Rezultaty wyszukiwania dla: powieść dla dzieci
Player One
„Player one" Ernesta Cline'a wpisuje się w nurt książek zawierających motyw gier komputerowych. „Hyperversum", „Kroniki awatarów", czy „Erebus" to tytuły, które próbują podjąć ten temat, aczkolwiek nie zawsze im się to udaje. Książki ze wzniosłymi rekomendacjami na okładce w stylu „Najlepsza powieść science fiction 2011" zawsze wzbudzają słuszny sceptycyzm. Jednakże w przypadku „Player one" w pełni zgadzam się z tym stwierdzeniem, a jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego – sprawdźcie poniżej.
Graczy na pewno ucieszy informacja, że w 2044 roku cały świat gra w jedno darmowe MMORPG (grę fabularną online) Oasis, o niewiarygodnej grafice, pozwalającej na najwyższy stopień wciągnięcia. Do minimalnej interakcji potrzebny jest sprzęt na oczy i ręce, a także spokojne miejsce, w którym można zalogować się do gry. Z tym ostatnim ciężko jest szczególnie dla Wade'a, nastolatka, żyjącego w stosie – górze przyczep, pełnych uchodźców. Świat wokół podupadł i chyli się ku zagładzie, a światełko nadziei milionom ludzi zaoferował James Halliday, który niegdyś dał im równoległą rzeczywistość w postaci Oasis. Teraz otrzymali od niego nowy cel życia w postaci wielkanocnego jaja, konkursu, w którym do wygrania jest cała fortuna geniusza. Pierwszy krok na drodze do zwycięstwa postawił właśnie Wade, pięć lat później. A świat oszalał.
„Kiedy wokół wszystko się wali, a my możemy porozmawiać tylko ze swoim zarządcą systemowym w komputerze, to wiadomo, że spieprzyliśmy sobie życie."
Wizja przyszłości Ernesta Cline'a jest pesymistyczna. Chociaż jest to niewiarygodne, łatwo mi wyobrazić sobie, jak wszyscy wokół stopniowo zaczynają tracić ochotę do życia, powoli przenosząc się do wirtualnej rzeczywistości Oasis. Tam każdy może być kim chce, stworzyć postać na swoje podobieństwo lub wręcz przeciwnie. Granice się zacierają i w ogromnym świecie, pełnym nieograniczonych możliwości wydaje się być lepiej niż w realu, gdzie bieda i głód zaglądają w oczy ze wszystkich stron. Któż z nas nie wybrałby tego potencjalnie lepszego świata? Pisarz przedstawia nam twór Hallidaya równocześnie jako zbawienie i zgubę ludzkości. Chociaż w 2044 roku nadal mamy Youtube'a, a postęp technologiczny jest ogromny, powinniśmy starać się, żeby na Ziemi nadal istniała chęć do życia.
Świat Oasis i wielkanocne jajo jego autora to pomysł genialny, także w swojej formie. Usatysfakcjonuje on szczególnie fanów gier komputerowych, ale także pasjonatów lat 80. Książka stanowi swoisty hymn pochwalny na ich część. Jeżeli ktoś lubi te czasy lub się nimi interesuje, to bardzo szybko odnajdzie się w realiach książki i wyłapie wszystkie smaczki i zagrywki słowne, których Cline umieścił naprawdę wiele. Cały konkurs polega na odszyfrowaniu zagadek, które Halliday powiązał ze swoim ukochanym dziesięcioleciem. Wraz z Wadem poznajemy losy powstawania pierwszych komputerów i gier, fantastyczne seriale i filmy z tamtych lat, a także muzykę. Nigdy mnie to szczególnie nie fascynowało, aż do teraz. Żałuję, że nie poznałam tamtych czasów, a czytelnicy, którzy je pamiętają na pewno będą świetnie się bawić, odkrywając ponownie swoje dzieciństwo. Jedynymi mankamentami, które mnie rozpraszały było tłumaczenie skrótów związanych z grami (NPC, PVP) jednakże jeśli ktoś nie grał nigdy w MMORPG, nie będzie mu to przeszkadzać.
„Player one" łączy w sobie science fiction z niezwykle emocjonującym thrillerem. Wade wraz z przyjaciółmi, poznanymi w wirtualnym świecie, musi podjąć wyzwanie i nie dać wygrać grupie Szóstek – ludzi, którym zależy na zwycięstwie, aby przejąć świat Oasis i uczynić go komercyjnym piekłem. Z ogromnym zapleczem pracowników i pieniędzy stanowią bardzo groźnego wroga, który nie powstrzyma się nawet przed morderstwem w rzeczywistym świecie. Do końca książki nie jesteśmy pewni, czy głównemu bohaterowi uda się ich pokonać, jednakże gorąco mu kibicujemy. Jest on postacią całkowicie z krwi i kości, którą Cline przedstawił w wiarygodny sposób. Śledzimy jego wzloty i upadki, wraz z nim dochodząc powoli do emocjonującego finału.
Ernest Cline stworzył przyszłość, w której świat nie jest przyjaznym miejscem, a ludzie uciekają do wirtualnej rzeczywistości, pełnej nieograniczonych możliwości. Wraz z Wadem przeżyjemy niezapomnianą przygodę będąc równocześnie w dwóch miejscach i czasach na raz – na Ziemi i w Oasis, w 2044 roku i w latach 80. Tytuł „najlepszej powieści science fiction 2011" jak najbardziej należy się tej powieści i po prostu trzeba ją poznać!
Rozdarta
Trylle to rasa, która powierzchownie wygląda zupełnie tak samo jak ludzie, a jednak różni się od nich pod wieloma względami. Posiadają magiczne zdolności, potrafią w różnoraki sposób wpływać na innych, żyją krzywdząc zwykłych śmiertelników, którzy w tym świecie nie mają najmniejszego znaczenia. Dodatkowo podrzucają swoje dzieci do bogatych, ludzkich rodzin, by te miały dostatnie życie i wracając do domu, przyniosły odziedziczone pieniądze.
Wendy rozumie coraz więcej, poznaje kolejne tajemnice swojej legendarnej, władającej magią rasy – Trylli. Następczyni tronu, rozdarta między miłością a obowiązkami, próbuje odkryć, jaką wybrać przyszłość. Przynajmniej teraz, kiedy zabrała ze sobą do pałacu w Forening brata z „rodziny żywicieli", wszyscy, których kocha, są bezpieczni. Tylko dlaczego tajemnicza Vittra tak zawzięcie na nią poluje i dlaczego do pałacu wybrał się z samobójczą misją jeden z nich, Loki? Z jakiego powodu osobiście zależy mu na królewnie?
Trzeci tom serii nosi tytuł „Przywrócona" i po lekturze drugiego – „Rozdartej" po prostu nie mogę się go doczekać. Autorka rozwinęła wiele wątków z pierwszej części – „Zamienionej" - dodała jednak również sporo nowych zagadek. Sposób myślenia głównej bohaterki, z której punktu widzenia poznajemy fabułę, bardzo się zmienił. Przestała egoistycznie patrzeć na świat i teraz myśli głównie o innych, nie tylko o sobie i swoim życiu. Szczerze przyznam, że wcześniej bardziej mi się podobała. Miała większą wolę walki i mniejsze poczucie odpowiedzialności, przez co była postacią ciekawszą. Teraz stała się dziewczyną znacznie bardziej typową, ale w dalszym ciągu przyjemnie się o niej czyta.
Wątek romantyczny tym razem nie został zbyt szeroko rozwinięty. Na pierwszy plan wysuwają się rodzina i przyjaciele oraz obowiązki wobec królestwa. Czytelników z pewnością czeka kilka niespodzianek, ale niektóre fragmenty są dość przewidywalne, mimo że odniosłam wrażenie, że autorka chciała nimi zaskoczyć publiczność. Natomiast fakt, że nikogo nie zadziwiły, ani odrobinę nie umniejsza tego, jak przyjemnie się je czytało.
Niby nic nowego w powieści się nie pojawia, ale jednak treść książki bez problemu skupia uwagę czytelnika. Losy królestwa Trylli śledzi się z prawdziwym zainteresowaniem. Pojawia się wielu bohaterów, a wszyscy są dość ciekawymi postaciami - mają swoje indywidualne charaktery i wywierają wpływ na całą akcję. Do tego tak naprawdę nie wiadomo, kto ma jakie intencje i zamiary. Nie poznajemy myśli nikogo, poza samą Wendy, więc, tak jak i ona, nie jesteśmy w stanie ocenić, kto jest dobry, a kto zły. Takich spraw możemy się jedynie domyślać, a pewne odpowiedzi, mam nadzieję, przyjdą wraz z ostatnim tomem trylogii.
Wydanie książki jest wyjątkowo ładne. Okładka broszurowa, ale ze skrzydełkami. Po wewnętrznych stronach wydawnictwo zamieściło informacje o pozostałych tomach, oraz krótki życiorys autorki. Wyjątkowo (ponieważ nie zdarza się to często) opis z tyłu tomu ma sens. Błędów edytorskich zdarzyło się zaledwie kilka, a samo tłumaczenie jest bez zarzutu. Po prostu powieść czyta się bardzo dobrze. Została ładnie wydana, napisana lekkim piórem i mam szczerą nadzieję, że więcej takich będzie pojawiało się na naszym rodzimym rynku.
Trylogię Amandy Hocking uważam za bardzo udaną. Autorce udało się przełamać pewne stereotypy i stworzyć naprawdę interesujący świat. Dzięki temu, że ma lekkie pióro, czytanie powieści nie jest męczące. Drugi tom jest znacznie poważniejszy od pierwszego, ale i tak dostarcza czytelnikom rozrywki. Jeżeli ktoś chce przeżyć fajną przygodę, to do lektury „Rozdartej" jak najbardziej zachęcam.
Wśród zdradzonych. Wśród Notabli
Seria „Dzieci cieni" w Polsce została podzielona inaczej niż w Ameryce. Zamiast cienkich książeczek otrzymaliśmy nieco grubsze, zawierające w sobie po dwa tomy. I tak, „Wśród zdradzonych, Wśród notabli" łączy w sobie dwie oddzielne historie.
Nina, a raczej Elodie, została zamknięta w więzieniu. Jej chłopak, Jason, pracował dla policji populacyjnej, mającej na celu zabijanie wszystkich dzieci, które urodziły się jako trzecie w rodzinie. Wcześniej zaznaczył jej udział w tej sprawie, a później, kiedy ich podstęp się wydał, został przechytrzony i to oni trafili do więzienia, zamiast dzieci, które chcieli wydać. W celi Nina poznaje trójkę przyjaciół – dziewczynkę i dwóch chłopców. Policjanci oferują jej układ. Jeżeli chce przeżyć, musi nakłonić swoich towarzyszy do zeznań.
W drugiej części książki powracamy do Luka Garnera, obecnie znanego pod nazwiskiem Lee Grant. To właśnie on był bohaterem dwóch pierwszych tomów. Teraz chłopiec znacznie zmężniał i pomaga innym ściganym dzieciom wyjść z ukrycia, co nie zawsze jest rzeczą łatwą. Do szkoły Hendricksa, który jest dla nich bezpiecznym azylem, przyjeżdża jego przyszywany brat, Smits Grant i nikt nie wie, dlaczego...
Fabuła, którą stworzyła Margaret Peterson Haddix, jest po prostu genialna (i wcale nie przesadzam używając tak mocnego słowa). To antyutopijna powieść, w której na świecie zapanował wielki głód, a rząd, aby rozwiązać problem, zabronił posiadania więcej niż dwójki dzieci. Zadziałało to dokładnie tak, jak prohibicja w Stanach Zjednoczonych. Trzecie, czwarte, a nawet piąte dziecko, przychodziło na świat w ukryciu. Do tego, niczym w komunizmie, społeczeństwo podzieliło się na klasy. Notable, ludzie u władzy, mieli wszystko i to w nadmiarze. Natomiast zwykli robotnicy ciężką, nieopłacalną pracą, walczyć musieli o przetrwanie, podczas gdy rząd zabierał im coraz więcej.
Postacie wykreowane przez autorkę to po prostu zwyczajne dzieci. Często mają problemy natury psychologicznej - są przerażone, a sytuacja w której się znajdują, zwyczajnie je przerasta. Młodzi bohaterowie przez całe swoje życie uczą się walczyć o przetrwanie. Gdy tylko dać im szansę, wychodzą z siebie, by udowodnić, że rząd nie ma racji, trzecie dzieci nie są pasożytami, a ich istnienie jak najbardziej ma sens. Chcą czuć się potrzebne i przydatne. Pragną swojego miejsca w świecie.
Z tyłu okładki wkradł się drobny błąd. W treści nazwisko Niny brzmiało Idi, tam natomiast wcisnęło się dodatkowe „n" i brzmi Indi. Niemal jak Indiana Jones. To jednak chyba jedyny błąd edytorski, jaki znalazłam w książce. Cała reszta wydana jest bardzo dobrze. Książkę wygodnie się czyta. Nawet grafika okładki bardzo mi się podoba.
Powieść Margaret Peterson Haddix ma w sobie tą, jakże dzisiaj rzadką, wciągającą głębię. Od przygód L (skrót zarówno od Luka, jak i Lee) trudno się oderwać. Opowieść o Ninie podobała mi się nieco mniej, ale również była bardzo ciekawa. To książka o problemach społecznych i psychologicznych, przedstawionych w przerażający, a jednocześnie przystępny sposób. Styl autorki jest lekki, bardzo łatwo czyta się to, co stworzyła, a przy okazji szczerze wierzy się w możliwość istnienia wykreowanych przez nią bohaterów.
Nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie polecić wszystkim tę powieść. Świat dzieci cieni wcale nie jest odległy od naszego i każdy ma szansę wyciągnąć z tej historii własne wnioski, które być może kiedyś pozytywnie wpłyną na świat. To historia zarówno dla małych jak i dużych. Lektura ma szansę trafić do każdego.
Prawo panny Murphy
Rudowłosa i wygadana Irlandka Molly Murphy zaskarbiła sobie moją sympatię w trakcie lektury piątej części jej przygód zatytułowanej O mój ukochany! Kreacja głównej bohaterki oraz umiejętnie zarysowane tło obyczajowe przedstawiające Amerykę z początku XX wieku zaintrygowały mnie na tyle, że zdecydowałam się sięgnąć po inne powieści z tego cyklu. Chciałam dokładnie poznać początki Molly na nowym kontynencie.
Gdyby nie przypadek, Molly nie pomyślałaby nawet o podróży do Ameryki. Z domu uciekła w przekonaniu, że zabiła nagabującego ją panicza. Czy faktycznie go zabiła, tego nie wiemy. Ona jednak tak myśli. Totalny zbieg okoliczności powoduje, że wsiada na statek płynący do Nowego Świata. Pod pokładem płyną imigranci, a Molly, mając pod opieką dwójkę dzieci, razem z nimi. Trudno powiedzieć, dlaczego kłopoty tak lgną do Molly. Tuż przed zejściem na ląd, okazuje się, że zginął człowiek. Policja rozpoczyna śledztwo, a Molly, która płynęła pod fałszywym nazwiskiem, jest jedną z głównych podejrzanych. I tak w skrócie rozpoczyna się jej nowe życie w Ameryce.
Książkę czyta się bardzo szybko i myślę, że duża w tym zasługa autorki, która posiada lekkie pióro. Nie nuży, równoważy dialogi z opisami, przeplatając je z rozważaniami głównej bohaterki.
Rozdziały opisujące podróż statkiem należą do ciekawszych. Warunki, w jakich płynęli ci ludzie były, delikatnie mówiąc fatalne. Jednocześnie to niesamowite, że tak wielu ludzi, głównie pod wpływem kryzysu gospodarczego w Irlandii, decydowało się na podróż, licząc że w Ameryce rozpoczną nowe, bardziej godziwe życie. Rozdźwięk pomiędzy życiem pasażerów na górnym pokładzie, a tym, jak jest na dole, jest naprawdę ogromny.
Na przykładzie Molly widzimy, że mimo zawartych pewnych znajomości, samotnej kobiecie trudno się na nowo urządzić i ustabilizować. Molly bowiem nie chce harować na targu rybnym, ani być damą do towarzystwa. Chciałaby mieć zajęcie, które da jej utrzymanie, ale przede wszystkim satysfakcję i poczucie, że się rozwija. Dziś może się wydawać, że główna bohaterka wcale nie oczekuje od życia tak wiele, ale u początków XX wieku, to było naprawdę sporo. Dlatego gdy wymyśla sobie, że zostanie prywatnym detektywem, nikt nie traktuje jej serio. Nie dość, że to zajęcie niebezpieczne, to raczej dla mężczyzn. Co z tego może wyniknąć? Oj, same kłopoty.
Wątek kryminalny w części pierwszej jest zarysowany dość delikatnie, a jednak na tylko mocno, by już postawić Molly w sytuacji zagrożenia życia. Dziewczyna nie boi się zadawać trudnych pytań, a przez to nietrudno narobić sobie wrogów, zwłaszcza, gdy w grę zamieszani są wpływowi ludzie. Mamy tu też wątek romansowy, który mocno łączy się z aspektem komicznym powieści, ponieważ wybranek Molly to kapitan policji, któremu bohaterka wciąż wchodzi w paradę.
Nie będzie tu szalonych pościgów, ani strzelanin, to nie ten czas. Ale sama tajemniczość sprawy i bogactwo szczegółów obyczajowych mają pewien urok, typowy dla tamtych czasów. Spotkałam się z określeniem retro w stosunku do cyklu o Molly Murphy i faktycznie jest to trafne. Z przyjemnością, ale i dużą nostalgią czyta się o świecie, który już minął, o jego mentalności i zwyczajach, o początkach imigrantów w Ameryce. O wierze w wielki sukces, ale i o groźbie porażki. To właśnie ta staromodność fabuły jest jej największym atutem.
Jeśli ktoś lubi takie historie, trochę z lamusa, trącające myszką, to polecam powieść Prawo panny Murphy. Mnie ta książka oczarowała i już zabieram się za drugi tom cyklu.
Grimms Manga #01
Wszyscy chyba znają baśnie braci Grimm. „Czerwony kapturek", „Jaś i Małgosia", czy „Roszpunka" to niezwykle popularne historie wykorzystywane zarówno przez różnych pisarzy, jak i reżyserów filmowych. Teraz nadszedł czas na kolejną odsłonę opowieści znanych nam z dzieciństwa -"Grimms manga". Japończycy uwielbiają tworzyć mangi i komiksy powstają praktycznie ze wszystkiego. Mamy więc rysunkową wersję opowieści biblijnych, kilka różnych przedstawień „Księcia Promienistego", wiele nowoczesnych interpretacji literatury klasycznej, dlatego wykorzystanie motywu baśni było nie do uniknięcia.
Pierwszy tom mangi zawiera sześć historyjek. Wszystkie są nieco zmienioną wersją (najczęściej parodią) swoich pierwowzorów. Wilk, który mógł przybierać ludzką postać, zaprzyjaźnił się z małymi kózkami i zakochał się w Kapturku. Roszpunka to chłopiec, a nie dziewczynka. W bajce o Jasiu i Małgosi nie ma natomiast żadnych złych czarownic ani magii. W mandze znajdziemy również inne, mniej znane baśnie: „Dwunastu myśliwych" oraz „Bajkę o dwóch braciach". Wszystkie przedstawione zostały w bardzo interesujący, pełen humoru (często czarnego) sposób.
Urzekła mnie używana przez Kei Ishiyama kreska – zwłaszcza ta z początkowych baśni. Wilk z „Czerwonego kapturka" narysowany został, moim zdaniem, genialnie. Fabuła również nie znudzi czytelnika. Choć pewne fragmenty łączą baśnie z pierwowzorami, to wszystko inne jest w nich nowoczesne i pomysłowe, a dodatkowo ujęte w dość uroczy sposób. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że „Grimms" to manga shoujo – śliczna, słodka i dziewczęca. Przeczytać ją jednak może każdy i sądzę, że nie będzie tego żałował, ponieważ można się przy niej naprawdę dobrze bawić.
Kreska „do zakochania", dobre wydanie, interesujące historie - czego chcieć więcej? Właściwie to chyba jedynym minusem mangi (choć czy na pewno to wada w przypadku takiej pozycji?) jest morze przelanego na papier absurdu. Wiele dziejących się w baśniach rzeczy zwyczajnie nie ma sensu – na przykład Roszpunek, który założył swoją własną plantację ekskluzywnej sałaty. Jeżeli jednak popatrzymy na komiks jedynie jak na typową komedię, to czemu by nie? W ten sposób wszystko znajdzie usprawiedliwienie.
„Grimms manga" to kilka fantastycznych historii, po których kontynuację z przyjemnością sięgnę. Dostarczyły mi paru chwil doskonałej rozrywki i bez trudu wywołały szeroki uśmiech na mojej twarzy. To pozycja na zimowe dni, w których brakuje słońca. Jest to manga, która odpędzi czarne chmury i choć na kilka chwil przeniesie nas do zupełnie innego, niezwykłego świata. Mi zdecydowanie poprawiła humor, no bo jak można nie pokochać takiego uroczego wilka, który wbrew woli ojca zdecydował się jednak nie pożerać dziewicy, by stać się prawdziwym?
Szubienica o zmierzchu
„Szubienica o zmierzchu" - drugi tom cyklu „Łowca Czarownic" jest dostępny na rynku już od pewnego czasu. Pierwszą część przeczytałam wiedząc o autorze jedynie to, że pochodzi z Wielkiej Brytanii i porównuje się go do Stephena Kinga. Tym razem postanowiłam dowiedzieć się nieco więcej.
Zgodnie z informacjami podanymi na stronie www.williamhussey.co.uk Hussey pochodzi z rodziny cyrkowców, która osiedliła się w nadmorskiej miejscowości Skegness, kiedy mały William miał rok. Jako dziecko Hussey mieszkał w nawiedzonym domu, a latem, kiedy jego rodzice pracowali dłużej niż zwykle, chłopcem opiekowali się dziadkowie. To oni zabierali małego na długie spacery po okolicy i opowiadali historie pełne potworów... William studiował literaturę angielską, psychologię i prawo, ale prawnikiem nie został. Zaczął pisać, najpierw książki dla dorosłych, a potem zainspirowany przez swojego małego siostrzeńca, zaczął pisać książki dla młodzieży. Tak, cykl „Łowca Czarownic", ten pełnokrwisty horror, jest z założenia książką dla dzieci i nastolatków...
„Szubienica o zmierzchu" jest kontynuacją losów Jake'a Harkera, nastolatka obdarzonego magicznymi zdolnościami, odziedziczonymi po sławnym przodku. Chłopiec co prawda zniszczył Wrota Demonów i zapobiegł apokalipsie, ale z piekieł wymknął się Ojciec Demonów, Simon, przyjaciel Jake'a został uprowadzony, a jego ojciec ciężko ranny. Chłopiec i jego przyjaciele nie mogą już korzystać ze środków Instytutu dr Holmwooda, na szczęście Adam Harker wciąż ma kontakty i dłużników wśród istot mroku, którym przez wiele lat pomagał. To dzięki nim bohaterowie znajdują schronienie w Grymuarze, miejscu położonym na granicy światów ludzi i istot mroku. Jake gorączkowo poszukuje leku na ranę ojca, dodatkowo przyjaciele śledzą ruchy Ojca Demonów, który podróżuje po świecie pozostawiając w miejscach wizyt swój symbol trójzęba. Jak na złość staromoc opuściła młodego Harkera, a tylko dzięki niej Jake może zapobiec nadchodzącej zagładzie. By odzyskać swoją magię zdesperowany chłopak zgadza się na niebezpieczną podróż w przeszłość, w czasy Josiaha Hobarrona. Musi odnaleźć Wiedźmową Kulę, tajemniczy talizman pomagający kontrolować staromoc. Na jego drodze staną liczne przeszkody - oskarżenie o czary w tych czasach to praktycznie wyrok śmierci. W dodatku wielu ludzi bierze go za Josiaha, a ten miał licznych wrogów, w tym jednego, który może zakończyć misję Jake'a - niesławnego Generała Łowców Czarownic. Chłopaka czeka także spotkanie z rodziną przodka oraz z miłością jego życia - Eleanor. Czy uda mu się zdobyć talizman, uciec prześladowcom i wrócić do swoich czasów?
„Szubienica o zmierzchu" jest powieścią równie brutalną i krwawą, co pierwsza część trylogii. Mamy w niej wiedźmy, kanibali, zombie, proces o czary, tortury, wyrocznię, jadowite węże-ludojady i inne różnego rodzaju potwory. Jest atak sabatu powszechnego na instytut, powrót starych wrogów, nowi przyjaciele i tajemnice do rozwiązania. Powieść zyskuje też na stopniu skomplikowania - to co w pierwszym tomie naszkicowane było dość prosto, dzięki podróży głównego bohatera w czasie, zyskało drugie dno. Nic nie jest takie, jakim wydawało się na początku. Spojrzenie na świat Josiaha Hobarrona, przodka Jake'a nie dość, że niczego nie wyjaśnia, to stawia wiele nowych pytań, dając doskonałe przedpole trzeciej części trylogii. Myślę, że nie tylko ja z niecierpliwością czekam na ostatni tom, mając nadzieję dowiedzieć się wszystkiego. Kim naprawdę jest Jake? Kto zapoczątkował linię krwi, która latami pozwalała pieczętować Wrota Piekieł? Czy Jake spotka jeszcze Eleanor?
Książka jest niezwykle wciągająca, charakteryzuje się wartką akcją i malowniczością, znaną już z pierwszego tomu. Prawdziwą przyjemnością jest oglądanie tego plastycznego świata. Pisana przyjaznym, prostym językiem powieść sprzyja popuszczeniu wodzy fantazji i na pewno spodoba się szczególnie młodemu czytelnikowi. Jest także ciekawą propozycją dla wszystkich fanów Stephena Kinga i J. K. Rowling, bo właśnie prozę tych autorów przypomina najbardziej.
Śmierciowisko
"One rosną za szybko, Dorotko – powiedział jej ojciec. – One się nami żywią – kośćmi naszych umarłych, naszymi rozsypującymi się domami, ubraniami, książkami. Naszymi opowieściami. Wszystkim tym, czym była nasza cywilizacja. I dlatego tak szybko rosną. Ale wiesz – ściszył głos do szeptu – boję się myśleć, co może zamieszkać w lesie wyrosłym na kościach człowieka".
Świat po nieznanej, lecz zabójczej Epidemii, jaka miała miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej, w niczym nie przypomina tego, który znamy obecnie. Ludzie, zdziesiątkowani tajemniczym wirusem, starają się znaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości i zacząć wszystko od nowa. Nie jest to łatwe, ponieważ przyroda w zadziwiający sposób i w błyskawicznym tempie, odebrała człowiekowi to, co przez stulecia sobie przywłaszczył.
Mieszkańcy niewielkiej, położonej w głębi lasu, osady zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach. Główna bohaterka, dwudziestoletnia Dorota, dostrzega, że między zamordowanymi a nią istnieje ścisły związek. Każdemu z nich życzyła skrycie śmierci, a teraz wszystko wskazuje na to, że ktoś (lub coś) wysłuchał jej złorzeczeń. Ponadto, niemal za każdym razem to właśnie ona znajduje ich zwłoki. Czy jest to zwykły przypadek, czy może ma to związek z Człowiekiem ze Skraju Lasu, który od lat wieczorami obserwuje jej dom? A może... Nie, więcej nie zdradzę.
Trudno jest zakwalifikować „Śmierciowisko" do jednego, konkretnego gatunku. Rozpoczyna się jak dystopia, ukazująca postapokaliptyczną wizję świata, w której człowiek musi radzić sobie z siłą żywiołu, jakim jest dzika przyroda. Dość szybko przeradza się w opowieść grozy, wywołując gęsią skórkę już od pierwszych rozdziałów. Jednak mniej więcej w połowie książka przeobraża się w mroczną historię fantasy, w której motywy z podań, legend i starych baśni stapiają się w jedną całość. Taki misz-masz może być ryzykowny, zwłaszcza dla debiutującej pisarki i muszę przyznać, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy autorka przypadkiem nie przedobrzyła. Na szczęście, po krótkiej chwili zwątpienia, zauważyłam, że opowieść staje się jeszcze bardziej wciągająca, choć potoczyła się w zupełnie innym kierunku, niż można było się spodziewać na początku książki.
Anna Głomb stworzyła wciągającą historię, w której rzeczywistość przeplata się z baśniami. Nie zabrakło tu także elementów kultury czysto słowiańskiej, co bardzo mnie cieszy i stanowi dodatkowy atut książki. Opowieść jest niepokojąca, a napięcie wzrasta już od pierwszych stron i utrzymuje się aż do końca. Wprawdzie w międzyczasie dochodzi do pewnego załamania całej opowieści, jest to jednak chwilowe i nie powinno rzutować na odbiór powieści jako całości.
Autorce udało się to, co niewielu pisarzom jest dane – zaintrygowała mnie książką, której główna bohaterka wzbudza znacznie więcej antypatii niż życzliwych czy ciepłych uczuć. Dorota jest nie tylko arogancka, zarozumiała i przekonana o własnej wyjątkowości, ale także pozbawiona umiejętności nawiązywania naturalnych, bliskich relacji międzyludzkich. Zdaje się być niezdolna do prawdziwej miłości i przyjaźni, drażnią ją zarówno starcy, jak i dzieci; dziewczyna do nikogo nie żywi głębszych uczuć, nawet do swojej matki czy starszego sąsiada, który w pewnym stopniu zastępuje jej ojca i opiekuna. Dopiero ostatnie strony nieco wyjaśniają i nieco ocieplają ten wizerunek.
Reasumując, powieść Anny Głomb posiada wprawdzie pewne niedociągnięcia, niemniej jednak jest to bardzo udany debiut. Na bazie znanych motywów autorka stworzyła oryginalną historię wpisującą się w popularny ostatnio nurt powieści postapokaliptycznych. Jest to jednak zdecydowanie coś więcej niż jedynie kolejna wizja świata po kataklizmie, to także wciągająca opowieść fantasy, która z pewnością przypadnie do gustu wszystkim fanom gatunku.
Strzygonia. Dziedzictwo krwi
Nasi rodzimi pisarze fantasy często i chętnie sięgają po inspiracje do starosłowiańskich legend. Sławomir Mrągowski, autor „Strzygonii", posunął się jeszcze dalej i oprócz motywów zaczerpniętych z podania o Popielu i Piaście, wykorzystał historię zawartą w „Balladynie". Całość okrasił wieloma elementami fantastycznymi, tworząc świat opanowany przez strzygi, wiedźmy i czarowników służących pradawnym bóstwom.
Akcja powieści rozgrywa się w zamierzchłych czasach w okolicach Jeziora Gopło, gdzie liczne rody możnowładców toczą boje o władzę w Gnieźnie. Po śmierci Popiela (i to wcale nie zjedzonego przez myszy!) gród opanował Piastun i jego ludzie, choć nie wszyscy godzą się z tym faktem. Wojna wisi w powietrzu, a niepewne sojusze zmuszają możnych do knucia podstępnych intryg i zdrad. Dodatkowo na arenie politycznych potyczek pojawia się nowa, zacięta i okrutna zawodniczka – Balladyna, która dążąc po trupach do celu, ma zamiar stać się niezależną i silną władczynią. Jednocześnie, w pewnym oddaleniu od politycznych zagrywek, poznajemy Nyjana, syna lednickiego kapłana. Chłopak nie spełnia oczekiwań ojca, nie wykazuje żadnych magicznych zdolności, przez co staje się pogardzanym przez wszystkich popychadłem. Nieoczekiwanie odnajduje on niezwykłą, silną, drapieżną i okrutną sojuszniczkę, która łącząc z nim swój los, ratuje mu życie, ale i skazuje na nienawiść i niezrozumienie ludzi.
Mrągowski wprowadza nas w magiczny, lecz straszny świat mitologii słowiańskiej, za co niewątpliwie należy mu się ogromny plus. Pojawiające się w nim wodne nimfy czy elfy nie są eterycznymi, łagodnymi istotami, lecz drapieżnymi, spragnionymi krwi, bezlitosnymi zabójcami. Jedną z czołowych postaci jest tu Goplana, Pani Jeziora, o której można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, by była strażniczką praw natury i porządku świata. Jest okrutna, żądna władzy i pozbawiona skrupułów, a towarzyszący jej Skierka i Chochło z pewnością nie przypominają niewinnych chochlików. Zafascynował mnie świat nawii, dusz zmarłych błąkających się po ziemi oraz polujących na nie żerców i dosyć skomplikowany system zaświatów.
Książka została napisana w sposób bardzo nierówny. Niezły początek intryguje i wzbudza apetyt. Jednak szybko zaciekawienie ustępuje lekkiemu znudzeniu, gdy przez kolejne trzysta stron, czytelnik musi przedzierać się przez krwawe potyczki, polityczne gierki, nieco przypadkowe zdarzenia, które niewiele wprowadzają do fabuły, a jedynie wpływają na obszerność powieści. W pewnym momencie miałam wrażenie, że czytam niezbyt udany misz-masz „Starej baśni" i „Balladyny" i to szyty grubymi nićmi. Na szczęście mniej więcej od połowy pojawia się coraz więcej elementów fantastycznych, a akcja skupia się na tytułowym Strzygonii. Intryga staje się coraz bardziej wciągająca i lektura kolejnych rozdziałów sprawia prawdziwą przyjemność.
Autor wprowadza do książki całą plejadę interesujących i nietuzinkowych postaci, choć ich liczba sprawia, że w pewnym momencie można się nieco pogubić i relacjach, kto jest kim i po której stronie stoi. Jednak równie łatwo, jak Mrągowski wprowadza do akcji nowych bohaterów, z taką samą lekkością się ich pozbywa, więc mniej więcej w połowie książki obraz sytuacji jest już w miarę jasny i wyklarowany. Do minusów powieści muszę także doliczyć liczne archaizmy wplecione zarówno w język bohaterów, jak i narrację. Wprawdzie pomagają one budować specyficzny klimat, ale miejscami znacznie utrudniają pełne zrozumienie tekstu. Przypuszczam, że może to stanowić problem zwłaszcza dla nastoletnich czytelników. Brakowało mi także tłumaczeń lub odnośników do licznie występujących w pierwszych rozdziałach łacińskich cytatów i sentencji.
„Strzygonia. Dziedzictwo krwi" to pierwszy tom cyklu i choć nie pozbawiony wad, spodobał mi się na tyle, że z chęcią sięgnę po kolejne części tej serii. Powieść polecam przede wszystkich fanom klasycznego fantasy oraz miłośnikom słowiańskich legend i podań, z pewnością znajdziecie w niej coś dla siebie.
Czasodzieje. Klucz czasu
Czasem powieść dla młodzieży potrafi wciągnąć na równi z powieścią dla dorosłych, wystarczy wciągająca fabuła, zaskakujący pomysł i po prostu dobre pióro.
Generalnie staram się trzymać z daleka od powieści dla młodzieży. Nie przepadam za nastoletnimi romansami, bohaterami i ich problemami, które szczęśliwie zostawiłam za sobą dobrych naście lat temu. Dla „Czasodziejów” jednak zrobiłam wyjątek. Dlaczego? W pierwszej kolejności dlatego, że mam spore zaufanie do pisarstwa autorek zza wschodniej granicy; często ich powieści odznaczają się nietuzinkowym humorem, lekkim piórem i brakiem truizmów. Po drugie autorka była wielokrotnie nagradzana, w tym również za tę powieść; wystarczy wspomnieć o nagrodzie „EuroCon 2010” (ESFS Awards) w kategorii „Najlepszy debiut”, czy o I miejscu w konkursie „Nowa książka dla dzieci”, przeprowadzonym przez wydawnictwo „Rosman”. A to nie wszystkie powody. „Czasodzieje” zostali naprawdę pięknie wydani; twarda okładka z intrygującą ilustracją, tematycznie spójne akcenty graficzne wewnątrz książki, a także trochę większy format i czcionka, ułatwiające czytanie młodemu czytelnikowi. Właśnie z tych powodów zainteresowałam się tą powieścią, a czy treść ujęła mnie równie mocno, o tym poniżej.
„Czasodzieje” to historia Wasylisy, niespełna trzynastoletniej dziewczynki o rudych włosach, pasjonującej się gimnastyką artystyczną. Wychowywana jest ona przez rzekomą kuzynkę babci, Martę Michajłownę, w zastępstwie rodziców, którzy porzucili swoją córkę. Dość trudna sytuacja społeczna i ekonomiczna Wasylisy wydaje się, że ulegnie diametralnej poprawie, gdy pojawia się bogaty ojciec. I rzeczywiście jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z biednej sierotki, Wasylisa staje się bogatą dziedziczką, przyjeżdżającą do szkoły limuzyną i mieszkającą w okazałej rezydencji. Historia jakby wyjęta z klasycznej literatury dla dzieci, wystarczy wspomnieć „Tajemniczego opiekuna” Jean Webster, czy „Małą księżniczkę” Frances Hodgson Burnett. Nic jednak bardziej mylnego. Wasylisa pomimo nagłego odzyskania rodziny, ojca, a także nie znanego dotąd rodzeństwa, trafia do domu, w którym nie jest ani mile widziana, ani właściwie traktowana, co więcej cała familia okazuje się okropna, tajemnicza i okrutna. Odkrywane powoli sekrety, rodzą kolejne, coraz trudniejsze pytania? Co kryje się za zegarem w bibliotece? Kim była mama Wasylisy? Kto to są czasodzieje i czasomajstrowie? I dlaczego nikt jej nie ufa?
Powieść białoruskiej pisarki, Natalii Sherby, rozpoczyna się tam, gdzie zazwyczaj kończą się powieści dla młodszego czytelnika, a mianowicie biedna sierotka nagle odzyskuje rodzinę i należny jej status społeczny. W „Czasodziejach” jest to punkt wyjścia. Zaskakującym, przewrotnym wręcz pomysłem, jest to, że odzyskana rodzina jest wrogo nastawiona do nowo poznanej członkini rodu Ogniewów. Gdy główna bohaterka trafia do świata równoległego, na Eflarę, co również jest klasycznym elementem powieści fantasy („Przygody Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carolla, cykl Opowieści z Narnii C. S. Lewisa, czy cykl Świata Czarownic Andre Norton), ponownie wszystko nie jest tak jak powinno; nowo poznani przyjaciele jej nie ufają, czasodzieje pragną ją zabić, wróżki uwięzić lub wykorzystać do swoich gier politycznych, a Norton Ogniew (ojciec) wraz ze swoim potomstwem pragnie ją dożywotnio więzić. Nie zdradzając więcej z fabuły chciałam podkreślić, że jest to powieść dość przewrotna, która zaskakuje permanentną wrogością wszystkich postaci wobec głównej bohaterki. Jest to na tyle mocno zaakcentowane, że czytelnik zdaje sobie nagle sprawę, że oto ta młoda dziewczyna musi nauczyć się podejmować decyzje, ufać własnym sądom, uczyć się na własnych błędach, a pozostawiona bez wsparcia, zmuszona zostaje do samodzielności. Najtrudniejsze dla młodej Wasylisy jest umiejętne rozpoznanie, kto tak naprawdę jest przyjacielem, a kto wrogiem.
Powieść napisana jest sprawnie, lekkim piórem, a fabuła ze swoimi niedomówieniami i zagadkami, wciąga od samego początku i trzyma w napięciu do ostatnich stron. Jednak w tej beczce miodu, musi być łyżka dziegciu, a mianowicie irytowały mnie nieustające uprowadzenia Wasylisy, a ich sposób przeprowadzania, często był mocno naciągany. Rozczarowana jestem również całkowitym brakiem typowego dla wschodniego pisarstwa fantasy, poczucia humoru, choć w tym przypadku, można to tłumaczyć treścią książki, która skłania się bardziej ku grozie niż humoresce.
Powieść Natalii Sherby „Czasodzieje”, to bardzo dobra powieść dla młodego czytelnika. Główna bohaterka dostaje się do świata, w którym musi poruszać się po omacku, samodzielnie zdobywać wiedzę, doświadczenie, odkrywać prawdę i szacować, kto jest jej prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem. A czy nie właśnie na tym polega dorastanie? Autorka wprost chce przekazać młodemu czytelnikowi, że sami jesteśmy odpowiedzialni za własne życie, decyzje i ponosimy konsekwencje swoich działań, zarówno te dobre, jak i te złe.
Zdecydowanie jest to warta uwagi powieść, która rozpoczyna wielotomowy cykl „Czasodziejów”.
Gregor i tajemne znaki
„Gregor i tajemne znaki" to książka, po którą z pewnością sięgnie każdy, kto miał styczność z poprzednimi tomami. Jeżeli jednak, drogi czytelniku, ominęła cię ta lektura, to koniecznie musisz nadrobić braki!
Z małego, przerażonego, białego szczurzątka Mortifer wyrósł na bardzo głupiego, ogromnego, młodego szczura. Gregor wie już, że będzie miał z nim problemy, a przypuszczenie to potwierdza się kiedy jego zgryźliwy nauczyciel szczur Ripred znika. Na domiar złego przyjaciele królowej Luksy, chrupacze, wysłały wezwanie o pomoc, a potem nagle słuch po nich zaginął. Gdy towarzysze wyruszają sprawdzić co się stało, na ich drodze pojawiają się setki martwych, mysich ciał. Czy kruchy pokój runie, a w Podziemiu znów rozpęta się wojna? I jaka jest tym razem rola wojownika oraz tajemniczych przepowiedni?
Seria spod pióra Suzanne Collins przypomina mi nieco „Grę o tron" - nie można za bardzo przywiązywać się do bohaterów, gdyż niestety często umierają. Na szczęście mimo wszystko jest to powieść dla młodszych czytelników i chyba tylko dzięki temu główni bohaterowie wydają się być bezpieczni. Stworzony przez pisarkę mroczny świat jednak niezwykle wciąga. Przygody Gregora i jego przyjaciół są po prostu niesamowite. Może właśnie to, że są takie niebezpieczne i realistyczne sprawia, że od książki nie sposób się oderwać.
Niektórzy bohaterowie mają dobre serca i działają w słusznej sprawie, inni niekoniecznie. Czasami ktoś posiada wąski punkt widzenia, a jego świat jest bardzo hermetyczny. Postacie w „Kronikach Podziemia" mienią się setkami barw - zupełnie tak jak w prawdziwym życiu.
Z dość poważną i mroczną rzeczywistością związane zostały jednak również komiczne elementy jak na przykład przepowiednie Sandwitcha. Humor Suzanne Collins jest dość czarnym humorem, mimo wszystko jednak nie można go pisarce odmówić. Tak samo zresztą jak i lekko pióra. Przygody Gregora czyta się błyskawicznie i właściwie nie sposób określić kiedy trafiło się z pierwszej na ostatnią stronę.
Cala seria wydana została w tej samej, ładnej i dopracowanej szacie graficznej. Tłumaczenie Doroty Dziewońskiej jest znakomite, a również i redakcja spisała się bez zarzutów. „Kroniki Podziemia" stanowią doskonały przykład na to jak można (i powinno się) wydawać książki.
„Gregor i tajemne znaki" to już czwarta podróż do Podziemia, a po przeczytaniu książki muszę przyznać, że nie mogę doczekać się piątej, finałowej części. Już teraz chciałabym wiedzieć co wydarzy się dalej! Całą serię oczywiście serdecznie wszystkim polecam - to cykl, po który naprawdę warto sięgnąć. Lektura porywa czytelnika do zupełnie innego świata i zamyka go w nim na wiele, cudownych godzin. Ani minuty czasu spędzonego w towarzystwie Gregora i jego przyjaciół nie można zaliczyć do straconych.