Rezultaty wyszukiwania dla: przygoda

niedziela, 11 wrzesień 2016 19:47

Tron z żelaza

Mówią, że wszystko ma swój koniec, tym razem przyszedł kres na trylogię Czas Żelaza, Angusa Watsona. "Tron z żelaza" staje się tym samym ostatnią szansą na to, by spotkać Duga, Wiosnę, Lowę czy innych dobrze już znanych bohaterów oraz sprawdzić, jak potoczyły się ich dalsze losy.

Dwa pierwsze tomy serii wciągnęły mnie bardzo, nie mogłam więc odmówić sobie zwieńczenia trylogii. Momentami aż trudno uwierzyć, do jak wielu zmian doszło na przestrzeni czasu, ale chyba właśnie to cechuje dobry cykl - zmiana, której doświadczamy przecież również w codziennym życiu. Podobnie, jak w poprzednich tomach i w tym przyjdzie nam obserwować zmagania Brytów i Rzymian. Akcja zagęszcza się z każdą kolejną stroną, a my czekamy na rozstrzygnięcie. Zanim to jednak nastąpi, z zapartym tchem będziemy zastanawiać się, kto zwycięży, podczas licznych potyczek, w czasie których trup ścieli się gęsto. Jednak chociaż armia rzymska ma miażdżącą przewagę, zaczyna ulegać sprytowi Brytów. Legion Felixa błyszczy jednak ciągle na horyzoncie, gotowy do zmasakrowania setek żołnierzy w kilka minut.

Po meandrach powieści oprowadzają nas doskonale znane postaci. Wiosna jest już w zasadzie kobietą, która stara się uporać z uczuciami kłębiącymi się w niej po wydarzeniach znanych z poprzedniego tomu. Spotkamy również Lowę, która dzielnie przewodzi swojemu walczącemu ludowi oraz Ragnalla, w dalszym ciągu zafascynowanego Rzymem i jego udoskonaleniami.Ta część przyniosła też rozwiniecie wątku prowadzonego z perspektywy Atlasa i Chamanki. W trudnych czasach postaci reagują różnorodnie, nie przebierając w przekleństwach, najczęściej związanych z borsukiem. Liczne i wymyślne przekelństwa mogą niektórych zrazić, choć przeszkadzają stosunkowo rzadko. A ukochanym postaciom jesteśmy w stanie wybaczyć wiele. Najpewniej mamy już swoich ulubionych bohaterów i to się raczej nie zmieni wraz z nowym tomem. Jedni będą budzili naszą sympatię, a inni będą nas odrzucali. Jednym będziemy kibicowali, a drugich chętnie martwych.

Barwne i rozbudowane postaci, które nie mają tylko jednej, pozytywnej lub negatywnej strony (w większości), to jedna z największych zalet tej powieści. Jakością nie odstają także kontynuowane wątki. Po raz kolejny fantastyka śmiało miesza się z historią, podsuwając nam takie tematy, jak podboje Cezara, tyrania czy cena postępu. Zabieg z prowadzeniem narracji z poziomu kilku osób pozwala śledzić dziejące się wydarzenia z kilku perspektyw. Co jeszcze bardziej wpływa na dynamikę akcji. Nieco obawiałam się o to, że ostatnia część trylogii mnie zawiedzie, jednak tak się nie stało. Tempo nie zwalnia, dzieje się wiele, a my pędzimy wraz z bohaterami na złamanie karku, by dowiedzieć się, jak skończy się ta przygoda. No i jak zwykle przy ostatniej stronie pozostaje pewien rodzaj sentymentu, że już się skończyło. Jedyny mankament może stanowić wieńczące dzieło zachowanie Wiosny. Ale możemy przymknąć na nie oko, z racji jakości całej serii oraz ostatniej części. Reasumując, "Tron z żelaza" to świetne zwieńczenie doskonałej serii.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 wrzesień 2016 16:59

Kamfora

Tak, to było dobre miejsce na odzyskanie sił i spokoju, pomyślała po raz któryś z rzędu. I mimo sceptycyzmu, który wrósł w nią mocno, a jego korzenie sięgały głęboko, miała nadzieję, że kiedyś ł chwile stracą swoją ostrość, wyblakną, a ona sama będzie mogła powiedzieć, że zamknęła ten rozdział w swoim życiu.


Muszę powiedzieć, że podchodząc do czytania „Kamfory” Małgorzaty Łatki, byłam tak samo sceptyczna, jak Jakub Zagórski podchodzący do tematu mowy ciała. Ale tak jak i on zostałam pozytywnie zaskoczona. Książka ta wciągnęła mnie od pierwszej chwili, nie pozwalając oderwać się od niej nawet na minutę.


Małgorzata Łata daje nam przestępcę – nieuchwytnego seryjnego mordercę, który nie pozostawia po sobie żadnych śladów. Razem z jednym z głównych bohaterów, Jakubem Zagórskim, lądujemy w środku śledztwa, które tkwi w martwym punkcie, bez jakichkolwiek możliwości, by pójść naprzód. Krakowska policja chwyta się każdej, nawet najmniejszej szansy na ujęcie sprawcy. I nagle na scenę wkracza Lena Zamojska, specjalistka od mowy ciała, która w jednej chwili może rozpoznać jakie emocje targają człowiekiem, nawet jeśli ten stara się je ukryć. Tylko jak rozpoznać sprawcę bez podejrzanych?


Misternie uknuty plan, wciągająca fabuła i charyzmatyczni bohaterowie sprawiają, że „Kamfora” to idealna odskocznia od szarości dnia codziennego. Na początku Lena i Jakub nie pałają do siebie zbytnim entuzjazmem, jednak współpraca i śledztwo sprawiają, że zaczyna ich łączyć pewna nić porozumienia. Z czystym sercem, muszę przyznać, że od samego początku moje romantyczne „Ja” pragnie, by połączyło ich coś więcej niż tylko przyjaźń. Czy tak się stanie, musicie przekonać się sami.


Co mogę powiedzieć o samej fabule? Tak jak już wcześniej wspominałam, jest wciągająca i widać, że Pani Małgorzata od początku wiedziała dokąd chce doprowadzić historię. Jednakże, muszę przyznać, że miejscami opowieść jest dość przewidywalna, ale mimo to nadal bardzo, ale to bardzo intrygująca. Pojawiająca się tematyka mowy ciała zaciekawiła mnie, dlatego z pewnością będę sama chciała zgłębić nieco ten temat, by w przyszłości nieco lepiej rozumieć o czym mówi Lena.


Do „Kamfory” na pewno jeszcze wrócę. Samym zakończeniem pani Małgorzata Łatka zostawia wiele pytań, na które pragnę poznać odpowiedź. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną, zapowiedzianą już część serii o przygodach Leny Zamojskiej i Jakuba Zagórskiego.

Dział: Książki
wtorek, 12 luty 2013 12:50

Pomnik Cesarzowej Achai, t.2

Drugi tom długo wyczekiwanego cyklu „Pomnik Cesarzowej Achai" ponownie przenosi nas do niezwykłego świata stworzonego przez Andrzeja Ziemiańskiego, w którym liczne elementy fantastyki mieszają się z alternatywną historią Polski z czasów dwudziestolecia międzywojennego.

Akcja powieści stanowi niemal bezpośrednią kontynuację wydarzeń przedstawionych w pierwszym tomie. Polskie służby wywiadowcze, które uratowały poprzednio oddział żołnierzy Arkach, postanawiają nawiązać kontakty dyplomatyczne z przedstawicielami cesarzowej. Wkrótce okazuje się, że choć Polacy występują jako sojusznicy, nie przybyli tu jedynie w celach zwiadowczych. Towarzysząca im ekipa tajemniczych naukowców ma wyraźnie swoje własne, tajne plany, które wiążą się z sanktuariami Potworów w Wielkich Lasach. Jednocześnie w stolicy Cesarstwa zawiązuje się spisek mający na celu obalenie znienawidzonej tyranii rządzących – całe państwo coraz bardziej chwieje się w posadach.

Bardzo spodobała mi się wizja świata, którą zaprezentował autor. Bądź co bądź, raczej rzadko jesteśmy świadkami sytuacji, w której Polska występuje w roli mocarstwa i rozdaje pionki w grze, która toczy się o losy całego świata. Rzeczpospolita w powieści Ziemiańskiego to kraj silny, nowoczesny, posiadający świetnie wyposażoną armię i szukający kolonii na nowo-odkrytych terenach. Wizja to kusząca i naprawdę świetnie się ją czyta, aż szkoda, że prawdziwa historia tak nie wyglądała.

Świetnym pomysłem było zestawienie dwóch całkowicie różnych światów – nowoczesnego pod postacią Polaków, posługujących się zaawansowaną technologią oraz antycznego Cesarstwa Arkach, w którym główną siłę stanowi magia, a dopiero potem nowinki techniczne. Początkowo, uzbrojeni w broń maszynową oraz urządzenia elektroniczne, niezwykli przybysze przypominają nieco białych kolonistów urastających w oczach tubylców do rangi półbogów. Są też podobnie jak oni nieco zadufani w sobie i sceptyczni wobec wiedzy oraz osiągnięć mieszkańców świata po drugiej stronie Gór. Na szczęście dość szybko mają także okazję przekonać się, że od antycznej cywilizacji mogą nauczyć się równie wiele, jak sami są w stanie jej zaoferować.

Z przyjemnością mogę stwierdzić, że drugi tom cyklu jest znacznie lepszy od pierwszego. Poprzednio na powieść składały się dwa niezależne od siebie wątki, które dopiero w końcowych rozdziałach splotły się ze sobą. Wprawdzie i tym razem jesteśmy świadkami dwóch oddzielnych historii, jednak znacznie spójniej zostały one ze sobą powiązane, dzięki czemu czytelnikowi łatwiej jest zorientować się w fabule. Ponadto w porównaniu z pierwszym tomem, widać także różnicę w języku, jakim posługuje się autor – od razu rzuca się w oczy mniejsza ilość wulgaryzmów, które mogły razić podczas lektury poprzedniej części.

Muszę niestety zauważyć, że opis wydawcy nijak ma się do treści książki. Możemy przeczytać, że Pomnik cesarzowej jest potężny i wzbudza strach. Nadchodzi czas silnych kobiet i równoległych światów. Ziemiański jak nikt inny zderza dwie odległe cywilizacje i systemy wojskowe. Tekst, jak widać, jest wyjątkowo lakoniczny i składa się z zaledwie trzech zdań, z których dopiero ostatnie zgadza się z fabułą książki. Dwa pierwsze sugerują, że ich autor nie przeczytał książki. Pomnik cesarzowej pojawia się jedynie jako mrzonka, jedna z legend, za którą podąża kilkoro bohaterów, jednak nawet oni sami nie wiedzą, co dokładnie stanie się, gdy go odnajdą. W żadnym z fragmentów nie pojawia się jakakolwiek informacja na temat władzy lub mocy, jaki miałby posiadać, a tym bardziej wywoływać w kimkolwiek uczucie trwogi. Z kolei czas silnych kobiet w Cesarstwie nastał tysiąc lat wcześniej dzięki Achai – to kobiety zostają władczyniami i to one stanowią trzon armii. Można odnieść natomiast wrażenie, że ich czas właśnie powoli dobiega końca, a nie się rozpoczyna...

Drugi tom cyklu „Pomnik Cesarzowej Achai" to świetna powieść fantastyczna, w której przygoda, magia i tajemnice mieszają się z brutalnością wojny oraz politycznymi intrygami. Książkę czyta się szybko i przyjemnie, wciąga już od pierwszych stron, a końcowe rozdziały pozostawiają uczucie niedosytu, które sprawi, że z niecierpliwością wypatruję już zapowiedzi trzeciego tomu. Serdecznie polecam.

Dział: Książki
poniedziałek, 12 październik 2009 12:24

Rydwan bogów

Nie trzeba mnie było zachęcać do przeczytania „Rydwanu Bogów” Aleksandra Kowarza. Po pierwsze, książka łączy w sobie gatunki literackie, które od zawsze mi jakoś podchodziły, a więc przygodę, odrobinę horroru i fantasy, z umiłowaną dziedziną nauki – historią. Po drugie – chyba jednak dużo istotniejsze – wiedziałem, czego się mogę spodziewać. Zanim powieść przepoczwarzyła się w kilkusetstronicową książkę, miałem już za sobą lekturę kilku pierwszych rozdziałów.

Autor, mimo że debiutant, zdążył już zaciekawić mnie swym stylem, publikując „Rydwan…” oraz kilka opowiadań w Internecie. Z niekłamaną przyjemnością więc postanowiłem przypomnieć sobie bohaterów, znajomość przygód których urwała się tak raptownie wiele miesięcy wcześniej, gdy było już pewne, że powstanie książka.

Fabuła jest żywa, nie daje możliwości odsapnięcia choćby przez chwilę. Wciąga czytelnika, niczym wir. Zmusza do wysiłku, każąc mu nieomal wędrować wespół z bohaterami. Czytelnik stopniowo poznaje kolejne postacie, którym będzie towarzyszył nie tylko we współczesnej Polsce, nie tylko w starożytnym Egipcie, ale również w światach alternatywnych, do których wiodą niedostępne zwykłym śmiertelnikom drogi.
Główną postacią powieści jest fotoreporter „Explorera” Andrzej Stawicki. Zanim jednak zdąży się dowiedzieć, jak potężnym siłom przyjdzie mu wyjść naprzeciw, będzie musiał zebrać grupę ludzi, którzy mu pomogą. Odnajdzie ich w Kazimierzu Dolnym podczas zasłużonego urlopu. I niemal natychmiast pochłonie go przygoda. Zmierzy się z magią, strzegącą równowagi pomiędzy dwiema siłami rządzącymi Naturą – Bytem i Niebytem. Zostanie przeniesiony do innego wymiaru, odbywając podróż nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Na koniec zaś dowie się, że uważać powinien nie tylko na wrogów, ale również na towarzyszy podróży, przynajmniej niektórych. Okazuje się bowiem, że tytułowy Rydwan Bogów to pokusa, której nie każdy potrafi się przeciwstawić.

Wnikając głębiej w szczegóły i powtarzając się z lekka, losami Andrzeja i jego towarzyszy kierują dwie walczące ze sobą, ale również wzajemnie się uzupełniające siły – Byt i Niebyt. To od nich wywodzą się największe znane ludzkości religie. Wiara w bogów jest niczym innym, jak uświadomieniem sobie, że istnieje coś, co z grubsza można nazwać Dobrem i Złem, Ładem i Chaosem, Jin i Jang, Horusem i Setem. Lecz nazwy bóstw, to już naprawdę nieistotny szczegół, bo mogą brzmieć tak różnie, jak nieograniczona jest ludzka wyobraźnia. Prawdziwa i niepodważalna jest wiara w Byt i Niebyt, pierwiastki trwające w odwiecznym sporze. Bezsprzeczne jest również to, iż Rydwan Bogów to potężny artefakt, do którego roszczą sobie prawa obie siły. Przez jedną stronę zwany Okiem Horusa, przez drugą – Okiem Seta. I przez obie pożądany. Tymczasowo pozostaje ukryty pod opieką wyznawców Bytu, którego odwieczny protagonista nie spocznie jednak, dopóki nie zawładnie dającym potęgę przedmiotem. Jakie w całym tym galimatiasie szanse ma grupka zwykłych – no, w kilku przypadkach nie tak zwykłych, ale nie uprzedzajmy faktów – ludzi, mierzących się z mocami zbyt potężnymi, aby objąć je rozumem? Na to pytanie trzeba sobie odpowiedzieć samemu, sięgając po książkę Aleksandra Kowarza „Rydwan Bogów”.

Ze swojej strony gorąco polecam. Połączenie żywej, pełnej akcji fabuły z łatwym w odbiorze językiem, nie zatrzymującym czytelnika na każdym zdaniu, jest świetnym prognostykiem dla każdego debiutanta. Dobrze wróży na przyszłość. Oby więcej takich debiutów.

Dział: Książki
czwartek, 11 sierpień 2016 16:30

Szeptucha

Szukacie bezpretensjonalnej, lekkiej i zabawnej lektury na te powoli kończące się wakacje? Oto ona - „Szeptucha” Katarzyny Bereniki Miszczuk, czyli słowiańskie country fantasy.

Tuż przed wakacjami stwierdziłam, że potrzebuję dobrze zaakcentować tą radosną chwilę, jakąś przyjemną, niegłupią, ale lekką lekturą. Szczęśliwie mój wybór padł na „Szeptuchę”, która zaintrygowała mnie pomysłem Polski pogańskiej, tym bardziej, że akurat byłam po lekturze Elżbiety Cherezińskiej „Koronie śniegu i krwi”. Z Katarzyną Bereniką Miszczuk dotąd literackich dróg nie skrzyżowałam, choć jej „Gwiezdny Wojownik” nadal czeka na półce gdzieś pomiędzy Nealem Stephensonem, a Danem Simmonsem – nie powiem, zacne i przyciężkawe towarzystwo. Sięgając po powieść spodziewałam się Polski nasiąkniętej słowiańskimi wierzeniami, pełnej magii i mitycznych istot. A jak było naprawdę?

„Szeptucha” to historia Gosławy Brzózki, lekarki, no prawie lekarki. Gosia skończyła studia i właśnie odebrała dyplom ze swojej uczelni, a także skierowanie na praktykę, na daleką prowincję, gdzieś, gdzie według Gosi nie dotarła jeszcze cywilizacja. Dziwnym trafem okazuje się, że zostaje skierowana do matczynej, rodzinnej miejscowości w Kielecczyźnie, do Bielin, pod skrzydła lokalnej szeptuchy. Gosia do Kielc trafia wraz ze swoją przyjaciółką Sławą, po czym udaje się na praktykę do Jarogniewy, po drodze spotyka przystojnego Mieszka, który na dobre zagości w jej życiu, ratując ją z wielu opresji, a czasem jeszcze głębiej ją w nie wpakowując. Biedna Gosława, która jest ateistką, wierzy w prawdziwą, naukową medycynę, cierpi na fobię czystości, zmuszona zostanie do zweryfikowania swojej wiedzy o otaczającym ją świecie, co zresztą będzie robiła z godnym podziwu oportunizmem i beztroską ignorancją.Cytując za główną bohaterką: „Jakimś tajemniczym sposobem ja- pragmatyczna hipochondryczka – wpadłam w sidła przygody. Nie podobało mi się to. Supełnie mi się to nie podobało, chociaż w bonuie dostałam seksownego władcę, którego kręcą koronki”. Bielińska przygoda rozpoczyna się na dobre, a na drodze głównej bohaterki staną słowiańscy bogowie, żercy, rusałki, utopce i wiele wiele innych mitycznych postaci. 

Nie ma co się łudzić, „Szeptucha”, to stereotypowa powieść z typu, napisałabym, urban fantasy, ale akcja toczy się na prowincji, to może country fantasy (?), z elementami słowiańskich wierzeń i romansu. Przyznam, że zauroczył mnie motyw Polski słowiańskiej, zacnej i potężnej, gdzie nadal wierzy się w Swarożyca i Peruna. Niestety pomysł nie został wykorzystany prawie w żadnym stopniu. Autorka sprytnie wybrnęła przed koniecznością mocnego zarysowania świata przedstawiona dzięki faktowi, że Gosława tak naprawdę jest ateistką. Dzięki takiemu zabiegowi elementy zostały wrzucone do fabuły, a nie fabuła została mocno osadzona w świecie. W fabuke z resztą też nic nadzwyczajnego się nie dzieje; główna bohaterka staje się centralnym punktem, wokół którego toczą się wszystkie wydarzenia, pojawia się oczywiście zagrożenie, pomocnicy i rycerz na białym koniu. Wszystko boleśnie przewidywalne. To dlaczego mi się podobało i szczerze polecam tę książkę? Ponieważ powiela ona dobrze znane i lubiane motywy, które okraszone może prostym, ale lekkim, humorem, naprawdę daje dużo przyjemności podczas czytania. Gdybym miała porównywać „Szeptuchę” do innych książek z tego gatunku, to wspomniałabym o cyklu Patricii Briggs o Mercedes Thompson, z którą wspólny ma pomysł na wykorzystanie lokalnych wierzeń, czy o Aleksandrze Rudej i Oldze Gromyko, do których podobna jest w poczuciu humoru. Niestety zabrakło ambicji Anny Brzezińskiej, z cyklu o Wilżyńskiej Dolinie, która potrafiła solidnie zakorzenić akcję książki w lokalnym folklorze, dzięki przaśnemu językowi i barwnym charakterom ludzkim.

„Szeptucha” Katarzyny Bereniki Miszczuk, to fantastyczna, lekka lektura na letnie wieczory. Trzeba pogodzić się, że nie stworzono w niej naprawdę słowiańskiej atmosfery i że pomysł na prawdziwą polską magię został zaprzepaszczony. Pomimo tego z utęsknieniem wypatruje jesieni, na którą ma się pojawić drugi tom - „Noc Kupały”.

Dział: Książki
niedziela, 04 listopad 2012 11:47

Zbrodnia i kojot

Powieść "Zbrodnia i kojot" to czwarty już tom "Kronik Żelaznego Druida". Początkowo autor planował stworzyć trylogię i takie właśnie echa pożegnania i dopinania na ostatni guzik wielu spraw pobrzmiewały w trzeciej części cyklu. Szybko jednak okazało się, że to jeszcze nie koniec, bo tej jesieni Wydawnictwo Rebis wydało czwartą część, a niebawem w Ameryce światło dzienne ujrzy tom piąty. Czy kontynuowanie przygód celtyckiego druida i mieszanie go w kolejne awantury było dobrym pomysłem? Czy kolejna część genialnej trylogii spełniła moje oczekiwania? O tym poniżej.

Dla przypomnienia: Atticus O'Sullivan liczy sobie ponad 2 tysiące lat, choć swoim wyglądem przypomina góra dwudziestolatka. Jest ostatnim żyjącym druidem, co stara się zmienić, przyjmując na uczennicę znajomą barmankę o zwichrowanej osobowości. Atticus bardzo często musi zmieniać miejsce swojego pobytu, ponieważ ma na pieńku z przeróżnymi bogami - od staroirlandzkich począwszy na skandynawskich skończywszy. W świecie wykreowanym przez Kevina Hearne interesy wielu mniejszych i większych bóstw zazębiają się, udzielenie pomocy jednemu może przynieść drugiemu szkodę, a zabicie tego, czy tamtego może zmienić, zazwyczaj na gorsze, losy całego ludzkiego świata. Atticus wbrew swojej woli często staje się kimś w rodzaju bufora, który musi te działania od siebie separować, spowalniać, a nawet niwelować. Wszystko to dzieje się oczywiście kosztem jego własnego spokoju, zdrowia i życia prywatnego.

Najtrudniej jest mu zachować neutralność i zazwyczaj jest stawiany w sytuacji wyboru pomiędzy mniejszym a większym złem. Gdyby Atticus musiał myśleć tylko o sobie, może pewne sprawy byłyby prostsze, ale gdzie by się nie osiedlił, siłą rzeczy zyskuje sąsiadów, znajomych i przyjaciół. Poza tym ma ukochanego psa Oberona, z którym komunikuje się mentalnie. Wszystko to sprawia, że każda decyzja podjęta przez druida musi być dobrze przemyślana i skalkulowana. A i tak strat ani porażek uniknąć się nie da.

W częściach 1-3 akcja pędziła na łeb na szyję, z jednej awantury druid wpadał w kolejną, zanim zdążył w ogóle ochłonąć. Obracał się w kręgu wampirów, wilkołaków - wikingów, polskich wiedźm, walczył z nazistowskimi heksami, bachantkami, przyczynił się do śmierci Aenghusa Óga oraz nordyckiego boga piorunów Thora, że o biednej wiewiórce Ratatosku nie wspomnę. Siłą powieści K. Hearne'a był cięty, błyskotliwy język, dobre tempo akcji i spójna fabuła. Smaczku dodawała niesamowita mieszanka bóstw z różnych mitologii: celtyckiej, nordyckiej, hinduskiej, a nawet z indiańskich legend. Przygoda pędziła, wciągając czytelnika w swój wir i zostawiając go z bolącym od śmiechu brzuchem oraz głodnego kontynuacji. Jak już wspomniałam w recenzji części trzeciej, finał przygód druida pachniał pożegnaniem. Druid miał zniknąć i wreszcie odpocząć od wszystkich, którzy mogliby chcieć go zabić lub w ogóle czegoś od niego chcieć. Jednak zupełnie niespodziewanie w samej końcówce autor zostawił sobie kilka haczyków, dzięki którym mógł pociągnąć całą fabułę dalej.

Kilka dni temu w moje ręce trafiła czwarta część pt. "Zbrodnia i kojot". Dziś jestem świeżo po lekturze i dzielę się wrażeniami. Atticus i jego uczennica Granuaile wraz z psem druida Oberonem, postanawiają zniknąć. Nie jest to takie łatwe i wymaga pomocy osób trzecich, a zwłaszcza indiańskiego boga oszustów Kojota. Ten ochoczo daje się za druida rozszarpać, bo przecież następnego dnia i tak się odrodzi, nie robi tego jednak bezinteresownie. Ma dla Atticusa pozornie łatwe zadanie, które jak zwykle przerodzi się w krwawą katastrofę i będzie wymagało nie lada gimnastyki nie tylko fizycznej, ale i umysłowej.

Czwarty akt przygód druida i jego potyczek z istotami nadnaturalnymi rozgrywa się na pustyni Kolorado. Grasuje tam banda zmiennoskórokształtnych, wyjątkowo silnych, krwiożerczych i dodatkowo nawiedzonych przez czyste zło. Zadanie, które miał dla Atticusa Kojot, nagle nabiera cech dramatycznego survivalu, a nasz bohater musi się zdrowo nagłówkować, przez co przypominał mi MacGyvera łączącego siły z zespołem śledczych rodem z seriali sądowych. Fabuła czwartej części jest zbudowana bardzo poprawnie i naprawdę wszystko tu do siebie ładnie pasuje. Druid dwoi się i troi, krwawi z licznych ran, przy okazji musi przewartościować swoje sądy na temat niektórych bliskich mu do tej pory osób, co do których do tej pory miał stuprocentowe zaufanie.

Zaczęłam lekturę z ogromnym entuzjazmem i po pierwszych stu stronach nadal czekałam na dobrze już mi znany cięty dowcip, zabawne przepychanki słowne Atticusa z Oberonem i zaskakujące rozwiązania. Na pewno dostałam to ostatnie, za to dowcipu było niestety jak na lekarstwo. Zupełnie jakby historia straciła pazur i tę cenną drapieżność, którą cechowały się tomy 1-3. Odniosłam wrażenie, że zamiast tego autor skupił się na dopracowaniu detali fabularnych i szczegółowości opisów. Walcząc z przeciwnikiem, w większości na sposób magiczny, druid raczy czytelnika opisami, jak to rozplecie ten, czy tamten splot i w ten sposób zniszczy potwora. Faktycznie mu się to udaje, ale przez rozkładanie magii na czynniki pierwsze traci ona na magiczności i tajemniczości.

Kevin Hearne stworzył dobrą powieść przygodowo-sensacyjną. Przygody druida prezentują się poprawnie, ale niestety nie mają tego, do czego autor przyzwyczaił czytelników w poprzednich tomach. Nie mnie tu wyrokować, jaka jest tego przyczyna, więc robić tego nie będę. Natomiast "Zbrodnię i Kojota" polecam tym czytelnikom, którzy znają już cykl i zwyczajnie chcą się dowiedzieć, co dalej z druidem i jego przyjaciółmi. Tym, którzy swoją znajomość z Atticusem chcą dopiero rozpocząć, radzę zacząć od pierwszej części. Co do mnie, to doczytałam się na stronie autora, że niebawem swoją premierę będzie miała część piąta cyklu i że Granuaile w końcu zostanie druidką. Odżyła we mnie tym samym nadzieja, że może ta ten tom serii będzie lepszy. Bo w końcu co druidów dwoje, to nie jeden, prawda?

Dział: Książki
wtorek, 02 sierpień 2016 07:58

The Book of Unwritten Tales

Osobiście bardzo lubię wszelkiego rodzaju baśnie i historie fantasy. Czytam książki i oglądam filmy poruszające tę tematykę. To mój ulubiony sposób spędzania wolnego czasu. Czy jednak może być coś fajniejszego od rzeczywistego wcielenia się w jednego z ukochanych bohaterów, podążania za nim przez świat, chwytając jedną przygodę za drugą i obmyślając, jak wydostać się z kolejnej opresji? Taką właśnie możliwość przedstawili nam twórcy fantastycznej, pełnej humoru gry „The Book of Unwritten Tales".

Na dobry początek wcielasz się w rolę wesołego elfa, który jest świadkiem porwania. Uprowadzony został gremlin – archeolog, ponieważ odkrył miejsce położenia pewnego niezwykle cennego artefaktu. Nasz bohater – elf (a raczej elfka) – bez namysłu rusza za porwanym, wślizgując się niepostrzeżenie na zeppelin. Tak oto zaczyna się przygoda. Jak się zakończy, zależy jedynie od gracza.

Zdecydowanym plusem tej przygodówki są postacie - ich różnorodność oraz pełne humoru profile. Gracz może przełączać się pomiędzy bohaterami, którzy znajdują się w jego drużynie. Przyznaję, że nie jestem wyjadaczką gier komputerowych, ale w kilka tego typu pozycji już grałam i zawsze „prowadziło się" jednego bohatera, więc takie rozwiązanie to dla mnie zupełnie zaskakująca nowość. Zadania, wbrew pozorom (i oznaczeniu PEGI na okładce 12+), wcale nie są proste i trzeba nad nimi nieźle pokombinować. Za to logiki z pewnością im nie brakuje. Nie są na siłę i w dziwny sposób utrudnione lub przekombinowane – twórcy po prostu mieli na nie dobre, sensowne pomysły.

Grafika gry jest typowo baśniowa, aczkolwiek bardziej mroczna niż kolorowa i radosna. Przyznaję jednak z lekkim żalem, że bohaterowie są raczej zabawniej niż ładniej narysowani. Na przykład księżniczka elfów swoją urodą nie ma szans nikogo zachwycić. Sam klimat rozgrywki natomiast trzyma się ściśle gatunków steampunkwych. W treści gry pojawia się również wiele nawiązań do motywów popkulturowych, na przykład znanych już wszystkim MMORP w stylu „World of Warcraft". Jako ścieżki dźwiękowej użyto dwudziestu pięciu utworów, których bardzo przyjemnie się słucha. Jest to coś, co z pewnością umili, co najmniej kilkunastu godzinny, czas gry.

Wytwórnia King Art Games stworzyła już wiele tytułów – między innymi współpracowała przy kreacji znanej gry „Simon the Sorcerer". „The Book of Unwritten Tales" jest pozycją kolejną, a więc możemy się również spodziewać, że lepiej dopracowaną i ciekawszą. Niestety nie mam porównania, gdyż nie znam jej poprzedniczek, ale gra sama w sobie stoi na wysokim poziomie i mocno podnosi poprzeczkę kolejnym przygodówkom, jakie może mieć w planach wytwórnia.

Wymagania sprzętowe nie są zbyt wygórowane, ale nie polecam gry dla osób posiadających laptopa z zintegrowaną kartą graficzną. Niestety komputer musi należeć do tych nieco nowszych. Minimalne wymagania sprzętowe to: Windows XP/ Vista / 7; Procesor Pentium 2GHz; Pamięć operacyjna 1GB; 6GB miejsca wolnego na dysku, karta graficzna 128 MB, kompatybilna z DirectX 9c.

Jeżeli ktoś lubi gry przygodowe, to „The Book of Unwritten Tales" jest tytułem jak najbardziej godnym polecenia. Zacząć będzie można również od "The Critter Chronicles", prequelu „The Book of Unwritten Tales", który również ukazał się w Polsce (pod patronatem Secretum). Podsumowując, przygodówka zbiera naprawdę wiele pochlebnych opinii i są one jak najbardziej uzasadnione. Jeżeli ktoś lubi tego rodzaju gry, to nie powinien się wahać, czy sięgnąć po ten tytuł. Natomiast jeżeli ma to być jego pierwsza styczność, to może mieć pewność, że „The Book of Unwritten" do gatunku – jako takiego – go nie zniechęci.

Dział: Gry z prądem
poniedziałek, 01 sierpień 2016 16:39

Śmierć detektywa

Po trudnych i zawiłych początkach na nowym kontynencie, Molly Murphy stara się wyjść na prostą. Nie zarzuciła planów pozostania prywatnym detektywem, choć wszyscy wokoło tłumaczą jej, że nie jest to praca dla kobiety. Molly jednak nie rezygnuje, dodatkowo uskrzydlona wsparciem ukochanego Daniela, z którym po cichu wiąże spore plany. Dlatego, gdy spotyka detektywa z prawdziwego zdarzenia Paddy'ego Rileya, postanawia za wszelką cenę nauczyć się od niego fachu. Co z tego wyniknie?

Druga część cyklu o przygodach rudowłosej Irlandki, która przypadkiem znalazła się na statku płynącym do Ameryki, zaczyna się dość sielsko. Od wydarzeń z poprzedniego tomu minęło kilka miesięcy, Molly spotyka się z Danielem, a do szczęścia brakuje jej tylko spełniania się w wymarzonym zawodzie. Tajników pracy detektywa i skutecznych metod ma nadzieję nauczyć się od Paddy'ego, który jednak nie dość, że nie przepada za kobietami, to jeszcze nie chce wtajemniczać Molly w szczegóły spraw. Kiedy jednak dochodzi do zabójstwa, a nowojorska policja, zdaniem Molly, nie przykłada się do śledztwa, naszej bohaterce nie pozostaje nic innego, jak wziąć sprawy w swoje ręce.

Jak już pisałam w recenzji części pierwszej, powieści Rhys Bowen to kryminały starej daty, w związku z tym, nie ma w nich takiego napięcia i suspensu, do jakiego przyzwyczaiły nas współczesne obrazy z tego gatunku. Molly nie ma doświadczenia w prowadzeniu śledztwa, wiele założeń opiera na swoich domysłach, a jak sama mówi, wyobraźnię ma bujną. Środki ma ograniczone, bo raz, że nie zna miasta, ani panujących w nim powiązań, a dwa (może się to wydawać niewiarygodne) naprawdę w tamtych czasach nikt nie traktował serio kobiety chodzącej samopas po mieście i zadającej dziwne pytania. Autorka konsekwentnie trzyma się tej drogi, co rusz pakując Molly w kłopoty z tego tytułu lub serwując jej kpiny i wyśmiewanie.

Prowadzenie śledztwa polega tutaj głównie na chodzeniu po mieście i rozmowach z ludźmi, a to, jak wiadomo bywa bardzo żmudne. Jest jednak duży plus. Wędrując po mieście razem z Molly poznajemy lepiej nie tylko samo miasto, które rozkwita na naszych oczach, oferując szereg rozrywek dla ducha i dla ciała. W drugiej części oczami głównej bohaterki przyjrzymy się dokładniej środowisku bohemy artystycznej, kształtującej się na Broadwayu oraz grupie anarchistów rosnących w siłę i wcale nie mających pokojowych zamiarów. Otwarty umysł Molly i serce na dłoni pozwolą jej poznać nowych przyjaciół, którzy zagoszczą w fabule powieści na stałe. Mowa tutaj o dwóch artystkach Sid i Gus oraz znanym dramaturgu Ryanie, który swoim brakiem krytycyzmu wprowadza akcenty komediowe do powieści.

Jednak największym i najmilszym zaskoczeniem był dla mnie duży akcent polski związany bezpośrednio z zamachem na prezydenta Williama McKinleya 14 września 1901 roku. Szczegółów nie zdradzę, powiem tylko, że ta historia nie była mi w ogóle znana i być może dlatego tak mnie zaskoczyła. Druga sprawa i wielki plus dla fabuły jest taki, że dzięki takiemu łączeniu fikcji z prawdziwymi wydarzeniami powieść jest mocniej osadzona w rzeczywistości, a więc bardziej wiarygodna dla czytelnika.

Śmierć detektywa jest godną kontynuacją części pierwszej; zachowano klimat retro, jest się z czego pośmiać, a przy okazji można się sporo dowiedzieć o Ameryce początków XX wieku. Lektura godna uwagi, polecam.

Dział: Książki
niedziela, 31 lipiec 2016 16:15

Strażnicy kryształów

Przygodę z Pięcioma królestwami rozpoczęłam zupełnym przypadkiem, coś w opisie było na tyle interesującego, że postanowiłam zaryzykować. Sięgając po pierwszy tom nie bardzo wiedziałam czego mogę się spodziewać. Nie znałam tego jak się okazało słynnego autora. Jednak kiedy już wciągnęłam się w wir przygód porwanych dzieci, niecierpliwie oczekiwałam kolejnego tomu. Niestety czas z jakim przyszło się zmierzyć był z byt długi.

Druga część za mną i teraz pora by opisać kolejną, trzecią już. Nie będę oszukiwała te przerwy robiły na niekorzyść w odbiorze i kojarzeniu faktów z poprzedniczkami. Jednak zanim opiszę wrażenia, zacznę od nakreślenia fabuły.

Cole zmierza do kolejnego królestwa, po wielu przygodach, które nie jeden raz naraziły go na niebezpieczeństwo nie czuje się, ani bliżej ani dalej rozwikłania zagadki i sposobu powrotu do domu, do swojego świata.

Wkraczając do Zeropolis zupełnie nie spodziewa się tego co tam zastanie. Miejsce, które w pewien sposób najbardziej przypomina to, w którym niegdyś przyszło mu się wychowywać, a z którego został niespodziewanie porwany. Każda decyzja jaką musi podjąć albo oddala, albo utrudnia powrót do domu. Nadzieja jest coraz mniejsza, ale w tym nowym królestwie wraz z grupą podróżujących przyjaciół dowie się wielu istotnych informacji, dzieci będą musiały kolejny raz zmierzyć się z przedsięwzięciem do jakiego wprowadzi ich ruch oporu i śmiałkowie, którzy sprzeciwiają się wielkiemu formiście. Sytuacja groźna, ale mająca na celu odnalezienie zaginionej siostry Miry, Konstancji oraz przyjaciół Colea.

Chłopiec dowie się, że jego pojawienie się chyba nie do końca stało się przypadkowe, otrzyma wiadomość, która pozostawi jeszcze więcej pytań, ale niestety żadnych odpowiedzi. Czy rzeczywiście rola Colea będzie miała aż tak ogromne znaczenie dla mieszkańców Pięciu Królestw i jaka jest szansa by ponownie znaleźć się w swoim świecie, no i dodatkowe najważniejsze pytanie, kiedy już dojdzie do powrotu. Jak będzie wyglądało życie jego i reszty porwanych dzieci, czy prawdą jest, że tam w domu nikt o nich już nie pamięta, a jeśli tak? Co wtedy?

Napisałam we wstępie, że dosyć długie odstępy między tomami nie posłużyły na plus w odbiorze całości, ponieważ fabuła każdej książki jest naprawdę mocno rozbudowana, składająca z wielu elementów, które odgrywają ważne znaczenie. I tak szczerze mówiąc nie bardzo pamiętałam co działo się w drugim, nie wspominając już pierwszego. Chwilami musiałam dłuższy moment przypominać sobie o czym mowa w fabule, by skojarzyć, że jest nawiązaniem do poprzednich wydarzeń.

Wracając do omawianej książki, to Strażników Kryształów mogę chyba uznać za najlepszą część. Nie wiem dlaczego, może samo Zeropolis było dla mnie łatwiejsze do wyobrażenia i poruszania po nim wraz z bohaterami. Czego nie miałam w poprzednich częściach, oczywiście nie oznacza to, że są one gorsze. Tutaj bardziej chodzi o moją wyobraźnię, chyba jestem troszkę oporna na pewne schematy. I za nic nie mogę wizualizować niektórych opisów miejsc.

Natomiast trzecie królestwo jawiło się bardziej przychylnie dla mojego umysłu, mogłam wtopić się w uliczki, albo usiąść w pojeździe podobnym do naszego pociągu czy też samochodu. Nawet ubrania i niektóre przyrządy były jakby wzorowane na tych ziemskich.

Co do samej akcji, była oczywiście wartka i nie pozwalała na znużenie, tutaj dowiadujemy się różnych ciekawostek na temat tego czy powrót Colea jest możliwy, jak to może wyglądać w praktyce. Razem z chłopcem, gdzieś tam na dnie świadomości zadamy sobie pytania, czy naprawdę jest sens by walczyć o opuszczenie Pięciu Królestw. Może życie tutaj nie byłoby takie straszne. Tak wiele minęło czasu, nie ma pewności, że rodzice oraz inni znajomi będą pamiętali o grupce dzieci, które pewnego halloweenowego wieczoru wyszły po cukierki i ślad po nich zniknął.

Sama wielokrotnie zastanawiałam się czy chłopiec powinien jeszcze wracać do domu, z drugiej jednak strony jestem bardzo ciekawa ile jest prawdy tym, że gdzieś daleko rzeczywiście nikt o nich nie pamięta. Mam nadzieje, że rozwiązanie będzie zaskoczeniem, którego się nie spodziewam.

Autor postarał się o niesamowicie rozbudowaną i bogatą w detale fabułę. Co w pewnym sensie jest ogromnym autem, ale znowu chwilami męczy. Czasami odnosiłam wrażenie, że wszystkie przygody, sytuacje nigdy się nie skończą, cały czas coś się musi zepsuć, nagła zmiana akcji i znowu Cole jest niebezpieczeństwie, a nie zapominajmy, że jest dzieckiem. Natomiast opisywane sceny są jakby dla starszych bohaterów. Tutaj będę się czepiała. Bo niby dzieci - cóż to jest dziesięć lat. A zadania, z którymi nie jeden dorosły miałby problem, tu mi się gryzie i nie bardzo pasuje do całości. Zbyt wiele przeszkód, za wiele komplikacji, których no ja nie ogarniam. Na szczęście to tylko moje jakieś marudzenie, podejrzewam, że dzieci lepiej się odnajdują w tego typu lekturach, a ja chyba zbyt krytycznie podeszłam. Niemniej jednak książki są naprawdę ciekawe i serwują sporo wrażeń.

Dodam tylko od siebie, aby z rozpoczęciem serii wstrzymać się do wydania całości, gdyż czas oczekiwania psuje efekt uczestniczenia w przygodach.

Dział: Książki
niedziela, 31 lipiec 2016 11:56

Żelazna wojna

"Żelazna wojna" stanowi drugi tom cyklu Czas żelaza autorstwa Angusa Watsona. Za jego sprawą ponownie przyjdzie nam spotkać naszych ulubionych bohaterów Duga, Lowę i Wiosnę. Tym razem otrzymamy jeszcze więcej starć oraz poznamy postaci historyczne, pośród których znajduje się przede wszystkim Juliusz Cezar, słynny rzymski wódz. To właśnie jego potyczki przyjdzie nam śledzić, a przy tym zagłębimy się w realia starożytnego Rzymu podane we wciągający sposób.

Minęło sporo czasu od akcji zaprezentowanej w pierwszym tomie serii. Wiosna jest już prawie kobietą, Lowa dzierży tron Maidun z jego wszelakim ciężarem, a Dug marzy o spokojnym życiu na farmie. Tę ostatnią dwójkę nadal łączy uczucie, choć żadne z nich nie potrafi zażegnać impasu po zdradzie Lowy. To wyjątkowo ciężkie czasy dla Maidun, wokoło piętrzą się wrogowie, którzy lada moment spróbują zetrzeć królestwo łuczniczki z powierzchni Brytanii. Sytuacji nie poprawiają również udane podboje Rzymian, którzy bez większych problemów przejmują kolejne ziemie. Lowa nie traci jednak nadziei, że uda jej się odeprzeć nieprzyjaciół i zatrzymać Rzymian. Do tego potrzeba jednak czegoś więcej niż wiary i dobrego wyszkolenia.

Akcja książki raz jeszcze przenosi nas do I wieku przed naszą erą. Tym razem będziemy jednak uczestnikami wydarzeń na różnych obszarach, od Brytanii, poprzez Rzym i Galię, a skończywszy na Iru. Nie tylko miejsce akcji uległo rozszerzeniu, znacznie wzrosła także ilość prawdy historycznej zawartej w tej książce. Poprzedni tom skupiał się w znacznej mierze na przygodach postaci fikcyjnych. Tym razem lądujemy w samym środku rzymskich podbojów, które w znacznej mierze są wydarzeniami rzeczywistymi. Książka jest także bardziej brutalna niż jej poprzedniczka, nie jest to bezpodstawne, najpewniej takie właśnie były te czasy. Historia w dalszym ciągu idzie jednak pod rękę z fantastyką, która najmocniej objawia się w magii tego świata. Jest to magia jeszcze mroczniejsza, często sięgająca swymi korzeniami morderstw.

To co się jednak nie zmieniło, to zachwyt, jaki budzi ten świat. Przemierzamy kolejne rozdziały tracąc rozpęd tylko na chwilę i tylko po to, by przygotować się na kolejne dynamiczne tempo akcji. Również tym razem autor zdecydował się na ukazanie świata z perspektywy wielu osób, pośród których jest między innymi Cezar, Ragnall, Chamanca, Lowa czy Wiosna. Szerokie spektrum punktów widzenia pozwala nam spojrzeć na zaprezentowaną sytuację w sposób bardziej obiektywny. Znając pobudki poszczególnych osób sami możemy zdecydować, w jaki sposób je ocenić. W związku z tym bezlitosne na pierwszy rzut oka podboje Cezara nieco tracą na brutalności, gdy przyjrzymy się bliżej poczynaniom jego prawej magicznej ręki – Felixa. Mag ten jako jedna z kilku postaci budziła we mnie negatywne uczucia. Więcej czasu do zaprezentowania otrzymało również trio Chamanca, Atlas i Carden. Te gromadkę można szczerze polubić. Nieco mniej sympatii budzi natomiast kolaborujący z Rzymianami, Ragnall. Poza wymienionymi postaciami, ponownie wejdziemy w skórę Duga, Wiosny i Lowy. Każdy z tych bohaterów będzie miał okazję nieco zmienić nasze zdanie na ich temat wywiedzione z pierwszego tomu. Choć w tym aspekcie najmocniej zrobiła to Lowa. Dawniej stosunkowo antypatyczna, teraz ukazuje nieco bardziej ludzką twarz, próbując odwrócić następstwa bestialskich rządów Zadara. Lepiej poznajemy również towarzyszącą jej Wiosnę, młodą druidkę o potężnym potencjale magicznym. Nie zapomnijmy również o Dugu Fokarzu, który w tej części schodzi na nieco dalszy plan, choć nadal odgrywa kluczową rolę. Ta postać nie uległa szczególnym przemianom i w dalszym ciągu budzi naszą sympatię.

W rzymskie zakamarki przyjdzie nam wejść za sprawą Ragnalla, wysłanego w roli szpiega Rzymu. Chłopak będzie pod sporym urokiem tego wiecznie żyjącego miasta. Poznamy Rzym z jego bogactwem, przepychem i rozpustą oraz rzekomą wyższością nad Brytanią. W wirze wojennym poznamy wykorzystanie zdobyczy technologii ku chwale Cezara. Równie zawiłe co działania wojenne są posunięcia polityczne, w znacznej mierze oparte na sprycie i umiejętności przewidywania. Ostatecznie przekonamy się natomiast, że to zwycięzcy piszą historię i oni decydują o tym, co będzie owa zawierała.

„Żelazna wojna” to zgodnie z tytułem masa militarnych starć. Są one jednak podane w taki sposób, że nie nudzą nas. We wszystkich wydarzeniach biorą w końcu udział uwikłane w historię postaci i to interesuje nas przede wszystkim. Autorowi udało się doskonale wyważyć bitewne starcia, historię miłosną, fakty historyczne oraz fantastykę. Dlatego właśnie chce się przebywać w tym świecie jak najdłużej, nawet jeśli krew leje się tutaj gęsto i często, a zwycięstwo odnoszą najczęściej ci, którym daleko do cnotliwych. Jeśli tęsknicie za powieściami historycznymi z dawką fantastyki, albo jesteście miłośnikami wojennego zgiełku to „Żelazna wojna” w pełni Was usatysfakcjonuje.

Dział: Książki