Rezultaty wyszukiwania dla: krymina
Szubienicznik
Jacka Piekary nie trzeba nikomu przedstawiać, pisarz ma od lat ugruntowaną pozycję na polskiej scenie fantastycznej. Znany jest przede wszystkim jako autor niezrównanego cyklu inkwizytorskiego o okrutnym, ale niedającym się nie lubić inkwizytorze Mordimerze Madderinie. Ponadto, kilka lat temu pisarz rozpoczął swoisty romans z Polską szlachecką, czego efektem był wzbudzający nieco kontrowersji „Charakternik". Jak widać, Piekara rozsmakował się w sarmackich klimatach, co zaowocowało najnowszą powieścią o dosyć enigmatycznym tytule „Szubienicznik".
Autor przenosi czytelnika do siedemnastowiecznej Polski stojącej złotą wolnością szlachecką, zgodnie z którą panowie bracia własne prawa szablami stanowili. Młody podstarościc Jacek Zaremba przybywa w gościnę do majętnego i szanowanego stolnika Ligęzy. Ku jego zaskoczeniu, zamiast wesołej kompanii sąsiadów, którzy zwykle gościli u zamożnego szlachcica, zastaje tam skromne i dość oryginalne grono gości. Stary Ligęza w tajemnicy zwierza się Zarembie, że żadnego z owych oryginałów nie zapraszał, mało tego – żadnego z nich nigdy wcześniej nie widział na oczy. A jednak każdy z nich przywiózł ze sobą pisemne zaproszenie opatrzone jego podpisem i pieczęcią. Zaremba zobowiązuje się pomóc staremu szlachcicowi w rozwiązaniu tej niezwykłej zagadki.
„Szubienicznik" jest dosyć klasyczną powieścią szkatułkową, perfekcyjnie przy tym dopracowaną i dopieszczoną w każdym szczególe. Akcja głównego wątku toczy się powoli, wręcz leniwie. Pierwsze rozdziały są nieco ospałe i mogą nieco rozczarować czytelników przygotowanych na gwałtowne zwroty akcji. Jednak w miarę czytania wydarzenia nabierają tempa, a we wplecionych w główną oś fabuły pobocznych historiach, pędzą wręcz na złamanie karku. Skontrastowanie statycznej akcji rozgrywającej się na dworze Ligęzy z barwnymi, dramatycznymi, a czasem mrocznymi opowieściami jego niezwykłych gości zaowocowały bardzo dobrze uzupełniającym się połączeniem.
Piekara już od pierwszych stron czaruje czytelnika językiem, świetnie dopasowanym do opisywanych przez niego siedemnastowiecznych realiów. Bohaterowie posługują się barwną staropolszczyzną, okraszoną gdzieniegdzie łacińskimi wtrąceniami, która brzmi jednak niewymuszenie i naturalnie, zupełnie jakby autor posługiwał się nią na co dzień.
To właśnie takie elementy jak staropolska składnia i sposób wysławiania się postaci,a także rewelacyjnie i z pietyzmem oddane realia epoki sprawiają, że „Szubienicznik" to pełnokrwista powieść historyczna. Przedstawione przez autora ówczesne zwyczaje i obyczaje stanowią barwne tło dla rozgrywających się wydarzeń. Świetnie też pokazana została mentalność szlachciców, wraz z ich licznymi zaletami, jak i nie mniejszą ilością przywar. Piekara nieco ironicznie odmalowuje panów braci, dla których „szlachecka fantazja" najczęściej oznacza przetrwonienie całego majątku na wystawne biesiadowanie, kończące się zwykle tłuczeniem kryształowych kielichów i strzelaniem do portretów na ścianach. Z drugiej jednakże strony nie brak tu i poważnych dyskusji nad losem kraju, w którym każdy sobie zdaje się być panem.
Jednak największą zaletą powieści są bez wątpienia nietuzinkowi, barwni i dopracowani bohaterowie. Jacka Zaremby właściwie nie można nie polubić – jest inteligentny, ambitny, spostrzegawczy i dowcipny, potrafi dostrzec to, co innym umyka w ferworze dyskusji czy pijatyk. Jednocześnie jest nieco zarozumiały i nie potrafi trzymać języka za zębami (przez co potrafi napytać sobie biedy), a jedyne co go naprawdę przeraża to wizja utraty wolności kawalerskiej (z której uroków korzysta wyjątkowo często). Nie mniej interesujący są także pozostali bohaterowie, zwłaszcza goście przebywający w domu stolnika Ligęzy, o których wiadomo jednak znacznie mniej – jedynie tyle, co sami ujawniają.
Właściwie jedynym zastrzeżeniem, jakie mam wobec książki jest brak informacji, że jest to pierwsza część cyklu. W chwili, gdy zdawałoby się akcja zmierza ku rozwiązaniu, powieść urywa się wielkim napisem „Koniec tomu I", a następuje to w tak dramatycznym momencie, że aż zgrzytnęłam zębami. Zdecydowanie wolałabym być przygotowana na to, że historia ta nie zakończy się w jednym tomie, będzie zaś kontynuowana w kolejnych.
Podsumowując, „Szubienicznik" to pasjonująca powieść historyczna z wątkiem kryminalnym, która z pewnością będzie świetną lekturą dla wszystkich fanów gatunku. Z niecierpliwością wypatruję kolejnego tomu, mam nadzieję, że autor nie pozwoli nam nie niego zbyt długo czekać!
Premiera: "Nocny śpiew ptaka"
"Nocny śpew ptaka" to kolejny kryminał spod pióra finalistki nagrody dla najlepszej powieści roku Szwedzkiej Akademii Literatury Kryminalnej, a zarazem kontynuacja serii z komisarz Ann Lindell. Powieść swoją premierę będzie miała już 20 listopada!
Wszystko zostaje w rodzinie
"Wszystko zostaje w rodzinie" to już czwarty z kolei tom przygód Dory Wilk - byłej policjantki, a obecnie mieszkającej w magicznym, równoległym świecie (alternatywnym Toruniu) czarownicy. Planowo ma ukazać się sześć tomów serii.
Wśród wilkołaków i wampirów z Trójprzymierza nie dzieje się najlepiej. Wszczynają bójki, popełniają samobójstwa - nikt nie wie dlaczego. Istnieje oczywiście tylko jedna osoba, która może im pomóc. Jest nią pewna bardzo utalentowana wiedźma. Dora bezustannie powiększa swoją i tak już ogromną i dziwną rodzinę, a ze strony na stronę zdobywa również kolejnych adoratorów. Najbliżsi zawsze mogą liczyć na jej opiekę i troskę, a tym "złym" oczywiście zostaną skopane tyłki.
Wraz z bohaterką lepiej poznajemy, wykreowane w poprzednich tomach, drugoplanowe postacie. Dowiadujemy się jeszcze więcej na temat watahy wilków (której Dora została w drugim tomie honorowym alfą) oraz wampirzych zwyczajów (wiedźma ma już swój własny klan). Pojawia się też kilka nowych, interesujących postaci. Jeżeli jednak wziąć pod uwagę jedynie akcję, to w czwartym tomie przygód Dory dzieje się najmniej.
Wydarzenia z początku toczą się wartko, tylko po to by w trakcie czytania przekształcić się w niemalże obyczajowe (a już z pewnością romantyczne) rozterki. Szczerze przyznam, że bardziej podobały mi się te wcześniejsze, pełne niedomówień i podtekstów tomy, które miały znacznie mniej wspólnego z gatunkiem paranormal romance, a więcej z fantastycznym kryminałem.
Seria stworzona przez Anetę Jadowską jest pomysłowa i pełna humoru. Zawiera jednak zbyt wiele banałów, naciąganych zwrotów akcji, a jej główna bohaterka nie ma żadnych wad. To właśnie wokół niej krąży cały wykreowany świat. Właściwie cała reszta rzeczywistości jest pusta, bo tam gdzie nie ma Dory, życie nie istnieje - i wcale nie mam tu namyśli pierwszoosobowej narracji.
"Złodziejem dusz" byłam oczarowana. Książka, choć nieco naiwna, wciągnęła mnie w swoją głębię. Kolejne tomy podobały mi się nieco mniej, ale czytałam je z równą przyjemnością. Nie mogę niestety tego samego powiedzieć o czwartej części "Wszystko zostaje w rodzinie". To po prostu nie było już to samo. Zabrakło tych elementów, które w całej serii lubiłam najbardziej. Mam nadzieję, że kolejny tom "Egzorcyzmy Dory Wilk" sprawi, że znowu się w cyklu zakocham. Jestem także przekonana, że każdy kto zaczął przygodę z serią i spodobał mu się pierwszy, dość niekonwencjonalny tom, z przyjemnością będzie czytanie fantastycznego cyklu spod pióra Anety Jadowskiej kontynuował.
Bogowie muszą być szaleni
Równolegle, obok zwyczajnego Torunia, położony jest Thorn – miejsce egzystencji wampirów, wilkołaków, bóstw i magicznych stworzeń. Oraz oczywiście Dory Wilk – byłej policjantki, obecnie mieszkającej pod jednym dachem z diabłem i aniołem czarownicy, która odziedziczyła różne rodzaje magii i wiele innej spuścizny.
Kłopoty w raju. Najpierw choruje Joshua, potem wampiry zaczynają mieć bliżej niesprecyzowane roszczenia wobec Dory, która na dodatek śni o koszmarnej wojnie i trupach najbliższych. Wreszcie ktoś uparcie zaczyna nastawać na życie anioła. Pojawiają się problemy, wydawałoby się, nie do rozwiązania. Oczywiście jednak nie dla Dory, jej zmarłej setki lat temu prababci, Mirona i Joshui.
Początek powieści jest świetny. Akcja toczy się wartko, jest zabawnie, pojawia się tajemnica. Wszystko jednak rozwiązuje się już w pierwszych rozdziałach. Wampirze problemy, rozmowa z przedstawicielami rady, puff – napięcie prysło, komedia powróciła, wiadomo już o co chodzi i możemy pokusić się o odgadnięcie co będzie dalej. Bohaterka nabywa coraz większą ilość supermocy, a w treści pojawiają się coraz to nowe banały.
Nie – książka nie jest zła. Podczas czytania bawić się można świetnie. Postacie są w większości ujmujące. Dora to bohaterka ciekawa, choć nieco chaotyczna. Humor towarzyszy czytelnikowi niemalże na każdej stronie. Pomysłów na urozmaicenie fabuły również nie zabrakło. Największym problemem tej historii, tak samo jak i poprzedniej, jest wątek kryminalny. Sprawia wrażenie dość nijakiego – stworzonego trochę na siłę, żeby coś się działo. Mocną stroną Anety Jadowskiej są opisy relacji pomiędzy bohaterami i na tym opiera się cała powieść. Pisarka tworzy je w sposób rewelacyjny.
„Bogowie muszą być szaleni” bardzo szybko i przyjemnie się czyta. To taka lektura, po którą sięga się by umilić sobie czas. Nie przepadam za długimi seriami, ale mam nadzieję, że cykl o Dorze Wilk nie wypali się przy którejś książce i każda kolejna będzie równie czarująca. Choć „Złodziej dusz” podobał mi się nieco bardziej i w drugim tomie nie zabraknie unikalnej, otaczającej powieść aury. Pisarka darzy swoich bohaterów ciepłymi uczuciami i to wyraźnie na stronach powieści widać.
Jeżeli komuś brakuje w życiu powodów do śmiechu, to seria o Dorze Wilk z pewnością jest w stanie rozwiązać ten problem. „Bogowie muszą być szaleni” to książka lekka i przyjemna. Pozwalająca rozluźnić się i zapomnieć o własnych, zarówno tych ogromnych jak i mniej poważnych problemach. Miłe, pełne magii, oderwanie się od zwykłej codzienności.
Złodziej dusz
Obok siebie istnieją dwa światy – ten zwyczajnych ludzi oraz taki, w którym żyją wszystkie nadnaturalne istoty. Wraz z bohaterką przenosimy się do alternatywnego Torunia, a właściwie Thornu. Brama znajduje się nieopodal ruin zamku krzyżackiego. Teodora – zdrobniale Dora lub Ti stara się należeć do obu tych światów. Z urodzenia jest wiedźmą, po matce kapłanką płodności, po ojcu natomiast odziedziczyła magię północnego wiatru. Ciężko jest jej ukrywać się wśród zwyczajnych śmiertelników, ale to właśnie wśród nich żyła w niewiedzy aż osiemnaście lat. Dopiero później w pełni poznała swoje dziedzictwo.
Bohaterowie w powieści są ujmujący. Teodora ponad wszystko ceni sobie przyjaźń. Obok zwykłego morderstwa i śledztwa toczonego przez toruńską policję pojawia się nadprzyrodzony wątek kryminalny. Ktoś porywa magiczne istoty, by wyssać z nich magię. Oczywiście główna bohaterka zostaje we wszystko sprytnie wplątana i obie sprawy stara się równolegle rozwiązać. Po drodze do rozwikłania zagadek oprowadza czytelnika po pełnym nadnaturalnych istot świecie – wraz z nią odwiedzamy siedzibę wilkołaków, wampirów, wiedźm, poznajemy również inne ciekawe istoty, a także dowiadujemy się, co różni odmienne „klasy" władające magią i tak naprawdę po drodze po prostu doskonale się bawimy.
Joshua jest aniołem, Miron natomiast diabłem – przyjaźnią się od wczesnego dzieciństwa, kiedy to razem kradli jabłka w sadzie. Dora trzyma się z nimi dopiero od pięciu lat, ale to właśnie oni są jej rodziną i niestrudzenie towarzyszą kobiecie w śledztwie, zawsze u jej boku by móc ją obronić. Fabuła powieści jest banalna i zdecydowanie niepoważna, wiele zdarzeń łatwo przewidzieć, a wątki nie są jakoś specjalnie zagmatwane i nawet jeżeli brzmi to jak wada, to ja właśnie książkę pokochałam dzięki temu! Autorka najwyraźniej zaplanowała cykl czysto rozrywkowy i chwała jej za to! Żadnego moralizowania ani zbytecznych mądrości (chyba, że wliczymy próbę nawracania sąsiadów przy pomocy Radia Maryja) w powieści nie ma. Nie brakuje w niej jednak ciepła i przyjemnego klimatu. Przygoda, akcja i humor wplecione w fabułę wyważone zostały wręcz perfekcyjnie. To samo dotyczy opisów. Nie są przesadzone, a jednak bez problemu pobudzają wyobraźnię czytelnika. Literatury klasy światowej w książce Anety Jadowskiej szukać można na próżno, ja jednak jestem zdania, że wieczór lepiej spędzić z dobrą fantastyką niż poważnym, zasmucającym i zmuszającym do intensywnego myślenia dziełem.
Czy książka jest popularnym w ostatnich czasach paranormal romance? I tak i nie – ponieważ zależy to od tego jak ściśle zdefiniujemy tego typu powieści. Dla miłośników klasycznej fantastyki dobra wiadomość – nie ma w Złodzieju Dusz wiecznej, nieśmiertelnej miłości, aczkolwiek znajdziemy w powieści wątki romantyczne jak również autorka odrobinę ociera się o erotykę. W treści nie ma jednak nic, co zagorzałych przeciwników romansów przyprawiałoby z miejsca o mdłości. To przygoda i prawdziwa przyjaźń w powieści przyciąga uwagę, nie wydumana, perfekcyjna miłość.
O fizis książki niewiele mogę powiedzieć, ponieważ otrzymałam wersję mocno przedpremierową, natomiast o stylu autorki chętnie się wypowiem. Czyta się rewelacyjnie! Może nie od pierwszych stron, ponieważ powieść zaczyna się normalnym, regularnym wątkiem kryminalnym, a ja za takimi nie przepadam, ale już przy następnym rozdziale treść wciągnęła mnie tak, że nie mogłam się od niej oderwać.
Aneta Jadowska urodziła się w 1981 roku, ukończyła filologię polską i obroniła doktorat z literatury. Od 2000 roku mieszka w Toruniu, o którym właśnie pisze w Złodzieju Dusz. Przed debiutem w Fabryce Słów, jej opowiadania ukazywały się na łamach czasopism.
Moja opinia i zachwyt w tym wypadku są rzeczą bardzo subiektywną, ponieważ po prostu uwielbiam tego typu książki. Natomiast obiektywnie mogę powiedzieć, że styl pisarki jest lekki i naprawdę to co stworzyła przyjemnie się czyta (lub może lepszym słowem byłoby pochłania). Zapraszam i zachęcam do zwiedzania magicznego Torunia takim, jakim widzi go autorka Złodzieja Dusz. Przygoda zdecydowanie jest ciekawa i warta tego, by poświęcić na nią czas.
Wieczór autorski Adama Cioczka
Wydawnictwo Videograf zaprasza miłośników dobrych kryminałów na spotkanie z Adamem Cioczkiem – autorem książki „Koniec gry".
Anioły śniegu
Panująca od kilku lat moda na skandynawskie kryminały sprawiła, że za ich pisanie zabrali się nie tylko Norwegowie i Szwedzi, ale także Amerykanie. Do księgarń trafiła właśnie debiutancka książka Jamesa Thompsona, „Anioły Śniegu", pierwszy tom cyklu, którego głównym bohaterem jest fiński inspektor, Kari Vaara.
Akcja powieści rozgrywa się w północnej Finlandii, w małej miejscowości za kręgiem polarnym, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Trwa właśnie kaamos, najzimniejsza i najbardziej ponura pora roku w tej części świata, dwa tygodnie całkowitej ciemności, gdy słońce nie pojawia się nawet na chwilę. Jedyną atrakcją miasteczka jest dosyć ekskluzywny kurort narciarski, którym zarządza amerykańska żona inspektora, Kate. Często pojawia się tu śmietanka towarzyska i celebryci, m.in. aktorka filmów klasy B, imigrantka z Somalii, Sufia Elmi. Wkrótce jej bestialsko okaleczone zwłoki zostają znalezione w pobliżu farmy reniferów, a rany na ciele sugerują morderstwo na tle seksualnym i rasowym. Prowadzenie śledztwa przypada w udziale Vaarze, który dosyć szybko typuje podejrzanych. Wśród nich są: jego była żona i jej partner, dla którego go porzuciła oraz syn znanego bogacza, notowany przestępca seksualny. Inspektor miota się między kolejnymi teoriami, a wkrótce dochodzi do kolejnej zbrodni...
Niewątpliwie największym plusem książki jest atmosfera, jaką udało się stworzyć autorowi. Bardzo łatwo można wczuć się w mroźny, ponury klimat tego miejsca, a poczucie beznadziei i osamotnienia, towarzyszące jego mieszkańcom udziela się także czytelnikowi. „Anioły Śniegu" to pierwsza powieść, jaką przeczytałam, której akcja dzieje się w Finlandii i z dużą przyjemnością chłonęłam liczne informacje na temat kultury i codziennego życia jej mieszkańców. Choć autor jest Amerykaninem, od dwunastu lat mieszka w Helsinkach wraz ze swoją żoną Finką, co z pewnością pozwoliło mu poznać Finlandię niemalże od podszewki. Thompson przedstawił Finów tak, jak sam widzi ich na co dzień – jako ludzi dobrych i uczciwych, ale jednocześnie niezwykle skrytych i zamkniętych w sobie, wykazujących dużą tendencję do wpadania w depresję. Ukazał ich skryty rasizm oraz dwa problemy, z którymi od lat boryka się całe fińskie społeczeństwo – najwyższy w Europie (o ile nie na świecie) wskaźnik samobójstw, zwłaszcza wśród młodych ludzi oraz powszechny alkoholizm. Niezbyt to optymistyczna wizja i mam szczerą nadzieję, że nieco przerysowana.
Główny bohater to tradycyjnie już policjant po przejściach i problemami emocjonalnymi, choć z tych ostatnich powoli wychodzi dzięki wsparciu drugiej żony. Kari Vaara wzbudza sympatię, naprawdę zależy mu na wymierzeniu sprawiedliwości i jest zaangażowany w prowadzenie śledztwa. Problem w tym, że chyba nie do końca wie, jak to zrobić. Dwukrotnie aresztuje tego samego podejrzanego, w międzyczasie wypuszczając go i pijąc z nim wódkę; wyciąga błędne wnioski i snuje teorie w zasadzie nie poparte faktami, co ostatecznie skutkuje śmiercią niewinnej osoby; a wynik śledztwa zaskakuje go o tyle, że nie wpada na niego sam, bo morderca osobiście się ujawnia... Może autorowi zależało na tym, by pokazać, że Vaara jest jedynie człowiekiem, a nie supermanem, który w dwie godziny samodzielnie rozwikła każdą sprawę i jeszcze wsadzi winnego za kratki? Nie do końca mnie to jednak przekonuje, choć nie zmienia to faktu, że całość wciąga i czyta się szybko i przyjemnie.
Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów książki nasunęło mi się także pytanie, czy Thompson miał kiedykolwiek bliższy kontakt z kobietą w ciąży. Zdaję sobie sprawę, że w zasadzie co kraj, to nieco inne lekarskie zalecenia i wytyczne w sprawie tego, co w tym stanie można robić, a czego unikać. A jednak ciężko jest mi sobie wyobrazić ciężarną, która bardzo stara się o siebie dbać, ale jednocześnie pije alkohol (bo dopiero pod koniec ciąży trzeba z niego zrezygnować) i jeździ na nartach, mimo że w biodro ma wstawioną metalową śrubę po wcześniejszym wypadku. Możliwe, że się czepiam, ale cóż...
Powieść napisana jest z perspektywy głównego bohatera, który jednocześnie jest także narratorem. Pozwala to na lepsze zrozumienie jego intencji i silnych emocji, jakie nim targają. Autor używa krótkich, prostych zdań, w które wplata fińskie słowa, co stanowi ciekawe urozmaicenie. Wydanie książki jest całkiem przyzwoite – dosyć solidna okładka (miękka, ale ze skrzydełkami) i jedynie nieliczne literówki. Na końcu powieści znajduje się pierwszy rozdział drugiego tomu z cyklu o Karim Vaarze zatytułowany „Łzy Lucyfera", który ukaże się już we wrześniu bieżącego roku. Nie przepadam za tego rodzaju promocją nowej książki, wolę przeczytać interesujący opis, choć domyślam się, że niektórych taki fragment zachęca do sięgnięcia po daną lekturę.
Na okładce możemy przeczytać entuzjastyczną reklamę, że „taki kryminał napisałby Simon Beckett, gdyby mieszkał za kręgiem polarnym". Drażnią mnie takie porównania, gdyż niezwykle rzadko jest w nich choćby kropla prawdy. Jedyny element, jaki łączy tych dwóch pisarzy, to szczegółowe opisy sekcji zwłok i na tym koniec. Thompson to zdecydowanie nie drugi Beckett, choć z pewnością obiecujący autor kryminałów i powinno się pozwolić mu pracować samodzielnie na swoje nazwisko.
„Anioły śniegu" może nie powalają na kolana, ale z pewnością zapewnią rozrywkę wielbicielom kryminałów, zwłaszcza skandynawskich. Nie polecam jedynie młodym czytelnikom ze względu na sporą dawkę brutalnego opisu okaleczonych zwłok oraz bardzo wyraźnie podkreślony motyw seksualny opisywanego morderstwa.
Pomóż wydać komiks!
Dorota Kuśnierz chce uzbierać pieniądze na druk komiksu "Komisarz Sigaro". Zawierać on będzie 150 stron plus 10 stron dodatków. Komiks ten jest jednotomówką, narysowaną w stylu starych kreskówek i inspirowane Japońskimi komiksami (komiks mangopodobny). Gatunek - kryminał.
Sam komiks nie znalazł wydawcy, dlatego postanowiłam szukać wsparcia u fanów i czytelników - pisze autorka. - Mam nadzieję, że ten komiks ujrzy światło dzienne już w przyszłym roku. Komiks jest w trakcie realizacji. Na obecną chwilę została narysowana połowa komiksu, przypuszczalny koniec projektu będzie w kwietniu/maju 2015.
Portal Secretum objął projekt patronatem medialnym.
Rosemary znaczy pamięć
Chociaż Agata Christie urodziła się w 1890 roku, to jej książki do dzisiaj są jednymi z najbardziej poczytnych kryminałów na świecie. I nic dziwnego. Pisarka posiadała niewątpliwy talent i wenę, by bezustannie tworzyć kolejne powieści.
Gdy umiera Rosemary, wszyscy są przekonani, że było to samobójstwo. Pewność tracą, gdy w podobnych okolicznościach ginie jej mąż. Co ważniejsze, właściwie wszyscy obecni na przyjęciu goście posiadają odpowiedni motyw. Jak więc naprawdę wyglądała cała historia?
Od dawna jestem wielbicielką Herkulesa Poirot i starszej pani Jane Marple, którzy w cudowny, intrygujący sposób rozwiązują wszelakie zagadki kryminalne. "Rosemary znaczy pamięć" to jednak zupełnie inna książka. To osobny, nie powiązany z nimi kryminał. Nie znaczy to jednak, że jest gorsza - wręcz przeciwnie - to jedna z tych historii, w których pisarka pokazuje swój prawdziwy talent.
Świetną rozrywką podczas czytania książek Agaty Christie jest odgadywanie kto mógł popełnić zbrodnię. Na końcu zawsze wszystko logicznie sie wyjaśnia, naprawdę jednak gdy nie zna się zbyt wielu powieści pisarki, nie sposób wytypować winnego. Choć niekiedy wydają się schematyczne - a niektórzy posuwają się wręcz do stwierdzenia, że gdy pozna się jedną z jej książek, to zna się już wszystkie - to wcale takie nie są. Oczywiście i Agacie Christie, jak zresztą każdemu, zdarza się gorsza i lepsza historia, wszystkie jednak niezmiernie wciągają, a po każdej kolejnej ma się ochotę na jeszcze.
Bohaterowie w "Rosemary znaczy pamięć" są żywi i bardzo barwni. Każdy ma swoją historię i swoje własne, prywatne obawy. Nikt nie jest płaski i papierowy. Oraz oczywiście co najważniejsze - wszyscy są w jednakowym stopniu podejrzani. Uwielbiam też styl w jakim tworzy autorka. Jest niepowtarzalny. Nieco ironiczny, z odrobiną humoru, lekki i przystępny. Kto by pomyślał, że urodziła się ponad sto lat temu.
Jak zwykle zbrodnia została wykreowana w szczegółowy i dokładny sposób. Ciekawy pomysł, a do tego świetnie przedstawiony. Myślę, że wielbiciele pisarki nie będą zawiedzeni również i tym tytułem - mimo że brakuje w nim ulubionych detektywów. To jedna z tych książek, które czyta się jednym tchem, nie rozstając się z nimi nawet na minutę. Z lektury jestem bardzo zadowolona. Umiliła mi czas, a do tego nie był on bezproduktywny, bo jak każda powieść spod pióra Agaty Christie i ta zmusiła do wysiłku moje szare komórki.
Parszywa Dwunastka
„- Wiem, że jestem zboczeńcem, ale nie jestem zboczeńcem takiego rodzaju. Jestem zboczeńcem z gatunku zrób - to - sam."
Mówi się, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, jeśli trwa to wystarczająco długo, nic już wtedy nie powinno być w stanie szokować ani zaskakiwać. Jednak kiedy twoje życie jest co chwile zagrożone, bo spotykasz na swojej drodze wariatów i groźnych przestępców, to na pewno nie spowszednieje ci praca oraz czas pomiędzy nią.
Stephanie powróciła do bycia łowczynią nagród i obecnie ma urwanie głowy z NS-ami. Osoby, za które poręczyła firma jej szefa, jakby zapadły się w ziemię, kolejne teczki przybywają, a pieniądze zaczynają się kończyć i naprawdę bardzo dobrze by było, gdyby udało się im dorwać kilku NS-ów. Do tego, jakby Steph miała mało problemów na głowie, Komandos wyjeżdża i nie ma z nim kontaktu, zaczyna ją śledzić wariatka podająca się za jego nową żonę, a jego z kolei policja, gdyż podobno porwał swoją córeczkę i gdzieś wywiózł. Plum nie wierzy w jego winę i zaczyna drążyć sprawę, co jak się okaże, nie będzie dla niej zbyt dobre.
To już czwarty tom przygód o łowczyni nagród wydany w tym roku (ogólnie jest ich dwanaście), a piąty jest zaplanowany na sierpień. Wydawnictwo Fabryka Słów nie próżnuje i bardzo dobrze, bo chociaż na koncie Janet Evanovich ma już tyle tomów, to nadal potrafi zaskoczyć, rozbawić oraz sprawić, że ma się ciarki na plecach.
Zabierając się za pisanie opinii o omawianej publikacji uświadomiłam sobie, że ponownie będę musiała się powtarzać. Bowiem amerykańska powieściopisarka w dalszym ciągu umiejętnie kluczy pomiędzy gatunkami i połączenie kryminału, romansu, sensacji oraz komedii w jej wykonaniu jest niesamowite. Sceny są na przemian lub też w tym samym czasie absurdalne, komiczne, wywołujące dreszcze oraz szybsze bicie serca, gdy pojawia się czysty testosteron w postaci dwóch mężczyzn. Połączenie takie nie zawsze wychodzi dobrze, ale Evanovich bez problemu udaje się wszystko połączyć w spójną oraz logiczną całość.
Dotychczas pierwsze skrzypce zawsze grała Steph, ale tym razem czeka wszystkich zaskoczenie, bo oto na główny plan wysuwa się postać Komandosa (nie żebym narzekała) i będzie można trochę więcej się o nim dowiedzieć. Niewątpliwym atutem autorki jest w każdej części duża dawka humoru, lekki styl oraz pomysłowość i kreatywność w tworzeniu nowych przygód głównej bohaterki. Plusem jest również dobrze rozwinięty wątek kryminalno-sensacyjny, pisarka prawie do samego końca kluczy i ujawnia tylko tyle, ile uważa za słuszne, tym samym zmuszając do rozmyślania kto, co i dlaczego.
Jeśli chodzi o bohaterów, to i w tym przypadku autorka spisała się doskonale, za każdym razem napotykam na prawdziwy kalejdoskop osobowości i chociaż wydaje mi się, że niektóre z nich znam bardzo dobrze, to i tak potrafią mnie zaskoczyć i sprawić, iż zbieram szczękę z podłogi. Podoba mi się fakt, że każdy jest inny i niepowtarzalny. Bez niektórych nawet nie wyobrażam sobie dalszych historii. Na przykład babci Mazurowej ze swoim zachowaniem, Komandosa, którego było tak dużo, a jednak i tak za mało, no i Luli powalającej mnie ze śmiechu na łopatki. Do tego Stephanie ze swoim szczęściem do popadania w kłopoty i uczuciem do dwóch mężczyzn. Jednocześnie silna, uparta, urocza, wzbudzająca u mężczyzn potrzebę ochrony, a u mnie mnóstwo pokładów sympatii.
Po raz kolejny Janet Evanovich mnie nie zawiodła i zapewniła jazdę bez trzymanki uzupełnioną o niekontrolowane ataki śmiechu, ciarki na plecach w niebezpiecznych momentach oraz szybsze bicie serca, kiedy pojawia się Komandos, no i również Morelli. Spotkanie ze Steph i resztą bohaterów to jak wizyta bardzo dobrych przyjaciół – absorbująca, pochłaniająca i niezwykle intrygująca. Ich perypetie wciągają od samego początku i nie pozwalają odłożyć książki, dopóki nie przeczyta się ostatniego zdania. „Parszywą Dwunastkę" pochłonęłam w tempie ekspresowym przeżywając wszystkie wydarzenia razem z postaciami i żałuje tylko, iż książka nie jest grubsza, bo zdecydowanie za szybko się skończyła.
„Parszywa Dwunastka" to zdecydowanie jedna z lepszych książek z serii, zabawna, frapująca, pełna komicznych i nie tylko scen. Janet Evanovich nieustannie zaskakuje i jestem niemalże pewna, iż będzie tak jeszcze przez bardzo długi czas. Polecam ją sympatykom serii, jak i komuś, kto chce dopiero zacząć znajomość z łowczynią nagród – jeśli nie ma się możliwości czytania od pierwszego tomu, spokojnie można zacząć od każdego innego.
*str. 167