Rezultaty wyszukiwania dla: własne
Smocza straż. Pan Widmowej Wyspy
„Smocza straż. Pan Widmowej Wyspy” to trzeci tom nowej serii Brandona Mulla, która jest kontynuacją kultowego już „Baśnioboru”. Rozpoczyna się dokładnie w miejscu, w którym zostawił na drugi tom, czyli „Gniew króla smoków”. Smoki wciąż szukają sposobności do okazania dominacji nad ludźmi. Trudno sobie wyobrazić większe zagrożenie. A jednak… Czy jednak pozostawiona sobie Kendra może stawić czoła temu mrocznemu zagrożeniu bez pomocy Setha, który zawsze jej towarzyszył?
Tym razem zobaczymy Setha w niecodziennej sytuacji. Oto dopiero co stracił pamięć i dodatkowo został porwany, albo jak się mu wmawia – wyzwolony. Przez amnezję nie bardzo wie komu ma wierzyć, bo właściwie każda histora, którą słyszy, jest prawdą. Zwyczajnie opowiadają ją każdy z własnego puntu widzenia. Dla Setha takie życie jest ciężkie. Szczerze mu współczułam, jednak dzięki temu niesamowicie głęboko mogliśmy poznać Setha, dotychczas będącego dość często przypadkowym bohaterem lub chłopcem, który ma nieprzemyślane decyzje. Wszak już raz opowiedział się nie po tej co wszyscy w Baśnioborze stronie. Tym razem poznamy jego prawdziwe pragnienia.
Jednak rzecz nie będzie się działa ani w Baśnioborze ani w twierdzy. Książka przenosi czytelnika do tropikalnych miejsc z plażami i palmami, ale z pewnością nie są to wakacje. Tu niebezpieczeństwo czai się pod każdym ziarnkiem piasku, za i nawet w każdym kwiatku. Będzie to wyspa zamieszkała przez pewne plemię, dzięki którego pomocy być może Kendra znajdzie brata i lubego, a Seth wypełni dość mroczne przyrzeczenie.
Osobiście nie jestem fanem fabuły bazującej na utracie pamięci przez bohatera. To dość oklepany zabieg, jednak w książce to działa. Ale jest trochę "ale". Po pierwsze, osobowość Setha, choć nadal podobna do Setha, uległa zmianie. To prawda, pamięta takie rzeczy, jak nazwy stanów i jak działają rzeczy, ale każdy osobisty element tego, kim on jest, jego opinie i tak dalej, został całkowicie wymazany. Otóż, jedną z powszechnych zasad amnezji jest to, że w każdej sytuacji osoba, która doznała amnezji, nie zachowywałaby się inaczej niż z pełną pamięcią - to znaczy, jej osobowość pozostałaby taka sama. Tu Seth zmienia się z ufnego każdej podpowiedzi raptusa w planującego z wyprzedzeniem niedowiarka. Trochę denerwowała mnie też przemiana Kendry. Jasne, straciła nagle brata i dopiero co chłopaka, którego chyba pokochała, jednak czy to może aż tak wpływać na jej zachowanie? Stała się bierna, ciągle szukała kogoś, z kim mogłaby podzielić się swoim żalem, a dotąd każda porażka czy śmierć raczej skłaniały ją do działania niż zaniechania.
Jest za to coś co mnie ucieszyło: spisek. W pierwszych dwóch książkach nie było super mocnego, nadrzędnej intrygi. Smoki dokonują wyzwolenia i naturalnie próbują zdominować świat. W tej trzeciej części sprawy zaczynają się jednak łączyć. Nierozwiązany problem poruszony w pierwszej książce zostaje rozwiązany. I do końca nie jest jasne, dokąd się potoczą.
Za to według mnie zakończenie, które tym razem nie jest typowo niszczycielskim cliffhangerem, jest naprawdę udane. Nawet powiedziałabym, że znacznie lepsze niż to w poprzednich dwóch tomach serii. Jest nadal dość otwarte, ale wydaje się, że daje nadzieję, czego tamte raczej pozbawiały. Oczywiście, wciąż jest wiele rzeczy nierozwiązane i wiele rzeczy, które mogą pójść nie tak, ponieważ nasi złoczyńcy wciąż działają, ale przynajmniej teraz mamy od czego zacząć walkę z nimi. Nie ma poczucia beznadziei. Przypomina to nieco zakończenie „Gwiezdnych wojen: Ostatni Jedi”, ponieważ jest szansa na wszystko, co się wydarzy, a historia może pójść w każdym właściwie kierunku. Teraz tylko wystarczy czekać na kolejne losy rodzeństwa.
I to jest najtrudniejsze! To czekanie. Polubiłam rodzeństwo Soersenów już od pierwszego tomu „Baśnioboru”. „Smocza straż” całkiem ciekawie rozwijają ich losy, nadając bardzo poważne jak na ich wiek obowiązki. To taka wspaniała historia, którą mogę wszystkim polecić. Jeśli kochasz wielką fantazję pełną przygód i mistycznych stworzeń, to jest to książka dla Ciebie.
Guwernantka
Kino grozy od lat cierpi na mnogość nieudolnych twórców, którzy próbują swoich sił w opowiadaniu strasznych historii. Nie jest łatwo trafić na naprawdę dobry i ciekawie opowiedziany horror, tym bardziej więc docenia się te filmy grozy, które okazują się udane. Niestety najnowszy film Flory Sigismondi należy do tych nieudanych produkcji – Guwernantki nie ratuje nawet ciekawa obsada. Reżyserka znana jest w mnóstwa świetnych teledysków m.in. Sledgehammer Rihanny, Mirrors Timberlake’a, Cherry bomb nagranego na potrzeby filmu The Runaways: Prawdziwa historia, który jest zresztą pierwszym i jedynym (poza Guwernantką) filmem w jej reżyserii, resztę jej dorobku stanowią pojedyncze odcinki seriali (np. Opowieści podręcznej, Amerykańscy bogowie).
Starsza opiekunka dwójki osieroconych dzieci wynajmuje młodą guwernantkę do pomocy w opiece i nauczaniu małej Flory. Kilka dni po przyjeździe nowej guwernantki – Kate – w posiadłości pojawia się nastoletni brat Flory – Miles. Kate szybko odkrywa, że tak rodzeństwo, jak i posiadłość, skrywa mroczne sekrety.
W 1961 roku Jack Clayton wypuścił film The Innocents i choć nie zawojował nim świata kinematografii, to jednak sądząc po opiniach do dziś jest to dzieło robiące wrażenie. Trudno mi powiedzieć ile wspólnego ma ze sobą produkcja z lat 60. oraz współczesna Guwernantka, a jednak wygląda na to, że choć bardzo dużo je łączy, to jednak oba te filmy leżą pod względem jakości na dwóch różnych biegunach. Od czego więc zacząć…
Jak już wspomniałam, nawet znane i ciekawe nazwiska nie ratują tej produkcji. Na ekranie widzimy Mackenzie Davis i Finna Wolfharda w rolach głównych, dodatkowo w postać Flory wciela się Brooklynn Prince, reszta to bohaterowie drugoplanowi, i choć Barbara Marten w roli starszej opiekunki dzieci robi dość upiorne wrażenie, to pojawia się na ekranie na tyle rzadko, że nie wpływa na odbiór całości. Mackenzie Davis nie ma szczęścia do ról (albo talentu) – chyba najbardziej podobał mi się jej występ w jednym z odcinków Black mirror. Finn Wolfhard, znany ze Stranger Things, radzi sobie dobrze, ale wydaje mi się, że jego postać mogła być jeszcze bardziej znacząca, skomplikowana. Mała Brooklynn jest uroczą istotką ale sceny z nią nie są warte zapamiętania. Generalnie pod względem aktorskim Guwernantka jest propozycją nijaką. Najgorszy jest jednak scenariusz. Brakuje tu oniryzmu i gotyckiego klimatu opowieści, a zakończenie to po prostu crème de la crème absurdu. W momencie, kiedy wreszcie zaczyna się coś dziać film się kończy, a przysłowiowa kropka nad i jest tak niejasna i nasuwa tak wiele pytań, że ostatecznie nic nie zostaje wyjaśnione, a jakiekolwiek możliwe wyjaśnienia prowadzą, do jeszcze większej ilości pytań. Ilość luk logicznych poraża, choć często w takich produkcjach przymykam na to oko, a jednak tutaj chyba dość szybko zorientowałam się, że nie mogę liczyć na radochę z seansu, więc wszelkie potknięcia twórców stały się bardziej wyraźne.
Guwernantka to film bez pomysłu i polotu. Szkoda na niego czasu. To jedna z tych produkcji, która ma ogromne szanse rozczarować większość widzów. Oglądacie na własne ryzyko.
Podglądaczka
"...i piekło nie zna gorszej furii niż szał zdradzonej kobiety."
Początkowo zapowiadało się, że będzie to thriller jakich wiele miałam okazję poznać. Jednak w miarę zagłębiania się, zrozumiałam, że ta podróż przybierze frapująco odmienną kolorystykę. Caroline Eriksson przygotowała nęcące obrazy opowieści, a wiele w nich wybrzmiewało intrygująco i wciągająco. Skonstruowała wielowarstwową fabułę ze szczelnie przylegającymi wątkami, mocno uzależnionymi od siebie, ale bez relacji nadrzędności i podporządkowania. Każdy aspekt pełnił ważną funkcję, trzeba wychwycić najdrobniejsze podpowiedzi.
Wydawało się, że podążać się będzie w określonym kierunku, kiedy pisarka nagle zmieniała wiatr intrygi i wprowadzała na teren zaskakujących przypuszczeń i interpretacji. Odkształceniu ulegały nie tylko okoliczności i zabarwienia postaci, ale także przedmiot naszego zainteresowania. Thriller nie prowadził utartymi szlakami, oferował znacznie więcej, w pewnym stopniu redefiniował pojęcie samotności, bólu, wstydu, wyrzutów sumienia, strachu, obsesji, przyjaźni i miłości. Pozwalał spojrzeć na nie z innej niż zazwyczaj perspektywy, ale nie zapominał o ich tradycyjnej istocie, nieograniczonym zasięgu i trudnej niejednoznaczności. Rozszyfrowanie poplątanych węzłów nici prowadzących ku prawdzie dostarczało mnóstwo zabawy i satysfakcji. Książkę warto uwzględnić w planach czytelniczych, proponuje wciągająca grę wypełnioną refleksjami, ambitną rozrywkę, która zadowoli wymagających odbiorców szukających czegoś więcej niż tylko dreszczyku emocji.
Elena jest w trakcie separacji z mężem, ciężko przeżywa rozstanie z ukochanym, jako pisarka odczuwa niemoc twórczą. Kobieta wynajmuje dom. Z braku towarzystwa zerka w okna posesji usytuowanej obok. Dostrzeżone szczegóły w podglądanej rodzinie nie dają jej spokoju, zaś znajomość z czternastoletnim sąsiadem przekierowuje myśli z własnej sytuacji na doświadczenia innych. Z każdym dniem opanowuje ją coraz silniejsze przekonanie, że w rodzinie chłopca nie dzieje się tak, jak powinno. Podąża tropem czegoś szczególnego, przykrego i przerażającego. Wówczas wyobraźnia postanawia dać znać o sobie, Elena w zapale tworzy książkę, jednocześnie angażuje się w udzielenie pomocy. Do czego doprowadzą ją zatrważające podejrzenia? Kiedy przekroczy granicę psychicznej wytrzymałości? Jak poradzi sobie z bolesną stratą bliskiej osoby? I coś, co mnie szalenie ciekawi, dlaczego zaburzenia adaptacyjne bywają tak różnie odbierane?
Konkurs: Brahms: The Boy II
Katie Holmes („Batman - Początek”, „Nie bój się ciemności”, „Telefon”) w filmie specjalisty od naszych najbardziej mrocznych koszmarów. Przerażający nowy rozdział opowieści o tym, że prawdziwe zło ma niewinne oblicze.
Zapowiedź: Węzy Zony
Zona obcych nie lubi, a swoich... swoich rzadko kiedy wypuszcza.
Krzemień raz już zdecydował, że wraca do normalnego życia. Wraz z dwoma przyjaciółmi wyszedł z Zony, sprzedał towar i ponownie zaczął nazywać się Aleksiejem Kożewnikowem, pracującym jako brygadzista na zakładzie remontowym. Znów został kochającym mężem i ojcem. Jednak Zona przypomina o sobie nawet z daleka.
Małgosia i Jaś
Baśń nie dla dzieci.
Wszyscy znają historię Jasia i Małgosi, porzuconych w lesie przez własnego ojca i zwabionych przez wiedźmę do piernikowej chatki, w której miał się dokonać ich los. Jeśli przyjrzeć się jej bliżej, to jedna z najmroczniejszych opowieści zgromadzonych przez braci Grimm, wykorzystująca motyw zabójstwa i kanibalizmu. I to w odniesieniu do tych najbardziej bezbronnych – dzieci.
Mogłoby się wydawać, że z doskonale znanej opowieści nie da się wycisnąć nic więcej. Oz Perkins, znany głównie z filmu Zło we mnie, doszedł do wniosku, że podejmie to wyzwanie i pokaże historię rodzeństwa w nowym świetle. Czy udało mu się to? I tak, i nie. Małgosia i Jaś dość luźno bazują na znanej baśni, sam film pozostawia jednak wrażenie niedosytu.
Opowieść rozpoczyna się naprawdę dobrze. Nastoletnia Małgosia i kilkuletni Jaś są zmuszeni do opuszczenia rodzinnego domu. Nie mają ojca, matka zaś popada w coraz większy obłęd, przez co staje się dla własnych dzieci zagrożeniem równie poważnym, co pustosząca kraj klęska głodu. Rodzeństwo rusza więc w drogę, która wiedzie ich przez mroczny las, zdający się skrywać własne tajemnice. Wreszcie docierają do samotnego domostwa. Spotykają w nim starszą kobietę, która w zamian za przejęcie części obowiązków domowych, oferuje im gościnę.
Pierwszych kilkanaście minut wprowadza widza w nastrój nie do końca wypowiedzianej grozy. Świetne ujęcia, oprawa muzyczna i budowany dopiero zarys opowieści zapowiadają rasowy horror. Niestety, wraz z wprowadzeniem na scenę wiedźmy Holdy dobrze zapowiadająca się historia traci impet, zdaje się też skręcać ze ścieżki grozy w kierunku mrocznego fantasy. Nie oznacza to, że sama Holda została przedstawiona lub zagrana źle, absolutnie nie – kreacja Alice Krige jest świetna. Winą raczej należy obarczyć scenariusz. Można odnieść wrażenie, że całą historię dałoby się z lepszym rezultatem opowiedzieć w dwa razy krótszym czasie, tymczasem rozciąganie jej do blisko półtorej godziny nie przynosi nic dobrego.
Film nie do końca potrafi więc obronić się fabułą, co nie oznacza, że jest zły. Niedostatki w samej historii nadrabia niesamowicie klimatyczną, wspomnianą już przeze mnie, oprawą dźwiękową i scenografią. Duszny klimat mrocznej puszczy z miejsca udziela się widzowi. Wędrując wraz z bohaterami po chatce wiedźmy odczuwamy dyskomfort i niepokój, czy spowijają ją cienie nie skrywają tajemnic, których nie chcielibyśmy odkrywać. Wreszcie, należy pochwalić obsadę, zwłaszcza młodziutką Sophie Lilis (znaną również z ekranizacji powieści Stephena Kinga To) oraz Alice Krige.
Znamienna jest zmiana kolejności imion głównych bohaterów, jaka od razu rzuca się w tytule. To Małgosia plasuje się na pierwszym miejscu, ponieważ to ona gra tu pierwsze skrzypce. To opowieść o jej dorastaniu i mierzeniu się z własnym przeznaczeniem. Młodszy brat stanowi jedynie element tła, chociaż trzeba przyznać, że w pewnym momencie jego postać staje się kluczowa do przemiany protagonistki.
Podsumowując, Małgosia i Jaś to dość interesująca wariacja na temat znanej baśni, nie do końca jednak spełniająca pokładane w niej oczekiwania. Zapowiada się jak horror, ale okazuje się opowieścią fantasy z mrocznym, dusznym klimatem. Nie wbija w fotel, ale można obejrzeć.
Zapowiedź: Brahms: The Boy II na DVD
Katie Holmes („Batman - Początek”, „Nie bój się ciemności”, „Telefon”) w filmie specjalisty od naszych najbardziej mrocznych koszmarów. Przerażający nowy rozdział opowieści o tym, że prawdziwe zło ma niewinne oblicze.
1633
W książce łatwo można wyłapać dwugłosowość, którą powoduje podwójne autorstwo. Weber i Flint w posłowiu zwracają uwagę, że nie było im łatwo pisać wspólnie przez wielokrotne przesyłanie i redagowanie nawzajem tekstów drogą mailową. Jednak mieli już na koncie współpracę, a praca nad książką przyniosła taką satysfakcję, że nie będzie to ich ostatnie wspólne dzieło.
Co czeka czytelnika w 1633 roku i czymże on będzie różnił się od roku poprzedniego i poprzedniego tomu? Mieszkańcy Grantville i nowych Stanów Zjednoczonych już dobrze rozgościli się w XVII-wiecznej Europie. Podobnie jak w 1632 r. większość postaci wciąż jest dość stereotypowa, jednak widać ich rozwój, zwłaszcza dzierżących władzę, na których tym razem się bardziej skupimy. „1632” była książką kobiet, silnych kobiet, tym razem mamy raczej starcie silnych męskich charakterów: Amerykanów Mike’a, Simpsona i Jesse, Francuza Richelieu, Holendra Fryderyka Henryka, Anglika Cromwella, odrobinkę mniej Szweda Gustawa Adolfa. Ciekawą postacią w przyszłości może być jego córka, Krystyna, która tu gra epizodyczną, ale bardzo charakterystyczną rolę małej przyszłej władczyni. Podnoszenie profilu już wprowadzonych postaci, a nie wprowadzanie garnizonu nowych postaci było jedną z zalet tej książki. Ponieważ mają już pewne interakcje i własne historie, są bardziej dopracowane i złożone niż jakakolwiek nowa postać. To przeszło długą drogę do naprawienia największej wady pierwszej części – rzucenia czytelnika w naprawdę sporą grupę świeżych bohaterów, z których nie wiedzieliśmy który będzie tym kluczowym, a którego można zapomnieć.
Sporo tu dłużyzn i nie każdemu opisy historycznych niuansów, konotacji, zaszłości może wydawać się nudne, jednak dzięki temu możemy bardziej poczuć klimat roku 1633 w Europie. To, co naprawdę sprawia, że ta książka jest dobra, to sposób, w jaki autorzy radzą sobie z polityką i stosunkami zagranicznymi. Oto dobrzy ludzie zostają rzuceni w nieznany im świat i pod wpływem stresu, a czasem przypadku, pokonują tych „złych”. Takie historie zwykle kończą się bez żadnych szczegółów na temat tego, co dzieje się później. Jak wygląda następny dzień? Flint i Weber czerpią wydarzenia z poprzedniej książki i zaczynają pokazywać, dlaczego współczesna demokracja i wolności osobiste miałyby trudności z integracją z polityką opartą na 1600 monarchiach. Tym bardziej, że i wśród nowoczesnych, demokratycznych Amerykanów też zdarzają się zgrzyty, a nawet… rasizm. Z powodu całego upolitycznienia nie jest to książka typowo przygodowa. W rzeczywistości akcję stanowi ledwo końcowa, bardzo dobrze zaaranżowana bitwa.
Ta książka naprawdę wywyższyła swojego poprzednika i stworzyła złożony świat z wieloma możliwościami do dalszego rozwoju. Nic więc dziwnego, że autorzy zapowiadają już kolejne cztery części.
Jedna krew
Fanów Stefana Dardy z pewnością ucieszy informacja, że na księgarnianych półkach już czeka na nich jego najnowsza powieść grozy. Po przygodzie z kryminałem autor wrócił do korzeni, czyli horroru mocno zakotwiczonego w dawnych wierzeniach, nadal obecnych w niewielkich, niemalże odciętych od wielkiego świata, wioskach.
Żernica, niewielka wioska położona w samym sercu Bieszczad. Aż do lat osiemdziesiątych XX w. kultywowano zwyczaj, by zmarłym odcinać głowy, a ich serca przebijać żelaznymi zębami od bron. I to za milczącym przyzwoleniem miejscowego księdza...
Jedenastoletniemu Wieńczykowi życie wywróciło się do góry nogami wraz z tragiczną śmiercią ukochanej kuzynki, Niki. Nie dość, że stracił najbliższą przyjaciółkę i jedyną osobę, której w pełni ufał, to wydarzenia, do których doszło tuż po jej śmierci, na zawsze skrzywiły jego psychikę. Przeżyta trauma nie pozwoliła mu cieszyć się życiem, wpłynęła też znacząco na jego rozchwianą psychikę i brak empatii.
Mijają lata, a Wieńczyk z zagubionego chłopca wyrasta na burkliwego, zamkniętego w sobie mężczyznę, nadal żyjącego przeszłością i stłamszonego tęsknotą za Niką oraz wątpliwościami, co naprawdę wydarzyło się podczas jej pogrzebu. Pewnego dnia to co uważał za miniony już koszmar i wytwór własnej wyobraźni, powraca i to z siłą, która uderza w niego niczym obuchem.
Już po ogólnym zarysie fabuły nietrudno się domyślić, że Darda postanowił sięgnąć po wątek wampiryczny. Co ciekawe, owe wampiryczne pochówki, do których nawiązuje w swojej powieści, sa jak najbardziej oparte na faktach. Zachowały się liczne źródła, które potwierdzają, że na terenie znacznej części Bieszczad stosowano tego rodzaju sposoby ochrony przed “podejrzanymi” zmarłymi. Najstarsze sięgają XVI wieku.
To co dodał autor od siebie, to źródło wampirzej klątwy. Nie każdy zmarły okazuje się przecież powracającym zza grobu demonem. Co więc powoduje, że krew danej osoby staje się “skażona” i nie pozwala mu zaznać spokoju aż nasyci pragnienie cudzą krwią? To musicie już odkryć sami, kiedy sięgniecie po książkę
Jedna krew nie jest przy tym jedynie horrorem, w zależności od interpretacji i nastawienia możemy bowiem potraktować ją jako opowieść o mocno zwichrowanym, psychopatycznym umyśle, tworzącym własną wersję rzeczywistości. Czy to co widzi Wieńczyk jest prawdziwe, czy jest jedynie wytworem jego wykoślawionych wspomnień i problemów psychicznych? Czy nie traktuje on informacji o wampirach jedynie jako pretekstu, by popuścić sobie samokontrolę. Daje to do myślenia, tym bardziej, że szybko wychodzi na jaw, ży główny bohater jest człowiekiem mocno zaburzonym.
Powieść nie przeraziła mnie, nie sprawiła, że nie spałam w nocy po jej lekturze (o to już niestety coraz trudniej), ale wywołała za to niepokój, niezbędny podczas lektury dobrej powieści grozy. Jeśli podobał Wam się Dom na Wyrębach, spodoba Wam się również Jedna krew.
Ja cię kocham, a ty miau
Strach ma wielkie oczy. Ale kot ma większe!
Katarzyna Berenika Miszczuk to pisarka, która już niejednokrotnie zaskakiwała mnie swoimi pomysłami. Doskonale czuje się w każdym gatunku, od fantastyki, poprzez thrillery i romanse, aż po kryminały. Takiej jednak książki jak „Ja cię kocham, a ty miau” w życiu bym się nie spodziewała.
Zarys fabuły
Lord jest kotem, a konkretnie wielkim kocurem. Mieszka ze swoją ukochaną właścicielką Alą. Kobieta jest artystką, która swoimi akwarelami ozdabia książeczki dla najmłodszych. Gdy jej wieloletni chłopak oznajmia, że wyjeżdża do Niemiec i nie zamierza jej ze sobą zabierać, Ala decyduje się na desperacki krok. Zamierza wziąć udział w konkursie dla artystów, w którym stawką jest milionowy spadek ekscentrycznego konesera sztuki. Kiedy jednak chodzi o duże pieniądze, można się spodziewać, że prędzej czy później padną trupy. Problem w tym, że jedynym świadkiem zdarzeń jest… Lord.
Moja opinia i przemyślenia
Przyznam, że na początku lektury myślałam sobie tak: „co to do licha ma być?”. Szybko jednak wciągnęłam się w fabułę (mniej więcej wtedy, kiedy jako czytelniczka dowiedziałam się o konkursie). Jeszcze chwilę później zupełnie przepadłam i nie odłożyłam książki, aż nie skończyłam czytać. Bawiłam się doskonale. Wygląda na to, że niezależnie od tego, co napisze Katarzyna Berenika Miszczuk, każda jej książka będzie miała w sobie magię. Pisarka ma też wyborne poczucie humoru.
„Ja cię kocham, a ty miau” to kryminalna komedia w całości przedstawiona z punktu widzenia kota. Mimo że w książce gęsto ścielą się trupy, to podchodzimy do nich z zupełnie zimną krwią, bo przecież co mogą interesować one kota? Lord dba wyłącznie o interesy własne i swojej ukochanej właścicielki. Nadaje to powieści niezwykle interesujący klimat i wprawia czytelnika w nietypowy nastrój. Jest zabawnie, pojawia się szczypta romantyzmu zaś niektóre elementy mrożą krew w żyłach. Książka zdecydowanie przez cały czas trzyma czytelnika w napięciu.
Podsumowanie
Lekturę tytułu „Ja cię kocham, a ty miau” polecam z całego serca. Przy powieści można bardzo przyjemnie spędzić czas, zupełnie zapominając o zwykłej codzienności. Uwielbiam książki spod pióra Katarzyny Bereniki Miszczuk, a ta nie należy do wyjątków. Zdecydowanie warto poznać przygody Lorda i jego właścicielki Ali. Myślę, że każdy czytelnik bez trudu się z nimi zaprzyjaźni. Za to Lord z pewnością w jednym względzie ma stuprocentową rację - nie sposób go nie polubić. „Ja cię kocham, a ty miau” to powieść, po którą zdecydowanie warto sięgnąć.