październik 05, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: historia

sobota, 12 listopad 2016 16:59

Szachy ze śmiercią

Szachy są tak stare jak nasza cywilizacja. Według źródeł pisanych gra ta narodziła się w Indiach, by z czasem stopniowo opanować cały świat. Obecnie jest już dostępna w Internecie, można w nią grać z komputerem, posiada nawet własne święto w kalendarzu i jest to dzień 20 lipca.
Szachy uczynił John Donoghue wiodącym motywem swojej powieści. Tytuły rozdziałów odnoszą się do popularnych ruchów i posunięć na szachownicy.
Auschwitz, początek lat 40 XX wieku. W ogarniętym wojną świecie na rozkaz Hitlera trwa masowa eksterminacja Żydów. Naród żydowski, na skutek udanej i sprytnej propagandy, jest uważany za gorszy gatunek, wręcz podludzi; brudnych, tępych, roznoszących choroby.
Z frontu wschodniego do Auschwitz przybywa SS Obersturmführer Paul Meissner. Ponieważ został ciężko ranny, jedyne co może teraz robić, to pełnić funkcje administracyjne. Nieświadom zasad tu panujących, prawdy na temat przeznaczenia więźniów, ani prawdziwej natury Żydów, staje przed wyzwaniem zorganizowania klubu szachowego, co miałoby podnieść morale wśród oficerów. Pomysł okazuje się bardzo chwytliwy, obstawiane są nawet zakłady. Wszystko jednak, wraz z całym światopoglądem Meissnera, ulega diametralnej zmianie, gdy okazuje się, że najzdolniejszym szachistą w całym Auschwitz jest młody więzień Emil Clement, Żyd.
Czy Niemiec i Żyd mogą sobie wzajemnie pomóc? Powieść Johna Donoghue pokazuje, że tak, choć będzie to relacja bardzo skomplikowana, przepełniona bólem i uprzedzeniami.
Realia obozu i rozgrywki szachowe to jedna płaszczyzna powieści. Druga to początek l. 60, a więc około 20 lat po wojnie. Drogi Meissnera i Clementa schodzą się ponownie. W jakich okolicznościach się rozstali? Jak udało im się przeżyć? Czy kolejny konkurs, w którym Emil bierze udział, okaże się jego wielkim triumfem, czy też może wygrana oznacza zupełnie co innego?
O Holocauście napisano już wiele i pewnie drugie tyle jeszcze powstanie. I bardzo dobrze, bo rozmawiając z dorastającą młodzieżą, zdaję sobie sprawę, że dla nich trudne czasy wojny i prześladowań ludzkości, są już tylko historią, z często strasznie i szokująco brzmiącym posmakiem. Trudno im wytłumaczyć, że to był fakt, że świat na to patrzył, że setki tysięcy dały się porwać ideologii stworzonej przez jednego niepozornego człowieka.
Szachy ze śmiercią to książka poruszająca do głębi. Poważna, skłaniająca do refleksji, nie dająca się od siebie oderwać. Z drżeniem serca śledziłam nie tylko losy Emila w obozie, ale też jego spotkanie z Meissnerem po latach. Autor bardzo wnikliwie przedstawił nie tylko obozowe realia, ale też poobozową traumę, która wpłynęła na całe dalsze życie Emila. Z terroru ocalał tylko on, cudem uratowany. Jego rodzina i przyjaciele zginęli. Czy można w ogóle myśleć o wybaczeniu człowiekowi reprezentującemu faszystowską ideologię? Czy przemiana Meissnera jest prawdziwa? Czy po tym wszystkim co ich spotkało, mają sobie jeszcze coś do powiedzenia?
Polecam. Pozycja godna uwagi i poznania.

Dział: Książki
poniedziałek, 07 listopad 2016 17:25

Harry Potter i Przeklęte Dziecko

Słynny Harry Potter zakończył już swoje przygody. Poślubił Giny Wesley, założył rodzinę, rozpoczął pracę w Ministerstwie Magi. Czy to jednak oznacza, że tak jak to w baśniach bywa, doczekał się swojego szczęśliwego zakończenia?

Dział: Książki
poniedziałek, 07 listopad 2016 17:03

Tulipanowy wirus

Do sięgnięcia po książkę „Tulipanowy wirus” zachęciła mnie intrygująca, tajemnicza okładka. Może szata graficzna nie powinna być kryterium wyboru lektur, ale czasem gdy dużo się czyta, to tak właśnie się dzieje. Czy jednak nie pożałowałam swojej decyzji?

Dział: Książki
poniedziałek, 07 listopad 2016 14:42

Czerwony Prorok

Czerwony Prorok to drugi tom serii Opowieść o Alvinie Stwórcy, która jest jedną z wizytówek amerykańskiego pisarza i została doceniona na całym świecie przez rzesze fanów. Po długiej przerwie cykl ma doczekać się kolejnego tomu, i to właśnie z tej okazji wydawnictwo Prószyński i S-ka zdecydowało się wznowić całość w całkowicie nowej szacie graficznej!

Scott Orson Card — Jeden z najbardziej popularnych autorów gatunku science fiction. Debiutował w wieku 26 lat opowiadaniem Gra Endera, które zostało później rozbudowane do rozmiarów powieści. Zarówno Gra Ender, jak i drugi tom cyklu, Mówca Umarłych, zdobyły obie najważniejsze nagrody SF — Hugo i Nebulę. W twórczości Carda ogromną rolę odgrywa wyznawana przez niego religia mesjanistyczna.

W wieku jedenastu lat widział, jak biali ludzie mordują jego ojca. Od tego dnia Indianin Lolla-Wossiki stał się żałosnym pijakiem. Jego brat, Ta-Kumsaw, chciałby przepędzić białych z kontynentu, a gubernator Bill Harrison snuje o wiele okrutniejsze plany wobec Indian, niż przypuszcamy. Kiedy zaczyna je realizować, mimowolnie doprowadza do spotkania Alvina Millera — wyjątkowego białego chłopca, obdarzonego potężną mocą magiczną — z Lollą-Wossiky i Ta-Kumsawem. I tak rozpoczyna się kolejny etap edukacji Alvina.

Mało jest książek, które tak ciekawie pokazują alternatywne światy i które w dodatku bardzo intensywnie nawiązują do korzeni istnienia danego miejsca i mentalności ludzi. Drugi tom cyklu to opowieść wprost początku XIX wieku, gdzie purytańska rewolucja Cromwella zakończyła się wielkim sukcesem, a starodawna magia Indian to zjawisko występujące na porządku dziennym. W powieści mamy liczne postacie znane z naszej rzeczywistości, lecz autor przygotował dla nich kompletnie inną drogę. To duży plus, fajnie poznać kilka postaci, o których uczyliśmy się w szkole, w nieco innej odsłonie. Orson Card jest znakomicie zaznajomiony z zamierzchłymi czasami swojego kraju, co pokazuje niejednokrotnie. Jest to duży atut zarówno jego, jak i jego książki. Mimo, że nie przepadam zbytnio za historią, to takie połączenie z fantastyką bardzo mi odpowiada.

To, co trzeba powiedzieć bez cienie zwątpienia: autor książki jest wspaniałym tworzycielem światów i słowami doskonale potrafi zawładnąć wyobraźnią czytelników. Jego alternatywny świat jest wielce przemyślany i ekscytujący, a czasami nawet zabawny. Fajnie, że Orson Card zdecydował się pokazać dzieje czerwonoskórych, rdzennych mieszkańców Ameryki. Z jednej strony jest to lekcja pokory i hołd w stronę prawie całkowicie wybitych Indian, z drugiej podniesienie na piedestał ich zwyczajów i magicznych rytuałów, które na kartach książki są jak najbardziej realne.

Czerwony Prorok to lektura, którą trzeba poznać. Kto zagłębi się w świat Alvina, na pewno nie poprzestanie na pierwszym tomie — to mogę zagwarantować bez cienia wątpliwości! Zdecydowanie polecam!

Dział: Książki

Oto sylwetka polskiego fana serii J.K. Rowling

22 października w księgarniach pojawił się „Harry Potter i Przeklęte Dziecko” - ósmy tom serii J.K. Rowling, która przygodami trójki czarodziejów podbiła serca czytelników na całym świecie. Merlin.pl, we współpracy z serwisem harry-potter.net.pl przeprowadził własne badanie, aby sprawdzić co najbardziej kręci nas w Harrym Potterze - cyklu, w którym, jak się okazuje, najbardziej pokochaliśmy… Hermionę Granger

Dział: Literatura
piątek, 04 listopad 2016 02:08

Wszyscy jesteśmy martwi

Dałam się uwieść. Spojrzałam na nią jeszcze zanim zaistniała naprawdę, jeszcze zanim pojawiła się w ludzkich domach, zanim stała się częścią czyjejś kolekcji. Spojrzałam na nią i wiedziałam, że muszę ją mieć, zajrzeć do jej wnętrza, poznać ją. No, ale wiecie, co mówią o książkach – nie oceniaj po okładce i inne takie. Książka „Wszyscy jesteśmy martwi” Katarzyny Grzędowskiej nie zaskoczyła pod tym względem. Chociaż atrakcyjną wizualnością obiecywała tajemniczą podróż, w rzeczywistości okazała się gotowym do podpalenia stosem doskonałych, lecz niewykorzystanych w swym potencjale, pomysłów.

Okładka powieści hipnotyzuje – kolorami, czcionką, grafiką, mimiką i gestami przedstawionej na niej kobiety. Jest tu wszystko – widmowe skrzydła, natapirowane włosy, księżyc w pełni, krwiste spojrzenie i dłonie wyciągnięte w geście, który sugeruje działania magiczne – a mimo to obwoluta „Wszyscy jesteśmy martwi” nie wydaje się przesadzona. Subtelny chaos jaki na niej panuje, idealnie oddaje nastrój nieuporządkowanego, agresywnego mroku, który zwykł działać impulsywnie, a nie według starannie przemyślanego planu. Jeżeli ktoś jest w stanie przejść obok tej okładki obojętnie, to z pewnością nie interesuje go po prostu ciemna strona nadnaturalnych światów.

Każdy fan mrocznie baśniowych historii przepadnie jednak ostateczniea, gdy odwróci książkę w dłoniach i zapozna się z opisem jej zawartości. Alice i Dan, rodzeństwo z tajemniczą przeszłością, trafiają w tej opowieści do zadziwiającego miejsca – Końca Świata. Ta z pozoru senna miejscowość skrywa wiele sekretów, a fakt, że leży na styku Pierwszego i Drugiego Świata to dopiero początek serii niesamowitości, jakie oferuje. Bo gdzie indziej można by porozmawiać z Marią Antoniną czy Abrahamem Lincolnem albo Izaakiem Newtonem? Kto inny niż istoty nadprzyrodzone mógłby wyjaśnić bohaterom, skąd biorą się ich tajemnicze sny, wizje i zachowania? Dla Alice i Dana życie (czy aby na pewno?) ma się zacząć dopiero, gdy od dawna martwi zdradzą im prawdę o ich naturach.

„Wszyscy jesteśmy martwi” mogło być polskim towarem eksportowym. Ciekawe i nierzadko oryginalne pomysły autorki doceniłoby z pewnością wiele zagranicznych wydawnictw. Albo raczej doceniłoby, gdyby ten zespół atraktorów, pociągających, nęcących i zachwycających fragmentów, spajała jakaś fabuła. Nie postuluję tu nawet oryginalności, naprawdę, ale coś (cokolwiek!) by się przydało. A tak moim głównym zarzutem wobec tekstu Katarzyny Grzędowskiej jest to, że to utwór o… niczym. Bohaterowie pojawiają się znikąd i trafiają do miasta, które trochę jest a trochę go nie ma. Dlaczego? W jakim celu? Dokąd zmierzają? Jaki mają plan? A może go nie mają? Te i inne pytania nie tylko pozostają bez odpowiedzi, ale i w ogóle nie zostają zadane. Czytelnik dowiaduje się przed czym protagoniści uciekają, ale nic poza tym. Postaci bardzo szybko aklimatyzują się w nowym miejscu choć – niemal natychmiast po wprowadzeniu ich do powieści – odseparowują się od siebie i każdy działa na własną rękę. Relacje między nimi wydają się więc bardzo naciągane, a idea rodzinnego poświęcenia do bólu fałszywa. Poza tym akcja zmierza gdzieś, ale trudno powiedzieć gdzie. Nie ma tu bowiem żadnego celu, określonej mety, problemu – najprościej mówiąc: jakiejkolwiek fabuły.

A może to po prostu typ literatury „eksploracyjnej”? Nie chodzi o cel, a samą drogę? O odkrywanie, poznawanie, doświadczanie? Jeżeli tak, to Katarzyna Grzędowska poległa na całej linii, doprowadzając do absolutnej destrukcji tych części tekstu, które wykazywały się potencjałem w tej materii. Tajemnicze miasteczko o nurtującej nazwie wydaje się tylko widmowym szkicem (i nie chodzi tu o pozytywne znaczenie tego stwierdzenia, wprost przeciwnie), a kolejne szokujące fakty pojawiają się na zasadzie diabła wyskakującego z pudełka, który robi wrażenie tylko przez moment, a potem znika i nikt o nim nie pamięta. Rozliczne nawiązania do różnorakich mitologii, mieszanie faktów historycznych z wytworami popkultury, wyważony miks magii i realizmu – cień tego dało się w „Wszyscy jesteśmy martwi” dostrzec. Grzędowska miała szansę stworzyć bogaty świat, pełen tajemnic, sekretów, niezbadanych zakątków; wzbudzający grozę, niepokój, ale i fascynację. Wiele z jej pomysłów to rzeczy niespotykane i zaskakujące, ale tak szybko porzucane i niedopracowane, a przede wszystkim nie składające się na większą całość, że aż serce człowieka boli. Tak naprawdę niespełna trzystustronicowy tom można by spokojnie okroić do stu stron i zrobić zeń pierwsze dwa rozdziały jakiegoś tomiszcza o ilości stron bliskiej nawet tysiąca.

Z pewnością nikt by jednak przez takie obszerne dzieło nie przebrnął w obecnej formie językowej. Sposób pisania autorki reprezentuje poziom, który najlepiej dałoby się opisać na jakiejś sinusoidzie. Dramatycznie złe partie tekstu przeplatają się z zaskakująco świeżymi obserwacjami, ciekawie przekazanymi ideami i przekonaniami oraz zgrabnymi metaforami. Aż dziw bierze, że tuż obok bolesnej sztampy czy gramatycznych dziwności spotkać można perłę, która nierzadko znajduje się poza potencjalnymi oczekiwaniami wobec bardziej doświadczonych i poczytnych autorów. Dzięki tym najlepszym fragmentom byłam w stanie wybaczyć autorce nawet tę garść absolutnie dla mnie nieuzasadnionych przypisów (nawet te, które tłumaczyły obcojęzyczne zwroty wydawały się bez sensu, bowiem znaczenie poszczególnych wyrazów dało się wyciągnąć z kontekstu wypowiedzi mówiącego).

Niestety tego samego nie można powiedzieć o kreacjach bohaterów, którzy okazali się płascy jak naleśniki. Jasne, mają swoje historie i traumy, ale to historie i traumy wyłącznie na papierze. Nie wzbudzają żadnych emocji i nie kreują żadnych konkretnych postaw psychologicznych u tych, których dotyczą. Postaci da się tutaj odróżnić tylko dlatego, że noszą różne imiona i charakteryzują się odmiennymi temperamentami. Jednak ci albo wyjątkowo skryci, albo wyjątkowo krzykliwi nieustannie mi się mylili, tak bardzo byli bezbarwni i łudząco do siebie podobni.

Jestem zawiedziona, rozczarowana, zasmucona. Nie ma chyba nic gorszego niż bomba potencjału, która okazuje się niewybuchem. Jako autorka zazdroszczę Katarzynie Grzędowskiej niezwykłej kreatywności i pomysłowości, ale jednocześnie płaczę nad równie macoszym potraktowaniem ich owoców. Może należało zaczekać z debiutem? Popracować nad „Wszyscy jesteśmy martwi” kilka miesięcy dłużej? Rozwinąć wątki, dopracować postaci, uświadomić sobie swoje mocne strony i wykorzystać je? Powieść nastoletniej pisarki naprawdę mogła okazać się międzynarodowym fenomenem. Być może nawet ktoś nakręciłby na jej podstawie serial (wydaje się doskonałym na to materiałem, a przynajmniej jego podstawą). A tak? Tak to tylko rozwlekła historia o niczym, spisana mniej niż przeciętnym językiem, wypełniona mdłymi bohaterami, lecz z przebłyskami geniuszu w postaci kilku fantastycznych (i niewykorzystanych) konceptów na świat przedstawiony.

Dział: Książki
niedziela, 30 październik 2016 17:14

Nie ma innej ciemności

Po przeczytaniu debiutanckiej powieści Sarah Hilary W obcej skórze, stałam się zadeklarowaną fanką poczynań inspektor Marnie Rome i z niecierpliwością czekałam na kontynuację. W obcej skórze czytałam z wypiekami na twarzy; zagadnienie przemocy domowej to temat stary jak sam świat, jednak Sarah Hilary przedstawiła go w zupełnie innym świetle, brawurowo łącząc elementy obyczajowe i sensacyjne, co sprawiło, że historia udała się śpiewająco, przyprawiając czytelnika o dreszcz.

W drugiej części, bazując na relacjach rodziców z małym dzieckiem, autorka ponownie wykreowała powieść, od której nie sposób się oderwać.
W jednej z wschodnich dzielnic Londynu, na nowo powstałym osiedlu, pracujący w ogrodzie Terry Doyle natrafia na podziemny bunkier. Schodzi do niego i dokonuje makabrycznego znaleziska. Odkryte szczątki dwóch małych chłopców stawiają na nogi policyjny oddział pod dowództwem inspektor Rome. Śledztwo nie będzie łatwe. Z ciał chłopców nie pozostało zbyt wiele, oprócz tego okazuje się, że nie figurują oni z żadnych kartotekach jako zaginieni czy poszukiwani. Wszystko to bardzo utrudnia policji pracę.

Kolejna sprawa Marnie Rome jest jeszcze trudniejsza od poprzedniej. Tym razem ofiarami są małe dzieci, które zależne od kochających je dorosłych, są zupełnie bezbronne. W ostatnich latach zagadnienie depresji poporodowej zyskało rozgłos, nadal jednak kojarzy się głównie ze smutkiem młodej matki i brakiem chęci do działania i opieki nad dzieckiem. Tymczasem okazuje się, że jest to zaledwie wierzchołek problemu. Autorka, opierając się na najnowszych artykułach i badaniach, ukazuje czytelnikowi mroczną stronę tego schorzenia, które jest zagrożeniem nie tylko dla zdrowia kobiety, ale też dla życia dzieci. Do czego może być zdolna matka, która kochając swoje dzieci i chcąc je chronić, jest dla nich potencjalnym niebezpieczeństwem? Jak te dolegliwości wpływają na życie rodziny i jak odbijają się na partnerach i mężach? Na podstawie dramatycznej historii Esther i Matta Reidów dowiemy się, jak to może wyglądać.

Pomimo drastycznych opisów i kilku niespodziewanych rozwiązań, tak mniej więcej w połowie, historia traci rozpęd. Stało się tak głównie dlatego, w moim odczuciu, że autorka w ogóle nie rozwinęła wątku przyrodniego brata Marnie, Stephena. Pojawiło się co prawda kilka poszlak, jednak nadal nie zyskujemy odpowiedzi na dręczące nas pytania. Myślę, że zadziałało tu głównie prawo środkowych części i liczę na to, że kolejny tom wyjaśni tę tajemniczą sprawę i da odpowiedzi na liczne pytania w związku z motywami, którymi się Stephen kierował.
W tomie drugim trochę lepiej poznajemy Noaha Jake'a i jego życie prywatne co akurat było miłym urozmaiceniem.
Pomijając kwestie tempa fabuły, powieść czyta się naprawdę dobrze. Sarah Hilary ma lekkie pióro, a przy tym jest bardzo wnikliwa, dzięki czemu tworzone przez nią historie przerażają, ale też fascynują, przez co nie można się od nich oderwać.

Każdy, kto czytał część pierwszą, powinien być zadowolony, a nowi czytelnicy mogą zacząć od części drugiej, by ewentualnie potem nadrobić sobie pierwszą. Prowadzone sprawy nie łączą się ze sobą, dzięki czemu obie książki można czytać niezależnie od siebie, niemniej jednak znajomość obu daje fajne poczucie pełni.
Polecam.

Dział: Książki
piątek, 28 październik 2016 17:21

Gałęziste

Nie wierz w nic, co widzisz, słyszysz
i... w to, co do tej pory wierzyłeś.

Ja bym jeszcze dodała: „nie wierz w to, co czytasz”.

Pisanie horrorów nie jest łatwym zajęciem. Reżyser ma łatwiejsze zadanie niż pisarz. W filmie ma się do dyspozycji szereg trików: z mroku może wyskoczyć paskudna morda, po minucie ciszy słychać potępieńcze wycie, odcinane kończyny i sale tortur przyprawiają o dreszcze. Autor książki musi pobudzić naszą wyobraźnię, zmusić czytelnika do widzenia tego, co przeraża, zbudować napięcie i zaskoczyć. Nigdy wcześniej nie czytałam horroru, ale postanowiłam dać jednemu szansę.

Poznajemy trzy osoby. Pierwsza z nich to Anna. Rozwódka, która jedzie do chorej matki. Wcześniej się o nią nie martwiła, sporo zarabia i zatrudniła opiekunkę. Teraz jej stan się pogorszył i wymagana jest wizyta. Kobieta z powodu paskudnej pogody wybiera skrót przez las. Jej auto grzęźnie w błocie, a ona nie może wydostać się z lasu, który nie ma końca...

Ważniejszymi postaciami są Karolina i Tomek. Dwoje studentów wybrało się na Suwalszczyznę w celu ratowania ich związku. Dzieli ich wszystko: wyznanie, spojrzenie na świat, zamiłowanie do imprez, łączy za to jedynie: miłość i wybuchowy charakter. Po całym dniu podróży, kłótni dowiadują się, że właściciele domu gościnnego wyjechali i zapomnieli powiadomić gości. Proponują nocleg w małej wiosce niedaleko u znajomych. Nie wiedzą, ile w ich życiu zmieni tych parę dni.

Chciałabym się wypowiedzieć odnośnie do okładki. Jest genialna. Idealnie w moim klimacie. Na pewno bym nie przeszła obok niej obojętnie. Szkoda tylko, że jest miękka. Wydawanie grubych książek w klejonej, cienkiej oprawie, powinno być karalne.

Na początku irytowało mnie niemal wszystko: zbyt długi wstęp, za dużo wątków, bohaterzy, którzy wiecznie darli koty, nieistotnie dialogi i szczegóły. Scena seksu, tak bardzo szczegółowa, wydała mi się zwyczajnie nie na miejscu.

Jak się okazało, te wszystkie odczucia towarzyszyły mi z powodu nastawienia. Myślałam, że skoro debiut Artura Urbanowicza nie jest zbyt popularny, to musi być w tym jakiś powód. Szybko przekonałam się, że absolutnie wszystko jest dokładnie przemyślane i zwyczajnie potrzebne. Ale jeśli myślicie, że wszystko zaczęło się układać a akcja była spójna i wyrazista to się głęboko mylicie. Podczas czytania byłam wielokrotnie wprowadzana w błąd. Autor zręcznie manipuluje czytelnikiem, balansując między urojeniami a rzeczywistością. Co więcej, po przeczytaniu w dalszym ciągu nie wiem, co było prawdą, a co kłamstwem.

Bardzo lubię, gdy w książce zakończenie każe spojrzeć na książkę inaczej, wywraca całą historię do góry nogami i neguje fakt zrozumienia przeze mnie, co się działo. Tutaj to nastąpiło. Potem przeczytałam epilog, który kazał mi się zastanowić nad wszystkich, razem z zakończeniem. Także autor zatrząsł powieścią nie raz, a dwa razy.

Podobał mi się sposób kreowania świata i postaci. Nie można powiedzieć, że bohaterzy są schematyczni i płascy. Ich role nie są ograniczone. Każda z nich jest głęboka, ludzka, pełna sprzeczności. Próbują zachować zdrowy rozsądek w tym, co się dzieje, mają problem z tym, w co wierzyć. Najwięcej problemów ma Tomasz, który nie wierzy w nic, czego nie widzi, nie może zmierzyć i udowodnić. Karolinie jest lepiej. Ona wierzy w demony, ale myśli, że nie mogłaby być opętana. Jest zbyt wierząca. Właściwie myślałam, że to będzie opowieść o walce z wewnętrznymi demonami. Może po części jest? Na pewno obserwujemy wielka przemianę pary, ich relacji a przede wszystkim młodego mężczyzny.

Jeśli mowa o świecie, to bardzo podoba mi się pomysł zbudowania akcji na legendach polskich. Niezbyt popularnych, to prawda, ale niezwykle interesujących. Nie wiem na ile autor posiłkował się starymi podaniami, a na ile korzystał ze swoich pomysłów, ale wyobraźnię ma niezwykłą. Powoli byłam wprowadzana w świat fantazji i koszmarów. Autor umiejętnie budował napięcie, zaczynając od cieni w lesie, szmerów, niepewności. Wraz z przewracanymi kartkami pojawiało się więcej niezwykłości, niepokój rósł, aż wybuchł. Dosłownie. Znalazłam się w świecie sennych koszmarów, demonów i śmierci.

Jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści. Oczywiście nie miałam wcześniej doświadczeń z historiami tego typu, więc może nie jestem właściwą osobą, do wydawania takich opinii, jednak napiszę. Moim zdaniem w autorze drzemie ogromny potencjał, jeszcze nie pokazał nam, na co go stać. Szkoda tylko, że wydawnictwo nie starało się wypromować tej książki i tytuł „Gałęziste” zginął w tłumie. Rynek czytelniczy jest zawalony tonami grafomanii i miło przeczytać coś polskiego, co jest naprawdę dobre. Patrząc na opinie to, nie jest tylko moje zdanie. Z wielką chęcią przeczytam to, co autor jeszcze wymyśli. I mam nadzieję, że mądrzej wybierze wydawnictwo.

Recenzja pochodzi z bloga: https://chiyome.blogspot.com/

Dział: Książki
czwartek, 27 październik 2016 14:51

Początek. Naukowa historia stworzenia

Jim Baggot to wielokrotnie nagradzany autor książek popularnonaukowych oraz były wykładowca na Uniwersytecie w Reading. "Wszelkie moje dokonania w dziedzinie popularyzowania nauki z ponad dwudziestu lat znajdują kulminację w tym dziele. W głębi duszy, od zawsze chciałem tę książkę napisać" mówi o swojej najnowszej pozycji "Początek. Naukowa teoria stworzenia"

Najnowsza książka Jima Baggota to współczesna teoria stworzenia oparta na wielu latach skomplikowanych badań prowadzonych przez naukowców na całym świecie. Autor w precyzyjny sposób próbuje zobrazować historię Wszechświata od momentu Wielkiego Wybuchu po dzień dzisiejszy. Skomplikowana układanka obejmuje zagadnienia z kosmologii, astrofizyki i fizyki cząstek, biologi, geologii, paleontologii i antropologii. Trzeba przyznać, że Jim Baggot wykonał kawał dobrej roboty. W swojej publikacji nawiązuje do teorii względności Einsteina, stałej Plancka, zasad Newtona oraz wielu innych.

Autor w sposób chronologiczny opowiada historię stworzenia przekazując przy tym porcję solidnej wiedzy z różnych dziedzin nauk. W pierwszej kolejności dowiadujemy się czym był Wielkich Wybuchu i jakie były jego konsekwencje, wtedy też zapoznajemy się z wynikami badań z zakresu fizyki cząstek. Potem przechodzimy do wiedzy z zakresu astronomii i kosmologii, autor objaśnia nam jak formułują się gwiazdy, galaktyki oraz planety. W następnej kolejności dowiadujemy się jak powstała Ziemia i jaki jest jej skład chemiczny, tutaj przydaje się wiedza z zakresu geologii. Na samym końcu czekają na nas odpowiedzi na pytania z zakresu biologii: w jaki sposób powstały pierwsze organizmy, jak przebiegała ewolucja oraz jak powstało człowieczeństwo i ludzka świadomość.

Ta pozycja to kopalnia wiedzy, naukowych faktów i teorii, która momentami może lekko przytłaczać, ale równocześnie dostarcza solidnej porcji wiedzy i odpowiada na nurtujące pytania dotyczące Wszechświata, świata materialnego oraz genezy Ziemi.

"Początek. Naukowa historia stworzenia" z pewnością nie należy do lekkich, relaksujących lektur na leniwe popołudnia. Jest to wymagająca pozycja dla dociekliwych, którzy chcą zdobyć lub poszerzyć wiedzę w temacie. Początkowo lektura idzie opornie, jednak wraz z kolejnymi stronami staje się coraz bardziej przyjemna i klarowna. Autor posługuje się językiem naukowym, jednak nie brak mu humoru, a ciekawe porównania i metafory sprawiają, że porcja wiedzy jaką przekazuje staje się przystępna dla zwykłego, szarego czytelnika. Dzięki niemu to co kiedyś wydawało się skomplikowane i niepojęte nabrało nowego, przejrzystego sensu.

Codziennie dokonywane są nowe odkrycia, które przybliżają nas do rozszyfrowania zagadki Wszechświata. Hipotezy dotyczące jego formułowania mogą, ale nie muszę być podparte dowodami, wiele naukowych teorii przestaje mieć sens, gdy pojawiają się chociaż minimalne odchylenia od normy.

Okazuje się, że Wszechświat nie ma celu swojego istnienia, nie został stworzony specjalnie dla ludzi, którzy są jedynie naturalną częścią tej skomplikowanej rzeczywistości. Kosmos jest niewyobrażalnie monstrualny, a badania nad jego zawiłością wciąż trwają. Kto wie jakie tajemnice jeszcze przed nami skrywa? Ludzkość z tej perspektywy wydaje się wręcz trywialna.

Dział: Książki
niedziela, 23 październik 2016 17:51

Zanim powstał labirynt istniał kod gorączki...

„Kod gorączki” to niecierpliwie wyczekiwany przez fanów prequel bestsellerowej serii Więzień labiryntu, która zawładnęła wyobraźnią czytelników na całym świecie. Miłośnicy tej serii wciąż mają wiele pytań i wciąż mnóstwo niewiadomych. Wszystko zostanie ujawnione w najnowszej powieści Jamesa Dashnera.

Dział: Książki