Rezultaty wyszukiwania dla: krymina
Wołanie grobu
Osiem lat to kawał czasu, choć gdy sobie uświadomimy, jak dawno kogoś nie widzieliśmy, jesteśmy bardzo zdziwieni- to już tyle lat? Naprawdę? A minęło tak szybko, za szybko... Nie pamiętamy oczywiście zbyt wielu wydarzeń z tamtego okresu, chyba że coś na tyle nas zszokowało lub zainteresowało w inny sposób, że nawet po tak długim upływie czasu jesteśmy w stanie podać konkretną datę. Tę pewność miał doktor David Hunter, antropolog sądowy- osiem lat temu uczestniczył w poszukiwaniu ciał kobiet ukrytych przed ludzkim okiem przez sprawcę na torfowisku. Osiem lat temu miał jeszcze w miarę normalne życie prywatne. Teraz doktor Hunter wciąż pracuje jako antropolog sądowy, choć po tragicznej śmierci jego żony i córki nic nie jest takie, jak powinno. Dziwi się na wieść, że seryjny morderca, z którym stanął oko w oko podczas poszukiwań na torfowisku, zdołał uciec z więzienia. Jest jeszcze bardziej zdumiony, gdy policjant -a prywatnie jego znajomy z przeszłości- informuje go, iż psychopata z dużym prawdopodobieństwem będzie polował na tych, którzy nawet w najmniejszym stopniu uczestniczyli w śledztwie przeciwko niemu. Początkowo doktor David Hunter przyjmuje te rewelacje z pewną dozą sceptyczności; jednakże już kolejne wydarzenia jasno pokazują, iż ktoś z przeszłości wciąż o nim pamięta. Co nie do końca go cieszy.
Lata temu, jeszcze gdy byłam regularną użytkowniczką mojej miejscowej biblioteki, natrafiłam na książkę o ciekawym tytule- Wołanie grobu. Wtedy tematyka antropologii sądowej była dla mnie bardzo mętna, nieznana. Postanowiłam więc to zmienić i skusiłam się na serię wydawaną wówczas przez wydawnictwo Amber. I choć od tej chwili minęło wiele lat, to wciąż pamiętałam o Davidzie Hunterze. Teraz, gdy wydawnictwo Czarna Owca postanowiło ponownie wydać serię o tym antropologu sądowym, postanowiłam wrócić do tej historii jeszcze raz- aby się przekonać, czy nadal będę taka pełna entuzjazmu, podziwu i poniekąd uwielbienia dla pióra pana Simona Becketta. I wiecie co? Troszkę się zmieniło, choć wciąż z przyjemnością zanurzam się w kryminalne historie tego autora.
Osiem lat temu David Hunter towarzyszył stróżom prawa podczas próby odnalezienia miejsc pochówków ofiar zbrodni seryjnego mordercy- miał je wskazać sam sprawca, ogromny mężczyzna, który bez problemu mógłby skręcić kark nawet dorosłemu, a co dopiero nastoletniej dziewczynie. Na miejscu okazuje się jednak, że sprawca ma problem ze wskazaniem grobów, a całe "spotkanie" kończy się jego próbą ucieczki. Tym razem mu się nie udało, ale już osiem lat później owszem. Jednak w tym późniejszym okresie życie antropologa sądowego wygląda już zupełnie inaczej- stracił swoją ufność we własne decyzje, w drugiego człowieka. Choć całkowicie zatapia się w pracy, to gdzieś tam z tyłu głowy wciąż brzmią mu głosy zmarłych bliskich. Nieustanne poczucie winy sprawia, iż doktor David Hunter nie może znaleźć sobie miejsca, a jedyną próbą odkupienia -w jego mniemaniu- własnych win staje się szukanie sprawiedliwości dla tych, którzy trafiali na jego stół. Nie do końca wierzy, że ktoś mógłby przez tak długi czas pielęgnować w sobie urazę do niego, skoro na torfowiskach był bardziej obserwatorem niż tym, który kierował jawne wyrazy wrogości ku seryjnemu mordercy. Ale czy ktokolwiek z nas wie, co dzieje się w umyśle psychopaty? Telefon od kobiety, która wówczas także znajdowała się na miejscu wydarzeń tylko udowadnia mu, że być może znalazł się na celowniku...
Co prawda Wołanie grobu to czwarta część "przygód" naszego doktora, ale bez obaw, nie pogubicie się w wydarzeniach. Autor nawiązuje do tego, co działo się wcześniej, więc każdy, kto niefortunnie rozpoczął maraton z Davidem Hunterem od tomu innego niż pierwszy, nie poczuje tego aż tak dosadnie. Sama książka jest dosyć rozwlekła, nie mamy tutaj konkretnego, bieżącego śledztwa, lecz sprawę sprzed lat, gdzie bohaterowie muszą bazować na swoich wspomnieniach czy starych notatkach. Zresztą, nikogo nie zamordowano- dopiero może do tego dojść, choć na sumieniach wówczas obecnych na torfowisku osób wciąż zalega ta sprawa sprzed lat. Te ciała, które wciąż domagają się pochówku z prawdziwego zdarzenia. Wbrew pozorom w tym śledztwie tkwi o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać. Może to nie skazany mężczyzna zamordował te kobiety... ? Niedopowiedzenia.
Nie powiem, książka przyciągnęła moją uwagę, acz trochę ze względu na sentyment do twórczości pana Becketta. Sama historia była trochę rozwlekła (jak już wspomniałam), lecz broniła się stylem pisarskim autora. Zresztą coraz częściej w thrillerach mamy do czynienia z przedstawicielami innych zawodów policyjnych, z antropologiem bardzo rzadko, tak więc można "przyjrzeć" się odrobinkę jego pracy- może nie akurat w tym tomie, ale w całej serii już na pewno. Jeżeli lubicie poznawać od podszewki działania policyjne antropologów i innych tego typu grup, to zapraszam do lektury książki. Myślę, że przypadnie Wam do gustu. Oczywiście polecam rozpocząć swoją podróż z Davidem Hunterem od tomu pierwszego!
Morderstwo w Orient Expressie
Chyba każdy czytelnik słyszał o słynnym belgijskim detektywie Herkulesie Poirot. Mimo że skrajnie różni się od postaci Sherlocka Holmesa, to jednak zyskał tak samą wielką sławę. „Morderstwo w Orient Expressie” to już ósma książka z jego przygodami, ale zdecydowanie najbardziej wszystkim znana przez wzgląd na bardzo nietypowy przebieg fabuły. Nic więc dziwnego, że to właśnie ten tytuł ukazał się w graficznej adaptacji.
Zarys fabuły
Prywatny detektyw Herkules Poirot w czasie podróży otrzymuje pilny telegram, mówiący, by jak najszybciej wracał do Londynu. Dzięki pomocy przyjaciela, który jest dyrektorem linii kolejowej, udaje mu się zarezerwować kuszetkę w tytułowym Orient Expressie. W pociągu przedstawiający się nazwiskiem Ratchett Amerykanin oferuje Poirotowi sporą sumę za odnalezienie autora listów z pogróżkami, które przychodzą pod jego adresem. Detektyw jednak odmawia. Śledztwa podejmuje się dopiero na prośbę przyjaciela, gdy okazuje się, że Ratchett został zamordowany.
Moja opinia i przemyślenia
Autorem scenariusza „Morderstwa w Orient Expressie” jest Benjamin von Eckartsberg, znany przede wszystkim jako scenarzysta serii „Gung Ho”. Rysunki wykonał Tsai Chaiko („Chronique des immortels”).
Uwielbiam książki z udziałem Herkulesa Poirota. To zdecydowanie moje ulubione tytuły spod pióra Agathy Christie. Dlatego z ogromną przyjemnością sięgnęłam po powieść graficzną, która jest adaptacją powieści „Morderstwo w Orient Expressie”, a zarazem trzecim komiksem z serii wydanej z okazji stulecia powieści pisarki. Mimo że „Tajemniczego przeciwnika” i „Noc w bibliotece” rysowali różni artyści, to jednak komiksy mają ze sobą wiele wspólnego. W przypadku „Morderstwa w Orient Expressie” jest jednak inaczej i kreska artysty Tsai Chaiko znacząco się wyróżnia z grona pozostałych. Jest bardziej surowa, ale rysownik dba o detale. Ilustracjom nie zabrakło również pełnego niepokoju klimatu. Choć przyznam, że mnie stworzeni przez Tsai Chaiko bohaterowie, szczególnie kobiety, wyjątkowo się nie podobają (ale jak to się mówi, o gustach się nie dyskutuje).
Myślę, że „Morderstwo w Orient Expressie” to jeden z tych tytułów, które powinien poznać każdy czytelnik - chociażby w wersji komiksowej. W różnych książkach, filmach i serialach pojawia się cała masa nawiązań do tego właśnie tytułu. To prawdziwa klasyka kryminału.
Podsumowanie
Agatha Christie to pisarka o niezwykłym umyśle i wyobraźni. Potrafiła inspirować się faktycznymi wydarzeniami, jak i tworzyć własne zagadki kryminalne. Obok jej twórczości nie sposób przejść obojętnie i ani trochę nie dziwi mnie, że doczekała się tak wielu adaptacji, również komiksowych. Komiks „Morderstwo w Orient Expressie” to nie lada gratka dla wszystkich miłośników twórczości pisarki. Przyjemnie jest zobaczyć czyimiś oczami dobrze znaną nam wszystkim historię.
Tajemniczy przeciwnik
Tommy i Tuppence Beresfor to znane z powieści Agathy Christie, poszukujące przygód małżeństwo. Ona bystra, z bujną wyobraźnią i talentem do pakowania się w kłopoty. On spokojny, twardo stąpający po ziemi, ktoś na kogo można liczyć w każdej sytuacji. Z humorem i odwagą rozwiązują zarówno banalne zagadki kryminalne, jak i uczestniczą w ważnych dla losów świata rozgrywkach politycznych. „Tajemniczy przeciwnik” to pierwsza powieść z udziałem Tommy’iego Beresford i jego przyszłej żony.
Zarys fabuły
Młodzi Tommy i Tuppence nie mogą znaleźć pracy w Londynie. Gdy przez przypadek na siebie wpadają, jako przyjaciele jeszcze z dzieciństwa, pół żartem, pół serio, postanawiają założyć drużynę poszukiwaczy przygód, która miałaby zajmować się wszelkimi zadaniami, którymi zleceniodawca nie chciałby pobrudzić sobie rąk. Okazuje się jednak, że ich pierwsza sprawa będzie znacznie bardziej poważna, niż kiedykolwiek mogliby się spodziewać.
Moja opinia i przemyślenia
Za scenariusz i rysunki tomu „Beresfordowie. Tajemniczy przeciwnik” odpowiada Emilio Van der Zuiden, autor wielu popularnych francuskich komiksów, m.in. „Mc Queen”, „Les Enquêtes auto de Margot”.
Tommy i Tuppence to ulubieni bohaterowie Agathy Christie. W swojej autobiografii pisała o nich wiele ciepłych słów. Ostatnia książka o Beresfordach, "Tajemnica Wawrzynów” jest również w ogóle ostatnią powieścią pisarki. Niedawno, z okazji 100-lecia twórczości Agathy Christie wydany został komiks, przedstawiający ich pierwszą przygodę.
Powieść graficzna narysowana jest w kolorze. Ma ciekawą kreskę i wiernie oddaje postacie. Zachowuje doskonały klimat, który towarzyszy bohaterom historii w powieściowym pierwowzorze. Przyznam, że tak jak do „Nocy w bibliotece” miałam całkiem sporo zastrzeżeń, tak do „Tajemniczego przeciwnika” praktycznie w ogóle ich nie mam. Jedynym minusem pozostaje dla mnie brak całkowitego przekładu na język polski i pozostawienie w dialogach anglojęzycznych wstawek. Nie widzę w nich sensu.
Podsumowanie
Myślę, że świetny klimat komiksów na podstawie powieści Agathy Christie przekona do siebie wszystkich fanów twórczości pisarki. Mimo że było bardzo wiele różnych adaptacji filmowych, to jednak historie graficzne mają w sobie coś niepowtarzalnego. „Tajemniczy przeciwnik” to krótka, doskonale narysowana historia, która będzie potrafiła umilić kilka chwil. Myślę, że warto po nią sięgnąć.
Noc w bibliotece
„Noc w bibliotece” to nie pierwsza książka spod pióra Agathy Christie, w której pojawiła się kultowa już postać Miss Marple. Nie mam więc pojęcia, dlaczego to akurat na jej podstawie Dominique Ziegler i Olivier Dauger zdecydowali się stworzyć komiks. Być może było to ich prywatne upodobanie do właśnie tego konkretnego tytułu, ale ja mogę wyłącznie zgadywać. Ponieważ jednak na mojej półce stoją wszystkie powieści spod pióra wszystkie powieści Agaty Christie, z przyjemnością sięgnęłam również po komiksową adaptację.
Zarys fabuły
Rankiem przerażona służąca budzi państwo Bantrych, by oznajmić im okropną wiadomość. W ich bibliotece leży trup. Denatką okazuje się młoda kobieta. Szacowne małżeństwo jak najszybciej wzywa policję. Podejrzanych brak. Dorothy Bantry postanawia zadzwonić po swoją przyjaciółkę i sąsiadkę, Jane Marple, która jest seniorką o niespotykanym, niezwykle lotnym umyśle i uwielbia rozwiązywać wszelakie zagadki kryminalne. Czy i tym razem uda jej się odnaleźć winnego?
Moja opinia i przemyślenia
Scenariusz do tytułu „Noc w bibliotece” napisał szwajcarski pisarz, dramaturg i reżyser Dominique Ziegler, a rysunki wykonał Olivier Dauger, uznawany za najlepszego komiksowego rysownika lotnictwa („Ciel en ruine”).
Muszę przyznać, że twórcom komiksu udało się zachować fantastyczny klimat powieści Agathy Christie. Czarny humor, pojawiająca się znikąd Jane Marple i sceptyczne podejście Scotland Yardu doskonale nawiązują do swojego pierwowzoru. Również kreska wywołuje bardzo pozytywne wrażenie. Cały komiks jest w kolorze, przez co jeszcze przyjemniej się go czyta.
Wydanie jednak ma również swoje minusy. Największym z nich jest moim zdaniem bardzo sztywne, toporne tłumaczenie. Dodatkowo komiks przełożony został z języka francuskiego, a tłumacz zdecydował się w nim na anglojęzyczne wstawki. Nie mam pojęcia dlaczego. Podejrzewam jednak, że nie tylko przeze mnie są one tak bardzo negatywnie postrzegane.
To niestety już nie ta sama historia. Rozumiem, że adaptacje nie muszą być wierne, a komiks jest cienki i nie ma w nim tyle miejsca, co w książce, ale jednak mimo wszystko zabrakło mi paru kluczowych elementów. Dlatego myślę, że komiks można traktować jako dodatek, a nie zamiennik. Z pewnością jest to gratka dla fanów twórczości pisarki.
Podsumowanie
Spotkanie z komiksem na podstawie powieści Agathy Christie „Noc w bibliotece” w ogólnym rozrachunku uważam za udane. Gdybym miała na to jakikolwiek wpływ, na pewno zmieniłabym w nim kilka, szczególnie w polskim wydaniu. Ponieważ jednak wpływu nie mam żadnego, to po prostu cieszę się, że miałam okazję przeczytać taką przyjemną i doskonale narysowaną graficzną adaptację. To niesamowite, że dzieła Agathy Christie obchodzą już setne urodziny, a wciąż ani trochę nie tracą na popularności.
Przeciwnik
W 1996 roku całą Francją wstrząsnęła tak zwana “sprawa Romanda”. Szanowany lekarz i naukowiec z zimną krwią zamordował swoją żonę, dwoje małych dzieci oraz rodziców. Następnie podpalił swój dom i próbował popełnić samobójstwo. Uratowano go, a przeprowadzone śledztwo błyskawicznie ujawniło zaskakującą prawdę - całe życie Jeana-Claude'a Romanda było wyssanym z palca kłamstwem.
Mężczyzna przez blisko dwadzieścia lat codziennie wychodził z domu, twierdząc, że udaje się do siedziby WHO, gdzie prowadził ważne badania. Wyjeżdżał w delegacje odbywające się w różnych zakątkach świata. Znał osobistości z wyższych sfer i zarabiał całkiem niezłe pieniądze, ale nie obnosił się ani z majątkiem, ani koneksjami. Był skromnym, cichym, trochę oderwanym od rzeczywistości typem naukowca. Jednocześnie był także dobrym ojcem, mężem i synem, który mimo licznych obowiązków zawsze znajdował czas, by odwiedzić starzejących się rodziców, mieszkających w niewielkiej, górskiej wiosce. Takiego Jeana-Claude'a znali wszyscy. Prawda okazała się szokująca.
Okazało się, że Romand nie tylko nigdzie nie pracował. Nie był lekarzem, nigdy nawet nie skończył studiów. Codziennie wychodził z domu i spędzał ten czas spacerując po okolicznych lasach, bądź przesiadując w kawiarniach lub na parkingach samochodowych. Przez dwadzieścia lat! Pieniądze czerpał z kont rodziców, teściów i kochanki, którzy powierzyli mu swoje oszczędności ufając, że z korzyścią je zainwestuje. A gdy jego kłamstwa miały wyjść na jaw, postanowił wszystkich zabić...
Sprawa Romanda zaintrygowała Emmanuela Carrere, który postanowił nie tyle przedstawić sam toczący się proces, ale przeanalizować, co doprowadziło do takiego rozwoju wypadków. Jak jest możliwe zbudować całe życie na kłamstwie szytym tak grubymi nićmi? I to z takim powodzeniem, że nie owe kłamstwa nie wzbudzały podejrzeń u nikogo, nawet najbliższej rodziny i przyjaciół.
Pisarz śledził proces, którym żył cały kraj, nawiązał korespondencję z Romandem, rozmawiał z jego obrońcą i niektórymi świadkami, odwiedzał miejsca związane z mordercą. Swoje odkrycia i przemyślenia zawarł w reportażu z elementami autobiograficznymi, którego tytuł odnosi się do wewnętrznego “przeciwnika”, czającego się we wnętrzu człowieka i ciągnącego go w stronę czystego zła. Nie bez powodu stanowi on również nawiązanie do biblijnego określenia Szatana, bowiem działania Romanda były w prasie określane mianem diabelskich, a on sam nazywany diabłem w ludzkiej skórze. A może jedynie był zabawką w rękach prawdziwego Zła?
Przeciwnik to krótka książka, licząca niecałe dwieście stron. Pokazuje obraz człowieka zdegenerowanego, prawdopodobnie głęboko chorego, pozbawionego całkowicie empatii. Stanowi też dowód na to, ze zło może przybierać różne postaci, a najgorszą jest prawdopodobnie ta, która ma twarz bliskiej nam osoby, której w pełni ufamy.
Prawda i kłamstwa
Jak myślicie, jeżeli osoba pracująca niegdyś jako detektyw policyjny weźmie się za pisanie kryminałów, to ma szansę wyjść z tego coś dobrego? Tak! Szanse są! A w przypadku Caroline Mitchell okazało się, że naprawdę świetnie wypadła również w roli pisarki, choć niegdyś pracowała właśnie w policji. Jej doświadczenie z poprzedniego stanowiska zdecydowanie świetnie wpasowało się w pasję, jaką stało się pisanie – w swoich książkach nie tylko znakomicie pokazuje pracę śledczych, ale też wprowadza niesamowitą atmosferę, snuje wciągające intrygi i wytrąca czytelnika z równowagi za pomocą wielu zabiegów!
Chociaż Mitchell ma na swoim koncie już całkiem sporo napisanych książek, to na polskim rynku do tej pory pojawiły się zaledwie dwie. Jedna z nich to pojedyncza powieść, Milcząca ofiara, a druga to właśnie Prawda i kłamstwa, stanowiąca pierwszą część cyklu o Amy Winter, komisarz policji i… córce seryjnych morderców. Choć Amy została zabrana do rodziny zastępczej jako mała dziewczynka i wyparła z podświadomości swoje prawdziwe pochodzenie, to przeszłość nagle powraca. Do Amy początkowo nie dociera to, czyją jest córką, ale też wie, że tylko ona może uzyskać od swojej biologicznej matki informacje na temat dawnych zabójstw. Jednak czy będzie w stanie się przełamać i spotkać się z kobietą, którą wszyscy określili mianem bestii?
Przyznam szczerze, że autorka naprawdę znakomicie poprowadziła całą akcję. Z jednej strony pojawia się sprawa zaginionej nastolatki, a z drugiej próba rozwikłania zagadki sprzed lat – gdzie podziały się zwłoki trzech dziewcząt zamordowanych przez rodziców Amy? Od jej ojca nic już nie można wyciągnąć, bo dołączył do swoich ofiar, ale matka od lat odsiaduje wyrok w więzieniu. I postanawia nawiązać kontakt ze swoją córką, mając oczywiście ku temu swoje powody. Poznajemy je jednak stopniowo, podobnie jak Amy. Widać jednak, że bestia, która skrywa się pod skórą jej matki, doskonale bawi się zaistniałą sytuacją. Wodzi Amy za nos, toczy z nią grę, a komisarz musi naprawdę mocno zagryźć zęby. Jestem przekonana, że było to dla niej niesamowicie trudne – przełamanie się, granie w tę grę, dlatego tym bardziej podziwiam ją za odwagę, wytrwałość i konsekwencję.
Obydwie sprawy znakomicie się ze sobą łączą, a zakończenie książki zdecydowanie można uznać za nieprzewidywalne. Śmiało można stwierdzić, że jest to powieść wielowątkowa, ale wszystkie poruszane w niej motywy doskonale ze sobą współgrają – Mitchell doskonale połączyła je ze sobą, dając czytelnikom soczyście wciągającą lekturę. Poza tym, że mamy dobrze zaprezentowane dochodzenie, mamy okazję zapoznać się również z przeszłością biologicznej rodziny Amy – zobaczyć, jak wyglądał koszmar jej dzieciństwa, jak to się odbiło na jej dziecięcej psychice. Chwilami mamy też okazję lepiej zapoznać się z bohaterami drugoplanowymi, a to wszystko dzięki rozdziałom pisanym z ich perspektywy – i wierzcie mi, nie są one tutaj bez znaczenia! Bowiem punkt kulminacyjny to nie tylko rozprawienie się z bestią, odnalezienie zaginionej nastolatki czy porzuconych dawno temu zwłok, to coś o wiele więcej.
Dzięki temu, że czarny charakter toczy pełną intryg grę z główną bohaterką, czytelnik nie ma szansy narzekać na nudę. Stale jesteśmy trzymani w napięciu, a akcja śmiało brnie do przodu, w całkiem dobrym tempie. Sporo się tutaj dzieje, co wynika również ze wspomnianej wyżej wielowątkowości tej powieści. Amy Winter to kobieta, którą naprawdę da się lubić, a biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację oraz wspomnienia z jej dzieciństwa, w człowieku budzi się względem niej jakieś współczucie. Bohaterowie są porządnie wykreowani, nie brakuje tutaj warstwy psychologicznej czy lekkiej prywaty, ale zdecydowanie nie dominuje to nad tym, co w kryminałach najważniejsze. Myślę, że bez przeszkód mogę napisać, że Mitchell idealnie wszystko zrównoważyła i dopracowała. A jej styl też jest jak najbardziej odpowiedni!
Wydaje mi się, że już wystarczająco zaprezentowałam zalety tej książki. Jestem naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczona tą pozycją i mam nadzieję, że na tyle przypadnie ona do gustu polskim czytelnikom, że doczekamy się nie tylko kolejnych tomów tej serii (a jestem przekonana, że będzie się działo!), ale również innych powieści, które wyszły spod pióra tej autorki. To naprawdę wciągający, świetnie napisany kryminał, w którym nie brakuje też elementów thrillera psychologicznego. Zdecydowanie gratka dla fanów gatunku, dlatego z czystym sercem polecam!
Skorumpowany
Kiedy Londyn wygrał organizację Igrzysk Olimpijskich, od początku wiedziano, że serce tych igrzysk będzie we wschodniej części miasta. Miało to tchnąć nowe życie we wschodni Londyn, bowiem to najmniej rozwinięta i najbiedniejsza część miasta. Tam gdzie planowano postawić stadion, inne obiekty sportowe i całą infrastrukturę, wcześniej stały opuszczone budynki starych fabryk i nieliczne warsztaty. Zanim rozpoczęto budowę trzeba było nawet oczyścić teren z przemysłowych zanieczyszczeń, a wszystko po to, by wszystkie powstające budowle wykorzystać również po igrzyskach, chociażby na cele mieszkalne.
Nic zatem dziwnego, że skupujący ziemię w tamtych rejonach Komitet Olimpijski płacił duże pieniądze po to, by przejąć cały teren i nie dopuścić do pozostania pojedynczych działek w rękach prywatnych. Organizacja igrzysk wymagała ogromnych środków finansowych, ale też stwarzała okazję do ponadprzeciętnych zarobków. Znaleźli się i tacy, który chcieli zrobić na sporcie złoty interes, potajemnie skupując ziemię, jeszcze zanim odkupywać zaczął ją od właścicieli Komitet. Tym mężczyzną był rzutki biznesmen, Clifford Cullen (w tej roli rewelacyjny Timothy Spall), który – by się stać właścicielem terenów – nie wahał się przed sięgnięciem po ostateczne rozwiązania …
W chwili, kiedy w 2002 roku mały Liam i Sean McDonagh udali się do warsztatu ojca, nie wiedzieli jeszcze, że to, co tam zastaną, determinować będzie ich przyszłość. Samobójstwo ojca położyło się cieniem na ich dorastaniu, obaj wdali się w nieuczciwe interesy, zaś Liam (Sam Claflin) zapłacił za to wieloletnią odsiadką i rozłąką z ukochanym synem. Kiedy wychodzi z więzienia, po dziewięciu latach z czternastu zasadzonych wyrokiem za napad z bronią w ręku, pragnie tylko jednego – zacząć uczciwe życie i odzyskać rodzinę. Nie będzie to jednak takie łatwe, bo nikt nie chce zatrudnić byłego więźnia. Kiedy podczas treningu boksu spotyka Cullena, który pomaga w organizacji baru charytatywnego, a ten proponuje mu walkę dla rozrywki, Liam tylko przez chwilę ma wątpliwości. Jeszcze nie wie, z kim tak naprawdę ma do czynienia…
Jednocześnie, pod jednym z londyńskich mostów. Policja znajduje poćwiartowane zwłoki mężczyzny. Wszystko wskazuje na mafijne porachunki i Rosjan, jako sprawców morderstwa, a właściwie egzekucji. Na miejscu zbrodni zjawia się policjant, Beckett (Noel Clarke) wraz ze swoją partnerką, ale sprawa szybko zostaje im odebrana. Równie szybko zostaje znaleziony sprawca morderstwa, podrzędny przemytnik papierosów, zaś ślady DNA ofiary na jego ubraniu stają się niepodwarzalnym dowodem. Fakt, że aresztowany wiesza się w swojej celi również jest bardzo wygodny, oznacza bowiem bezproblemowe zakończenie sprawy. Jest jednak ktoś, kto zauważył subtelną nić powiązań pomiędzy różnymi osobami w kraju oraz faktami – to dziennikarz Nayan, który swoimi podejrzeniami dzieli się z Beckettem. Rozpoczyna się swego rodzaju wojna podjazdowa, która odsłania prawdziwe oblicze miasta.
Z każdą kolejną sceną przekonujemy się, że korupcja sięga szczytów władzy, nie ominęła także policyjnych szeregów, co jest zrozumiałe, bowiem tylko w ten sposób pewne rzeczy mogą być „zamiecione pod dywan”. Niestety okazuje się też, że brat Liama (w roli Seana wystąpił Joe Claflin) siedzi w tym bagnie, za co przyjdzie mu zresztą słono zapłacić. Jest świadomy, że pragnąc się zrehabilitować (również w oczach brata) i zostając informatorem Becketta ściąga na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo, dlatego przygotowuje przesyłkę dla Liama, zawierającą nie tylko duże pieniądze, ale i dowody przeciwko Cullenowi i współpracującym z nim ludźmi z różnych kręgów. Tym samym wydaje również wyrok na Liama i jego rodzinę …
Jak zakończy się ta historia, oparta zresztą na prawdziwych wydarzeniach, przez co jeszcze bardziej emocjonująca? Przekonamy się o tym dzięki filmowi „Skorumpowany” w reżyserii Rona Scalpello. Scenariusz do filmu stworzył Nick Moorcroft, niemal w pełni wykorzystując potencjał tkwiący w opowiadanej historii. Sam fakt korupcji na szczytach władzy elektryzuje, ale też nie jest niczym zaskakującym. Tu jednak wszystkie te powiązania możemy oglądać niejako od wewnątrz, dzięki czemu odsłonięte zostało prawdziwe oblicze władzy, a także policji. Utrata zaufania do przedstawicieli wszystkich służb i polityków, to efekt uboczny obejrzenia filmu.
Mimo iż można odnieść wrażenie, że akcja filmu toczy się leniwie (ten brytyjski spokój…), to w rzeczywistości wiele się dzieje. Mamy brawurowe pościgi, trup ściele się gęsto, mamy wreszcie atmosferę luksusu i wystawne kolacje eleganckich mężczyzn, którzy bez wahania wydają wyroki śmierci. I choć fabuła jest dość schematyczna, to w żaden sposób nie umniejsza to wrażenia, które film na nas robi. A że po obejrzeniu pozostaje pewien niedosyt … cóż, musimy pogodzić się z tym, że życie nie jest doskonałe i nie każdy płaci za swoje winy.
Poryw
Żeby opowieść kryminalna była udana, musi zawierać kilka elementów. Na pewno ważna jest dopracowana fabuła i wprawnie uknuta intryga – bez tego ani rusz. Czytelnik usatysfakcjonowany to czytelnik zadziwiony, zbity z tropu, wpuszczony w maliny. Element zaskoczenia po prostu musi się pojawić i koniec. Równie ważne jest umiejętnie stopniowane napięcie. To coś, co wywołuje nieodpartą chęć przeczytania kolejnych kilku stron… Znakiem rozpoznawczym kryminałów jest towarzyszący odbiorcy niepokój i poczucie, że błądzi niczym we mgle w poszukiwaniu odpowiedzi i rozwiązań. Kolejnym istotnym elementem są ciekawi, niebanalni bohaterowie, a także sposób ich przedstawienia na kartach powieści. Autor powinien znaleźć miejsce na rozwinięcie głównych postaci, nakreślenie ich osobowości, stanu emocjonalnego, ważnych zdarzeń z przeszłości, doświadczeń oraz relacji z innymi. Czy Kinga Wójcik o tym wszystkim pamiętała? Czy jej kryminalny debiut – „Poryw” – faktycznie porywa?
Komisarz Lena Rudnicka rozpoczyna śledztwo w sprawie zaginięcia i, jak się później okazuje, morderstwa Klemensa Chmielnego, księgowego i współwłaściciela łódzkiego hotelu. Policjantka dostaje pod swoje skrzydła młodego sierżanta Marcela Wolskiego. Kobieta nie jest zadowolona z decyzji komendanta. Musi jednak schować w kieszeń uprzedzenia, bo z pozoru banalna sprawa okazuje się dużo bardziej skomplikowana, niż można by przypuszczać. Na światło dzienne wychodzą nowe fakty, pojawiają się kolejni podejrzani i świadkowie, a dochodzenie wciąż stoi w miejscu. Tajemnice mnożą się, uniemożliwiając śledczym rozwikłanie zagadki. Lena i Marcel nie odpuszczają i próbują doprowadzić sprawę do końca. Czy uda im się dotrzeć do prawdy? Jak ich skomplikowana relacja wpłynie na przebieg śledztwa?
Może „Poryw” nie jest idealny, lecz z pewnością zasługuje na uwagę miłośników gatunku. Autorkę cechuje lekkie pióro i umiejętność snucia historii. W powieści nie uświadczymy dłużyzn, a proporcja wydarzeń z życia codziennego postaci w stosunku do opisów prowadzonego śledztwa jest odpowiednia. Akcja toczy się wartko, trzymając czytelnika w napięciu, a dialogi wypadają dość naturalnie i niekiedy wywołują lekki uśmiech.
Autorka bardzo realistycznie opisuje przebieg całego śledztwa. Widać, że policyjne procedury i poszczególne czynności wykonywane w toku dochodzenia nie są jej obce. Co zresztą wcale nie powinno nikogo dziwić, bo Kinga Wójcik pochodzi z rodziny policyjnej.
Kolejnym plusem jest wprawnie nakreślone tło obyczajowe. Autorka koncentruje się nie tylko na śledztwie, ale i na życiu poszczególnych postaci. Wątek kryminalny przeplata się z charakterystyką szarej codzienności łodzian. Nie brakuje też sprawnie nakreślonych, barwnych opisów miasta i jego różnych zakątków. Polska sceneria wydaje się idealna dla toczących się wydarzeń i pozostawia w głowie odbiorcy przyjemne obrazy.
Mieszane uczucia wywołała we mnie kreacja bohaterów. Kinga Wójcik stworzyła postacie realistyczne, posiadające swoje historie, wady i zalety, pragnienia i słabości. Osoby z krwi i kości, które czytelnik bez trudu mógłby umiejscowić w rzeczywistym życiu. Problem w tym, że autorka nie uniknęła powielenia pewnych schematów. Lena i Marcel do bólu przypominają inny kryminalny duet, tyle że zamiast togi noszą policyjny mundur.
Komisarz Lena Rudnicka to bohaterka skomplikowana, o silnym charakterze, inteligentna i wykazująca specyficzne podejście do wielu spraw. Jest zimna, bezkompromisowa, obcesowa, czasem wręcz wulgarna. Początkowo trudno ją polubić. Z kolei Marcel jest zupełnym przeciwieństwem pani komisarz. Nieśmiały, wrażliwy, spokojny i zdecydowanie za mało asertywny. Zapatrzony w Lenę jak sroka w gnat. Brzmi znajomo? No właśnie. Na szczęście autorce udaje się z tego trochę wybrnąć. W pewnym momencie pisarka ujawnia co nieco z prywatnego życia pani komisarz. Okazuje się, że arogancja i surowość to tylko maska, która pozwala kobiecie przetrwać w męskim świecie i ukryć czułe punkty. Im więcej odbiorca dowiaduje się o Lenie, tym bardziej ją rozumie i w rezultacie patrzy na nią przychylniejszym okiem. W dalszych rozdziałach policjantka odrobinę mięknie, a między nią i odbiorcą pojawia się coś, co można nazwać nicią sympatii.
Jeśli chodzi o zakończenie, powiem krótko. Nie jestem detektywem, a mimo to trafnie wytypowałam sprawcę. W sumie powinnam się cieszyć, a jednak czuję niedosyt. Według mnie zabrakło kilku dodatkowych niedopowiedzeń, mylnych tropów, by finał stał się zaskakujący dla przeciętnego czytelnika. Niemniej do samego końca dobrze się bawiłam, odkrywając motywy mordercy i poznając wszystkie okoliczności sprawy. Finał nie jest więc całkiem nieudany – po prostu mógłby być lepszy. Zabrakło tego czegoś, co sprawia, że czytelnika wbija w fotel.
„Poryw” to przyjemna lektura na wieczór lub dwa, która zadowoli fanów lekkich kryminałów. Wartka akcja, brak dłużących się opisów i ciekawie nakreślone tło obyczajowe stanowią największe atuty tej książki. Powieść wciąga i trzyma w napięciu. Jak na debiut – całkiem nieźle. Życzę jednak autorce i czytelnikom, by kolejne części cyklu o komisarz Lenie Rudnickiej były jeszcze lepsze. By losy głównych bohaterów nie biegły utartymi szlakami, lecz skręcały w te nieodkryte dotąd ścieżki.
Zapowiedź - Zefiryna i księga uroków
Baśniowa sceneria, okraszona magią fantastyczna fabuła i dziarska księżniczka, która nie cofnie się przed niczym, by schwytać złoczyńcę!
Zefiryna od dziecka była najbardziej rozhukaną i niepokorną księżniczką w Siedmiu Księstwach – dawniej jej wybryki mogły uchodzić za urocze, obecnie, kiedy ma siedemnaście lat, zakrawają na skandal. Łazi po drzewach, smarka w palce i gwiżdże na dworską etykietę. Zaproszenie od Linnei, księżniczki z Sarbancji, sprawia jej jednak sporą przyjemność – to w końcu zawsze okazja do wyrwania się z domu i przeżycia nowej przygody.
Towarzyska wizyta szybko przeradza się w potajemne śledztwo. Zefiryna, zaintrygowana tajemniczymi wydarzeniami na sarbanckim dworze, postanawia odkryć, kto stoi za magicznymi atakami na Linneę.
Czy na księżniczkę rzucono zły urok? Jaka złowroga moc czai się na pałacowych korytarzach? Kto wkrada się do snów książęcej rodziny?
Dziewczyna jest już o krok od rozwiązania zagadki, kiedy na jej drodze staje chorobliwie ambitny dowódca gwardii pałacowej, kapitan Scharf, dla którego pojawienie się krnąbrnej księżniczki to katastrofa. Jednak czy jego zainteresowanie Zefiryną jest czysto służbowej natury?
Wartka akcja, tajemnica, przygoda, bohaterka z prawdziwego zdarzenia oraz spora dawka humoru! A wszystko to za sprawą Saszy Hady, autorki kryminałów, którą do spróbowania swoich sił w fantastyce zainspirowała praca przy największym, międzynarodowym hicie CD PROJEKT RED, grze "Wiedźmin 3: Dziki Gon".
Tytuł: Zefiryna i księga uroków
Autor: Hady Sasza
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Język wydania: polski
Język oryginału: polski
Numer wydania: I
Data premiery: 2020-04-15
Mord na zimnych wodach
Jak przyciągnąć czytelnika, aby sięgnął po naszą książkę? Właściwie są trzy proste sposoby – wyrobić sobie markę, jaką np. ma w naszym kraju Andrzej Sapkowski, odpowiednio się wypromować np. kampanią na wspieram.to, lub zaprojektować interesującą okładkę. Książka „Mord na Zimnych Wodach” debiutującej Małgorzaty Grosman zdecydowanie przyciąga wzrok. To właśnie za sprawą intrygującej okładki postanowiłem sięgnąć po jej książkę i zanurzyć się w tajemnice Bydgoszczy. Co więc wyszło z mojej przygody z prozą debiutującej autorki? Zapraszam na poniższą recenzję – sami się przekonacie.
Jest rok 1926 – na pobliskiej wysepce zwanej Zimnymi Wodami znaleziono ciało młodej kobiety. Aspirant Fąferek stara się za pomocą dostępnych w tamtych czasach metod rozwiązać tę przerażającą zagadkę. Krok po kroku policja wpada na trop seryjnego zabójcy, który niczym Kuba Rozpruwacz upatrzył sobie młode kobiety. Trwa wyścig z czasem, giną kolejne ofiary – a morderca bawi się z policją kotka i myszkę otaczając ciała ofiar żołędziami. Dlaczego ofiarami stały się jedynie kobiety i co to ma wspólnego z tym, co działo się 3 lata wcześniej w Bydgoszczy?
Z samego opisu fabuły można wywnioskować, że mamy do czynienia z kryminałem historycznym, i tak rzeczywiście jest. Autorka realistycznie stara się oddać rzeczywistość, w której dzieje się książka, zresztą sam Andrzej Fąferek jest postacią historyczną. W książce znajdziemy adresy zaczerpnięte z „Adresów Miasta Bydgoszczy”, nieco gwary, o której pamiętają tylko najstarsi obywatele- to wszystko daje fajnego smaczku tej opowieści. Te opisy oraz staranność o zachowanie realiów to największa zaleta tej książki. Fabuła powieści jak dla mnie jest trochę niedopracowana, taka rozwleczona. Niby coś się tu dzieje, a trzeba przyznać, że temat chwytliwy, ale jakoś tak za wolno, nie ma tu tej dynamiki. Autorka bardziej skupiła się na dopracowywaniu realiów niż na samym klimacie kryminału- co ją trochę zgubiło. Jako historyk czytałem książkę z nieskrywanym zaciekawieniem, ale po drodze zdarzało mi się zapominać, że tutaj przecież chodzi o poważne śledztwo.
Mogę wręcz podejrzewać, że, dla osób mało zainteresowanych historią ta książka po prostu będzie się niezmiernie dłużyć. Powolne opisy miasta, sklepów i uliczek mogą fana rasowego kryminału doprowadzić do szewskiej pasji. Zdecydowanie rozczarowało mnie też zakończenie, które nagle urwało cały wątek i nie wyjaśniło nam wszystkiego do końca.
Czy warto więc sięgać po ten tytuł? Ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć, biorąc pod uwagę, że to dopiero debiut, to całkiem udana pozycja. Fani przedwojennej polski poczują się tu jak ryby w wodzie. Jednak jak na kryminał historyczny za dużo tu historii za mało kryminału. Gdyby autorka położyła nacisk na sam wątek śledztwa i głównego antagonisty – mogłaby być to naprawdę rewelacyjna pozycja- a tak to po prostu miły średniak do kawy.