Rezultaty wyszukiwania dla: Akcja
Stróż krokodyla
Mieszka tu już dwadzieścia lat -Boże, jak ten czas szybko leci!- a z dnia na dzień jego ciało zdawało się starzeć coraz szybciej. Gregers Hermansen jednak tak łatwo się nie poddaje, o nie; podstawowe rzeczy, jak wyrzucenie śmieci może jeszcze zrobić sam. Schodząc na dół zauważył, że drzwi do mieszkania dwóch młodych kobiet są uchylone- czyżby były na tyle nieostrożne, że zostawiają je otwarte? A może coś się im stało... ? Gregers powoli wchodzi do mieszkania dziewczyn, nie spodziewając się, że za niedomniętymi drzwiami czeka na niego koszmar.
Śledztwo w sprawie zamordowania młodej kobiety, Julie, bada Jeppe Kørner wraz z nieodłączną Anette Werner. Ten duet zachowuje się jak stare małżeństwo, budząc we wszystkich współpracownikach rozbawienie, a tym samym będąc nierzadko powodem licznych żartów. Nie umniejsza to jednak ich skuteczności. Tym razem sprawca nie pozostawił ani jednego śladu, prócz specyficznego "podpisu", wyrytego na twarzy zmarłej. Komu mogła się narazić kobieta, która w Kopenhadze dopiero zaczyna dorosłe życie? Czy jej śmierć jest wynikiem odrzuconego uczucia? I jaki związek z tym wszystkim ma książka pisana przez Esther de Laurenti, właścicielkę kamienicy?
Ponoć nie ma zbrodni idealnej; zawsze zostanie jakiś zapomniany (i przez to niewytarty) odcisk palca, ślad buta czy włos. Choć wciąż zadziwia, ale nawet takie drobne dowody świadczące o czyjejś obecności na miejscu zbrodni mogą wskazać mordercę. A jednak tym razem może być zupełnie inaczej. Inspektorzy kopenhaskiego wydziału zabójstw stoją przed skomplikowanym zadaniem- niby mają pewne poszlaki, znaleźli też odciski, ale... jakoś nie pasuje to do ogółu śledztwa. Pole podejrzanych znacznie się zawęża, gdy na scenę wychodzi kwestia pisanej przez Esther di Laurenti książki, kryminału; morderstwo Julie jest wręcz idealną kalką opisanych przez byłą wykładowczynię wydarzeń. Teraz wystarczy tylko znaleźć osoby, mające dostęp do owej książki. I tu przed Jeppem oraz Anette wyrasta kolejny mur, wydawałobby się nawet, że nie do przeskoczenia. A mimo to... nie istnieją zbrodnie doskonałe.
Zapowiadała się bardzo ciekawa historia z gatunku tych, gdzie nigdy nie wiadomo, na kogo "postawić". Owszem, sam pomysł już gdzieś tam kiedyś przewinął się przez rynek literacki, aczkolwiek autorka i tak miała duże pole do popisu. I moim zdaniem nie do końca je wykorzystała, poczynając od niedopracowanych bohaterów, na samym śledztwie kończąc. Choć początkowo wydaje się, iż Jeppe Kørner będzie ową sprawę prowadził ze swoją policyjną drugą połówką, Anette, to tak naprawdę kobieta jest tłem tego duetu. Pani Engberg poświęciła całą książkę postaci inspektora, dla Werner zostawiając niewiele miejsca. Ot, raczej stworzyła ją po to, by Kørner nie czuł się samotny (jakkolwiek to zabrzmi). Jeppego poznajemy niemal od podszewki, nieobce są nam jego wspomnienia dotyczące byłej żony, jak i obecnie nawiązany romans i związane z tą relacją uczucia. A mimo to... wszystko wydawało się takie drewniane, sztuczne. Jakby Jeppe sam nie wiedział czego chce, zarówno od życia, jak i śledztwa. Bohaterowie byli zaledwie cieniami, nie przewodzili całej historii, tym samym nie zapisując się jakoś szczególnie w pamięci. I nie, nie chodzi mi o to, że główna postać ma borykać się z problemem alkoholowym etc. jak to dzieje się w innych lekturach, ale brakowało w tej całej historii jakiejś siły napędowej, która pchałaby ich do poznania tajemnic Julie. Co więcej, nie rozwinięto w pełni jedynego ciekawego (dla mnie) wątku, który był znaczący dla rozwiązania sprawy morderstwa, ale też poznania powodu, dla którego to właśnie Julie stała się ofiarą. Ot, pewna postać znalazła się w kręgu podejrzanych, inspektorom coś w nim nie pasowało, ale złożyli to na karb specyficznego charakteru przepytywanego jegomościa. Później -opłotkami- dowiadują się, że może jednak ma on większe znaczenie dla toku śledztwa, niż mogli przypuszczać, bam! szybka akcja i czytelnik dostaje rozwiązanie sprawy. Wszystko dzieje się jakby za naszymi plecami, zyskujemy wyłącznie urywki informacji, przez co sami nie mamy możliwości uczestnictwa w poszukiwaniach.
Podsumowując, pani Katrine Engberg miała ciekawy pomysł, aczkolwiek zawiodło wykonanie. Stróż krokodyla otwiera serię, mam więc szczerą nadzieję, że w kolejnych tomach rozwinie pisarskie skrzydła, gdyż jak na razie nie zaserwowała nam niczego, co mogłoby nas skusić na kontynuację lektury.
Magia niszczy - zapowiedź
Zetknęliście się kiedyś z magią? Taką prawdziwą? Z przygodą, akcją, emocjami, niesamowitymi wydarzeniami i szczyptą szaleństwa?
Chcielibyście tego wszystkiego doświadczyć? To dobrze trafiliście. Fantastyczne książki Ilony Andrews czekają właśnie na was!
Maja Lidia Kossakowska
Jako towarzyszka Władcy Bestii była najemniczka Kate Daniels ma na barkach więcej, niż jest w stanie unieść. Nie dosyć, że próbuje utrzymać swoją agencję detektywistyczną, to musi również zająć się sprawami Gromady. Czas przygotować ludzi na atak Rolanda - okrutnego, starożytnego czarownika z boskimi mocami.
Jego cieś wisi nad Kate, gdy zostaje wezwana na spotkanie przywódców nadnaturalnych frakcji w Atlancie. Jeden z Panów Umarłych został zamordowany przez zmiennokształtnego, a Kate dostaje niecałe dwadzieścia cztery godziny, żeby wytropić zabójcę.
Jeśli zawiedzie, rozpęta się wojna, która zniszczy wszystko, co jest jej drogie…
Zły las
Twórczość Andrzeja Pilipiuka zazwyczaj albo wzbudza zachwyt, albo odstrasza. Autor sam siebie nazywa Wielkim Grafomanem, ma na koncie blisko pięćdziesiąt pozycji i wyraziste poglądy na wiele kwestii, również tych mocno kontrowersyjnych. Przez niektórych kojarzony jest głównie jako ojciec egzorcysty-menela, Jakuba Wędrowycza, przez innych jako autor świetnych opowiadań. Nie da się bowiem ukryć, że to krótka forma jest jego specjalnością.
Zły las to zbiór czterech opowiadań, z których trzy swoją objętością mogą zakrawać na mini-powieści. Ich akcja toczy się od okresu międzywojennego, poprzez Drugą Wojnę Światową, aż po współczesność. Fabuły kryją tajemnice, zazwyczaj dość mroczne, a lektura wciąga. Czego jak czego, ale pomysłowości nie można Pilipiukowi odmówić.
Całość otwiera Tajemnica zielonej teczki, w której mamy do czynienia z wyprawą naukowców z Wojskowego Instytutu Antropologii Historycznej na Grenlandię. Kogo lub czego będą tam szukać? Śladów bytności ludzi, a raczej stworzeń nie mających z ludźmi wiele wspólnego, które przetrwały tysiące lat, planując krwawą zemstę na naszym gatunku. Pomysł trochę skojarzył mi się z jedną z części o Jakubie, chociaż tutaj nie mamy do czynienia z wędrowyczowskim absurdem.
Tytułowy Zły las to mój faworyt ze świetnym klimatem i niebanalnym podejściem do tematyki Drugiej Wojny Światowej oraz pogromu społeczności żydowskiej. Wojna trwa już od dłuższego czasu, z niewielkiej, otoczonej lasem wioski wywieziono wszystkich Żydów, a pozostali przy życiu Polacy ledwie wiążą koniec z końcem pod niemiecką okupacją. Tymczasem w lesie, owianym od lat złą sławą, coś się czai i zdaje zbierać siły przed uderzeniem. Chętnie poznałabym kontynuację!
Rozczochrana kochanka to najkrótszy z tekstów i mimo że czyta się go dobrze, zdaje się nieco odstawać od reszty. Fabuła obraca się wokół wystawionego na sprzedaż obrazu, który kryje w sobie tajemnicę i wzbudza nieoczekiwaną niechęć ze strony pewnej starszej pani. W tym przypadku sekret, który wydaje się niesamowity, po ujawnieniu nie wzbudza sensacji, a szkoda.
Książkę wieńczy Zemsta Śmieciarzy, w której na scenę wkracza znany już z innych opowiadań Pilipiuka, Robert Storm, nie do końca przystosowany do społecznego życia kolekcjoner i znawca sztuki. Tym razem będzie musiał zmierzyć się z klątwą, którą obrzuca go jeden z najpotężniejszych bossów kolekcjonerskiego półświatka. Czy jednak relikt zamierzchłych, pełnych zabobonów czasów na pewno może doskwierać współczesnemu człowiekowi? I co zrobić, by się go pozbyć?
Warto wspomnieć o wydaniu, które najpierw wzbudziło mój zachwyt (okładka i jej kolorystyka są świetne!), a potem lekką konsternację. Grafika nijak nie pasuje tematycznie do żadnego z zawartych tu opowiadań…
Niemniej jest to naprawdę szczegół; w ocenie książki liczy się przecież przede wszystkim jej zawartość. Zbiór czyta się świetnie, kiedy już zaczniecie któryś z tekstów, zapewne skończy się to lekturą do samego końca. Fani autora na pewno nie będą rozczarowani. Ci dopiero zaczynający z nim przygodę, także powinni być zadowoleni.
Marvel: Wojna domowa - zapowiedź
Już w kwietniu nakładem Wydawnictwa Insignis do polskich księgarń trafi oficjalna powieść Uniwersum Marvela – „Wojna domowa”. To pierwszy z serii entuzjastycznie przyjętych przez czytelników tytułów ze świata marvelowskich superbohaterów.
Ostatni jednorożec. Wydanie rozszerzone
„Ostatniego jednorożca” kojarzę z filmu animowanego obejrzanego w dzieciństwie. Nie był to film szczególnie popularny, dość powiedzieć, że kasetę VHS z nim wyłowiłam w markecie z kosza z przecenami. Nie miał też szczególnej animacji ani historii z licznymi zwrotami akcji, która zmuszałaby do oglądania w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Ale coś sprawiło, że ten prosty i przyjemny film pozostał w mojej głowie aż do dorosłości. A potem dowiedziałam się, że istnieje też książka, i zapragnęłam ją przeczytać. Tak trafiła w moje ręce powieść Petera S. Beagle’a.
Książka jest nieporównywalnie bardziej rozpoznawalna od filmu, o czym świadczy fakt, że wydana przez Nową Baśń edycja rozszerzona to nie pierwsze polskie wydanie „Ostatniego jednorożca”. To zawiera dodatek w postaci niepublikowanej dotąd po polsku nowel „Dwa serca”, której akcja rozgrywa się wiele lat po wydarzeniach z powieści. Dodajcie do tego piękne kolory okładki i mamy gotowy materiał na książkę, którą warto się wstępnie zainteresować. A co z treścią?
Historia opowiada o jednorogini, która dowiaduje się, że prawdopodobnie jest ostatnią istotą ze swego gatunku. Jednorogini nie wierzy w to i opuszcza spokojny las, by szukać pobratymców. Wkrótce dowiaduje się, że za zniknięciem jednorożców stoi półlegendarny Czerwony Byk i postanawia stawić mu czoła, by pomóc pozostałym jednorożcom. Po drodze spotyka wielu przyjaciół i jeszcze więcej wrogów, zakochuje się (z wzajemnością!) w człowieku, sama przybiera ludzką postać… W szalonej misji wspiera ją dwójka ludzi: czarodziej-nieudacznik Szmendryk oraz prosta i bezczelnie szczera Molly. Tylko czy to wystarczy, by pokonać Byka, którego nie pokonał dotąd żaden jednorożec?
„Ostatni jednorożec” bez wątpienia należy do klasyki współczesnej baśni, ale w pełni odkrywa tę prawdę dopiero lektura w dorosłym wieku. Tak bowiem, dorośli też mogą przeczytać tę opowieść i ujrzeć w niej wiele uroku, życiowych prawd czy odwzorowanych fragmentów rzeczywistości. Powieści Beagle’a nie brak ani filozoficznej warstwy, pozbawionej jednak nachalnego dydaktyzmu, ani sporej dozy humoru (niech wam wystarczy ta krótka próbka: „Poczuła, że ze wszystkich żywych istot obecnych w kuchni jedynie kot i cisza patrzą na nią z jakim takim zrozumieniem”). Postacie, choć nakreślone kilkoma zdaniami, są żywe i wielowymiarowe, dalekie od baśniowej typizacji. Nawet sam Czerwony Byk, jak się okazuje, nie należy do jednoznacznie czarnych charakterów.
Do tego wszystkiego dodajmy naprawdę znakomite tłumaczenie Michała Kłobukowskiego. Począwszy od zgrabnej „jednorogini”, przez imiona własne, aż po tak splecione słowa, że niespieszna narracja tej historii ujawnia się w pełnej krasie, tłumacz dokłada nie cegiełkę, lecz cały fundament do literackiego sukcesu „Ostatniego jednorożca”.
Masz dzieci, którym chcesz ukazać historię o triumfie dobra i piękna, ale bez taniego moralizatorstwa? To książka dla ciebie. Kochasz baśnie? To książka dla ciebie. Chcesz na jedno popołudnie wsiąknąć w zupełnie inny, tajemniczy i uroczy świat? To książka dla ciebie. Masz dosyć historii ponurych i smutnych? Po prostu przeczytaj „Ostatniego jednorożca”.
17 podniebnych koszmarów
Antologie to odpowiednik pudełka czekoladek, o którym mówił Forrest Gump; nigdy nie wiesz, na co w nich trafisz. Czysto teoretycznie dobre, sprawdzone nazwiska powinny gwarantować mocną lekturę. Niestety, nie zawsze tak jest, a najświeższym dowodem jest zbiór 17 podniebnych koszmarów, zebranych w całość przez Stephena Kinga i Beva Vincenta.
Jak można zorientować się po samym tytule, w książce znajduje się siedemnaście tekstów, a każdy z nich związany jest z lataniem. Akcja zdecydowanej większości toczy się bezpośrednio na pokładzie samolotów, inne wiążą się z nimi w inny sposób. Wśród autorów można znaleźć same wyśmienite i zasłużone nazwiska, co ciekawe nie tylko współczesne. Oprócz Kinga i Vincenta, są tu teksty m.in. Dana Simmonsa (znanego z Terroru, Olimpu, Hyperiona czy Letniej nocy, czyli samych perełek), nieodrodnego syna Kinga, czyli Joego Hilla, Raya Bradbury’ego, Richarda Mathesona, a nawet… sir Arthura Conan Doyle’a, ojca Sherlocka Holmesa.
Niestety, ten wyśmienity skład nie sprostał oczekiwaniom. Co ciekawe i dosyć paradoksalne, opowiadania, które wyszły spod pióra powyższych autorów należą do tych przeciętniaków w niniejszym zbiorze. Nie popisał się ani Mistrz, ani jego potomek, a tytuły tekstów Mathesona (Koszmar na wysokości 6 tysięcy metrów) i Doyle’a (Groza przestworzy) nijak nie przystają do ich treści. Wszystkie czyta się nieźle, ale bez fajerwerków i nie sądzę, by zachowały się w pamięci czytelnika na dłużej. Chociaż trzeba przyznać, że Bev Vincent i jego krótkie Zombie w samolocie wypadają nienajgorzej.
Do moich zdecydowanych faworytów należy otwierający całą antologię Ładunek E. Michaela Lewisa, mocno niepokojący i oddziałujący na wyobraźnię, chociaż właściwie niewiele się w nim dzieje. Nieoczekiwanie dobre okazało się Lucyferze! E.C. Tubba, które w dość zaskakujący sposób wykorzystuje motyw podróży w czasie. Warto także zwrócić uwagę na zakrawające na gore, ale niewątpliwie klimatyczne Diablitos Cody’ego Goodfellowa oraz Morderstwo w powietrzu Petera Temayne, kryminał nawiązujący do powieści Agathy Christie.
Szkoda, że większość tekstów, jakie można tu znaleźć, było już opublikowanych dużo wcześniej. Chociażby Latającą machinę można znaleźć w najnowszym wydaniu Bradbury’ego przez Wydawnictwo MAG. Opowiadanie to najbardziej też odstaje od pozostałych i szczerze dziwię się, że znalazło się w antologii. Podobnie zresztą jak wieńczący całość poemat Spadanie Jamesa L. Dickeya, oparty na prawdziwych wydarzeniach, ale niewiele mający wspólnego z zapowiadanym horrorem.
Podsumowując, 17 podniebnych koszmarów to zbiór dosyć przeciętny. Jeśli oczekujecie opowiadań, które przyprawią Was o gęsią skórkę, możecie się gorzko rozczarować. Najwięcej wrażeń będziecie mieć, jeśli zabierzecie książkę w podróż samolotem – w domowym zaciszu raczej nie wzbudzi większych emocji. Niestety.
Prawda o kłamstwach
Zapewne każdy z nas przynajmniej raz w życiu zapragnął mieć genialną pamięć. Kiedy wracamy z zakupów bez części produktów, kiedy na klasówce z historii ważne daty i fakty dosłownie wylatują nam z głowy, kiedy mimo usilnych starań po raz kolejny zapominamy słówek w języku, którego chcemy się nauczyć – to tylko niektóre sytuacje, które wzbudzają w nas frustracje i inicjują marzenia o sytuacji, w której nie tylko bardzo szybko się uczymy, ale też niczego nie zapominamy. Jednak, tak naprawdę tylko nam się tak wydaje, że nasze życie wówczas cudownie by się odmieniło, a my bylibyśmy bardzo szczęśliwi.
O tym, jak naprawdę wygląda życie osoby, która niczego nie zapomina, opowiedzieć może cierpiąca na hipermnezję, siedemnastoletnia Jess Wilson, a właściwie Freya Walsh. Przez większą część młodego życia była ona członkiem Programu, czyli specjalnego projektu badawczego, który miał na celu zbadanie tajemnic ludzkiego mózgu. Tam, pod opieką profesor Andrei Coleman kształtowała swoje umiejętności, doprowadzając je niemal do perfekcji.
Ale taka pamięć absolutna to nie tylko ułatwienie w nauce języków obcych, czy jakiegokolwiek teoretycznego przedmiotu, bądź genialna orientacja w terenie. To również nieustanne odtwarzanie tego, o czym wolelibyśmy zapomnieć, to traumatyczne obrazy odtwarzane nieustannie, nieustannie też wywołujące cierpienie. Nic zatem dziwnego, że po tragicznej śmierci swojej matki i nieustannym przypominaniu sobie o wypadku samochodowym, którego kobieta była ofiarą, nastoletnia dziewczyna woli odciąć się od dotychczasowego życia, zerwać z Programem i stworzyć siebie na nowo, jako zwyczajną uczennicę. Korzystając z pieniędzy profesor Coleman, które Freya niejako sobie przyznała, jako wynagrodzenie za uczynienie z siebie obiektu badań, dziewczyna staje się Jess i rozpoczyna naukę w Dartmeet College, w małym miasteczku, w którym – ma taką nadzieję – nikt jej nie będzie poszukiwał.
Odtąd jej życie staje się kłamstwem, nieustannym udawaniem, że jest przeciętna, ale wszystko jest lepsze od pełnej kontroli, jaką sprawowano nad nią podczas udziału w projekcie. Niestety, to w miarę spokojne zwyczajne życie zaczyna walić się niczym domek z kart, po rzekomo samobójczej śmierci przyjaciółki Jess, Hanny. Dziwna dedykacja w księdze kondolencyjnej podpisana inicjałami zmarłej, tajemnicze wiadomości, które Jess otrzymuje oraz przeświadczenie, że ktoś bywa w jej pokoju, zmuszają dziewczynę do ostrożności, ale i poszukiwania prawdy o śmierci swojej matki.
Czy to możliwe, żeby ktoś odkrył niezwykłe umiejętności siedemnastolatki? Czy to twórcy Programu wpadli na jej trop? Jak naprawdę zginęła jej mama i czy nowy uczeń, Dan, to osoba, której Jess może nie tylko zaufać, ale i obdarzyć go głębszym uczuciem? Przekonamy się o tym dzięki lekturze niezwykle wciągającej powieści, nie tylko dla nastoletnich czytelników, która odsłania przed nami tajemnice ludzkiego umysłu, ale też brak moralności, zepsucie i zło, jakie mieszka w sercach niektórych ludzi.
Powieść „Prawda o kłamstwach”, autorstwa Tracy Darnton, to wspaniała wyprawa po zakamarkach pamięci, sporo przydatnych informacji na temat tego, jak działa nasz mózg i pamięć, ale przede wszystkim wciągająca książka, od której wprost nie można się oderwać. Brawurowo poprowadzona akcja, pełna ślepych zaułków i mylnych tropów, doskonale wykreowani bohaterowie – wszystko to sprawia, że publikacja Wydawnictwa Ya!, to lektura, o której szybko się nie zapomina. A jeśli kiedykolwiek zdarzy się, że – dostając niedostateczny ze sprawdziany przeklinać będziemy swoją zawodną pamięć, to przypomnijmy sobie historię Jess i jej talent, który okazał się być prawdziwą klątwą.
Giant Days. Tom 5 : Jak nie teraz, to kiedy?
Życie jest dla mnie największym olśnieniem. Nie sztuka, jak do niedawna myślałam, ale zwykła codzienność
Maria Peszek
„Giant Days” to seria komiksowa, którą niefortunnie zlekceważyłam - mam nadzieję, że autorzy mi wybaczą. Po tom piąty sięgnęłam impulsywnie i jestem po raz pierwszy zachwycona swoją lekkomyślnością, ponieważ trafiłam na wyjątkowo lekki, przyjemny komiks, napisany inteligentnie i z poczuciem humoru.
Trzy dwudziestokilkuletnie bohaterki Esther De Groot, Susan Ptolemy i Daisy Wooton, to studentki Uniwersytetu w Sheffield. Właśnie kończą pierwszy rok studiów i zbliżają się wakacje, które jednocześnie zwiastują nadchodzące zmiany. Ale zanim stare akademiki zostaną wyburzone, a dziewczyny wrócą zdobywać bezcenne doświadczenia życiowe na drugim roku studiów, czekają je wakacje. A co może złego się wydarzyć na festiwalu rockowym? A nawet gdyby, to przecież jak popełniać błędy, jak nie teraz, to kiedy?
„Życie jest dla mnie największym olśnieniem” - takim cytatem Marii Peszek rozpoczęłam, nie bez kozery. Coraz częściej przemawiają do mnie inteligentne, pełne dobrego i pozytywnego humoru komiksy, których akcja toczy się wokół zwykłej codzienności. Stąd przyjaznym okiem patrzę na takie cykle jak francuskie Sisters, japońską Youtsubę, czy teraz amerykańskie Giant Days.
Tom piąty skupia się wokół błędów młodości. Dzięki Esther, która doskonale wie, że „wiara w łatwy pieniądz jest tym, co odróżnia chłopstwo od inteligencji”, Ed wykaraskał się z afery plagiatowej, Daisy, w końcu straci cierpliwość i odzyska scyzoryk, a Susan przyjaźń z dziewczynami uratuje od totalnego pogrążenia się w przypadkowym transie narkotycznym.
Bardzo żałuję, że Giant Days nie wychodziło, gdy byłam na studiach, za to bardzo się cieszę, że gdy córka wyrośnie z Sistersów, będzie miała po co sięgnąć. Wielkie Dni bowiem pomimo że może pokazują głupawe błędy młodości, jednocześnie uczą, jak z nich wychodzić obronną ręką, hołdują przyjaźni, wspierają kobiecą lojalność, a przy tym pełne są pozytywnych emocji. Może pod względem estetycznym Giant Days nie wybijają się z tą swoją kreską rodem ze Scooby Doo, ale taktownym i humorystycznym podejmowaniem tematyki dorastających młodych ludzi, owszem.
Polecam, tym młodym ciałem i duchem.
Strażnik
Swoista apokalipsa, demony z ludowych opowieści, nietuzinkowa tajemnica – sam opis „Strażnika” zapowiadał smakowitą lekturę, wprost stworzoną dla mnie. Nie mogłam przejść obojętnie i obok fenomenalnej grafiki, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Ku mojej radości, treść książki okazała się równie fantastyczna, spełniła moje oczekiwania, a emocjonujące zakończenie miło mnie zaskoczyło…
„Strażnik” to mój pierwsze spotkanie z twórczością Pauliny Hendel i – jak zapewne się domyślacie – randka ta okazała się nadzwyczaj udana. Autorka zachwyciła mnie przede wszystkim nieziemską kreacją świata. Doskonale połączyła tematykę postapokaliptyczną ze słowiańskimi wierzeniami, tworząc nietuzinkową całość. Przyznam szczerze, że z początku nieco sceptycznie podchodziłam do tego pomysłu, jednakże z każdą stroną moje powątpiewanie zamieniało się w coraz żywsze zainteresowanie. Żałuję tylko, że tak niewiele uwagi poświęcono w treści bestiom, bowiem ich potencjał został zaledwie muśnięty. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach będzie więcej grozy i zwrotów akcji, bowiem .
Kuleje tutaj również nieco kreacja bohaterów, bo o ile Hubert jeszcze trzyma poziom, tak jedna z bohaterek to najprawdziwsza, stereotypowa nastolatka, której hobby zdaje się być stały foch. Popsuła klimat swoistego horroru, niemniej kreatywność autorki i przyjemnie pióro ratują sytuację. W jej powieści nie ma miejsca na zbędne opisy (choć mogłoby być ich więcej) i nudne dialogi - akcja rozgrywa się dość szybko i sprawnie jesteśmy przeprowadzani z jednego wątku do kolejnego. Najbardziej interesującymi elementami książki okazały się dla mnie opisy życia bez udogodnień elektrycznych oraz zamknięte na obcych społeczności, które budziły we mnie niepokój. Trafnym pomysłem okazało się również umiejscowienie akcji w Polsce, w której lasach szaleją demony.
Powieść Pauliny Hendel to atrakcyjna pozycja dla młodzieży, która urzeknie niejednego nastolatka. Oryginalna fabuła, młodzi bohaterowie oraz osobliwa złowieszczość całości sprawia, że książkę pochłania się jednym tchem. Powieść trzyma w napięciu, a atmosfera cudownie zgęstniała na ostatnich stronach. Mam nadzieję, że w drugim tomie autorka pokaże jeszcze więcej i wprawi mnie nie tylko w zachwyt, ale i w osłupienie! Dla lektur w takim klimacie warto zarwać nockę. Polecam serdecznie.
Do gwiazd
Choć Brandon Sanderson zdołał zdobyć w naszym kraju nie małą popularność, tak mnie dopiero teraz, przy okazji premiery jego najnowszej książki, udało się zapoznać z jego twórczością. Chociaż tytuł „Do gwiazd” kierowany jest przede wszystkim dla młodzieży, to mimo wszystko zostały w nim poruszane tak uniwersalne tematy, że z pewnością również Ci czytelnicy, którzy mają na karku nieco więcej wiosen, będą w stanie ją docenić – tak jak to było w moim przypadku. Zacznijmy jednak od początku…
„Do gwiazd” to opowieść o młodej, pełnej zapału dziewczynie, która robi wszystko, aby zrealizować swoje marzenie – podobnie jak jej ojciec, pragnie zostać pilotem kosmicznego myśliwca. Spensa, bo takie nosi imię, żyje na planecie, na której lata temu rozbili się jej przodkowie. Od tamtej pory stale walczą o przetrwanie z obcą rasą zwaną Krellami. To właśnie w pilotach tkwi ich największa siła, bowiem to oni w trakcie pobytu w szkole kadetów są uczeni tego, jak toczyć bitwy z kosmitami. Mimo wszystko Spensa nie ma przed sobą łatwej drogi i to nie tylko dlatego, że testy decydujące o tym, czy zostanie się przyjętym do szkoły, są trudne i skomplikowane. Dziewczynie nie jest straszna nauka, ona wręcz chłonie wiedzę jak gąbka, a jej pragnienie stania się pilotem jest dla niej najważniejsze. Jednak pojawia się inna przeszkoda – niechęć ze strony społeczeństwa i osób, które stoją najwyżej w hierarchii.
Brandon Sanderson stworzył naprawdę porywającą i pełną pasji historię, która w dosadny sposób pokazuje, że warto jest walczyć o swoje marzenia. Na każdym kroku przekonujemy się, że nie warto się poddawać, że trzeba mieć wiarę i brnąć naprzód, nawet pomimo najgorszych przeciwności losu. Spensa to niesamowicie dzielna i wytrwała dziewczyna, która nie boi się podejmować ryzyka i pragnie za wszelką cenę poznać prawdę o tym, dlaczego jej ojciec został okrzyknięty tchórzem, co w momencie sprawiło, że przypięto jej etykietkę – córka tchórza, której nie można ufać. Nie można jej przyjąć do szkoły, trzeba trzymać ją z dala od poważnych spraw. Spensa jednak nigdy nie miała zamiaru się poddać. Życzę każdemu, aby miał w sobie tyle zapału, co ta młoda dziewczyna! Od niej można się tylko uczyć! Co więcej, nie jest postacią egoistyczną, która swoją postawą krzywdzi innych, wręcz przeciwnie. To bardzo pozytywna bohaterka, od której wiele można się nauczyć.
Znaczną część tej książki spędzamy w szkole kadetów i stajemy się świadkami, jak nie uczestnikami, wszystkich wyczerpujących szkoleń, którym poddawani są przyszli piloci. To ogrom symulacji, ale także praca w terenie – niejednokrotnie bardzo ryzykowna i niebezpieczna. Uwaga! Sanderson nie boi się wybuchów, eksplozji czy poświęcania niektórych osób, co tylko potęguje powagę sytuacji, w jakiej znajdują się mieszkańcy planety, na której rozgrywa się akcja. Czemu Krelle ich stale atakują? Czemu są to tylko małe potyczki, a nie potężna inwazja? Co tak naprawdę wydarzyło się kilka lat temu, gdy ojciec głównej bohaterki zdezerterował? Jaka prawda kryje się za defektem tchórza? I chociaż chciałoby się poznać odpowiedzi na wszystkie te nurtujące pytania, to autor kończy tę historię w takim momencie, że czytelnik pozostaje w osłupieniu – pragnie więcej, a wie, że nie dostanie. To jedno z lepszych zakończeń w mojej karierze czytelniczej, bowiem naprawdę sprawiło, że poczułam potrzebę szybkiego sięgnięcia po kontynuację losów Spensy, ale nie ukrywam, że byłam lekko oburzona – no bo jak można tak dobrą historię skończyć w takim momencie, taką sceną, pozostawiając czytelnika bez odpowiedzi?!
Sanderson naprawdę szczegółowo opisał świat, w którym żyje Spensa, posługując się barwnym i dojrzałym językiem. Wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, to istna gratka dla fanów science-fiction, które w tym przypadku wcale nie jest aż tak młodzieżowe, jak mogłoby się wydawać. Dobra kreacja bohaterów, ciekawa i odważna główna bohaterka, odpowiednie tempo akcji i umiejętne stopniowanie napięcia – oto co autor oferuje nam w tej przygodzie, swoją drogą bardzo wciągającej i przemyślanej przygodzie. Zdecydowanie jest to książka, która zapewni Wam znakomitą rozrywkę na długie godziny – bo nie okłamujmy się, jest taką małą cegiełką, ale przecież przepadamy za grubymi książkami, prawda? Zwłaszcza jeżeli są naprawdę dobre!
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Brandona Sandersona uważam za jak najbardziej udane! Dałam się porwać tej pięknej historii, która każdemu czytelnikowi uświadomi, że warto mieć marzenia i je realizować. To taka życiowa fantastyka, która bawi i uczy, niesie ze sobą przesłanie, ale też stanowi doskonałą rozrywkę. Zdecydowanie polecam i pamiętajcie, zmierzajcie do gwiazd!