustannym napięciu do ostatniej strony historia, która zagwarantowała mi ciekawą odskocznię od wszystkich powieści, które zwykle czytam i ukazała mi niewyobrażalną stratę, gdzie nadzieja miesza się ze zwątpieniem. ,,Stracona" to powieść, którą się przeżywa, a ciągłe zwroty akcji zachwycają i intrygują. Dynamizm, a zarazem stagnacja - ta książka to istna tykająca bomba wśród literatury. Jestem zachwycona stylem pisania autorki, która niezwykle skupiała się na najmniejszych detalach, które właśnie sprawiają, że w pewnym momencie zaczynamy wątpić w samych siebie.

,,Nigdy nie kochałam Julie bardziej od Jane, przysięgam. A jednocześnie zawsze chodziło o nią. Była tak kompletnie samowystarczalna, tak niewzruszenie spokojna. Pewnie podświadomie uważałam, że jest doskonała. Teraz się zastanawiam: czy tak się bałam zburzyć tę iluzję, że omal jej nie zabiłam?"

,,Stracona" to zajmująca, emocjonująca i zdumiewająca powieść pełna niespodzianek i niespodziewanych zwrotów akcji. Historia ukazująca życie bliskich osób ofiary zarówno przed, jak i po tym mrożącym krew w żyłach zdarzeniu. Pragnienie odkrycia prawdy i zrozumienia tego, co się stało, prowadzi do kolejnej tragedii, która może zniszczyć wszelkie rodzinne więzy. Amy Gentry to obiecująca autorka, która potrafi wpłynąć na emocje czytelnika. ,,Stracona" jest jej debiutem, czego w ogóle po nim nie widać, ponieważ autorka pisze tak świetnie, że mamy wrażenie, iż jest wprawioną pisarką, której twórczość obfituje w same perełki. Polecam!

Dział: Książki
środa, 04 październik 2017 14:50

Stracona

Najlepszy thriller 2016 roku od Prószyńskiego i S-ka.

Dziewięcioletnia Jude z przerażeniem obserwuje, ukryta w szafie, jak obcy mężczyzna z nożem w ręku uprowadza jej trzynastoletnią siostrę Julie. I tak kończy się szczęśliwa rodzina. Matka dziewczynek nie potrafi wybaczyć młodszej, że nie krzyczała. Ojciec nie ustaje w poszukiwaniach i zakłada fundację imienia Julie. Policja nie wierzy w porwanie, tym bardziej że nie było śladów włamania. Wszystkich łączy jednak przekonanie: Julie nie żyje. Osiem lat później na progu domu Whitakerów staje młoda kobieta, która podaje się za Julie. Twierdzi, że przez osiem lat była seksualną niewolnicą meksykańskiego mafiosa...

Dział: Książki

Sierpniowa zapowiedź od Fabryki Słów, czyli pierwszy tom serii Projekt RHO. Powieść Richarda Philipsa "Drugi Okręt" ukaże się już 25 sierpnia pod patronatem Secretum.

W 1948 okręt kosmiczny obcych spadł z nieba nad Nowym Meksykiem i natychmiast zniknął za murami laboratorium Los Alamos. Od tego czasu wojsko USA prowadziło ściśle tajne badania znane jako Projekt Rho, starając się rozpracować technologię pojazdu. Teraz, kilka dziesięcioleci od katastrofy, rząd szykuje się, by o wszystkim opowiedzieć.

Dział: Patronaty
sobota, 18 luty 2017 23:57

Przeklęta laleczka

Kiedy myślę o Meksyku, widzę przede wszystkim kolory. Ciepłe barwy, które w dzień maskują biedotę prostych ludzi, a w nocy uwodzą i zwodzą. Gdy dorzucić do tej wizji kraju tytuł „Przeklęta laleczka”, w głowie eksplodują mi szamańskie tańce, czarne koguty ociekające krwią i przełamany płomieniami mrok. Niestety, książka Ewy Rajter nawet nie zbliża się do tegoż obrazu, a jest po prostu kolejnym nierealnym harlequinem.

Teoretycznie sama książka jako przedmiot wpisuje się estetycznie w moje oczekiwania. Subtelna, kobieca twarz zestawiona z czaszką byłaby tylko mroczna, ale ponieważ grafikę pokryto kwiecistym deseniem, to całość ma w sobie coś tajemniczego, hipnotyzującego i niemal pierwotnie mistycznego. Innymi słowy: wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że książka Rajter okaże się lekturą fascynującą i nieprzeciętnie zajmującą. Ależ rozczarowanie!

Fabularnie mamy tutaj ciekawy przypadek banału połączonego z niepotrzebnym skomplikowaniem. Trzy bohaterki, Cancun i romanse okraszone dziwaczną, międzynarodową intrygą. Punktem zapalnym dla całości jest historia młodej, polskiej dziennikarki, którą podejrzewany o przywództwo nad narkotykowym kartelem atrakcyjny przedsiębiorca, zaprasza do Meksyku by udzielić jej prywatnego wywiadu. Taka okazja dwa razy się nie zdarza, więc Agata natychmiast zgadza się na propozycję Mario Rodriqueza i z ekipą wyrusza do Ameryki. Na miejscu są już absolutnie nieznane jej wcześniej: utalentowana malarka z depresją o imieniu Ewa oraz Zuzanna, piękna kryminolog uczestnicząca w sympozjum naukowym. Los chce, by kobiety się spotkały i wkrótce wspólnie stanęły do walki o życie. A wszystko to już w stanie euforycznego zakochania w poznanych niewiele wcześniej mężczyznach.

Początkowo można się w tym wszystkim pogubić, zwłaszcza, że akcja wlecze się jak flaki z olejem i trudno śledzić ją z uwagą. Autorka wyraźnie stara się wykreować aurę tajemniczości, co chwilę kogo innego czyniąc narratorem tej powieści, ale jest to strategia chybiona, zwłaszcza, że połowę z występujących w tekście bohaterów można by spokojnie usunąć z korzyścią dla fabuł. Każda postać rzuca czytelnikowi jakiś niejasny ochłap – o przeszłości, intencjach, planach – a potem kółeczko wraca do pierwszego z bohaterów i schemat zaczyna się od nowa. Książka ma niespełna trzysta stron, a ilość poruszanych wątków, gdyby je sensownie rozbudować i przemyśleć, wystarczyłaby na napisanie pięciu książek o podobnej objętości albo… jednej solidnej.

Historia wymyślona przez Ewę Rajter rozgrywa się w czasie nie dłuższym niż tydzień, a mimo to jej bohaterkom udaje się już poważnie zadurzyć. Powodów ku temu sensownych nie ma, zwłaszcza, że kobiety nie są nastolatkami. Co gorsza, absurdalność tego pomysłu kładzie cień na całkiem ciekawej – choć boleśnie schematycznej – części dotyczącej porachunków przestępczego świata. Intryga związana z Rodriquezem mogłaby się okazać naprawdę wciągająca i nieoczywista, gdyby tylko pozwolić jej rozwijać się w swoim tempie, a nie tłumaczyć wszystko jak krowie na rowie, nie dając czytelnikowi szansy na pogłówkowanie i zaangażowanie się w lekturę. Także bohaterowie mieli pewien potencjał, ale z powodu ich nadmiernego nagromadzenia w równie krótkiej historii, żaden nie okazał się sensowną konstrukcją psychologiczną i nie wzbudził mojej sympatii lub antypatii. Generalnie mało mnie obchodziło, jaki ich wszystkich spotka los.

Niejasnym dla mnie zabiegiem jest również wprowadzenie do powieści fragmentów innego tekstu - kryminału. Fikcyjny zbiór opowiadań czytają wybrani z bohaterów „Przeklętej laleczki”. Nie mogłam opędzić się od wrażenia, że autorka wrzuciła je do powieści wyłącznie po to, by jej książka prezentowała się bardziej okazale pod względem liczby stron. Zwłaszcza, że przytaczane fragmenty reprezentowały jeszcze niższy poziom od samej „Przeklętej laleczki”. Niech wystarczającym argumentem dla kiepskości i sztampowości lektury bohaterów będzie fakt, że każde z opowiadań zawiera w sobie motyw detektywa/gliniarza rodem z kina noir, zdradzonego przez kobietę, pijącego tanią whisky w jakimś ciemny, zapomnianym pubie w deszczowy dzień. Na Boga, niektóre zdania z tych historyjek wyglądają jakby pojawiły się w nich dzięki metodzie kopiuj-wklej! A rzecz posiada zmiennego protagonistę!

Pod względem językowym „Przeklęta laleczka” nie prezentuje się lepiej. Historia opisana jest bezbarwnie prostymi, mdłymi zdaniami, pękającymi w szwach od literackich kalek. Próżno tutaj szukać jakiejkolwiek oryginalności. Jeżeli jednak cenicie sobie harlequiny – które swoją drogą muszą być pisane w sposób przezroczysty, ponieważ najczęściej pod tym samym nazwiskiem kryje się więcej niż jedna autorka – to powinniście być zadowoleni.

„Przeklęta laleczka” brutalnie mnie rozczarowała i naprawdę ubolewam nad faktem, że tak interesujący temat jak voodoo – jakkolwiek ledwie marginalnie wspomniany – znalazł się w czymś równie przeciętnym. Historia Ewy Rajter ma być podobno wprowadzeniem do całego cyklu książek o Agacie, Ewie i Zuzannie, ale moja przygoda z nimi już się skończyła. Jak zwykle zachęcam wszystkich do wyrobienia sobie własnej opinii, niemniej jeżeli cenicie swój czas, rozejrzyjcie się za czymś sensowniejszym.

Dział: Książki
poniedziałek, 23 maj 2016 09:07

Czarnoksiężnik. Władca wilków

Po książkę Juraja Červenáka „Czarnoksiężnika: Władcę wilków” nie sięgnęłabym, gdyby nie wybór moich znajomych, by ją wspólnie przeczytać. Okładka prezentująca zakrwawionego czarnego wilka i brudnego, zarośniętego barbarzyńcę, nigdy nie zwróciłaby mojej uwagi. Gdy sięgałam po tą powieść, nie wiedziałam nic o tym słowackim autorze, więc nie byłam pewna, czego mam się spodziewać. 

A powieść rozpoczyna się krwawą sceną, w której Czarny Rogan, w bohaterskim stylu ratuje mieszkającą na odludziu rodzinę przed śmiercią z rąk Krwawych Psów - „elitarnego” oddziału awarskich oprawców. Rogan jawi się, jako samotny mściciel o nieprzeciętnych umiejętnościach, a w miarę rozwijania się akcji, poznajemy prawdę o tym, co kieruje głównym bohaterem. Mści się on bowiem na każdym Krwawym Psie za śmierć swoich bliskich, którzy zginęli zaszlachtowani z rozkazu awarskiego dowódcy -  Burguta. W trakcie swojej krwawej podróży dołącza do Rogana nieprzeciętna czarownica Mirena, zwana Osą, a także Wielimir,  żołnierz wracający po wojaczce do domu. Każdy z nich ma inne powody, by walczyć z Awarami; Mirena pragnie złota, a Wielimir obronić swój gród. W drodze do tajemniczej twierdzy Kirt będą musieli zmierzyć się z potężnym czarownikiem, demonami, Babą Jagą, ożywieńcami (zombie!), a nawet samą śmiercią w osobie bogini Moreny.

Pierwszym skojarzeniem literackim po przeczytaniu „Władcy wilków” był Conan Barbarzyńca. Powieść bowiem ma podobną prostą fabułę, w której główny bohater z przyjaciółmi realizując własne cele, wplątuje się w większą aferę, w której przeciwnikiem jest „czarny charakter” o czarnoksięskich mocach. Postać Rogana, jak sam autor we wstępie wspomina: „była inspirowana- przede wszystkim- tajemniczym rewolwerowcem, granym przez Clinta Eastwooda, w westernowej trylogii Sergia Leone. Z tym, że zamiast kolta używał łuku, jego twarz skrywała się w cieniu kaptura, a nie pod rondem kapelusza, no i nie łowił meksykańskich desperados, tylko awarskich łupieżców.” Po zapoznaniu się z biografią  Juraja Červenáka, okazuje się, że skojarzenia z Conananem, nie są całkiem bezpodstawne, bowiem jest on autorem czterech powieści o Cymeryjczyku. 

„Władca wilków” to klasyczna w swojej postaci powieść z gatunku magii i miecza z domieszkami heroic i dark fantasy. Niewątpliwą zaletą książki jest jej zwięzłość, co jest coraz rzadszą cechą powieści, i tak ponownie cytując autora: „Niniejsze poprawione wydanie Władcy wilków jest nieco krótsze od pierwotnej edycji czeskiej. Przyczyną jest właśnie zmiana dynamiki tekstu. Dzisiaj mój styl jest bardziej zwięzły i dobitny, staram się nie brnąć w zbyteczne opisy czy nadęte porównania.” I chwała mu za to! W związku z tym, że jest to właśnie powieść z gatunku magii i miecza, więc akcja książki oparta jest głównie na dążeniach głównego bohatera i jego „przybocznych”, co za tym idzie, postaci te są wyjątkowo dobrze nakreślone. Autor wspomina, że w swoich opowiadaniach Gorywałt, wilk z zaświatów, stanowi ironiczną przeciwwagę dla poważnego Rogana. Możliwe, że postać wilka rozwinie się bardziej w kolejnych tomach, ale jak na razie przeciwwagę dla ponuractwa Czarnego, stanowi Osa, która jest wprost boleśnie materialna. Ta jej prostolinijna pazerność jest urocza w swojej szczerości. W miarę czytania obdarzyłam sympatią przede wszystkim postacie drugoplanowe. Czas jednak dodać łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Prostota fabuły oraz trzymanie się kanonu klasycznej powieści magii i miecza i dark fantasy, powoduje, że w książce raczej nic czytelnika nie zaskoczy. Wszystko jest  proste i nie skomplikowane. Nie to jednak jest największą wadą powieści, a niestety brak wyrobionego pióra pisarza, co najbardziej ujawnia się w początkowych opisach bohaterów i w dialogach. Niektóre z nich, były tak toporne, że aż śmieszne. Bardzo rzadko zdarza mi się podchodzić humorystycznie do niedoróbek pisarskich, tym razem jednak przymknęłam oko i setnie się bawiłam, czytając niektóre fragmenty. Oto kilka przykładów:

Opis oczu Rogana na początku powieści. Nadmienię, że nader patetyczna i nadęta charakterystyka.

„Były czarne niczym jaskinia, charakteryzowały człowieka, który już tyle razy stanął twarzą w twarz ze śmiercią, że zawsze, kiedy znów do tego dochodziło, ona pierwsza spuszczała głowę.”

Kolejny absurdalny tekst przedstawiający tym razem Mirenę:

„ - Nazywam się Mirena. Niektórzy mówią na mnie Osa.

Ciszę w izbie można było kroić na kawałki. Przez dłuższą chwilę gnom siedział z rozdziawionymi ustami.

- Znam to imię, pani. Jesteś wiedźmą. Łowczynią biesów. A miecz w twojej dłoni to z pewnością Żądło.”

Tragikomedia w stylu nastoletniego uniesienia.

I na koniec patetyczna perora Gorywałta do Rogana:

„- Jesteś silniejszy, niż ci się wydaje. Ale teraz już dość gadania. Przygotuj się na rzeczy, które będzie ci trudno objąć rozumem. W żadnym razie jednak nigdy nie popadaj w połoch i panikę. Cokolwiek będzie się działo, pamiętaj, że tak ma się dziać.”

Jeszcze kilka uwag do wydania. Niezrozumiałe jest dla mnie tłumaczenie Agaty Mickiewicz-Janiszewskiej, która we wstępie powieść tytułuje „Czarownik”, co według mnie o wiele bardziej pasuje do postaci Rogana, a w książce ród Czarnoboga, a także tytuł okładkowy tłumaczy jako Czarnoksiężnik. Nie lubię takiej niekonsekwencji w nomenklaturze. Za to za plus poczytuję sobie obszerny wstęp od autora, w którym rzetelnie wyjaśnia on, jak doszło do napisania powieści i przedstawia całą historię wydawniczą. Książka opatrzona została też „Notą historyczną” o Słowianach i Awarach. Najciekawszą jednak informację o autorze można wyczytać w Wikipedii, a mianowicie pochodzi on z Żaru nad Hronem, czyż nie piękna nazwa?, a akcja powieści dzieje się właśnie w okolicach rzeki Hron. Podoba mi się ten lokalny patriotyzm.

„Władca wilków” jest klasyczną powieścią magii i miecza z domieszką dark fantasy, której akcja rozwija się w sposób przewidywalny. Bohaterowie są na tyle sympatycznie wykreowani, że można się do nich w miarę czytania przywiązać. Niestety kunszt pisarski wymaga jeszcze wielu lat pracy, by stracił na patetyczności młodzieńczego uniesienia, choć Juraj Červenák  wcale nie należy już do młodocianych pisarzy. Powieść będzie przyjemną lekturą, jeśli nie będzie się jej traktowało zbyt poważnie.

Dział: Książki
niedziela, 17 kwiecień 2016 19:06

Objawienie

Nowojorski policjant Scott Galban bada sprawę związaną z zabójstwem jego wieloletniego partnera. Szybko okazuje się, że nieżyjący policjant miał niemało za uszami i dalsze grzebanie w jego życiorysie może przynieść więcej szkody niż pożytku.  Galban nie potrafi jednak odpuścić i szuka, choć pole manewru ma ograniczone, głównie ze względu na to, że ewentualni świadkowie to Meksykanie, a ci, kierowani szeroko pojętą lojalnością, nie chcą z nim rozmawiać. To jeden wątek.

Równolegle śledzimy losy młodej kobiety, Isabel, która na pozór niczym się nie wyróżnia. To skromna przedszkolanka, żona żołnierza stacjonującego w Iraku, prywatnie kobieta bardzo pobożna. Jedyne co mogłoby ją wyróżniać to właśnie ta pobożność, która być może bierze się z faktu, że Isabel widuje postaci nie z tej ziemi. Kim są? Tego nie wie dokładnie nawet ona sama. Co wspólnego mają ze sobą te dwa wątki? Niestety, przez bardzo długi czas nie dowiemy się tego.

Film zaczyna się dość niewinnie. Isabel razem ze szwagrem i przyszłą bratową bawi się w dyskotece. Zmęczona, postanawia wrócić do domu metrem. Szwagier odprowadza ją do przystanku, a Isabel, po dłuższej chwili i spotkaniu z mężczyzną widocznym tylko dla jej oczu, wraca do domu. Co prawda wcześniej łamie obcas w bucie, ale przecież to się czasem zdarza, prawda?

Fabuła rozwija się bardzo powoli, a poszczególne elementy stopniowo składają się na większą całość. Wbrew temu, co sugeruje opis na okładce filmu, do spotkania dwójki głównych bohaterów dochodzi bardzo późno, co nawet jest ciekawsze, bo pozostawia miejsce na spekulacje.  Historia się kończy, ale życie toczy się dalej i tego, co może się jeszcze wydarzyć, widz sam musi się domyślić.
Szary i smutny wygląd dzielnicy, w której mieszka i pracuje Isabel, dopełnia całości, a wątek małej, prawdopodobnie maltretowanej w domu dziewczynki, uczennicy głównej bohaterki, pozwala zbudować klimat beznadziei i przygnębienia.

Bardzo szybko okazuje się, że ciężar całej historii spoczął tutaj na Isabel, bo detektywa Galbana niestety mamy jak na lekarstwo. To Isabel i jej przeżycia, a jak się potem okaże traumatyczne wspomnienia z wczesnej młodości, są kanwą całej historii. Zaś działania policjanta to tylko tło dla przeżyć bohaterki. Dlatego, jeśli ktoś nastawi się na thriller z Keanu Reevesem w roli głównej trochę się zawiedzie, bo jest to raczej drugo- niż pierwszoplanowa rola. Łudzący jest także opis sugerujący sferę pozazmysłową, która się co prawda pojawia, ale nie jest to wątek główny. Dowiedziałam się, że po zakupie praw do produkcji, firma Lionsgate Premiere, nie biorąc pod uwagę protestów scenarzysty, przemianowała film na thriller policyjny, choć pierwotnie miał się on skupiać na przemocy wobec kobiet i dzieci. I chyba to najmocniej zaszkodziło tej historii. Jeśli bowiem będziemy oglądać film z nastawieniem na kino policyjne i Keanu Reevesa, to faktycznie będziemy zawiedzeni. Jeśli jednak skupimy się na wątku związanym z przemocą domową wobec dzieci oraz kobiet, to cała historia nabiera zupełnie innego wydźwięku i nie jest taka zła. Smutna i przygnębiająca tak, ale nie zła.
Skupiając się na przeżyciach Isabel, próbującej pomóc małej Elisie, stopniowo towarzyszymy jej w odkrywaniu strasznej prawdy, w świetle której początkowe wydarzenia nabierają zupełnie nowego sensu. To dlatego jestem zadowolona z seansu i mogę polecić film widzom, szukającym dla siebie życiowej historii, która daje do myślenia i nie daje o sobie tak szybko zapomnieć.

Dział: Filmy
niedziela, 03 styczeń 2016 18:56

Upadek

Wydawać by się mogło, że o wampirach napisano już wszystko i że każda nowa historia będzie wtórna i nudna. A jednak.
Powieść Wirus, efekt współpracy Guillerma del Toro i  Chucka Hogana, udowadnia, że ostatnie słowo jeszcze nie padło i że pisarska wyobraźnia może stworzyć obrazy zapierające dech w piersiach.
Dla przypomnienia.
Zaczęło się niewinnie. Na lotnisku JFK wylądował samolot pasażerski. W chwili lądowania z dwustu dziesięciu pasażerów, żywych było tylko czterech. Potem nadeszło zaćmienie Słońca, a zmarli powstali, by w dręczącym ich pragnieniu krwi i zarażania, przemieniać kolejne osoby w żądne pożywienia kreatury. Mimo że problem z dnia na dzień się nasilał, władze miasta ignorowały go i bagatelizowały ostrzeżenia nielicznych trzeźwo myślących ludzi, którzy dość szybko zorientowali się w ogromie zagrożenia. Z czasem pierwszoplanowi bohaterowie: Eph, Nora, Setriakin i Fet, stają się wrogiem publicznym numer jeden, a głoszone przez nich poglądy zyskują miano nieprawdopodobnych.

Druga część trylogii pt. Upadek kontynuuje wątki z tomu poprzedniego. Wizja, którą pisarski duet kreśli przed oczami czytelnika, jest zatrważająca i nakreślona z takim rozmachem, że nie da się od książki oderwać.
Oto na naszych oczach spełnia się Apokalipsa. Nie jest ona co prawda taka, jak zapowiadała ją Biblia, ale gdyby się dokładniej przyjrzeć, niewiele  brakuje. Epidemia wirusa zatacza coraz szersze kręgi, liczba zarażonych, a co za tym idzie zarażających, rośnie w niespotykanym tempie. Na ulicach miast panuje chaos i zniszczenie. Ustały dostawy prądu, nieliczne media podają sprzeczne informacje, a ślepy i głuchy na wielkość zagrożenia rząd nie potrafi podjąć żadnych kroków, właściwie nie potrafi zrobić nic.
Zbuntowany, ostatni z siedmiu Pradawnych, Mistrz przy współpracy z milionerem Eldritchem Palmera, konsekwentnie realizuje swój plan. Nie tylko rośnie w siłę i pychę, wygląda też na to, że nie ma słabych punktów, a więc nie wiadomo, jak go pokonać. Przed jego przeciwnikami z Abrahamem Setriakinem na czele, stoi naprawdę trudne, żeby nie powiedzieć beznadziejne zadanie.
Eph i Nora starają się przede wszystkim chronić syna Epha, Zacka. Fet, szczurołap, skupia się na walce z wampirami, tak, jak kiedyś ze szkodnikami. Tymczasem Setriakin usilnie stara się dotrzeć do pewnej cennej księgi, która zawiera ważne informacje na temat Pradawnych. To jednak nie wszystko.
Uprowadzony przez pozostałych Pradawnych Meksykanin Gus, urasta do rangi mściciela, który mając niesamowite środki, może walczyć z epidemią na zupełnie nowym poziomie. To jednak zaledwie drobny ułamek tego, co dzieje się w drugiej części trylogii.

Muszę przyznać, że przeczytanie Upadku akurat w Nowy Rok uważam za bardzo dobry znak. Życzyłabym sobie, aby każda kolejna lektura tak mocno wciągała, a ukończona budziła tak głębokie pragnienie części kolejnej, oczywiście celem poznania finału, który będzie, podejrzewam, spektakularny. Sprawy zaszły bowiem bardzo daleko i teraz pytanie, czy da się jeszcze cokolwiek uratować? Czy też może era ludzkości się skończyła, a panowanie nad Ziemią przejął nowy, potworny gatunek?
Upadek jest w moim odczuciu jeszcze lepszy niż Wirus. W części pierwszej wątki musiały się rozwinąć, co trochę trwało. W części drugiej mamy już konkretne działania bohaterów, wzbogacone o bardzo interesujące szczegóły z przeszłości Setriakina i Pradawnych. Autorzy nie oszczędzają swoich bohaterów, każąc im wciąż iść naprzód, często w paszczę grozy i śmierci. Jestem oczarowana i naprawdę nie mogę się doczekać części trzeciej.
Na motywach trylogii telewizyjna stacja FX, pod bacznym okiem del Toro i Hogana stworzyła serial, którego trzecia finałowa seria ma pojawić się w tym roku. Myślę, że po przeczytaniu całej trylogii, chętnie zapoznam się z serialem, co będzie idealnym dopełnieniem lektury i moich czytelniczych wyobrażeń.

Polecam  Wirus i Upadek wielbicielom grozy wszelkiej maści i tym od wampirów i tym od twórczości G. del Toro. Ten człowiek to wizjoner i czytelniczym grzechem byłoby z jego wizjami się nie zapoznać.

Dział: Książki
piątek, 16 październik 2015 20:55

Sicario

Denis Villeneuve wstrząsnął filmowym światem i widzami już co najmniej dwukrotnie. Przyszedł czas na zrobienie tego po raz kolejny. „Sicario" to doskonała sensacja, lecz  gdyby nie genialna warstwa realizacyjna, historia zaprezentowałaby się jak wiele innych. Reżyser stosuje podobne chwyty jak w „Labiryncie", lecz... ze zdwojoną siłą. Gdy już myślimy, że zwolnimy oddech, gdy nasze przypuszczenia okażą się trafne, bach, Villeneuve znów przypomina nam, żebyśmy się opamiętali i zapomnieli o schematach serwując kolejny zwrot akcji.

Młoda agentka FBI Kate Macer (Emily Blunt) pracuje w wydziale ds. porwań. Zaangażowana w swoją pracę zostaje dostrzeżona przez „górę". Przyłącza się do supertajnej akcji CSI mającej na celu pojmanie szefa wielkiego meksykańskiego kartelu narkotykowego. Agentka początkowo nie zna żadnych szczegółów operacji, a gdy zaczyna je stopniowo pokazać, okazuje się, że jej przełożeni i współpracownicy balansują na granicy prawa. Kate Macer wchodzi wraz z „konsultantem" agencji oraz całym zespołem w sam środek narkotykowego piekła.

Już początkowa sekwencja pokazuje, w jakim tonie rozegra się całość filmu. Początkowo mamy ciszę przed burzą, potem wtargnięcie FBI do podejrzanego budynku, a na koniec strzelaninę. Na koniec? Tu właśnie pokazuje się cały charakter i umiejętność prowadzenia narracji przez Villeneuve'a. Agenci znajdują jeszcze w ścianach zmasakrowane zwłoki w oszałamiającej ilości, a żeby przypadkiem widz nie poczuł się pewny swoich przypuszczeń, ostatecznie miejsce wybucha wraz z niektórymi policjantami. W takim charakterze rozgrywa się „Sicario". Odbiorca wciąż dostaje kolejne zastrzyki adrenaliny, aby napięcie nie zeszło z niego przez całe dwie godziny. Ba, najlepiej, żeby wciąż rosło, dopóki nie osiągnie kolosalnych rozmiarów.

Kate Macer stoi w opozycji do pozostałych bohaterów filmu, którzy w teorii również stoją na straży prawa.Ona wstąpiła do policji z powołania, z chęci ratowania świata. Jak widzimy po jej stroju, wyglądzie, zrezygnowała dla służby z samej siebie – wciąż nosi ten sam T-shirt, a jej włosy dawno nie widziały fryzjerskich nożyczek. Tym bardziej nie potrafi zrozumieć swoich nowych przełożonych oraz współpracowników. Jak mogą tak mocno naginać granice prawa, moralności? Czy oni jeszcze służą społeczeństwu? A może to tylko polityczna rozgrywka? To właśnie z jej perspektywy poznajemy policyjny, wykolejony świat. Zostajemy bombardowani informacjami, jak ona, zostajemy tak samo zaszokowani brutalnością.

Najnowsza produkcja Villeneuve'a to także produkcja świetnie zagrana. Emily Blunt doskonale oddaje frustrację swojej bohaterki, która szarpie się w nowej, brutalnej krainie. W stonowany sposób oddaje szok, zaskoczenie, świetnie kontrastujące z postawą reszty bohaterów. Josh Brolin, przeżywający teraz swoje 5 minut, odgrywa cynicznego, acz nieco zdesperowanego przełożonego, za to Benicio del Toro przeraża samym spojrzeniem, które łączy w sobie gniew i smutek.

Ten obraz nie byłby pełny, gdyby do znakomicie poprowadzonych aktorów i narracji nie dołączyły genialne zdjęcia. Od początku można podziwiać kunszt operatora, lecz najlepiej uwidacznia się w tych najlepszych scenach – zejścia do tunelu, szybkiej akcji w Juarez, a także samej prezentacji miasta zwanego Bestią. Dodać należy do tego muzykę, która szumi w uszach długo po zakończeniu seansu, potęgując wrażenie przygniatania widza do podłogi każdą kolejną sceną, a niekiedy nawet ujęciem.

„Sicario" to wyśmienite kino gatunkowe. Szybka, dynamiczna akcja to najbardziej sztampowa ze składowych tego obrazu. Brutalna, ponura w wymowie produkcja nie pozwala widzowi na choć chwilę oddechu, prezentując świat, który dla bohaterki jest nie do wyobrażenia, a co dopiero dla nas. Aż strach pomyśleć, czym następnym razem Denis Villeneuve'a wciśnie nas w fotel i nie wypuści przez kilkadziesiąt długich minut.

Dział: Filmy
poniedziałek, 10 sierpień 2015 13:46

Chappie

Neill Blomkamp od swojego pierwszego pełnometrażowego filmu wypracował sobie swój własny charakterystyczny styl. „Dystrykt 9" w niektórych kręgach funkcjonuje już jako obraz kultowy, a „Elizjum", choć przez część odbiorców uznawane za nieco słabszą produkcję, kontynuowało przyjętą już wcześniej estetykę. Podobnie jest z „Chappiem". Te trzy filmy mają mnóstwo elementów wspólnych, lecz najnowszy z nich wyróżnia jedno – prawdziwie ludzki bohater w ciele robota.

Niedaleka przyszłość. Jedna z potężnych firm w Johannesburgu produkuje masowo roboty do zadań specjalnych. Stają się one nieodłącznym elementem tamtejszej policji. Jednym z inżynierów programujących oraz projektujących roboty jest Deon (Dev Patel). Przyświeca mu cel stworzenia inteligentnej maszyny, która byłaby samoświadoma. Niestet,y jego przełożona nie zgadza się na wykorzystanie jednego z zepsutych robotów, aby mógł wgrać testowy program. Wbrew zakazowi kradnie jedonego z nich, lecz przypadek sprawia, że w trakcie podróży do mieszkania jego ciężarówkę atakują gangsterzy. Gdy w ich kryjówce tłumaczy im, w jakim celu wiózł robota, pozwalają wgrać mu "oprogramowanie". Chappie myśli i czuje, uczy się jak dziecko poznając świat z perspektywy swoich opiekunów – gangsterów i Deona. Jednak Ci pierwsi kreują go na przestępcę, który ma za zadanie rabować i krzywdzić ludzi, choć nie jest świadomy wyrządzanego zła. Deon próbuje go ratować, lecz gdy gangsterzy zdają sobie sprawę, że czynią ogromną krzywdę świadomej istocie, jest już za późno na to, by znaleźć prosty sposób ratunku...

„Chappie" jako kolejna produkcja wpisuje się do grona filmów science fiction traktujących o sztucznej inteligencji. Jednak Blomkamp nie idzie w stronę rozważań moralno-etycznych, lecz zadaje pytania dotyczące świadomości oraz sfery emocjonalnej. Bo czy nowopowstały byt może przechodzić drogę rozwoju podobną do tej, którą przejść musi człowiek? Sceny, w których Chappie uczy się od swoich opiekunów chodzenia, sposobu mówienia są przeurocze, lecz nie należy ignorować faktu, że reżyser sięgnął do pewnych archetypicznych postaci – Matki, Ojca, Twórcy, a nawet tego złego, Niszczyciela. Jakby się uprzeć można odebrać „Chappiego" jako produkcję o wymowie wręcz biblijnej.

Po raz kolejny na miejsce akcji twórca wybrał RPA i Johannesburg. W dodatku również postawił na takie samo społeczne tło. Na bohaterów, którzy otaczają inteligentnego robota wybrał ludzi żyjących na marginesie, żyjących wręcz w slumsach. Wystarczy zestawić mieszkanie Devona z miejscem, w którym na hamakach śpią Yolandi i Ninja. Rosnąca przestępczość w mieście również przekłada się na życie wszystkich mieszkańców. Widoczne podziały, które zarysowuje reżyser biorą się z ogromu krzywd, jakie wyrządził w jego kraju apartheid (choć sam doświadczył go będąc jeszcze dzieckiem i nastolatkiem).

Nie da się nie wspomnieć, o obecności muzycznego duetu Die Antwoord. Na ekranie występują oni pod takimi samymi imionami i pseudonimami co na scenie – Ninja oraz Yolandi. Nie sposób ocenić ich gry aktorskiej, bo wydaje się, jakby w filmie po prostu odgrywali siebie samych. Enigmatyczni, przepełnieni dziwnością, pełniący rolę postaci archetypicznych, doskonale wpasowali się w estetykę Blomkampa. Reszta aktorów ginie w blasku trójki rodziny, nawet Patel, występujący jako Stwórca.

Postapokaliptyczna wręcz wizja niewielkiego kawałka świata przedstawia się niekiedy postindustrialnie, oscylując swoim wyglądem między slumsem a pofabrycznym wyglądem. Scen akcji jest o wiele mniej niż tych, w których bohaterowie uczą Chappiego języka, nowych słów i zachowań, lecz wypadają całkiem nieźle w stosunku do całości. Uwydatnia się w nich pewien heroizm, którego nie można się przecież nauczyć, a bywa potrzebą z głębi duszy. Zresztą – wszystkie te elementy filmu traktujące o emocjonalności robota, odrzuceniu go przez społeczeństwo kroją wręcz serce na pół.

Mimo, że Chappie urzekł mnie swoim ciepłem, a duet Die Antwoord pokochałam jeszcze bardziej, spodziewałam się po najnowszym dziele twórcy „Dystryktu 9" czegoś więcej. Być może dlatego, że jego estetyka powoli się wyczerpuje i nie sądzę, aby miała szansę towarzyszyć mu przez całą twórczość, jak ma to miejsce w przypadku chociażby Wesa Andersona. „Chappie" nadaje się niemalże dla każdego – dla filozofów, wrażliwców, wielbicieli kina akcji czy science fiction; i na każdy stan emocjonalny, bo zarówno wzruszy, jak i rozśmieszy.

Dział: Filmy