kwiecień 28, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: postapo

wtorek, 03 lipiec 2012 11:11

Uniwersum Metro 2033: Do światła

Powieść "Do światła" powstała w ramach projektu "Uniwersum Metro 2033" Dmitry'a Glukhowsky'ego, autora książek "Metro 2033" i "Metro 2034". W projekcie biorą udział pisarze osadzający swoje historie w postapokaliptycznym świecie Metra 2033. Książka A. Diakowa jest pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią z tego cyklu i już wiem, że nie ostatnią. Przedstawiony w niej świat wstrząsnął mną i chętnie poznam go jeszcze dokładniej.

Akcja książek z projektu Metro 2033 toczy się w Rosji, a konkretnie w tunelach metra, dokąd zeszli ludzie po tym, jak na powierzchni doszło do katastrofy atomowej i wszystko uległo skażeniu, mutacji i zostało napromieniowane. Świat po katastrofie to widok gorszy od najgorszego koszmaru. Skażone jest wszystko, dlatego na powierzchni są w stanie egzystować jedynie zmutowane, pokraczne i żarłoczne mutanty - krzyżówki różnych gatunków zwierząt, a także istoty, które kiedyś były ludźmi, by po wybuchu zmienić się w dzikich kanibali lub stworzenia przypominające wilkołaki. Tych prawdziwych zwierząt jest coraz mniej i raczej nie mają one zbyt wielkich szans na przetrwanie. Podobnie jest z ludźmi. Ukryli się oni w tunelach metra i tam od ponad 20 lat próbują na nowo zorganizować sobie życie z nadzieją, że może kiedyś znowu będą mogli wyjść na powierzchnię, odetchnąć nieskażonym powietrzem i popatrzeć na czyste, błękitne niebo. Na razie w podziemiach kwitnie handel wymienny lekarstwami, konserwami, paliwem i bronią. Tworzą się nowe społeczności, które nawet toczą ze sobą wojny. Nie można tego nazwać normą, ale każdy przecież chce żyć i stara się radzić sobie najlepiej jak tylko umie.

Głównym bohaterem jest niejaki Taran, zwany stalkerem. Stalker to ktoś w rodzaju łowcy, handlarza i najemnika. Od mieszkańców petersburskiego metra Taran dostaje propozycję poprowadzenia ekspedycji do Kronsztadu, który ma być źródłem tajemniczego światła. Atmosferę dodatkowo podsyca jeden z kapłanów tworzącej się religii Exodusa, która głosi, że gdzieś tam musi istnieć ziemia obiecana, wolna od promieniowania i gotowa przyjąć nowych wyznawców.

Za udział w wyprawie Taran żąda Gleba, chłopca sieroty, z którego szybko czyni swojego ucznia i asystenta. Początkowo szorstkie relacje między chłopcem a stalkerem stopniowo ulegają ociepleniu. Ekspedycja, która od początku nosiła miano samobójczej nie jest łatwa ani bezpieczna i oczywistym jest nie tylko fakt, że nie wszyscy wrócą z niej żywi, ale też świadomość, że owo tajemnicze światło może być zwykłą ułudą i widmem. Poza tym na straceńców czyhają nie tylko krwiożercze bestie i kanibale, ale też szaleństwo, schowane w głębi umysłu każdego z nich.

Autor w ciekawy sposób opisuje świat po katastrofie, zapełnia go przerażającymi mutantami i dobitnie sugeruje, że gorszy od tych stworzeń stał się tak naprawdę człowiek, który już dawno stracił czystość, umiejętność empatii, czy dostrzegania światła nadziei w najczarniejszej nocy. Egzystencja, którą wiodą ludzie w metrze jest nie tylko godna pożałowania i budzi odrazę. Okropny jest fakt, że wielu ludzi już tak się urządziło w tym atomowym świecie, że o innym nie chce nawet słyszeć.

Czy grupa Tarana odnajdzie źródło światła? Czym się ono okaże: nadzieją, widmem, a może czymś jeszcze innym? Czy młody Gleb nie ulegnie skażeniu okrucieństwem i oprze się chorobie zdemoralizowania? Na te i inne pytania daje odpowiedź powieść Diakowa. Ponieważ, póki co, nie znam innych książek z tego cyklu trudno mi porównać "Do światła" z "Metrem 2033", czy "Piterem". Jednak historia w tej książce jest zgrabnie opowiedziana, zawiera przesłanie moralne, a zakończenie ma element, który na pewno czytelnika zaskoczy. Są to niewątpliwe plusy tej pozycji.

Książkę czyta się łatwo i szybko, nie tylko ze względu na łatwo przyswajalną treść, ale także dzięki sporej czcionce, która nie męczy wzroku i sprawia, że czytanej historii szybko ubywa. Powieść polecam nie tylko fanom cyklu, ale też wszystkim, którzy lubią literackie wizje świata po katastrofie. Spodoba się Wam!

Dział: Książki
niedziela, 03 listopad 2013 11:06

Uniwersum Metro 2033: Za Horyzont

Zapoczątkowany przez D. Glukhovsky'ego projekt "Uniwersum Metro 2033" to prawdziwa żyła złota, zarówno dla autorów, jak i czytelników. Do marca 2013 roku w ramach tego projektu powstały już trzydzieści cztery powieści, a na tym przecież się nie skończy. Wątek świata po katastrofie, degeneracja człowieka podczas nuklearnej zimy, zejście ludzi do tuneli metra, by organizować się tam na nowo, powstawanie nowych społeczności, które ze sobą walczą lub współpracują, mutacje, przeróżne potwory, dzielni i twardzi stalkerzy, a przede wszystkim kołacząca się gdzieś tam w ukryciu nadzieja, że kiedyś świat znowu będzie taki jak przed wybuchem. Wszystko to przecież kopalnia motywów i pomysłów. Chętnych, by przystąpić do projektu nie brakuje; na liście nazwisk dopatrzyłam się nawet jednego Anglika. Robi się zatem coraz ciekawiej, bo wiadomo, że co autor, to i nowe spojrzenie. Wiadomo także, że wśród tylu książek zdarzą się te lepsze i te gorsze, ale jak na razie wydawnictwo Insignis serwuje polskim czytelnikom same godne uwagi i zapadające w pamięć na długo.

Powieść zatytułowana "Za horyzont" to zwieńczenie trylogii, na którą składają się także książki "Do światła" i "W mrok". W posłowiu autorskim powieści "W mrok", A. Diakow zarzekał się, że poprzestanie na dylogii. Wygląda na to, że jednak więcej w tym twierdzeniu było pisarskiej kokieterii, niż faktycznych zamiarów, bo oto mamy przed sobą powieść "Za horyzont", która teoretycznie powstać nie miała. Jak czytamy w notce biograficznej Diakowa umieszczonej na stronie wydawnictwa Insignis, podstawowym motywem jego udziału w projekcie "Uniwersum Metro 2033" było "zdobycie nowych doświadczeń pisarskich i możliwość wniesienia do projektu własnej wizji świata stworzonego przez Dmitrija Glukhovsky'ego". Jak widać, wizja ta pochłonęła Diakowa na tyle, by stworzył nie jedną, a trzy książki z tego uniwersum.

Powieść "Za horyzont" opowiada o dalszych losach stalkera Tarana i jego przybranego syna Gleba oraz ich przyjaciół. Po dramatycznych wydarzeniach, jakie były udziałem naszych bohaterów w drodze do Kronsztadu, (w poszukiwaniu tajemniczego światła) oraz odkrywaniu strasznej tajemnicy Czarnego Sanitariusza (w części drugiej), przyjdzie czas na to, by wyjść z tuneli i odbyć podróż wysokiego ryzyka, bez powrotu, podróż, która może zmienić życie wszystkich ocalałych. W ramach przeciwdziałania inwazji Wegan, którzy próbują podporządkować sobie ostatnie niezależne stacje, Taran trafia na ślad tajemniczego projektu o kryptonimie Alfejos. Projekt ten, już niemal legendarny, daje nadzieję na to, że ziemię można oczyścić ze śmiercionośnej radiacji, dzięki czemu ludzie będą mogli wyjść z tuneli metra. Dlatego Taran jest gotów rzucić wszystko, spalić za sobą mosty, zerwać stare zobowiązania, zabrać wiernych kompanów i na pokładzie pancernej machiny, zwanej pieszczotliwie "Maleństwem" ruszyć do odległego Władywostoku, by gonić za... no właśnie czym? Mrzonką? Realną szansą na odnowienie ludzkości?

Trzeba przyznać, że podróż bohaterów, którzy stanowią istną mieszankę wybuchową charakterów, zaczyna się naprawdę ciekawie. Więzy, które połączyły Indianina, Bezbożnika, Migałycza, Giennadija, Gleba, Aurorę oraz Tarana, stworzyły z nich coś na kształt dziwacznej rodziny, która w trudnych momentach potrafi się wspierać i współpracować. Na pokładzie dzielnego i monstrualnego Maleństwa, grupa wydaje się nie do pokonania i nie straszne jej ani Niesporczaki, ani Nafciarze, ani Stepowe Psy. Z każdej opresji, nie licząc drobnych strat, bohaterowie wychodzą cało. Z jednej strony jest to przyjemne, bo już zdążyłam się do bohaterów przyzwyczaić, ale z drugiej, czasami było to aż za mało wiarygodne, zważywszy na fakt, ile przeciwności i nieprzyjaznych istot spotykali po drodze.

Całość czyta się naprawdę dobrze, nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że pewne wątki autor porzucił, by już do nich nie wrócić. Wprowadzona do historii w tomie drugim Aurora, tak dobrze rokowała, tym czasem w tomie trzecim autor w ogóle nie pozwolił się jej wykazać, a jej wszelkie działania ograniczył do popłakiwań w kącie i łapania Gleba za rękę. W tym temacie bardzo się rozczarowałam.

Sam Taran, ten twardy i zdecydowany stalker, w części trzeciej, jakby stracił werwę i polot. Zrobił się bardzo zachowawczy, zaś dojrzewający i na każdym kroku podejrzliwy Gleb, nieustannie go krytykuje, na co Taran reaguje... milczeniem. Gdy się ma na uwadze całą historię dość skomplikowanej relacji Tarana i Gleba, tę dziwną obecną zmianę, trochę trudno zrozumieć.

Bardzo trudno jest mi też wypowiedzieć się jednoznacznie na temat zakończenia tej historii i odniosłam wrażenie, że Diakow też miał niełatwo. Być może ta dwuznaczność zawarta w finale powieści obrazuje rozdarcie autora pomiędzy jego własną pisarską wizją, a oczekiwaniami czytelników, którzy często lubią mieć wszystko podane na tacy, wyjaśnione i rozwiązane co do słowa. Mówiąc jednym słowem, takie zakończenie, jakie serwuje czytelnikowi A. Diakow jest jak dla mnie zbyt proste, żeby nie rzec trywialne. Nie chcę tu za dużo zdradzać, żeby nikomu nie robić "spojlerów", ale trochę to zakończenie przesłodzono, ułatwiono, wygładzono. Gdzie się podziała ta twarda rzeczywistość, przez którą czytelnik się z bohaterami przedzierał? Twarda rzeczywistość zasługuje na twarde zakończenie. To w moim odczuciu takie nie było.

Zdaję sobie sprawę, że temat świata po katastrofie, kiedy tyle stracono bezpowrotnie, nie jest łatwym, a co za tym idzie, trudno wymyślić, coś, co zadowalałoby wszystkich czytelników. Dlatego nie skreślam powieści "Za horyzont". W sumie ma ona niemal tyle zalet, co i wad, choć, co jednemu (tak jak mnie) się nie spodoba, komuś innemu już przecież może. Dlatego te walory lub ich brak, najlepiej odkryć samodzielnie. Ze swojej strony polecam lekturę powieści "Za horyzont", gdyż sama przynależność powieści do projektu "Uniwersum Metro 2033" jest najlepszą rekomendacją, a na ewentualne niedociągnięcia fabularne można zwyczajnie przymknąć oko. Dlatego mimo wszystko polecam i zachęcam do lektury.

Dział: Książki
wtorek, 04 grudzień 2012 12:55

Śmierciowisko

"One rosną za szybko, Dorotko – powiedział jej ojciec. – One się nami żywią – kośćmi naszych umarłych, naszymi rozsypującymi się domami, ubraniami, książkami. Naszymi opowieściami. Wszystkim tym, czym była nasza cywilizacja. I dlatego tak szybko rosną. Ale wiesz – ściszył głos do szeptu – boję się myśleć, co może zamieszkać w lesie wyrosłym na kościach człowieka".

Świat po nieznanej, lecz zabójczej Epidemii, jaka miała miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej, w niczym nie przypomina tego, który znamy obecnie. Ludzie, zdziesiątkowani tajemniczym wirusem, starają się znaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości i zacząć wszystko od nowa. Nie jest to łatwe, ponieważ przyroda w zadziwiający sposób i w błyskawicznym tempie, odebrała człowiekowi to, co przez stulecia sobie przywłaszczył.

Mieszkańcy niewielkiej, położonej w głębi lasu, osady zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach. Główna bohaterka, dwudziestoletnia Dorota, dostrzega, że między zamordowanymi a nią istnieje ścisły związek. Każdemu z nich życzyła skrycie śmierci, a teraz wszystko wskazuje na to, że ktoś (lub coś) wysłuchał jej złorzeczeń. Ponadto, niemal za każdym razem to właśnie ona znajduje ich zwłoki. Czy jest to zwykły przypadek, czy może ma to związek z Człowiekiem ze Skraju Lasu, który od lat wieczorami obserwuje jej dom? A może... Nie, więcej nie zdradzę.

Trudno jest zakwalifikować „Śmierciowisko" do jednego, konkretnego gatunku. Rozpoczyna się jak dystopia, ukazująca postapokaliptyczną wizję świata, w której człowiek musi radzić sobie z siłą żywiołu, jakim jest dzika przyroda. Dość szybko przeradza się w opowieść grozy, wywołując gęsią skórkę już od pierwszych rozdziałów. Jednak mniej więcej w połowie książka przeobraża się w mroczną historię fantasy, w której motywy z podań, legend i starych baśni stapiają się w jedną całość. Taki misz-masz może być ryzykowny, zwłaszcza dla debiutującej pisarki i muszę przyznać, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy autorka przypadkiem nie przedobrzyła. Na szczęście, po krótkiej chwili zwątpienia, zauważyłam, że opowieść staje się jeszcze bardziej wciągająca, choć potoczyła się w zupełnie innym kierunku, niż można było się spodziewać na początku książki.

Anna Głomb stworzyła wciągającą historię, w której rzeczywistość przeplata się z baśniami. Nie zabrakło tu także elementów kultury czysto słowiańskiej, co bardzo mnie cieszy i stanowi dodatkowy atut książki. Opowieść jest niepokojąca, a napięcie wzrasta już od pierwszych stron i utrzymuje się aż do końca. Wprawdzie w międzyczasie dochodzi do pewnego załamania całej opowieści, jest to jednak chwilowe i nie powinno rzutować na odbiór powieści jako całości.

Autorce udało się to, co niewielu pisarzom jest dane – zaintrygowała mnie książką, której główna bohaterka wzbudza znacznie więcej antypatii niż życzliwych czy ciepłych uczuć. Dorota jest nie tylko arogancka, zarozumiała i przekonana o własnej wyjątkowości, ale także pozbawiona umiejętności nawiązywania naturalnych, bliskich relacji międzyludzkich. Zdaje się być niezdolna do prawdziwej miłości i przyjaźni, drażnią ją zarówno starcy, jak i dzieci; dziewczyna do nikogo nie żywi głębszych uczuć, nawet do swojej matki czy starszego sąsiada, który w pewnym stopniu zastępuje jej ojca i opiekuna. Dopiero ostatnie strony nieco wyjaśniają i nieco ocieplają ten wizerunek.

Reasumując, powieść Anny Głomb posiada wprawdzie pewne niedociągnięcia, niemniej jednak jest to bardzo udany debiut. Na bazie znanych motywów autorka stworzyła oryginalną historię wpisującą się w popularny ostatnio nurt powieści postapokaliptycznych. Jest to jednak zdecydowanie coś więcej niż jedynie kolejna wizja świata po kataklizmie, to także wciągająca opowieść fantasy, która z pewnością przypadnie do gustu wszystkim fanom gatunku.

Dział: Książki
czwartek, 16 czerwiec 2016 02:04

S.Q.U.A.T. EKSPERYMENT – Konrad Kuśmirak

Druga, jeszcze bardziej niepokojąca odsłona postapokaliptycznej wizji Konrada Kuśmiraka. Polska, która przyprawia o dreszcze. Droga, z którą musisz się zmierzyć. Premiera już 17.08.2016!

Od czasu Rozbłysku rodzaj ludzki robił co mógł, żeby przetrwać. Jednak w świecie pełnym amatorów zabawy w wojnę największym wrogiem wciąż pozostaje drugi człowiek – szczególnie ten lepiej uzbrojony i bardziej brutalny. Jak w łańcuchu pokarmowym, silniejszy wygrywa.

Dział: Patronaty
poniedziałek, 16 maj 2016 17:49

Kontynuacja "Otchłani" nadciąga

Książka z Uniwersum Metro 2033 pt. "Wieża" lada moment trafi na księgarniane półki.

Dział: Książki

Wydawnictwo Techland, oficjalny partner niezależnego studia The Molasses Flood, dołącza do planu grę surwiwalową The Flame in the Flood. Gra wzbogacona wyjątkowymi dodatkami trafi na polski rynek w wersji PC w sugerowanej cenie detalicznej 59,90 zł w lipcu tego roku.

Dział: Z prądem
środa, 13 kwiecień 2016 19:00

Transmisja

Temat postapokalipsy cieszy się niesłabnącą popularnością. Niech za wzór posłuży chociażby świetnie sprzedająca się seria Metro i co rusz powstające jej kolejne odsłony. Jak to jednak mówią, Polacy nie gęsi i także mamy swoich autorów piszących o zagładzie. Całkiem niedawno dołączył do nich Marcin Strzyżewski ze swoją „Transmisją".

Marcin Strzyżewski zadebiutował w 2014 roku powieścią „Dziewiąte życie czarnoksiężnika". Miłośnikom gier komputerowych znany jest być może lepiej, jako redaktor serwisu gry.onet.pl. Absolwent filologii rosyjskiej, wbrew temu co mogłoby się wydawać, nie umieścił akcji swojej nowej książki w Rosji. Za to postanowił przyjrzeć się USA po zagładzie atomowej. Warto dodać, że książka Marcina Strzyżewskiego jest drugą odsłoną cyklu postapokaliptycznego, wydawnictwa Czwarta Strona Fantastyki.

Wyobraźcie sobie, że Stany Zjednoczone zniknęły z powierzchni ziemi, po tym, jak Chiny i Rosja zrzuciły na nie bomby atomowe. Nie trudno się domyślić, że po takim zabiegu niewiele pozostało z dawnego giganta. Ruiny, gruzy, dzicz i coraz bardziej zezwierzęceni mieszkańcy – oto obraz współczesnej Ameryki Północnej. Naszym przewodnikiem, po tym dość nieprzyjaznym świecie będzie Timur Denikin, reporter portalu internetowego. Bohater trudni się pisaniem artykułów na temat stref zakazanych zbombardowanych obszarów. Chociaż są to wycieczki dość interesujące, to trudno nazwać je bezpiecznymi, ostrzelane Stany pełne są bowiem mutacji w różnych odmianach. Mało kogo obchodzą jednak, te odległe dla bezpiecznych mieszkańców pozostałych kontynentów, nowinki. Dlatego w poszukiwaniu nowego środka przekazu Timur wyrusza po to, by nakręcić wideo zza oceanu.

Ciekawym zabiegiem jest zderzenie dwóch światów- Chin – gospodarczo i technologicznie rozwiniętego państwa oraz Stanów Zjednoczonych, stanowiących skupisko najgorszych ludzkich cech. Aby przetrwać w nowej rzeczywistości, celem większości ludzkości stało się przetrwanie za każdą cenę. Dlatego gwałty, morderstwa czy rabunki, są tutaj na porządku dziennym i nikt się tym specjalnie nie przejmuje, uznając prawo silniejszego za coś naturalnego. W świecie wszelkich niedoborów prawdziwy rarytas stanowi ludzkie mięso. Człowiek staje się natomiast siłą roboczą, która będzie eksploatowana, aż do granic możliwości. Z grubsza zaplanowana podróż, staje się z dnia na dzień coraz bardziej niebezpieczna, a sprawy nie układają się po myśli bohatera. Jak można się było spodziewać przebywanie strefach zakazanych obija się również na zachowaniu i charakterze głównego bohatera. Jego kreacja dość dobrze ukazuje jak niewiele pozostaje z człowieka, gdy sprowadzi się jego życie do podstawowych potrzeb fizjologicznych. Obrazu dopełniają również postaci drugoplanowe, zostały one co prawda nakreślone dość pobieżnie, ale to wystarczy byśmy wyłonili spośród nich swoich ulubieńców.

Kreślona piórem Marcina Strzyżewskiego wizja postapokalipsy podana została w sposób lekki. Duża w tym być może zasługa jego profesji. Czytanie urozmaicają również wstawki stylizowane na artykuły prasowe oraz maile. Wszystko to sprawia, że „Transmisja" spodoba się nie tylko fanom gatunku, ale i miłośnikom powieści przygodowych. Świetna propozycja na letnie wieczory i dalekie podróże

Dział: Książki
wtorek, 05 kwiecień 2016 20:49

Uniwersum Metro 2033: Prawo do użycia siły

W kilku żołnierskich słowach - recenzja „Prawa do użycia siły"

Uniwersum Metro 2033 jest szerokie jak tyłek częstego bywalca w McDonald's*. Wiele książek z tego świata budziło niesmak u Denisa Szabałowa - chciał więcej szczegółów i realizmu. Według niego po zabiciu supermutanta, na skażonej ziemi, nikt nie siada na truchle, nie zdejmuje maski przeciwgazowej i nie odpala papierosa złotą zapalniczką z napisem „ajemfakinsuwajwa!". Heros się nie rodzi, herosa się tworzy, a te przygotowania to wyczerpujący bieg do końca schronu i z powrotem - przez tak długi czas, aby do własnego segmentu wrócić na czworakach.

„Prawo do użycia siły" przenosi czytelników do Sierdobska w Rosji, który również ucierpiał po zagładzie atomowej. Na szczęście pod dworcem znajdował się Schron, a w nim ukryło się sporo ludzi. Narodził się tam także główny bohater dzieła - Daniła Dobrynin. Chłopiec, mając zaledwie kilka lat, wraz z kolegami został wyszkolony przez pułkownika, Rodionycza, dzięki temu stał się stalkerem. Książka opowiada historię jak było przed Początkiem, jak radzono sobie z apokalipsą oraz jak próbowano przeżyć.

Pierwszym ważnym i zarazem ogromnym aspektem pozycji są militaria. Pisarz w części „Od autora" zarzuca innym twórcom, że jeśli ktoś strzela w ich tworach, to raczej z kałacha. Na świecie jest więcej rodzajów broni niż sposobów na walkę z głodem, więc czemu by nie nazywać rzeczy po imieniu? Stąd też bohaterowie książki używają SWD, WSS Wintorieza oraz noszą OP-1. To ogromnie podnosi realistyczność dzieła, przepełnionego przypisami z informacjami o danym karabinie czy granacie. Ozdobienie powieści tak dużą ilością specjalistycznych nazw niesie zagrożenie zawężenia grona potencjalnych odbiorców, jednakże adnotacji nie trzeba czytać na siłę. Z biegiem czasu większość oswoi się z nazewnictwem, które przestanie przytłaczać. Natomiast każdy fan żołnierskich spraw z zachwytem zapozna się z komentarzem u dołu strony, zgoogluje go i dokładnie wyobrazi, co w dłoniach dzierży dana postać.

Tuż po zróżnicowaniu arsenału, w oczy rzuca się realizm. Denis Szabałow jako były żołnierz nie zajmuje się tworzeniem ckliwych historyjek o dwóch kochankach z innych wspólnot, którzy nie mogą być razem, bo rodzice nie każą. Pisarz bez ogródek wykreował historię końca świata oraz Początek. Jeśli ktoś umiera na chorobę popromienną, to nie ginie w salwach śmiechu, gdyż wszystko go łaskocze. Nie wolno bać się śmierci, gorzej, gdy zostanie się postrzelonym w nogę - wtedy na pewno boli. Jest w tym realizm i logiczne myślenie? Jest! Na gromkie brawa zasługują sceny walki, ponieważ podczas nich czytelnik ma wrażenie, że stoi tuż za węgłem. Dynamika i jeszcze raz dynamika! W takich momentach doskonale widać doświadczenie oraz pasję autora. Walkę z siłami wroga uzbrojonymi w karabiny zbudowano w najdrobniejszych szczegółach i robią one wrażenie. Podobnie jest też oczywiście z mutantami, a gdy adwersarze są zmutowanymi psami, wtedy można sobie przypomnieć, że nie jest to poradnik przetrwania po zagładzie atomowej, a powieść science fiction.

W „Prawie do użycia siły" tak mocno postawiono na realizm, że momentami możemy znaleźć nabijanie się z jajogłowych, przez co należy rozumieć innych pisarzy, których zdanie podważa Denis Szabałow. Nie robi tego w sposób wyniosły oraz nieuprzejmy. Ot, taki smaczek. A pogląd bohaterów, że w Moskwie na pewno nikt nie przeżył, jest zdecydowanie prztyczkiem w nos Głuchowskiego.

Wśród zadowolonych odbiorców książki na pewno nie znajdą się feministki. Pozycja kobiet jest bardzo umniejszana, a na powierzchni nie znajdzie się ani jednej. Czyżby te potrafiące o siebie zadbać nie dobiegły do hermetycznych drzwi podczas alarmu? Udało się jedynie delikatnym i płaczliwym? W Schronie, ze względu na zróżnicowaną liczebność obojga płci oraz chęć rozmnażania, zezwala się na poligynię, co początkowo bardzo oburzyło kobiety, jednak zaakceptowały swój los. No bo, co mają do gadania, nie?*** Płeć piękna zajmuje się głównie hodowlą grzybów, innymi lekkimi pracami oraz byciem żonami i paniami domu. Niezbyt perfekcyjnymi paniami domu, gdyż test białej rękawiczki w czasach postapo mógłby przyprawić o zawał. Chodzi po mieszkaniach na powierzchni Małgorzata Rozenek i sunie po meblach dłonią, zgarniając na białą tkaninę radioaktywny pył. Ilu z Was chciałoby to zobaczyć? Wracając do tematu: autor zbudował świat wypełniony samcami alfa, którzy jako jedyni potrafią zapewnić przetrwanie. To wywołuje niesmak. Proszę Pana, a kobieta w demronie sobie nie poradzi? Bo inna będzie mieć taki sam kombinezon i razem nie pójdą na jeden rajd?**** Poważniejąc: płeć piękna radzi sobie z przeziębionym mężczyzną, a więc mutantom też dałaby radę. Wprowadzenie kilku kobiecych stalkerów znacznie ubarwiłoby dzieło oraz wyeliminowało oskarżenia o szowinizm.

„Prawo do użycia siły" zakrawa na poradnik przetrwania po zagładzie atomowej. Zachowanie bohaterów jest logiczne, a realizm życia pod ziemią czy walk przedstawiono na wysokim poziomie. Bitwy z ludzką żywą siłą przeciwnika czy mutantami wykreowano tak, że ma się wrażenie stania za plecami Daniły. Aż chce się krzyknąć znad książki: „Wrzucę mu granat, niech się rozerwie!". Denis Szabałow spełnił swoje zamierzenia i stworzył dzieło odbiegające od innych książek z Uniwersum Metro 2033.

* Uwaga! Lokowanie produktu. Dostaliśmy kupony.**

 

 

** Nie, nie dostaliśmy :(

*** Tak naprawdę, autor tak nie uważa. Chciał jedynie rzucić stereotypowym tekstem samca alfa.

**** Tak, to właśnie było nawiązanie do tego, że dwie kobiety na jednej imprezie nie mogą mieć takiej samej kreacji.

Dział: Książki

Rok 2016 obfituje w długo wyczekiwane premiery spod znaku Uniwersum Metro 2033. Po „Prawie do użycia siły" Denisa Szabałowa oraz fanowskiej antologii „Echo zgasłego świata" przyszła pora na kolejną powieść sygnowaną marką najlepszej serii postapo! W związku ze zbliżającą się premierą ruszamy z produkcją teledysku stworzonego specjalnie na tę okazję!

Dział: Książki

Paczki z grami zostały już wysłane do polskich sklepów, więc na dniach powinny pojawić się na sklepowych półkach!

Dział: Bez prądu