kwiecień 19, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: science fiction

piątek, 24 marzec 2017 10:45

Pył Ziemi

Ależ to była wyśmienita lektura! Mieszanka science fiction, gotyckiej powieści wiktoriańskiej i steampunku doprawiona dużą dawką ironicznego humoru i absurdu może wydawać się aż nazbyt wybuchowa, jednak Rafał Cichowski poradził sobie doskonale. Pył Ziemi to lektura zdecydowanie warta uwagi.

XXIV wiek. Stało się to, co nieuniknione i czego spodziewano się już od dawna. Nieposkromiony pęd człowieka ku postępowi i niekończącej się eksploatacji doprowadził do upadku planety, której całkowita zagłada to już kwestia krótkiego czasu. Zostaje więc zbudowany Yggdrasil, gigantyczny statek wielopokoleniowy, na którym siedemdziesiąt milionów wybrańców wyrusza w przestrzeń kosmiczną, by zapewnić przetrwanie ludzkiemu gatunkowi.

Siedemset lat później dwoje potomków dawnych uciekinierów, Rez i Lilo, powraca na Ziemię. Podrasowani genetycznie, praktycznie nieśmiertelni mają do wykonania misję z góry niemal skazaną na niepowodzenie – muszą odnaleźć mityczną Bibliotekę Snów, w której zapisane są wspomnienia ludzkości, by odnaleźć w niej dane pozwalające ocalić Yggdrasil przed nadchodzącą katastrofą. Spodziewają się znaleźć wymarłą planetę, na miejscu czeka ich jednak niejedna niespodzianka. Ziemia ma się dobrze, a jej mieszkańcy – choć ich populacja jest mocno ograniczona – zaskakująco dobrze poradzili sobie w ciągu ostatnich stuleci.

Cichowski stworzył wizję przyszłości, w której znacznie bardziej od życia w przestrzeni kosmicznej fascynuje to, jak potoczyły się losy Ziemi i ludzi, którzy na niej pozostali. Na swej drodze Rez i Lilo spotykają trzy zupełnie odmienne miejsca i społeczności – prymitywne plemię, które wróciło do dawnych korzeni, doskonałą replikę XIX-wiecznego Londynu, wraz z jego duszącą mgłą i morderstwami prostytutek oraz nowoczesną stolicę świata Aurorę. Pozornie całkowicie od siebie niezależne i odseparowane, w międzyczasie wykazują wiele związków i zależności, które nabierają szczególnego znaczenia, gdy wreszcie czytelnik, wraz z głównymi bohaterami poznaje wszystkie fakty i niuanse. Pozorne jest również to, co widzimy na pierwszy rzut oka – plemię wykazuje zaskakująco dobrą znajomość zaawansowanej technologii, a replika angielskiej stolicy nie jest do końca tym, czym się wydaje. Nie wspominając już o samej Aurorze, na której tronie zasiada bezlitosna i pozbawiona skrupułów królowa Lys.

Wydarzenia poznajemy z perspektywy Reza, z jednej strony trzeźwo patrzącego na wszystko przez pryzmat misji, jaką ma do wykonania, a z drugiej coraz bardziej dającemu się wciągnąć w nieznany mu dotąd świat. To dzięki jego ironicznemu spojrzeniu na otaczającą go rzeczywistość, fabuła nabiera dodatkowego smaczku, a niektóre absurdalne wręcz wydarzenia dodatkowego groteskowego komizmu. O ile zazwyczaj narracja pierwszoosobowa i to prowadzona w czasie teraźniejszym zupełnie się nie sprawdza i wywołuje irytację, w tym przypadku doskonale zdała egzamin i nadała powieści specyficzny, bardzo dynamiczny rytm.

Pozostali bohaterowie również zasługują na uwagę. Lilo poznajemy głównie z punktu widzenia uczuć i wspomnień związanego z nią Reza. Jest twarda, często bezkompromisowa, by nie rzec brutalnie pragmatyczna, a przy tym – w chwili opuszczenia emocjonalnych filtrów – bardzo ludzka i wrażliwa. Nie sposób pominąć rządzącego Londynem Lorda Nothing, skandalisty będącego pod nieustannym wpływem używek, kryjącego pod tym wizerunkiem niejedną tajemnicę oraz doktora Hilariusa, pozornie pozbawionego uczuć, udoskonalonego jednak w inny sposób. Jest i królowa Lys, dla której sensem życia jest stanie w świetle monarszego blasku i karmienie się miłością poddanych, a także starzec z dredami, który z sobie tylko znanych powodów wybrał życie poza społecznością zapewniającą niezbędne udogodnienia. Każde z nich jest wyjątkowe na swój sposób, żadnego nie można nazwać nudnym czy wtórnym.

Pod względem technicznym książka także prezentuje się prawie bez zarzutu. Jak większość pozycji wydawanych przez SQN cieszy oko estetyczną okładką i niemal bezbłędną korektą – próżno szukać tu literówek czy błędów interpunkcyjnych, lecz niestety trafił się paskudny babol ortograficzny w postaci „wachania się”. Niewielka rzecz, lecz jednak zwracająca uwagę.

Pył Ziemi łączy w zgrabny i niebanalny sposób łączy różne gatunki i konwencje, czego efektem jest powieść, która wciąga, przykuwa uwagę i zapewnia świetną rozrywkę. Jest jednocześnie lekka, zabawna, ale i ma w sobie głębszy przekaz i nutę ironii, którą można swobodnie odnieść do współczesnych trendów i zachowań, mimo że akcja toczy się za ponad tysiąc lat. Po takie książki po prostu chce się sięgać. Gorąco polecam!

Dział: Książki
czwartek, 23 marzec 2017 16:31

Uczeń Alvin

Wydawnictwo Prószyński i Spółka nie kazało długo czekać na dalsze losy Alvina, bohatera stworzonego przez znanego chyba każdemu Orsona Scott Carda, który przyniósł mu sławę na całym świecie, jednocześnie tworząc z cyklu pożądany bestseller. Na półki księgarskie trafia świeże i pięknie oprawione wznowienie kultowej serii. Przedstawiam Państwu Ucznia Alvina!

Scott Orson Card — Jeden z najbardziej popularnych autorów gatunku science fiction. Debiutował w wieku 26 lat opowiadaniem Gra Endera, które zostało później rozbudowane do rozmiarów powieści. Zarówno Gra Ender, jak i drugi tom cyklu, Mówca Umarłych, zdobyły obie najważniejsze nagrody SF — Hugo i Nebulę. W twórczości Carda ogromną rolę odgrywa wyznawana przez niego religia mesjanistyczna.

Alvin wraca w rodzinne strony. Hattrack River kojarzy się mężczyźnie z bezpiecznym miejscem urodzenia, ale równocześnie ze smiercią brata, który zginął z ręki Niszczyciela. Stwórca postanawia dalej zagłębiać się w fachu kowala, jednak tym razem bez ingerencji magicznych mocy. Chce zacząć od zera, posiadając umiejętności równe normalnemu człowiekowi. Pobyt w mieście, w którym Alvin przyszedł na świat, rozbudza w mężczyźnie rozważania na temat tego, jaka jest jego rola w świecie. W odkryciu jego powołanie pomaga mu żagiew, która już dawno temu widziała swoim magicznym okiem przyszłość Siódmego Syna. Stwórca poznaje też kolejne twarze Niszczyciela, na własnej skórze doświadcza, czym jest prawdziwe, uformowane zło.

Kolejny tom przygód Alvina Stwórcy nieco zwalnia tempo, które przyjemnie rozkręcało się przez pierwsze dwa tomu. Uczeń Alvin przynosi zarówno bohaterowi jak i czytelnikowi chwile oddechu. Powrót do miasta w którym mężczyzna się urodził jest lekcją pokory, ale także czasem potrzebnym na niezbędną naukę, która pomoże mu stać się osobą, przepowiedzianą dawno temu. Akcja powieści zwalnia , to fakt, jednakże nie ujmuje to w żaden sposób ciekawości książki. Bardzo fajny styl pisarski, jaki prezentuje Orson Scott Card pozwala cieszyć się z każdej następnej kartki, co tworzy dla czytelnika interesującą i wciągajacą opowieść.

Podobnie jak w tomie numer dwa, autor umieszcza w książce swoje przemyślenia na tematy bardzo ważne, które mimo upływu lat, nadal są aktualne. Pisarz serwuje nam reflekcje na temat różnic ludzi, tolerancji oraz asymilacji. Dotyka tematu czarnoskórych i ich prześladowania na przestrzeni lat. To bardzo fajny zabieg, który nadaje książce jeszcze większej wartości. Gdzieś pomiędzy wierszami stworzonej, fantastycznej historii, czerpiemy też wiedze uniwersalne wartości, głownie anty rasistowskie.

Książka, jak i cały cykl, to warta zainteresowania opowieść, którą zdecydowanie mogę polecić każdemu, niezależnie od wieku!

Dział: Książki
wtorek, 21 marzec 2017 18:07

Endgame. Reguły Gry

Ostatnia i najkrótsza część Endgame była niesamowicie wciągająca. Prawdę mówiąc, skrywała najmniej tajemnic - co jednak jest dobrą opcją, ponieważ wreszcie poznajemy odpowiedzi. Przestajemy rzucać pytania w przestrzeń, choć słodka niewiedza zostaje nam odebrana dopiero pod koniec książki. Powoli poznajemy istotę Gry, keplera 22b. Zdążymy wszystko sobie poukładać, zrozumieć niewiadomą i nagle to, w co wierzyliśmy, okazuje się kłamstwem. Wszystko sprowadza się do tego, aby złapać tego, kto jest oszustem. Jednak, jak złapać kanciarza w oszukanej grze?

Graczy została dosłownie garstka, na całe szczęście autorzy nie pozwalają nam się nudzić i nawet w ostatniej części przedstawiają nam nowe, barwne postacie. Co niektórzy bohaterowie zdążyli postradać zmysły, przez co stanowią śmiertelne zagrożenie nie tylko dla współzawodników. Są mordercami bez sumienia. Wiele osób przez nich zginęło, a kiedy ci postanawiają grać dla śmierci skazują ludzką rasę na wyginięcie.

Meteoryt uderzył w ziemię, kontrolę nad człowiekiem przejął instynkt, a nie racjonalne myślenie. Doprowadza nas to na skraj, z którego uratować nasz może tylko przerwanie Endgame. Co oczywiście jest ciężkie, wręcz prawie niemożliwe, do wykonania.

Lepiej rozumiemy większość zdarzeń, ponieważ dowiadujemy się sporo o mitologii istniejącej w książce. kepler 22b jest wspominany stosunkowo często, choć nie w mitach - jak mogłoby się wydawać. Rasa nadludzi, bóstw pokroju keplera 22b bezsprzecznie zapisała się na kartach krwawej historii naszej planety. Rządzili nami, ale w taki sposób, jakiego nie potrafiliśmy wykryć ani zrozumieć. Zostaliśmy zmuszeni pochylić głowy, pod naciskiem mądrzejszych istot. W którymś momencie jest wspomniane nawet, gdzie mieszkają ci nadludzie. Jako tako poznajemy ich zwyczaje, zachowania i obrzędy.

Bardzo przeżyłam śmierć kilkorga bohaterów w poprzednich tomach, jednak dopiero w tym, kiedy Graczy poznałam bardzo dobrze, miałam ich na wyciągnięcie ręki. Takich ludzkich, przyjaznych i niesamowitych. Dopiero w tej części dopadła Graczy śmierć, która ugodziła mnie nożem w plecy. Z zaskoczenia. W ogóle się tego nie spodziewałam. Stało się, a wydarzenia leciały na łeb na szyję i nie było czasu, żebym do końca zrozumiała, co się właściwie stało. Dopiero kiedy zamknęłam książkę i odetchnęłam od nadmiaru akcji mogłam wydać z siebie niemy krzyk. Tak po prostu zamordowani. Dotarła do mnie wtedy brutalność Endgame. Podobało mi się, w jaki sposób to wszystko rozegrano.

Książka bezsprzecznie powala swoje poprzedniczki na kolana. Ciągle wstrzymywałam oddech w obawie o Graczy i losy świata, przyglądałam się wszystkiemu z góry i żałowałam, że nie mogę im pomóc. Dodam jeszcze tylko, że okładka prezentuje się super, a układ typograficzny książki się nie zmienił - czyli nie ma akapitów.

Dział: Książki
wtorek, 14 marzec 2017 17:44

Endgame. Klucz Niebios

Kiedy skończyłam pierwszą część, nie mogłam się doczekać, kiedy zacznę kolejną. Na całe szczęście czekała już na półce, inaczej ciekawość zżarłaby mnie od środka. W książce mamy sposobność spotkać już tylko dziewięciu Graczy. Pewne sojusze przetrwały, jednak większość osób woli działać samemu, czują się wtedy bezpieczniejsi. Nie muszą spać z otwartymi oczami w obawie, że ktoś wbije im nóż w plecy. Endgame jest bezlitosne, jego uczestnicy również.

Jeśli trochę plątał Wam się wzrok podczas czytania pierwszego tomu, to w tym już nawet nie zwrócicie uwagi na układ typograficzny książki. Jest taki sam jak wcześniej, czyli bez akapitów, ale oczy po prostu się przyzwyczajają. Ja na szczęście od początku nie miałam z tym problemu i mam nadzieję, że historia i Was wciągnie tak bardzo, że zdołacie o tym układzie zapomnieć.

Jako że jest mniej bohaterów, mamy też mniej perspektyw, dzięki czemu łatwiej jest się nie pogubić. Poznajemy bliżej Graczy i ich uczucia oraz stosunek do Gry. Uświadomiono nas, że niektórzy chcą końca. Marzą o Endgame. Grają dla śmierci. Na całe szczęście kilka osób postanawia sprzeciwić się przeznaczeniu i keplerowi 22b. Szukają sposobu na zakończenie tej katastrofy i powstrzymanie nieuniknionego. Bohaterowie mierzą bardzo wysoko i postawili sobie cele, do których spełnienia potrzeba nadludzkiej siły. Ostatecznie chcą sprzeciwić się przeznaczeniu, co nigdy nie bywa proste.

Jednak kim lub czym jest kepler 22b? Jest on kimś w rodzaju nadczłowieka, bóstwa wysławianego przez ludy Graczy i ich samych. Jego nazwę piszemy z małej litery, więc jeśli zdanie zaczynało się od keplera 22b to najzwyczajniej w świecie pierwszą literą było małe 'k'. Często się wtedy gubiłam, a dlatego, że zawsze wpajano nam, że zdanie zaczynamy z dużej. To wyglądało po prostu inaczej, tak... nienaturalnie. Oczywiście, rozumiem dlaczego jest tak, a nie inaczej, ale zawsze i tak musiałam przypomnieć sobie powód takiego początku zdania.

Ich mitologia, często związana właśnie z keplerem 22b, była niesamowita. Dowiedzieliśmy się o niej trochę więcej niż w pierwszym tomie, ale niestety nadal malutko. Bardzo lubię mity greckie i nordyckie, więc ta opowieść idealnie wpasowała się w moje gusta. Nie poznajemy samego keplera 22b, ani też istot mu podobnych, ale powoli poznajemy ich zamiary w stosunku do Ziemi.

Oczywiście w tej części również roi się od zagadek i tajemnic. Nic nie dostajemy na tacy, to byłoby zbyt proste. Musimy czasem trochę się pogłowić, żeby poprawnie zrozumieć przekaz. Ciągle towarzyszy nam niesamowity dreszczyk i euforia, kiedy zrozumiemy coś przed bohaterami opowieści. Wkręcić się w fabułę pomagają nam obrazki znajdujące się w książce. Poznajemy brutalność i zaciętość ludzkiej rasy, ich wady i zalety. Dobro, miłosierdzie i ambicje. Gracze różną się od siebie całkowicie. Nie czujemy między nimi powiązania, chęci współpracy - a skoro zamierzają stanąć naprzeciwko przedwiecznym istotom, sami sobie nie poradzą. Muszą działać razem.

Wkręciłam się w tę opowieść, polubiłam bohaterów i oczarowano mnie unikalnością historii. Jestem bardzo zadowolona z tej lektury.

Dział: Książki
piątek, 10 marzec 2017 20:06

Człowiek, który spadł na Ziemię

Walter Tevis był membraną swoich czasów. Jego powieści charakteryzują się prostotą, bezpośredniością i szczerością. Naiwność jego historii niesie ze sobą tęsknotę za światem prostszym i łagodniejszym.

„Człowiek, który spadł na Ziemię” to druga, po „Przedrzeźniaczu”, powieść Waltera Tevisa wydana przez Wydawnictwo Mag w ramach serii Artefakty. Jest to też druga powieść w dorobku autora, wydana oryginalnie w 1963 roku, cztery lata po literackim sukcesie „The Hustler”. Historia Anteańczyka, którzy przybył na Ziemię, nie przypadła początkowo wydawcom do gustu i została przez nich odrzucona. Było ona zaskoczeniem dla środowiska literackiego, grzechem szanowanego pisarza, który odważył się zabrać za literaturę fantastyczną. Dopiero Gold Medal Books opublikowało tę powieść, którą uważa się obecnie za jedną z najlepszych powieści science fiction, jakie kiedykolwiek napisano.

Wyobraźcie sobie przybysza z odległej planety, który został wysłany z misją ratowniczą. Obcego, który szczęśliwie dzięki drobnej charakteryzacji, przypomina człowieka i może spokojnie poruszać się między ludźmi. Wyobraźcie sobie zdesperowanego przedstawiciela swojej rasy, który pozostawił wszystko, co kocha, lata świetlne za sobą, niesie na swych barkach wielkie brzemię, będąc jedyną nadzieją dla swoich bliskich i pobratymców. Główny bohater, Thomas Jerome Newton, dzięki nadzwyczajnej inteligencji oraz zdobyczom technologicznym Anteańczyków, dochodzi do ogromnego bogactwa, które ma mu pomóc w realizacji tajemniczego projektu naukowego. Pytanie brzmi, czy samotny obcy, obarczony wielką odpowiedzialnością, żyjący między ludźmi, zdoła zrealizować swój plan? Pytanie brzmi, co bardziej mu przeszkodzi, agencje rządowe, czy jego własne słabości?

Pisarstwo Waltera Tevisa charakteryzuje się prostotą, szczerością i bezpośredniością, jest w swoim przekazie bardzo dosłowne, a kreacja świata bardzo naiwna. Walter Tevis pisząc powieść przelał na papier swoje doświadczenia z dzieciństwa, mając bowiem dziesięć lat, jego rodzina pozostawiła go w szpitalu samego na rok czasu (chorował na gorączkę reumatyczną), sama przeprowadzając się z San Francisco do Kentucky. Tą bolesną dziecięcą samotność zaszczepił głęboko w postać Thomasa Jeroma Newtona, obcego, który musiał żyć wśród obcych. Walter Tevis nie byłby sobą, gdyby w swojej twórczości nie odbijał, jak w lustrze, niepokojów społecznych i politycznych, które go otaczały. W „Przedrzeźniaczu”, napisanym dużo później nawiązywał do swobody obyczajowej okresu hipisowskiego, w „Człowieku, który spadł na Ziemię”, pisanym w latach sześćdziesiątych, opisywał zagrożenia zimnowojenne. Przez całą powieść przewija się motyw lęku o militarne wykorzystywanie wynalazków. Postać Nathana Bryce'a, naukowca, jest jakby sumieniem tamtych czasów, będąc bowiem badaczem pracującym nad skomplikowanymi projektami, obawiał się cały czas o to, że owoce jego pracy, a także zaskakujące wynalazki Newtona, będą narzędziem do krzywdzenia ludzi. Widać, że pisarz mocno reagował na wyścig zbrojeń, jakie towarzyszyło Zimnej Wojnie. Przypomnę, ze powieść została wydana w 1963 roku, czyli niedługo po kryzysie kubańskim. Jednocześnie autor zwraca uwagę, w sposób bardzo prostolinijny, na nadużywanie władzy przez różne agencje rządowe; więzienie bez wyroku sądowego, tortury, inwigilacja, te wszystkie szeroko w tamtych czasach rozwinięte działania organów państwowych, które nadal są aktualne.
Po napisaniu „Człowieka, który spadł na Ziemię” Walter Tevis popadł w alkoholizm i na bardzo długo zarzucił karierę pisarską. W jednym z wywiadów wyjaśniał, że odrzucenie rękopisu książki, spowodowało w nim długotrwałe zblokowanie twórcze. Jednak bardziej prawdopodobne byłoby stwierdzenie, że nałóg miał na to znacznie większy wpływ. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ sam Tevis twierdził, że jego powieść jest właśnie o stawaniu się alkoholikiem. Proces popadania w nałóg został pięknie, choć to niewłaściwe słowo, odmalowany. Thomas Jerome Newton niosąc wielkie brzemię i odpowiedzialność, dążący do uratowania swoich bliskich, nie ma możliwości podzielenia się swoim ciężarem z nikim, co więcej czuje się osamotniony między dziwnymi, nieprzewidywalnymi i głupszymi od niego ludźmi. W wyniku drobnego wypadku i towarzystwa Mery Jo, zdeklarowanej alkoholiczki na zasiłku, stopniowo popada w alkoholizm i niemoc. Czuje, że za słabo chce zrealizować swój projekt, popada w końcu w permanentną obłomowszczyznę.

O czym jest właściwie powieść? Początkowo, z wierzchu wydaje się to prosta, anachroniczna historia kosmity na Ziemi. Jednak gdy bardziej się przyjrzeć temu, co chciał przekazać autor znajdziemy tam bolesny krzyk słabego, chorego dziecka pozostawionego samemu sobie pośród obcych, lęk dorosłego mężczyzny o zimnowojenną rzeczywistość, aż w końcu obraz artysty, złamanego niepowodzeniem, odczuwającym wielką prywatną porażką, wynikłą z niemocy twórczej.

Zaskakujące jest, że ta krótka powieść o prostej i naiwnej fabule, napisana z taką delikatnością, jest bolesną autobiografią, pełną niemocy, rozpaczy i lęków. Dla mnie historia Anteańczyka jest nazbyt osobista, za bardzo dotyka szczegółu, a nie ogółu, dlatego zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu „Przedrzeźniacz” niż „Człowiek, który spadł na Ziemię”. Jest to powieść, która nie wszystkim się spodoba, nie każdy doszuka się w niej tej głębi, którą umiejętnie Tevis zawarł w swej twórczości, ale tak naprawdę trzeba samemu przeczytać, aby się o tym przekonać.

 

* Większość informacji biograficznych zaczerpnęłam z : https://www.sfsite.com/fsf/2000/js0007.htm

Dział: Książki
wtorek, 28 luty 2017 12:24

Endgame. Wezwanie

Kiedy w ziemię uderza seria meteorytów, spokój ludzi zostaje naruszony. Ich sielankowe życie dobiega końca, jednak nie są oni tego świadomi. Tylko nieliczni rozumieją co się dzieje. Rozpoczęło się Endgame. Gra zwiastująca początek końca. Ludzkość stoi nad przepaścią, a ich los zależy od zaledwie kilkunastu osób. Graczy. Są oni potomkami starożytnych cywilizacji. Od kiedy pamiętają, mówiono im o Endgame. Ćwiczyli od wczesnego dzieciństwa. Są szybcy, odważny i nieustraszeni. Niejednokrotnie już zabijali. Bez mrugnięcia okiem. Bronią palną jak i walcząc wręcz. To urodzeni mordercy. To Gracze z prawdziwego zdarzenia. Z dwunastki Wezwanych wygra tylko jeden. Jedenastu przegra. Przegrani umrą.

Książka zaciekawiła mnie opisem. Nie wiedziałam czego się spodziewać i jako tako bałam się, że może mi się nie spodoba. Moje obawy na szczęście okazały się niepotrzebne. Pozycja wciągnęła mnie już po pierwszych stronach. Historia opowiada o emocjonującej grze, w której możemy brać udział. Dostajemy podpowiedzi, zagadki, krzyżówki i ukryte wiadomości. Z tyłu książki jest miejsce na nasze notatki.

Warto wspomnieć, że rozdziały są raczej krótkie i każdy skupia się na innym bohaterze, których swoją drogą jest całkiem sporo. Każdy jest inny, autorzy przedstawili nam masę ciekawych osób, przewijających się przez całą książkę. Nigdy nie byłam pewna, czy przypadkowa osoba spotkana na ulicy nie okaże się kimś ważnym. Czytając tę książkę, mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Zapamiętywałam fakty, szukałam podpowiedzi, zastanawiałam się nad niewiadomą. Kiedy byłam zmuszona odłożyć książkę choć na chwilę, mój umysł wracał do zagadek poruszonych w Endgame. Do trosk bohaterów. Do ich szczęścia, żądzy mordu i strachu o bliskich.

Muszę dodać, że książka ma narrację trzecioosobową w czasie teraźniejszym. Osobiście nie przepadam za tym typem narracji, jednak stworzyła ona bardzo ciekawą atmosferę. Pozwolę sobie jeszcze wspomnieć, że w książce nie ma akapitów. Na początku myślałam, że będzie to przeszkadzało w czytaniu - jednak się myliłam. Taki układ typograficzny książki nie robi większej różnicy podczas czytania. Po pierwszych stronach na prawdę przestaje się zwracać na to uwagę.

Może ciężko to zrozumieć, ale Gracze, oprócz tego, że byli maszynami do zabijana, w większości marzyli o normalnym życiu. Nie chcieli wojen, mordowania, gry, Endgame. Endgame oznacza koniec, a przecież oni wszyscy chcieli żyć. Tylko nieliczni wybierają śmierć. Bohaterowie nawiązują sojusze, jedni chętnie - inni pod przymusem. Kłamią, kochają, zdradzają, torturują, mordują. W grze, którą jest Endgame, nie ma zasad. Wszystkie chwyty dozwolone. Gracze są mądrzy, jednak czasem żądza zemsty przysłania rozum.

Jednak, jaki jest haczyk? Gra bez zasad, nie może być fair. Razem z Graczem, giną jego ludzie. Przyjaciele, znajomi, sąsiedzi. Więc na barkach bohaterów ciąży na prawdę wielka odpowiedzialność. Dzięki tej książce dowiemy się o skrajnych powodach zawierania sojuszy. Poznamy bratnie dusze. Doświadczymy czym jest miłość, poświęcenie, strach i złość. Poczujemy gorycz oszukanych i ujmę na honorze zdrajców. Poznamy sekrety, o jakich świat nie słyszał. Na tacy nie podadzą nam jednak najważniejszego. Czy można przechytrzyć stwórców Endgame, jak i samą grę? Co dobrego przyniesie ludzkości i jaką cenę przyjdzie nam za to zapłacić? Wiemy tyle, że Endgame to zagadka. Łamigłówka, którą zrozumiemy zbyt późno, aby tę wiedzę wykorzystać.

Osobiście po przeczytaniu pierwszego tomu mam mętlik w głowie. Ciągle widzę ciągi liczb i niezrozumiałe podpowiedzi. Od razu zabieram się za drugi tom, może dzięki temu coś się rozjaśni. Podsumowując, książka jest na prawdę dobra. Wzbudza multum emocji i porywa nas do świata, w którym toczy się Gra. Sprawia, że nie rozróżniamy prawdy i kłamstwa. Dezorientuje nas do tego stopnia, że nie można się oderwać od czytana. Ludzie lubią tajemnice, a ta książka skrywa ich wiele. Mam nadzieję, że sami je poznacie, czytając Endgame. Jeśli mówimy już o plusach książki, to nie mogę pominąć okładki, która prezentuje się cudownie i świeci jak złoto. Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale ta jest naprawdę niesamowita.

Dział: Książki

Nakładem wydawnictwa Rebis oraz pod patronatem Secretum ukazała się właśnie powieść science fiction Nancy Kress "Ogień krzyżowy". Na dalekiej planecie osiedla się ludzka kolonia, której założycielem jest Jake Holman, mężczyzna usiłujący uciec przed mroczną przeszłością. Właśnie gdy ta różnorodna wielotysięczna grupa zaczyna się przyzwyczajać do swojego życia w nowym świecie, dochodzi do zaskakującego odkrycia: na planecie żyją prymitywni humanoidalni Obcy.

Dział: Patronaty
niedziela, 29 styczeń 2017 09:08

Rybak znad Morza Wewnętrznego

Wznowienia twórczości Ursuli Le Guin w formie trzech potężnych omnibusów to jedna z największych gratek wydawniczych ostatnich trzech lat. Rewelacyjne pod względem zawartości, wspaniale prezentują się też na półce i cieszą oko każdego miłośnika dobrego fantasy i science fiction. Rybak znad Morza Wewnętrznego to trzeci tom, nie tylko wspaniale uzupełniający dwa najważniejsze cykle pisarki - Ziemiomorze i Sześć światów Hain, ale również dający wgląd w jej wczesną twórczość, gdy dopiero odkrywała te dwa zupełnie różne uniwersa.

Tym razem, w przeciwieństwie do poprzedniczek, będących zbiorami powieści, książka składa się z czterech zbiorów opowiadań (Wszystkie strony świata, Rybak znad Morza Wewnętrznego, Cztery drogi ku przebaczeniu, Urodziny świata) oraz mini-powieści Opowiadanie świata. Łącznie znajdują się tutaj czterdzieści dwa teksty różnej objętości i dotyczące różnej tematyki, wśród których każdy czytelnik odnajdzie coś fascynującego i przykuwającego uwagę. Warto też zwrócić uwagę, że tytułowy zbiór, Rybak…, jest publikowany w Polsce po raz pierwszy.

Zdecydowanie lepiej jest sięgnąć po bieżący tom, mając już za sobą lekturę Ziemiomorza oraz Sześciu światów Hain (tych szczególnie), ponieważ akcja znacznej część zawartych tu utworów toczy się właśnie w tym dwóch, najsłynniejszych i najważniejszych w dorobku autorki, uniwersach. Nie są one bezpośrednio związane z fabułą poprzednich powieści, ale bez ich znajomości czytelnikowi może być trudno w pełni zrozumieć kontekst opisywanych wydarzeń. Przede wszystkim zaś stanowią one naprawdę dobre uzupełnienie obydwu cykli, dając ich pełniejszy obraz i wypełniając brakujące luki.

Wszystkie strony świata to zbiór najwcześniejszych opowiadań Le Guin, najbardziej też zróżnicowany tematycznie. I nie ukrywam, mój ulubiony z tego tomu. Znajdują się tutaj zarówno teksty dotyczące Ziemiomorza i Ekumeny (światów Hain), jak również opowiadania zupełnie z nimi nie związane, toczące się w naszej rzeczywistości, która jednak przyjmuje futurystyczną formę. Każdy został też opatrzony krótkim komentarzem autorki, w którym wyjaśnia okoliczności jego powstania lub zamierzone przesłanie.

Rybak znad Morza Wewnętrznego to z kolei zbiór ośmiu opowiadań, w tym tylko część ze świata skolonizowanego przez Hainów. Wart jest uwagi nie tylko ze względu na znajdujące się w nim utwory, lecz również wstępu, w którym Le Guin opowiada o swoim stosunku do fantastyki naukowej.

Akcja opowiadań zawartych w pozostałych zbiorach oraz powieści toczy się w obrębie uniwersum Ekumeny. Pojawiają się tu zarówno planety i rasy dobrze znane z Sześciu światów Hain, jak i zupełnie nowe, z których na uwagę zasługują przede wszystkim Werel i Yeowe. W poświęconych im utworach autorka skupia się przede wszystkim na kwestiach „posiadania” drugiego człowieka, w znacznej mierze związanego z płcią danej osoby. Widzimy tu społeczeństwa, gdzie (w zależności od miejsca) kobiety i mężczyźni zostają sprowadzeni do roli niewolników bądź wręcz kasty podludzi, a ich głównym celem jest dostarczanie przyjemności i przedłużanie gatunku.

Mimo różnorodnej tematyki wszystkich zawartych tu utworów, mają one kilka punktów wspólnych. Autorka porusza w nich problem tolerancji, seksualności i płciowości, prawa do stanowienia o samym sobie, prześladowań na tle rasowym i światopoglądowym, dyskryminacji, wolności, samotności, a nawet klonowania. Każdy z tekstów wnosi nowe spojrzenie na daną kwestię, często z dość gorzkim wydźwiękiem i bardzo rzadko pozwalając sobie na nutę optymizmu, że ludzką naturę można zmienić.

Jedyny drobny zgrzyt, jaki pojawił się podczas lektury, dotyczy przekładu. W zbiorze Wszystkie strony świata pojawia się opowiadanie „Królowa Zimy” (w oryginale Winter’s King), której akcja toczy się na zamieszkałej przez hermafrodytów planecie Gethen. Le Guin w komentarzu wyjaśnia, że w pierwotnej wersji utworu, nadała bohaterom formę męską, natomiast w nowych wydaniach – aby sprawiedliwości stało się zadość – formę żeńską (mimo to w oryginale władca nadal nazywany był królem, nie królową). W otwierającym Urodziny świata „Słowie wstępu” mowa jest o tym samym opowiadaniu, ale z tytułem „Zimowy król”. Byłoby chyba lepiej ujednolicić tę kwestię, bądź przynajmniej zrobić odpowiednią adnotację. Druga spraw dotyczy z kolei nieszczęsnego czarodzieja nazwiskiem Underhill, które to miano ma wyjątkowego pecha do polskich tłumaczy. W przekładzie Zofii Uhrynowskiej-Hanasz zmienił się on w… pana Podgórskiego (sic!). To już łatwiej było przełknąć pana Podgórka w wykonaniu Jerzego Łozińskiego…

Są to jednak naprawdę drobne kwestie, na które z łatwością można przymknąć oko, ponieważ cały zbiór prezentuje się naprawdę wspaniale. Doskonale komponuje się z poprzednimi tomami i może stanowić prawdziwą ozdobę każdej domowej biblioteczki. Gorąco polecam!

Dział: Książki
niedziela, 22 styczeń 2017 07:01

Wywiad: Veronica Roth

WYWIAD Z VERONIKĄ ROTH

Co oznacza oryginalny tytuł książki (Carve the Mark)?

“Wytnij ten znak” jest to fraza, która powraca w książce i jest wypowiadana przez bohaterów. Odnosi się do rytuału popełnianego po odebraniu komuś życia lub doświadczeniu ogromnej straty. Zwrot ten pojawia się gdy dochodzi do wielkich wydarzeń, chwil transformacji. Miałam poczucie, że ten tytuł w znaczący sposób oddaje historię książki.

Dział: Wywiady
niedziela, 15 styczeń 2017 23:05

Przebudzeni

„Przebudzeni” to film reklamowany sloganem: „Gwiazda "Sagi Zmierzch" Kristen Stewart i Nicholas Hoult ("X-men", "Mad Max: Na drodze gniewu") w wizjonerskiej opowieści o świecie, w którym miłość jest zbrodnią.” Brzmi jak „Delirium” spod pióra Lauren Oliver, prawda? Ostatecznie jednak okazuje się, że z fantastyczną powieścią ma naprawdę niewiele wspólnego…

Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości ludzkość, kiedy ludzkości udało się osiągnąć stan idealnej równowagi. Wojny i morderstwa należą do przeszłości, nie ma chorób i głodu. Każdy obywatel posiada wygodne mieszkanie i odpowiednią do swoich umiejętności, niezbyt ciężką pracę. Coś jednak kosztem czegoś innego. Ludzie zostali „wyleczeni” z wszelkich targających nimi emocji. W tym cudownym, nowym świecie uczucia traktuje się niczym niebezpieczną chorobę. W początkowych stadiach się je leczy, gdy pacjent jednak już nie ma szans, stosuje się na nim eutanazję. Nie każdy jednak uważa, że uczucia są złe i wiele osób, którym udało się obudzić emocje, ukrywa ten fakt przed społeczeństwem i lekarzami.

Główną rolę w scenariuszu odgrywa para kochanków - Nia (Kristen Stewart) i Silas (Nicholas Hoult). Jak długo jednak może ciągnąć się ich romans? Ile czasu są w stanie pozostać niezauważeni? Z pewnością bardzo dobrze odegrali swoje role, a surrealistyczny świat bez miłości stanowi dla ich dramatu naprawdę doskonałe tło. Tylko czy to wystarczy?

Film jest zrobiony dobrze, tego nie zamierzam mu odbierać, ale z bólem muszę przyznać, że nie pamiętam kiedy ostatnio tak bardzo się wynudziłam. Przez cały czas czekałam aż coś zacznie się dziać i nie doczekałam się aż do samego końca. Skończył się film i dalej nic. Najdziwniejsze jest to, że produkcja ma całkiem ciekawą fabułę, po prostu została zrealizowana tak, że niestety w ogóle nie wciąga. Zdecydowanie nie tego spodziewałam się po filmie Science Fiction.

„Przebudzeni” to pięknie zrealizowany, dopracowany projekt. Niektóre sceny i skomponowana do nich muzyka są po prostu obłędne. Film z pewnością znajdzie swoich fanów. Ja jednak niestety do nich nie należę. Nie lubię dramatów. Nie lubię również się nudzić. Przyznam szczerze, że liczyłam na widowisko pełne akcji. Recenzenci określają ten tytuł mianem przerobionego na nowoczesne dzieła Szekspira. Mogłabym się z nimi zgodzić, gdyby nie to, że Szekspir nigdy nie przynudzał. Może właśnie dlatego do dzisiejszego dnia kąpie się w blasku sławy?

Dział: Filmy