kwiecień 27, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Inni

piątek, 13 lipiec 2018 19:49

Czerwony pająk

Katarzyna Bonda to zapewne aktualna mistrzyni polskiego kryminału. Nie przesłodzona, bezkompromisowa, ale co najważniejsze, nieprzewidywalna niczym pogoda na Pomorzu - znaczy wiadomo, że będzie wiało i będzie najzimniej w całej Polsce, ale i tak tłumy spędzają tu co roku wakacje w nadziei na słońce. Piszę tę recenzję z Trójmiasta - północnego bieguna zimna i razem z Panią Katarzyną spaceruję po Orłowskim Klifie, zwiedzając słynny Klub u Maxima, pędząc estakadą Kwiatkowskiego, czy tułając się po Sopocie i za każdym razem, kiedy autorzy piszą o miejscach, które znam, lub w których jestem odzywa się we mnie lokalny patriotyzm. I choć ja tak naprawdę z wielkopolskiego, to, nic nie chwyta mnie tak za serce, jak dokładne opisy miejsc mi znajomych i bliskich. A autorka za każdym razem przeprowadza dokładny research i poznaje od podszewki lokalizacje, o których pisze, co sprawia, że jej pisarstwo jest niesamowicie realistyczne i naprawdę można się w jej książkach po prostu zakochać bez pamięci i na zabój. Zwłaszcza na to drugie.

Dotychczas z Saszą mieliśmy okazję zwiedzić Trójmiasto, Hajnówkę i Łódź, ale historia zatacza krąg i w “Czerwonym Pająku” wracamy do początku - tam gdzie się to wszystko zaczęło. Od porwania minęło pół roku, a Karoliny jak nie ma tak nie ma. Sasza nie ustaje w poszukiwaniach, zdesperowana gra w grę, gdzie jest tylko może pionkiem, ale za to dość strategicznym. Z każdą następną stroną odkrywamy kolejne tajemnice, hipotezy się mnożą... ale najważniejsze jest to, gdzie trzymają Karolinę i co dokładnie musi Sasza zdobyć, by móc odzyskać córkę. Mafia, politycy okazują się być jedną sitwą, a profilerka nie ma pojęcia komu może zaufać i z kim się sprzymierzyć, bo każdy ma drugą i/lub trzecią twarz i już naprawdę nie wiadomo, kto dla kogo pracuje. I co jest najcudowniejsze, tak naprawdę do samego końca nie możemy być pewni co się wydarzy, kto jest kim i co na nas jeszcze czeka, a sama fabuła jest po prostu niestreszczalna, bo tak wielowątkowa, że aż czasami człowiek może się pogubić ile odnóży ma ten pająk, bo tylko to, że jest czerwony to wiadomo na pewno.

Trzeba przyznać, że Bonda zamieszała w kociołku już nawet nie patykiem, a kawałkiem konara, burząc wszystko to, co wydawało nam się, że wiemy i co stawialiśmy za pewnik. I, jeśli tak jak ja mieliście dłuższą przerwę z tą serią, to radzę nie popełniajcie mojego błędu, i zacznijcie jeszcze raz czytać wszystko od początku, bo pojawia się plejada “gwiazd” z poprzednich części, a wydźwięk i odbiór całkowicie się przez to zmienia. O tak moi drodzy, ta seria jest po prostu mistrzowska - przemyślana od pierwszej kartki do ostatniej kropki w najdrobniejszych szczegółach. I choć sam początek “Czerwonego Pająka” był dla mnie trudny i trochę musiałam się pomęczyć, by przez niego przebrnąć, to przyznaję, że jako całość to, łomatko, warto było i na pewno powrócę do tej tetralogii nie raz, czy nie dwa...

Zawsze twierdzę, że cykl powinno się oceniać kompleksowo, zwłaszcza kiedy trafia nam do rąk jego finalny tom. Co jeśli jednak skoncentrujemy się na tej pozycji jednostkowo? To, może wyjaśni się, dlaczego miałam taki problem z samym początkiem tej książki. Przede wszystkim brakowało mi w tej części Saszy, która zasłużyła sobie na moją sympatię już w “Pochłaniaczu”. Niby akcja kręciła się wokół niej... ale jakby bez niej samej. Potem, kiedy po kolei autorka odkrywa przed nami kolejne tajemnice głównej bohaterki, gdzieś ta sympatia, w moim przypadku, zatraca się. To już nie jest ta sama kobieta - to zupełnie ktoś inny - zdeterminowany i podstawiony pod ścianą; ktoś kto twierdzi, że jest nikim, ale potrafi być każdym, a tak naprawdę jest matką, która walczy o swoje dziecko niczym lwica przeciwko reszcie stada, które ją obległo. Faktem jest to, że Bonda zrobiła Saszy wręcz wiwisekcję, obdzierając ją przed czytelnikami, ze wszystkich tajemnic, aż nie zostało nam już nic - wszystko powiedziano, wyjaśniono wprost. Przyznaję, że “Okularnik” nadal pozostaje moim ulubionym tomem, a obecna historia trójmiejskiej mafii, ABW/MSWiA i tajemniczych list z nazwiskami, nie do końca trafiła w mój osobisty gust. Zbyt dużo polityki, SB, narkotyków z Kolumbii... Faktem jest, że do połowy trzeba dobrnąć/dotrwać (jakieś 400 stron), a potem jednak jest już z górki.

Na książki Katarzyny Bondy trafiłam z polecenia i jak już kilkakrotnie wspominałam - nie jestem maniakiem kryminałów, ale dzięki dobrze napisanym pozycjom, powoli przekonuję się do tego gatunku. Nie czarujmy się, między inni za sprawą “Czterech żywiołów Saszy Załuskiej” Katarzyny Bondy. I choć “Czerwony Pająk” nie przebił w moich oczach innych części to i jest idealnym zakończeniem cyklu i kropką nad “i” ociekającą przyjemną czerwienią. Po prostu wszystko kończy się jak powinno, chociaż w moim guście trup powinien ścielić się gęściej, krwawiej i makabryczniej.

Dział: Książki

Dzisiaj rozpoczyna się Polcon 2018 w Toruniu, a my mamy nie tylko zaszczyt patronować ponownie tej imprezie, ale również nasza recenzentka będzie prelegentką podczas konwentu. 

Joanna Krystyna Radosz (ur. 5 lipca 1992 we Wrocławiu) - torunianka sercem i rozumem, pisarka, dziennikarka, okazjonalnie redaktorka i tłumaczka. Studiuje rusycystykę na UMK w Toruniu, ale jej zainteresowania wykraczają daleko poza Rosję. Miłośniczka języków obcych, kryminałów, żużla i sportów zimowych. Nagradzana w konkursach literackich: Wiatrak w kategorii prozy (opowiadanie "Konie narowiste", 2010), III miejsce w I edycji konkursu Littera Scripta ("Bogowie nie umierają", 2011), finalistka IV edycji Horyzontów Wyobraźni ("Wojna 2.0", 2012). W 2014 r. w antologii "Marzenia" (wyd. The Cold Desire) ukaże opowiadanie "Finnished" (jego akcja rozgrywa się w tym samym uniwersum co "Wróg po fachu").

Dział: Konwenty
wtorek, 10 lipiec 2018 21:31

Jak zatrzymać czas

Gdzie ta miłość była wcześniej? Skąd się wzięła? Niespodziewana niczym żal, ale będąca jego odwrotnością. Sposób, w jaki nagle i całkowicie mną zawładnęła, jest jednym z cudów bycia człowiekiem.

Czasami zarówno czas, jak i nasze pragnienia odnośnie do ujarzmienia go bywają złudne. Życie z możliwością wiecznego trwania, pozostania na jednym pułapie wiekowym bywa kusząca, lecz czy aby na pewno tak jest? Czy wieczne życie jest w stanie zastąpić uczucia i potrzeby? Jak poradzić sobie z bólem samotności i przemijania wszystkiego, co nas otacza i przemija nieprzerwanie, nie zwracając na nas uwagi?

Tom Hazard to 41-letni mężczyzna, który z pozoru ma wszystko. Nosi w sobie tajemnice, której to głównym składnikiem jest czas, który zdaje się go omijać. Mężczyzna miał okazje występować z Szekspirem i eksplorować nieznane lądy z kapitanem Cookiem, jednak teraz pragnie ciszy i stabilizacji. Postanawia osiąść w jednym miejscu i nauczać historii w szkole, wszak ma do tego wszelkie predyspozycje i wiedzę z pierwszej ręki. W szkole poznaje piękną i intrygującą nauczycielkę francuskiego, która jest nim szczerze zainteresowana. Na drodze do szczęścia Toma staje jednak Stowarzyszenie Albatrosów, które chronią ludzi podobnych Hazardowi i wyznają jedną zasadę, nie zakochać się. Czy mężczyzna podejmie ryzyko i przestanie żyć przeszłością i zasadami stowarzyszenia? Miłość może wszystko zniszczyć, ale i ocalić.

Na przestrzeni wielu lat przekonałem się, że smutek wspomnień waży więcej i trwa dłużej niż momenty szczęścia.

Uwielbiam historię z czasem w tle, zarówno te opisujące plusy takiego stanu rzeczy, jak i ciemne strony ujarzmiania wskazówek zegara. Matt Haig ugryzł temat nieco inaczej, niż do tej pory było mi dane czytać i wyszło mu to nieźle. Powieść od pierwszych stron intryguje i trzyma w napięciu. Narracja z poziomu głównego bohatera pozwala nam na głębsze poznanie jego osoby i emocji, z jakimi musi się zmierzyć. To smutek, samotność i odrzucenie, które są głęboko zakorzenione w postaci Toma, napędzają go do działania. Gdy mężczyzna dowiaduje się, że nie jest sam, początkowo odczuwa ulgę, jednak nic w życiu nie przychodzi łatwo i Hazard będzie musiał wybierać, stracić wszystko czy tylko siebie.

Fabuła fascynuje, sam jej pomysł jest świeży i nie pozwala się nudzić, jednak to portret bohatera najbardziej utkwi w pamięci czytelnikowi. Pełna zwrotów akcji powieść zabiera czytelnika w podróż w czasie i pozwala na poczucie namiastki uczuć głównego bohatera, który jest tolerancyjny, błyskotliwy i szczery, dzięki czemu od razu zyskuje naszą sympatię i doping w drodze po własne szczęście.

Nic tak mocno nie utrwala rzeczy w pamięci , jak chęć ich zapomnienia.

Poznajemy jego losy na przestrzeni lat, zahaczając o wiele różnorodnych wydarzeń, które jasno ukazują jak różny, a zarazem podobny jest problem nietolerancji, która zależnie od czasów ma różne oblicza. To przez wierzenia i brak wiedzy innych Tom od zawsze był powodem ataków i jawnych oznak nietolerancji.

Jak zatrzymać czas to historia człowieka, który po raz kolejny musi walczyć o dobro i miłość, jednak tym razem czyjeś uczucie ocali jego. Autor w świetnym stylu delikatnie i z wyczuciem pokazuje zarówno minusy długowieczności, jak i to jak ważne jest czerpanie z życia jak najwięcej. Zahacza o nietolerancje, tworzy zawirowania a wszystko to ze smakiem i nutką niebanalności.

Godna polecenia lekka i niesztampowa powieść o skutkach samotności i odrzuceniu oraz sile miłości i wiary w dobro, z którego powinniśmy sami korzystać na równi z dawaniem go innym. Polecam.

Dział: Książki
niedziela, 24 czerwiec 2018 19:18

Miasteczko Crimson Lake

Ile potrzeba, aby zniszczyć komuś życie? Wystarczy kilka minut i fałszywe oskarżenie, aby odwrócili się od Ciebie wszyscy przyjaciele i twoja rodzina. Jak sobie z tym wszystkim poradzić? Candice Fox przybliża nam ten temat w swojej powieści pod niepozornym tytułem „Miasteczko Crimson Lake”.

Edward Conkaffey to dość atrakcyjny policjant z Sydney, który prowadzi całkiem satysfakcjonujące życie. Ma kochającą żonę i śliczną nowo narodzoną córeczkę. Jak to bywa w każdym związku, czasami się kłócą. Po ostatniej kłótni, Ted ucieka na ryby, by ochłonąć. Zatrzymuje się na chwilę obok przystanku autobusowego, na którym stoi samotna 13-letnia dziewczynka. Ted odjeżdża, a ona znika. Po gwałcie i próbie uduszenia zostaje pozostawiona na pewną śmierć, jednak udaje jej się przetrwać. Jej skołatany umysł pamięta mężczyznę, który zatrzymał się niedaleko przystanku. Pamiętają go również inni ludzie, przejeżdżający tamtą drogą. To wszystko sprawia, że w kilka sekund Ted staję się ohydnym potworem w oczach swoich bliskich i reszty świata. Wrogiem publicznym numer jeden.

Osamotniony Conkaffey, po wycofaniu zarzutów stara się ukryć w parnym miasteczku Crimson Lake. Tam poznaje młodą, barwną (dosłownie i w przenośni) kobietę, która jakiś czas temu wyszła z więzienia po wyroku za morderstwo. Co ciekawe, Amanda prowadzi firmę detektywistyczną i chce, aby Ted pomógł jej rozwikłać zagadkę zaginięcia lokalnej gwiazdy – poczytnego pisarza Scully’ego. Jak sobie poradzą z tym zadaniem, tym bardziej że oboje są rozpoznawani jako przestępcy?

Candice Fox daje nam okazje, aby wcielić się w człowieka, którego reputacja została całkowicie zdruzgotana i wymieszana z błotem. Uświadamia nam, że to, co spotkało Teda, może spotkać również nas. Ted, mimo iż wycofano zarzuty, musi żyć ze świadomością, że w każdej chwili mogą po niego wrócić, zapukać do jego drzwi, a on będzie zmuszony przeżywać to piekło od początku. Zresztą jego obecna sytuacja zdecydowanie nie układa się różowo. Autorka pozwala nam dość dobrze poznać Teda, pokazuje jego emocje, jego wahania, strach przed rozpoznaniem w każdym publicznym miejscu, jego paranoje. Bohater boryka się z wieloma przeciwnościami losu, przecież jest domniemanym gwałcicielem dzieci, pedofilem grasującym na wolności. Można sobie wyobrazić, jak łatwo można się w takiej sytuacji załamać. Pokazuje też, jak ludzie łatwo potępiają i to bez prawa do obrony.

Jeśli mam być szczera, to historie Teda oraz tajemniczej i zwariowanej Amandy przez większą część lektury były dla mnie znacznie ciekawsze niż tajemnicze zaginięcie pisarza, którym się zajmowali. Zdecydowanie zostało przyćmione zagadkami z życia Ted – czy można mu zaufać, że naprawdę tego nie zrobił, a także tajemnicami Amandy, która ani razu nie zaprzeczyła, że jest morderczynią. Biorąc pod uwagę interesujących bohaterów oraz niespodziankę pod koniec książki, całość składa się w całkiem ciekawy kryminał.

Dział: Książki
niedziela, 24 czerwiec 2018 18:38

Cinder i Ella

Uwielbiam współczesne interpretacje baśni. Zwłaszcza te o Kopciuszku oraz Pięknej i Bestii. Powstaje ich jednak tak wiele, że nie każda może być dobra. „Cinder i Ella” jednak to tytuł, który podołał zadaniu, a nawet więcej. To jedna z lepszych historii, jakie kiedykolwiek czytałam.

Ella i Cinder są przyjaciółmi, ale znają się tylko z Internetu. Połączyła ich miłość do pewnej serii fantasy, która niebawem ma zostać zekranizowana. Rozmawiają codziennie. Pewnego dnia jednak dziewczyna znika, a chłopak nie ma pojęcia, co się dzieje, zwłaszcza że przerwała nie tylko kontakt z nim, ale również prowadzenie ukochanego bloga. Musiało stać się coś strasznego. Gdy więc Ella, po roku, znów pojawia się w wirtualnym świecie, tym razem nie zamierza zmarnować swojej szansy i koniecznie chce się z nią spotkać.

Powieść spod pióra Kelly Oram, opowiada historię dwójki młodych ludzi, którzy żyją w zupełnie odmiennych światach. Ella straciła w wypadku matkę, ma okropne poparzenia, zmuszona została zamieszkać z ojcem, który wcześniej jakby zapomniał o jej istnieniu i, co gorsza, z jego nową rodziną. Cinder jest gwiazdą filmową. Nie jest mu jednak lekko, bo całym jego życiem zarządza tak zwana „ekipa”, czyli cały sztab prawników, wizażystów, trenerów, dietetyków i doradców. Chłopak wie, że ani trochę nie spodoba im się pomysł spotkania się z dziewczyną z Internetu, zwłaszcza, że pod publikę znaleźli mu nową, udawaną narzeczoną.

„Cinder i Ella” to nie tylko piękna baśń, ze standardowym szczęśliwym zakończeniem, ale książka, w której poruszono wiele trudnych i niezwykle ważnych problemów. Na przykład jak wielkie znaczenie może mieć wygląd i to, jak postrzegają cię inni. Kiedy przez poparzenia Ella zaczęła się wyróżniać, zupełnie straciła pewność siebie, zwłaszcza że najbliżsi ani trochę jej nie wspierali (a może raczej nie potrafili wesprzeć, gdyż chęci mieli dobre). „Zła macocha” jest tutaj bardzo nietypowa, bo naprawdę wcale nie jest taka zła, a tylko ona i jej córki należą do tego gatunku ludzi, dla których wygląd i opinia publiczna są niezwykle ważne. Chciałaby zrobić wszystko, by Ella tak bardzo się nie wyróżniała (od okładów, maści i maseczek, po operacje plastyczne).

Bohaterowie stworzeni przez Kelly Oram są wyraziści i realistyczni. Ella bywa nieracjonalna, po wypadku ma wiele problemów psychicznych, ale nie da się jej nie polubić. Cinder to spełnienie banalnych marzeń wielu dziewczyn - playboy, który szuka tej jedynej, dla której porzuci wszystkie inne. Jego postać stworzona została jednak z głębią i humorem. Jego również polubiłam.

„Cinder i Ella” to śliczna baśń, na miarę Disneya (tych starszych produkcji, które jeszcze nie były takie sztampowe). Książka, która podniesie na duchu i dowartościuje. Bez trudu stanie się najlepszym przyjacielem, który pocieszy cudną opowieścią. Jestem ciekawa co takiego znajdzie się w już zapowiedzianym, następnym tomie.

Dział: Książki
środa, 20 czerwiec 2018 20:21

Triskel - fragment

Krystyna Chodorowska „Triskel”

Najdłuższe słowo prawdopodobnie znaczyło „grozi śmiercią”.
Od kilku godzin co jakiś czas wracał myślami do napisu na tabliczce umieszczonej od strony ulicy. Przyglądał się jej elementom, obracał je niczym puzzle. Nie znał tego języka, ale miał już niemal pewność, że rozpracował komunikat właściwie, tylko ten jeden fragment – „grozi śmiercią” – trochę go zmylił. Mieli na to jedno słowo.
W opuszczonym budynku dach zwykle zawalał się pierwszy i w tym przypadku też tak było. Na podłodze zalegały resztki pękniętych krokwi, strzępy izolacji i odłamki dachówek, ale ściany wciąż trzymały się mocno, z wyjątkiem jednej, tuż przy narożniku, pękniętej podczas pożaru, teraz odsłaniającej szeregi gołych, nadpalonych cegieł, jakby to były zęby. Okiennice zawodziły ze skrzypieniem, a w ramie okiennej nie został już ani kawałek szyby, która chroniłaby wnętrze od deszczu. Wszystko wokół pachniało stęchlizną, pleśnią, wilgotną ziemią i kocimi sikami. Gdyby zadarł głowę, pomiędzy krokwiami zobaczyłby skrawki zachmurzonego nieba.

Dział: Książki
piątek, 15 czerwiec 2018 13:41

Początek

Z jedną kroplą krwi stary świat znika na zawsze. A w jego miejsce powstaje coś nadzwyczajnego...

W zimny sylwestrowy wieczór na szkockiej wsi zaczęła się śmiertelna pandemia - nazwano ją Zagładą. W wirusie oraz sposobie, w jaki się rozprzestrzenia jest coś zagadkowego. Gdy miliardy padają jego ofiarą i umierają, część z tych, którzy nie zachorowali, odkrywa w sobie dziwne, nieoczekiwane zdolności.

Dział: Książki
czwartek, 07 czerwiec 2018 14:42

Dziewczyna, która igrała z ogniem

Zakochałam się w „Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet”, dlatego sięgnięcie po „Dziewczynę, która igrała z ogniem” było tylko kwestią czasu. Bardzo krótkiego czasu. Prawdę mówiąc – dorwałam się do niej od razu. Rzuciłam się na tę książkę, jak na ofiarę, ale bez obaw – nie rozszarpałam jej, a... bardzo dobrze się nią zaopiekowałam, z przyjemnością oddając się każdemu słowu, każdej stronie... I wiecie co? Ciarki, które zapewnił mi pierwszy tom wróciły! Na dodatek – UWAGA – drugi tom jest według mnie JESZCZE LEPSZY od poprzedniego. Dlaczego?

Główny prym w „Dziewczynie, która igrała z ogniem” wiedzie Lisabeth Salender, której postacią byłam i wciąż jestem całkowicie zauroczona. Nieważne, jak dobrze Stieg Larsson kreuje pozostałych bohaterów – ta nieokiełzana kobieta zdecydowanie przyćmiewa wszystkich, nie pozwala im się wybić. W tym tomie poznajemy ją znacznie lepiej – jej trudne dzieciństwo i kolejne nieszczęśliwe losy z przeszłości. Zaczynamy lepiej rozumieć decyzje, które podjęła we wcześniejszej powieści i motywy postępowania w bieżącej historii, a dzieje się w niej naprawdę wiele. Lisabeth Salander zostaje oskarżona o morderstwa, których nie popełniła, ale inni wiedzą lepiej – dziennikarze nie zostawiają na niej suchej nitki... Handel kobietami, seks afery, ciemne strony sław, brud, krew, okrucieństwo, nienawiść – w „Dziewczynie, która igrała z ogniem” akcja goni akcję, a czytelnik płonie z przejęcia!

Stieg Larsson ponownie wprawił mnie w zakłopotanie, bo choć nie przepadam za tym gatunkiem, to od tej książki nie mogłam się oderwać. Unikam też bestsellerów, większość z nich to pomyje, ale „Millenium” jest absolutnie rewelacyjne pod każdym względem. Larsson znakomicie buduje napięcie, zachwyca tajemniczością i intrygami, zaskakuje czytelnika na każdym kroku, wszystko u niego buduje się w logiczną całość, a jego warsztat pisarski jest na naprawdę wysokim poziomie. Kilka zgrzytów pojawiło się w dialogach, ale nie ubodło mnie to za specjalnie – „Dziewczynę...” czytało mi się po prostu rewelacyjnie. Za połową książki miałam problem ze zrobieniem przerwy w czytaniu i dwa dni z rzędu (!) przegapiłam swój przystanek, gdy jechałam do pracy, która – choć ją uwielbiam – była wtedy dla mnie męką, bo... chciałam czytać dalej o Salender!

„Dziewczyna, która igrała z ogniem” to powieść o inteligentnej, pomysłowej i mściwej kobiecie, której przeszłość wywołuje w czytelniku drżenie. Lisabeth Salander budzi w czytelniku pełną gamę emocji – czasami jest nam jej żal, czujemy smutek, niekiedy nawet strach, ale stale ją... podziwiamy. To zdecydowanie moja ulubiona postać kobieca w literaturze, podobnie jak „Millenium” stopniowo staje się moim ukochanym cyklem. Polecam go z całego serca, a ja zabieram się za „Zamek z piasku, który runął” z nadzieją, że mój szef będzie wyrozumiały...

Dział: Książki
piątek, 01 czerwiec 2018 22:02

Przeklęci Święci - fragment 1

Bicho Raro to oniryczne miasteczko w stanie Kolorado, do którego zmierzają pątnicy w oczekiwaniu cudu. Nie każdy jednak wie, że z cudem wiążą się konsekwencje, którym trzeba stawić czoła. I nie każdy jest na to gotowy.

Trzy osoby z rodziny Soria, w której od wieków rodzą się święci, muszą zmierzyć się z rodzinną legendą i odpowiedzialnością. Pozornie niedostępna i zimna Beatriz uważa, że nie dotyczą jej uczucia i porywy serca, Joaquin jako tajemniczy Diablo, Diablo oddaje się pasji prowadzenia nielegalnej rozgłośni radiowej, a Daniel – mianowany przez rodzinę świętym z Bicho Raro – zdaje się czynić cuda dla wszystkich poza sobą.

Jak cuda odmieniają los pątników, tak los rodziny Soria odmieni się wraz z przybyciem do miasteczka Pete'a Wyatta i historią pewnej miłości.

Dział: Książki
środa, 30 maj 2018 00:09

Dylematy

Miałeś/ kiedyś sytuacje, gdy potrafiłeś podjąć najlepszej decyzji? Kiedy każde wyjście wydawało ci się na swój sposób niewłaściwe? Ach te dylematy! Życie jest ich pełne! A co Wy na to, żeby wypróbować ten mechanizm... w grze? Uważaj, ta rozgrywka może zupełnie zmienić twoje podejście do znajomych!

Gra „Dylematy” od wydawnictwa Rebel to już druga edycja tej intrygującej zabawy imprezowej. Za jej sprawą będziecie stawać przed (nie)moralnymi wyborami w gronie od 4 do 15 osób. Gracze powinni mieć co najmniej 12 lat oraz kwadrans wolnego czasu.

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to ciekawe pudełko. W środku znajdziemy 216 kart podzielonych na cztery zestawy. Biały zawiera instrukcję oraz karty, którymi dysponują gracze (punkty oraz odpowiedzi). W zielonym znajdziemy karty z dylematami odpowiednimi dla osób powyżej 12 lat, pomarańczowym – 16, a czerwony – aż 18!

Przygotowanie do gry jest bardzo proste. Z białego zestawu wyjmujemy karty symbolizujące punkty oraz odpowiedzi. Każdemu z graczy dajemy dwie kart (po jednej z literą A i B). Wybieramy odpowiadający nam wiekowo zestaw i tasujemy zawarte w nim karty.

Zabawa ma kilka wariantów i dodatkowych zasad, omówię ten najbardziej podstawowy. Wszystkie zestawy (poza białym) zawierają zbiór dylematów. Każda karta stawia nas przed wyborem dwóch sytuacji. Najczęściej mamy na niej opisaną sytuację, a następnie dwie możliwości (oznaczone odpowiednio jako A i B). Pierwszy gracz wyciąga kartę dylematów i czyta jej treść na głos. Następnie każdy uczestnik wybiera odpowiedź, która jest mu najbliższa i kładzie kartę z tą literką przed sobą (jako zakrytą). Potem na trzy cztery wszyscy pokazują jakiego wyboru dokonali. Gracze, którzy wskazali najpopularniejszą odpowiedź, dostają po jednym punkcie. Następną kartę czyta kolejny gracz zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wygrywa osoba, która jako pierwsza uzyska wynik pięciu punktów.

Tak, to jest cała mechanika zabawy. Jest tak prosta, że aż prosi się o liczne modyfikacje. Autorzy uwzględnili tę możliwość i zaserwowali nam kilka propozycji. Przykładowo można nagradzać tylko osobę czytającą pytanie, jeśli wskaże ona najpopularniejszą odpowiedź. Ta uniwersalność zasad jest ogromnym plusem tytułu, umożliwia dostosowanie zabawy do własnych potrzeb i oczekiwań.

Równie dobrze sprawdza się podział dylematów według kategorii wiekowych. Karty z grupy +12 to najbezpieczniejszy zestaw, którym można się bawić nawet z małymi dziećmi (można im przecież czytać pytania). Z kolei +18 to już bardzo odważne, czasami nieprzyzwoite sceny. Każdy, kto grał w karty pokroju „Loży szyderców” wie, że takie tytuły niekoniecznie nadają się do uniwersalnego użytku. Tym razem jest inaczej. Nieważne czy mamy w planach zabawę w rodzinnym gronie czy szalony wieczór panieński, ten tytuł zaoferuje nam karty na odpowiednim poziomie.

Co jest niezbędne do zabawy w „Dylematy”? Pewien rodzaj dystansu. Tej rozgrywki nie należy brać poważnie, ponieważ odpowiedzi często nie będą się pokrywać z naszą (potencjalnie) prawdziwą reakcją. Ale... nie o to chodzi! Tylko o dobrą zabawę! Jeśli w międzyczasie nawiąże się dyskusja, to świetnie, jednak podstawowym celem jest relaks. I pod tym względem tytuł sprawdza się wyśmienicie.

Kolejnym jego plusem jest świetna skalowalność. Nieważne, czy gramy w 4, czy 10 osób, wszyscy uczestniczą w rozgrywce. Nie ma dłużyzn, czy nudnego czekania na swoją kolej.

Czy jest co, co nie wyszło? Niestety tak, chociaż jest to tylko drobny minusik. Mianowicie... instrukcja! Tak samo, jak wszystkie dylematy umieszczona została na kartach. I tu pojawia się problem, poszczególne części nie mają numerów. Łatwo je pomieszać, pomylić modyfikacje z podstawowymi zasadami, przetasować z punktacją... Ja ostatecznie ściągnęłam PDF i miałam pewność, że czytam wszystko we właściwej kolejności.

„Dylematy” to gra, którą zdecydowanie warto mieć. Jest szybka, zabawna i pomysłowa. A dodatkowo sprawdza się w bardzo różnym gronie! Masz dylemat czy warto ją kupić? Pozwól, że rozwieję Twoje wątpliwości. Warto!

Dział: Gry bez prądu