Rezultaty wyszukiwania dla: fantastyka
Hawkeye #01: Odmieniony
Clint Barton czyli Hawkeye powraca w drugiej odsłonie cyklu Marvel NOW!. Przypomnę, iż poprzednia seria, której autorami byli Matt Fraction i David Aja, to bezdyskusyjnie jeden z lepszych tytułów Domu Pomysłów, o czym świadczą m.in. przyznane Nagrody Eisnera czy Harveya. Kontynuacja przygód najlepszego łucznika na świecie przeszła jednak do rąk innego scenarzysty – Jeffa Lemire’a. Faktem jest, iż również otrzymał on Eisnera oraz pracował przy takich seriach jak „Staruszek Logan” czy „Extraordinary X-Men”. Czy możemy być spokojni o utrzymanie wysokiego poziomu przygód Bartona? Przekonajmy się.
Zacznę od tego, że Lemire prowadzi swoją opowieść dwutorowo. Początek albumu przenosi nas wprost w sam środek akcji. Clint i Kate Bishop, działając na zlecenie S.H.I.E.L.D. włamują się do tajnej bazy Hydry. Tam muszą odnaleźć tajną broń, nad którą pracuje organizacja. Wszędzie latają strzały, złoczyńcy padają jak muchy. Akcja goni akcję. Wszystko idzie zgodnie z planem, dopóki Kate nie odkrywa w laboratorium tajemnicze inkubatory. Ku zaskoczeniu bohaterów przetrzymywane są w nich zmutowane dzieci. Dziewczyna staje przed koniecznością podjęcia decyzji, która wcale nie jest oczywista co do jej poprawności. Wspierana przez Clinta oraz słuchając głosu sumienia, postanawia uratować z pozoru bezbronne dzieci. Decyzja ta pociągnie za sobą jednak szereg komplikacji.
Na drugim torze prowadzony jest wątek przedstawiający trudne dzieciństwo Burtona. Fabuła skupia się przede wszystkim na jego relacjach ze starszym bratem Barney’em, którego mogliśmy poznać w poprzednim cyklu, w albumie „Rio Bravo”. Chłopcy już w młodym wieku przeszli bardzo wiele. Uciekli od przybranego ojca alkoholika oraz przyłączyli się do wędrownego cyrku. Tam Clint trafił pod skrzydła Swordsman, który jako pierwszy odkrył w chłopcu celne oko i łuczniczy talent.
Obie linie czasowe wzajemnie się przeplatają i uzupełniają, zaś cała historia z przeszłości pokazuje jakie decyzje i problemy miały wpływ na obecne charaktery Clinta i jego brata.
Jeff Lamire w odróżnieniu od swojego poprzednika, w swojej wizji przygód Hawkeye’a postawił bardziej na dramat, niż na akcję. Przez większość fabuły stara się zaangażować emocjonalnie czytelnika, co trzeba przyznać, wychodzi mu bardzo umiejętnie. Mogę nawet śmiało stwierdzić, że opowieść o przeszłości Burtona w pewnym momencie chwyta za serce. Oczywiście scenarzysta znajduje również miejsca na rozluźnienie i stara się kontynuować klimat znany z poprzedniej serii. Widać to szczególnie w relacjach Clinta z Kate i ich językowych docinkach.
Na wysokim poziomie stoi również oprawa graficzna, której autorem jest Ramon Perez. W zależności od danej linii czasowej jest ona zróżnicowana. Współczesna fabuła graficznie jest bardzo podobna do tej, którą pamiętamy z serii Fractiona i nawiązuje do stylistyki Davida Aji. Mamy tutaj grube kontury, prostą kreskę oraz oszczędność w kolorach. Historia z przeszłości Clinta graficznie jest całkiem odmienna. Przypomina zamgloną scenerię utkaną pastelowymi barwami. Wszystko wygląda jak sen, w którym brakuje szczegółów (widać to szczególnie w oczach bohaterów, które wyglądają jak puste, czarne oczodoły). Przyznam, że efekt ten wywołuje pewien niepokój, ale jednocześnie zachwyca.
Podsumowując, Lamire wzniósł Hawkeye’a na inny, wyższy poziom. Wybrał swoją ścieżkę na rozwój tej postaci, skupiając się bardziej na przedstawieniu tego, co ukształtowało aktualny wizerunek bohatera. Efekt tego eksperymentu fabularno-wizualny według mnie jest zadowalający. Mam nadzieje, że kolejne zeszyty przyniosą kolejne zaskoczenia i będą trzymały wysoki poziom. Choć nie jest to komiks typowo superbohaterski, fani graficznych opowieści na pewno będą zadowolenia. Dla miłośników Marvela jest to pozycja obowiązkowa.
Pułapka Tesli
Autora chyba nie trzeba jakoś szczególnie przedstawiać, bo każdy, kto ma jakieś pojęcie o polskiej, fantastycznej scenie literackiej powinien znać twórczość Ziemiańskiego. Autor, jak pokazuje jego dorobek, lubuje się bardziej w powieściach, niż zbiorach opowiadań, czego dowodem może być z pewnością ogromne uniwersum Achai, które stale jest przez niego rozbudodywane i posiada rzeszcze fanów. Tym razem dostajemy od Fabryki Słów odświeżoną po 6 latach antologię opowiadań pod tytułem Pułapka Tesli.
Na książkę składa się pięć opowiadań: Polski dom, Wypasacz, Pułapka Tesli, Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła oraz A jeśli to ja jestem Bogiem? W zbiorze czuć więź jaka łączy autora z Wrocławiem, miasto pojawia się tam dosyć często. Wędrując po nim razem z historiami Ziemiańskiego, odkrywamy je na nowo. Czas nie ma tu jednak granic oraz ram. W dodatku po raz kolejny odczuwam, że to bohaterki, a nie bohaterowie kreują się w głowie autora bardziej kolorowo. Ale do rzeczy... Powiem szczerze, że początek wypada dosyć średnio, żeby nie powiedzieć źle. Pierwszy, króciutki tekst, jest strasznie banalny, to prosta historia o rodzinie widmo, która częstuje swoim dobrym sercem innych. Wypasacz jest już nieco lepszy, jeśli chodzi o konstrukcje, niemniej sam pomysł jest jak dla mnie nieco dziwaczny. Później jest nieco lepiej, widzimy tutaj właściwy kunszt i styl autora, czyli to za co zebrał sobie tylu oddanych czytelników. Chodzi o tytułowe opowiadanie - mamy tutaj dobry pomysł, rozbudowaną akcję no i nutkę historii, czyli coś co lubię w tekstach tego typu i co kojarzy mi się z najlepszymi dziełami Pilipiuka. Pułapka Tesli jest opowiadaniem kulminacyjnym, reprezentującym najwyższy poziom zbioru. Ostatnie dwa teksty, chociaż barwnie napisane, są jak dla mnie średnio interesujące. Styl i sposób pisania to jednak nie wszystko. Autor zdecydowanie posiada olbrzymie złoża pomysłowości i fantazji, jednak mam wrażenie, że tutaj tego zabrakło i dzieło wyszło bez polotu.
Chyba każdy zgodzi się ze mną, że Ziemiański głownie lubuje się w obszerniejszych formach, czego z resztą doskonałym przykładem jest świat Achai. Z opowiadaniami jest nieco gorzej, chociaż pisząc te słowa mam gdzieś w pamięci znakomity "Zapach Szkła"... No cóż, podsumowująć powiem, że "Pułapka Tesli" ma swoje mocniejsze momenty i całkiem dobre tytułowe opowiadanie, lecz dla mnie to za mało, by uznać książkę za bardzo dobrą. Antologia jest przeciętna i wydaje mi się, że poza fanami twórczości autora, warto zastanowić się nad innym wyborem lektury na jesienny wieczór.
Karpie bijem
Na Jakuba Wędrowycza to po prostu nie ma mocny. Wielu próbowało i tylko kilku... wyszło z tego z życiem. Nowy tom przygód wiejskiego egzorcysty to powrót do znanej i lubianej serii. Jak wyszło tym razem? Kolejna petarda, a może... odgrzewany kotlet?
„Karpie bijem” to po raz kolejny zbiór krótkich i humorystycznych opowiadań o przygodach Kuby. Teksty są ze sobą bardzo luźno powiązane, na tyle luźno, że trudno wskazać kolejność chronologiczną. Ich konstrukcja jest za to praktycznie identyczna – najpierw zawiązanie problemu, dywagacje nad jego rozwiązanie i szybki finał.
Muszę przyznać, że do Kuby mam pewien sentyment. Pierwsze książki o jego przygodach czytałam bardzo dawno temu, gdy dopiero poznawałam świat literatury fantastycznej. Wtedy taki sposób opowiadania fabuły bardzo mi się podobał, był szybki, treściwy i pełen prześmiewczego humoru. Nie miałam wielkiego porównania, ale ten dystans i rzeczywistość w krzywym zwierciadle była urzekająca. Jak to było tym razem? Trochę tak samo, a jednak jakby inaczej...
Przede wszystkim humor, muszę przyznać, że wiele razy zaśmiewałam się do łez, a nie raz co lepsze fragmenty czytałam mężowi. Kuba jest jaki jest, i można go za to kochać, lub nienawidzić. Przy okazji autor fajnie kpi z naszej codzienności, nie zabrakło najnowszych smaczków i bieżących problemów. Jednak tak, to to bywa w przypadku tytułów w głównej mierze złożonych z dowcipów... nie wszystkie są udane. Czasami humor trąci przysłowiowym „sucharem”.
Jeśli zaś chodzi o samą konstrukcję opowiadań, to miałam wrażenie dużej dysproporcji między wstępem, a zakończeniem. Sam motyw danej historii rozwija się powoli, z kolei kończy błyskawicznie. Nie raz takie rozwiązanie świetnie się sprawdza, bo finał dosłownie zaskakuje czytelnika. Jednak nie zawsze, czasem sprawia wrażenie napisanego na kolanie, bez głębszego zastanowienia i polotu.
Co za to jest na plus? Fani serii z pewnością wychwycą liczne nawiązania, smaczki czy ciekawostki z wcześniejszej serii. Nie są to może jakieś wielkie wątki, ale jednak sporo szczegółów da się wychwycić. Przygody Kuby konturowane są konsekwentnie i w ten sam sposób, co może się podobać, a może też odrobinę nużyć. Mam wrażenie, że jest to książka, którą należy czytać na wiele razy, w wolnej chwili, z przerwami na bardziej spójne historie. Bo kilka opowiadań pod rząd zbyt wyraźnie „trąci” schematem.
„Karpie bijem” były dla mnie trochę konfrontacją ze wspomnieniami. Nadal jest zabawnie, rozbrajająco i czasem groteskowo. Wciąż nie ma mocnych na Kubę, a sam bohater sypie dowcipami jak z rękawa. Czego mi zabrakło? Jakiegokolwiek postępu. Pomimo upływu lat nic się nie zmieniła, nadal jest to literatura głównie lekka, przyjemna i głównie rozrywkowa.
Przewoźnik
Opowieść o przewoźniku, który towarzyszy duszom w ich ostatniej podróży jest motywem znanym, jednakże nie często można spotkać się z nim w powieściach, szczególnie młodzieżowych. Powieść Claire McFall zaintrygowała mnie przede wszystkim intrygującą koncepcją wspomnianej postaci, która – co tu dużo pisać – jest doprawdy oryginalna i nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Niestety, potencjał pomysłu nie został tutaj wykorzystany i jestem lekko rozczarowana „Przewoźnikiem”…
Od początku wiedziałam, że powieść Claire McFall będzie historią miłosną, jednakże okazała się absolutnie absurdalną historią miłosną. Dlaczego? Uczucie pomiędzy bohaterami bierze się dosłownie znikąd, co bardzo mnie zirytowało. Liczyłam na powoli rodzące się zauroczenie albo chociażby jakieś wyjaśnienie dotyczące tej nagłej namiętności, ale nie – w kwestii miłości wszystko zdaję tutaj naciągane. Nieszczęśliwie, większość powieści opiera się właśnie na tej cudacznej więzi. Absolutnie anormalne jest również postępowanie głównych bohaterów, którzy są absolutnie irracjonalni i… miejscami wkurzający. Co prawda Dylan, protagonistka „Przewoźnika”, stopniowo przechodzi jakąś zmianę w podróży, ale to zbyt mało, by nazwać ją bogatą lub ciekawą osobowością. Tristan zdecydowanie wypada tutaj lepiej, ma jakąś głębię i tajemnicą skrytą w sobie, ale i on nie ratuje kwestii kreowania postaci…
Co więc dobrego można powiedzieć o „Przewoźniku”? Spodobał mi się fakt, że historia jest opowiadania z dwóch perspektyw, Dylan i Tristana, co nieco urozmaica całość, bowiem zmiana narracji bywa często spontaniczna, ale zawsze wprowadzana jest w dobrym momencie. Zauroczyła mnie również bogata wyobraźnia autorki – zaskoczyła mnie wieloma nietuzinkowymi i niebanalnymi pomysłami, z którymi dotychczas się nie spotkałam. Na uwagę zasługuje również fantastyczny styl Claire McFall, poetycki, pełen plastycznych opisów i metafor – lektura pod tym względem była fenomenalna. I… tyle. Bardzo żałuję, że autorka tak bardzo spartaczyła miłość w swojej powieści, ukazując ją jako coś… no właśnie – po prostu jako coś, bez większej głębi.
„Przewoźnik” to pozycja ciekawa, ale nie każdemu przypadnie do gustu. W odbiorze jest lekturą lekką, czyta się ją szybko, ale przed odłożeniem książki na bok powstrzymują czytelnika jedynie umiejętności pisarskie autorki i nadzieja na lepsze rozwinięcie, nic więcej. Myślę, że młodszej młodzieży może przypaść do gustu motyw bezinteresownej i prostej miłości ot tak – w starszych czytelnikach wywoła raczej zdegustowane przewracanie oczami. Mimo wszystko, warto tę książkę przeczytać – dla bajecznych metafor, opisów i uroczych spostrzeżeń. Polecam.
Ostatnia misja Asgarda - zapowiedź
Pierwsza polska space opera wydana w USA z rekomendacjami
Davida Webera, Nancy Kress, Mike’a Resnicka, Jacka Campbella, Kevina J. Andersona
Asgard cudem unika zniszczenia podczas ataku na Ziemię. Podczas lotu w nadprzestrzeni narusza horyzont zdarzeń potężnej czarnej dziury i przenosi się w czasie o ponad sto pięćdziesiąt lat. Załoga admirała Rutty pojawia się w normalnej przestrzeni długo po zakończeniu exodusu ludzkości, po którym w Galaktyce pozostały jedynie niezliczone pola przegranych i dawno zapomnianych bitew.
Na pokładach okrętów należących do eskadry ostatniego rdzeniowca jest jednak wystarczająco wielu ludzi, by nasza cywilizacja mogła się odrodzić. Aby było to możliwe, Asgard musi wykonać ostatnią misję: wyruszyć szlakiem zagłady i odkryć wszystkie tajemnice Obcych, zarówno ma’lahn, jak i tych, którzy przybyli, by ich pomścić.
Robert J. Szmidt (ur. 1962) pierwsze teksty i tłumaczenia opublikował w połowie lat osiemdziesiątych. Przez kolejne dziesięć lat wydawał czasopisma dla branży filmowej, następnie przerzucił się na gry komputerowe, by w 2001 roku wrócić do korzeni i stworzyć "Science Fiction", ukazujący się nieprzerwanie przez jedenaście lat magazyn literacki, na którego łamach zadebiutowała większość znaczących pisarzy ostatniego pokolenia. Twórca
portalu http://www.fantastykapolska.pl
Napisał szesnaście powieści i ponad dwadzieścia opowiadań, przetłumaczył ponad osiemdziesiąt książek, odpowiadał za spolszczenie jedenastu gier komputerowych. Jego powieść Metro2033: Otchłań została przetłumaczona na język rosyjski. Zdobywca tytułu Wrocławianin Roku 2015, w 2017 roku otrzymał srebrną, a w 2018 złotą Odznakę Honorową Zasłużony dla Województwa Dolnośląskiego.
We współpracy z Domem Wydawniczym REBIS wydał: Apokalipsę według Pana Jana, Samotność Anioła Zagłady, Toy Land, Polowanie (kroniki Jednorożca) oraz - w ramach cyklu "Pola dawno zapomnianych bitew" - Łatwo być Bogiem, Ucieczkę z raju, Na krawędzi zagłady i Zwycięstwo albo śmierć. Łatwo być Bogiem (Easy To Be A God) jest pierwszą polską space operą, która została wydana w USA z rekomendacjami mistrzów amerykańskiej SF: Nancy Kress, Mike'a Resnicka, Davida Webera, Kevina J. Andersona i Jacka Campbella.
Dom Wydawniczy Rebis
ISBN: 978-83-8062-540-2
Data premiery tego wydania: 2019-09-17
Liczba stron: 336
Dragon Age: Cesarstwo masek
Podróż przez najbardziej niebezpieczne, najbardziej zabójcze zakątki Orlais, gdzie nie liczą się tytuły, a ostrza.
Cesarzowa Celene dzięki swojej mądrości, sprytowi i bezwzględnej manipulacji zdobyła tron Orlais. Stanęła na czele najpotężniejszego narodu Thedas i poprowadziła cesarstwo w wiek oświecenia. Teraz jednak wisząca na włosku wojna między magami a templariuszami może zniszczyć Orlais od wewnątrz. Co gorsza, uciskane elfy wszczynają bunt. Aby ocalić Orlais, Celene musi za wszelką cenę utrzymać tron.
Amazing Spider-Man: Globalna sieć #03: Demonstracja siły
Dan Slott to człowiek, który od dłuższego czasu prowadzi postać Petera Parkera. Dostarczył nam sporo zmian i często rzucał nowe światło na tego bohatera. Niejednokrotnie udowadniał, że potrafi pisać dobre historie. Ostatnio jednak nie może sobie poradzić ze stworzeniem porywających przygód Człowieka Pająka. Poprzednie dwa tomy serii „Globalna sieć” stały na średnim poziomie. Brakowało im werwy i polotu. Dopiero trzeci tom pt. „Demonstracja siły” daje odczucie powrotu na dawne, dobre tory.
Peter Parker nadal rozpoznawalny na świecie jest jako prezes globalnej korporacji, doświadczony biznesmen oraz filantrop. Tym razem jednak z podróży i akcji w różnych zakątkach Ziemi (jak i również w kosmosie) jako Spider-Man, powrócił na swoje stare podwórko, czyli do Nowego Jorku. Tutaj na bankiecie, którego organizatorem jest prowadzona przez niego fundacja, dochodzi do pierwszej konfrontacji z Tonym Starkiem. Oczywiście, jak to często bywa, wszystkiemu winna jest kobieta. Mary Jane, była miłość życia Parkera została osobistą asystentką Starka. Przez naszego Petera zaczęła przemawiać zazdrość. Chociaż początkowo bohaterowie stają ramię w ramię do walki z Duchem, to już następnego dnia ich kolejna konfrontacja od śmiesznych słownych docinek przeistacza się w zacięty pojedynek, któremu z wielkim zdziwieniem przyglądają się przechodnie.
W międzyczasie na scenę powraca wprowadzony w pierwszym albumie Regent. Slott powoli budował tę tajemniczą postać, aby w końcu ukazać ją w pełnej okazałości jako wyjątkowo niebezpiecznego bossa. Oficjalnie jako Augustus Roman prowadzi on specjalne więzienie dla największych złoczyńców. Jednak z pomocą specjalnej zbroi pozyskuje od pojmanych ich wyjątkowe super moce. W ten sposób staje się coraz to bardziej potężny i ciągle żądny nowych umiejętności. Po tym, jak jego ofiarami zostało dwóch byłych członków New Avangers, od których oczywiście przejął moce, Regent wziął sobie na cel Spider-Mana i Iron-Mana.
Choć początek tego albumu nie zwiastuje dużych zmian, wraz z kolejnymi zeszytami historia zaczyna w końcu nabierać tempa i trzymać dobry poziom. Mamy wreszcie to, czego brakowało w dwóch poprzednich częściach. Slott po wielu wojażach sprowadził Petera do domu. Spider-Man zachowuje się wreszcie jak przyjacielski chłopak z sąsiedztwa. Dodatkowo rzuca swoimi charakterystycznymi sucharami na lewo i prawo. Bardzo fajnie wyszedł wątek jego starcia ze Starkiem, jak i również wielki powrót MJ i jej rola jako asystentki. Mary przestaje być również postacią poboczną i staje się prawdziwą bohaterką z krwi i kości, kiedy to zakłada żelazną zbroję Iron Spidera.
Bardzo fajne gościnne występy zaliczyli również inni bohaterowie – Harry Osborn, Miles Morales, Ms Marvel, Nova czy Thor.
Tę historię kończy ciekawy finał, w którym Slott odsłania powoli kolejne karty i otwiera kolejny wątek, tym razem związany z ciocią May i jej mężem.
Na końcu albumu czeka nas sentymentalna podróż do 1985 roku w ciekawym zeszycie „Amazing Spider-Man Annual #19”. Ten podwójny annual opowiada historię o Mary Jane, która została wzięta na Spider-Mana.
Wizualnie album stoi na wysokim poziomie. Włoski grafik Giuseppe Camuncoli kolejny raz udowodnił, iż potrafi tworzyć ładne, dynamiczne kadry pełne akcji. Bardzo fajnie prezentuje się również postać Regenta w jego wykonaniu.
Podsumowując, trzeci album „Globalnej sieci” to powolny powrót Dana Slotta do korzeni. Oczywiście jest sporo rzeczy, do których można się przyczepić m.in. zbyt szybko zamknięty wątek Regenta, który aż prosi się o więcej uwagi, gdyż w postaci tej drzemie spory potencjał. Jednak na tle poprzednich dwóch albumów „Demonstracja siły” wyróżnia się i odstaje jakościowo. Ja czekam niecierpliwie na kolejne części.
Nowa Ewa. Początek
“Nowa Ewa. Początek” to pierwsza część dystopijnej trylogii, a także pierwsza książka napisana wspólnie przez małżeństwo Giovannę i Toma Fletcherów, choć każde z nich ma na swoim koncie już pewien dorobek pisarski.
Rola kobiet w społeczeństwie to już dość mocno wyeksploatowany w literaturze temat, jednak Fletcherowie postanowili podejść do niego nieco inaczej, niż dotychczas robili to inni autorzy powieści fabularnych. Tym razem czytelnik dostaje historię o znanym mu dotychczas świecie, który nieuchronnie dąży do zagłady. Nie chodzi tu jednak o wojny, choroby, czy katastrofy ekologiczne. W wykreowanej przez nich rzeczywistości po prostu przestają rodzić się dziewczynki. Przez pięćdziesiąt lat na świat nie przychodzi ani jedna, zaś wszyscy już powoli zaczynają tracić wiarę w to, że kiedykolwiek sytuacja się zmieni. Wkrótce jednak nadchodzi ten przełomowy moment i rodzi się ona. Ewa. Dziewczynka, której zadaniem jest uratowanie świata i ludzkości przed wyginięciem.
“Nowa Ewa. Początek” to książka dość oryginalna, która z pewnością spodoba się miłośnikom “Igrzysk śmierci” czy “Niezgodnej”. Główna bohaterka nie nuży czytelnika nieciekawymi wywodami i buntem dla samego buntu, co niestety często zdarza się w przypadku postaci liczących sobie 16 czy 17 wiosen. Ewa pogodziła się ze swoim przeznaczeniem i chce uratować ludzi, dawać im nadzieję i żyć tak, aby cud, jakim były jej narodziny, nie poszedł na marne. Oczywiście wszystko zmienia się, gdy poznaje Brama. Chłopca, który odwiedza ją w postaci hologramu zaprojektowanego przez rząd, by pomóc młodziutkiej Ewie w zaaklimatyzowaniu się w świecie pozbawionym młodych dziewcząt. Jedyne kobiety, z jakimi bowiem ma do czynienia, są już w bardzo podeszłym wieku, dlatego by zminimalizować ryzyko zaburzeń psychicznych, prawdopodobieństwa depresji i innych przykrych konsekwencji braku kontaktu z rówieśnikami, władza stworzyła Holly.
Właśnie ten osobliwy pomysł sprawia, że książka jest bardzo nietypowa, a wątek miłosny niesztampowy. Fetcherowie pokazali tym, że miłość nie zna żadnych granic, a prawdziwym uczuciem można obdarzyć nawet kogoś, kogo nigdy tak naprawdę nie widzieliśmy. Przywiązanie, którego doświadcza główna bohaterka jest absolutnie czyste i nie ma dla niej znaczenia, że mężczyzna, którego darzy sympatią spotyka się z nią tylko w kobiecej powłoce. Dzięki temu powieść jest bardzo dojrzała, a całość nabiera wiarygodności i głębi.
Na uwagę zasługuje również przedstawienie struktury władzy oraz całego świata, w którym praktycznie nie ma już kobiet. Emocji, które targają mężczyznami, gdy po raz pierwszy widzą Ewę. Wszystkie elementy powieści są bardzo dopracowane i przemyślane, co w przypadku dystopii jest nad wyraz wręcz ważne.
Początek tego cyklu jest swego rodzaju nakreśleniem panującej na świecie sytuacji, o której czytelnik z kolejnymi stronami dowiaduje się coraz ciekawszych rzeczy. Obfituje on w wiele intryg i zwrotów akcji, dzięki czemu całość czyta się jednym tchem. Zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące, choć jest jednocześnie ciekawym wstępem do kolejnego tomu.
Mój przyjaciel Kaligula - zapowiedź
O KSIĄŻCE:
Oto piętnaście niezwykłych historii i piętnaście fascynujących światów.
Zapraszamy w literacką podróż, która zacznie się w antycznym Rzymie, sięgnie mocarstwowej Polski alternatywnego świata i współczesnej Ameryki, a zakończy się na rubieżach naszej Galaktyki oraz w Piekle zapełnionym przez demony i ich ofiary.
Piętnaście opowiadań od "twardego" science-fiction, poprzez horror aż do współczesnych opowieści obyczajowych. Historie wzruszające i okrutne, sentymentalne i cyniczne, dramatyczne i zabawne. Od żadnej się nie oderwiecie...
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Premiera: 13 września 2019
ISBN: 978-83-7964-436-0
Labirynt Fauna
Ofelia ma dopiero trzynaście lat, a już nosi na swoich barkach ciężar tego świata. Musi opuścić znany jej dom, wciąż noszący zapach jej prawdziwego, zmarłego niestety ojca, by wraz z ciężarną matką przenieść się do nowej siedziby jej ojczyma, zwanego przez nią Wilkiem. Nowy partner jej matki a zmarły mąż są jak ogień i woda- kapitan Vidal jest bezwględnym, egoistycznym mężczyzną, nieznoszącym sprzeciwu; z kolei ojciec Ofelii był pełny ciepła oraz miłości. Mimo to matka dziewczynki postanawia poślubić brutala, urzeczona jego męskością; pragnie mieć w kimś oparcie w tych ciężkich czasach. Nie wie, że jest potrzeba kapitanowi Vidalowi tylko po to, by dać mu syna, potomka, którego pragnie bardziej niż cokolwiek na świecie...
Główna bohaterka, już po osiedleniu się w starym, wydającym charakterystyczne dźwięki domu, trafia do tajemniczego labiryntu, gdzie od wielu lat czeka na nią Faun. Dziwny stwór dzieli się z nią historią swego świata twierdząc, iż to ona jest zaginioną setki lat temu księżniczką. Aby to udowodnić, Ofelia ma przejść kilka prób. Musi też porzucić tych, których kocha...
Wydarzenia toczą się w Hiszpanii, w 1944 roku; trafiamy w sam środek wojny domowej, którą wszelkimi sposobami próbuje zwalczyć kapitan Vidal. Mężczyzna nie traktuje owego zadania wyłącznie jak część swej pracy, lecz również jako swoistą przyjemność- prawdziwą muzyką dla jego ucha są wydawane przez torturowanych więźniów dźwięki. Ze wszystkich sił chce dorównać zmarłemu ojcu, równie okrutnemu. Syn, którego da mu matka Ofelii, będzie wychowywany również w duchu nieustannie toczącej się wojny, okrucieństwa, braku litości. Ofelia -mimo swoich trzynastu wiosen- zdaje sobie sprawę, jakim człowiekiem jest jej nowy ojczym, dziwiąc się krótkowzroczności matki. Jedyną pociechą dziewczynki jest te kilka książek, które mogła zabrać ze sobą, opuszczając poprzednie życie. W nowym domu opiekuje się nią Mercedes, kobieta mająca bardzo wiele do stracenia.
Kiedyś na pewno tytuł filmu przewinął się przez listę wyszukiwania, a może nawet gdzieś przez kanały w telewizji, nigdy jednak nie zatrzymałam się przy nim ani na chwilę. Dlatego też Labirynt Fauna (już w wersji książkowej) był dla mnie zupełną nowością. Zawsze podziwiam autorów, którzy z filmowego scenariusza -bądź co bądź okrojonego w opisach- potrafią stworzyć małe arcydzieło. Historię Ofelii pochlonęłam w zaledwie kilka godzin. Teraz czas nadrobić film.
Ta opowieść wręcz emanuje mrokiem oraz tajemnicami; otwierając książkę od razu ma się poczucie, że czeka w niej na nas coś niesamowitego. Oczywiście, dużą rolę w przypadku tej pozycji odkrywa również magnetyczna okładka- od razu po jej ujrzeniu zapragnęłam poznać to, co kryje w swoim wnętrzu (ostatecznie większość z nas jest wzrokowcami). Co ciekawe, książka nie jest wyłącznie opowieścią o spotkaniu Ofelii oraz Fauna. Dostajemy tutaj o wiele, wiele więcej. Są opisane walki partyzantów z żołnierzami kapitana Vidala, torturowanie pojmanych, zawsze bardzo krwawe. Ponadto w książce umieszczono opowieści ze świata, z którego tak naprawdę pochodzi Ofelia.
Z jednej strony na usta aż się ciśnie określenie "baśń", bo cały nastrój książki jednoznacznie na to wskazuje, z drugiej jednak... nie polecałabym Labiryntu Fauna jako lektury dla dzieci (przynajmniej dopóki nie osiągną wieku co najmniej czternastu lat). Jak już wspominałam, autorzy zawarli w niej dość szczegółowe i obrazowo przedstawione tortury. Do tego dochodzą także próby, którym poddana została Ofelia, jak również różne przypadłości jej matki podczas połogu. To zdecydowanie jest lektura dla trochę starszych czytelników. Niemniej jednak Labirynt Fauna urzeka tym, co w sobie kryje- w tym przypadku nie tylko okładka jest piękna, ale także treść. To pozycja, która wśród setek innych i tak wyróżnia się panującą w niej specyficzną atmosferą, której nie można ot, tak zapomnieć. Ów utwór ma w sobie to tajemnicze "coś", czego wielu z nas szuka w literaturze. Zapraszam Was więc do wspólnej podróży...