kwiecień 19, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: własne

niedziela, 22 maj 2016 12:26

Adept

Okupowana Warszawa, magia i demony – czy takie połączenie może się udać? Adam Przechrzta w swojej nowej powieści pokazuje, że i owszem. "Adept" otwiera nowy cykl autora, Materia Prima. 

Dział: Książki
piątek, 20 maj 2016 10:43

Taniec ze smokami

A co, gdyby Wojna Dwóch Róż miała miejsce w świecie fantasy? I brały w niej udział więcej niż tylko dwa rody? Witamy w świecie Westeros, gdzie najgroźniejszymi przeciwnikami są członkowie własnych rodzin, każda rana może być śmiertelna, a każdy ślub kończy się przynajmniej kilkoma zgonami.

Jeśli J.R.R.Tolkien był ojcem fantastyki, to George'a R.R. Martina śmiało można nazwać jego duchowym następcą. Albo przynajmniej naszym rubasznym, pełnym czarnego humoru wujkiem z daleka, który rzadko nas odwiedza, ale za każdym razem gdy się już pojawi, zostawia za sobą skłóconą rodzinę, pobite talerze i matkę we łzach. Innymi słowy, wzbudza emocje w każdym możliwym rodzaju czytelnika. Nieważne ile lat masz, nieważne ile książek przeczytałeś, Martin swoi cyklem doprowadzi cię do płaczu i rzucenia grubym tomiszczem przez okno. Przynajmniej kilka razy.

Napisał on cykl powieści, który nie tylko na nowo zdefiniował obecny kanon fantasy i pokazał, że mroczniej oznacza lepiej, ale i zainspirował nim wielu pisarzy, takich jak choćby nasz rodzimy Andrzej Sapkowski. Telewizyjna „Gra o tron" podbiła serca fanów na całym świecie. Skomplikowana fabuła, mnogość postaci i wątków-to tylko niektóre z atutów tej produkcji. Najważniejszym jest jednak-dobra opowieść, a to już zasługa tylko i wyłącznie, pewnego brodatego pisarza z New Jersey.

„Pieśń Lodu i Ognia" to świetny cykl, ale pojawia się pytanie, czy oglądając na bieżąco słynny serial, warto nadal przeczytać książkę? Zdecydowanie tak. Choć produkcja HBO przegoniła sagę Martina, to jednak, różnice pomiędzy nimi są tak diametralne, że podczas czytania będziecie się czuć jakbyście przeżywali wraz z postaciami zupełnie inne, często lepsze, podróże i przygody. Dodatkowym atutem jest fakt, że sporo postaci z serialu, tutaj nadal żyje i ma się dobrze. Plus saga, oczywiście, zawiera więcej wątków, historii starych rodów i miejsc, szczegółów, wewnętrznych rozterek i całą masę ciekawych postaci, które poznacie tylko tutaj – z moim ulubionym, wojowniczym i brutalnym wikingiem Victarionem Greyjoyem na czele.

Postacie. To właśnie to, od wielu lat przyciąga czytelników do „Pieśni". Ich przekrój jest tak ogromny, że początkowo może wręcz przytłoczyć, ale po jakimś czasie, gdy już zapamiętamy jakoś te miliard nazwisk i rodów, czytanie o nich staje się czystą i krystaliczną literacką przyjemnością. Każdy znajdzie swojego ulubieńca. Czy to w postaci cynicznego i wiecznie pijanego karła Tyriona, czy w szlachetnej, choć nadal niedoświadczonej księżniczki Daenerys Targaryen, młodego Jona Snowa, zgorzkniałej królowej Cersei... Nikt z nich nie jest do końca dobry, ani też do końca zły. Martinowi udała się trudna sztuka przedstawienia postaci, w odcieniach brudnej i zakrwawionej szarości. Przez ten zabieg, bohaterowie sagi wydają się jeszcze bardziej ludzcy, bliscy nam i realni. Bo co jest bardziej ludzkie niż popełnianie błędów i uleganie słabościom?

Siódmy tom cyklu, czyli „Taniec ze smokami" zaczyna się chwilę po wygranej bitwie na Murze, gdzie Jon Snow musi radzić sobie z nowymi wyzwaniami i brakiem zaufania ze strony swoich przełożonych. Jednocześnie na drugim krańcu świata, Daenerys przeżywa podobne problemy, władając egzotycznym miastem Meereen. Tymczasem w jej stronę zmierza Tyrion, który po morderstwie własnego ojca musi uciekać z rodzimego kraju, wierząc, że młoda królowa łaskawie zapewni mu azyl. Pojawia się też nowa strona konfliktu, Młody Gryf, samozwańczy spadkobierca rodu Targaryenów, który wraz ze swoim opiekunem zmierzają do Westeros, by obalić obecnego króla i odzyskać należny mu Tron.

Natomiast drugi tom "Tańca", kontynuuje wątki rozpoczęte w poprzednim, ale nadaje im więcej dramatyzmu. Utrzymanie władzy w Meereen jest coraz trudniejszym zadaniem, a na Murze dochodzi do kolejnych konfliktów. Także na dalekiej północy dzieją się ważne dla fabuły wydarzenia. Książka ta kończy się też bardzo mocnym twistem i niestety, na rozwiązanie tego wątku przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Sagi nie można jednak polecić zbyt wrażliwym osobom. Zawał gwarantowany. Dzieje się tutaj sporo i zwykle nie dzieje się dobrze. Ulubionym cytatem autora, jest chyba braavoskie „Valar morghulis-Wszyscy umrą", do czego konsekwentnie i z czystą satysfakcją doprowadza. Za każdym razem, gdy pojawia się jakaś nowa postać, realnie boimy się ją polubić, bo nigdy nie jesteśmy pewni, czy dwie strony później nie zginie ona w strasznych katuszach i mękach. Martin to sadysta. Nie boi się zabijać nikogo, nawet główne postacie. Westeros to brutalny i okrutny świat, gdzie nie wybacza się błędów i potknięć. Jednak pomimo wszystko, warto odwiedzić to miejsce. Tylko zapnijcie pasy i kupcie chusteczki. Może trochę zaboleć.

Dział: Książki
poniedziałek, 16 maj 2016 17:49

Kontynuacja "Otchłani" nadciąga

Książka z Uniwersum Metro 2033 pt. "Wieża" lada moment trafi na księgarniane półki.

Dział: Książki
sobota, 14 maj 2016 17:55

Gen Atlantydzki

Przepis na literacką teorię spiskową wydaje się logiczny. Trzeba tylko wziąć rzeczy pozornie do siebie nie pasujące i połączyć je tak, aby stworzyły nową jakość. Potem trzeba wykreować do tego bohaterów, którzy będą tę tajemnicę zgłębiać. Ich charakterologia nie musi być pogłębiona, bo bardziej liczy się poznawana przez nich, przysypana piaskami przeszłości tajemnica, której odkrycie może zmienić losy ludzkości. Ich zadaniem jest zatem działać, wpadać w tarapaty, które tylko przybliżają ich do odkrycia dziejowej teorii powstania i ewolucji ludzkości.

Jaki jest przepis A.G. Ridlle? Całkiem przystępny, choć na pozór motywy, którymi się posłużył nie mają ze sobą nic wspólnego. Mamy tu zatem ośrodek badań nad autyzmem dziecięcym i oddaną sprawie badaczkę, dla której liczą się dzieci, a nie statystyki. Ale badaczka nie może działać sama, bo jak by sobie poradziła? Potrzebny jest agent, który rozumie, że ważne jest dobro ludzkości i przedkłada je nad własne. Tych dwoje, Kate i David,  połączy siły w starciu z prastarą organizacją Immari, której celem jest pchnięcie ludzkości na wyższy poziom ewolucji, co będzie jednak wiązało się z zakończeniem wielu istnień. Co zwycięży: bezkompromisowy pęd do władzy i panowania czy zwykła ludzka empatia? To się okaże, a rezultaty będą zaskakujące.

Historia zaczyna się zwyczajnie, jak w każdej sensacji. Nieznani napastnicy napadają na ośrodek badań nad autyzmem, a ich celem są badane dzieci. W samym sercu Antarktydy prowadzone są odwierty warte miliardy dolarów i wcale nie chodzi tu o poszukiwanie źródeł ropy. Pozornie te wydarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego, jednak przy bliższym przyjrzeniu, co też czynimy oczami Kate i Davida, okazuje się, że wszystko to zmierza do jednego makabrycznego odkrycia, które na zawsze zmieni oblicze świata i ludzkości.
Czym jest tajemniczy Dzwon i dlaczego badane ciała członków eksperymentu nie nadają się już do żadnych pośmiertnych oględzin? Co wspólnego ma z tym autyzm dziecięcy i czy legendarna Atlantyda naprawdę istniała?
Jednego nie można odmówić autorowi powieści: bujnej, a zarazem logicznej wyobraźni.

Klimatem powieść bardzo przypomina historie autorstwa Dana Browna. Stara tajemnica, jej strażnicy, czyli ci dobrzy i ci źli, którzy kierując się własnym widzimisię, chcą zmienić losy ludzkości na własną modłę. Mamy tu zatem szalone pościgi, krytyczne sytuacje, w których bohaterowie są zmuszeni do poświęceń i nie lada wysiłku oraz krok po kroku odkrywane tajemnice i powiązania. Okazuje się bowiem, że choć na pierwszy rzut oka tych powiązań nie widać, to są one dość skomplikowane, co miało zapewne tylko udramatycznić całą historię. Krótkie rozdziały sprawiają, że książkę czyta się szybko, można ją odłożyć i zacząć na nowo lekturę w dowolnym  momencie.
Nie jestem tylko do końca przekonana, czy dobrym posunięciem autora było tworzenie serii, zamiast jednotomowej powieści. Takie pomysły najlepiej realizować w jednym tomie, gdyż inaczej cała koncepcja może ulec rozmyciu, a wtedy już takiego wrażenia na czytelniku nie zrobi. A. G. Ridlle zdecydował się na trylogię i szczerze mówiąc, nie wiem, co z tego wyniknie. Jestem jednak otwarta na nowe pomysły i autorskie rozwiązania, więc zanim wystawię ocenę, zaczekam na kontynuację. Polecam czytelnikom, lubiącym teorie spiskowe, dotyczące początków ludzkości, ukryte w miejscu, którego ludzkie oko nie jest w stanie zbadać.

Dział: Książki
czwartek, 12 maj 2016 19:24

Z bożej łaski Maksymilian

Miałam kilka lat, gdy napisałam swoją pierwszą powieść. A w zasadzie bardziej ją narysowałam niż napisałam, skupiając się na ilustracjach i dodając do nich zaledwie jednozdaniowe opisy wprowadzające. Z czasem pisałam więcej, ale za to kończyłam coraz mniej z rozpoczętych projektów. Dopiero w mając dwadzieścia trzy lata postawiłam ostatnią kropkę w „Skazanych", pierwszej „prawdziwej" powieści własnego autorstwa i jednocześnie pierwszej, która trafiła na księgarskie półki. Być może z tego powodu zawsze fascynowały mnie utwory wydawane przez młodszych autorów – z podziwu i swoistej zazdrości o wytrwałość, skupienie i umiejętność kończenia tego, co się zaczęło w wieku, który zdaje się absolutnie do takiej postawy nie pasować. Przy okazji lektury powieści „Z bożej łaski Maksymilian" do wspomnianej gamy uczuć dołączyło jeszcze kilka nowych wrażeń – zaskoczenie, zafascynowanie i zawstydzenie, że podczas, gdy ja bawię się w nastoletnie historie miłosne o aniołach, demonach i sukubach; szesnastoletni Marcin Kula tworzy alternatywną wizję rozwoju Polski, odmieniając punkty zwrotne znanej nam przeszłości.

Okładka powieści w żaden sposób nie sugeruje tak bogatej, naszpikowanej wiedzą zawartości. Oto portret nastolatka z rozwichrzoną czupryną i pozą amanta z boysbandu, a nie poważnego i odpowiedzialnego polityka, członka rodziny królewskiej. Nawet skrywający się w tle herb, niemal niewidoczny na pierwszy rzut oka, nie odmienił tego wrażenia. Przyznam szczerze – spodziewałam się mdłej historyjki o zawieraniu przyjaźni, pierwszej miłości i rodzinnych niesnaskach, wynikających z przechodzenia przez „trudny wiek". Tymczasem...

Rzeczpospolita Dziesięciorga Narodów nigdy nie była potężniejsza. Król Eryk II nie tylko dba o stan obecnie znajdujących się wśród terytoriów Polski lokacji, ale także rozszerza powierzchnię kraju i umacnia znaczenie Krakowa na arenie światowej. Jednocześnie do objęcia tronu szykuje się nastoletni syn monarchy, Jego Książęca Mość Maksymilian Habsburg. Jednak czy pomimo wszechstronnej edukacji będzie gotowy przejąć władzę nad tak rozległym państwem, gdy wybije dla tego godzina? A może nie czuje się właściwą osobą do odegrania tej roli? Co z jego życiem osobistym? Czy jest gotów postawić na szali własne szczęście dla dobra narodu? I czy faktycznie ma na przygotowanie się do objęcia tronu tak wiele czasu jak mogłoby się wydawać?

Wrażenie robi przede wszystkim fakt, że świat wykreowany przez Marcina Kulę nie jest zupełnie oderwany od rzeczywistości. Oczywiście, nigdy nie istniała i pewnie już istnieć nie będzie Rzeczpospolita Dziesięciorga Narodów, ale gdyby... No właśnie. Młody pisarz pokusił się o zmiany w historii naszego kraju. Manipulując faktami, przemieniając je na korzyść Polski, stworzył świat, w którym nie tylko nie zniknęła ona z map, ale i poszerzyła swoje wpływy, stając się supermocarstwem. To niesamowite, jak wiele mogłyby zmienić pojedyncze wydarzenia, niemniej największe wrażenie robi fakt, że grę z tymi możliwościami – zgłębiając i analizując potencjalność historii – poprowadził tak młody człowiek.

Sama opowieść o nastoletnim, dojrzewającym księciu nie nosi już może takich znamion oryginalności i niezwykłości, ale stanowi przykład udanej realizacji powieści młodzieżowej. Tym bardziej przekonującej, że pisanej przecież przez przedstawiciela grupy odbiorczej. Postać Maksymiliana, jego obawy i troski, pomimo nietypowej, bo książęcej sytuacji, wpisują się w uniwersalne rozterki młodych ludzi, stając dla nich wzorem i rodzajem pocieszenia. Tak, jeżeli nie należycie do tych, którzy bez problemu nawiązują przyjaźnie, to tutaj znajdziecie kilka słów otuchy. I być może przepowiednię na przyszłość, że właściwe osoby znajdą się przy Was we właściwym czasie.

Marcinowi Kuli trudno także zarzucić cokolwiek pod względem językowym. Oczywiście nie da się ukryć, że jest to prosta proza o młodocianym targecie, a więc opisowo nieskomplikowana i nastawiona raczej na akcję niż poetykę samą w sobie, jednak całość czyta się płynnie i z przyjemnością. Nagromadzenie tytułów czy szczegółów w nomenklaturach tylko chwilami czytelnika męczy, a nawet wtedy ma swój urok. „Z bożej łaski Maksymilian" przypomniał mi czasy pierwszych zarywanych z powodu czytania nocy oraz także tych późniejszych, które poświęciłam na pisanie opowiadań.

Z czystym sercem mogę polecić powieść Marcina Kuli każdemu rodzicowi, który szuka zajmującej i w jakiś sposób edukacyjnie wartościowej lektury dla swoich pociech oraz nastoletnim fanom historii, zwłaszcza tej polskiej. Dorośli odbiorcy pochłoną powieść przede wszystkim ze względu na podziw dla kreatywności i wiedzy autora – wierzcie mi, że te uczucia budzą się automatycznie już po kilku stronach lektury. Jestem pod wrażeniem i czekam na więcej!

Dział: Książki

Dzisiaj, 10 maja, swoją premierę ma powieść Evy Pohler "Purgatorium. Wyspa tajemnic". Thriller ten ukazał się nakładem wydawnictwa Replika oraz pod patronatem Secretum. Zapraszamy do lektury fragmentu pierwszego rozdziału.

Dział: Patronaty
poniedziałek, 09 maj 2016 18:41

Porcelanowy konik

Listopadowa noc, a może wczesny wieczór. Ciężko określić porę, gdy oczom ukazuje się tragiczny widok- zwinięte na chodniku ciało martwego mężczyzny. Nie, to nie kolejny jegomość pod wpływem alkoholu, który zasnął i... już się więcej nie obudził. To Richard von Knecht, jedna z najbogatszych osób w Szwecji. Najbliżsi wspominają go ciepło jako człowieka pełnego energii, chęci do życia i pasji. Dlaczego więc skoczył z własnego balkonu, tragicznie kończąc ów specyficzny lot? A może... to wcale nie było samobójstwo?

Tajemnicza śmierć bogacza, narkotyki, córka powoli zmieniająca się w skinhead girl... Wszystko, z czym świetnie poradzi sobie inspektor Irene Huss!

Czy należy wierzyć entuzjastycznym recenzjom na okładkach książek? Cóż, jak przekonuję się praktycznie za każdym razem, nie do końca. Porcelanowy konik również posiada jakże zachęcającą notę o tym, iż Helene Tursten staje się królową szwedzkich kryminałów. Niestety, ja owej autorki za takową nie uznaję. Bo aby zasłużyć sobie na królewską koronę trzeba zrobić coś więcej, niż napisać kryminał.

Irene Huss to okropnie zabiegania pani inspektor, nie tylko w życiu zawodowym, ale i prywatnym. Na co dzień łapie przestępców, by w domowym zaciszu skupić się na rodzinie i psie. Tym razem jest nieco inaczej. bowiem jej myśli zaprząta sprawa Richarda von Knechta. Wiadomo, gdy umiera ktoś sławny, bogaty i -ponoć- powszechnie lubiany i to w tak niejasny sposób, opinia publiczna naciska. W toku śledztwa wychodzi na jaw coraz więcej tajemnic rodziny zmarłego, każda kolejna to swego rodzaju schodek do szczytu, czyli rozwiązania sprawy. Wspominając, jak wiele "miał za uszami" ów bohater odechciewa się wierzyć w jego publiczny wizerunek.

Pani Tursten zgrabnie przemyka między przeróżnymi tematami. W Porcelanowym koniku nie skupia się wyłącznie na sprawie zamordowanego milionera, lecz odpływa w inne kierunki, które mniej lub bardziej mogą łączyć się z głównym śledztwem. I tak -jak już wspominałam- poznajemy domowe kłopoty Irene z jedną z jej córek, bliźniaczek. Do tego nieoczekiwanie dla czytelnika na scenę wchodzą motocykliści z ganku zwanego Hell's Angel i narkotyki. Nie wspominając już o napaści na policjantkę i niewybredne komentarze jednego z policjantów względem koleżanki... prawdziwy misz- masz!

Zdecydowanie mnogość tematów uważam za plus, ponieważ przy tej książce (na nieco ponad czterystu stronach autorka zmieściła kilka różnych historii) nie da się nudzić, przez cały czas dochodzą nowe poszlaki, nowi ludzie, nowe problemy. Niestety, książka ma i wady. Nie wiem, na ile za zbyt wiele wykrzykników można oskarżyć autorkę- wątpię, że to tłumacz miał w tym swój udział. W każdym bądź razie wykrzykniki w miejscach, gdzie kompletnie nie pasują irytowały mnie i skutecznie odwracały uwagę od treści. Co do samej historii z Richardem von Knechtem w roli głównej też nieco się rozczarowałam. Ciągle delikatnie wierzę w te entuzjastyczne opinie na okładkach (kilka razy okazały się prawdziwe!), nastawiłam się więc na coś naprawdę mocnego i nietuzinkowego. Cóż... dostałam właściwie fabułę jakich wiele, wzbogaconą jedynie o kilka innych wątków. Dlatego też nie uważam Helene Tursten za królową szwedzkich kryminałów. Oczywiście, Porcelanowy konik to dopiero pierwszy tom serii o Inspektor Irene Huss, więc ciekawa jestem, czy autorka rozwinie pisarskie skrzydła w kolejnych częściach.

Kto lubi zimne, nieco mroczne klimaty szwedzkiego kryminału, tego serdecznie zapraszam do lektury!

Dział: Książki
poniedziałek, 09 maj 2016 11:42

"Dziecko Odyna" Siri Pettersen pod patronatem

17 maja nakładem Domu Wydawniczego Rebis oraz pod patronatem Secretum ukaże się powieść "Dziecko Odyna" Siri Pettersen. Jest to pierwszy tom cyklu „Krucze pierścienie", oryginalnej sagi fantasy osadzonej na staronordyckim gruncie. Cykl ten ma szansę stać się dla literatury fantasy tym, czym dla kryminału stały się książki Larssona, Nesbo i Läckberg.

Dział: Patronaty
niedziela, 01 maj 2016 12:26

Jakby nikogo nie było

XX wiek był bez wątpienia tym, który przyniósł najbardziej krwawe żniwo konfliktów zbrojnych prowadzonych na nieznaną wcześniej skalę. I o ile o obu wojnach światowych powiedziano już niemal wszystko, co powiedzieć się dało, skatalogowano je, opisano oprawców i ofiary, o tyle pozostaje wiele konfliktów, których osąd wciąż wzbudza kontrowersje. Należy do nich wojna w Bośni i Hercegowinie, podczas której doszło do masakry w Srebrenicy – i tego właśnie ludobójstwa dotyczy oparta na faktach powieść Marco Maginiego.

„Jakby nikogo nie było" to fabularyzowana historia procesu jedynego żołnierza serbskich oddziałów paramilitarnych, który przyznał się do winy przed Trybunałem Haskim -  Dražena Erdemovicia. W krótkiej powieści Maginiego opowieść o wojennych przejściach pół-Serba, pół-Chorwata splata się z relacją Dirka, żołnierza sił pokojowych ONZ, tzw. Błękitnych Beretów, a także z zapisem wątpliwości hiszpańskiego sędziego, członka Trybunału. Trzy przeplatające się narracje, trzy punkty widzenia na to samo zdarzenie – i trzy osądy, z których żaden nie jest do końca pewny. Włoski autor pokazuje, jak bardzo różnią się spojrzenia na bałkańską wojnę domową – i że jednoznaczne uznanie Serbów za jedynych winnych to tak naprawdę droga donikąd, wyrok wydany wyłącznie dla uspokojenia sumień.

Książka liczy raptem 240 stron, na których Magini zaledwie szkicuje sytuację, skupiając się na emocjach towarzyszących każdemu z prowadzonych przez niego bohaterów bardziej niż na faktach czy dokładnych opisach wojennych działań. Charakterystyki głównych postaci są podane między słowami, mimochodem, dla podkreślenia, że tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia dla fabuły. Romeo González mógłby być jakimkolwiek sędzią, Dirk – jakimkolwiek żołnierzem ONZ, a Dražen – jakimkolwiek uczestnikiem działań wojennych. Kogo widzimy w istocie? Nie wyróżniających się w tłumie bohaterów, tylko targanego zrozumiałymi wątpliwościami przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości, cudzoziemskiego żołnierza, który dusi się atmosferą nieswojej wojny (i w pewien sposób pogardza wszystkimi stronami konfliktu jako obcymi, gorszymi), oraz młodego męża i ojca, zaciągniętego na front wbrew woli, zbyt wrażliwego i nieprzygotowanego na okrucieństwa wojny, a jednocześnie zdeterminowanego, by przetrwać za wszelką cenę.

W „Jakby nikogo nie było" nieśmiało pobrzmiewa kontrowersyjna teza: to, co znamy jako bohaterstwo, to tak naprawdę egoizm. Jeden z sędziów Trybunału wykazuje się odwagą i wyraża odmienne stanowisko – by zaprzepaścić swoje starania przez pychę. Okazuje się, że proces Erdemovicia traktuje on jak pole do popisu, zyskania uznania tłumów i zaspokojenia własnej próżności. „Bohaterskie" działania Dirka prowadzą do nieuchronnej klęski. Z kolei to, co mogłoby być bohaterstwem w przypadku Dražena – odmowa wykonania rozkazu i dokonania egzekucji bośniackich Muzułmanów – zostaje zdemaskowane jako egoizm. Jeśli nie on, ktoś inny pociągnąłby za spust, a heroizm jednego żołnierza spowodowałby tylko przedłużenie agonii przyszłych ofiar. Dražen zostałby bohaterem wyłącznie we własnych oczach, ponieważ w żaden sposób nie mógł zatrzymać wojennej machiny.

Gdy czytałam powieść Maginiego, takie postawienie istoty bohaterstwa wydawało mi się szukaniem prostych odpowiedzi na trudne pytania. Chociaż mój stosunek do bośniackiego konfliktu różni się od opinii wielu przedstawicieli zachodniej cywilizacji, irytowało mnie, że jedyna pozytywna postać „Jakby nikogo nie było" to właśnie skazany żołnierz serbskiego oddziału. Maginiemu nie wystarczył dramatyzm prawdziwej sytuacji, musiał dodać swojej powieści hollywoodzkiego posmaku: przedstawić męki Dražena, „obcego" wśród „swoich" żołnierzy, bezwzględnie zachowującego człowieczeństwo i reagującego fizycznym niedomaganiem na postępowanie wbrew sobie... Czy da się tak zachować na wojnie? Czy ten lukier jest potrzebny? Książka zdaje się krzyczeć: „Słuchajcie, ten chłopak jest niewinny, on nie chciał źle, to świat jest zły! Nie skazujcie go za to!" – zupełnie jak jeden z powieściowych sędziów Trybunału. A jak wiemy z motta „Zniewolonego umysłu" Miłosza: „Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak".

Męczyły mnie te wątpliwości bardzo długo – aż przypomniałam sobie podstawową rzecz. Magini nie zamierzał pisać reportażu. To tylko powieść oparta na faktach. To powieść, która ma za zadanie pokazać drugą stronę medalu, tę zazwyczaj pomijaną przez Zachód. Sądzę, że Magini chciał pokazać, że czasem czarne to tak naprawdę białe, a białe – czarne, i podobnie jak jego ideowi oponenci posłużył się uproszczeniem. Czy możemy go za to osądzać?

Ja nie potrafię.

„Jakby nikogo nie było" to napisana prostym językiem powieść o skomplikowanych sprawach. Krótka historia długiego konfliktu. W przystępnej formie opowiada o tragedii, której pamięć wciąż jest żywa nie tylko na Bałkanach – i mimo wszystko unika popadania w banał. Może tłumaczenie mogłoby być lepsze (cierpiałam z powodu nadmiaru zaimków), ale nadal trzyma poziom, na który nie powinno się narzekać. Polecam tę książkę wszystkim, którzy szukają dobrego i bardzo autentycznego tekstu o wojnie. Tylko najlepiej weźcie wolne na czas lektury, bo nie gwarantuję, że po skończeniu „Jakby nikogo nie było" będziecie w stanie wrócić do pracy.

Dział: Książki
piątek, 29 kwiecień 2016 15:45

Sam w domu

Propozycja Lotty Olsson jest dla wszystkich, którzy nie mają pomysłu na spędzanie wolnego czasu i nie wierzą we własne możliwości.

Mrówkojad, tytułowy Sam w domu próbuje wykorzystać przyjaciółkę Orzesznicę do opieki nad nim, biednym i samotnym, jednak ta się nie daje i idzie na wymarzony kurs ze Stellanem. Stellan to  kret, który jest przykładem, że marzenia i plany można spełniać w każdym wieku, jeśli ma się do tego prawdziwe chęci i odpowiednią motywację.  Mrówkojad jest o niego trochę zazdrosny.


Pozostawiony sam w domu Mrówkojad wpadł na pomysł, że łzy może wydusić krojąc cebulę. Owszem, płakał przy tym dużo, ale z jego pracy wyniknęło coś jeszcze. Udowodnił sobie i przyjaciółce, że on też potrafi gotować, że jest w stanie poradzić sobie ze swoją samotnością i wykorzystać wolny czas.

Opowiadanie jest dowódem na to, że z niczego może powstać coś i to przypadkowo. Co z czego? Czy Orzesznica wróciła do domu?

Książka jest godna polecenia wszystkim niewierzącym w siebie, nie tylko dzieciom. Jest dowodem, że przy odrobinie asertywności (którą wykazała się Orzesznica) i wysiłku (jaki w zwykłe krojenie cebuli włożył Mrówkojad) możemy być niezależni i że to bardzo  fajne uczucie.

Dział: Książki