listopad 21, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: młodzieżowe

wtorek, 26 czerwiec 2018 15:36

Plemiona. Wojna bogów

Większość nastolatków doskonale orientuje się, kim są Zeus i Afrodyta. Dzięki produkcjom Marvella świetnie znają Lokiego i Thora. A co z słowiańską? Imiona takie jak Perun, Weles czy Światowid mogą brzmieć dla nich obco, wręcz niezrozumiale. Teraz jest szansa, by to zmienić i zainteresować młodzież (i nie tylko), tym co nasze. A wszystko to za sprawą Łukasza Radeckiego i jego serii Plemiona, którą otwiera powieść Wojna bogów.

Gdy trójka rodzeństwa – bliźnięta Zbyszek i Weronika oraz ich adoptowany brat Kacper – wyjeżdża na klasową wycieczkę do Biskupina, nie zdają sobie sprawy, że nie będzie im dane wrócić z niej do domu. Na skutek splotu wydarzeń przenoszą się o półtora tysiąca lat do pogańskiej, słowiańskiej Polski. Czy prawdziwej, czy też jej alternatywnej wersji, do końca nie wiadomo. Pewne jest jedno, muszą zrezygnować ze smartfonów, elektryczności i innych udogodnień, jakie znają. Mało tego, trafiają w sam środek wojny bogów, którzy są w tym świecie jak najbardziej realni. Podobnie jak istoty znane im dotąd z legend i... magia.

Nastolatki trafiają do różnych plemion, które przygotowują się do zbliżające się wielkiego turnieju. Każde plemię ma wystawić reprezentanta, który będzie walczył, choć nikt do końca nie wie, z kim i z czym przyjdzie mu się zmierzyć.

Prawdopodobnie nie tylko mnie zaskoczył Łukasz Radecki, znany głównie z krwawych horrorów, występując w roli autora powieści młodzieżowej. I chociaż z przyjemnością wspominam lekturę jego niektórych poprzednich książek, to w tej wersji spodobał mi się jeszcze bardziej. Stworzył wciągającą, pełną przygód historię i pełnokrwistych, realistycznych bohaterów.

Postaci rodzeństwa wybijają się na pierwszy plan, przyćmiewając bohaterów drugoplanowych, chociaż na uwagę na pewno zasługuje chociażby Mścigniew, wraz z towarzyszącym mu Przemkiem. Zbyszek, Weronika i Kacper są zupełnie różni, może nieco stereotypowi, ale jestem przekonana, że niemal każdy nastoletni czytelnik bez problemu będzie mógł się z nimi utożsamić. Dobre oko autora do zachowań młodzieży widać chociażby podczas wspomnianej wycieczki. Podejrzewam, że duży wpływ ma tu codzienny kontakt, jaki zapewnia Łukaszowi Radeckiemu praca w szkole.

Odnośnie samego rodzeństwa - Zbyszek to typ osiłka, w towarzystwie hałaśliwy, lubi zwracać na siebie uwagę i prędzej by umarł niż publicznie przyznał do słabości. W głębi jest znacznie bardziej wrażliwy niż można by przypuszczać, co widać zwłaszcza po twardej szkole, jaką przyjdzie mu przejść. Weronika to z kolei outsiderka, potrafi obronić się ciętą ripostą, jest niezależna, ale czasem szybciej mówi niż myśli. Z kolei Kacper, fan Tolkiena i gier RPG, jest inteligentny, ale wycofany. Tak przynajmniej jest na początku, bowiem każde z nich przechodzi poważną przemianę. Pod wpływem nowej rzeczywistości i zdarzeń muszą zweryfikować wiele własnych poglądów i zachowań.

Ogromnym atutem powieści jest sięgnięcie po mitologię słowiańską. Wprawdzie autor podszedł do tematu z dość swobodną interpretacją, niemniej jasno i klarownie przekazuje podstawy ówczesnych słowiańskich wierzeń. Robi to w sposób na tyle lekki i interesujący, że z pewnością przynajmniej część czytelników zainspiruje to do dalszego szukania informacji na ten temat.

Nie wszystko zagrało jednak tak dobrze. Samo zakończenie pozostawia uczucie niedosytu, ponieważ wydarzenia, do których wszyscy bohaterowie mozolnie dążyli przez całą powieść, rozgrywają się w błyskawicznym tempie na kilku zaledwie stronach. Gdyby rozpisać je bardziej szczegółowo, gwarantuję, że książka wiele by zyskała. Mam także wrażenie, że osoba odpowiedzialna za napisanie blurba wcale nie czytała powieści. Z opisu możemy się dowiedzieć, że Zbyszek, Wera i Kacper stają do walki w turnieju, podczas gdy nic takiego nie ma miejsca...

Niemniej całość wynagradza te potknięcia, a Wojna bogów stanowi bardzo obiecujące rozpoczęcie cyklu. Powieść to naprawdę dobra mieszanka motywów słowiańskich, niesamowitych stworzeń oraz przygód, przy których nie będzie się nudził ani młody, ani nieco starszy czytelnik. To opowieść o odwadze, tolerancji i poznawaniu samego siebie. A przede wszystkim o odkrywaniu tego, co jest w życiu naprawdę ważne.

Dział: Książki
środa, 20 czerwiec 2018 21:46

Kroniki Drugiego Kręgu. Piołun i miód

Zapowiadamy czwarty tom Kronik Drugiego Kręgu Ewy Białołęckiej - Piołun i miód, który ukaże się nakładem Wydawnictwa Jaguar i pod patronatem Secretum.pl już w lipcu.

REKOMENDACJE:
Wyobrażacie sobie głuchoniemego chłopaka jako potężnego maga? Jeżeli nie, oznacza to tylko jedno - nie poznaliście jeszcze Kamyka - jednego z bohaterów serii Kroniki Drugiego Kręgu autorstwa Pierwszej Damy Polskiej Fantastyki - Ewy Białołęckiej. Co z kolei prowadzi do prostego wniosku: Musicie jak najszybciej nadrobić zaległości!!! Czekają na Was nie tylko niesamowici bohaterowie, ale także przygoda, w której elementy fantastyczne i baśniowe zlewają się ze sobą, tworząc przepiękną historię o dorastaniu i poszukiwaniu własnej drogi. Drogi, w której nie raz przyda się pomocna dłoń - czy też łapa. Bo kto powiedział, że przyjacielem nie może zostać Pożeracz Chmur, czyli... puchaty smok?
Sara Glanc, Kosz z Książkami

Dział: Patronaty

"Jotka. Łowca smoków" Łukasza Radeckiego objęliśmy naszym patronatem. Wydawnictwo Zysk i S-ka organizuje konkurs plastyczny dla dzieci, przeczytajcie poniżej, co trzeba zrobić i bawcie się dobrze :)

Czas to jeden z najpiękniejszych prezentów, jaki możesz podarować sobie i swojemu dziecku. Dlatego z okazji DNIA DZIECKA mamy dla Was wyjątkowy KONKURS, w którym musicie połączyć swoje siły :)

Dział: Kids
piątek, 01 czerwiec 2018 18:17

Kroniki Drugiego Kręgu. Kamień na szczycie

Trzecia odsłona przygód Jagody i Kamyka właśnie trafia na księgarskie półki. Historia nastoletnich Magów Drugiego Kręgu to perełka na polskiej scenie fantastyki młodzieżowej! Zapraszam do lektury.

Nasi młodzi bohaterowie, magowie z Drugiego Kręgu, przestają być bezpieczni nawet na Jaszczurze - magicznej wyspie smoków. Szpiedzy z Zamku Magów śledzą każdy ich krok. Aby nie dopuścić do tragedii, Jagoda i Kamyk wyruszają w niebezpieczną podróż ku schronieniu. Ich celem staje się Lengorchiaa a potem, odległa kraina pełna górskich szczytów. Zanim nastolatkowie odnajdą w końcu swój bezpieczny azyl, muszę jednak doprowadzić do końca kilka spraw z przeszłości.

Ewa Białołęcka stworzyła nam naprawdę wartościowe dzieło, które mimo fajnej, barwnej i fantastycznej opowieści, przekazuje czytelnikom mnóstwo pozytywnych wartości, takich jak miłość, przyjaźń czy wzajemna pomoc. I chociaż tom numer trzy - Kamień na szczycie - jest w moim odczuciu książką dużo słabszą od swoich poprzedniczek, to patrząc na całokształt, dalej podtrzymuje moją pierwotną opinię o serii. Spytacie, dlaczego słabszą? Otóż sami bohaterowie nie są już tak zżyci jak na początku, i Kamyk i Jagoda zaczynają patrzeć na niektóre sprawy bardzo samodzielnie, moim zdaniem ich relacje nieco kuleją, nie widać między nimi zażyłości, co dotychczas było atutem jeśli chodzi o sferę bohaterów. Chociaż opis z tyłu powieści mógłby sugerować, że fabuła rozpędza się na dobre, to tak naprawdę podczas lektury czasami czułem znużenie. Białołęcka zatraciła gdzieś lekko budowanie zainteresowana swoją opowieścią.

W oczy może rzucić się także mało fantastyki w fantastyce. Mamy Drugi Krąg, smoki, mamy też umiejętności naszych bohaterów, ale co z tego, skoro tak naprawdę ich potencjał nie jest do końca w książce podkreślony. Autorka skupiła się na indywidualności postaci, co w poprzedniej części było fajnym zabiegiem. Tutaj zagłębianie się w relację bohaterów, których losy nieco się psują, powoduje, że opowieść bywa nużąca. Myślę, że czytelnik chciałby więcej dynamiki, akcji i pokazów magii.

Podsumowując powiem, że Kamień na szczycie Ewy Białołęckiej to dość średnia kontynuacja Kronik Drugiego Kręgu. Póki co zajmuje ostatnie miejsce na podium, aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że jest to mimo wszystko część, moim zdaniem, bardzo dobrej, ciekawej i wartościowej dla dzisiejszej młodzieży serii książkowej, do której i tak gorąco zachęcam!

Dział: Książki
niedziela, 18 luty 2018 11:54

Okrutna pieśń

Miałam w pewnym momencie przesyt literatury młodzieżowej, zresztą stwierdziłam sama przed sobą, że z racji wieku ta literatura nie jest mi już dedykowana, pora zabrać się za inne gatunki. Jednak koło "Okrutnej prawdy" nie mogłam przejść obojętnie. Jak tylko zobaczyłam jej zapowiedź, wiedziałam, że muszę poznać ją bliżej i z jakiegoś powodu byłam przekonana, że ta książka zdecydowanie mnie przekona. Czy po skończonej lekturze nadal mogę powiedzieć to samo?

Bliżej nieokreślona przyszłość. Człowiek wyrządza zło, a z tego rodzi się prawdziwe Zło: potwory, które myślą jedynie o zabiciu ludzi. Północne Miasto podzielone jest po połowie, po jednej stronie siły OSF zwalczają potwory, a ludzie barykadują się po domach, druga strona miasta wydaje się normalna, a bezpieczeństwo od potworów kupuje się za pieniądze. Kate i August stoją po dwóch stronach barykady, ich ojcowie walczą na swój sposób z potworami, ale rozejm dwóch stron jest bardzo kruchy. Jedno wydarzenie zmienia równowagę, a bohaterowie muszą odnaleźć siebie i swoje człowieczeństwo w trudnych czasach.

Dystopie od kilku już lat są popularnym gatunkiem, pojawia się sporo wizji przyszłości, mniej lub bardziej przerażających, a także (co ważniejsze) mniej lub bardziej udanych. Tym razem nie ma katastrof biologicznych, wojen globalnych, świata po katastrofach. A jednak wizja świata przedstawionego przez autorkę jest przerażająca. Człowiek i jego okrucieństwo (zamierzone, ale czasami niezamierzone) budzi ukryte zło. Z każdej zbrodni rodzi się potwór, który sam zaczyna polować. W mieście nie można czuć się bezpiecznym, nawet kiedy obok są siły zwalczające bestie, a nawet, kiedy za ochronę się zapłaci...

Kate chce, aby ojciec ją zauważył, a jedynym sposobem jest upodobnienie się do niego: w bezwzględności i źle. August pragnie stać się człowiekiem, chciałby wraz z ojcem chronić innych, jednak sam narodził się ze zbrodni. Ta dwójka zmuszona jest do walki o przetrwanie.

Autorka poruszyła temat człowieczeństwa, zła, walki i poddawanie się mu, granicy, która tak sama jak ta pokazana w mieście, jest bardzo cienka i łatwo ją przekroczyć.

Autorce udało się wykorzystać znane motywy i połączyć je w historię, która wciąga od pierwszych stron. Dwoje bohaterów po dwóch stronach barykady, on ten zły, który chciałby być dobrym. Ona dobra, ale z pewnych względów robi wszystko, żeby inni odbierali ją jako złą. Zderzenie ich światów, wspólna walka, trzymająca w napięciu ucieczka. Gdzieś w tle motyw wampirów, postaci znanych, choć jednocześnie przerażających w przedstawionej wersji.

Świat ukazany jest ciekawy i choć dopiero wraz z rozwojem akcji powoli go poznajemy, to ciekawi i sprawia, że chciałoby się go bliżej poznać (mimo przerażenia, które wywołuje). Bohaterowie pierwszoplanowi, mimo wielu różnic, stają się nam bliscy i cały czas chcemy, aby wyszli z wszystkiego bez szwanku.

Co ciekawe w tej historii nie pojawia się romans, który często tworzony na siłę, burzy logikę i przeszkadza w przyjemności czytania. Bohaterowie zbliżają się do siebie, ale łączą ich inne uczucia i relacje, niż te romantyczne. To też daje powiew świeżości.

Warto zwrócić uwagę na typy potworów, które się pojawiają, od tych najbardziej bezmyślnych, okrutnych i przerażających, po prawie całkowicie ludzkich, którzy odbierają życie w sposób finezyjny i piękny.

Monstra, monstra,
małe, duże.
Przyjdą ci odebrać życie.
Corsaj, Corsaj,
zęby, szpony,
potnie, pożre na surowo.
Malchaj, Malchaj,
blady, chudy,
wyssie krew, aż będziesz suchy.
Sunaj, Sunaj,
czarnooki,
pieśń zanuci, porwie dusze.
Monstra, monstra,
małe, duże,
przyjdą ci odebrać życie!

"Okrutna pieśń" to świetna książka, która dopiero otwiera cykl, a już wciąga i sprawia dużo przyjemności. Pomysł na świat, stworzenie bohaterów, ich rozterki, wciągający język, to wszystko sprawia, że książkę czyta się błyskawicznie i ciężko się oderwać. Jedna z lepszych dystopii, jaką miałam okazję poznać, z pewnością na pierwszym tomie nie poprzestanę. Warto ją poznać!

Dział: Książki
niedziela, 26 listopad 2017 17:14

Pocałunek zdrajcy

„Znakomita lektura dla fanów serii Rywalki” – głosi zachęta na okładce „Pocałunku zdrajcy”, debiutanckiej powieści Erin Beaty i jednocześnie „jednej z najbardziej oczekiwanych powieści dla młodych czytelników fantasy 2017 roku”. Jeśli dostrzegacie tu pewną sprzeczność, to nie martwcie się – polski wydawca wybrał najłagodniejszy zabieg marketingowy z szerokiego wachlarza zastosowanego przez wydawcę w USA („retelling Mulan”, „Jane Austen z bandytami”). Ten amerykański marketing bardziej zniechęca niż zachęca, tym bardziej, gdy człowiek pamięta o zmarnowanym potencjale Rywalek, natomiast opis na okładce powieści wydaje się intrygujący. Dziewczyna, która nie chce wyjść za mąż, zostaje asystentką swatki i szpieguje damy z wpływowych rodzin oraz kandydatów dla nich. Brzmi jak coś nowego w literaturze młodzieżowej ostatnich lat.

Główna bohaterka, Sage Fowler, to wychowywana przez wujostwo sierota, którą ojciec-buntownik nauczył nonkonformizmu. W skrajnie patriarchalnym społeczeństwie, w którym przyszło żyć Sage, dziewczyna uczy się czerpać wiedzę z książek i nie liczyć tylko na dobre małżeństwo, ale na swoje własne możliwości. Wuj Sage ma na ten temat inny pogląd i próbuje wydać ją za mąż, by chociaż w ten sposób polepszyć jej pozycję w świecie. Podczas spotkania ze swatką okazuje się jednak, że Sage to fatalny materiał na żonę. Zajmująca się łączeniem ludzi w pary Darnessa Rodelle uznaje za to dziewczynę za idealną przyszłą pomocnicę. I tak Sage otrzymuje zadanie bojowe. Wkrótce ma się odbyć Concordium – uroczystość, podczas której młodzi przedstawiciele najważniejszych rodów w kraju mają znaleźć sobie żony. Sage ma szpiegować potencjalne kandydatki na małżonki i pomagać swatce zdobywać informacje. Dziewczyna nie podejrzewa jeszcze, że drogi zdążających na Concordium dziewcząt skrzyżują się z drogami strzegących granic państwa żołnierzy dowodzonych przez kapitana Alexandra Quinna. I że jej postanowienie „nigdy nie wychodzić za mąż” mogło być odrobinę pochopne. Do czego zmierza ta historia? Czy się domyśliliście, czy nie, resztę musicie doczytać sami.

Erin Beaty miała dobry pomysł. Miała wizję skomplikowanych stosunków rodzinnych głównej bohaterki – szczególnie relacji z wujem, który, jak się wydaje, nie miał być stereotypowym złym krewnym. Wspomnienia dziewczyny z pierwszej ucieczki i zachowanie Williama wyraźnie wskazuje, że autorka chciała stworzyć wielowymiarową postać. Tylko że ten wątek urywa się w powieści brutalnie. I jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej problemów, które mam ze światem „Pocałunku zdrajcy”.

No właśnie, świat. Świat przedstawiony. Wiem, że akcja toczy się w jakiejś fikcyjnej rzeczywistości, w której jest kilka krain (ich mieszkańcy różnią się przede wszystkim kolorem skóry), dzieci z nieprawego łoża otrzymują imiona od nazw roślin, wszyscy posługują się językiem angielskim (na co wskazują angielskie imiona oznaczające rośliny)... i to właściwie tyle. Geografia świata przedstawionego to kilka rzuconych nazw i kompletny brak pogłębionej informacji. Nie wiadomo nic o genezie konfliktu Demory z Kimisarą, o ustroju samej Demory, o stopniu rozwoju cywilizacji i korzeniach karykaturalnego patriarchatu, w którym kobieta musi przepraszać męża, jeśli urodziła mu córkę zamiast syna. Tak radykalne założenie musi mieć bardzo dobre wyjaśnienie, by czytelnik zechciał uwierzyć w jego prawdopodobieństwo. Nie wiem tez, paradoksalnie, nic o funkcjonowaniu swatek: jakie warunki musi spełnić kobieta, by zostać swatką, czy może być zamężna i dlaczego swatki – rodzaju żeńskiego, zaznaczmy – cieszą się aż takim poważaniem, skoro są kobietami, czyli w założeniu świata przedstawionego tą głupszą i gorszą płcią. Z logicznego punktu widzenia swatami powinni być mężczyźni, oni wszak w ocenie możnych znają się lepiej na ludzkiej psychice i dobieraniu ludzi w pary.

To dość znamienny przykład głównego problemu tej książki. Autorka miała sporo dobrych pomysłów: sprytna asystentka swatki, wykorzystywanie Concordium (którego przebieg koniec końców nie został nawet opisany), trudne relacje rodzinne Sage. Tymczasem na pierwszy plan szybko wybił się wątek romantyczny i nie minęło wiele czasu, a zredukował całą resztę fabuły do dekoracji pojawiających się w zależności od potrzeb autorki. Świat przedstawiony to Nigdzie i Nigdy, postacie są papierowe, ich motywacje – albo słabe (co kierowało Darnessą, kiedy proponowała Sage stanowisko?), albo pominięte, a niektóre chwyty fabularne sprawiają, że czytelnik łapie się za głowę. Fascynuje mnie chociażby wrzucenie do fabuły Charliego – dziewięciolatka, który z uwagi na koligacje rodzinne z przyszłym ukochanym Sage podróżuje razem ze strzegącymi pogranicza żołnierzami. Wszyscy organizatorzy misji wiedzą, jak bardzo jest ona niebezpieczna. I mimo to postanawiają, że może z nimi jechać dzieciak wysoko postawionych rodziców. Rozumiem konieczność ocieplenia wizerunku kapitana Quinna i pokazania jego relacji z młodszym bratem, ale nie rozumiem, dlaczego to się odbywa kosztem elementarnej logiki. Charlie nie musiał być dzieckiem. Mógł być nieznacznie młodszy i zapatrzony w Alexa jak w obrazek. Niestety, takie i podobne nieprzemyślane decyzje kompletnie rujnują tę książkę.

Od strony strukturalnej książka też wzbudza wątpliwości – narracja przedstawiająca Quinna i jego towarzyszy mogłaby spokojnie zniknąć, ponieważ poza ukazaniem bohatera nie wnosi do tekstu absolutnie nic. Gdyby dostarczała czytelnikowi informacje o Demorze i konflikcie, miałaby rację bytu, ale to po prostu chodzący w kółko żołnierze i krótkie zaspojlerowanie ich strategii (co mogłoby pozostać tajemnicą i tekst lepiej by na tym wyszedł). Język jest poprawny, bez fajerwerków. Tłumaczenie – tak samo. Można by się paru drobiazgów przyczepić („odziedziczył ciemne kolory po swojej matce” czy podobne kalki), ale to potknięcia, których nie wyłapała redakcja. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tłumaczka próbowała uratować tekst, ale poległa, ponieważ „Pocałunku zdrajcy” uratować się nie da. To książka słaba, miałka, a jedyne, co jest w niej spektakularne, to zmarnowany potencjał.

Dział: Książki
niedziela, 29 październik 2017 01:34

Młody świat

Tajemnicza choroba zabija wszystkich dorosłych i dzieci. Wydaje się, że okres dojrzewania, to jedyna skuteczna broń przeciwko rozprzestrzeniającej się epidemii. Jak jednak poradzą sobie młodzi ludzie w zupełnie nowym, rządzącym się własnymi prawami świecie.

Kiedy umarli dorośli, rozpoczęła się era anarchii. Młodzież połączyła się w grupy, tworząc plemiona, które żyły na bardzo różnych, często niezwykle brutalnych zasadach. Nastolatkowie znaleźli broń, zabijają się nawzajem, walczą o pożywienie. Najlepiej zorganizowanym społeczeństwem wydaje się być grupa zamieszkująca okolice Placu Waszyngtona. Gdy jednak ich przywódca umiera, a jego rolę dziedziczy młodszy brat, sprawy zaczynają się komplikować. W międzyczasie ich tajna broń, Mózgowiec, chłopak o bystrym, genialnym umyśle, znajduje wzmiankę o artykule, dzięki któremu być może będzie umiał wyjaśnić przyczyny powstania choroby, a może nawet ją wyleczyć. Jak bardzo zmienia się spojrzenie na świat, gdy okazuje się, że zamiast żyć kolejne dwa, trzy lata, możesz przed sobą mieć jednak całe życie?

„Młody świat” jest reklamowany jako powieść reżysera Sagi Zmierzch, części „Księżyc w nowiu” (chociaż nie wiem, czy to akurat taka zaleta) oraz współautora scenariusza filmu „Łotr 1”. Znacznie bardziej jednak przemawia do mnie „Złoty kompas”, a nawet „American Pie”. „Młody świat” to literacki debiut Chrisa Weitza.

Książka pisana jest naprzemiennie z punktu widzenia Donny i Jeffersona. Wspólnie z przyjaciółmi podróżują po wyniszczonej Ameryce, odkrywając coraz to bardziej przerażające zbrodnie.  Wydaje się, że tylko oni nie są wrogo nastawieni i przejmują się jeszcze jakimikolwiek prawami człowieka. Wszyscy sobie jakoś radzą lub przynajmniej bardzo się starają, ale nie potrafią stworzyć świata, w którym ktokolwiek dobrowolnie chciałby kiedykolwiek żyć.

Chris Weitz w plastyczny sposób stworzył mroczną, postapokaliptyczną rzeczywistość. Jego powieść trzyma w napięciu, wciąga i zaskakuje. Pisarz bardzo trafnie wcielił się w role nastoletnich bohaterów, stworzył ich osobowości i wyeksponował towarzyszące im emocje. Książkę czyta się szybko, a akcję śledzi się z zapartym tchem.

Jeżeli lubisz dobre, młodzieżowe dystopie, to „Młody świat” jak najbardziej powinien przypaść Ci do gustu. Ma ciekawą, rozbudowaną, ale jednocześnie niezawiłą fabułę. Bohaterowie powieści są przedstawieni niezwykle realistycznie, a stworzony przez Chrisa Weitza świat żyje swoim własnym życiem. Polecam i niecierpliwie czekam na kolejne książki z serii.

Dział: Książki
środa, 16 sierpień 2017 10:27

Mroczny sekret - Tui T. Sutherland

Dzisiaj premiera tomu czwartego młodzieżowej serii Skrzydła ognia od Wydawnictwa Mag.

Coś niedobrego kryje się w mrokach...
Tajemnicze Nocoskrzydłe wszystko ukrywają, począwszy od własnego domu i królowej, a skończywszy na wyborze sojuszniczki w wojnie. Teraz porwały własne smoczę przeznaczenia. Gwiezdny Lotnik jest podekscytowany i przerażony perspektywą poznania swojego plemienia.

Dział: Książki
wtorek, 25 lipiec 2017 14:53

Baśnie osobliwe

Baśnie osobliwe to piękno w czystej postaci. Piękno dla oka i piękno dla ducha.

Książka jest niezwykle trafnym uzupełnieniem trylogii o osobliwych dzieciach Pani Peregrine. Fani osobliwców na pewno kojarzą mądrego Millarda Nullingsa i jego opowieści. Na pewno pamiętają także wspominane przez dzieci baśnie oraz to, jaką one stanowiły dla nich wartość. W tym zbiorze mamy niewątpliwy zaszczyt poznać je dokładniej, do tego opowiedziane przez Millarda, który większą część swojego osobliwego życia poświęcił na ich zgłębianie, kolekcjonowanie i rozpowszechniane. Baśnie te stanowią niewątpliwe jestestwo osobliwców.

Pierwsze co mnie zachwyciło w tym zbiorze to przepiękne wydanie. Złocone ornamenty na okładce zawładnęły mną całkowicie. A to był dopiero początek! Wewnątrz książka jest równie zdobna jak jej okładka. Czarno-białe ilustracje, złoty tusz w przypisach i tytułach rozdziałów, zdobione inicjały.  Niby prostota, a jednak zachwyca. Długo nie mogłam oderwać oczu od rysunków, które mimo że pozbawione kolorów, zachwycają mnogością detali. Książka urzeka swym fizycznym pięknem.

Przedmowa samego Millarda jest ciekawym wstępem do baśni i przygotowuje czytelnika na spotkanie z tym niezwykłym dziełem. Jego przypisy uzupełniają historię i pomagają zrozumieć zawiłość historii. Każda z baśni, a jest ich 10, opowiada o ważnych wydarzeniach z historii osobliwców. Przenoszą nas one w czasie, uzupełniają naszą wiedzę na temat ich świata i rzucają sporo światła na zawiłą naturę odmieńców. Millard opowiada nam o mniej znanych pierwszych osobliwcach i ich życiu, ale także przytacza znane nam już z trylogii historie. I tak możemy na przykład dokładnie zgłębić zagadnienie powstania pierwszych ymrynek i ich rady. W książkach nie raz było o tym wspomniane, jednak nigdy nie było nam dane poznać szczegółów. Tutaj mamy ku temu okazję. Dodatkowo poznajemy także proces powstawania pierwszych pętli czasowych. A pamiętacie londyńskie gołębie? Ich historia również nierozerwalnie łączy się z osobliwcami, o czym mamy okazję dowiedzieć się z baśni „Gołębie od Świętego Pawła”. Po jej przeczytaniu wszystkie dotyczące ich szczegóły wskakują na właściwe miejsce, co daje nam pełne zrozumienie ich zachowań z drugiej części trylogii. Moją ulubioną jednak jest baśń o olbrzymie Cuthbercie. Zapewne kojarzycie jego historię z „Miasta cieni”. Tu mamy ją całą, więc możemy poznać jego losy dokładniej. Czytanie jej sprawiło mi o tyle przyjemność, że dokładnie pamiętałam jak bardzo Cuthbert przyczynił się do uratowania bohaterów książki. Poza tym był po prostu bardzo sympatyczny.

Każda z baśni opowiada o innym osobliwcu i jego przedziwnych losach. Możemy poznać ich nowe moce, o których nie było wspomniane nic w książkach. Dzięki tym opowieściom mamy lepszy wgląd w historię osobliwców. Muszę przyznać, że ten zbiór baśni rzuca dużo światła na przygody Jacoba i Emmy, pozwala lepiej zrozumieć ich świat i jest ciekawym uzupełnieniem całości. Wprowadzenie do nich osoby Millarda Nullingsa w roli narratora dodaje temu zbiorowi wiarygodności, gdyż jak wiemy Millard był strażnikiem osobliwych baśni. Poza tym, jego postać dodaje baśniom tajemniczego charakteru. Podczas czytania miałam nieodparte wrażenie wyróżnienia mojej osoby poprzez dopuszczenie mnie do poznania tajemnic osobliwców. Czułam się tak, jakby Millard otwierał przede mną swoją duszę ufając, że jestem godnym odbiorcą. Może to trochę na wyrost filozoficzne, jednak magia tej książki obezwładnia. Poza tym każdy fan osobliwców zdaje sobie sprawę, jak ogromną wartość emocjonalną i historyczną miały dla nich baśnie, więc możliwość obcowania z nimi można odebrać jako przywilej.

Czy zatem zbiór ten ucieszy tylko znających losy Pani Peregrine? Otóż nic bardziej mylnego! Dla fanów będą bonusem, dla nie zaznajomionych z tematem – ciekawostką. Są one na tyle uniwersalne, że nawet małe dzieci znajdą w nich coś dla siebie. W końcu są to baśnie, a te jak wiadomo zawsze zawierają pierwiastek i magii i mądrości. Baśnie są piękne i przejmujące, a niektóre wręcz niepokojące. Pokazują jak wiele musi znieść człowiek, który różni się od innych. Uczą one także o wytrwałości, oddaniu, wierności własnym przekonaniom i pewności siebie. Jest to zatem lektura dla każdego, bez względu na wiek czy powiązanie z osobliwcami. I jak to powiedział sam Millard: „jestem żywym dowodem na to, że baśnie nie tracą na przydatności pomimo upływu lat”.

Dział: Książki

Nakładem wydawnictwa Papierowy Księżyc oraz pod patronatem Secretum ukazało się wznowienie pierwszego tomu trylogii "Grisza", która urzeka niezwykle barwnym światem i wciągającą miksturą przygód, magii i emocji. "Cień i kość" autorstwa Leigh Bardugo, to jeden z największych bestsellerów młodzieżowego fantasy ostatnich lat.

Dział: Patronaty