Rezultaty wyszukiwania dla: przygoda
Deadpool #04: Śmieciowa opowieść
Wcześniejsze numery „Deadpoola” wydane w ramach drugiej odsłony Marvel Now niestety rozczarowywały. Moja nadzieja na to, że Gerry Duggan wróci w końcu na odpowiednie tory, pojawiła się wraz z zakończeniem lektury trzeciego tomu. W nim to swój duży gościnny udział zaliczył Sabretooth, Duggan zaś bardzo sprawnie zamknął ciągnięty od początku wątek śmierci rodziców Deadpoola i jego „wycieczkę śladami tragedii”. Teraz przyszła kolej na czwarty numer. Czy „Śmieciowa opowieść” okaże się odpowiednią zwrotnicą dla tej serii? Przekonajmy się.
Marvin Shirkley to ex-bankier nowojorskich mafii, którego zadaniem było pranie brudnych pieniędzy. Niestety robił to nieudolnie, przez co stracił sporo powierzonej mu kasy. Poszkodowane gangi postanowiły zatrudnić specjalistów do rozwiązywania takich problemów i zająć się w odpowiedni sposób nieporadnym pracownikiem. Zdesperowany Marvin trafił więc z prośbą o pomoc do naszego najlepszego najemnika – Deadpoola. Kiedy okazuje się, że bankier jest również na celowniku Typhoid Mary, z którą Wilson ma na pieńku, zlecenie to staje się jeszcze bardziej osobiste dla Wade’a. Tak o to zaczyna się ich wspólna, przede wszystkim zwariowana, przygoda. Na motorze z dołączonym bocznym wózkiem przemierzają ulice Nowego Jorku. Zaliczają m.in. spotkanie z Daredevilem i stają z nim ramię w ramię do walki. Konfrontacja z bezwzględną Mary nie jest łatwa, dlatego najemnik z nawijką nieoczekiwanie również przystępuje do współpracy z (tą oryginalną) drużyną Bohaterów do wynajęcia. Fabule nie brakuje tempa, a słowne potyczki z Mattem Murdockiem czy Power Manem i Iron Fistem to jedne z licznych smaczków tej historii.
Czwarty numer zamyka zeszyt “Deadpool: The Last Days of Magic #1”, który jest powiązany fabularnie z albumem „Doktor Strange”. Tajemnicze istosty zwące siebie Empirikulami przemierzają różne wymiary, niszczą w nich magiczne miejsca i zabija najlepszych czarodziejów. Deadpool rusza do Metropolii Potworów pomóc swojej demonicznej małżonce Shikli w walce z syntetycznymi najeźdźcami.
„Śmieciowa opowieść” nareszcie prezentuje to, co fajni Deadpoola lubią najbardziej. W parze z wartką akcją idzie specyficzny humor Najemnika z Nawijką. Mamy cięty język bohatera, nawiązania do popkultury czy częste puszczanie oka do czytelnika. Bardzo fajnie wypadło spotkanie z Murdockiem, szczególnie że Wilson tymczasowo zostaje niewidomy. Niezły gościnny występ zaliczyli również Iron Fist i Luke Cage. Ich relacje z Wade’m pasują idealnie do powiedzenia „kto się czubi, ten się lubi”. Chłopaki co chwile wyciągają na wierzch stare konflikty (przypomnę, że Deadpool podkradł im ostatnio nazwę grupy „Bohaterowie do wynajęcia”), by za chwilę walczyć u swojego boku.
Oprawa graficzna albumu jest bardzo różnorodna. Każdy z pięciu zeszytów to dzieło innego grafika. Nowoczesność miesza się tutaj z klasyką, a szczegółowe i artystyczne kadry kontrastują często z niechlujnymi. Ten miks stylów jednak nie wpływa negatywnie na całkowity odbiór komiksu i szczerze jest ciekawym doświadczeniem.
Podsumowując, potrzeba było aż tylu komiksowych kadrów, aby Gerry Duggan wrócił do formy. Nareszcie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest bardzo dobrze i często podczas lektury tego albumu miałem uśmiech na twarzy. Oby tak dalej, a będę mógł wybaczyć początkowe niepowodzenia serii.
Okropne opowieści dziadka
"Okropne opowieści dziadka" to jedna z najbardziej cenionych i poszukiwanych książek Jamesa Flory, kultowego amerykańskiego ilustratora i autora. Pojawiają się w niej odrażające potwory, tańczące szkielety, mroczne jaskinie, wiedźmy o nosach pokrytych brodawkami, głodne wilkołaki i groźne upiory - wszystko jednak tylko po to, by oswoić lęk i strach najmłodszych czytelników. Premiera już dziś, 29 października 2019!
Małe Licho i anioł z kamienia
Wydaje się, że zwyczajność na dobre zagościła w życiu Bożka, niezwykłego chłopca z niezwykłą tajemnicą. Nie na długo. Po tym, jak nad wyraz udana impreza, taka z planszówkami, popcornem i francuskimi tostami na słodko, kończy się zbiorową kwarantanną, Bożek wraz z Tsadkielem i Guciem muszą spędzić ferie u ciotki w samym sercu przedziwnego lasu. Wkrótce odkrywają, że z pozoru nudne, zaśnieżone odludzie kryje wiele niespodzianek...
Cesarstwo masek
Dragon Age to najlepsze uniwersum, z jakim dotychczas miałam do czynienia. Nie umiem zliczyć, ile godzin spędziłam w grach tego tytułu – powiem jedynie, że każdą przeszłam po kilka, a nawet kilkanaście razy w przypadku pierwszej części! Nic więc dziwnego, że „Cesarstwo masek” pochłonęło mnie całkowicie i – choć opowieść nie jest bez wad – wspaniale było wybrać się do Orlais!
O niebezpiecznych aspektach Cesarstwa Orlais wie każdy gracz (wszak pochodzi z tamtą Leilana), jednak czytelnik poznający świat Dragon Age poznać je może zdaje się dopiero w tym tomie. Muszę przyznać, że powieść Patricka Weekesa to ciekawy przewodnik przez wspomnianą krainę. Fantastycznie było przeżyć przygodę w tym miejscu i – prawdę mówiąc – fajnie ukazany klimat przepychu i zagrożenia jest zdecydowanie największym aspektem historii. Zapowiadane intrygi są mało skomplikowane, co miejscami było odrobinę irytujące, a i same postaci często postępowały dość infantylnie. Niemniej, mimo tych dość poważnych wad, powieść czytało mi się nadzwyczaj dobrze – niekiedy pojawiały się elementy mi znajome, które budziły we mnie dziką radość. Poza tym – jak wspominałam we wstępie – uwielbiam Dragon Age i wolałam czerpać pozytywy z lektury, niż irytować się czymkolwiek. Bo i zalet „Cesarstwu masek” nie brakuje!
Całość przepełniona jest akcją, a dialogi bohaterów są naprawdę dobrze napisane. Nawet, jeśli ich wybory zdają się niekiedy dziecinne, tak ciężko ich nie polubić. Nie umknęło mojej uwadze również to, że książka kapitalnie rozwija konflikt w Orlais – nie brakuje tutaj licznych ciekawostek, m.in. o motywacjach postaci, o których w grach spotkać można jedynie niewiele mówiące i znaczące wzmianki. Myślę, że właśnie to rozszerzenie wiedzy o świecie Dragon Age najbardziej mnie usatysfakcjonowało i znacząco wpłynęło na ocenę tej książki. Bo – przyznam szczerze – właśnie na to liczyłam: na powrót do ukochanego uniwersum z bonusem.
„Cesarstwo masek” to również ciekawy tytuł z gatunku fantastyki, poruszający społeczno-polityczne aspekty świata. Można nawet rzec, że w jakimś stopniu porusza temat rasizmu i niewolników – tutaj mamy ten obraz na przykładzie elfów. Gdyby Patrick Weekes bardziej rozbudował „spiski” w powieści oraz nieco dopracował kreację bohaterów, to z czystym sumieniem mogłabym dać znacznie wyższą ocenę tytułowi i naprawdę byłby czymś epickim. Szczególnie, że napisana jest doprawdy nieźle – czyta się fenomenalnie!
Jeśli jesteś miłośnikiem serii Dragon Age i fantastyki – koniecznie sięgnij po tę książkę! Ja, choć lekturę zakończyłam już kilka dni temu, to sercem wciąż jestem w Cesarstwie Orlais (i pewnie jeszcze trochę tutaj zostanę). Fenomenalna przygoda, mnóstwo rewelacji z uniwersum i… przepiękna okładka – nie mogę się na nią napatrzeć. Bardzo, bardzo polecam!
Rubinowy Książę
Cieszę się, że w moje ręce wpadł Rubinowy książę Beaty Worobiec. Ta książka zasługuje na wielki rozgłos i sławę. Fani powinni ustawiać się w kolejce i błagać autorkę o kolejną część (i oficjalnie zapisuje się do grona zakochanych w tej powieści i proszę bardzo ładnie autorkę, aby pisała szybciej drugi tom). Beata Worobiec z impetem wdarła się na listę moich ulubionych autorów i na długo tam zostanie.
Gdy mgielny wilk porywa duszę Mili do Otchłani, czwórka śmiałków postanawia wyruszyć na bohaterską misję… Wróć. Sephora, siostra porwanej, rubinowa dziedziczka bogini Lucyfere oraz ukochany Mili, heterochrom, wyrzutek społeczeństwa, podejmują się tej misji dobrowolnie. Kapitan karatorów Ollin oraz Czerwona Salamandra, legendarna złodziejka, zostają w misję ratunkową wplątani przypadkiem. Czwórka śmiałków musi stawić czoła niebezpieczeństwom i odnaleźć Rubinowego Księcia, który może im pomóc. Dodatkowo,śledzi ich Yotam Szorstkopalcy, który nie ma zamiaru się z uciekinierami cackać, a najbardziej zależy mu na schwytaniu Czerwonej Salamandry.
Ta książka jest wspaniała. Beata Worobiec stworzyła świat tak doskonały, tak dopracowany w każdym najmniejszym aspekcie, że niektórzy autorzy powinni się od niej uczyć. Żywa Ziemia, ze wszystkimi swoimi mankamentami, mitologią, historią, mieszkańcami, dziwnymi postaciami i całą tą fantastyczną otoczką zachwyca. Pomimo że nie jest to idealne miejsce do życia, to chętnie bym tam przez jakiś czas pomieszkała. Może okazałoby się, że jestem kamiennokrwistą? Beata Worobiec zdradzając po kawałku swój zamysł, odsłaniając ten przedziwny świat, zachwycała mnie coraz bardziej. Żywa Ziemia nie jest idealna, raczej jest ciężkim miejscem do życia, ale czy jest gdzieś idealnie? Jednak wszystkie elementy tego świata zasługują na poznanie i mam wielką nadzieję, że w następnej części autorka jeszcze więcej zdradzi,
Akcja w Rubinowym księciu nawet na chwilę nie zwalnia. W tej książce wciąż coś się dzieje. Zwroty akcji, nowi bohaterowie, spiski, zamachy, przebrania, romanse. Beata Worobiec tak miesza i mąci, że każda kolejna strona jest jedną, wielką, niewiadomą. Zakończenia nie sposób się domyślić, a napięcie towarzyszy czytelnikowi w czasie lektury cały czas. Bohaterowie non stop wpadają w kolejne tarapaty. Los ich nie oszczędza. Autorka nie ma litości – weźmy pod uwagę fakt, że z głównych bohaterów uczyniła wyrzutków, z licznymi wadami. Złodziejka, wiecznie zasmarkany niezdarny kapitan karatorów oraz heterochrom, który jest wyrzutkiem społeczeństwa, a ludzie boją się go nawet dotknąć. Cóż, dream team. Czytając o ich przygodach nie mogłam się nadziwić, że wciąż żyją. Nie myślcie sobie, że Rubinowy książę to powieść, gdzie pomimo wszystkich problemów, nie ma trupów. Oj, Beata Worobiec niczym George Martin zabija tych, których śmierci się nie spodziewamy i nie chcemy.
Wspomnę o najlepszym aspekcie – o klimacie i języku. Słowa, które autorka wkłada w usta bohaterów to złoto. Chichrałam się nad tą lekturą niemal cały czas. Czerwona Salamandra to mistrz ciętej riposty, a wyznania miłości, które w innych lekturach wywołują łzy? W Rubinowym księciu były tak przerysowane i dramatyczne, że owszem, pojawiły się łzy, ale śmiechu. Beata Worobiec sparodiowała i nadała nowego znaczenia scenom, które możemy znać z innych, fantastycznych książek.
Rubinowy książę jest wspaniałą lekturą, bardzo oryginalną w natłoku podobnych, które zalewają rynek czytelniczy. Mam do Was jeden apel: czytajcie, czytajcie, czytajcie! Warto, bo ta książka przeniesie Was do takiego świata, o którym nie da się zapomnieć. Jeszcze nie jedno usłyszymy o Beacie Worobiec i aż drżę na myśl o tym, co szykuje nam w kolejnej części.
Karpie bijem
Na Jakuba Wędrowycza to po prostu nie ma mocny. Wielu próbowało i tylko kilku... wyszło z tego z życiem. Nowy tom przygód wiejskiego egzorcysty to powrót do znanej i lubianej serii. Jak wyszło tym razem? Kolejna petarda, a może... odgrzewany kotlet?
„Karpie bijem” to po raz kolejny zbiór krótkich i humorystycznych opowiadań o przygodach Kuby. Teksty są ze sobą bardzo luźno powiązane, na tyle luźno, że trudno wskazać kolejność chronologiczną. Ich konstrukcja jest za to praktycznie identyczna – najpierw zawiązanie problemu, dywagacje nad jego rozwiązanie i szybki finał.
Muszę przyznać, że do Kuby mam pewien sentyment. Pierwsze książki o jego przygodach czytałam bardzo dawno temu, gdy dopiero poznawałam świat literatury fantastycznej. Wtedy taki sposób opowiadania fabuły bardzo mi się podobał, był szybki, treściwy i pełen prześmiewczego humoru. Nie miałam wielkiego porównania, ale ten dystans i rzeczywistość w krzywym zwierciadle była urzekająca. Jak to było tym razem? Trochę tak samo, a jednak jakby inaczej...
Przede wszystkim humor, muszę przyznać, że wiele razy zaśmiewałam się do łez, a nie raz co lepsze fragmenty czytałam mężowi. Kuba jest jaki jest, i można go za to kochać, lub nienawidzić. Przy okazji autor fajnie kpi z naszej codzienności, nie zabrakło najnowszych smaczków i bieżących problemów. Jednak tak, to to bywa w przypadku tytułów w głównej mierze złożonych z dowcipów... nie wszystkie są udane. Czasami humor trąci przysłowiowym „sucharem”.
Jeśli zaś chodzi o samą konstrukcję opowiadań, to miałam wrażenie dużej dysproporcji między wstępem, a zakończeniem. Sam motyw danej historii rozwija się powoli, z kolei kończy błyskawicznie. Nie raz takie rozwiązanie świetnie się sprawdza, bo finał dosłownie zaskakuje czytelnika. Jednak nie zawsze, czasem sprawia wrażenie napisanego na kolanie, bez głębszego zastanowienia i polotu.
Co za to jest na plus? Fani serii z pewnością wychwycą liczne nawiązania, smaczki czy ciekawostki z wcześniejszej serii. Nie są to może jakieś wielkie wątki, ale jednak sporo szczegółów da się wychwycić. Przygody Kuby konturowane są konsekwentnie i w ten sam sposób, co może się podobać, a może też odrobinę nużyć. Mam wrażenie, że jest to książka, którą należy czytać na wiele razy, w wolnej chwili, z przerwami na bardziej spójne historie. Bo kilka opowiadań pod rząd zbyt wyraźnie „trąci” schematem.
„Karpie bijem” były dla mnie trochę konfrontacją ze wspomnieniami. Nadal jest zabawnie, rozbrajająco i czasem groteskowo. Wciąż nie ma mocnych na Kubę, a sam bohater sypie dowcipami jak z rękawa. Czego mi zabrakło? Jakiegokolwiek postępu. Pomimo upływu lat nic się nie zmieniła, nadal jest to literatura głównie lekka, przyjemna i głównie rozrywkowa.
Patryk
Każdy, kto posiada lub kiedyś posiadał jakieś zwierzątko, wie ile może dać ono szczęścia, ale też przysporzyć całej masy trosk i problemów. Z nimi nie da się nudzić, a każdy kolejny dzień jest jak wielka i niezaplanowana przygoda. Tylko czy każdy jest na nią gotowy?
Sare ponownie porzucił facet, a zaraz potem umiera kobiecie babcia, która z sobie tylko znanego powodu zapisuje wnuczce opiekę nad jej ukochanym mopsem Patrykiem. Sara nie przepada za psami, wynajmuje mieszkanie u człowieka, który nie toleruje zwierząt w domu i – co gorsza – niedługo zaczyna pracę na cały etat w szkole i pies będzie musiał być sam przez kilka godzin. Wszyscy uważają, że roztrzepana i nieodpowiedzialna kobieta nie poradzi sobie z opieką nad psem, bo nawet ze swoim życiem sobie nie radzi. Ona sama też ma co do tego pewne wątpliwości, gdy co chwilę wszystko jej się psuje. Czy Sara ułoży sobie wszystko i jaki wkład będzie miał w to Patryk?
Nie wyobrażam sobie życia bez książek, ale równie mocno lubię oglądać filmy. O nich dużo mniej piszę, ale ostatnio obejrzałam bardzo fajną komedię, o której warto opowiedzieć. Czym zauroczył mnie Patryk w reżyserii Mandie Fletcher?
Patryk został okrzyknięty komedią romantyczną i chociaż mamy tutaj wątek miłosny, to w moim odczuciu jest on jednym z tych pobocznych - miły dla oka, ale nie najważniejszy. Dla mnie to komedia o losach kobiety, która wiecznie musi radzić sobie z porównywaniem do doskonałej siostry oraz własnymi niepowodzeniami. I nagle opieką nad zwierzęciem, za którym nie przepada i nie wie, co oznacza taka odpowiedzialność. Film ten pokazuje właśnie, co znaczy posiadanie psa, że to nie zabawka i trzeba wszystko tak zorganizować, by nie czuł się samotny i był zadbany. No ale to też zabawna historia o tym, jak Sara i Patryk się docierają i zaczynają razem funkcjonować i się lubić, to historia o nauce dostrzegania tego, czego się nie widziało, pokonywaniu własnych słabości i pojawiającej się powolutku miłości do mopsa. Zarówno reżyserka, jak i scenarzyści świetnie sobie poradzili ze stworzeniem filmu pełnego zabawnych oraz uroczych scen, które skupiają na sobie uwagę oglądającego i wzbudzają emocje.
Obsada filmu, chociaż mi mało znana to muszę przyznać, że spisała się bardzo dobrze. Beattie Edmondson (Sara) świetnie poradziła sobie z rolą kobiety trochę zagubionej, wiecznie w biegu i co chwilę radzącej sobie z kolejnymi przeszkodami czy zawstydzającymi sytuacjami. Nie tylko wczuła się w to, jak ma grać, ale i wyglądać, co nadało jej naturalności i pokazuje, że nie trzeba być sexbombą, by ułożyć sobie szczęśliwe życie i takie normalne kobiety mogą również zaznać miłości - nie tylko od czworonożnego pupila. Chyba jej gra aktorska najbardziej mi się podobała, była naturalna i niewymuszona, no ale nie mogę nie wspomnieć o Tomie Bennettcie, który wcielił się w postać Bena. Takie ciasteczko do schrupania i żałuje, że było go tak mało.
Patryk to idealny film na seans z przyjaciółmi lub gdy jest się chorym. Lekki, zabawny i uroczy, który może i nie należy do najlepszych produkcji, ale dostarcza rozrywki i nie nudzi. Ja się przy nim świetnie bawiłam, z zaciekawieniem śledziłam bieg wydarzeń i z uśmiechem na twarzy obserwowałam, jak Sara i Patryk wzajemnie i niepostrzeżenie zdobywają swoje serca. Pies potrafi zmienić życie, a ten film to pokazuje. Idealny dla wielbicieli lekkich klimatów oraz mopsów czy w ogóle zwierząt. Jestem pewna, że jeszcze nie raz wrócę do tego filmu.
Patryk jest komedią wartą polecenia i obejrzenia. Nie tylko rozbawi, ale i wzruszy. Mopsik zdobył moje serce, a wy oddacie mu swoje?
Magia wskrzesza
- Proszę, wypuść ją. [...]
- Cóż takiego jest w tej klatce? Istnieje ktoś, kogo nie chciałabyś z niej uwolnić?
- Ty.*
Czasami, chociaż bardzo tego nie chcemy i czujemy, że z tego nie wyjdzie nic dobrego, to i tak musimy podjąć się tego zadania. Stawka jest wysoka, nie chodzi już tylko o nas samych, a dobro tych, którzy na nas liczą i z tego powodu warto podjąć ryzyko. Tylko jakie będą tego konsekwencje?
Kate i Curran nigdy nie mają chwili spokoju, po ostatnich wydarzeniach Atlancie nie zagrażają żadne magiczne istnienia, ale za to w Gromadzie nie dzieje się najlepiej. Dzieci zmiennokształtnych coraz częściej ulegają swojej bestii i stają się loupami - żądnymi krwi i szalonymi potworami. Jedyne co może im pomóc, to panaceum, ale Gromada go nie posiada. Dlatego też Władca Bestii wraz z Małżonką i najbardziej zaufanymi ludźmi udają się do Europy, gdy zostają poproszeni o rozstrzygnięcie pewnego sporu i chronienie kogoś. Wszyscy są świadomi, że to pułapka, ale stawką jest właśnie panaceum i wiedzą, że muszą zaryzykować. Jaki będzie finał tej wyprawy?
Czytanie wielotomowych serii to czysta przyjemność, ale gdy już przychodzi czas na opisanie kolejnego tomu, aż tak kolorowo już nie jest. Magia wskrzesza, jest szóstą częścią przygód Kate Daniels, o której muszę coś napisać i zarazem nie zdradzić czegoś istotnego. Czy było warto czekać na kontynuacje losów swoich ulubieńców?
Oczywiście, że tak! Duet kryjący się pod pseudonimem Ilona Andrews idealnie radzi sobie z coraz to nowszymi przygodami bohaterów. Nie udaje im się co prawda w pewnych momentach uniknąć schematyczności, ale bez popadania przez Kate w kłopoty i jej szalonej rodzinki, tego wszystkiego by nie było. Dzięki temu mamy szanse na kolejne przygody, popisowe walki, wielkie tajemnice oraz zabawne i wzruszające momenty. Magia wskrzesza to kolejna część cyklu, która zachwyca biegiem wydarzeń, rozwojem wątków oraz akcją przyprawiającą o szybsze bicie serca i uczuciową huśtawkę. Duet ten dostarcza wielu wrażeń i doprawdy trudno jest się oderwać od czytania, bo dosłownie na każdej stronie coś się dzieje, a poznanie kolejnych szczegółów jest ważniejsze niż wszystko inne.
Spotkałam się z opinią, że w tym tomie z Kate zrobiły się ciepłe kluchy i doprawdy nie mogę tego w niej dostrzec. Dla mnie to kobieta, która w dalszym ciągu jest waleczna, samodzielna, wytrwała i brawurowa. Posiada poczucie lojalności, jest gotowa zrobić wszystko, by zdobyć to, czego potrzebuje dla swoich ludzi. Kate to też człowiek i może mieć gorszy dzień oraz rozterki sercowe, to dodaje jej naturalność. Curran również jest sobą - wielki, przerażający i gotowy zrobić wszystko, by ocalić ukochaną, nawet jeśli miałoby to znaczyć, że ją straci. Trochę w tym tomie mi podpada, ale nadal go uwielbiam.
W moim odczuciu Magia wskrzesza, trzyma poziom swoich poprzedniczek, a nawet śmiało mogę napisać, że jest jeszcze lepiej. Książka wciąga od pierwszych stron i wzbudza tak różne uczucia, że czasem aż trudno poradzić sobie z ich nadmiarem. Ilona Andrews zadbała o to, by działo się dużo, szybko, a wszystkie emocje z całą mocą uderzały w odbiorcę. Jestem zachwycona tym, jak ten duet nieustannie tworzy tak rewelacyjne historie i utrzymuje moje zainteresowanie. Niecierpliwie przewracałam strona po stronie, by poczytać o Kate i Jego Sierściowatości, ale także o ich znajomych. Zabawa przy tym była przednia i nie zliczę, ile razy śmiałam się do łez lub wzdychałam ze złości, lub rozczulona.
Z radością powróciłam do swoich ulubieńców i zobaczyłam, co u nich słychać. Magia wskrzesza to rewelacyjne urban fantasy, któremu nic nie brakuje. Jeśli tylko lubicie pióro tego duetu oraz samą Kate Daniels, to nie macie na co czekać. To trzeba przeczytać!
Mroczne Wybrzeża
Istnieją takie motywy w literaturze, które nigdy się czytelnikom nie znudzą i sięgną po nie oni zawsze. Jest tak być może dlatego, że kojarzą się one z dobrą literacką przygodą, gwarantując rozrywkę na poziomie. Jednym z moich ulubionych są piraci, bo kojarzą mi się z morskimi wypadami i widowiskowymi scenami. Bardzo także lubię starożytność ze względu na realia epoki, styl życia, ubiór, itp. Wygląda na to, że Danielle L. Jensen także bardzo je lubi, czego dowodem jest jej najnowsza powieść, otwierająca cykl zatytułowany Mroczne Wybrzeża.
Autorka zdążyła już zaskarbić sobie serca czytelników Trylogią Klątwy o świecie ludzi i trolli. O przygodach Cecile i Tristana czytałam z wypiekami na twarzy i kiedy nadarzyła się okazja zapoznania się z nową powieścią D. L. Jensen, nie wahałam się ani chwili.
Akcję swojej nowej historii umiejscowiła autorka w starożytności przypominającej czasy Imperium Romanum. Struktura państwa, jego ekspansywność, nazwy stopni woskowych zaczerpnęła autorka z tej epoki. Przystosowała je jednak do własnych potrzeb i jak sama przyznaje w Posłowiu, pozwoliła sobie na swobodę typową dla powieści fantasy. Mamy tu dwoje, skrajnie różnych bohaterów.
Młoda piratka Teriana należy do ludu morskich nomadów Maarinów i jest pierwszym oficerem na statku Quincesne należącym do jej matki. Maarinowie handlują z Imperium i jako jedyni swobodnie przemierzają bezkresne morza i oceany, strzegąc pewnej tajemnicy, która oddziela Wschód od Zachodu.
Dowódca 37 legionu Marek Domicjusz także ma swoje sekrety, od których zależy życie jego całej rodziny. Ten młody żołnierz umożliwił Imperium Celendoru podbicie całego Wschodu.
Gdy wybory pozwalają dojść do władzy ambitnemu senatorowi Kasjuszowi, ten sprytnym szantażem zmusza Terianę i Marka do współpracy, początkując wyprawę na Zachód, o którym do tej pory jedynie szeptano jako o mitycznej pogłosce. Tak rozpoczyna się wielka przygoda, której przebieg zmieni losy całego świata.
Jak można się spodziewać Teriana i Marek nie od razu zapałają do siebie sympatią. Połączy ich jednak przymus oraz wspólny interes czyli troska o los bliskich i wtedy zdecydują się na współpracę. Tylko czy w starciu z interesem żarłocznego Imperium mają jakąkolwiek szansę? Na Zachodzie nad światem śmiertelników unoszą się bóstwa, które lubią ingerować w działania ludzi; sześciu z nich jest w miarę przyjaznych lub znośnych, ale siódmy to ojciec wszelkiego zepsucia. Ten ostatni także ma swoich zagorzałych wyznawców.
Historia jest opisana brawurowo. Bardzo lubię styl pisania Danielle L. Jensen. Pisze w prosty, ciekawy sposób. Głos oddaje dwójce głównych bohaterów; naprzemiennie narratorami są Teriana i Marek. Są to wyraziści i wpadający w pamięć bohaterowie, pełni wewnętrznych sprzeczności i dylematów. Uwikłani w sieć sprzecznych zależności próbują przetrwać i jakoś, bo graniczy to z cudem, zachować swoje zasady.
Bardzo barwny i efektowny jest cały świat przedstawiony. Z fascynacją czytałam nie tylko o meandrach żeglarstwa, ale też o strukturze legionów oraz o tym, jak sobie one radzą w bitwie. Słowem, nowa powieść autorki robi czytelnikowi niezłego smaczka na więcej.
Pierwsza część nowej serii dopiero się tak naprawdę zaczyna. Wspólnie z Terianą i Markiem poznajemy tajemnice Zachodu i Siódmego boga, którego wyznawcy są bardzo groźni. Być może podbój tej części świata wcale nie przyniesie intruzom spodziewanych korzyści? Kto kogo podbije? Odpowiedź może się okazać zaskakująca.
Mroczne Wybrzeża to powieść przygodowa adresowana do czytelników lubiących odważne, niezwykłe ekspedycje, szalone, namiętne romanse i zaskakujące połączenia motywów literackich. Danielle L. Jensen napisała naprawdę świetną powieść, która mnie porwała. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać na kontynuację.
Polecam. Naprawdę warto.
Eri czarodziejka
Od wielkiej, życiowej przygody małej, rudowłosej Eri minęło pół roku. Odkąd dziewczynka ocaliła smocze jajo, a potem wyklutego zeń smoka i pokonała złego maga Widukinda, stała się miejscową legendą. Obecnie dziewczynka pobiera nauki u Maruszy i jak każdy uczeń, miewa lepsze i gorsze chwile. Trochę ją męczy ranne wstawanie i konieczność przyswojenia dużej ilości wiedzy „na pamięć”, jednak generalnie nauki u widzącej są ciekawe i oryginalne. Ten sielski spokój burzy wieść o nadejściu południc, ulotnych stworów porywających małe dzieci. Ich pojawienie się w tych stronach może zwiastować obecność złej czarodziejki Widary.
Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności południce porywają braciszka Eri, małego Miszę. Zrozpaczona dziewczynka, nie mogąc liczyć na pomoc nieobecnej w wiosce Maruszy sama decyduje wyruszyć w drogę i uwolnić brata. W podróży będą jej towarzyszyć młody bajarz Miko oraz napotkane po drodze leśne stworzenia.
Akcja drugiej części przygód Eri ponownie toczy się w drodze. Od tego, czy bohaterka dotrze do celu zależy przyszłość małego Miszy i choć bywa naprawdę trudno; Eri cierpi z głodu, pragnienia, bolą ją nogi, dziewczynka nie poddaje się, kierowana siostrzaną miłością i wsparciem Miko.
Drugą część cyklu czyta się bardzo przyjemnie. Autor ze swobodą i w ciekawy sposób kreśli bohaterów i świat przedstawiony. Wędrując z bohaterami przez puszczę spotkamy skrzaty, wiły, wielkiego leśniczego zwanego tu Borowym, a także inne leśne stworki. Nie tracąc z oczu celu swojej podróży, Eri i Miko pomogą rozwiązać napotkanym przyjaciołom ich kłopoty i spory, przy okazji okaże się, że Eri posiada naprawdę dużą moc i będzie w przyszłości kimś ważnym.
Polubiłam bohaterów książki; autorowi udało się utrzymać ten sam swojski klimat co w części pierwszej. Fabuła skrywa także pewien sekret; otóż okazuje się, że zarówno Miko, jak i Widara mają powiązania z postaciami z części pierwszej. Przesłanie jest także podobne. Tylko kierując się dobrym sercem i czystymi intencjami mamy szansę pokonać zło. W przeciwnym razie wszystko co robimy może się obrócić przeciwko nam.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, żywię więc wielką nadzieję, że kolejne miesiące przyniosą nam historię o przygodach Eri wśród magów.
Eri czarodziejka to prosta i mądra historia bez udziwnień i wymysłów. Jej lektura była dla mnie wielką przyjemnością.
Polecam nie tylko młodym, ale i nieco starszym czytelnikom.