październik 06, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: historia

piątek, 29 styczeń 2021 17:19

Klątwa Burzy

Cykle książek, które liczą sobie kilka bądź kilkanaście tomów, są dla potencjalnego recenzenta nie lada wyzwaniem. Historia Mercy Thompson jest tego idealnym potwierdzeniem. Twórczość Patricii Briggs, chociaż ceniona na całym świecie, to twórczość dość monotematyczna. 
 
Opowieść o zmiennokształtnej mechanik, która zadaje się z lokalną watahą wilków to historia znana chyba każdemu miłośnikowi urban fantasy. Właśnie na półki księgarskie trafia 11 tom przygód owej Pani Kojot, więc trzeba przyznać, że z takim bagażem doświadczeń nasza bohaterka nie ma lekkiego żywota. Zastanawiam się, jak podejść do oceny książki, z której strony ugryźć pozytywy, a gdzie zaznaczyć minusy. Nigdy w swoich opiniach nie ukrywałem, że Mercy podoba mi się nie tylko jako bohaterka książek, ale także jako kobieta. Jednak trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jak długo można eksploatować daną postać, aby nadal jej przygody były ciekawe i wciągające. O czym opowiada najnowszy tom?
 
Mercy Thompson musi stawić czoła śmiertelnie groźnemu przeciwnikowi, aby obronić wszystko, co kocha... Jest mechanikiem samochodowym, zmiennokształtną, kojocicą oraz towarzyszką Alfy wilkołaczej watahy Dorzecza Kolumbii. Jednak żadna z tych rzeczy nie jest przyczyną kłopotów, w jakie wpakowała się Mercy, przejmując odpowiedzialność za bezpieczeństwo mieszkańców Tri-Cities. Wtedy wydawało się to właściwym postępowaniem. Miało polegać na ściganiu goblinów-zabójców, kóz-zombie i sporadycznie jakiegoś trolla. Stało się jednak inaczej. Terytorium Mercy zyskało status ziemi neutralnej, miejsca, gdzie ludzie bezpiecznie mogli pertraktować z magicznymi istotami. Rzeczywistość udowodniła, że nikt nie jest bezpieczny. Konfrontacja przywódców politycznych i wojskowych z Szarymi Panami rządzącymi magicznym ludem, sprawia, że na horyzoncie zaczyna zbierać się burza, a jej imię to Śmierć.
 
Książka jest napisana w stylu, do którego autorka nas przyzwyczaiła. Jest lekko, przyjemnie i przede wszystkim szybko. Rozrywka na dwa-trzy wieczory to już dla mnie standard przy cyklu - co w gruncie rzeczy jest plusem, kierując się stwierdzeniem, iż wszystko co dobre szybko się kończy. Trzeba jednak powoli zadać sobie pytanie, kiedy się skończy. Mam wrażenie, że autorka trochę stała się niewolniczką swojej bohaterki. Chociaż w każdym z tomów zawsze znajdę dobrą zabawę i ciekawość, to jednak w moim odczuciu jest to trochę odgrzewany kotlet. Nie jest to już ta sama opowieść, którą zachwycałem się przy pierwszych tomach. Myślę, że powoli wśród fanów wkrada się niepokojące znużenie tematem, naprawdę - i mówię to jako fan - chciałbym jakiegoś porządnego zakończenia tej opowieści.
 
Pomijając to, co wyżej napisałem, "Klątwa burzy" to książka napisana dobrze, dopracowana, poprawnie rozwijająca akcję poprzednich historii. Dla osób, które od lat kroczą za Mercy może być to kolejną fajną przygodą. Moje obawy już poznaliście, co nie zwalnia Was, moi mili, z pominięcia tomu. Kupcie. 
Dział: Książki
środa, 27 styczeń 2021 11:44

Leopantera. Historia pewnej miłości

Miłość niejedno ma imię i czasem przeczy wszystkim prawom i tradycjom. Takie można odnieść wrażenie, oczywiście jak najbardziej prawdziwe, po przeczytaniu książeczki „Leopantera” Józefa i Piotra Wilkoniów. Bo czy miłość pomiędzy panterą a lampartem jest możliwa? Przecież to tak różne zwierzęta jak dzień i noc, choć należą do jednego gatunku.
 
Podczas jednej z nocnych wędrówek po sawannie leopard Bruno trafia aż do dżungli, gdzie w ciemnościach straszy go czarna pantera o przepięknych oczach, Lisa. Choć Bruno to zwierzę dnia, lubi czasem wyjść nocą, lecz nie widzi tak dobrze i łatwo mu się zgubić. Lisa wyprowadza go z dżungli i znika, ale Bruno nie może przestać myśleć o kotce. Nawet polowania i opowieści ojca o nich nie są już takie ciekawe. Chce tylko spotkać się wieczorem z Lisą. Niestety, jak to u zakochanych, zdarza im się pokłócić. Po jednym z takich nieporozumień Lisa znika tak skutecznie, że Bruno musi o nią cały dzień wypytywać, a i tak nie udaje się mu go znaleźć. Ciągłe poszukiwania sprawiają, że przestaje polować, chudnie, marnieje, co martwi jego mamę. Na szczęście to bardzo wyrozumiała rodzicielka. Kiedy Bruno wyjawia jej swoje problemy, radzi, by mimo wszystko szukał dalej, bo zwyczajnie obydwoje są stworzeni dla siebie mimo różnic w charakterze czy wyglądzie. Na szczęście to nie tragiczni kochankowie i historia kończy się dobrze.
 
„Leopantera” to bardzo delikatna książka. Słowa są dobrze wyważone, a historia sprawia wrażenie być spójna, bez niepotrzebnych wtrąceń i wątków. To opowieść nie tylko o rodzącym się uczuciu, ale także tolerancji dla inności. Bo to, jak wyglądamy, nie wpływa na to, jacy jesteśmy. A żeby kogoś kochać nie trzeba być identycznym. To jak z połówkami pomarańczy: nie muszą one być symetryczne, muszą tylko w miejscach styku dokładnie do siebie przylegać.
 
Warto zwrócić uwagę także na przepiękną szatę graficzną książki. Wprawdzie to dość cienka, bo 32-stronicowa lektura, jednak ujmuje puchatymi projektami postaci. Każde dziecko, które kocha koty, pokocha i tę książkę. Podobała mi się wizja zawarta w książce. To przykład literatury dla dzieci opowiadającej o uczuciach i równości.

 

Dział: Książki
sobota, 23 styczeń 2021 14:10

Inspiracja

Uczucia to niepewna materia. Czujemy się jak podczas spaceru po linie. Ekscytacja miesza się ze strachem. Możemy spaść lub przejść na drugą stronę. Co nam się uda? To zawsze zależy od tego, ile czynników wpływa na naszą korzyść. Raz emocje pchają ku miłości, innym zaś popychają w stronę czynów o głębszej barwie czerwieni.

 

Oskar Blajer to pisarz, którego pióra można zaznać w formie opowiadań kryminalnych. Młody mężczyzna pisaniem ucisza demony przeszłości, oczyszcza umysł i blokuje złe myśli. Często chadza na pogrzeby, a każda zasłyszana tam historia zbrodni to inspiracja dla jego opowieści. Uroczystości pogrzebowe zamordowanej nastolatki zdają się idealnym miejscem na poszukiwanie weny. Tam też 23-latek poznaje Luizę Ostrowską. Dziewczyna pochodzi z wyższych sfer, a jej pojawienie się w życiu młodego mężczyzny wiele zmieni. Tymczasem gazety huczą od nowych domysłów i kolejnych morderstw. Dziennikarze okrzyknęli sprawce Łowcą Nimfetek. Im bardziej Oskar będzie zbliżał się do Luizy, tym więcej poszlak będzie łączyć się z jej otoczeniem. Kto jest mordercą? Co ukrywa kobieta? Czy miłość jest w stanie doprowadzić do zbrodni?

 

Adrian Bednarek to mistrz tajemnic, zbrodni i niepokoju, z którego jest w stanie utkać historię tak nieprzewidywalne i mrożące krew w żyłach, że strach nabiera głębi i dopada każdego. Pamiętnik diabła mnie zachwycił, z każdym tomem pogłębiając moją miłość do pióra autora. Czy Inspiracja wywarła podobne wrażenie?

 

Od czego by tu zacząć. Lekki opis, którego płycizny należy się strzec, gdyż nie ostrzega w najmniejszym stopniu przed tym, co się wydarzy i wątek uczuciowy, który mydli oczy i odwraca trochę uwagę czytelnika. Tak, te świetne w swej prostocie zagrania zwodziły mnie dość długo. Podświadomie, gdzieś pod skórą delikatnie pojawiała się jednak ta nieznośna gęsia skórka, to uczucie niepewności, a raczej pewności, że coś się wydarzy. Coś, co zmieni wszystko, co zdążyliśmy wydedukować z poszlak podrzucanych systematycznie przez autora. Inspiracja zbudowana jest na narracji mieszanej, jednak większą część stanowi ta, z perspektywy Oskara. Dzięki takiemu zabiegowi, czytelnik bardziej wczuje się w wydarzenia i dostrzegą rozwój postaci.

Oskar przyciąga najbardziej. Naturalny i mocno realistyczny, a zarazem wciąż potrafił zaskoczyć siebie i nas. Jego rozwój na tle całej fabuły i ścieżki, które wybierał, były logiczne i udowadniały, że nie możemy być pewni nawet własnej postawy. Autorowi po raz kolejny należą się ukłony za nieszablonowość i kreację psychologiczną postaci. Inspiracja ma dobrą podstawę psychologiczną i niesztampowy pomysł na fabułę. Dodając do tego lekkość pióra autora, otrzymujemy wciągającą, brutalną i zaskakującą opowieść, która koncentruje się na ludziach i tym, co ich kształtuje.

 

Dobry thriller, czyli...

 

Adrian Bednarek potrafi budować napięcie, bawić się plastycznością opisów, bulwersować i zaciekawiać. Umiejętnie szafuje tym, co tworzy, wodząc czytelnika za nos. Inspiracja idealnie wpisuje się w to, czym powinien być thriller psychologiczny. To proporcjonalnie rozłożona siła fabuły i barwność postaci, ale też i niepewność, strach oraz oburzenie. Czytając tego typu książki, czytelnik powinien dać się porwać fabule, analizować wydarzenia i poszczególne zachowania postaci. Cała historia na długo po jej zakończeniu, wciąż nawiedza twoje myśli? To najlepsza rekomendacja w przypadku tego typu powieści. Inspiracja zaskakuje głębią i wielowymiarowością, którą niezwykle ciężko uzyskać.

To jedna z tych powieści, która niemalże dotknęła ideału. Nie można o niej napisać wiele, by uniknąć odkrycia zbyt wielu kart. Choć początek lekko nużył, to finał okazał się wisienką, na którą warto było czekać. Gwarancja napięcia, skołatanych myśli i szoku, który niejednokrotnie będzie głównym stanem umysłu. Czekam na kolejne części serii. Czy to już Obsesja?

Dział: Książki

Gwiazda Hollywood Ben Affleck na zlecenie wytwórni Disneya wyreżyseruje film na podstawie wydanej przez IUVI książki „Strażniczka”, czyli I tomu serii „Zaginione Miasta” autorstwa Shannon Messenger. „Zaginione Miasta” to cykl książek z gatunku fantastyki uwielbiany przez amerykańską młodzież i zdobywający coraz większą rzeszę miłośników w Polsce. 

Dział: Kino
poniedziałek, 18 styczeń 2021 10:27

Klemens V. Ofiara Templariuszy

 

Często opowiadając historie papieży, zapominamy, że to nie tylko głowa Kościoła Katolickiego, ale także państwa watykańskiego. W komiksie "Klemens V. Ofiara Templariuszy" widać to chyba najbardziej ze wszystkich wydanych dotychczas zeszytów z serii "Papieże w historii".
 
W komiksie otrzymujemy skróconą wersję pontyfikatu papieża Klemensa V, organizatora pierwszego sądu apelacyjnego dla całego Kościoła, konsystorza.
 
Po krótkim pontyfikacie i śmierci Benedykta XI doszło do ponad rocznego bezpapieża. Prowadziło to tylko do napięć, szczególnie na linii Watykan-Francja. Wybór padł na arcybiskupa Perugii, na tyle silnego, by sprzeciwić się zapędom dominacyjnym Filipa Pięknego, króla Francji.
 
Na koronację papieską przybywa właśnie on, jednak pod naporem tłumu zgromadzonego na ceremonii dochodzi do katastrofy budowlanej. W gruzowisku ginie wielu ludzi, także książę Bretanii i młodszy brat papieża. Ginie też klejnot z papieskiej tiary. Uważa się to za zły omen. Być może dlatego pierwsze lata pontyfikatu są raczej przychylne Filipowi Pięknemu. Jednak Klemens V widzi, że despotyzm władcy jest coraz większy. Dochodzi nawet do tego, że stolica papieska przenosi się do Avinion (i, czego nie mógł przewidzieć, będzie tu przez kolejne 9 pontyfikatów!).
 
Filip Piękny jest jednak niezwykle zdeterminowany, by jego wpływy w papiestwie były nie do podważenia. Kiedy dowiaduje się, że Klemens V potępia Zakon Templariuszy i rozważa jego rozwiązanie, postanawia interweniować i być tym, który osądzi Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, którzy przez wojny krzyżowe raczej stali się bardzo majętnym zakonem. Byłby to świetny pretekst do skonfiskowania ich dóbr i sfinansowania kosztownych wojen z Anglią i Flandrią. Jedynym sposobem na uniknięcie tego, a także osłabienia Kościoła, było niedopuszczenie do francuskiego świeckiego procesu i sprowadzenie Wielkiego Mistrza Zakonnego Jacquesa de Molay i jego towarzyszy przed komisję papieską. Niestety nie ocaliło to Templariuszy przed doprowadzeniem na stos.
 
Sama historia politycznych i historycznych zawiłości już sama w sobie jest świetna, jednak dopełniają ją niezwykle szczegółowe, dopracowane i zgodne z wiedzą historyczną (tu duża zasługa konsultacji historycznej z Bernardem Lecome) rysunki. Na szczególne wyróżnienie zasługuje ilość detali zarówno w architekturze, zdobnictwa, jak i kostiumach z epoki.
 
Dziś być może postać Klemensa V, zmagającego się z Francją i własną chorobą, oraz ofiara templariuszy jest mało znaną kartą w historii, jednak przez trzynaście kolejnych pokoleń Francja żyła ostatnimi słowami Jacquesa de Molay, w których przeklinał swoich katów, szczególnie francuski ród królewski. Warto ją poznać w takiej szczegółowo narysowanej formie.


Dział: Komiksy
niedziela, 03 styczeń 2021 17:11

Strażnicy Galaktyki #02: Jeźdźcy na niebie

Gerry Duggan swoim albumem „Brak porozumienia” zaliczył bardzo dobre otwarcie nowych przygód Strażników Galaktyki w ramach cyklu Marvel Now 2.0. Sprawdźmy, czy kontynuacja czyli album „Jeźdźcy na niebie” również trzyma wysoki poziom.

Małym minusem pierwszego tomu był fabularny chaos. Częściowo powodem tego było niechronologiczne zestawienie zawartych w nim zeszytów. Drugi album uzupełnia braki, gdyż w jego skład wchodzą nieparzyste zeszyty z „All-New Guardians of the Galaxy”: #3, #5, #7 i #9. Ponadto zawiera on dwa: #11 i #12, które są już bezpośrednią kontynuacją fabuły.

W pierwszych czterech zeszytach Duggan skupia się na solowych przygodach poszczególnych członków Strażników Galaktyki. Rozpoczynamy od historii Gamory, której to cząstka została uwięziona w Kamieniu Duszy. Spotyka ona tutaj nie tylko dusze innych poległych bohaterów, ale również starszą wersję samej siebie. Ten krótki epizod rzuca nowe światło na przedstawioną w poprzednim albumie obsesję najniebezpieczniejszej kobiety w Galaktyce na punkcie jednego z Kamieni. Opowieść ta utrzymana jest w dość mrocznym i niepokojącym klimacie.

Następnym bohaterem jest Star Lord. Peter podczas kradzieży części do mecha, którego buduje Rocket, uszkadza swoją kasetę magnetofonową. Szuka więc teraz sposobu, aby wrócić na Ziemię do lat 80. w celu ponownego nagrania składanki największych hitów Johna Lennona. Szybka i przyjemna w odbiorze kosmiczna historia ukazuje Quilla trochę w innym świetle - jako sentymentalnego człowieka, który dla ukochanej muzyki jest w stanie wiele uczynić.

Dwie kolejne historie rozwiązują największe zagadki, które pojawiły się w poprzednim albumie. W zeszycie #7 mianowicie zostaje wyjaśnione, skąd nagle Drax stał się pacyfistą i za wszelką cenę unika agresji. Zeszyt #9 wyjaśnia dlaczego Groot jest ciągle mały i przestał rosnąć oraz jaki w tym udział miał Rocket. Obu historiom Duggan nadał dość poważny ton, a wątek człekokształtnego drzewa naprawdę chwyta za serce.

Przedostatni rozdział tego albumu, czyli zeszyt #11 to bardzo ciekawa geneza tajemniczego członka Bractwa Raptorów – Szpona-R, którego to mieliśmy okazję już poznać w poprzednim tomie. Historia ta ukazuje nam jego powiązania z Korpusem Nova, którego wielki powrót był wcześniej zapowiadany.

Na zakończenie albumu wracamy do głównego wątku serii, czyli poszukiwania przez Strażników Galaktyki wszystkich zaginionych Kamieni Nieskończoności. Choć nie mamy tutaj tym razem dynamicznej akcji, to historia ta nadrabia dużym poczuciem humoru. Szczególnie że swój udział w niej zaliczyły takie gwiazdy z uniwersum Marvela jak Deadpool, Ant-Man, Cable czy Doktor Strange.

Podobnie jak zróżnicowane są wszystkie zawarte w tym albumie historie, tak również zróżnicowana jest oprawa graficzna. Za rysunki odpowiadało łącznie siedmiu grafików, kolejno: Frazer Irving, Chris Samnee, Greg Smallwood, Mike Hawthorne, Terry Pallot, Roland Boschi, Rod Reis. Dzięki temu każda część została zaprezentowana w innym stylu. Np. Irving w mrocznie zobrazował Gamorę uwięzioną w Kamieniu Duszy, Samnee oldschoolowo idealnie wpasował się w sentymentalny powrót Petera do lat 80. Mi osobiście najbardziej do gustu przypadł styl Hawthorne’a i Pallota, czyli ich piękna wizualizacja przygód Groota i Rocketa.

„Jeźdźcy na niebie” to idealne uzupełnienie głównego wątku rozpoczętego w poprzednim „Braku porozumienia”. Bardzo dobrym posunięciem było ostatecznie zebranie nieparzystych zeszytów w osobnym tomie, gdyż dzięki temu poprzedni stworzył spójną fabułę (choć trochę to spotęgowało odczucie małego chaosu). Tutaj zaś Duggan skupił się na indywidualnych historiach i problemach poszczególnych bohaterów Strażników Galaktyki. Lekko prowadzone opowieści, wartka akcja oraz humor to nadal niezmienny wyznacznik tego cyklu. Z czystym sumieniem mogę polecić ten album, podobnie jak poprzedni, nie tylko fanom Marvela, ale i adeptom komiksowych historii czy osobom znającym Strażników Galaktyki tylko z MCU i ekranów kin.

Dział: Komiksy
wtorek, 22 grudzień 2020 10:04

Odrodzone Królestwo

Królestwo nareszcie się odrodziło, a historia Władysława Łokietka dobiegła końca. Piąty tom wieńczący jeden z najlepszych polskich fantastyczno-historycznych cykli był niczym spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. A jego lektura wywołała odpowiednio radość, irytację, śmiech, a na końcu wzruszenie. Warto było na niego czekać! 

Akcja Odrodzonego Królestwa to kontynuacja wydarzeń z Wojennej Korony. Rozpoczyna się w 1327 roku, kiedy to wybuchła wojna polsko-krzyżacka, a kończy w 1333 roku wraz ze śmiercią niewielkiego wzrostem, ale mocnego duchem monarchy, który zjednoczył polskie ziemie. Śledzimy więc losy Łokietka, który ma na głowie nie tylko konflikt z Zakonem Krzyżackim i Janem Luksemburskim, roszczącym sobie prawo do polskiej korony, ale również wizję braku następcy, jego jedyny syn jest bowiem na granicy życia i śmierci. To jednak jedynie jedno z licznych ogniw składających się na całą historię. Autorka kończy wątek Złotego Smoka, Michała Zaręby, bis reginy Rikissy i jej ukochanego Henryka z Lipy oraz pewnego joannity szukającego zemsty na krzyżackich braciach. 

Wątki historyczne zgrabnie przeplatają się z fantastycznymi. Ukrytą przed powszechnych wzrokiem i świadomością, ale nadal potężną siłę stanowią w polskim państwie wyznawcy dawnych bogów, podzieleni jednak na dwie grupy, skonfliktowane z powodu odmiennego stosunku do oficjalnej, chrześcijańskiej władzy. Dodatkowym smaczkiem jest też postać Borutki, mojego ulubieńca od pierwszej chwili, gdy pojawił się na kartach powieści. Na szczęście autorka niemal całkowicie odeszła od nieco drażniącego na początku serii motywu ożywionych herbowych zwierząt i skupiła się na rozwijaniu innych fantastycznych elementów. 

Nie będę ukrywać, że Elżbieta Cherezińska jest jedną z moich ulubionych autorek, a jej powieści historyczne można śmiało stawiać obok cykli Philippy Gregory czy C.W. Gortnera. Doskonale łączy świetny warsztat, płynną i wartką akcję oraz mnogość bohaterów, których losy splatają się ze sobą czasem w najmniej oczekiwanych chwilach. Świetnie gra na emocjach, pokazując ludzkie słabości, ale i chwile, gdy nawet najgorszy pozornie człowiek potrafi wykrzesać z siebie drobiny prawdziwego dobra. W przede wszystkim potrafi sprawić, że człowiek z wypiekami na twarzy czyta historię, którą de facto zna już w ogólnym zarysie, bo to przecież historia Polski. 

Mówiąc krótko, gorąco polecam! 

Dział: Książki
sobota, 19 grudzień 2020 16:37

Berło Ziemi

Młodziutka Shalia jest córką i członkinią pustynnego plemienia, znękanego wieloletnią wojną z sąsiednim krajem Kości. Lekarstwem na to i gwarantem pokoju może być małżeństwo z królem Calixem, rządzącym żelazną ręką Krainą Kości. Mając na uwadze dobro swego  ludu, Shalia bez większego wahania zgadza się na małżeństwo. Pełna nadziei, wierzy, że uda się jej być dobrą królową i wiele zdziałać. Kolejne miesiące pokażą, czy jej plany się spełnią.

Już w dniu ślubu pewne sprawy idą inaczej niż sobie to Shalia wyobrażała. Mąż, mimo oczywistej atrakcyjności, budzi w niej spore obawy. Co więcej, w nowej ojczyźnie dziewczyny moce panowania nad żywiołami traktowane są jak herezja i grzech, a właśnie okazało się, że w Shalii budzi się moc powiązana z ziemią. Młoda królowa staje więc przed trudnym wyzwaniem - ułożyć sobie życie z trudnym w pożyciu mężem, nie zdradzając jednocześnie, co potrafi. Gdyby tylko jeszcze rzeczona moc nie objawiała się znienacka i bez kontroli, a mąż nie był tak nieprzewidywalny.

Rozpoczynająca nową serię Żywioły, powieść Berło Ziemi zaczyna się w interesujący sposób. Oto młoda dziewczyna szykuje się do ślubu z mężczyzną, którego nigdy nie widziała. Ma zostać jego żoną i królową obcego kraju, w którym nigdy nie była. Jak pustynna nomadka poradzi sobie w nowej dla niej, całkowicie odmiennej od wszystkiego roli?

Przyznam, że oczekiwałam dworskich intryg i meandrów pałacowego życia. Liczyłam też, że Calix, mąż naszej bohaterki, jednak okaże się wartościowym człowiekiem. Nic bardziej błędnego. Wspólnie z Shalią trafiamy co prawda do pałacu, ale wszystko idzie inaczej niż sobie to wyobrażaliśmy. Calix okazuje się zaślepionym fanatykiem, pragnącym zgłębić sekret żywiołów, by je totalnie zniszczyć. Jednocześnie nie obchodzi go, ile ofiar po drodze poniesie, nie przyjmuje też racjonalnych argumentów. Początkowo Shalia próbuje go zmienić, jednak szybko przekonuje się, że czeka ją walka o własne życie i życie jej bliskich.

Finał powieści zostawia czytelnika z pewną dozą niepewności. Co będzie dalej? Trudno powiedzieć. Ze strony Goodreads wiem, że istnieje druga część cyklu, traktuje ona jednak o innej bohaterce. Jak autorka poprowadzi fabułę i czy te dwie bohaterki będą miały ze sobą coś wspólnego? Warto zaczekać na polską premierę, aby się przekonać, a na razie polecam lekturę części pierwszej. To intrygująca historia o budzących się talentach i niezwykłych uczuciach, oczywiście zakazanych. Mamy tutaj ciekawych, nietuzinkowych bohaterów oraz kilka zaskakujących zwrotów akcji. To wszystko gwarantuje dobrą, odprężającą lekturę. Polecam.

Dział: Książki
środa, 16 grudzień 2020 21:53

Strażnicy Galaktyki #01: Brak porozumienia

Po dość długiej przerwie wydawnictwo Egmont postanowiło ponownie zabrać nas w międzygwiezdne podróże z członkami Strażników Galaktyki. „Brak porozumienia” to pierwszy tom przygód tej drużyny, który został wydany już w ramach cyklu Marvel Now 2.0. Dom Pomysłów zmienił dotychczasowego scenarzystę serii z Braina Bendisa na Gerry’ego Duggana, który znany jest polskiemu czytelnikowi m.in. z przygód Deadpoola. Zmiana ta niesie ze sobą nie tylko nowe oczekiwania, ale również nadzieję na powiew świeżości w przygodach kosmicznych strażników. Czy odniesiono zamierzony skutek? Przekonajmy się.

Już na samym wstępie widzimy, że Duggan lubi namieszać. Tytułowy brak porozumienia dotyczy Strażników i napiętych relacji między nimi. Związane to jest m.in. z tym, iż każdy z nich znalazł się w niecodziennej i problematycznej sytuacji. Drax (nie wiadomo dlaczego) został pacyfistą i za wszelką cenę unika przemocy, Gamora skrywa przed kompanami ważną tajemnicę, a jakby tego był mało, to Groot przestał rosnąć. Jak widać, seria zaczyna się od samych zagadek.

W całym tym zamieszaniu oraz będąc na skraju rozłamu, Strażnicy muszą zrealizować bardzo ważne zlecenie od samego Grandmastera – jednego ze Starszych Wszechświata. Zadanie to kradzież cennego, tajemniczego jaja z kolekcji samego Kolekcjonera, który swoją drogą jest bratem zleceniodawcy. Prawdziwe mission impossible. W ten sposób Strażnicy Galaktyki nieświadomie wplątują się w konflikt między potężnymi istotami. W tle zaś pojawiają się kolejna tajemnica związana z Kamieniami Nieskończoności, które gdzieś przepadły.

Jak to bywa z początkami serii, podobnie i tutaj mamy sporą ilość rozpoczętych wątków. Odmienne sytuacje, w jakich znaleźli się bohaterowie, stanowią główne osie całej historii. Jednak małym minusem jest trochę fabularny chaos. Ma on związek z tym, iż pojawiają się nawiązania do wydarzeń opisanych w poprzedniej serii, która niestety nie ukazała się na polskim rynku. Chodzi m.in. o walkę Strażników z Thanosem.

Tak czy inaczej Duggan prowadzi opowieść w bardzo dobrym tempie. Akcja cały czas dynamicznie rozwija się i praktycznie nie mamy tutaj spokojnych, przegadanych momentów. Nie zabrakło również charakterystycznych dla Strażników humorystycznych scen czy fajnych ripost Rocketa. Widać, że scenarzysta świetnie się wczuł w ten klimat i mając wysoko postawioną poprzeczkę po swoim poprzedniku Bendisie czy filmowych adaptacjach, zaserwował nam sporą dawkę humoru. Pomysł z wykorzystaniem pożeracza światów Galaktusa do kradzieży był genialny.

Za oprawę graficzną albumu odpowiedzialny był przede wszystkim mało znany Aaron Kuber. Ponadto swój udział, szkicując zeszyt #8, zaznaczył Marcus To, z którego twórczością polski czytelnik mógł zapoznać się w albumie „Avengers. Impas: Atak na Pleasant Hill”. Generalnie graficznie komiks nie zaskakuje. Trochę nie pasuje mi wizualnie Gamora czy Rocket, ale to kwestia gustu.  Bardziej podobała mi się ich wersja w wykonaniu Valerio Schitiego czy Francesco Francavilli. Oprócz tego grafika stoi na dobry poziomie, a prosta i kolorowa kreska pasuje do fabuły. Bardzo ładnie prezentują się również całostronicowe kadry oraz okładki zeszytów.

Podsumowując - Gerry Duggan wykonał kawał dobrej roboty z naprawdę kosmicznym rozmachem. „Brak porozumienia”, choć to wielowątkowa historia i może być ciężko przystępna dla nowego czytelnika, jest zarazem przyjazna i lekka w odbiorze. Fabuła zbliża nas do kolejnego, dużego wydarzenia w uniwersum, dlatego warto śledzić dalsze losy Star Lorda, Gamory, Draxa, Rocketa i Groota.

 

Dział: Komiksy
środa, 16 grudzień 2020 19:41

Wigilijne opowieści

W tym roku po raz pierwszy postanowiłam przeczytać typowo świąteczną książkę. Nigdy wcześniej celowo nie sięgnęłam po tego typu literaturę – nie jestem docelowym odbiorcą romantycznych historyjek, po zwykłe obyczajówki również sięgam rzadko. Książki z zimą w tle wybieram przypadkowo i zwykle są one z działu fantastyki lub kryminału. W tym roku przeczytałam już dwie świąteczne pozycje, a jedną z nich był zbiór opowiadań „Wigilijne opowieści”, o którym krótko Wam tu opowiem.
 
Prawdę mówiąc, recenzowanie antologii znów sprawia mi kłopot. Naprawdę trudno jest oceniać coś, co składa się z kilku tak odmiennych opowieści. Nie mogę też ocenić każdego opowiadania oddzielnie, ponieważ tutaj chodzi o całokształt książki i moje odczucia w stosunku do jej pełnego obrazu. Jedne opowiadania podobały mi się mniej, drugie bardziej, ale całość wypada zdecydowanie na plus.
 
„Wigilijne opowieści” to zbiór 12 opowiadań napisanych przez dwunastu różnych autorów i okraszony dwunastoma przepisami świątecznymi. Podoba mi się to, że opowiadania można sobie dawkować. Każde jest inne, w żaden sposób nie łączą się ze sobą (ich wspólnym mianownikiem jest tylko świąteczny klimat), przez co możemy każdego dnia czytać nową historię, nawet zapominając, co działo się na wcześniejszych kartach. Ale nie tak łatwo jest zapomnieć. Niektóre rozdziały przyprawiają o gęsią skórkę lub mrożą krew w żyłach, inne zmuszają do myślenia, do zastanowienia się nad swoim życiem.
 
Podobało mi się, że przynajmniej dwa z tych dwunastu opowiadań pokazuje nam rys historyczny świąt. Opowieść Martyny Raduchowskiej pokazuje nam dawne obrządki, jakie były wykonywane w Wigilię Bożego Narodzenia, a historia napisana przez Katarzynę Berenikę Miszczuk przybliża nam postać Świętego Mikołaja. Ale nie tylko te dwie pisarki postanowiły nauczyć nas czegoś przez zabawę, inni autorzy również zamieścili ważne przekazy w swoich małych dziełach, przez co „Wigilijne opowieści” są naprawdę wartościową książką.
 
Chociaż opowiadania czyta się lekko, nie można do końca powiedzieć, że nastrajają świątecznie. Choć czuć, że każdy autor pisał dla nas od serca, to nie są to typowe lekkie, romantyczne opowiastki. Spotykamy się tutaj kilkukrotnie z problemami rodzinnymi, jednak nie otrzymujemy końcowego pojednania bohaterów, jak to zwykle bywa w filmach, jednak zostajemy przepełnieni nadzieją, że przyszłość okaże się dla nich dobra i łaskawa. Aczkolwiek nie mamy tej pewności. Antologia nie pokazuje nam cukierkowego świata, tylko przedstawia go takim, jakim jest. Magia świąt nie przychodzi znienacka – tworzy ją każdy z nas.
 
Tym, co mi się niezmiernie podobało, były przepisy. Każdy z autorów podzielił się przepisem na potrawę świąteczną, jakiś deser lub coś mocniejszego, jak ajerkoniak. A że uwielbiam piec i gotować, już nie mogę się doczekać, aż wypróbuję te przepisy we własnej kuchni. Ten mały dodatek sprawił, że książka urosła w moich oczach, dlatego też dostała wyższą ocenę.
 
Opowiadania czyta się bardzo szybko - mimo ponad 400 stron, można je przeczytać w jedno popołudnie, choć ja sobie podzieliłam tę przyjemność na cztery wieczory. Początkowo uważałam, że książkę przeczytam raz i później będzie się jedynie kurzyła na regale lub oddam ją do biblioteki – och, jak bardzo się myliłam. Mam zamiar wracać do tej antologii co jakiś czas, a na razie, jeszcze przed świętami zamierzam puścić ją w obieg wśród mojej rodziny. Wiem, że im też się spodoba. Uważam, że jeśli tak jak ja, nie lubicie cukierkowego świata i mnóstwa wątków romantycznych, to „Wigilijne opowieści” są idealną, niewymagającą lekturą na świąteczny czas.
Dział: Książki