Rezultaty wyszukiwania dla: thriller
Terapia
Z twórczością Klaudii Muniak po raz pierwszy zetknęłam się w 2021 roku. Thriller medyczny „Psychopata” zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie i zachęcił do zapoznania się z innymi tytułami autorki. Spodobało mi się to, z jaką naturalnością pisarka wplata medycynę w fabułę swoich powieści. Dlatego, kiedy na księgarnianych półkach ukazała się „Terapia”, sięgnęłam po nią bez wahania. Jak wrażenia? Początkowo podeszłam do tej historii z pewną dozą sceptycyzmu. Jednak po pewnym czasie dałam się wciągnąć w wir wydarzeń. Uczucie niepokoju towarzyszyło mi do ostatniej strony. A w finale przyszedł czas na niemałe zaskoczenie. Końcowe sceny dosłownie zwalają z nóg!
Z czego wynikał ten sceptycyzm, który pojawił się u mnie na początku lektury? Cóż, kiedy akcja toczy się ślimaczym tempem, a główna bohaterka nie wzbudza sympatii, odbiorca ma prawo mieć wątpliwości. Luiza została wyposażona przez autorkę w bagaż trudnych i bolesnych doświadczeń, o których nie potrafi zapomnieć. Dużo rozmyśla o swojej przeszłości i analizuje to, co przeżyła. Oczywiście nie zdradzając czytelnikowi żadnych szczegółów. Kobietę przepełnia wiele emocji, ale najsilniejsze jest pragnienie zemsty, które teoretycznie ma jej pomóc w odzyskaniu spokoju. Bohaterka pozornie panuje nad sytuacją, ale tak naprawdę jest mocno rozmemłana. Momentami ciężko wytrzymać z nią i z jej przemyśleniami. Właśnie dlatego nie byłam pewna co do tej książki. Nadeszła jednak chwila, gdy akcja zaczęła przyspieszać, wątpliwości minęły, a ciekawość wzięła górę.
Autorce udała się kreacja głównej bohaterki, to trzeba przyznać. Luiza nie wzbudziła co prawda mojej sympatii, ale nie jest to postać płaska i bezbarwna. Rozważania, decyzje i czyny kobiety wywołują najróżniejsze emocje, a przecież o to właśnie chodzi, żeby czytelnik reagował w taki czy inny sposób, żeby coś odczuwał, cokolwiek by to nie było. Luizę przepełnia pragnienie zemsty, które zakrzywia obraz rzeczywistości i zaciera granicę między prawdą a fikcją, wytworem wyobraźni. Bohaterka jest zdezorientowana i gubi się we własnych emocjach i pragnieniach. Widać to coraz wyraźniej, gdy wydarzenia nabierają wreszcie tempa. Wówczas odbiorca już nie jest w stanie oderwać się od lektury, pragnie dotrzeć do finału tej historii i dowiedzieć się, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
A finał naprawdę zaskakuje, wbija w fotel i zapiera dech. Jestem pełna podziwu dla pomysłowości i przebiegłości Klaudii Muniak, a także umiejętności wpuszczania czytelnika w maliny. Autorka dobrze wiedziała, co robi - od początku do końca. Miała plan i sumiennie go realizowała. Spodziewałam się zupełnie innego zakończenia, tymczasem okazało się, że dałam się podpuścić. Podczas lektury wyciągałam wnioski i snułam domysły, idąc dokładnie w tym kierunku, w którym nie powinnam, a w którym pisarka chciała, żebym podążała. No cóż, wystrychnięto mnie na dudka i jestem z tego powodu zadowolona.
„Terapia” to jeden z tych thrillerów, które opatulają czytelnika grubą warstwą tajemniczości i roztaczają nad nim aurę niepokoju. Polecam!
Mortalista
Żadna praca nie hańbi, prawda stara jak świat. Również Honoriusz Mond, specjalista od śmierci jak możemy go pokrótce nazwać, żyje zgodnie z tą zasadą. Były kierownik katedry mortalistyki obecnie pracuje w małej (bo tylko dwuosobowej) firmie mającej za zadanie porządkowanie miejsc zbrodni. I gdy po śmierci emerytowanego nauczyciela wraz z szefową mają posprzątać jego dom, instynkt daje mu znać, że coś jest nie tak. Okazuje się, że pod budynkiem kryje się sieć tuneli, a w nich upozowane ciała dzieci.
Seryjny morderca, a może niczego nieświadomy starzec?
Honoriusz nie ma zbyt wiele czasu do zastanawiania się nad osobowością zmarłego nauczyciela, gdyż zostaje porwana kolejna osoba. W wyścigu z czasem tylko jeden może zostać zwycięzcą i Mond ma nadzieję, że to właśnie on nim będzie.
Nowa seria autorstwa Maxa Czornyja to zarówno gratka dla jego fanów, jak i czytelnicza ciekawostka dla tych, którzy w literaturze poszukują czegoś nowego. W końcu ile powstało książek o specjalistach od śmierci? Osobiście nie kojarzę żadnej, choć może przez lata w natłoku lektur coś po prostu mi umknęło. Niemniej jednak czułam, że czeka mnie ciekawa, czytelnicza przygoda.
Choć w zupełnie innym zakresie, lecz nadal w bliskim kontakcie ze śmiercią - tak można określić nowe zajęcie Honoriusza Monda. Początkowo dziwi fakt, że tak uznany specjalista mortalistyki postanawia zmienić „specjalizację”, aczkolwiek czytelnik ma świadomość, że za tym musi stać jakaś grubsza - zapewne prywatna - sprawa. Jako że jest to tom rozpoczynający serię, wiem, że ułamki odpowiedzi pojawią się w kolejnej części. Czym nasz główny bohater przyciąga do siebie uwagę? Stoi za tym nie tylko jego intrygujące zamiłowanie do tematyki śmierci, lecz również jego osoba. Honoriusza Monda możemy określić jako swego rodzaju człowieka starej daty, co widać po jego zamiłowaniu do antyków, nienoszonych obecnie strojów i zachowania. Dżentelmen w pełnej krasie. Inteligencja, spryt i szybkie kojarzenie faktów to cechy, które w większości charakteryzują wszystkich bohaterów Czornyja, nie inaczej jest też w przypadku speca od śmierci. I może dlatego tak przyciąga naszą uwagę.
Sieć tuneli, a w nich upozowane ciała dzieci... okruch informacji z okładki, który przyciąga uwagę wszystkich zafascynowanych mrocznymi tajemnicami. To kolejny aspekt historii tworzonych przez autora, dzięki któremu grono fanów jego twórczości wciąż się powiększa. Max Czornyj nie stawia na proste, nieskomplikowane historie - a nawet jeśli jakaś taka jest, to wówczas wybija się innym szczegółem. W przypadku „Mortalisty” to nie tylko ciekawa tematyka śmierci i człowieka, który jest z nią za pan brat, lecz tajemnica sieci tunelów. A dokładniej tego, co się w nich kryje. Czy upozowanie ciał dzieci to tylko kolejny przejaw szaleństwa, a może sprawca miał w tym jakiś cel? Szczerze powiedziawszy, podjęłam próbę rozwiązania tej zagadki, ale szybko poległam - żaden sensowny (w mniemaniu zabójcy oczywiście) motyw nie przychodził mi do głowy. I dlatego też ta książka jest tak ciekawa - ocieramy się tutaj o legendy, dawne wierzenia. Jednak szczegółów musicie szukać już w „Mortaliście".
Książki Maxa Czornyja bronią się same. Sięgając po nie, wiemy, że możemy spodziewać się wszystkiego, co najlepsze. Nawet jeżeli dana historia nie do końca trafia w nasze gusta, to styl pisania autora sprawia, że tak czy tak wciągamy się w historię. Do tego dochodzą intrygujące postacie - pisarz uwielbia tworzyć takie, które w jakiś sposób zapadną nam w pamięć, dzięki czemu z łatwością możemy rozróżnić poszczególne osoby wśród całkiem sporej już grupy bohaterów powstających spod jego pióra.
„Mortalista” tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że warto sięgać po książki Maxa Czornyja. Jest mrocznie, intrygująco, a i poniekąd możemy poszerzyć swoją wiedzę o otaczającym nas świecie. Z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji, zastanawiając się, czym tym razem mnie zaskoczy.
Znajdź mnie
Benjamin Fisher, seryjny morderca, od 30 lat odsiaduje wyrok w więzieniu. Jego ofiarami były kobiety, wabione przez niego za sprawą okrutnego i chytrego planu, w którym bez skrupułów wykorzystywał swoją malutką córeczkę Reni.
Po latach mężczyzna postanawia w końcu pójść na kompromis z policją — wskaże miejsca, gdzie ukrył ciała swoich ofiar, ale tylko wtedy, gdy będzie miał możliwość spotkać się ze swoją córką, z którą po wyroku sądu, stracił całkowicie kontakt.
Ostatnie życzenie, o jakim może marzyć Reni, to konfrontacja z bezwzględnym ojcem. Kobieta, mimo upływu wielu lat od tragicznych wydarzeń, wciąż nosi w sobie ogromne poczucie winy — czuje się współodpowiedzialna za dokonane zbrodnie. Dziewczyna postanawia jednak spotkać się z Fisherem - ma bowiem nadzieję, że odkrycie miejsca zwłok zamordowanych, choć w niewielkim stopniu zmniejszy jej poczucie winy. Reni podejmując tę decyzję, nie spodziewa się, jak cała sytuacja mocno wymknie się spod kontroli, przyjmując całkowicie nieoczekiwany obrót.
Ostatnimi czasy pochłaniam z największą przyjemnością powieści sensacyjne i thrillery. Z zainteresowaniem sięgnęłam więc po powieść Anne Frasier „Znajdź mnie”, która stanowi dopiero wstęp do całej serii.
Autorka dużą część powieści poświęciła warstwie psychologicznej: przede wszystkim obserwujemy Reni i jej codzienne zmagania ze wciąż wracającą do niej przeszłością. Wspomnienia z domu, gdzie wizerunek jej ojca przedstawiony jest jako portret dobrego i troskliwego rodzica, mieszają się z obrazem bezlitosnego i wyrachowanego mordercy. Czytelnik, razem z bohaterką, kluczy między tymi dwoma rysami osobowości Fishera, próbując znaleźć uzasadnienie dla jego zwyrodniałych czynów.
Dużą rolę w tej powieści przypisuje się również dzikiej pustyni, na której osiadła zmęczona życiem Reni. Jest ona niejako jednym z kluczowych bohaterów. Reni zrezygnowała z pracy w policji, by w odosobnieniu i ciszy tworzyć różnorodne wyroby z gliny. Nieokiełznana pustynia dodaje całej historii mroku i tajemnicy, a niebezpieczeństwa czające się za cieniem pustynnych roślin, dopełniają klimatu grozy.
Podsumowując, „Znajdź mnie” to wciągający i ciekawy thriller, który jest zapowiedzią wartej uwagi nowej serii. Plastyczne opisy, niepokojący i mroczny klimat oraz bogata warstwa psychologiczna — to główne atuty powieści, które finalnie sprawiają, że książka wyróżnia się spośród innych tytułów.
Zapowiedź: Pielęgniarka
Doskonale skonstruowany thriller psychologiczny, w którym medyczne kwestie są pretekstem do zarysowania skomplikowanej intrygi, pełnej kłamstw, zawiedzionych nadziei i miłości. Szokujący zwrot akcji.
Przełęcz
Zamknij wszystkie drzwi
W jednej chwili życie Jules Larsen posypało się jak domek z kart - nie dość, że została wyrzucona z pracy, to jeszcze tego samego dnia przyłapuje swojego chłopaka na zdradzie. Reasumując: nie ma pracy, chłopaka, ani mieszkania. Całe szczęście, że jej przyjaciółka przyjęła ją pod swój dach bez żadnego słowa sprzeciwu. Jules jednak nie zamierza w nieskończoność koczować na kanapie dziewczyny, pilnie rozgląda się więc za pracą. I mieszkaniem, oczywiście. Ogłoszenie o opiece nad mieszkaniem spadło na nią jak dar z niebios. Co więcej, nie chodzi o mieszkanie w jakiejś tam kamienicy, lecz o umieszczone w najbardziej tajemniczym hotelu zwanym Bartholomew. Za przebywanie w nim przez trzy miesiące kobieta ma dostać 12 tysięcy. Czy jest coś lepszego dla osoby, która nie ma innego wyjścia?
I zapewne Jules dziękowałaby niebiosom za tak niespodziewany dar, gdyby nie kilka dziwnych spraw. Po pierwsze, dość restrykcyjne zasady - zero gości czy niemożność spędzania nocy poza budynkiem. Nowo poznana opiekunka mieszkania znika, choć nie zająknęła się słowem, że planuje wyjechać. Do tego te dziwne dźwięki, które rozlegają się nocą...
Czy mroczna sława, która ciągnie się za Bartholomew, jest prawdziwa?
Nie ma nic ciekawszego niż hotel z długą historią dziwnych wypadków, do których dochodziło na jego terenie. Zresztą, znając poprzednią historię, stworzoną przez autora czułam, że i ta przypadnie mi do gustu. I na szczęście się nie pomyliłam.
Jak już wspomniałam, nasza główna bohaterka jednego dnia straciła wszystko. Nic więc dziwnego, że liczyła na przyjęcie ją do tej swoistej pracy, jaką jest opiekowanie się mieszkaniem w Bartholomew. Na trzy miesiące miałaby spokojną głowę i odnośnie pieniędzy, i mieszkania. Szybko jednak pewne wydarzenia zaczynają rodzić coraz liczniejsze pytania, a zagłębienie się w historię mrocznego hotelu nie daje żadnych odpowiedzi.
Uwielbiam, kiedy autor pogrywa z nami w taki sposób. Kiedy nie wiadomo, czy mamy do czynienia z czymś nadprzyrodzonym, czy po prostu za dziwnymi wypadkami stoi dobrze ukryta działalność ludzka. Riley Sager potrafi w taki sposób omotać czytelnika, że niemalże do końca nie jesteśmy pewni, co jest prawdą a co fikcją. Skrzętnie budowane napięcie czyha na nas na każdej kolejnej stronie, a my - mimo że będący niemymi świadkami historii - czujemy się tak, jakbyśmy sami zamieszkiwali pełen grozy hotel. Towarzyszymy naszej Jules na każdym, nawet najdziwniejszym etapie amatorskiego śledztwa. I powoli dopuszczamy do siebie prawdę o niemożliwym.
Liczyłam na to, że po „Wróć przed zmrokiem” autor utrzyma bardzo dobry poziom swojej twórczości i tak się właśnie stało. Podobnie jak poprzedniczka, tak i „Zamknij wszystkie drzwi” przyszpiliła mnie do fotela dopóty, dopóki nie dotarłam do ostatniej strony. I choć przyzwyczajona jestem do wszelkiego rodzaju pisarskich prób omotania mnie w pajęczynę niepewności, to Sagerowi udaje się to za każdym razem. Mimo tego, że przeczuwałam, co spotka mnie podczas lektury. Zresztą, chyba chciałabym wierzyć, że do głosu w tej książce doszło coś, co wykracza poza ludzkie rozumienie.
Riley Sager w inteligentny sposób włada piórem, tworząc historię, która wciąga czytelnika bez reszty. Nieobce jest mu tworzenie pajęczej sieci kłamstw, niedopowiedzeń i tajemnic, która stopniowo podczas czytania owija się wokół odbiorcy, pętając aż do ostatniej strony. Historia początkowo prowadzona dość niespiesznie, już po kilku rozdziałach nabiera coraz szybszego tempa, aż w końcu nie wiemy, kiedy zakończyliśmy naszą wspólną przygodę. Jestem pełna podziwu, a „Zamknij wszystkie drzwi” tylko utwierdziło mnie w tym, że warto sięgać po jego książki. W każdej z nich bowiem może na mnie czekać coś zupełnie innego, a przy tym mam gwarancję bardzo dobrze spędzonego czasu. I choć niektórzy uważają tę pozycję za słabszą niż poprzedniczka, to ja uważam, że nadal trzyma poziom. Jednak jak to mówią: „do trzech razy sztuka”, zobaczymy więc, co zaserwuje nam Sager w kolejnej powieści. Niemniej jednak polecam jego literackie dzieci każdemu, kto jeszcze się z nimi nie zetknął, a uwielbia taki misz-masz. Na pewno nie będziecie zawiedzeni
Wizje
Premiera: Co się stało z Mirandą Huff?
Hiszpański fenomen w końcu na polskim rynku! Genialny thriller psychologiczny, który zaskakuje niepowtarzalną fabułą. Widzę Cię. Gdy był już tak blisko domku w Hidden Spring, że dostrzegł zapalone światła, Ryan odczytał SMS-a. Nie wiedział jeszcze, że to ostatnia wiadomość od Mirandy.
Błyski
Kiedy dotarła do mnie informacja o nadchodzącej premierze „Błysków”, nie mogłam sobie odmówić lektury. Ich autorka ma już na koncie udany debiut „Sowniki”, o którym słyszałam wiele dobrego. Jednak nie to było argumentem, który przeważył szalę, lecz fakt, że Kamila Bryksy pochodzi z Gdańska. Kocham to miasto i jako jego wieloletnia mieszkanka z przyjemnością poznaję twórców, którzy się tutaj urodzili, wychowali, którzy są z nim w jakikolwiek sposób związani. Jakie wrażenia towarzyszyły mi w trakcie lektury oraz po jej zakończeniu?
Historia wciągnęła mnie od pierwszych stron i wydawało się, że w takim stanie dotrwam do finału. Jednak początkowa fascynacja i ciekawość po jakimś czasie straciły na intensywności, pojawiła się natomiast konsternacja. Z jednej strony powieść czyta się naprawdę lekko, a czytelnika nieustannie otacza aura niepokoju i tajemniczości. Akcja toczy się płynnie, może nie pędzi na łeb, na szyję, ale posuwa się naprzód bez ustanku. Z drugiej strony niektóre sytuacje nie powinny mieć miejsca, bo... według mnie przeczą prawom logiki. A przynajmniej mocno te prawa naginają. Między innymi stąd właśnie moje zmieszanie. Niektóre wydarzenia pozytywnie mnie zaskakiwały i podsycały apetyt, ale były również momenty, które musiałam przetrawić i po prostu zaakceptować ich istnienie.
Jeśli chodzi o kreację bohaterów, uważam, że jest nieźle, ale mogłoby być lepiej. Gdyby autorka poświęciła poszczególnym postaciom więcej czasu, czytelnik miałby do czynienia z całym wachlarzem wyrazistych osobowości. Tymczasem w trakcie lektury zderza się z szeregiem „takich sobie” bohaterów i tylko jedną Oliwią, której charakterystyka wybiega poza ramy szkicu. Co prawda nie mogę powiedzieć, że ta dziewczyna wzbudziła moją sympatię, bo absolutnie tak się nie stało. Niemniej jednak jej zachowania, myśli i odczucia zostały nakreślone dość czytelnie i trudno przejść obok tego obojętnie, bez grama jakichkolwiek, choćby i negatywnych emocji.
W zdumienie wprawił mnie finał tej historii. Nie sądziłam, że tak się to wszystko potoczy. Zakończenie kompletnie nie przypadło mi do gustu, bo po prostu wydało mi się nierealistyczne, naciągane. Niemniej jednak umiejętności zaskakiwania odbiorcy odmówić autorce nie mogę. Jeszcze jakiś czas po zakończeniu lektury zadawałam sobie pytania typu: Jakim cudem?
„Błyski” nie są pozbawione wad, ale mimo wszystko mogą stanowić idealną na leniwe popołudnie lekturę. Jest to książka, która angażuje czytelnika, którą czyta się szybko i z zainteresowaniem. I nawet jeśli pojawiają się zgrzyty, trudno się zatrzymać, chce się iść dalej i dalej, do samego końca.
Podszepty
Nie pamięta, kiedy to dokładnie się zaczęło. Wie jednak, że z każdym kolejnym dniem nadejście nocy przeraża go coraz bardziej.
Seweryn Gardy – jak większość z nas - co noc śni. Nie są to jednak sny przyjemne: w nocnych majakach jawi mu się ogromny, opuszczony dwór. Mężczyzna czuje, że coś jest z nim nie tak, że jego ściany niemalże przesiąknięte są złem. I choć się budzi, to każdej kolejnej nocy śni o tym samym. Jest cieniem człowieka, zastanawiającym się, czy to z jego psychiką jest coś nie tak. Może to jakieś podświadome ostrzeżenie od organizmu? W końcu też całkiem sporo przeszedł.
Seweryn postanawia podzielić się dziwnymi przeżyciami z miejscowym proboszczem, Wincentym. Impulsem do rozpoczęcia śledztwa staje się należący do niego od lat obraz. Czy prawda o jego autorze pomoże nieszczęśnikowi w uzyskaniu odpowiedzi? A może na drodze ku rozwiązaniom stanie jeszcze więcej pytań?
Zaczęło się od opisu, w którym jasno założono, iż będzie mrocznie i tajemniczo. Miałam cichą nadzieję, że w tej ponad sześćset stronicowej cegle rzeczywiście kryje się historia, która zwali mnie z nóg. Wiadomo, że im więcej stron, tym dokładniejsze zgłębienie właściwie każdego aspektu lektury. Niestety, po zakończeniu przygody z „Podszeptami” w głowie mam tylko jedno - ta książka jest o wszystkim, i o niczym.
Jak już wspomniałam, na starcie czytelnik otrzymuje obietnicę lektury mocnej, niepokojącej i mrocznej. W toku czytania pojawiają się wzmianki nawet o sekcie. Uwagę naszych domorosłych detektywów (jak również naszą) przyciągają szczególnie wzmianki o rodzinie Żarnowskich i dziwnych rzeczach, które – ponoć - działy się w murach okazałego domostwa, w którym to żyła rodzina. Z nielicznych informacji, jakie udało się zdobyć Sewerynowi oraz Wincentemu wynika, że syn głowy rodu, Eliot, cierpiał na okropne bóle głowy - takie, z jakimi nie radził sobie żaden, nawet najlepszy lekarz. Żyjący jeszcze świadkowie tamtych zdarzeń wspominali o nocach, w których niemal zwierzęce, bolesne wycie odzierało ich ze snu. I to ponoć skłoniło nestora rodu do zawarcia paktu z wysłannikiem piekieł. Nic dziwnego, że po takich informacjach skupiłam się jeszcze bardziej na historii. Wszystko wskazywało na to, że amatorskie śledztwo bohaterów pójdzie w tym kierunku, ale cóż.
Zazwyczaj punktuję nieprzewidywalność; doceniam, gdy autor potrafi mnie czymś zaskoczyć. Przyznam, że „Podszepty” wciąż tkwią mi w głowie. Obracam tę książkę w głowie, analizuję, próbuję dojść do jakichś sensownych wniosków. Jest ciężko, gdyż jak wspomniałam na początku, ta pozycja jest o wszystkim i o niczym. Niby mamy jakiś zarysowany plan (powtarzające się majaki o domostwie Żarnowskich), ale w toku wydarzeń zrobił się z tego totalny misz- masz. A dlaczego? A dlatego, że autorka postanowiła na siłę powiązać z „mroczną” historią dworu każdą postać, jaka tylko przewinęła się w tej historii. I nawet nie mówię tu o osobach, które nasz detektywistyczny duet poznaje w trakcie poszukiwań, lecz nawet o osobach z ich codzienności, otoczenia. Chyba nie było nikogo, kto w jakiś sposób nie byłby z nimi powiązany, a to już trochę za dużo. Dziwnych zbiegów okoliczności było tyle, że chyba pewnych wydarzeń nawet nie powinnam już tak określać. Nie ruszyłby mnie nawet ten happy end dla wszystkich bohaterów, gdyby nie to, że w pewnych przypadkach był on zwyczajnie odrealniony i bezsensowny. Będąc już przy temacie postaci w książce, zaznaczę, że moim zdaniem ich wielość znacznie utrudniała prawdziwe ich poznanie, jak również ogólne skupienie się na lekturze. Bo jak mogę w stu procentach myśleć o fabule, kiedy mój umysł stara się rozwiązać tajemnicę powiązań między bohaterami? O ile dobrze to wypada w przypadku dwóch - trzech osób, o tyle przy piętnastu jest już ogromny problem. Co więcej, większość z nich tak naprawdę nic nie wnosiła do historii, stanowiąc zaledwie zbędny dodatek, a opowieści o ich przeszłości (również niewpływające nijak na wątek główny) tylko „tuczyły” tę pozycję.
Szczerze powiedziawszy, dziś już nawet nie pamiętam, czy Seweryn ostatecznie dowiedział się, dlaczego to właśnie on śni o dworze Żarnowskich. Wielość wszystkiego w tej książce skutecznie przesłoniła wątek główny, za który wciąż uważam odnalezienie odpowiedzi na owo pytanie i uwolnienie mężczyzny od nocnych koszmarów. Nierzadko ilość jest równa jakości, acz w tym przypadku jest odwrotnie i idealnie pasuje tu powiedzenie: „Co za dużo, to niezdrowo”. Mimo tego możecie zmierzyć się z „Podszeptami”, być może to właśnie Wy odnajdziecie w tej książce coś pozytywnego.