Rezultaty wyszukiwania dla: kryminał. psychologiczny
Wielbiciel
Mężczyzna wie, że musi dać z siebie wszystko, aby wygrać wybory prezydenckie- nie po to cały sztab ludzi pracował nad każdym detalem jego kampanii, by teraz wszystko poszło na marne. Wierzy, że ma realną szansę wygrać i tej rosnącej nadziei się trzyma.
Do czasu, aż jedna z jego kontrkandydatek zostaje odnaleziona w swoim mieszkaniu martwa, a wszystko wskazuje na samobójstwo.
Do czasu, aż nieznany sprawca porywa jego małą córeczkę, żądając od niego niemożliwego.
Posiadanie wielbicieli, wiernych słuchaczy, fanów to całkiem dobra sprawa; chyba, że ktoś zapragnie wejść w Twoją skórę i rozpanoszyć się po Twoim życiu, siejąc zniszczenie w każdym jego zakątku. On PRAGNIE być Tobą. Nie tylko zająć Twoje miejsce, ale być Tobą. Zwykła fascynacja, która wyrwała się logice? A może to już obsesja, prowadząca do katastrofy... ?
Jeszcze niedawno piałam z zachwytu nad nową książką pana Czornyja, Zjawą, a już miałam okazję przeczytać jeszcze nowszą pozycję- Wielbiciela. Uch, jak ja uwielbiam tematy stalkerstwa wszelakiego rodzaju i do tego niezdrowych obsesji! A w dodatku historia miała zostać przedstawiona przez jednego z pisarzy, którzy dotąd mnie nie zawiedli. Czegóż chcieć więcej? No cóż... nowość od wydawnictwa Filia to niestety pierwsza -i mam nadzieję ostatnia- książka autorstwa naszego polskiego pisarza, która mnie rozczarowała.
Zacznijmy od tego, że polityki nie toleruję w żadnym wydaniu- telewizyjnym, książkowym, w rozmowach z innymi ludźmi. Po prostu nie mogę jej znieść, więc wyobraźcie sobie, co przeżywałam w ostatnim czasie. Ale do rzeczy. Ta tematyka po prostu mnie mocno nudzi, ale i irytuje. Nie po to sięgam po kulturalną rozrywkę, by ponownie zagłębiać się w bezsensowne spory polityczne. Oczywiście, w przypadku Wielbiciela zaledwie ocieramy się o prawdziwą politykę, raczej patrzymy na przebieg kampanii prezydenckiej od wewnątrz. Ale to wystarczy, by ktoś mógł poczuć się zniechęcony. Na szczęście akcja nie ogranicza się jedynie do kandydata na prezydenta i porwania jego córeczki, bowiem pan Czornyj stworzył jeszcze dwoje bohaterów: młodą, żądną sensacji dziennikarkę oraz policjanta z licznymi problemami. Cała trójka, choć nie spotkała się twarzą w twarz, w jakiś sposób jest powiązana z szantażystą.
To nie tak, że Wielbiciel nie może się podobać- owszem, jeżeli komuś nie przeszkadzają tematy polityczne, to może. W tej pozycji odnajdą święty spokój czytelnicy, dotychczas narzekający na brutalność w opisach autora. Jest spokojnie, bezkrwawo, niemalże sielankowo (jak na pana Czornyja). Oczywiście osobiście zatęskniłam za jakimś mocnym akcentem, ale przecież nie zawsze jest tak, jak chcemy. Najbardziej przypadły mi do gustu fragmenty związane z policjantem, który pragnął w spokoju dochrapać się emerytury. Dlaczego? Ów gnuśny jegomość, lubujący się w napojach wysokoprocentowych, jest w sumie takim poniekąd antybohaterem. Bez zastanowienia można określić sytuację w jego domu jako patologiczną, mężczyzna bowiem zachowywał się agresywnie wobec żony i nastoletniego syna. Automatycznie powinnam go znienawidzić, ale... było w nim coś takiego, coś tak głęboko ukrytego, jakaś taka iskra, która na to nie pozwalała. To nie znaczy, że szanuję owego policjanta, bo tak nie jest. Po prostu należąca do jego osoby część książki była dla mnie najciekawsza, a on sam był o wiele głębszą postacią, niż moglibyśmy sądzić na początku.
Gdyby nie znakomite pióro pana Maxa, to pewnie lektura Wielbiciela dłużyłaby mi się po dwakroć; a tak, choć historia nie trafiła w moje gusta, przepłynęłam przez nią na fali podziwu do umiejętności pisarskich naszego rodaka. Jedyne, co mnie naprawdę zaszokowało, to zakończenie- w życiu bym się tego nie spodziewała! Brakowało mi tylko pogłębienia profilu sprawcy, przez co określenie najnowszej książki pana Czornyja jako thriller psychologiczny trochę kuleje.
Wielbiciel to nie jest książka tragiczna, lecz do ideału jej daleko. Zapewne ktoś znajdzie w niej coś ciekawego dla siebie, jednak nie liczcie na emocje podobne do tych związanych z serią o komisarzu Deryło.
Teściowa
Lucy straciła matkę mając trzynaście lat, dlatego pokłada ogromną nadzieję w teściowej i marzą się jej dobre stosunki. Diana nie ma za sobą łatwego życia, wszystko zdobyła sama i ma pewien pogląd na świat. Kobietom ciężko się dograć, a po śmierci kobiety wychodzą na jaw rodzinne sekrety.
Spodziewałam się książki, która będzie kryminalną opowieścią z fragmentami tajemniczej przeszłości. I choć faktycznie wątki kryminalne są, nawet dość rozbudowane, to mnie bardziej zainteresowała ta druga część, zajmująca w książce całkiem sporo miejsca.
Fabuła toczy się kilkutorowo, bo mamy historię opowiedzianą oczami Diany, w przeszłości i w 1970 roku oraz Lucy teraz i w przeszłości. Dzięki temu poznajemy obie bohaterki z różnych perspektyw, jedno wydarzenia opisane oczami ich obu nabiera zupełnie innnego znaczenia, pomaga zrozumieć obie strony. To jest zdecydowany atut tej powieści. Ten sposób bardzo przypadł mi do gustu i choć nie przybliżał, a nawet oddalał od rozwiązania zagadki śmierci Diany, to bardzo rozszerzał kontekst. To dzięki temu wiemy, że całym problemem w porozumieniu obu kobiet był brak komunikacji. Lucy nie powiedziała, czego oczekuje, a Diana nie mówiła nikomu o obawach i chęciach. Zawsze radziła sobie sama, tego samego oczekiwała, ale nigdy nie mówiła o powodach, które stają za jej postępowaniem. Przepiękna, wstrząsająca opowieść o braku rozmowy, o braku porozumienia i zaglądnięcia głębiej w świat drugiej osoby. I tak naprawdę jest to tylko wierzchołek góry lodowej, bo w tej książce nikt z nikim nie rozmawia, nie wyjaśnia powodów zachowań, nie zwierza się najbliższym. Z tego wynika większość problemów, całe nieszczęście tej rodziny można zawrzeć właśnie w braku dialogu, ukrywaniu niektórych spraw, oszukiwaniu. I choć początkowo nie lubiłam ani Lucy, ani Diany, to z czasem tą drugą zaczęłam lepiej rozumieć, podziwiać, szanować i zwyczajnie lubić. Chciałabym mieć taką teściową, a Lucy na początku należałoby się mocno potrząsnąć.
Teściowa porusza też temat depresji i obsesji, ciężkich chorób psychicznych, nad którymi nie możemy przejść obojętnie i choć nie są w książce na pierwszym planie, ja pragnę je podkreślić. Sally Hepworth mówi o depresji po stracie drugiej osoby, obezwładniającej, potężnej, stawiającej na skraju przepaści, zwyczajnie, bez zbędnych słów, zwykły opis, ale trafiający prosto w serce. A druga choroba to obsesja na pograniczu obłędu, dotycząca chęci posiadania dziecka. A jeśli dodamy do tego brak komunikacji między małżonkami, brak zainteresowania tym, co czuje druga strona, dostajemy klasyczny przypadek rozpadającej się rodziny. Piękne zderzenie miłości sięgającej dalej, niż grób oraz obojętności i egoizmu.
Polecam nie tylko fanom kryminału. Jak ktoś ma ochotę na piękną, głęboką, psychologiczną powieść o miłości, stracie, marzeniach i planach, na pewno się nie zawiedzie.
Dziewczyna, którą znałaś
"Nikt z nas nie istnieje wyłącznie w jednej wersji."
Nie trafiłam z książką, i nie chodzi o to, że mnie nie przekonała, bo umiejętnie oscylowała wokół psychologicznych niuansów, jednak zupełnie nie przyciągnęła tematyką. To powieść dla starszych nastolatków, młodych czytelników osadzonych w barwach trudnego dojrzewania, kiedy sprawy alkoholu, narkotyków, imprez i seksu wydają się być na pierwszym planie zainteresowań.
Kto, z kim i jak traci dziewictwo, nietrwałość związków sklecanych na szybko, tak aby zaspokoić na bieżąco potrzeby pozornej bliskości, zamartwianie się o wygląd jakby decydował o wartości człowieka, wyrzeczenie się przyjaźni za drobne uciechy i pragnienia. Przyznam, że w tak dużej porcji, jak to zastosowano w przybliżanej historii, po pewnym czasie staje się uciążliwe i trudne do przebrnięcia.
Jednak nie zrażajcie się do książki, bo w innych aspektach "Dziewczyna, którą znałaś" może się podobać i przekonywać. Porusza ciekawe aspekty ludzkich osobowości, nakłania do pytań, na ile tak naprawdę znamy bliskich, jak radzimy sobie ze stratą, jakie przyjmujemy postawy wobec wyrządzonej nam krzywdy. Czy kiedy znika ktoś z naszego najbliższego otoczenia, bezpowrotnie tracimy też część nas samych, wrażliwe elementy tożsamości, a może puste miejsce wypełniamy wyidealizowanymi obrazami?
Powieść zgrabnie skonstruowana, zapędza czytelnika w ciemne zaułki, gdzie ludzkie dusze odkrywają to, co w nich najgorsze. Natychmiast wyczuwamy, że osoby, rzeczy i incydenty mogą okazać się nie takimi, jakimi widzimy je na początku. Scenariusz zdarzeń nie odkrywa za dużo, małymi krokami docieramy do pierwszych sygnałów prawdy, wychwytujemy drobne wibracje kłamstw i niedomówień, nastrajamy się na zaskakujące obroty spraw.
Nicola Rayner drażni wyobraźnię czytelnika, skłania do snucia domysłów, a kiedy wydaje się, że chwytamy sens przeszłości, spychani jesteśmy na boczny tor własnych przypuszczeń. Podobało mi się, że pisarka rzadko posiłkowała się bezpośrednimi chwytami w kreśleniu fabuły, roztaczała mgłę aluzji i półsłówek, tak aby rozrywka okazywała się bardziej wciągająca. To kobiece postaci grają pierwsze skrzypce, kierowane intuicją i przeczuciem docierają tam, gdzie inni nie potrafią.
Zakończenie mnie rozczarowało, spodziewałam się większego szumu wokół rozwiązania, ale rozumiem, co kierowało autorką, a przede wszystkim było zgodne z duchem powieści i wytworzonym klimatem. Podsumowując, książka ma spory potencjał, aby porwać odbiorcę, jednak zdecydowanie młodszego niż ja, żyjącego jeszcze sprawami z pierwszych lat wkraczania w dorosłość, dopiero rozpoczynającego proces kształtowania osobowości, często wykazującego skłonność ku buntom. A główne wątki fabuły dotyczą: Alice intuicyjnie czującej, że przeszłość jej męża skrywa mroczne tajemnice, co nie daje jej to spokoju i pragnie za wszelką cenę poznać prawdę, Naomi wciąż nie potrafiącej pogodzić się z utratą ukochanej siostry, oraz Kat dokonującej rozliczenia z bolesnymi doświadczeniami młodości. Iskrą rozpalającą ogień zdarzeń staje się ulotna wizja zaginionej dziewczyny, piętnaście lat minęło a jej sprawa pozostała niewyjaśniona.
Anonimowa dziewczyna
Pieniądze nie są najważniejsze na świecie, ale jeżeli chcesz przeżyć w dużym mieście, to musisz nauczyć się, jak je zdobywać.
Jessica Farris zajmuje się makijażem; codziennie z ciężką kasetką wypełnioną kosmetykami przemierza ulice miasta, w którym mieszka, by móc zapewnić sobie podstawowe warunki do życia. I w tajemnicy wspomóc rodziców, przesyłając im comiesięczny czek na zajęcia dla jej młodszej, niepełnosprawnej siostry Becky. Czuje, że jest im to winna. Tego wieczoru malowała dwie młode kobiety, gdy jedna z nich wspomniała o badaniu psychologicznym, za które ponoć ma dostać spore wynagrodzenie. Taylor nie jest jednak chętna, więc Jessica ukradkiem spisuje numer, aby skorzystać z nieplanowanego dopływu gotówki. W końcu co może być trudnego w odpowiedzeniu na kilka pytań? No właśnie, nic. A dziewczyna potrzebuje tych pieniędzy. Na badaniu okazuje się, że pytania są głębsze, niż Jessica mogłaby się spodziewać; przez moment dziewczyna ma wrażenie, że prowadząca je doktor Shields wie o niej o wiele więcej, niż chciałaby ujawnić. Ale dopóki jej płaci, jest gotowa na wszystko. Nawet na coraz dziwniejsze wytyczne, jak wyznaczenie ubioru czy poderwanie nieznajomego mężczyzny w hotelowym barze. Doktor Shields ma swoje własne cele; poprzedniej Badanej nie powiodło się tak, jak tego oczekiwała. Jessica jest do niej bardzo podobna- młoda, piękna, tryskająca energią i chęcią do życia. Doktor Shields wie, że tym razem musi jej się powieść. Dostanie to, czego tak bardzo pragnie. Za wszelką cenę.
Ostatnimi czasy dosłownie toniemy w ilości thrillerów psychologicznych; autorzy mają coraz mniejsze pole do popisu, muszą w końcu zainteresować nas na tyle, byśmy dotrwali do końca książki i jeszcze chcieli więcej. W przypadku duetu Pekkanen & Hendricks zadanie zostało wykonane na sto procent. Rozpoczynając przygodę z Anonimową dziewczyną nie wiedziałam, czego się spodziewać, acz nie zakładałam, że podczas lektury będę mieć ciarki. A właśnie to się im udało.
Któż nie chciałby dostać dodatkowej gotówki za przekazanie nieznanej osobie (ale zaufanej z racji wykonywanego zawodu) prywatnych informacji o sobie? Niewiele jest takich osób. Stąd też decyzja Jessici na poddanie się analizie. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby badanie zostało zakończone po serii pytań; tak się jednak nie stało. Doktor Shields chciała czegoś więcej- dowodu na wierność swojego męża, Thomasa, również psychologa. Jessica była tylko pionkiem w ich wzajemnej grze, coraz trudniej przychodziło jej odróżnienie rzeczywistych wydarzeń od badania. Nie wiedziała, kto jest "podstawiony", a komu może tak naprawdę ufać. Dlatego nie dziwi fakt, że szybko popadła w paranoję, choć -jak dla mnie- i tak wytrzymała bardzo długo.
Świetnie rozpoczęta intryga. Zauważamy od razu płynność wydarzeń, nic nie jest pozostawione naszym domysłom. Nie ma tu tajemniczej postaci, która jakoś wciąga głównego bohatera w zaplanowane przez siebie działania. Doktor Shields po prostu jest, działa na rynku psychologicznym, prowadzi badania. Szkopuł w tym, że nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, iż nie do końca są one tak niewinne, jak początkowo mogłoby się wydawać. Pani psycholog wydawała mi się wszechwiedząca; tak, jakby bez ruszania się z domu mogła przewidzieć kolejne ruchy swojej Badanej, a także męża. Z thomasem było jej łatwiej, w końcu znała go długo, lecz Jessica była dla niej kimś zupełnie obcym. Czy to magia psychologii? Być może.
Uwielbiam czytać o stalkingu w różnej postaci; myślę, że dla tej historii to określenie również będzie adekwatne, ostatecznie doktor Shields nie działała z ramienia badań, tylko prywatnie. Ta kobieta to istny "potwór"- techniki manipulacji to dla niej bułka z masłem, potrafi idealnie opanować swoje emocje, chroniąc tym samym siebie. Z kolei Jessica początkowo jawi nam się jako ofiara niecnych działań dwóch psychologów, ale nie martwcie się o nią- okazuje się, że i ona potrafi pokazać pazurki. Z drugiej strony jeżeli chodziłoby o czyjeś życie lub zdrowie, to każdy walczyłby do ostatniego tchu.
Anonimowa dziewczyna to pogmatwana historia małżeńska, do której wciągnięto osoby trzecie. Niebezpiecznej gry, toczonej na poziomie niedstępnym dla zwykłego człowieka. Choć przyznam szczerze, że Thomas mnie lekko rozczarował; spodziewałam się z jego strony podjęcia jakiejkolwiek walki, a tak naprawdę mężczyzna wolał kryć się za stekiem kłamstw ze strachu przed żoną. Uważał ją za niemal bóstwo, które nie pozwoli mu odejść. Jak głęboko sięgały macki doktor Shields, że jej własny mąż drżał ze strachu przed nią? Potrafił tylko kłamać, narażając tym samym bezpieczeństwo innych osób, sam nie biorąc za nic odpowiedzialności. Miał co prawda rycerskie odruchy, ale określiłabym to raczej jako "wypadek przy pracy" niż rzeczywiste chęci. Przecież znał swoją żonę od wielu lat, mógł temu szaleństwu zaradzić już wcześniej, a tak naprawdę nie zrobił nic. Pozostał bierny, mimo że sam wielokrotnie twierdził, iż chce od żony odejść. Dziwny człowiek.
Ów thriller to emocjonalny rollercoaster; nie wiadomo, które z tej trójki bohaterów utraci najwięcej, kto odważy się, by się bronić. Kto wyjdzie zwycięsko z tej batalii. I czy dalsze życie -jak gdyby nigdy nic- będzie w ogóle możliwe? Polecam, gdyż ta trójka bohaterów jest idealnym materiałem do badań ludzkich zachowań. Do tego, jak niejednokrotnie duże obsesje nas dręczą.
Złota klatka
Patrzysz na tę kobietę i myślisz sobie: "Boże, jak ja jej zazdroszczę!". Nic dziwnego, w końcu to ona ma idealne życie- przystojnego męża, śliczną i grzeczną córkę, piękny apartament w jednej z najlepszych dzielnic Sztokholmu. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak w rzeczywistości może wyglądać życie TEJ kobiety...
Faye jest więźniem miłości do Jacka; każda jej decyzja, wygląd czy otoczenie to tylko kolejny krok do zadowolenia męża. Idealne żony idealnych mężczyzn muszą w końcu poświęcać wiele, aby oni mogli być zadowoleni, prawda? A mimo to bohaterka coraz częściej czuje, że coś w jej życiu poszło nie tak. Zrezygnowała z własnych ambicji, stając się kurą domową, spędzającą wolny czas na błahych pogaduchach z (nielubianymi zresztą) żonami przyjaciół Jacka. Takich jak ona sama. Wszystko wali się jak domek z kart, gdy Jack z ich córką Julienne nie wracają z rejsu łodzią. Dodatkowo policja odkrywa w mieszkaniu krew należącą do dziewczynki. Dlaczego mężczyzna chciałby zamordować własne dziecko... ? Kim tak naprawdę jest ten przystojny biznesmen?
Książki autorstwa królowej szwedzkiego kryminału należą do moich ulubionych. Nie dziwi więc fakt, że po ukazaniu się Złotej klatki postanowiłam jak najszybciej zapoznać się z lekturą, która miała być czymś innym niż dotychczasowe utwory w dorobku literackim pani Läckberg. Fakt faktem- dostałam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Ale czy w pozytywnym znaczeniu?
Faye już dawno porzuciła marzenia o szczęśliwym życiu, z którego mogłaby czerpać na równi z Jackiem. Teraz, kilka lat po małżeństwie, sprowadzona została do roli perfekcyjnej pani domu, spełniającej każde marzenie ukochanego. Jest wręcz poddańczo usłużna, nie zyskując nic w zamian. Żadnego wyrazu miłości, ciepłego słowa; codzienność jest podporządkowana Jackowi, a najmniejsze niedociągnięcie budzi w mężczyźnie jedynie irytację. A tym samym wyrzuty sumienia oraz coraz większe kompleksy u Faye. Jack to typowy domowy tyran, który nie musi używać pięści, by domownicy się go bali. I powiem Wam szczerze, że ta postawa głównej bohaterki strasznie mnie irytowała. Rozumiem miłość, przyjęcie innej roli, ale pozwalanie sobie na poniżanie i służalczość? Tego nigdy. Szczególnie, że Faye była bardzo atrakcyjną i inteligentną kobietą. Ale to, na co pozwalał sobie wobec niej jej własny mąż po prostu przechodzi ludzkie pojęcie. Dopiero przyłapanie go na zdradzie otworzyło Faye oczy, a i tak tylko po części- w końcu błagała Jacka, by nie odchodził.
W lekturze towarzyszyły mi silne emocje- wspomniana już irytacja odnośnie Faye, ale i samego Jacka. Cwany, arogancki typ, który myśli, że świat tylko czeka, aż łaskawy pan kiwnie palcem. Osoba, która nie szanuje niczego i nikogo, a jedynym celem staje się pieniądz. Nie muszę chyba dodawać, że mężczyzny w żaden sposób nie można polubić? Wytrwale czytałam jednak dalej. Wątek zaginięcia ich córki, Julienne, przewija się raczej w tle; autorka poświęciła na niego oddzielne rozdziały, skupiając się bardziej na przedstawieniu czytelnikowi historii związku Faye z Jackiem. Wciąż nurtowało mnie, co też takiego tkwi w przeszłości głównej bohaterki, że wspomnienia o zdarzeniu nawiedzają ją po dziś dzień? Oczywiście odpowiedź otrzymujemy, lecz dopiero na "deser".
Okazało się, że główna bohaterka wcale nie jest taka naiwna, jak wydawało się na początku. Owszem, potrafiłaby wybaczyć mężowi wszystko, ale w końcu odnalazła w sobie siłę do dalszego życia. Do zemsty. Do pokazania światu, że nie jest stłamszoną kobietą, ale wojowniczką. Tak powstała marka Revenge, zbudowana na historii życia głównej bohaterki. Od tego momentu akcja leci na łeb, na szyję. Nie ma silniejszego uczucia niż chęć odwetu na kimś, kto sprowadził nas do roli przedmiotu, a na koniec wyrzucił jak zbędny śmieć. I to właśnie "ta biedna Faye" pokazała, że ma pazury. I potrafi atakować. Czasem (prawie) było mi żal Jacka, że zamiast wykorzystać potencjał byłej żony, wolał ją "udomowić" i tym samym stworzyć sobie najgorszego wroga. Cóż, Twój błąd, Jack.
Deser, czyli zakończenie. Gdzieś w odmętach umysłu skojarzyłam ze sobą pewne fakty, ale odrzuciłam je jako zbyt... fantazyjne. A tu proszę, totalne zaskoczenie. Faye rzeczywiście miała swoją ciemną stronę, po którą co prawda zbyt często nie sięgała, przerażona ogromem jej mocy. Może to i lepiej. Zastanawiam się tylko, co też autorka będzie nam chciała opowiedzieć w kolejnych tomach serii?
Rzeczywiście, gdyby na okładce Złotej klatki nie widniało nazwisko, w życiu nie skojarzyłabym tej książki z panią Läckberg. Nie twierdzę, że jej najnowszy thriller jest zły, raczej... inny. Odstający od dotychczasowego nurtu literackiego. Odkrywczy, oryginalny? Średnio. Poniekąd powiedziałabym nawet, że królową szwedzkiego kryminału za bardzo poniosła fantazja. Ogólnie rzecz biorąc przy tej pozycji nie można się nudzić, czyta się bardzo szybko, a jednak po odłożeniu jej na półkę i chwili zastanowienia... cóż, nie jest to dla mnie bestseller, ale też nie totalny gniot. Do lektury szczególnie zachęcam fanów twórczości szwedzkiej pisarki- zawsze to pewien sposób na poznanie jej innej strony.
Milcząca ofiara
„Przeszłość to fajne miejsce na odwiedziny, lecz niedobre na pobyt” – to niezwykle trafne stwierdzenie mogłoby zmienić na lepsze życie wielu ludzi, gdyby tylko przeanalizowali go, poddali się chwili refleksji i zastosowali się to tej niezwykle cennej wskazówki. Czym innym jest bowiem czerpanie z przeszłości nauki, wyciąganie wniosków z minionych wydarzeń, a czym innym nieustanne rozpamiętywanie przeszłości, bez możliwości ruszenia do przodu.
Jednak nie każdy ma w sobie na tyle siły, by tę przeszłość zostawić za sobą. Co więcej, są nawet takie przypadki, kiedy ta przeszłość – mimo naszych starań – nie daje o sobie zapomnieć, wciąż złośliwie miesza w naszym życiu sprawiając, że tkwimy w matni, nie potrafiąc się z niej wyplątać. Jednym z takich przypadków, jest Emma, kochająca żona i matka, właścicielka prężnie prosperującego salonu z sukniami ślubnymi. Można stwierdzić, że odniosła w życiu sukces, że jest osobą wiodącą godne pozazdroszczenia życie tym bardziej teraz, kiedy mąż Alex dostał awans i w związku z tym przeprowadzają się z małej wyspy, często odciętej od świata, do Leeds, gdzie kupują nowy dom.
Nikt jednak nie wie, że życie Emmy pełne jest demonów mieszkających w jej głowie, a także mrocznych sekretów – takich jak ten, że jest morderczynią. Cztery lata temu bowiem pozbyła się jednego z balastów z przeszłości, który nie pozwalał jej normalnie żyć. Tym obciążeniem był Luke Priestwood, mężczyzna, który niegdyś uczył ją w szkole plastyki, który ją bezwstydnie uwiódł, a następnie porzucił osiągnowszy swój cel. Co więcej otoczenie uwierzyło w jego wersję wydarzeń, zaś Emma została oskarżona o nękanie go. Kiedy po latach wrócił, nic dziwnego, że jego ofiara, już teraz dorosła kobieta, chciała się od niego uwolnić. Szczególnie, że miała wspaniałego męża, z którym rozpaczliwie starali się o dziecko.
Emma nie planowała morderstwa, a jednak – gdy Luke stał się zbyt napastliwy – nie miała oporu, by ciosem łopatą pozbawić go życia, a następnie zakopać w ogródku. Była przerażona swoim czynem, a jednocześnie przekonana, że zamknęła przynajmniej jeden rozdział swojego skomplikowanego dorastania. Teraz jednak, kiedy w związku z przeprowadzką, posiadłość odziedziczona po ojcu będzie miała nowych właścicieli, trup w ziemi może sprowadzić na nią kłopoty. Postanawia zatem pozbyć się ciała i ostatecznie zatrzeć ślady swojej zbrodni. Tyle tylko, że grób okazuje się być pusty…
Co tak naprawdę wydarzyło się cztery lata temu? Czy Emma rzeczywiście zabiła mężczyznę, a jeśli tak, to co stało się ze zwłokami? Gdzie kryje się prawda i kto był w tym niemoralnym związku naprawdę ofiarą, a kto oprawcą? To pytania, które towarzyszą nam w trakcie lektury wstrząsającej i zaskakującej powieści „Milcząca ofiara”, autorstwa Caroline Mitchell. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka książka to zarówno pełen napięcia thriller, jak i doskonała powieść psychologiczna. Sposób narracji – oddanie głosu bohaterom sprawia, że czujemy się bezpośrednimi uczestnikami zdarzeń, mamy też możliwość obserwowania powolnej destrukcji osoby tak kruchej psychicznie, jak Emma, ale i powolnego rozpadu małżeństwa. Tym samym, jest to powieść dla wszystkich osób lubiących zarówno zagadki, jak i zagłębianie się w ludzkie emocje, sposób odbierania przez nich świata.
Zmagająca się ze wspomnieniami o matce alkoholiczce i sadystce, borykająca się naddatek z zaburzeniami odżywiania Emma, cierpi również na lęki, które zaburzają jej osąd sytuacji. Czy to możliwe jednak, by popadała w paranoję? By tworzyła alternatywną rzeczywistość? By spadała w otchłań szaleństwa? Na te pytania wraz z czytelnikiem odpowiedzi będzie poszukiwał mąż Emmy, a także jej siostra. Problem w tym, że ona również trzyma w szafie własne trupy…
Kiedy już jesteśmy przekonani, że doskonale wiemy, kto mówi prawdę, autorka przewrotnie podsuwa nam nowe okoliczności, dowody, zasiewa w nas ziarno wątpliwości. Właśnie dlatego „Milcząca ofiara” jest jedną z tych książek, które - między innymi dzięki doskonale skonstruowanej fabule i genialnie zarysowanym postaciom – nie tylko wciągają, ale i nie pozwalają o sobie zapomnieć.
Matka
Szczęście zmieniło wygląd Christophera. Dostrzegałam to w falowaniu jego piersi, w tym jak się prostował, odciągając ramiona do tyłu, a na jego twarzy niemal bez przerwy gościł uśmiech. W tym czasie Margaret raz na dwa tygodnie opisywała w liście, co nowego zaszło w życiu rodzinnym w Morecambe. W prawym górnym rogu koperty zawsze widniał jego własny adres, jakby chciała mu przypomnieć, gdzie mieszka.
Tak naprawdę nie do końca wiem od czego powinnam zacząć. Bo „Matka” S.E. Lynes wywołała u mnie dość mocno skrajne emocje. Biorąc się za czytanie tej książki spodziewałam się thrillera psychologicznego opartego na rywalizacji dwóch matek. I thriller faktycznie dostałam, lecz nie taki jakiego oczekiwałam. Dostałam coś, co poruszyło mnie do głębi, grając na moich emocjach i uczuciach jak na harfie. Uderzając jednak w te struny, które odpowiedzialne są za lęk, dezorientacje i niepokój. Bo właśnie w takim klimacie utrzymana jest cała powieść.
„Matka” zaczyna się w momencie kiedy mężczyzna o imieniu Billi morduje innego, bezimiennego mężczyznę. I na pierwszy rzut oka, nie wiadomo co to wszystko ma do fabuły. Dopiero później, na koniec okazuje się jak kluczowy był ten początek. Autorka następnie płynnie przechodzi do przedstawienia głównego bohatera – Christophera, który w dniu wyjazdu na studia dowiaduje się, że jest adoptowany. Postanawia zrobić wszystko by odnaleźć swoich biologicznych rodziców, bo tak naprawdę czuł, że nigdy nie należał do rodziny, która go wychowywała. Oficjalnymi kanałami udaje mu się odnaleźć Phyllis – kobietę, która go urodziła. I wydaje się, że wszystko powinno być już w porządku, że wszyscy powinni być już szczęśliwi. No cóż, nie koniecznie.
Muszę przyznać, że „Matka” jest jedną z tych powieści, które porwały mnie i wciągnęły do swojego świata właściwie tylko dzięki fabule. Bo główny bohater, nie wzbudził we mnie sympatii. Christopher jest typem zahukanego dzieciaka, który we wczesnych latach szkolnych był dręczony. Jest spokojny, wycofany i wykazuje wręcz chore zainteresowanie Rozpruwaczem, który w tamtych czasach grasuje na ulicach mordując prostytutki (swoją drogą, fajny pomysł na drugoplanową historię, która też nadaje powieści klimatu). Do końca nie można powiedzieć co chodzi mu po głowie i jak zachowa się w danej sytuacji. Po poznaniu swojej biologicznej matki wykazuje też wobec niej dziwne uczucia, jakby był w niej zakochany jak w kobiecie. Ogólnie rzecz ujmując, jest dziwny, śliski. Wzbudzał we mnie raczej same negatywne emocje i jeśli mam być szczera to ani przez chwilę mu nie współczułam.
Tak jak wspominałam wcześniej, cała książka jest utrzymana w dość mrocznym, nieprzyjemnym klimacie co jak dla mnie ma pozytywny wydźwięk. Ta historia tego potrzebowała. Klimatu deszczowego miasteczka, w którym rzadko wychodzi słońce. Dużym plusem jest też fakt, że książka jest opowiedziana z perspektywy osoby trzeciej i na początku nie do końca wiadomo kto to jest, ale tak naprawdę już w połowie można się domyślić, kto opowiada nam to co się wydarzyło.
„Matka” to tak naprawdę prawdziwe studium tego jak ze spokojnego człowieka można stać się szaleńcem i pogubić się we własnych kłamstwach. Pokazuje, że czasem oczywiste wcale nie jest takie oczywiste, a niektóre historie mają drugie dno. Osobiście widzę tutaj też jeszcze jeden przekaz – uważaj na to, czego sobie życzysz, bo może się spełnić. Bo w końcu i Phyllis, i Christopher życzyli sobie odnaleźć biologiczną rodzinę, ale czy wyszło im to na dobre? O tym musicie przekonać się sami.
Czy polecam tą książkę? Jak najbardziej. Ale nie będzie to pozycja dla wszystkich. Pomimo mojego zachwytu nad fabułą i naprawdę dobrze zaplanowaną treścią to książkę czytało mi się dość ciężko, właśnie ze względu na ten mroczny klimat. Również Ci, którzy szukają w książkach lekkich powieści, które nie zostawią śladu w ich psychice powinni sobie odpuścić czytanie „Matki”. Jednak wszyscy Ci, którzy chcą złaknieni historii nieoczywistych polecam sięgnięcie bo tę powieść, bo naprawdę warto.
Rodzanice
Zbliża się krwawy superksiężyc. Mieszkańcy maleńkich Rodzanic boją się, że ta niezwykła pełnia uwolni z dawna uśpionego demona. Tymczasem na zamarzniętym, smaganym zimowym wichrem jeziorze znaleziono ciało zamordowanej dziewczyny. Jest przykryta kocem. Gdyby nie to, że jakieś zwierzę poszarpało jej rękę, wyglądałaby, jakby spokojnie spała. Tego samego dnia umiera pewna dziennikarka. W ostatnich słowach przestrzega byłą komisarz Klementynę Kopp przed wilkołakiem. Wkrótce emerytowana policjantka znika bez śladu... Pojawiają się sugestie, że to Kopp dokonała zbrodni. Tylko aspirant Daniel Podgórski wierzy, że dawna koleżanka jest niewinna. Jaki sekret skrywa sam Podgórski? Dlaczego odpowiedzi warto szukać w szklanej kuli? Ile prawdy jest w anonimie zapowiadającym śmierć wszystkich mieszkańców Lipowa? I kto tak naprawdę czai się w ciemności?
"Rodzanice" to dziesiąty tom sagi kryminalnej o policjantach z Lipowa. Opowieści o Lipowie łączą w sobie elementy klasycznego kryminału i powieści obyczajowej z rozbudowanym wątkiem psychologicznym. Porównywane są do książek Agathy Christie i powieści szwedzkiej królowej gatunku, Camilli Läckberg. Prawa do publikacji serii sprzedane zostały do ponad dwudziestu krajów.
Kiedy Ciebie nie ma
Krótko po emisji specjalnego wydanie Crimewatch przeczytałem wywiad z tobą w „Guardianie”. To był rodzaj historii z życia w magazynie. Powiadałaś, cytuję: „Największym koszmarem jest niewiedza. Brak zamknięcia. Nie mogę zacząć znów żyć, nie wiedząc, gdzie jest moja córka. To jest jak chodzenie po ruchomych piaskach. Widzę coś na horyzoncie, ale nigdy nie mogę do tego dotrzeć. To jest jak żyć, będąc martwym.”
Kiedy sięgałam po „Kiedy Ciebie nie ma” Lisy Jewell spodziewałam się dostać to, co najbardziej lubię – thriller psychologiczny z głównym wątkiem porwanego dziecka i wszystkimi tymi rzeczami i zachowaniami, które zrobi matka by tylko odzyskać swoją pociechę. A co dostałam? No cóż, ciężko to przyznać, ale czuję się jakbym dostała w twarz i do tej pory nie mogę wyjść z szoku. Bo „Kiedy Ciebie nie ma” nie jest tak naprawdę opowieścią o zaginionej dziewczynce. To opowieść o rozbitej rodzinie, o odepchniętych pozostałych dzieciach i matce, które zaginęła w tym samym dniu, w którym Ellie wyszła z domu. Nie dosłownie oczywiście.
„Kiedy Ciebie nie ma” zaczyna się w momencie kiedy piętnastoletnia Ellie wychodzi do biblioteki, żeby powtórzyć ostatnie materiały do egzaminów i znika. Bez śladu. Nie ma świadków, zapisy z monitoringu ulicznego nie rejestrują praktycznie nic. Ponadto Ellie ubiera się w taki sposób, że można by przypuszczać, że nie chce zostać znaleziona. I taki scenariusz przyjmuje policja – dziewczynka z obawy przed nadchodzącymi trudnymi egzaminami, uciekła. To nic, że była prymuską. To nic, że nauczyciele twierdzili, że jest wysokie prawdopodobieństwo, że wszystkie testy zda celująco. Policja uznała, że zwiała. Być może przez to szukali jej mniej efektownie, być może przez to, ta historia skończyła się tak, jak się skończyła.
Muszę przyznać, że pomimo iż jestem zachwycona samą fabułą to nie polubiłam praktycznie żadnej z postaci pierwszoplanowych. Że o drugoplanowych nie wspomnę, bo te są, co dość przykro mi mówić, dość nijakie. Najbardziej jednak działała mi na nerwy główna bohaterka – Laurel, matka zaginionej dziewczynki. Miałam wrażenie, że Ellie była dla niej centrum wszechświata, a kiedy zniknęła wszystko inne przestało się liczyć. Zaniedbała męża, porzuciła wręcz pozostałą dwójkę dzieci skąpiąc im matczynej miłości. I o ile rozumiem, że utrata dziecka i niewiedza co się z nim stało jest straszną tragedią, o tyle sposób w jaki Laurel traktowała później swoją rodzinę jest dla mnie niepojęty. Nic dziwnego, że kiedy pozostała dwójka jej pociech dorosła, nie potrzebowały, a wręcz nawet stroniły od kontaktu z matką. Kolejną denerwującą mnie postacią był Floyd. Człowiek na pozór szlachetny, dobry i z nieskalaną duszą, okazuje się mieć naprawdę sporo za uszami. A gdyby w odpowiednim momencie zareagował tak, jak trzeba było zareagować... No cóż, zakończenia pewnie by to nie zmieniło, ale z pewnością skróciło cierpienie niektórych osób.
Trzeba przyznać, że dużym plusem jest sposób w jaki Lisa Jewell poprowadziła narrację. Podczas czytania mamy spojrzenie na każdą perspektywę tej historii. Autorka pokazuje nam punkt widzenia Ellie, Laurel, Floyda, a także osoby odpowiedzialnej za zniknięcie dziewczynki. Ponadto Lisa bardzo płynnie przechodzi z narracji trzecio-osobowej do pierwszoosobowej co również, działa jak najbardziej na korzyść powieści. Sprawia, że książkę czyta się jeszcze szybciej i przyjemniej.
Podsumowując. „Kiedy Ciebie nie ma” nie jest książka łatwą. Jest dość szokująca i wgniata czytelnika w fotel zaraz po przewróceniu ostatniej strony. Bo nic tutaj nie jest oczywiste, nic nie jest takie jak nam się wydaje, a rozwiązanie mimo, że jest tuż pod naszym nosem, wymyka się za każdym razem kiedy próbujemy po nie sięgnąć, wcześniej niż chce tego autorka.
Zabójcza śpiąca królewna
„Sądzimy po pozorach, łatwo i często oceniamy. Tymczasem nie wszystko jest tym, czym się wydaje” – pisał w jednej ze swoich książek Rafał Kosik, zaś słowa te doskonale oddają sytuacje, z jakimi spotykamy się w życiu. Zbyt łatwo wydajemy opinie, ferujemy wyroki, kierując się jedynie pierwszym wrażeniem, opierając swoje sądy na słowach, a nie dowodach, bazując na sympatiach i antypatiach. Tymczasem pozory mogą mylić, ktoś celowo może wprowadzać nas w błąd, oczerniając kogoś, oddalając od siebie podejrzenia.
Odkrywanie prawdy na temat minionych wydarzeń, jest celem programu telewizyjnego pt. „W cieniu podejrzenia”. Ten popularny reality show, autorstwa Laurie Moran, ma na celu powrót do zbrodni sprzed lat i objecie ich nowym, dziennikarskim śledztwem. Z uwagi na rozwój technologii, nową perspektywę, kolejne odcinki okazują się być prawdziwym sukcesem, a Laurie wraz z zespołem ma na koncie na przykład wyjaśnienie zagadki zaginięcia jednej z młodych kobiet. Nic zatem dziwnego, że u producentki telewizyjnej pomocy szuka Casey Carter, która właśnie opuściła więzienie dla kobiet w Connecticut.
Po piętnastu latach spędzonych w ramach odsiadki za zabójstwo Huntera Raleigha, członka szanowanej rodziny z aspiracjami politycznymi, prezesa znanej fundacji zajmującej się walką z rakiem, kobieta chce poznać prawdę o tym, co działo się owej feralnej nocy. Odtworzony w sądzie przebieg wydarzeń zakładał, że po bankiecie na rzecz fundacji, na którym Casey przebywała razem ze swoim narzeczonym, nastąpiło zerwanie pary i kobieta wpadła w szał, zabijając Huntera z broni palnej, a następnie zażywając środki odurzające, by odwrócić od siebie podejrzenia. W krwi kobiety znaleziono pozostałości tabletki gwałtu, a na broni – jej odciski palców. Sama oskarżona nie przyznała się do winy twierdząc, że ktoś musiał podać jej lek w trakcie pobytu na bankiecie. Twierdziła też, że kiedy ocknęła się na kanapie była zdezorientowana. Szukając narzeczonego, znalazła jego ciało we krwi, którą ubrudziła się, próbując go ocucić. Wciąż, po piętnastu latach odsiadki podtrzymuje tę wersję, zaś każdy dzień spędzony w więzieniu przeznaczyła na odkrycie osoby mordercy.
Podejrzenia „Szalonej Casey” czy też „Śpiącej Królewny”, jak nazwały ją media, wydają się na tyle mocne, że producentka postanawia zająć się tą sprawą, choć wszyscy członkowie ekipy, a nawet ojciec Laurie – były policjant, są przekonani o winie skazanej. Laurie wierzy jednak Carey pamiętając, że po tragicznej śmierci męża ona również była podejrzewana. Z zapałem rzuca się w wir dziennikarskiego śledztwa, rozpatrując prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa nie przez skazaną, ale przez Andrew – młodszego brata Huntera, nieudacznika żyjącego w cieniu bohatera, Gabrielle Lawson – celebrytkę uzurpującą sobie prawo do ofiary, Marka Templetona – przyjaciela Huntera, pełniącego funkcję dyrektora finansowego fundacji, podejrzewanego o malwersację czy wreszcie przez Mary Jane Finder – osobistą asystentkę ojca Huntera, której zamordowany nigdy nie ufał i której chciał się pozbyć.
Kolejne tropy wydają się oddalać winę od Casey, ale czy na pewno padła ona ofiarą manipulacji? Może sama jest przebiegłą intrygantką i furiatką, która po zerwaniu zaręczyn postanowiła zemścić się na Hunterze? Czym bardziej Laurie zagłębia się w to dochodzenie, tym więcej niewiadomych się pojawia...
Jak zakończy się ta wciągająca historia? Dowiemy się tego z brawurowo napisanej, lekkiej powieści kryminalnej autorstwa Mary Higgins Clark i Alafaira Burke'a. Powieść pt. „Zabójcza Śpiąca Królewna”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka, to kolejny już tom cyklu „W cieniu podejrzenia”. Skomplikowanej zagadce towarzyszą doskonale nakreślone postacie z pogłębionym rysem psychologicznym, a także ze zwyczajnymi problemami dnia codziennego. Przemyślana fabuła, nieustanne zwroty akcji nie dają nam ani chwili odpocząć, wciągając w swego rodzaju grę z prawdziwym przestępcą i zmuszając do ciągłej koncentracji. To wspaniała powieść, jedna z najlepszych Mary Higgins Clark, która świadczy o wielkim talencie autorki nie tylko do wymyślania kolejnych zbrodni, ale też do obserwacji ludzkich zachowań.