Rezultaty wyszukiwania dla: kryminał
Stroiciel ciszy
Fantastykę religijną w polskiej literaturze można szukać ze świeczką. Choć już na początku lat 90 wraz z umocnieniem się pozycji Kościoła w Polsce zaczęły pojawiać się pierwsze opowiadania nawiązujące do wiary katolickiej, nurt ten wśród autorów zaczął zmierzać w innym kierunku. Motywy religijne w fantastyce zaczęły skupiać się na metafizyce, siłach nadprzyrodzonych, duchowych reprezentantach, zostawiając gdzieś z boku sens istnienia Kogoś oraz nasze wewnętrzne uwikłania z Nim.
Wojciech Szyda w swoim drugim zbiorze opowiadań po raz kolejny mierzy się z połączeniem chrześcijańskich dogmatów z nurtem science fiction i fantasy. "Stroiciel ciszy" zawiera dziesięć jakże odmiennych historii. Każda jest wyjątkowa i zmusza czytelnika do refleksji oraz odpowiedzenia sobie na pytanie - kim w moim życiu jest Bóg.
Już pierwsze opowiadanie, które otwiera antologię - "Raport łotrów", ukazuje w jaki sposób podróż w czasie i zamach na życie ledwo co narodzonego Chrystusa może mieć wpływ na dzieje ludzkości. Krótkie, lecz ciekawe opowiadanie ukazuje miłosierdzie Jezusa nad każdym grzesznikiem, który szczerze wyrazi swoją skruchę.
Postać Syna Bożego jest również tematem kolejnego, tytułowego opowiadania "Stroiciel ciszy". Tym razem autor przenosi nas w daleką, nieokreśloną, przyszłość. Główny bohater, John Caspar, podróżuje specjalnym statkiem kosmicznym, aby w samotności odpokutować swoje winy, jednocześnie zaś rozgrzeszyć odległe kolonie. Na jednej z nich odnajduje tajemniczą postać, której istnienie jest sprzeczne z nauką Kościoła. Bohater, a wraz z nim czytelnik, staje przed próbą zrozumienia sensu zmartwychwstania i ponownego przyjścia Zbawiciela.
Kolejna historia, "Ciało i krew", która według mnie, choć gatunkowo odbiega od pozostałych zawartych w zbiorze, była jedną z lepszych, porusza dylematy dotyczące poświęcenia i wiary. Oto rycerz, samotny wędrowiec, z oddaniem poszukuje legendarnego Graala, kielicha z którego Chrystus pił podczas Ostatniej Wieczerzy.
Inny opowiadaniem, które zasługuje na szczególną uwagę jest "Po'Sen. Plaga cudów". Bardzo abstrakcyjne, częściowo psychodeliczne, z drugiej strony zaś malownicze. Autor porusza wyobraźnię czytelnika, kreując alternatywny Poznań. Miasto to w niejednym naszym śnie przerażało i fascynowałoby jednocześnie. W opowiadaniu obecny jest również motyw spowiedzi, jako leku na grzechy.
W "Planach na przeszłość" autor kreuje wizję niedalekiej przyszłości, w której istnieje możliwość posiadania kilku wersji samego siebie. Główny bohater prowadzi życie jednocześnie jako m.in. gangster, policjant, erotoman czy znudzony życiem księgowy, zaś z pomocą tabletek jego świadomość "przeskakuje" pomiędzy danymi wersjami. Oskarżenie o morderstwo poprzez porzucenie jednej ze swoich wersji powoduje, że bohater zaczyna się zastanawiać nad konsekwencjami zabawy w Boga.
"Drabina i łańcuch" to jeden z trudniejszych tekstów. Zrozumienie historii o walce z drapieżnymi aniołami, które przedostały się do naszego świata, przedstawionej w formie metafizycznego kryminału, wymaga od czytelnika nie lada wysiłku intelektualnego. Filozofia św. Augustyna, rozważania na temat czasu i zastosowanie podobnych imion głównych bohaterów znajdujących się w różnych ramach czasowych (typu Uriasz - Uriah, Falstrom - Fallstorm itp.) powoduje u czytelnika przemęczenie lekturą.
W zbiorze Wojciecha Szydy oprócz długich i przepełnionych filozofią opowiadań, znajdziemy krótkie historie, które wcale nie ustępują jakością tym dłuższym. Szort "Osobodante" przedstawia świat, gdzie króluje Kościół Danych Osobowych, dane osobowe są przedmiotem kultu, natomiast życie prywatne każdego człowieka nie jest tajemnicą. "Jeden dzień" zaś w obrazowy sposób przedstawia nam Biblię w opisie jednego dnia pary głównych bohaterów. Zbiór zamykają "Fałszerze" - lekki utwór, stanowiący istną odskocznią po poważnej lekturze zbioru.
Antologie opowiadań, czy to jednego czy wielu autorów, mają to do siebie, że rzadko są doskonałe pod każdym względem – bywa, że utwory w nich zgromadzone są różne pod względem jakościowym i wzbudzają różne reakcje czytelnika. Nie inaczej jest ze „Stroicielem ciszy”. Opowiadania wchodzące w skład tomu mogą się podobać bardziej i mniej, ale każdy czytelnik znajdzie tu coś dla siebie. Dobra fantastyka z przesłaniem, która sprawia, że wraz z przewróceniem ostatniej kartki, nawet jeśli trudno nam było przebrnąć przez niektóre historie, czujemy satysfakcję.
Nieboszczyk wędrowny
Widmo krąży nad Polską. Jest to niewątpliwie widmo Joanny Chmielewskiej, królowej kryminału z przymrużeniem oka. Chociaż bowiem Chmielewskiej nie ma już wśród nas, jej literacka spuścizna przetrwała, a humorystyczne kryminały mają się dobrze jak nigdy. Taką właśnie post-Chmielewską jest „Nieboszczyk wędrowny” Małgorzaty J. Kursy.
Historia zaczyna się niewinnie – od apteki. Młode małżeństwo farmaceutów, Marylka i Sławek, w spadku po ciotce Marylki otrzymuje dom wraz z apteką. Sprawa wydaje się dziwna, ponieważ ciotka była ślepo zapatrzona w swojego jedynego syna i spadek powinien przypaść właśnie jemu. Notariusz uspokaja bohaterów, że ciotka wiedziała, co robi, kuzyn Marylki – rzeczony syn ciotki – przepada bez wieści, a sąsiedzi z zaciekawieniem obserwują prace porządkowe nowych lokatorów. W pracach owych intensywnie uczestniczy także nieodłączny towarzysz małżeństwa, czarny kot o wdzięcznym imieniu Belzebub… To właśnie on dokonuje najważniejszego dla powieści odkrycia – znajduje zwłoki. Trup odkryty przez Belzebuba wkrótce dokona fascynującej wędrówki po okolicy, kąpiąc się w baliach, tarzając w tujach i spacerując po parku. Jak to możliwe? Tego już Wam nie powiem, żeby nie psuć przyjemności z lektury.
„Nieboszczyk wędrowny” to tak właściwie krótka książka o bardzo prostej fabule, pozbawiona spektakularnych zwrotów akcji i rozbudowanej psychologii postaci. Próżno w niej szukać także skomplikowanej intrygi kryminalnej, wszystko okazuje się dość banalne. Ale podobnie jak przy kryminałach Joanny Chmielewskiej, nie te elementy są w „Nieboszczyku wędrownym” najistotniejsze. Z każdej strony powieści Kursy leje się humor, smaczny, życiowy, sytuacyjny. Zabawne są perypetie małżeńskie Sławka i Marylki, zabawny jest ich kot i jego podejście do otaczającej rzeczywistości, zabawne jest też przerzucanie się kłopotliwym trupem. Jeżeli już trzymać się porównania z królową humorystycznej literatury kryminalnej, Małgorzata J. Kursa zdecydowanie przypomina swoją twórczością wczesną Chmielewską, jej bezpretensjonalne fabuły, satyrę na życie codzienne, cięty humor słowny. Ileż warte jest chociażby takie zdanie, jedna z perełek „Nieboszczyka wędrownego”: „Dlaczego ta… ten… Cholera, dlaczego ten gender o tej porze zażywa kąpieli w twojej balii?”!
Trudno streścić tę książkę tak, żeby nie zdradzić całej fabuły. Być może to największy problem powieści Kursy – treści w niej mało, chciałoby się więcej: więcej tych bohaterów, więcej Belzebuba (mistrzowsko wykreowana postać!), więcej śledztwa i może nawet więcej wędrówki nieboszczyka. Powiedzieć, że łyknęłam tę książkę w jedno popołudnie, to jak nic nie powiedzieć. Lektura zajęła mi nieco ponad godzinę i zostawiła ze sporym fabularnym niedosytem. Ale poza tym – palce lizać! Jeżeli podobał się Wam „Trudny trup” albo „Wszyscy jesteśmy podejrzani” Chmielewskiej, to „Nieboszczyk wędrowny” też jest dla Was! Ja sama liczę na więcej i na to, że wkrótce Kursa stanie się marką samą w sobie i nie będę musiała rekomendacji podpierać porównaniami do innych twórców.
Ludzie przemocy
„Ludzie przemocy" to dziesiąty, ostatni już tom cyklu powieści kryminalnych autorstwa pary szwedzkich pisarzy Maj Sjöwall i Pera Wahlöö. Cała seria, nosząca tytuł „Opowieści z życia policji" (znana jest także pod nazwą „Powieści o przestępstwie"), uznawana jest za klasykę nowoczesnego skandynawskiego kryminału i stała się inspiracją dla najbardziej poczytnych autorów thrillerów, takich jak Stieg Larsson, Henning Mankel czy Jo Nesbo. Po raz pierwszy została wydana w latach 1965-1975 i do tej pory cieszy się dużym uznaniem. W Polsce, co nieco mnie dziwi, kolejne tomy ukazały się jednak dopiero w ciągu kilku ostatnich lat – ostatni z nich na początku września bieżącego roku.
Główny bohater powieści, Martin Beck, oficer wydziału zabójstw w Sztokholmie, zostaje zaangażowany w dwie toczące się równolegle sprawy. Po pierwsze ma zeznawać jako świadek w procesie młodej dziewczyny oskarżonej o napad na bank z bronią w ręku. Po drugie, stara się odnaleźć mordercę bogatego producenta filmów CENSOREDograficznych, który zginął od ciosów metalowym narzędziem w domu swojej kochanki. Obydwie sprawy kończą się jednak mniej więcej w połowie książki i stanowią preludium dla jednego z najtrudniejszych zadań, jakie stanęły przed Beckiem w ciągu jego wieloletniej pracy w policji. Tym razem mężczyzna zostaje wyznaczony do prowadzenia jednostki odpowiedzialnej za ochronę amerykańskiego senatora, który ma wkrótce zjawić się w Sztokholmie z oficjalną wizytą. Wszystko wskazuje również na to, że polityk ma stać się celem zamachu jednej z najniebezpieczniejszych organizacji terrorystycznych.
Z góry należy zaznaczyć, że „Ludzie przemocy" nie jest typowym kryminałem ani thrillerem, do jakich większość z nas jest przyzwyczajona. Właściwie nie ma tutaj spektakularnie prowadzonego śledztwa, ani wyjątkowo inteligentnych zbrodniarzy, którzy mordują na prawo i lewo z sobie tylko wiadomych powodów. Przede wszystkim nie ma tutaj charakterystycznego dla wielu powieści pojedynku umysłów między wyrafinowanym mordercą a prowadzącym dochodzenie wybitnie uzdolnionym śledczym. Wręcz przeciwnie, siłą powieści jest ukazanie przestępców jako przeciętnych, niewyróżniających się z tłumu, ludzi, których na drogę przemocy skierował przypadek lub chęć zemsty za doznane krzywdy. Autorzy posuwają się nawet do tego, że niektórych sprawców ukazują jako ofiary systemu – skoro ani społeczeństwo, ani władza nie były w stanie im pomóc, musieli wziąć sprawiedliwość we własne ręce. Nawet jeśli wymierzane przez nich kary są niewspółmierne z tym, co ich spotkało.
Sjöwall i Wahlöö znani są ze swoich skrajnie lewicowych poglądów, co znalazło odbicie w wielu książkach ich autorstwa. Jest tak również w przypadku „Ludzi przemocy". Odmalowany przez nich obraz Szwecji w latach siedemdziesiątych jest przygnębiający i przytłaczający. Wbrew propagandzie szerzonej przez władzę, nie jest ona krajem opiekuńczym, a państwem policyjnym, w którym karze się obywateli za poglądy niezgodne z tymi ogólnie przyjętymi. Sam obraz policji i polityków także jest wyjątkowo pesymistyczny – nie licząc kilku chlubnych wyjątków, jest to grupa ludzi skorumpowanych, chciwych, zepsutych i zwyczajnie głupich. Jednym z przykładów, w jaki sposób autorzy zamanifestowali swoje zapatrywania, jest przedstawienie partnerki głównego bohatera. Choć Beck jest wyraźnie apolityczny, Rhea jest zagorzałą socjalistką, a na ścianie pokoju wiesza portret Mao...
Muszę przyznać, że chociaż ten wyjątkowo subiektywny i mijający się nieco z prawdą opis kraju w pewnym momencie nieco irytuje, można przejść nad tym do porządku dziennego i traktować po prostu jako odmienny punkt widzenia. Podczas lektury książki do pasji jednak doprowadzało mnie nagminne używanie pełnego imienia i nazwiska bohaterów. Gdy po raz czwarty w jednym akapicie czytałam, co zrobił „Martin Beck" i „Rhea Nielsen" naprawdę podnosiło mi się ciśnienie. Poza tym tłumaczenie też nie powala na kolana i niektóre fragmenty powieści brzmią wręcz dziwnie.
Podsumowując, pomimo pewnych mankamentów, uważam, że książkę tę powinni przeczytać wszyscy fani tak popularnych w ostatnich latach skandynawskich kryminałów i thrillerów. Warto bowiem poznać cykl, który zainspirował najpopularniejszych pisarzy tego nurtu.
Nic oprócz strachu
Powieść zatytułowana Nic oprócz strachu otwiera trylogię, której bohaterką jest komisarz policji Anna Lindholm. To Polka, która w młodości wyjechała do Szwecji, tutaj wyszła za mąż, znalazła pracę i osiadła na stałe.
Autorka powieści Magdalena Knedler to recenzentka, redaktorka współpracująca z portalami literackimi, wyróżniona za powieść Pan Darcy nie żyje nagrodą Emocje 2016 przyznawaną przez Radio Wrocław Kultura.
Nowa powieść autorki to kryminał, w który wpleciono wątki obyczajowe z życia osobistego głównej bohaterki, a ponieważ to życie ostatnio mocno się pokomplikowało, to jest o czym pisać.
Jak już wspomniałam, Anna Lindholm z pochodzenia Polka, mieszka i pracuje w Szwecji, choć uczuciowo nadal jest mocno związana z Helem, na którym się urodziła i wychowała. Tutaj także rozegra się sporo wydarzeń i przyznam, że takie połączenie Polski ze Szwecją było bardzo dobrym pomysłem.
Kobieta nie ma łatwego życia. Na skutek wypadku samochodowego jej mąż porusza się na wózku inwalidzkim, więc ich życie domowe uległo drastycznej zmianie. W dodatku Anna mocno zbliżyła się do swojego kolegi z pracy, co dodatkowo miesza jej w głowie. Ale to nie wszystko.
W więzieniu nagle umiera złapany przez Annę przestępca o pseudonimie Narcyz. Prawdopodobnie to on był pośrednio odpowiedzialny za wypadek Anny i jej męża, choć nie udało się tego udowodnić. To jednak nie koniec, bo choć Narcyz nie żyje, bohaterka zaczyna dostawać listy z cytatami z Oscara Wilde'a, a w jej otoczeniu zaczynają się dziać niepokojące rzeczy i giną ludzie powiązani z dawną sprawą.
Powieść zaczyna się dość mocnym akcentem, jesteśmy bowiem świadkami wypadku, który na zawsze zmieni życie Anny i jej bliskich. Gdy spotykamy ją ponownie, okazuje się, że relacje z mężem się skomplikowały, sprawy zawodowe stoją pod znakiem zapytania, a stare śledztwo nie pozwala o sobie zapomnieć. Zaczyna się więc bardzo obiecująco.
W kolejnych rozdziałach akcja toczy się w związanych z Anną miastach. Krążymy po Ystad, w którym Anna pracuje, następnie jedziemy na Hel, na ślub jej siostry, gdzie dojdzie do dramatycznych wydarzeń. Odwiedzamy Malmo, a nawet Wenecję, gdzie znajdujemy sekrety i poszlaki prowadzące nas od odkrycia tajemnicy, a co za tym idzie tożsamości sprawcy. To ostatnie okazało się dla mnie dość zaskakujące, ponieważ typowałam kogoś zupełnie innego.
Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia co do książki. Głównie chodzi tu Annę, której zachowanie często mnie irytowało. Oczekiwałam doświadczonej, opanowanej pani komisarz, a tymczasem Anna, jak dla mnie, w ogóle taka nie jest. Emocjonalna, niespokojna, zamiast skupić się na sprawie, zastanawia się, co też czuje do niej kochanek i podskakuje na każdy najmniejszy hałas w domu. Jej słownictwo i wykrzyknikowy sposób mówienia nie pasowały mi zupełnie do jej wieku. Brakowało mi w niej tej chłodnej samokontroli, która pozwala trzymać nerwy na wodzy i pracować, a to co prywatne chować i trzymać w sobie. Wolałabym także (jak to napisać, żeby za dużo nie zdradzić), żeby cała intryga nie miała tak wiele wspólnego z życiem prywatnym bohaterki. Egocentryczny socjopata, w porządku, słynna diwa operowa, ciekawie. Lepiej jednak byłoby, gdyby dwie sfery życia Anny, czyli zawodowa i prywatna, nie zbliżały się do siebie aż tak bardzo. Zastanawiam się, jak teraz potoczą się dalsze losy bohaterki, no chyba że zawsze będą to sprawy tak mocno związane z nią i jej życiem prywatnym.
Generalnie powieść czyta się dość sprawnie, nie ma niepotrzebnych dłużyzn, a finał nawet zaskakuje. Tylko czy to wystarczy, by sięgnąć po kolejne tomy z Anną Lindholn w roli głównej? Trudno mi powiedzieć. Znam czytelników, którym powieść bardzo się podobała i już dopytują o kontynuację, dlatego myślę, że o czytelniczych gustach się po prostu nie dyskutuje. Jeśli ktoś lubi kryminały ze skandynawskim klimatem, ale z polskim posmakiem, to może sięgnąć po Nic oprócz strachu i przekonać się na własnej skórze, co i jak.
W obcej skórze
Powieść W obcej skórze została uznana za najlepszy kryminał roku 2015 w Wielkiej Brytanii. Jest to pierwszy tom otwierający trylogię o młodej inspektor policji Marnie Rome. Zaciekawił mnie okładkowy opis i dlatego po książkę sięgnęłam, jednak muszę przyznać, że ani tytuł, ani opis ani okładkowe zdjęcie nie są w stanie przygotować czytelnika na to, co spotka go w trakcie lektury. Bo powieść jest po prostu obłędnie wciągająca, zaskakuje rozwiązaniami fabularnymi i wszystkie pozytywne opinie na jej temat są naprawdę zasłużone.
Współczesny Londyn, jaki dobrze znamy. Ponury, deszczowy, niezbyt przyjazny. Inspektor Marnie Rome i jej czarnoskóry partner Noah Jake udają się do ośrodka dla ofiar przemocy domowej. Mają nadzieję porozmawiać z jedną z przebywających tam kobiet. Jej zeznania mogłyby doprowadzić do postępu w śledztwie. Kiedy jednak policjanci przybywają na miejsce, trafiają w centrum makabrycznego zdarzenia. Na podłodze leży mężczyzna z raną zadaną nożem. Okazuje się, że to mąż jednej z kobiet przebywających w ośrodku. Jak i dlaczego doszło do tragedii, skoro drzwi wejściowe miały być cały czas zamknięte? Pytania mnożą się i nagle pierwotne śledztwo schodzi na boczny tor, a sprawa Leo i Hope Proctorów okazuje się bardziej zawikłana niż się początkowo wydawało.
Chyba największą siłą tej historii jest to, że początkowo sprawa wydaje się czytelnikowi dość oczywista. Oto zaborczy mąż, poznał miejsce schronienia maltretowanej przez siebie żony i poszedł tam, zabrać ją ponownie do domu. Co prawda fakty dość trudno ustalić, gdyż świadkowie wydarzenia czyli inne kobiety są w szoku i składają sprzeczne zeznania, ale wszystko wydaje się jasne. Pierwsze wrażenie bywa jednak mylne. Przenikliwa inspektor Rome, skrupulatnie bada ślady, przygląda się domowemu życiu Proctorów i dochodzi do zaskakujących wniosków.
Granie na oczywistościach celem zdezorientowania czytelnika to nie jedyny atut tej powieści. Na uwagę zasługuje główna bohaterka. Marnie Rome jest dobrą policjantką i ma dryg do tego, co robi. Jednak jej życie prywatne nie jest już tak poukładane. Kobieta wciąż żyje tragedią sprzed kilku lat, kiedy to adoptowany przez jej rodziców nastolatek, zabił ich. Marnie nie potrafi zerwać z chłopakiem kontaktu i regularnie odwiedza go w domu poprawczym, mając nadzieję, że zdoła w końcu zrozumieć motywy nim kierujące. Jej rodzice byli przeciętnymi ludźmi. Co takiego spowodowało, że zamknięty w sobie chłopak sięgnął po kuchenny nóż i dokonał takiej zbrodni? Ta sprawa nie pozwala pójść bohaterce dalej. Wspomnienia wciąż kotłują się w jej głowie, a dezorientacja rośnie, bo przecież powinna czuć do przybranego brata nienawiść, być przekonana o jego winie, a zamiast tego kiełkuje w niej coś na kształt współczucia. Niejednoznaczność tej sprawy to klucz do zrozumienia bohaterki, myślę jednak, że do tego dojdzie dopiero w finale trylogii.
Trzeci ważny aspekt powieści to przemoc domowa w różnych aspektach. Mamy więc tutaj maltretowane przez mężów i partnerów kobiety, ale też ofiarę arabskiego pojęcia obrony honoru rodziny w osobie Ayany. Sarah Hilary dogłębnie pokazała psychikę bitych i upokarzanych kobiet, które nie tylko nie są w stanie podejmować samodzielnych decyzji. To akurat było najmniej szokujące. Najbardziej wstrząsnęło mną przywiązanie, jakim kobiety darzą swoich mężczyzn, mimo że ci tak źle je traktowali. Próbują ich tłumaczyć, obwiniają siebie, a przede wszystkim martwią się, kto im ugotuje i posprząta, gdy ich nie będzie w domu. To naprawdę straszne. Z tego powodu kobiety te są raczej kiepskimi świadkami, gdyż wewnętrzny obronny przymus kłamania, by uniknąć bólu, powoduje, że nie są wiarygodne w swoich zeznaniach.
Przemoc domowa to swoisty łańcuch. Na przykładzie Hope, Simone widać, jak wzrastanie w takich warunkach wpływa na psychikę dziecka, które kiedyś dorośnie, założy rodzinę, będzie rodzicem.
W obcej skórze to mocna, dobitnie napisana powieść, którą polecam każdemu. Dobrze się czyta jako historia sensacyjna z elementami dramatu psychologicznego. Jednak jeśli ktoś szuka wnikliwego studium przemocy i jej skutków to z pewnością będzie zadowolony z lektury.
Jesienią ma się ukazać druga część trylogii zatytułowana Nie ma innej ciemności i już na nią niecierpliwie czekam. Nie przepadam za określeniem must have w stosunku do książek, ale kontynuacja losów inspektor Rome, do takich właśnie należy. Polecam i zachęcam. Nie przeczytać tej książki, czy minąć ją obojętnie, to duży błąd, a zagorzały czytelnik nie może sobie na coś takiego pozwolić.
Gdzie jest Mia?
Oddech Jacka był wolny i miarowy. Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że zasnął. Ale w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia, bo nawet gdyby nie spał, nie zniósłby i połowy tego, co się we mnie kotłowało. I nie wierzcie w to, co mówią – z dna studni nie można zobaczyć gwiazd.
Boję się, że w końcu przestanę pamiętać jej zapach, dotyk jej włosów na policzku. Złości mnie myśl o tym, że mogłabym o niej całkowicie zapomnieć. Ten rodzaj złości można znieść tylko do czasu, dopóki coś w tobie nie pęknie.
Musze przyznać, iż książka „Gdzie jest Mia?" poruszyła mną dogłębnie. Alexandra Burt porusza w niej nie tylko temat uprowadzenia dziecka, ale również odrzucenia i tego, jak wydarzenia w dzieciństwie mogą mieć wpływ na nasze zdrowie psychiczne w przyszłości. Pokazuje jak media mogą kreować społeczne poglądy na dziejące się wydarzenia, jak z ofiary można stać się podejrzanym.
Estelle Paradise to matka, która straciła dziecko. Jest to kobieta cierpiąca na psychozę poporodową, która nie otrzymała pomocy kiedy był jeszcze na to czas. I nagle zostaje znaleziona na wpółżywa w wąwozie, a jej siedmiomiesięczna córeczka zaginęła. Wszystko wskazuje na to, że to właśnie Stelle skrzywdziła swoje dziecko, a teraz próbuje ukryć wszystko zasłaniając się amnezją. Odwraca się od niej mąż. Media robią z niej dzieciobójczynie, mimo braku twardych dowód. Zostaje sama ze swoimi paranojami, dziurą w pamięci i dogłębnym pragnieniem odnalezienia córki. Jednak czy ona naprawdę zaginęła? Czy ona w ogóle jeszcze żyje? Czy urojenia naprawdę są tylko urojeniami czy, czy może urywkami brutalnych wspomnień? Ostatecznie bohaterka zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem rzeczywiście nie stoi za zniknięciem swojego dziecka. W przypomnieniu sobie prawdy pomaga jej psychiatra specjalizujący się w pracy z pamięcią.
Sposób w jaki Alexandra Burt przedstawia nam historię Estelle Paradise i jej córki Mii, jest naprawdę bardzo dobry. Pierwszoosobowa narracja pomaga nam się wczuć w rolę głównej bohaterki, „wgryźć" w jej sposób myślenia i heroiczne próby odzyskania utraconych wspomnień. Czyta się ją dość lekko i szybko, a ostatecznie rozwiązanie sprawy zniknięcia dziecka nie jest tak oczywiste, jakby mogło się wydawać. Na pewno sięgnę po kolejne książki pani Burt, jeśli jeszcze jakieś się pojawią. A do „Gdzie jest Mia?" z pewnością wrócę za jakiś czas.
Dobra matka
W dobie Internetu, w którym każdy chwali się tym, co dzieje się w jego życiu praktycznie nie ma mowy o zachowaniu jakiekolwiek prywatności. Chyba każdy z nas zna kogoś, kto w Internecie dokładnie relacjonuje przebieg swojego dnia, etapy dorastania swoich pociech i tym podobne. Jakie konsekwencje może mieć opisywanie każdej minuty z życia nie tylko swojego, ale także własnego dziecka? Jaki związek mają takie posty z morderstwami kolejnych kobiet?
W Warszawie zaczynają ginąć młode matki, każda z nich aktywnie chwaliła się tym, co akurat słychać u niej i jej rodziny. Wszystkie kilka dni przed zbrodnią dostały tajemniczą wiadomość o treści „Bądź dobrą matką" i ją zbagatelizowały. Jak z tą sprawą poradzi sobie policja? I ile kobiet zdoła zabić morderca? Zagadkę będą musieli rozwiązać opanowany Sławek Tomczyk i impulsywna Agata Górska, kobieta po przejściach. Przy śledztwie na jaw wyjdzie również bolesna przeszłość, z którą policjantka postanowi zmierzyć się raz na zawsze.
W tej książce wyjątkowo przypadł mi do gustu styl pisania. Powieść czyta się niezwykle łatwo, szybko i przyjemnie. Do gustu bardzo przypadła mi okładka. Jest minimalistyczna i nie zdradza zbyt dużo o samej fabule. Myślę, że zwraca uwagę wielu fanów powieści detektywistycznych i kryminalnych. Zdecydowanym plusem jest niezwykle wartka akcja i nagłe zwroty wydarzeń. Bohaterowie szybko zdobyli moją sympatię i z pewnością chętnie przeczytam kolejne książki z ich udziałem. Motywy postępowania zarówno policjantów jak i złoczyńcy są skonstruowane tak, że spokojnie można w nie uwierzyć. Dodatkowo opisując śledztwo Małgorzata Rogala zadbała o to, aby nie ujawniać nam wszystkiego, przez co sami możemy zabawić się w detektywów i wytypować zabójcę. Czytając kolejne strony kilkukrotnie podejmowałam to wyzwanie, za każdym razem wysnuwając inne wnioski. Poznając kolejne wątki śledztwa zmieniał się również mój punkt widzenia i cała teoria nagle traciła sens. Chwilami zatrzymywałam się, żeby przeanalizować to, czego właśnie się dowiedziałam. W tej książce każdy szczegół tak naprawdę ma znaczenie!
Książka po przeczytaniu nakłania nas do refleksji na temat naszej prywatności, a raczej tego czy przypadkiem zbytnio jej nie naruszamy. Zwraca naszą uwagę na to, że tak naprawdę większość z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, iż to co wrzucimy do sieci może trafić w niepowołane ręce. Chcąc podzielić cię tym co robimy sami dostarczamy mnóstwo informacji komuś, kto może chcieć wyrządzić nam krzywdę. Myślę, że duża część rodziców, którzy chwalą się zdjęciami swoich maluszków powinna sięgnąć po tą książkę i poważnie przemyśleć swoje zachowanie, natomiast starszych zastanowić się czy profile w takich serwisach jak na przykład Facebook są dla nich odpowiednie.
„Dobra matka" to moim zdaniem bardzo dobra powieść, która poza ciekawą fabułą przekazuje nam coś więcej. Stwierdziłabym nawet, że jest taką naszą ostrzegawczą wiadomością, przez którą zaczniemy mieć umiar w tym co udostępniamy w Internecie. Tą pozycję polecam tak samo dorosłym jak i nastolatkom, myślę, że obydwie te grupy poza kawałkiem przyjemnego kryminału mogą wyciągnąć coś więcej.
Bestseller
Spoglądałam na niego i zupełnie niepostrzeżenie otwiera się zakurzona szuflada mojej świadomości. Wyskakują z niej obrazy, których nie pamiętam... a może zwyczajnie nie chcę pamiętać. Nie chce ich widzieć. Nie chce od nowa zapominać. Najlepiej, żeby w ogóle ich nie było. Wydałabym komendę: „Usuń", a następnie opróżniła kosz. Zniknęłyby też niepokojące ślady...
„Bestseller" Joanny Opiat-Bojarskiej naprawdę można nazwać bestsellerem. Dawno nie zdarzyło mi się czytać książki tak wciągającej, bym pochłonęła ją w jedno popołudnie. Zawiła akcja, mnóstwo poszlak i brak niezbitych dowód sprawia, że podejrzanym staje się nawet jeden z detektywów. Ostatecznie kluczowym świadkiem do zakończenia sprawy okazuje się ktoś zupełnie niepozorny, a mordercą ktoś całkiem spoza grona podejrzanych.
Książka zaczyna się dość przeciętnie – trup, prawdopodobnie przypadkowa ofiara szajki złodziei grasującej w Poznaniu. Motywowi rabunkowemu nadaje autentyzmu fakt, iż Emilia Sienkiewicz jest dobrze sprzedającą się pisarką. Dla podkomisarza Przemysława „Burzy" Burzyńskiego oraz aspiranta Michała „Młodego" Majewskiego sprawa wydaje się prosta. Wystarczy złapać złodziei i zamknąć sprawę. Jednak nie wszystko okazuje się tak oczywiste. Dziwne poszlaki, wiadomości denatki „zza grobu" komplikują wszystko, dając czytelnikowi wiele do myślenia, sugerują nawet, iż cały ten zamęt to mistyfikacja. Wszystko to okraszone jest medialną nagonką, szumem wokół ofiary i powiązaniami w specyficznym, telewizyjnym społeczeństwie. Zdrady, romanse, plotki i konflikty „na pokaz", każdy szczegół, nawet ten nieistotny i teoretycznie nie związany ze sprawą, ma znaczenie.
Smaczku temu wszystkiemu nadaje genialnie rozegrane tło fabularne. Problemy rodzinne Burzy. Trójkąt pomiędzy detektywami, a genialną antropolog Anitą Broll sprawiają, że czytelnik zadaje sobie pytanie czy współpraca między nimi może przynieść jakiekolwiek rezultaty? Świetnym zagraniem autorki są wstawki, które na początku wydają się krzykiem o pomoc molestowanej ofiary. Ostatecznie okazują się fragmentami nowej powieści denatki.
Cóż mogę powiedzieć o głównych bohaterach? Jestem oczarowana. O ile można być oczarowanym aroganckim i pewnym siebie młodym gliną i jego mentorem – sezonowym alkoholikiem. Jest to zgrany duet, który podbije serce każdego. Zwłaszcza, że często grają w dobrego i złego glinę. Obrazu dopełnia niezwykle drobiazgowa kobieca kreacja, dla której każdy szczegół ma wagę złota.
„Bestseller" jest powieścią, którą jak najbardziej mogę polecić fanom dobrego polskiego kryminału. Trzyma w napięciu i nie pozwala odłożyć się, aż do ostatniej strony. A, co najważniejsze, swoim finałem zaskakuje czytelnika. Z chęcią i czystą przyjemnością wrócę jeszcze do tej pozycji, a także sięgnę po inne książki tej autorki.
Wyspa strachu
Wszyscy szukamy swojego raju na ziemi, miejsca, gdzie wszystkie troski pójdą w zapomnienie. Dla wielu to właśnie Gotlandia stała się oazą spokoju, ale... do czasu.
Zaczęło się od rozszarpanej w jednym z domku owcy. Później był zamordowany mężczyzna, rozcięty z chirurgiczną precyzją. Mieszkańcy Gotlandii zaczynają się bać, turyści w panice starają się uciec z wyspy. Inspektor policji Frederik Broman stara się zapanować nad coraz bardziej rozprzestrzeniającym się chaosem, walcząc zarówno na płaszczyźnie prywatnej, jak i zawodowej. Jak dorwać mordercę, który zaplanował każdy najmniejszy szczegół z niesamowitą precyzją?
Nie ukrywam, że opis z tyłu Wyspy strachu napędził mi niesamowitego... smaczku na tę pozycję. Morderca rozcinający swe ofiary na pół? W dodatku nieuchwytny? To coś zdecydowanie dla mnie. Oczywiście niemałe znaczenie miała w tym przypadku także okładka, bowiem jej mroczny klimat jeszcze bardziej zachęcał do zapoznania się z historią Frederika Bromana. Czy magnetyczny front kryje w sobie równie ciekawą treść?
Zdecydowanie tak. Od pierwszych stron autor serwuje czytelnikom owcze szczątki, by w dalszym ciągu zabrać go do bardziej krwawych spraw. Sprawa toczy się swoim torem, zaś policjanci nadają jej właściwy bieg; nie ma mowy o zbyt długim odpoczynku, gdy po wyspie grasuje psychopata. I chyba największy plus należy się panu Ostlundh za to, że ów krwawy twór jego wyobraźni naprawdę może nosić miano nieuchwytnego. Mimo, iż policja posiadała swoje typy, to mnie one jakoś specjalnie nie przekonywały- byłoby za łatwo. Autor tak skrzętnie opracował postać czarnego charakteru, że nikt nie wskazałby owej osoby jako sprawcy, do czasu otrzymania dowodów, oczywiście. Jedyne czego w tym przypadku mi zabrakło, to porządny motyw. Mgliste tłumaczenia o morderczej potrzebie serca jakoś nie do końca mnie przekonują, choć mam świadomość, iż nie zawsze jakieś wydarzenie z przeszłości musi budzić w sprawcy morderczy pierwiastek.
Autor pozwala nam zarówno towarzyszyć policji podczas poszukiwań, jak i serwuje czytelnikom wycinki z życia mordercy, choć tych jest w Wyspie strachu o wiele mniej. Właściwie te dwa lub trzy mini- rozdziały (może lepszym określeniem byłyby wstawki) nie wnoszą nic do naszych odczuć wobec psychopaty, ponieważ zawarte w nich zostały zaledwie szczątkowe wspomnienia, kilka emocji związanych z zabójstwami. Obraz mordercy jest dla czytelnika zamazany, niewyraźny; nie krystalizuje się żaden konkretny obraz, prócz jednego -i raczej już znanego- jest to człowiek z poważnymi zaburzeniami. Sprawca to -tak dla bohaterów tejże historii, jak i czytelnika- człowiek bez twarzy.
Ta pozycja zabrała mi dosyć dużo czasu, ale nie z tego powodu, o którym większość z Was w tym momencie pomyśli. Moim wytłumaczeniem jest brak czasu; historia nie ma tu nic do rzeczy. Ba, jest wręcz odwrotnie- śledztwo prowadzone przez Fredrika Bromana zapisało się w mojej pamięci jako niezwykle ciekawe, jedno z tych, które pamięta się dość długo po odłożeniu książki. Jak już wspominałam sprawa toczy się wartko, nie ma mowy o przestojach czy odpoczynku. Policja daje z siebie wszystko, choć prawdopodobnie kolejne trupy wskazują na coś zupełnie innego. A, co najważniejsze- w pewnym momencie sprawa robi się bardziej... osobista.
Myślę, iż Hakan Ostlundh swą Wyspą strachu zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie. Jeżeli kolejne tomy cyklu utrzymają poziom (a może nawet nieco go zawyżą, w co wierzę), to autor ma szansę na stanie się jednym z popularniejszych szwedzkich pisarzy. Grunt to umiejętność zbudowania odpowiedniej atmosfery, a panu Ostlundh znakomicie się to udało. Zdecydowanie jestem na tak!
Diabelski urok
„A w tej wiosce – czy nam się podoba, czy nie – jesteśmy już od lat na wyprzódki obserwowani, podglądani i sterowani... bez końca i początku"
Czasy PRL-u, gra polityczna z Niemcami Zachodnimi i ZSRR, przyjazd ważnego gościa i nieoczekiwana zbrodnia. Czego można chcieć więcej?
Autorem książki jest Janusz Rolicki, urodzony w 1938r. w Wilnie – pisarz, dziennikarz i komentator. Były redaktor „Polityki" i Kultury oraz redaktor naczelny publicystyki kulturalnej i szef programowy do spraw artystycznych Telewizji Polskiej. Należał do PZPR, jednak po ogłoszeniu stanu wojennego złożył legitymację. W sumie wydał 15 książek. Jest mężem i ojcem.
Wiadomość o wizycie wiceszefa Związki Pisarzy Radzieckich, a jednocześnie bliskiego przyjaciela towarzysza Breżniewa, Josipa Kałakaszy wraz z rodziną, w Warszawskiej redakcji „Nowej Myśli" wywołuje wielkie poruszenie. Gość ma spędzić w Polsce dwa tygodnie zwiedzając najlepsze hotele i w pełni korzystając z bogatego asortymentu polskich sklepów, i targów. Głównym celem podróży okazuje się być tajemnicza książka. Jednak dochodzi do niespodziewanych komplikacji. Czy wszyscy wyjdą z tego cało?
W „Diabelskim uroku" historia opowiadana jest z kilku punktów widzenia, przez co możemy bliżej poznać myśli i sposób działania poszczególnych postaci, jednak czasami ich wewnętrzne monologi aż szkoda czytać. Akcja rozgrywa się głównie w Warszawie i Zakopanem. Jednym z głównych problemów, z jakimi muszą zmierzyć się bohaterowie jest wydanie książki przywiezionej przez towarzysza Kałakaszę i odkrycie jej prawdziwego pochodzenia. Zagraniczny gość wcale nie chce im tego ułatwić.
Rolicki wprowadza nas w świat Polski Ludowej i jej intryg w całej okazałości. Pokazuje układy, jakie w tamtych czasach panowały i to, jak jedna decyzja może diametralnie wpłynąć na dalsze losy bohaterów. Książka zawiera różne smaczki, które wiążą się z PRL-em takie jak herbata Ulung czy „dostępność" produktów w sklepach dla zwykłych szarych ludzi i dla tych, którzy według rządzących coś znaczyli. Dość zaskakujące okazuje się być zakończenie, nie należy ono jednak do prawdopodobnych. Nagle pojawiają się nowe postacie, śledztwo posuwa się naprzód w błyskawicznym tempie, a motyw i działania zbrodniarza wydają się niewiarygodne. Kilka stron przed rozstrzygnięciem sprawy nie byłabym w stanie domyślić się jakie będzie jej zakończenie. Dopiero po ostatniej stronie musiałam pogodzić się z faktami. Gdyby wątek samego śledztwa byłby bardziej rozwinięty książka mogłaby okazać się bardzo ciekawym kryminałem.
Utwór jest napisany raczej drętwo i niestety dosyć sztucznie. Akcja książki toczy się bardzo powoli i jakby ociężale. Uparcie czekałam na jakiś zwrot akcji, nagłe przyspieszenie czy choćby nutkę napięcia. Niestety się nie doczekałam. Sama nie wiem do jakiego gatunku zaliczyłabym tę książkę. Pomysł wskazywałby na sensację powiązaną z kryminałem, ale w sumie nie zaliczyłabym jej do żadnego z tych gatunków. Na kryminał jest tu zbyt mało wątków detektywistycznych, na sensację zaś zbyt mało akcji.
Powieść czyta się całkiem wygodnie, co gwarantuje dość duża, przyjemna czcionka. Okładkę uważam za nieudaną. Jest dość tandetna. Za zdecydowanie pozytywny uważam pomysł z mini słowniczkiem na „skrzydełku".
Sama tematyka książki mi się spodobała. Osoby na wysokich stanowiskach politycznych, intrygi i śledztwo międzynarodowe, a to wszystko umieszczone w świecie PRL. Jednak z jego wykonaniem było już trochę gorzej.