Rezultaty wyszukiwania dla: powieść kryminał
Tulipanowy wirus
Do sięgnięcia po książkę „Tulipanowy wirus” zachęciła mnie intrygująca, tajemnicza okładka. Może szata graficzna nie powinna być kryterium wyboru lektur, ale czasem gdy dużo się czyta, to tak właśnie się dzieje. Czy jednak nie pożałowałam swojej decyzji?
Nic oprócz milczenia
Bezpośrednim efektem strachu często jest milczenie, dlatego po dramatycznych wydarzeniach, jakie były udziałem Anny i jej bliskich, główna bohaterka zaszyła się w egzotycznej, barwnej Wenecji i nabrała wody w usta. Nie przyznaje się nikomu, kim jest, ani czym zajmowała się w poprzednim życiu. Pamięć o zamordowanej śpiewaczce Sofii Stiatessi wciąż jest tu żywa i Anna trochę się obawia niezdrowego rozgłosu, który mógłby dotknąć jej osobę.
Nie kontaktuje się z rodziną ani przyjaciółmi, sprawy firmowe prowadzą za nią pełnomocnicy i kobieta może w spokoju zastanawiać się, co powinna zrobić z własnym życiem.
Tak w skrócie przedstawia się początek drugiej części trylogii o komisarz Annie Lindholm, po trochu Szwedce, po trochu Polce.
Anna nie szuka przygód. Zamieszkała u antykwariuszki Lucrezzi Doldano i pomaga jej w wycenie oraz sprzedaży mebli. Zbliża się karnawał, w Wenecji obchodzony wyjątkowo hucznie i barwnie. W dniu jego rozpoczęcia Anna i Lucrezzia znajdują w jednej z uliczek ciało młodego gondoliera, a w rezydencji Marconich na inauguracji balu palona na stosie kukła okazuje się martwą kobietą. W głównej bohaterce budzi się policyjny instynkt, uśpiony od czasów Malmo. Rozpoczyna współpracę z prowadzącym śledztwo commissario Antonio Valle. Szybko okazuje się, że sprawa jest bardziej złożona, niż to się początkowo wydawało. Jej początki sięgają czasów drugiej wojny światowej, a zamieszanych w całą intrygę jest kilka najpotężniejszych w Wenecji rodzin.
Kiedy myślę o książce teraz, zbierając wrażenia, dochodzę do wniosku, że druga część jest lepsza od pierwszej z kilku powodów. Po pierwsze sam klimat Wenecji, jej krętych uliczek, życzliwych, gadatliwych ludzi i długiej historii, odpowiadał mi bardziej niż zimna, surowa Szwecja. Obraz Wenecji w książce jest żywym dowodem, że autorka dokładnie przygotowała kreację świata przedstawionego. Wenecja na kartach książki jest ciekawa i intrygująca oraz tak żywa, że nabiera się chęci, by pojechać tam osobiście.
Po drugie równie dokładnie, żeby nie rzec pieczołowicie, jest zbudowana cała intryga, której początki sięgają II wojny światowej i istniejącego w rzeczywistości frachtowca Niobe, który przewoził belgijskich Żydów. Sprawa odnawia się w l. 90 z udziałem potomków Marconich, Foscarich i Ronsardów, by w 2015 roku znaleźć swój dramatyczny finał. Bardzo lubię tak zbudowane fabuły, a motyw skarbu, który już pochłonął tyle istnień ludzkich, dodatkowo dodaje całej historii głębi i tajemniczości.
Wreszcie po trzecie, główny bohater męski jest taki, jak powinien być. Po ciamajdowatych i tylko wzdychających do Anny Leonie i Ingverze, nastała era komisarza Vallego, który jest właściwym facetem na właściwym miejscu. Oprócz tego nie wzdycha, ale też działa i nie boi się podejmować ryzykownych decyzji, zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym.
Być może właśnie w powieściach z solidną bazą historyczną tkwi potencjał autorki i taką drogę powinna kontynuować? Tak, chyba właśnie o to chodzi i właśnie dlatego lektura części drugiej poszła znacznie sprawniej.
Nic oprócz milczenia jest godną kontynuacją swojej poprzedniczki, a nawet lepszą. Widać, że autorka się rozwija, starannie przygotowuje, chcąc dać czytelnikowi naprawdę dobrą opowieść z polskim akcentem. Dobra lektura na jesienną szarugę. Polecam.
Nie ma innej ciemności
Po przeczytaniu debiutanckiej powieści Sarah Hilary W obcej skórze, stałam się zadeklarowaną fanką poczynań inspektor Marnie Rome i z niecierpliwością czekałam na kontynuację. W obcej skórze czytałam z wypiekami na twarzy; zagadnienie przemocy domowej to temat stary jak sam świat, jednak Sarah Hilary przedstawiła go w zupełnie innym świetle, brawurowo łącząc elementy obyczajowe i sensacyjne, co sprawiło, że historia udała się śpiewająco, przyprawiając czytelnika o dreszcz.
W drugiej części, bazując na relacjach rodziców z małym dzieckiem, autorka ponownie wykreowała powieść, od której nie sposób się oderwać.
W jednej z wschodnich dzielnic Londynu, na nowo powstałym osiedlu, pracujący w ogrodzie Terry Doyle natrafia na podziemny bunkier. Schodzi do niego i dokonuje makabrycznego znaleziska. Odkryte szczątki dwóch małych chłopców stawiają na nogi policyjny oddział pod dowództwem inspektor Rome. Śledztwo nie będzie łatwe. Z ciał chłopców nie pozostało zbyt wiele, oprócz tego okazuje się, że nie figurują oni z żadnych kartotekach jako zaginieni czy poszukiwani. Wszystko to bardzo utrudnia policji pracę.
Kolejna sprawa Marnie Rome jest jeszcze trudniejsza od poprzedniej. Tym razem ofiarami są małe dzieci, które zależne od kochających je dorosłych, są zupełnie bezbronne. W ostatnich latach zagadnienie depresji poporodowej zyskało rozgłos, nadal jednak kojarzy się głównie ze smutkiem młodej matki i brakiem chęci do działania i opieki nad dzieckiem. Tymczasem okazuje się, że jest to zaledwie wierzchołek problemu. Autorka, opierając się na najnowszych artykułach i badaniach, ukazuje czytelnikowi mroczną stronę tego schorzenia, które jest zagrożeniem nie tylko dla zdrowia kobiety, ale też dla życia dzieci. Do czego może być zdolna matka, która kochając swoje dzieci i chcąc je chronić, jest dla nich potencjalnym niebezpieczeństwem? Jak te dolegliwości wpływają na życie rodziny i jak odbijają się na partnerach i mężach? Na podstawie dramatycznej historii Esther i Matta Reidów dowiemy się, jak to może wyglądać.
Pomimo drastycznych opisów i kilku niespodziewanych rozwiązań, tak mniej więcej w połowie, historia traci rozpęd. Stało się tak głównie dlatego, w moim odczuciu, że autorka w ogóle nie rozwinęła wątku przyrodniego brata Marnie, Stephena. Pojawiło się co prawda kilka poszlak, jednak nadal nie zyskujemy odpowiedzi na dręczące nas pytania. Myślę, że zadziałało tu głównie prawo środkowych części i liczę na to, że kolejny tom wyjaśni tę tajemniczą sprawę i da odpowiedzi na liczne pytania w związku z motywami, którymi się Stephen kierował.
W tomie drugim trochę lepiej poznajemy Noaha Jake'a i jego życie prywatne co akurat było miłym urozmaiceniem.
Pomijając kwestie tempa fabuły, powieść czyta się naprawdę dobrze. Sarah Hilary ma lekkie pióro, a przy tym jest bardzo wnikliwa, dzięki czemu tworzone przez nią historie przerażają, ale też fascynują, przez co nie można się od nich oderwać.
Każdy, kto czytał część pierwszą, powinien być zadowolony, a nowi czytelnicy mogą zacząć od części drugiej, by ewentualnie potem nadrobić sobie pierwszą. Prowadzone sprawy nie łączą się ze sobą, dzięki czemu obie książki można czytać niezależnie od siebie, niemniej jednak znajomość obu daje fajne poczucie pełni.
Polecam.
Śliski interes
“Śliski interes” Ryszarda Ćwirleja to kolejny solidny polski kryminał. Celowo użyłam słowa “solidny”, bo jednym z wyznaczników dobrej książki jest czas w jakim ją przeczytam. A akurat tę czytałam dosyć długo. Mimo to nie mogę pozycji postawić żadnych zarzutów, które pozwoliłby mi napisać o niej, że jest kiepska. Jest po prostu solidna.
Akcja powieści toczy się w roku 1983 tuż przed Bożym Narodzeniem. A jak Boże Narodzenie to zima, a jak zima za komuny to i urok jakiś taki inny niż teraz. Inny - bo i zimy inne były. Mroźne.
Główny bohater powieści to niejaki chorąży Teofil Olkiewicz. Pijaczyna, babiarz, leń patentowany. Do tego policjant. I farciarz. Ta niezwykle barwna postać niewątpliwie nadaje kolorytu całości, bo chociaż postaci w książce bez liku, to Olkiewicz jest jedyny w swoim rodzaju. I nie do pomylenia. Poczułam do faceta sporo sympatii już od samego początku, gdy okazało się, że tak jak ja nie przepada za “Zacznij od Bacha” Zbigniewa Wodeckiego, chociaż akurat zrozumienie treści piosenki mamy diametralnie różne.
Akcja - wartka. Czasem aż za bardzo. Autor miesza, kombinuje, wprowadza coraz to nowe postaci, a każda okazuje się ważna. Mam jak zwykle problem jak napisać, by nie spoilerować, dość powiedzieć, że o ile bardzo szybko można zorientować się o jaką “śliską sprawę” chodzi, to mimo wszystko końcówka jest ciekawa i zaskakująca.
Komu polecam? Na pewno czytelnikom pamiętającym czasy komuny i reguły według jakich się wówczas grało, a z młodszych - miłośnikom epoki. Autor wspaniale opisuje tamten czas i tamte obyczaje, z nutą humoru charakterystyczną dla kogoś, komu dane było to nie tylko opisać, ale i przeżyć.
Minusy - używanie gwary poznańskiej. Z literackiego punktu widzenia - zabieg w punkt. W końcu bohaterowie to postaci, jakie spotkać można każdego dnia, zwykli szarzy ludzie, wykonujący - lepiej lub gorzej - swoją robotę. Ale jak gwary w książkach nie lubię. Stąd dla mnie to minus, chociaż spodziewam się, że większość czytelników zabieg ten doceni. Drugi zaś to powieść w powieści, ot jeden z policjantów ma zacięcie literackie. Zapewne miało to na celu wprowadzenie kolejnego humorystycznego aspektu, bo styl owej powieści jest wybitnie patetyczny i w “klimacie epoki”, nie mniej jednak dla mnie zbędny. No ale nie zaskoczy mnie, jak inni czytelnicy będą zachwyceni, bo rzeczywiście może się podobać.
Ogólnie daję uczciwą czwórkę. I polecam na długie jesienne wieczory.
Kamienne anioły
Po książkę Kamienne anioły sięgnęłam z ogromną przyjemnością. Po dwóch pierwszych tomach serii, Szklanych dzieciach i Srebrnym chłopcu, miałam wręcz pewność, że trzeci będzie równie dobry. I nie zawiodłam się.
Bohaterką wiodącą książki tym razem jest Simona, przyjaciółka Billie. Dziewczynka przyjeżdża do Ahus, by spędzić ferie wielkanocne z ukochaną babcią. Jednak nie wszystko idzie tak, jak sobie dziewczynka zaplanowała. Babcia jest dziwnie smutna i zamyślona, a w niezamieszkanych pokojach słychać dziwne odgłosy. W dodatku stojące w ogrodzie kamienne posągi nieznacznie się poruszają! Zaniepokojona dziewczynka prosi o pomoc przyjaciół Billie i Aladina. Młodzi detektywi amatorzy staną w obliczu wyzwania, jakim jest zagadka wielkich posągów oraz stara historia miłosna sprzed wielu, wielu lat.
Z przyjemnością mogę powiedzieć, że trzecia część cyklu trzyma poziom swoich poprzedniczek. Zaściankowe Ahus, mimo że małe, kryje w sobie wiele tajemnic, czekających tylko, by ktoś dociekliwy i wścibski je odkrył.
Fabuła Kamiennych aniołów skupia się na przeszłości położonego nad morzem domu, w którym mieszka babcia Simony. Kiedyś był to luksusowy pensjonat, dziś większość pomieszczeń stoi pusta. Simona i jej przyjaciele przekonują się, że dom kryje w sobie wiele sekretów. Czy posągi w ogrodzie faktycznie się przemieszczają? Dlaczego stary magnetofon na zmianę się psuje i działa? Kim była Majken? I czego oczekują głosy z Pokoju Westchnień? Tajemnic jest sporo i nasi bohaterowie będą mieli ręce pełne roboty. To pierwszy wątek powieści utrzymany w nieco gotyckim klimacie.
Drugi, poważniejszy, dotyczy babci Simony i jej choroby. Każdy z głównych bohaterów stracił bliską osobę. Billie długo zmagała się ze śmiercią ukochanego taty, Aladinowi umarł dziadek, a teraz Bilie i jej rodzina muszą zmierzyć się z chorobą babci Małgorzaty. W wielu książkach dla dzieci zazwyczaj wszystko, czasem w cudowny sposób, kończy dobrze. Tymczasem w serii Szklane dzieci, autorka nie oszczędza uczuć bohaterów. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest wobec nich okrutna, ale pilnuje, by w jej opowieściach panowały realizm i zasada prawdopodobieństwa, ucząc w ten sposób młodego czytelnika, że jeśli ktoś jest chory, to może umrzeć, albo jeśli rodzina ma kłopoty, to może udać się za chlebem tam, gdzie niechybnie go znajdzie. Bardzo podoba mi się takie ujmowanie tematu.
Wspólne rozwiązywanie zagadki Kamiennych aniołów było dla mnie wielką przyjemnością. Co prawda nieco już wyrosłam z tej kategorii wiekowej, do której książka jest skierowana, ale co tam.
Polecam lekturę trzeciej części Szklanych dzieci amatorom prostych zagadek detektywistycznych oraz szukającym dla siebie lekkiej, ale mądrej historii na jesienne, wietrzne popołudnie.
Najgorsze dopiero nadejdzie
Nie zależało mi już na niczym. Jeśli miałem umrzeć, to ten moment był idealny. Śmierć byłaby wybawieniem. Spojrzałem na przybysza stojącego w progu, ale cieknący z czoła pot rozmazywał mi obraz. Zauważyłem tylko, że podnosi pistolet i celuje. Czas się zatrzymał.
Żadne obrazy z dzieciństwa nie przewijały mi się przed oczami. Nie modliłem się, a może zwyczajnie tego nie pamiętam. Nie widziałem też nikogo z bliskich zmarłych, chcącego radośnie powitać mnie w zaświatach. Jedyna rzecz jakiej wówczas doświadczałem, to brak czucia własnego ciała. Pełne zobojętnienie. Tak to zapamiętałem.
Muszę przyznać, że „Najgorsze dopiero nadejdzie” Roberta Małeckiego było dla mnie naprawdę miłą niespodzianką. Spodziewałam się kolejnego przewidywalnego kryminału, a dostałam coś nietuzinkowego z fabułą, która trzymała w napięciu, aż do ostatnich stron.
Zacznę może od początku. „Najgorsze dopiero nadejdzie” jest to powieść o dziennikarzu prasowym u schyłku swojej kariery. Marek Bener jest na tyle pogrążony w szaleńczych wręcz poszukiwaniach żony, że nie widzi iż jego życie zawodowe właśnie się skończyło. Na sam koniec dostaje on zadanie, które może pozwoli mu dostać jakąś ciepłą posadkę w biurze dogorywającego polityka. Nie spodziewa się jednak, że przez przypadek (a być może całkiem specjalnie) zostanie on uwikłany w kryminalną grę, w której stawką jest zdrowie i życie jego najbliższych. Sam Marek jest postacią niezwykle sympatyczną. Pewny siebie i tego co robi potrafiłby pewnie namówić nawet mnie do swoich nie do końca legalnych zagrań.
Co do samej fabuły - jest dość zaskakująca. W pierwszej chwili mamy wrażenie, że dostaniemy kolejne nudne śledztwo dotyczące podpalenia i przypadkowego morderstwa. Jednakże kolejne fakty ukazywane na poszczególnych stronach pokazują nam, iż wszystko zostało wcześniej zaplanowane, a każdy szczegół ma znaczenie. Ostateczne rozwiązanie koszmaru w jaki został wplątany Marek, okazuje się również rozwiązaniem spraw z przeszłości głównego bohatera.
„Najgorsze dopiero nadejdzie” jest książką dla fanów dobrego, polskiego kryminału, którzy w ciemne, jesienne wieczory lubią, tak jak ja, dostarczyć sobie odrobinę emocji i napięcia. Cicho liczę na to, że spotkam jeszcze Marka Benera w jakiejś innej, równie świetnie wykreowanej powieści.
Kamfora
Tak, to było dobre miejsce na odzyskanie sił i spokoju, pomyślała po raz któryś z rzędu. I mimo sceptycyzmu, który wrósł w nią mocno, a jego korzenie sięgały głęboko, miała nadzieję, że kiedyś ł chwile stracą swoją ostrość, wyblakną, a ona sama będzie mogła powiedzieć, że zamknęła ten rozdział w swoim życiu.
Muszę powiedzieć, że podchodząc do czytania „Kamfory” Małgorzaty Łatki, byłam tak samo sceptyczna, jak Jakub Zagórski podchodzący do tematu mowy ciała. Ale tak jak i on zostałam pozytywnie zaskoczona. Książka ta wciągnęła mnie od pierwszej chwili, nie pozwalając oderwać się od niej nawet na minutę.
Małgorzata Łata daje nam przestępcę – nieuchwytnego seryjnego mordercę, który nie pozostawia po sobie żadnych śladów. Razem z jednym z głównych bohaterów, Jakubem Zagórskim, lądujemy w środku śledztwa, które tkwi w martwym punkcie, bez jakichkolwiek możliwości, by pójść naprzód. Krakowska policja chwyta się każdej, nawet najmniejszej szansy na ujęcie sprawcy. I nagle na scenę wkracza Lena Zamojska, specjalistka od mowy ciała, która w jednej chwili może rozpoznać jakie emocje targają człowiekiem, nawet jeśli ten stara się je ukryć. Tylko jak rozpoznać sprawcę bez podejrzanych?
Misternie uknuty plan, wciągająca fabuła i charyzmatyczni bohaterowie sprawiają, że „Kamfora” to idealna odskocznia od szarości dnia codziennego. Na początku Lena i Jakub nie pałają do siebie zbytnim entuzjazmem, jednak współpraca i śledztwo sprawiają, że zaczyna ich łączyć pewna nić porozumienia. Z czystym sercem, muszę przyznać, że od samego początku moje romantyczne „Ja” pragnie, by połączyło ich coś więcej niż tylko przyjaźń. Czy tak się stanie, musicie przekonać się sami.
Co mogę powiedzieć o samej fabule? Tak jak już wcześniej wspominałam, jest wciągająca i widać, że Pani Małgorzata od początku wiedziała dokąd chce doprowadzić historię. Jednakże, muszę przyznać, że miejscami opowieść jest dość przewidywalna, ale mimo to nadal bardzo, ale to bardzo intrygująca. Pojawiająca się tematyka mowy ciała zaciekawiła mnie, dlatego z pewnością będę sama chciała zgłębić nieco ten temat, by w przyszłości nieco lepiej rozumieć o czym mówi Lena.
Do „Kamfory” na pewno jeszcze wrócę. Samym zakończeniem pani Małgorzata Łatka zostawia wiele pytań, na które pragnę poznać odpowiedź. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną, zapowiedzianą już część serii o przygodach Leny Zamojskiej i Jakuba Zagórskiego.
Thor Gromowładny #01: Bogobójca
Thor, syn boga Odyna i członek grupy mścicieli do tej pory stał niejako na uboczu popkultury. Choć jego przygody doczekały się osobnych ekranizacji, w świecie superbohaterów ze stajni Marvel prym wiodły takie postacie jak Iron Man czy Kapitan Ameryka. Wszystko to może jednak się zmienić dzięki najnowszej komiksowej serii poświęconej nordyckiemu bóstwu – „Thor Gromowładny”.
Przyznam, że Thor jako postać, która wyróżnia się na tle swoich kompanów z Avengers nie tylko pochodzeniem, ale przede wszystkim umiejętnościami, jest dość problematyczna dla scenarzystów w wymyślaniu historii o nim. W końcu jest bogiem i jego przeciwnicy muszą dorównać mu siłą, aby pojedynki miały jakikolwiek sens. Z tym zadaniem postanowił zmierzyć się Jason Aaron, znany polskiemu czytelnikowi m.in. z albumów o Wolverinie czy historii w świecie Star Wars. Prezentuje on nam niesamowitą opowieść, która dzieje się w trzech różnych płaszczyznach czasowych (w młodości Thora, w teraźniejszości oraz odległej przyszłości). Któż może zagrozić gromowładnemu? Tym przeciwnikiem jest tajemniczy Gorr, zabójca bogów. Przemierza on galaktyki i po kolei, w brutalny sposób eliminuje wszystkich nieśmiertelnych. Thor, który w końcu odczuwa zagrożenie, rozpoczyna wręcz detektywistyczne śledztwo i wyrusza w pogoń za Bogobójcą.
Bardzo dobrym pomysłem Aarona jest przedstawienie historii w trzech różnych epokach czasowych. Poznajemy trzy różne oblicza Thora: młodego awanturnika, amatora alkoholu i kobiet, który jeszcze nie jest godzien używać legendarnego młota, wielkiego bohatera i członka Avengers oraz zniszczonego życiem, samotnego i jednookiego starca. Autor komiksu umiejętnie łączy i przeplata te linie czasowe. Z całości buduje się obraz dramatycznego życia Asgardczyka, w którym swoje wyraźne piętno odbiła nieustanna próba pokonania Gorra.
Jeśli chodzi o Bogobójcę, jego historia została aktualnie potraktowana po macoszemu. Nie wiemy skąd pochodzi, skąd się wzięły jego zdolności uśmiercania nieśmiertelnych, skąd pomysł na oczyszczenie świata ze wszystkich bóstw. Możemy tylko liczyć na wyjaśnienia w kolejnych odsłonach serii, gdyż pomysł osadzenia takiego przeciwnika naprzeciw Thora otwiera bardzo wiele drzwi.

„Thor Gromowładny” od strony wizualnej prezentuje się bardzo dobrze. Wszystko to za sprawą chorwackiego rysownika Esada Ribica. Świetną robotę wykonali również koloryści: Dean White i Ive Svorcina. Zrealizowana przez nich koncepcja graficzna poskutkowała niesamowitym klimatem całego albumu. Odnajdziemy tutaj dynamiczne akcje i brutalne walki, malarskie widoki dawnej Europy czy kosmiczne scenerie. Niesamowicie prezentuje się również sam Thor. Jego postać przedstawiana w różnych pozach, szczególnie w dużych kadrach czy scenach pojedynków, jest bardzo szczegółowo i realistycznie rozrysowana. Swoje muskuły pręży niczym Schwarzenegger tak, iż można poczuć siłę bijącą z kart komiksu. Szczegółowość graficzna tego bohatera czasami kontrastuje z innymi prezentowanymi postaciami, nawet samym Iron Manem, który dostał swoją epizodyczną rolę. Można jednak przymknąć oko na ten mankament.
Pierwszy tom „Thor Gromowładny”, prezentujący pięć pierwszych zeszytów z oryginalnej serii, to niewątpliwie wyjątkowa pozycja. Dobra, wręcz kryminalna fabuła sprawia, iż nie jest to kolejna opowieść o wielkim Thorze, który wymachuje swoim młotem na lewo i prawo, rozprawiając się ze wszystkimi wrogami. Choć historia ma lekkie niedociągnięcia fabularne i graficzne, można odnieść wrażenie, iż jeszcze najlepsze przed nami. Liczę na to, iż rzeczywiście scenarzysta pozytywnie nas jeszcze zaskoczy. We mnie udało się mu wzbudzić ciekawość, dlatego nie mogę się doczekać kolejnej odsłony przygód nordyckiego boga. Według mnie jest to również aktualnie jedna z najlepszych pozycji cyklu wydawniczego pt. Marvel NOW w wydawnictwie Egmont. Polecam.
Pieniądze to nie wszystko
Prawdziwy detektyw nigdy nie schodzi z posterunku. Gdy bezczelny kieszonkowiec próbuje obrabować niczego nieświadomą kobietę, Molly Murphy śmiało wkracza do akcji, narażając się tym samym nowojorskim gangom.
Zaniepokojony losem Molly, Daniel Sullivan postanawia wysłać przyjaciółkę na wieś, aby jakiś czas spokojnie przeczekała w zaciszu.
W czwartej części serii o rudowłosej detektyw w spódnicy akcja przenosi się na obrzeża Nowego Jorku do wiejskiej posiadłości senatora Flynna. Ta zmiana lokalizacji jest nie tylko miłym urozmaiceniem, ale gwarantuje też zupełnie inny klimat prowadzonego śledztwa, nawiązując tym samym do klasycznych kryminałów, których akcja często toczyła się w rezydencjach bogaczy.
Misja, z którą Molly udaje się nad rzekę Hudson, jest pozornie łatwa. W rezydencji Flynnów Adare goszczą dwie siostry Sorensen, sławne w całej Ameryce spirytualistki. Policja dobrze wie, że to tak naprawdę cyniczne oszustki, ale nie ma na to dowodów. Molly, wcielając się w rolę kuzynki rodziny, ma za zadanie zdemaskować kobiety. Czy się jej to uda?
Druga sprawa, która nawinie się pod rękę Molly zupełnie przypadkiem, to śmierć kobiety, z którą bohaterka niedługo wcześniej się zetknęła. Choć wygląda to na nieszczęśliwy wypadek, uzyskane przez Molly informacje na temat nieznajomej pozwalają jej przypuszczać, że było inaczej.
Czwarta część przygód Molly nie traci pazura, miło to odkryć już na początku lektury. Przyjemnie było też opuścić, choć na chwilę, Nowy Jork. Główna bohaterka nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła odkrywać sekretów rodzinnych senatora. Tragedia, jaka dotknęła rodzinę kilka lat temu, jest nadal żywa i kładzie się cieniem zwłaszcza na osobie pani domu Theresie, która za pośrednictwem sióstr Sorensen chce skontaktować się z ukochanym synem.
Na końcu książki autorka pisze, że wielu takich oszustów nigdy nie zdołano zdemaskować, tym ciekawiej więc czyta się o gadających głowach, pojawiających się duchach dzieci, czy snującej się ektoplazmie. Mimo że dobrze wiadomo, że była to sprytna mistyfikacja, to trzeba przyznać, że tego typu seanse miały niesamowity klimat.
Stopniowo do Ameryki dociera też sława doktora Freuda i metody leczenia skupiające się nie tylko na dolegliwościach cielesnych, ale także psychicznych. Wprowadzanie takich wątków do powieści czyni ją ciekawszą i bardziej pasującą do realiów epoki.
Krótko mówiąc, Molly Murphy i tym razem ma ręce pełne roboty. Na dokładkę nie może zdusić w sobie uczuć do przystojnego kapitana policji, a inny mężczyzna z jej przeszłości nie daje jej spokoju.
Powieść Pieniądze to nie wszystko posiada wszystkie zalety swoich poprzedniczek. Oczami głównej bohaterki poznajemy sekrety mieszkańców Adare, a jej wścibstwo udziela się czytelnikowi. Jest kilka zabawnych momentów, a samo zakończenie ma dramatyczny, niespodziewany finał.
Cykl o Molly Murphy powinien zadowolić nie tylko miłośników kryminałów z klimatem początków wieku. Starannie nakreślone tło obyczajowe i społeczne jest kopalnią wiedzy o rodzącej się potędze gospodarczej, jaką dziś jest Ameryka, zaś sama Molly to doskonały przykład kobiety, chcącej od życia czegoś więcej niż tylko dom i małżeństwo. Zacięte starania bohaterki, by stać się na równi z mężczyznami pełnoprawnym członkiem społeczeństwa sprawiają, że powieść czyta się z zainteresowaniem i uśmiechem na ustach.
Polecam. Cykl nie tylko dla kobiet.
Do grobowej deski
Od wydarzeń z tomu drugiego minęło kilka miesięcy. Ameryka otrząsnęła się po śmierci prezydenta Williama McKinleya. Obecnie prezydenturę sprawuje Theodore Roosevelt. Po śmierci Paddy'ego Rileya, w sytuacji braku jakichkolwiek spadkobierców, Molly przejęła jego biuro i chce wreszcie zacząć pracę jako samodzielny detektyw. Kobieta zorientowała się już, że sprawy o zabójstwa są zbyt niebezpieczne dla niej jako kobiety, dlatego postanawia zająć się szukaniem zaginionych w Ameryce Anglików i Irlandczyków na prośbę ich bliskich.
I faktycznie, po zamieszczeniu w prasie ogłoszenia zgłaszają się do Molly zrozpaczeni rodzice córki, która uciekła z domu, by poślubić parobka. To zlecenie wydaje się Molly idealne, cóż szkodzi trochę popytać o dwoje ludzi, którzy niedawno przybyli do Ameryki. Szybko się okazuje, że ów parobek to bardzo niebezpieczny typ, mający powiązania z gangami. Sprawa, która zapowiadała się na łatwą i szybką w realizacji, nabiera nagle bardzo niebezpiecznych barw.
Rhys Bowen w swoich powieściach poświęca dużo miejsca kobietom i ich naprawdę trudnej sytuacji społecznej. W trzeciej części przygód Molly mamy okazję zaobserwować środowisko kobiet pracujących w dużych szwalniach. Wbrew pozorom jest to ciężka i żmudna praca, głównie przez panujące tam przenikliwe zimno i znikome oświetlenie. Pracujące tam kobiety traktuje się jak niewolnice, z byle powodu potrąca im się z pensji, która i tak jest licha. Stopniowo budząca się świadomość i powstające związki zawodowe są szansą dla tych kobiet, które dotąd nie miały w nikim wsparcia. Druga prowadzona przez bohaterkę sprawa jest bezpośrednio związana ze szwalniami, dlatego Molly na własnej skórze ma okazję się przekonać, jak wygląda praca oraz co potrafi zrobić pracodawca, aby zmusić strajkujące kobiety do powrotu do pracy.
Mocniej niż w poprzednich dwóch tomach został tu zarysowany wątek romansowy. Ponieważ Molly ma bardzo trudny charakter i do potulnych nie należy, non stop ląduje w areszcie, co naraża ją na spotkania z kapitanem Sullivanem. Okazało się, ku zaskoczeniu Molly i czytelnika, że sympatyczny policjant ma już narzeczoną, o czym nawet nie napomknął Molly. Zraniona bohaterka próbuje zapomnieć o kapitanie, ale nie jest to takie proste, bo serce nie sługa. Czy poznany podczas strajku sympatyczny fotograf Jacob uleczy złamane serce kobiety? To się okaże.
Ponieważ Nowy Jork początków wieku jest istnym tyglem narodowościowym, dzięki wprowadzeniu postaci Jacoba mamy szansę przyjrzeć się zwyczajom żydowskich imigrantów, co także jest bardzo ciekawe.
Klimatu swojskości nadają powieści znani już czytelnikowi bohaterowie tacy jak Seamus i jego dwójka dzieci, czy wierne przyjaciółki Molly, Sid i Gus. To miłe, że bohaterowie, do których się już przyzwyczailiśmy, nie znikają nagle bez powodu.
Trzecia część cyklu trzyma poziom. Pełno tu zabawnych sytuacji i dialogów, ale też poważnych nieporozumień, które gdyby nie wsparcie przyjaciół, mogłyby poważnie Molly zaszkodzić. Bohaterka coraz lepiej poznaje miasto, ale jeszcze wiele przed nią, a zarazem przed czytelnikiem.
Polecam miłośnikom powieści kryminalnych z szerokim tłem obyczajowo-kulturowym. To prawdziwa gratka dla miłośników retro.
