×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 3428.

Rezultaty wyszukiwania dla: współczesna

piątek, 26 sierpień 2016 11:50

Nieobecna

Julia i Julita to bliźniaczki, które od najmłodszych lat bawiły się w "zamienianie"- jedna przybierała tożsamość drugiej, ot tak, dla rozrywki. Choć od tamtych dziecinnych czasów minęło już sporo czasu, to kobiety nadal stosują tę niecodzienną rozrywkę. Na zamiany szczególnie namawia Julia, mająca dziecko i męża. Przybranie tożsamości jej samotnej siostry pomaga jej w kontaktach z kochankiem. I zapewne te wymiany trwałyby nadal, gdyby nie to, iż posiadająca drugie życie Julia zostaje zamordowana wraz z partnerem w mieszkaniu Julity. Żyjąca bliźniaczka utknęła w życiu zmarłej, bojąc się każdej decyzji. Ktoś jednak podąża jej śladem...

Miesiąc temu czytałam książkę o podobnej tematyce; tam również bliźniaczki zamieniały się ubraniami, ba, nawet imionami, twierdząc, iż są "siostrzaną jednością". Różnica była taka, iż wówczas chodziło o dzieci, nie o dorosłe kobiety. Byłam ciekawa, jak będzie z tą historią. I jestem bardzo mile zaskoczona, bo już dawno nie czytałam tak dobrej książki.

Choć identyczne, Julia i Julita różnią się osobowościami. Julita jest spokojna, pragnie życia rodzinnego, nie w głowie jej przelotne romanse. Przeciwieństwem jest jej siostra, przebojowa, seksowna i pewna siebie. I -jak się okazuje- prowadząca nieczystą grę nie tylko z mężem, ale i własną siostrą. Na jaw wychodzi mnóstwo tajemnic, skomplikowanych romansów i jeszcze dziwniejszych wydarzeń. A rozwikłanie sprawy morderstwa i poznanie na nowo własnej bliźniaczki spoczęło na barkach Julity.

Nieobecnej się nie czyta, ją się dosłownie pochłania! Każda kolejna strona to mrok, z którego po dokładnym śledztwie wyłaniają się kontury prawdy. Pogrążona w codzienności siostry Julita nie zna mężczyzn z życia zmarłej, nie wie, w jakich kontaktach pozostawała tamta z mężem. Nic. Każdy krok bohaterki może okazać się błędem. I jak się okazuje, w pewnych sytuacjach więzy krwi, nawet tak bliskie, nie znaczą nic. Czasem zastanawiam się, co się dzieje z tym światem. Komu można ufać, skoro nawet najbliżsi potrafią tak mocno zranić? A może życie ma opierać się tylko na pilnowaniu, aby nie zostać skrzywdzonym? Czy możemy z całą pewnością rzec, iż znamy swoich bliskich? Każdy ma sekrety, nawet ci, którym ufamy i sądzimy, że znamy ich na wylot.

Przy tej lekturze nie można się nudzić. Świetnie skonstruowana fabuła, bardzo dobrze zarysowane postacie (od bliźniaczek, poprzez kochanków, aż do męża, Patryka). Mnóstwo tajemnic, a ich rozwiązywanie to prawdziwy prezent od pani Olejnik. I to wszystko mieści się w 350- ciu stronach! Podziwiam Julitę za wytrwałość w dążeniu do odkrycia mordercy, a Julia... cóż, raczej nie należy do grona moich ulubionych bohaterek. I to, co zrobiła własnej siostrze, jest niewybaczalne. Żyjąca bliźniaczka tak naprawdę nie wiedziała nic o rodzinnym życiu jej siostry, okłamywana właściwie przez lata. Tym bardziej zasługuje na wyrazy uznania za tak dobre wejście w rolę zamordowanej bliźniaczki.

Nieobecna to nie tylko tajemnice "dnia codziennego", to także zagadkowa śmierć ich matki sprzed wielu lat. Pytanie, czy możliwe, aby oddalone od siebie o kilkanaście lat zgony miały ze sobą coś wspólnego... ? Ta historia jest pełna znaków zapytania, na szczęście dla czytelnika, wszystko zostaje gładko wyjaśnione, nie trzeba więc łamać sobie głowy nad niedopowiedzeniami.

Książkę pani Agnieszki Olejnik polecam każdemu, kto uwielbia zwroty akcji okraszone sekretami rodzinnymi. Nie zawiedziecie się!

Dział: Książki
poniedziałek, 20 czerwiec 2016 10:02

Cień eunucha

Niedawno na rynku ukazała się kolejna powieść katalońskiego pisarza Jaume Cabré, który niewątpliwie podbił serca polskich czytelników powieścią „Wyznaję". Nakładem wydawnictwa Marginesy wyszedł obecnie „Cień eunucha", który premierę w ojczystym kraju pisarza, miał dwadzieścia lat temu. W Polsce to czwarta książka Cabré.

„Cień eunucha" to wielowątkowa powieść z ciekawą i oryginalną narracją. Podobnie jak w „Wyznaję" ważną rolę odgrywa tutaj muzyka. Poszczególne rozdziały zawierają terminy muzyczne: „Andante (Preludium)", „Allegretto (Scherzando)", „Allegro (Kadencja)", „Adagio (Chorał: Es ist genug!"). Gdzieniegdzie też pojawia się zapis nutowy. W tle więc pobrzmiewa muzyka, między innymi preludia Chopina.

Głównym bohaterem powieści jest Miquel Gensana – o przydomkach: Wątpiący, Wybraniec i Syn Marnotrawny. Spotyka się w restauracji z koleżanką z redakcji czasopisma „Czasopismo" po pogrzebie przyjaciela. Opowiada o przeszłości. Między innymi czytelnik ma okazję poznać jego rozmowy z Maurycym, który relacjonuje dzieje rodu Gensanów, oczywiście na tle historii Hiszpanii.

Nieprzypadkowo miejscem zdarzeń jest restauracja znajdująca się w utraconym przez rodzinę Miquela domu. Tutaj przecież wciąż obecne są duchy przeszłości, świadkowie konfliktów, złych decyzji i porażek, bo głównie właśnie o porażkach opowiada kataloński pisarz. Bohater rozlicza się z przeszłością, która z pewnością nie była pasmem sukcesów. Wokół przecież zawsze czaiła się śmierć, a każde uniesienie przynosło za chwilę rozczarowanie i tęsknotę za tym, co było. I nie tylko chodzi tu o indywidualne losy, Cabré charakteryzuje kilka pokoleń skazanych na klęskę. Nie ma miłości, szczęśliwych rodzin, realizacji marzeń, wybitnych talentów, bogactwa. Wszystko przepadło.

Miquel Gensana to niespełniony artysta, krytyk. Z goryczą powtarza słowa: „Kto chciałby być krytykiem, gdyby mógł być pisarzem"[1]. Być może właśnie dlatego krytyk widzi wciąż za sobą cień eunucha – człowieka bezpłodnego, pozbawionego mocy twórczej.

„Cień eunucha" w sposobie opowiadania przypomina „Wyznaję". Zresztą motyw muzyczny również łączy te dwie powieści. Jaume Cabré nie ułatwia czytelnikowi czytania, komplikując narrację. Bardzo łatwo przechodzi od opowiadania w pierwszej osobie do narracji trzecioosobowej. Trzeba być bardzo skupionym i uważnie śledzić tekst, ponieważ można się tu zagubić. Kilka razy pojawia się również drzewo genealogiczne Gensanów, co też na chwilę zatrzymuje czytelnika. Z pewnością jest to powieść, którą należy się delektować, nie da się jej przeczytać jednym tchem, trzeba się rozsmakować w stylu katalońskiego pisarza i wczuć w niezwykły klimat opowieści. Jednak z pewnością warto przeczytać.

[1] Jaume Cabré: Cień eunucha. [Tłum. Anna Sawicka]. Warszawa 2016, s. 410

Dział: Książki
środa, 09 marzec 2016 08:22

Wywiad z Arturem Laisenem

Twoja debiutancka powieść „CK Monogatari" była książką raczej nietypową, jeśli chodzi o przynależność gatunkową – określasz ją „thrillerem metafizycznym" czy też „współczesną powieścią obyczajową z elementami fantastyki". Pierwsza część „Teraii" czyli „Studnia Zagubionych Aniołów" to fantasy nawiązująca bardziej do klasyki gatunku niż do najnowszych powieści Martina czy Eriksona. Skąd ten zwrot?

Dział: Wywiady
piątek, 26 luty 2016 19:58

Baśnie japońskie

„Niepublikowany dotąd na rynku polskim zbiór najpopularniejszych japońskich baśni i legend" - głosi opis z tyłu okładki. I rzeczywiście. Mimo że zwykłam sięgać po wszystkiego tego typu wydania, większości opublikowanych w książce historii nigdy wcześniej nie poznałam.

Baśnie japońskie, wbrew opisowi z tyłu okładki, nie są przeznaczone dla dzieci (chyba, że chcemy je skutecznie oduczyć na przykład gadulstwa). To podania dzięki którym czytelnik w jakiś sposób może zaznajomić się z kulturą Dalekiego Wschodu. Niewiele mają wspólnego z naszymi, europejskimi baśniami, nawet tymi mrocznymi jak historie Hansa Christiana Andersena. Wiele z nich odnosi się do religii, inne do konkretnych zwyczajów i wierzeń, kolejne są po prostu metaforami lub przykładami odpowiednich zachowań. Żadne z opowiadań nie pozostaje bez puenty, niektóre przesłania jednak Europejczykom może być trudno zrozumieć. Nie tylko historyczna, ale nawet współczesna Japonia to dla nas zupełnie inna, nie zawsze zrozumiała, rzeczywistość.

Książkę zdobią czarnobiałe przedruki japońskich drzeworytów, które zawsze bardzo lubiłam. Każdy z nich odpowiada konkretnej historii. Samo wydanie nie jest zachwycające - takie po prostu zwyczajne, jak książka, której nie żal zabrać nam ze sobą na przykład w podróż pociągiem. Tłumaczenie tekstu jest ogólnie dobre, spodobało mi się to, że tłumaczka umieściła tłumaczenie niektórych japońskich słów w przypisach, zamiast tłumaczyć je bezpośrednio w treści. Przez przypadek zwróciłam jednak uwagę na inną rzecz. Naszukałam się opowiadania "Demon z Adachigahary" w wersji angielskiej i gdy wreszcie udało mi się je znaleźć, okazało się, że tam występuje goblin-kanibal, a tytuł opowiadania brzmi "The goblin of Adachigahara". Taka drobna rozbieżność jezykowa. Momentami też nie do końca podobały mi się zabiegi z pierwotnego, japońskiego tłumaczenia baśni. Uważam, że niektóre, skierowane do czytelników wyjaśnienia, nieco psują klimat opowieści i można je było umieścić w przypisach, tak jak nasza rodzima tłumaczka umieściła w nich znaczenie nie przetłumaczonych, japońskich pojęć.

Bardzo lubię japońskie opowieści, podania i legendy, a w zbiorze „Baśni japońskich", który ukazał się nakładem wydawnictwa Kirin jest ich całkiem sporo. Zdecydowanym plusem publikacji jest fakt, że teksty nie zostały skrócone czy ocenzurowane. Poznajemy je więc w oryginalnej wersji. Po cichu liczę na to, że kiedyś ktoś w ten sposób zdecyduje się przetłumaczyć na język polski „Opowieść o księciu Promienistym" bo póki co dostępny w naszym kraju jest zaledwie niewielki fragment.

„Baśnie japońskie" autorstwa Yei T. Ozaki serdecznie wszystkim polecam. Niekoniecznie musisz być zagorzałym wielbicielem kultury japońskiej, żeby z przyjemnością je przeczytać. W książce znajdują się aż dwadzieścia dwa teksty dlatego uważam, że każdy ma szansę znaleźć w niej przesłanie, które skierowane będzie właśnie do niego.

Dział: Książki

Rok temu swoją premierę miał debiut Agnieszki Tomczyszyn, współczesna powieść "Ezotero. Córka wiatru". Książka cieszyła się i nadal cieszy dużym zainteresowaniem, a recenzje są bardzo pochlebne. Dlatego też z wielką przyjemnością, wraz z wydawnictwem MG, informujemy, że już 17 lutego zostanie wydana kolejna książka autorki - "Ezotero. Moje przeznaczenie".

Dział: Patronaty
piątek, 15 styczeń 2016 19:50

Kuracja samobójców

Uciekaj, uciekaj, uciekaj! Ale... dokąd?

Sloane i James umknęli z zachłannych rąk Programu, tymczasowo dołączając do zdziesiątkowanej grupy buntowników, w chwili obecnej zamykającej się na czterech osobach.- Buntowniczej Dallas, spokojnym Casie, Michaelu Realmie, tym samym, który tak wiele razy w ośrodku ratował z opresji Sloane oraz Lacey, przyjaciółki głównej bohaterki. Życie grupy nastolatków zostało sprowadzone do nieustannej ucieczki, poszukiwania nowego lokum i sprawdzania, czy aby na pewno nie dotknęła ich epidemia. Przewaga bohaterów nad okrutnym Programem to nie tylko posiadanie w swoich szeregach rozpoznawanych wszędzie uciekinierów- Sloane i Jamesa, lecz również pewnej małej tabletki, zwracającej wspomnienia.

Pamiętam jeszcze emocje, jakie towarzyszyły mi podczas czytania Plagi samobójców. Towarzyszyłam bohaterom w walce z epidemią, własnymi uczuciami, a ostatecznie i Programem. Biegłam za Sloane, uciekałam przed agentami, szukałam kryjówki. Tak, zdecydowanie książka pełna emocji. Czy drugi tom utrzymał wysoki, narzucony przez część poprzednią, poziom?

Z całą pewnością tak. Tym razem nieco zmienia się sceneria, poznajemy drugą twarz każdej, dotychczas znanej nam postaci, tę, która odpowiedzialna jest za chęć przeżycia, walkę. Ucieczka z łap Programu to dopiero początek naprawdę długiej drogi do wolności i nie wiadomo, czy w ogóle istnieje możliwość jej osiągnięcia. Mimo wszelakich niepewności, mimo burz i odrzuconych uczuć każde z nich stara się wszelkimi sposobami przeżyć, wytrwać. Nie ważne, czy muszą udawać silnych, czy naprawdę tacy są. Liczy się efekt, owoc ich starań. Każdy dzień to dla grupy buntowników 24 godziny niepewności - odnajdą nas? Przy pisaniu recenzji pierwszego tomu dużo myślałam o sytuacji nastolatków w wykreowanym przez Suzanne Young świecie. Świecie, gdzie każda łza może doprowadzić do zamknięcia w ośrodku, do utraty wspomnień, uważanych za traumatyczne. Część druga nie skupia się już tak bardzo na kwestii bestialskich działań lekarzy zamieszanych w ów projekt, bardziej zaś na problemach związanych z przymusem nieustannego ukrywania się przed światem. W końcu historia Sloane i Jamesa to współczesna wersja Romea i Julii, dodatkowo rozdmuchana przez media. I mimo wszelkiej ostrożności żadne z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, jak łatwo jest ich wyśledzić.

Pojawiają się nowi bohaterowie, jak na przykład pewien dziennikarz, chcący ujawnić nielegalne działania Programu, a tym samym zająć należne mu miejsce na dziennikarskim piedestale. Wbrew pozorom przedkłada dobro buntowników nad swoje, a jego udział w pewnych wydarzeniach będzie miał ogromne znaczenie. Niemal śmiertelne. Inne postacie z kolei odkrywają przed pozostałymi swoje tajemnice, doprowadzając do konfliktów. Jeszcze inne łamią serca, zmieniają zdanie, odpychają i znów powracają. Tyle w kwestii miłosnej, jeśli chodzi o Kurację samobójców.

Właściwie wszystkie pozytywne aspekty Plagi samobójców powtarzają się w kontynuacji - ciekawy, w pełni wykorzystany temat samobójstw wśród młodzieży, przybierających rozmiar epidemii (do tego bardzo współczesny nam, czytelnikom, z pominięciem słowa epidemia), wartka akcja, wyraziści bohaterowie o różnorodnych cechach charakteru i przede wszystkim emocje, uderzające podczas czytania. A minusy? Jak do tej pory nie znalazłam ani jednej wady, może tylko lekko irytował mnie ciągle zmieniający się stosunek Sloane do Realma, ale też ze względu na okoliczności potrafię ją zrozumieć. Z niecierpliwością oczekuję kolejnego tomu, choć zakończenie Kuracji samobójców wskazywałoby, iż ciągu dalszego nie będzie... ale będzie, nie martwcie się.

Kto już ma za sobą tom pierwszy, tego raczej do sięgnięcia po część kolejną nie muszę zachęcać. Kto wciąż się wzbrania przed wejściem do Programu - tego szczerze zachęcam. Nie przegapcie tej serii!

Dział: Książki
niedziela, 27 grudzień 2015 19:52

Greccy herosi według Percy'ego Jacksona

Życie w świecie mitów, pełnym potworów i boskich ingerencji w decyzje śmiertelników nie jest  łatwe ani przyjemne. Percy Jackson dobrze o tym wie. Na każdym roku czyha na człowieka jak nie klątwa, to pokusa, której oprzeć się nie sposób. Najgorsze jest to, że na co by się człowiek nie zdecydował i tak wybierze źle, bo takie założenie przyjęli przecież greccy tragicy. Bogowie nie dają człowiekowi żyć w spokoju i harmonii, a jeśli ten człowiek jest w dodatku herosem, czyli dzieckiem śmiertelniczki i boga z Olimpu, wtedy ma już przekichane. Jak bardzo? Bardzo, bardzo.


Rick Riordan to specjalista w nadawaniu starożytnej mitologii nowych znaczeń i kontekstów. Najpierw zdobył sobie serca czytelników serią o Percym Jacksonie, a potem stworzył serię o Olimpijskich herosach. Fabuła obu serii tematycznie dotyczyła mitologii greckiej i rzymskiej. Następnie do rąk czytelników trafił cykl zatytułowany Kroniki rodu Kane związany z mitologią egipską, natomiast tej jesieni na rynku książkowym pojawił się pierwszy tom nowej serii bazującej na mitologii skandynawskiej. Naprawdę pomysłowości mógłby pozazdrościć Riordanowi niejeden pisarz.
Książka zatytułowana Greccy herosi według Percy'ego Jacksona  stanowi specyficzny dodatek dla fanów młodego herosa. We wstępie młody bohater wyjaśnia czytelnikowi, że skuszony dożywotnimi dostawami pizzy i żelków, zdecydował się na napisanie książki o najsławniejszych herosach z mitologii. Ich barwne życiorysy, pełne przygód i niespodziewanych zakrętów losu, stanowią wspaniały materiał do snucia gawęd dla spragnionych nowych historii czytelników.


W dwunastu opowieściach Percy przedstawia nam swoje wersje przygód herosów. Trzymając się wersji znanej nam z mitów, heros opowiada o postaciach, z którymi, jako syn Posejdona, miał możliwość spotkać się osobiście. W snutych historiach nie chodzi o to, by dowiedzieć się czegoś nowego, bo przecież dzięki mitologii wiemy, jak potoczyły się losy Herkluesa czy Tezeusza. Percy jednak opowiada o nich na swój specyficzny sposób. Nieustanne pakowanie się w tarapaty przypisuje na przykład ADHD, które według niego ma każdy heros. Swoich bohaterów ubiera na modę współczesną, a komunikować im każe się za pomocą sms-ów i smartfonów. Dzięki temu znane już historie przybierają zupełnie inny wydźwięk.  Percy narrator nie pomija wstydliwych czy brutalnych faktów z życia herosów, stara się opowiadać bardzo rzetelnie, nikogo też ostatecznie nie gloryfikuje ani nie potępia.
Wydanie zawiera ilustracje autorstwa Johna Rocco, stałego współpracownika Ricka Riordana, dzięki którym snuta historia jest przyjemniejsza i łatwiejsza w odbiorze.


Dzięki niniejszej antologii dowiemy się, jak dzielnym i opiekuńczym synem był Perseusz. Poznamy boginię Afrodytę w nowej roli, a mianowicie wrednej teściowej w historii o Erosie i Psyche. Wspólnie z Herkulesem wykonamy dwuanaście głupich prac, przy których trzeba się nie lada napocić. Dowiemy się, jakie są konsekwencje prowadzenia ognistego rydwanu bez prawa jazdy i znajomości trasy. Zobaczymy też na własne oczy, że bogowie nie są zbyt wychowawczy i pedagogiczni jako rodzice dorastających nastolatków. Wspólnie z Jazonem i Argonautami udamy się w pełną niebezpieczeństw podróż po złote runo z superowcy. Żeby nie było, że herosami mogli być tylko mężczyźni, Percy przytoczy nam kilka historii o dzielnych kobietach, które, jak na tamte czasy były prawdziwymi feministkami.  Kyrene, Atalanta i Otrera są najlepszym na to dowodem.


Zbiór ten to prawdziwa perełka nie tylko dla miłośników mitologii. Napisany prostym, przystępnym językiem, przyjaznym dla współczesnego czytelnika, spodoba się i starszym i młodszym odbiorcom. Percy ze znaną sobie swadą przybliża nam te historie, a humor i kpina, z jaką je opowiada, sprawiają, że nie tylko przyjemnie się je czyta, ale też z pewnością na długo zapamięta.
Wstyd się przyznać, ale książka ta jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Riordana. Jej lektura stała się dla mnie motywatorem, by zacząć przygodę z Percym Jacksonem, ale przede wszystkim sięgnąć po pierwszą antologię tego autora traktującą o greckich bóstwach.
Polecam lekturę greckich herosów. Jest zabawna, wzruszająca i dowcipna. Naprawdę warto.

Dział: Książki
środa, 11 listopad 2015 21:29

Wywiad z Tomaszem Duszyńskim

Pisarz, dziennikarz, scenarzysta gier komputerowych, maratończyk. Hobbystycznie fotografuje i kosi trawę. Debiutował opowiadaniami w periodykach internetowych. Opublikował ich kilkanaście. Jego utwory znalazły się w licznych zbiorach opowiadań, a sam zdążył już wydać kilka powieści. Najnowszą jest "Droga do Nawi". Tomasz Duszyński tym razem postanowił stworzyć powieść fantasy o słowiańskich i germańskich bóstwach. I zgodził się przy okazji ze mną o niej porozmawiać. :)

Dział: Wywiady
piątek, 09 październik 2015 08:51

Droga do Nawi

Co powiecie na współczesną fantastykę, w której spotkacie się z plejadą słowiańskich i germańskich bóstw? Której akcja wcale nie rozgrywa się za czasów świetności pogańskich wierzeń?  W dodatku napisaną przez polskiego pisarza? Myślę, że w większość z Was odpowiedziałaby głośne „hurra!". Tomasz Duszyński właśnie z taką koncepcją stworzył swoją najnowszą powieść fantasy. „Droga do Nawi" łączy w sobie wierzenia z naszych ziem z wartką, niemalże sensacyjną akcją, magią i całym naręczem fantastycznych postaci.

Okładkę książki zdobi posąg Świętowita – słowiańskiego bóstwa o czterech twarzach. Z jego oczu zradzają się pioruny, które wzbijają się w niebo. Od dołu posąg otoczony został przez mgłę, zanim widać szereg wieżowców, szalejącą w mieście burzę. Już w projekcie okładki widać połączenie współczesnego nam świata z wiarą w słowiańskich bogów.

Alek Bielski, Polak, weteran z Afganistanu sprawdzający się w nowej pracy. Rosjanin, Misza Asieniewicz, moskiewski policjant. Ksenia Morozowa, Rosjanka, dziewczyna pracująca w sklepie obuwniczym w Moskwie. Losy tej trójki, początkowo niezwiązane, zostają połączone za sprawą pradawnych bóstw. Zostają uwikłani w intrygę tajemniczego świata, o którego istnieniu żadne z nich do tej pory nie miało pojęcia. Wciągnięci w niebezpieczny wir wydarzeń dowiedzą się o sobie samych (i o sobie nawzajem) o wiele więcej niż mogliby kiedykolwiek się spodziewać. Kim tak naprawdę jest Ksenia? Czy Perun zdoła osiągnąć swój cel i zawładnąć światem ludzi? Jakie znaczenie w całej historii mają Alek i Misza? Czy wszyscy wyjdą cało ze starcia z bogami?

Tomasz Duszyński wygrał już samym pomysłem na swoją powieść fantasy. Ciężko mi ocenić, jak bardzo „Droga do Nawi" mogłaby zainteresować czytelników spoza naszego kraju, lecz z pewnością na naszym podwórku wybija się koncepcją. Świat bóstw, wierzeń słowiańskich i germańskich, dżinów, krasnoludów, herosów z dawnych czasów nie została przy tym umieszczona w czasach nam dalekich, dawnych. Polski pisarz wybrał współczesność – wydarzenia dzieją się w Moskwie oraz w Warszawie. Dzięki czemu najnowsza powieść Polaka wpisuje się także w modne ostatnio urban fantasy.

Cieszy mnie, że przy tym wszystkim powieść nie obfituje w całe tuziny postaci ze słowiańskiej mitologii. Spotykamy się z Nyją, Sygurdem, Perunem, Welesem, którzy są idealną reprezentacją bóstw. Dzięki temu Duszyński pokazuje czytelnikowi świat, którego jednocześnie do końca nie odkrywa. Może kogoś tym zafascynuje, może ktoś chociaż pobieżnie sprawdzi, kto był kim, a może ktoś po prostu dowie się o istnieniu herosa Sygurda.

Duszyński podejmuje także temat samego sensu istnienia bogów. Dopóki ludzie w nich wierzą mają się całkiem dobrze. Gdy ludzie mocno w nich wierzą – stają się coraz potężniejsi. I na odwrót. Bez ludzi nie ma bogów – mogą trwać tylko dzięki nam.

Jedynym moim zarzutem wobec „Drogi do Nawi" jest chaos, który występuje u jej progu. Początkowo trudno było mi się odnaleźć w przedstawionym świecie, we wszystkich intrygach, w połączeniu świata, który znają bohaterowie z tym magicznym.  Jednak wraz z rozwojem powieści , wraz z każdą kolejną stroną wszystko staje się coraz bardziej klarowne.

„Droga do Nawi" to przede wszystkim szybka akcja. Nie zabraknie strzelanin, walk, magicznych potyczek czy sporów między bogami. Podobnych scen w książce jest na pęczki, a całość okraszona jest całym mnóstwem spisków, intryg, manipulacji, które podejmowane w jednym świecie oddziaływują na drugi. Przy tym to powieść niezwykle zabawna - bohaterowie nie stronią zarówno od sucharów, jak i ciętych ripost. Humor przejawia się także w sytuacjach, w których Alek czy Misza odkrywają kolejne elementy nowego dla nich świata i zastanawiają się, czy rzeczywiście cała ich przygoda po prostu im się nie wyśniła.

Intrygująco przedstawia się także cały mityczny świat bóstw, który jest niedostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Duszyński dzieli go na Departamenty Wschodni i Zachodni, opowiada o tym, jak te enigmatyczne stwory żyją obok bohaterów, a nikt nie potrafi się zorientować, że nie są ludźmi. W tle prezentuje się bogaty obraz dwóch stolic – Warszawy i Moskwy, przez które przemierzamy wraz z Alkiem, Miszą i Ksenią.

Polski autor prowadzi trzecio- i pierwszoosobową narrację. W tej pierwszej opowiada o losach Kseni, Miszy oraz niekiedy o spotkaniach bogów. Bezpośrednio oddaje głos jedynie Alkowi, którego spojrzenie jest jakby wyróżnione spośród głosów wszystkich bohaterów. Mimo to, ciężko niekiedy zrozumieć niektóre z jego zachowań, dopatrzeć się większego sensu w podejmowanych przez niego decyzjach.

„Droga do Nawi" to ciekawy koncept, a przy tym całkiem sprawnie zrealizowany. Cieszy, że autor wziął się za „naszą" mitologię, nie szukał inspiracji w dalekich światach. Umieszczając akcję w dwóch bliskich nam stolicach również sprawia, że polski czytelnik będzie z większą radością przemierzał przez świat tak mu bliski. A nuż uwierzy, że za każdym rogiem czai się przygoda i należy tylko wypatrywać, kiedy bogowie zmącą nasz, czasem niezbyt lubiany, spokój?

Dział: Książki
środa, 30 wrzesień 2015 15:18

Anatomia zła

Nie znoszę recenzować kiepskich polskich filmów. Tym bardziej, jeśli zapowiadały się naprawdę poprawnie, jeśli kryły w sobie jakiś potencjał. Wtedy mój wewnętrzny patriota się burzy, domagając się mniej surowej oceny. W przypadku „Anatomii zła" odczekałam kilka dni, aby gniew na Jacka Bromskiego się ulotnił. Rozczarowanie nie minęło, a wręcz się spotęgowało, bo po raz kolejny polscy twórcy udowodnili, że zrobienie dobrego filmu gatunkowego nadal jest w naszym kraju wyzwaniem, któremu większość z nich nie umie sprostać.

Współczesna Polska. Płatny zabójca o pseudonimie Lulek (Krzysztof Stroiński) został niedawno warunkowo zwolniony z więzienia. Wkrótce potem kontaktuje się z nim prokurator, który kierował wobec niego nie tak dawno oskarżenia i składa mu propozycję. W zamian za zabicie dyrektora Centralnego Biura Śledczego Lulek dostanie 100 tysięcy złotych i będzie mógł opuścić kraj na zawsze. Niestety, okazuje się, że wzrok snajpera nie jest już taki jak kiedyś. Lulek potrzebuje pomocy – nie ujawniając szczegółów sprawy, zwraca się do sierżanta Staszka (Marcin Kowalczyk), który został kozłem ofiarnym nieudanej misji w Afganistanie. Czy żołnierz uwierzy w kłamstwa Lulka? Czy uda im się wykonać zadanie?

„Anatomię zła" początkowo nawet nieźle się ogląda. Lecz w ostatnich 20-stu, może 15-stu minutach ma miejsce tak wiele nielogicznych wydarzeń, że ciężko je przełknąć, zaakceptować i zapomnieć o nich, pozostawiając w pamięci wyłącznie pierwsze kilka sekwencji filmu. Ostatecznie to marny thriller i z przykrością muszę stwierdzić, że ciężko dopatrzeć się w nim wyraźnych atutów. Jacek Bromski ewidentnie miał dobrą koncepcję, niezły plot (przynajmniej jeśli chodzi o wprowadzenie) i gdyby wszystkie elementy zaprezentować przynajmniej na akceptowalnym poziomie, wyszłoby z tego prawdopodobnie całkiem ciekawe kino gatunkowe. Tym bardziej, że produkcja rzeczywiście niesie w sobie znamiona thrillera.

Najlepiej więc odbierać obraz jako historię o płatnym mordercy na emeryturze osadzoną w naszych polskich realiach. Mamy więc polskie skandale, polską policję, polski absurd, polski brak logiki, a i polską mądrość. Lulek wypowiada parę kwestii, które nieźle definiują naszą mentalność, przy których nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. To cecha charakterystyczna Bromskiego, który, gdyby się postarał, pozostałby irytującym, lecz wyjątkowym, narodowym kpiarzem.

Główny bohater to mieszanka cech samotnego emeryta, płatnego zabójcy i byłego więźnia. Lulek wczuwa się w rolę mentora oraz ojca Staszka, ucząc go zasad savoir-vivre, a także... jego przyszłego zawodu. To również postać, po której nie wiadomo, czego się spodziewać. W jednej chwili morduje z zimną krwią, w drugiej radośnie kupuje warzywa i zachwala uroki pomidorów. Nieco się te zachowania ze sobą gryzą, choć rozumiem, że w jego osobowości znajdują się dwie strony – zawodowa i prywatna. Jednak zabrakło mi czegoś, aby zachowanie Lulka uwiarygodnić.

Aktorsko dobrze wypada wyłącznie Krzysztof Stroiński, który zresztą trzyma cały film w ryzach. Jednak nawet jego starania nie zatuszują marnego Marcina Kowalczyka i pojawiającej się epizodycznie w roli prostytutki Michaliny Olszańskiej (co ciekawe trzy czwarte kobiet w filmie to prostytutki lub kochanki, nie jestem feministką, ale jedna ze scen w barze co najmniej mnie zażenowała i obrzydziła).

Filmowi towarzyszy także okropna, tragiczno-dramatyczna muzyka, która została bardzo źle dobrana. Wydaje mi się, że komuś zamarzyło się Hollywood, jednak droga wiedzie w zupełnie inną stronę niż  ta w kierunku upiornych dźwięków rodem z popularnego polskiego tasiemca.

Jacek Bromski nakręcił kilka niezłych filmów i przeglądając jego dorobek można dojść do wniosku, że najlepiej sprawdza się w komediach. W dodatku w takich, które przepełnione są „polską mądrością". „Anatomia zła" to nijaka próba wpisania się w kino gatunkowe. Produkcja spala się od początku, fundując na koniec, na dobicie, widzom katastrofalne rozwiązanie fabuły. A przecież wiele można było z tego uratować. Tym razem znowu polskiemu kinu się nie udało.

Dział: Filmy