Rezultaty wyszukiwania dla: fantastyka
Kopciuszek i szklany sufit
Serce Trolla
Gladiatorzy
Co nam przychodzi na myśl, mówiąc Gladiator? Na pewno znacząca większość z Was od razu skojarzy słowo z filmem Ridleya Scotta, dzięki któremu poznaliśmy znakomicie tajniki tego niechlubnego „zawodu”. Czy teksty o temacie przewodnim Gladiatora muszą być skazane na rzeki krwi, walki i krzyk tłumu na arenie? Na szczęście nie! Dwudziestu jeden autorów podeszło do tematu niezwykle nieszablonowo, co stworzyło nam niezwykle zróżnicowaną podróż w przeszłość, w przyszłość bądź świat całkowicie alternatywny.
Weterani z pewnością nie zawiedli. Takie nazwiska jak Kołodziejczak, Grzędowicz, Gołkowski czy Pilipiuk stworzyli dzieła niezwykle fajne i ciekawe. Tak naprawdę nie ma w książce znaczącego skoku między jakością tekstów. Tak naprawdę - i mówię to z absolutnym podziwiem - zatrła się jakakolwiek granica między historiami nowicjuszy a „wyjadaczy”. Znakomitym przykładem jest „Na ubitej Ziemii” Alicji Janusz, której to debiut uważam za niezwykle udany! Cała fabuła, lekkość pióra, prowadzenie historii sprawia wrażenie, jakby autorka miała za sobą już większą przygodę z pisaniem i bardzo chciałbym przeczytać coś obszerniejszego spod owego pióra. Pozytywnie przyjąłem też tekst Marcina Podlewskiego. Nie miałem jeszcze okazji czytać żadnej z jego książek, ale muszę przyznać, że pomysłem na swoje opowiadanie wygrał z pozostałymi, znanymi nazwiskami.
Antologia „Gladiatorzy” od Fabryki Słów jest książką udaną. Moim zdaniem powinno dawać się młodym autorom więcej tego typu konkursów, bo zapewne kryją się wśród nich wielkie potencjały, czego dowód właśnie widzimy. Z pewnością polecam każdemu, lubiącemu taką formę literatury!
Moc amuletu
Moc amuletu rozpoczyna cykl Midnight Chronicles autorstwa Laury Kneidl i Bianci Iosivoni. Ten tytuł jest dość zaskakujący. Po pierwsze – autorki znane są z powieści, które można zaliczyć do gatunku YA/NA. Po drugie napisanie dobrej powieści fantastycznej nie jest łatwym zadaniem, nawet jeżeli książka skierowana jest do młodzieży. Czy autorkom udało się stworzyć lekturę, od której nie można się oderwać?
Roxy Blake jest hunterką. Razem ze swoim partnerem, Finnem, patroluje Londyn i szuka różnych dziwnych stworów, duchów, demonów, które odsyła tam, gdzie jest ich miejsce, czyli do podziemi. Dziewczyna skrywa sekret, a czas, żeby wykonać niemożliwe zadane, nieuchronne upływa. Gdy pewnego wieczoru ratuje chłopaka, opętanego przez ducha, Roxy nie spodziewa się, że sprawy nie potoczą się tak jak zazwyczaj. Czynności życiowe uratowanego tajemniczego zanikają, co nie jest „normalne”, więc chłopak ląduje w kwaterze hunterów. Gdy się budzi to okazuje się, że nic nie pamięta. Nie wie kim jest. Mężczyzna nadaje sobie imię Shane i okazuje się, że jest bardzo utalentowany, dlatego rozpoczyna szkolenie na huntera. Jednak okazuje się, że nie wszyscy zmarli odeszli na zawsze, a przywrócenie pamięci bywa bardzo trudne.
To dopiero pierwsza część cyklu, ale ja już nie mogę doczekać się kolejnej. Świat hunterów jest ekscytujący – pełny przedziwnych stworów, magii, różnych dziedzin walki z potworami i innymi kreaturami, a nie wszystko poznaliśmy w pierwszej części. Wydarzenia, które zawarte są w Mocy amuletu, dopiero rozpoczynają prawdziwą akcję, co można wywnioskować po rewelacjach, jakie zafundowały nam autorki w zakończeniu. Tutaj pojawia się zaczątek jednego wątku i coś czuję, że połączy się z dwoma pozostałymi – misją Roxy i przeszłością Shena. Tożsamość mężczyzny jest czarną kartką, a on nie ma żadnych wspomnień z czasu sprzed opętania. Czuję, że nie jest on obojętny dla fabuły, ale to, że autorki nie zdradziły niemal nic na jego temat, jeszcze bardziej podsycało moją ciekawość podczas lektury. Gdyby rozrysować linię akcji całej serii to czuję, że jesteśmy dopiero na samym początku, a to co wydarzy się w kolejnych części bardzo nas zaskoczy. Moc amuletu ma w sobie wszystko to, co ma mieć ciekawa książka; taka, po lekturze której bez wahania sięgnęlibyśmy po kolejną część – intrygujący i mroczny świat pełen potworów, akcję, tajemnice, sekrety i rewelacyjnych bohaterów.
Hunterzy prezentują wachlarz charakterów. Są zwinni, szybcy, odważni i dowcipni. Roxy skrywa swoje prawdziwe ja za kurtyną sarkazmu, obojętności. Korzysta z życia, ale jednocześnie boi się dnia następnego. Chęć uratowania kogoś bliskiego jest jej siłą napędową; daje jej odwagę. Chociaż wiele o niej wiemy, to nadal jest dość tajemnicza. Shane’a nie da się nie lubić, ale jego zapomniana przeszłość, ze strony na stronę coraz bardzie intryguje. Co kryje się w jego pamięci? Mam nadzieję, ż autorki bardzo nas zaskoczą, bo w Mocy amuletu nie dały zbyt wielu wskazówek. Miałam o wątku miłosnym nie wspominać, ale nie mogę, bo jest on tak poprowadzony, żeby doprowadzić czytelnika do szaleństwa. Czuć chemię między bohaterami, ich wzajemne przyciąganie, ale… To za mało! Jednak patrząc na to wszystko z drugiej strony, dobrze, że autorki pozwoliły tej relacji się rozbudowywać.
Moc amuletu to bardzo dobra książka. Pełna tajemnic, akcji i magii. Jeżeli polubiliście Nocnych Łowców, to pokochacie Hunterów!
Droga wiedzie przez sen
Droga wiedzie przez sen to trzeci, ostatni tom historii o grupie nastolatków obdarzonych niezwykłymi mocami, którzy walczą ze swoim przeznaczeniem i kilkusetletnią klątwą. Jak potoczyły się losy Alicji, Nikodema i pozostałych mieszkańców Czarcisławia?
Wydarzenia opisane w bieżącym tomie stanowią bezpośrednią kontynuację poprzedniego, dlatego warto sięgnąć po niego od razu po zakończeniu lektury, Nie wywołuj wilka z lasu. Dzięki temu nie uciekną Wam żadne szczegóły fabularne. A już na pewno nie sięgajcie po trzeci tom bez znajomości poprzednich (z własnego doświadczenia wiem, że i takie sytuacje się zdarzają).
[UWAGA! SPOILER ALERT! Poniższy akapit zawiera informacje zdradzające rozwój wydarzeń w pierwszym i drugim tomie, jeśli jeszcze czekasz z ich lekturą, przeskocz od razu do kolejnego akapitu.]
Rytuał, który miał unicestwić klątwę ciążącą nad czterema przeklętymi rodami, nie powiódł się. Pozornie wszystko przebiegło bez zakłóceń - Nikodem okazał się koryfeuszem i dzięki pomocy Alicji odnalazł naczynie, dzięki któremu było możliwe przeprowadzenie ceremonii. Jak się jednak okazało tuż po zakończeniu obrzędu i ku zgrozie Alicji, to nie Nikodem jej towarzyszył, a jego brat bliźniak, o którego istnieniu nie zdawała sobie nawet sprawy. Zresztą nie tylko ona – bracia od lat naprzemiennie zamieniali się miejscami. Dzięki zaklęciu makowego kwiatu każdy z nich zapadał w półroczny sen, by następnie wejść w rolę tego drugiego. Tyle tylko, że Mikołaj zaczął mieć już dosyć tej maskarady i zapragnął żyć własnym życiem.
Brzmi obłąkańczo i nierealnie? Na szczęście zwięzły opis wypada słabiej niż jego realizacja – podczas lektury szalony pomysł autorki nie gryzie tak bardzo i właściwie powieść czyta się lepiej niż tom drugi, który - nie będę ukrywała - irytował dość mocno.
Najmocniejszą stroną całego cyklu jest wykreowany przez Karinę Bonowicz świat, opierający się mocno na słowiańskim folklorze. Wśród bohaterów mamy strzygi, nocnice i wilkołaki, są rytuały opierające się na fazach Księżyca i mroczne legendy z zamierzchłych czasów. Nie brakuje dawki grozy i niepewności co do tego, komu można ufać i czy każdy jest tym, za kogo się podaje. Akcja jest dynamiczna, czasem może aż nadto; dzieje się tu naprawdę dużo i z pewnością nie można narzekać na nudę.
Jest jednak pewne “ale”, a właściwie “ALE” - takie wielkie, pisane gigantycznymi wersalikami. I jest to “ale” niezmienne już od pierwszego tomu, a mianowicie postać głównej bohaterki. Początkowo Alicja dała się poznać jako dziewczyna niby inteligentna, a jednocześnie głupia jak przysłowiowy but. W nic nie wierzy, nic nie rozumie, postępuje irracjonalnie i irytująco. Tym razem jednak przeszła samą siebie. Po pierwsze, dopiero co zdążyła się wykaraskać z niebezpiecznej przysięgi, której złamanie groziło jej śmiercią, a po chwili bez większych oporów składa niemal identyczną i to wobec niemal obcego jej człowieka. Po drugie, jest nieposkromiona emocjonalnie. Pomijając zdawkowe znajomości, ma bliski kontakt z trzema chłopakami i w obecności KAŻDEGO z nich traci rozum, z jednym się całując, z drugim flirtując, z trzecim idąc do łóżka. I to w ciągu kilku dni. Może jestem jakaś niedzisiejsza, ale jakoś mi to zgrzyta.
Mówiąc krótko, Droga wiedzie przez sen to udane zwieńczenie całego cyklu, mimo że autorka pozostawia nas z otwartym zakończeniem, a seria to ciekawa historia, której najsłabszym punktem jest główna bohaterka. Tu jednak warto wspomnieć, że jest „Gdzie diabeł mówi dobranoc” jest skierowany do młodzieży, więc może docelowi czytelnicy odbiorą Alicję z większym zrozumieniem.
Droga stali i nadziei
„Niekiedy warto obejrzeć się za siebie, by zobaczyć coś przed sobą.”
Lubię zaglądać w postapokaliptyczne klimaty, w których człowiek, a nie przyroda, jest sprawcą globalnych katastrof. Poszukiwać źródeł sił i nadziei funkcjonowania w odmienionej rzeczywistości. Interesująco obserwuje się całkowity upadek cywilizacji, odejście tego, co było na wyciągnięcie ręki, uznawane za normalne i przynależne, stanowiło o tożsamości i wyznaczało przyszłość. Kiedy ludzie odbierają sobie wszystko, stawiają się w konieczności walki o każdy dzień, nie mają ogólnej recepty na przeżycie w niebezpiecznych warunkach, wówczas człowiek szybko dociera do najmroczniejszych odsłon swojej natury, ale zaledwie znikoma część ocalonych zastanawia się, jaki procent człowieczeństwa wciąż w nich drzemie. Na jakich zasadach ludzkość zbuduje zalążki nowych cywilizacji? Co przetrwa z przeszłości? A co odejdzie w zapomnienie?
Akcja powieści osadzona jest w dwa tysiące trzydziestym trzecim roku, dwadzieścia lat po tym, jak radioaktywny kwas wypalił większą część planety, a atmosfera bez ozonu dała wstęp wolny popromiennym porażeniom. Przeraża szara goła ziemia, czarne wyspy budynków, okopcony beton i cegły. Wojna globalna doprowadza do ostatecznych rozwiązań i zagrożenia istnienia gatunku ludzkiego, odsuwa człowieka od przyznanej samemu sobie priorytetowej roli na Ziemi, sprowadza do parteru przetrwania. Zmutowani ludzie i zmutowane zwierzęta przejmują stery, opanowują lądy, wody i powietrze, wzbudzają ogromną trwogę i stanowią realne zagrożenie, zdecydowana większość z nich. Patrzymy, jak niawki z czterema mackami zakończonymi ostrymi kolcami wstrzykują toksyczne substancje, czyniąc z ludzi niewolników. Napotykamy krwiożercze owady, pełzające bestie, czarne cienie rzek, skrzydłożerców, śmierdzące padliną bestie.
Dmitrij Manasypow proponuje czytelnikowi nie tylko cykl przygód rozgrywanych w ciekawych epizodach scenariusza zdarzeń, bazujących na schemacie polowania i ucieczki, ale również frapująco prowadzi po mentalności człowieka. Walka dobra ze złem, których granice zacierają się, w jednym ujęciu coś przyjmuje cechy przyzwoitości, humanitarności i sprawiedliwości, za chwilę ukazuje się w świetle okrucieństwa, moralnego potępienia i nieprawości. Czasem, aby podążać własną drogą, nie zbaczać z wyznaczonego celu, mieć szansę na długą wędrówkę, trzeba wypełniać dobre uczynki za pomocą stali. Przemoc rodzi przemoc, nawet jeśli uprawiana w szczytnych celach, a może właśnie najbardziej wtedy. Autor sprawnie lawiruje w odcieniach szarości bohaterów, czyniąc osobowości wyrazistymi a postawy przekonującymi.
Ciekawie przedstawiane są trzy ścieżki fabuły, atrakcyjnie przeskakujemy między nimi, a w finalnej odsłonie z entuzjazmem przypatrujemy się stycznym punktom. Azamat, służył dawniej w jednostkach specjalnych, teraz podąża tropem córki zamordowanego przyjaciela. Morhołt, stalker szuka krewnych, obecnie pomaga Darii, dziewczynie z dziwnymi zdolnościami i w osobliwym położeniu. I jeszcze reprezentantka Zakonu Odrodzenia, major Inga Wojnowska, nie cofa się przed niczym, by złapać Darię. Interesująco osadzono postać nadporucznik Jewgieniji Ukołowej, jej przemiana jest symbolem wyrwania z ekstremalnych idei. Dmitrij Manasypow barwnie wpisuje się we współtworzenie Uniwersum Metro 2033 zapoczątkowane przez Dmitrija Głuchowskiego. Warto uwzględnić jego pomysł rozwinięcia historii w planach czytelniczych. Wciągające czytanie.
Sztych
„Nawet jeśli czegoś nie widzisz, nie znaczy to, że cię nie ściga.”
Pierwszy tom („Więzy Zony”) przypasował mi, postapokaliptyczny klimat, to człowiek, a nie natura, stał się sprawcą globalnej katastrofy. Wyśmienicie odnalazłam się w powieści, wciągnęłam w pomysłowy scenariusz zdarzeń, z ogromną ilością incydentów i nietuzinkowymi bohaterami. Wysokie oczekiwania wobec drugiej odsłony serii zostały spełnione. „Sztych” to intensywna przygoda. Przerażająca atmosfera ekstremalnie zabójczej strefy, powstałej po czarnobylskim wybuchu elektrowni jądrowej. Skażona ziemia, zatruta roślinność, genetycznie zmodyfikowane zwierzęta. W Zonie życie przebiega według osobliwych zasad, ma miejsce brutalna i bezwzględna walka o przetrwanie, chwiejne balansowanie na wyjątkowo cienkiej i ostrej krawędzi istnienia i zniknięcia.
Do dyspozycji wyobraźni czytelnika udostępniono szereg intrygujących zdarzeń i spektakularnych incydentów. Roman Kulikow głęboko wszedł w psychikę postaci, dotknął istoty człowieczeństwa, moralnych dylematów, wytyczył ścieżkę interpretacji zachowań osób poddanych ogromnej presji. Nie była to zatem tylko rozrywka bazująca na elementach fantastyki, ale również psychologiczne ujęcia warte frapujących rozważań. Kluczowa postać musiała wpasować się w diabelsko trudne warunki, działać wbrew sobie, a przy tym brać odpowiedzialność za innych, a w końcu ci inni to nie do końca ludzie, a może jednak jeszcze ludzie? Ciekawy aspekt granicy istoty ludzkiego bytu, zagubienia w tożsamości i wspomnieniach, przy zachowaniu wiedzy, nawyków społecznych i rozumienia ogólnego porządku. Barwny humor uwidaczniał się zwłaszcza w dialogach.
Żołnierskie odwrócenie ról, hierarchia zależności zmieniła kierunek biegu. Słabość stała się siłą i odwrotnie. Postaci niemal cały czas w drodze kluczyły po wrogiej zamkniętej sferze, za wszelką cenę próbowały dotrzeć do bezpiecznej cywilizacji. Poddawane mentalnym atakom walczyły z dzikimi monstrumami, mutantami, snorkami, jachociągami. Unikały napromieniowanych miejsc, oddziaływań termicznych i fizycznych anomalii. Nieustanne zagrożenie ze strony śmiertelnych wrogów i środowiska wykańczało fizycznie i psychicznie, prowadziło do skrajnego wyczerpania, wymazania pamięci, wyplucia emocji, stłamszenia jestestwa. Wszechobecny zapach zgnilizny, strachu i krwi. I jeszcze spiskowe nici kryjące się w tle, zagadka kontrolerskiej osobowości, tajemnicy martwego punktu życia. Co może bardziej przerażać niż perspektywa śmierci?
Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni
Strażnicy Galaktyki #02: Jeźdźcy na niebie
Gerry Duggan swoim albumem „Brak porozumienia” zaliczył bardzo dobre otwarcie nowych przygód Strażników Galaktyki w ramach cyklu Marvel Now 2.0. Sprawdźmy, czy kontynuacja czyli album „Jeźdźcy na niebie” również trzyma wysoki poziom.
Małym minusem pierwszego tomu był fabularny chaos. Częściowo powodem tego było niechronologiczne zestawienie zawartych w nim zeszytów. Drugi album uzupełnia braki, gdyż w jego skład wchodzą nieparzyste zeszyty z „All-New Guardians of the Galaxy”: #3, #5, #7 i #9. Ponadto zawiera on dwa: #11 i #12, które są już bezpośrednią kontynuacją fabuły.
W pierwszych czterech zeszytach Duggan skupia się na solowych przygodach poszczególnych członków Strażników Galaktyki. Rozpoczynamy od historii Gamory, której to cząstka została uwięziona w Kamieniu Duszy. Spotyka ona tutaj nie tylko dusze innych poległych bohaterów, ale również starszą wersję samej siebie. Ten krótki epizod rzuca nowe światło na przedstawioną w poprzednim albumie obsesję najniebezpieczniejszej kobiety w Galaktyce na punkcie jednego z Kamieni. Opowieść ta utrzymana jest w dość mrocznym i niepokojącym klimacie.
Następnym bohaterem jest Star Lord. Peter podczas kradzieży części do mecha, którego buduje Rocket, uszkadza swoją kasetę magnetofonową. Szuka więc teraz sposobu, aby wrócić na Ziemię do lat 80. w celu ponownego nagrania składanki największych hitów Johna Lennona. Szybka i przyjemna w odbiorze kosmiczna historia ukazuje Quilla trochę w innym świetle - jako sentymentalnego człowieka, który dla ukochanej muzyki jest w stanie wiele uczynić.
Dwie kolejne historie rozwiązują największe zagadki, które pojawiły się w poprzednim albumie. W zeszycie #7 mianowicie zostaje wyjaśnione, skąd nagle Drax stał się pacyfistą i za wszelką cenę unika agresji. Zeszyt #9 wyjaśnia dlaczego Groot jest ciągle mały i przestał rosnąć oraz jaki w tym udział miał Rocket. Obu historiom Duggan nadał dość poważny ton, a wątek człekokształtnego drzewa naprawdę chwyta za serce.
Przedostatni rozdział tego albumu, czyli zeszyt #11 to bardzo ciekawa geneza tajemniczego członka Bractwa Raptorów – Szpona-R, którego to mieliśmy okazję już poznać w poprzednim tomie. Historia ta ukazuje nam jego powiązania z Korpusem Nova, którego wielki powrót był wcześniej zapowiadany.
Na zakończenie albumu wracamy do głównego wątku serii, czyli poszukiwania przez Strażników Galaktyki wszystkich zaginionych Kamieni Nieskończoności. Choć nie mamy tutaj tym razem dynamicznej akcji, to historia ta nadrabia dużym poczuciem humoru. Szczególnie że swój udział w niej zaliczyły takie gwiazdy z uniwersum Marvela jak Deadpool, Ant-Man, Cable czy Doktor Strange.
Podobnie jak zróżnicowane są wszystkie zawarte w tym albumie historie, tak również zróżnicowana jest oprawa graficzna. Za rysunki odpowiadało łącznie siedmiu grafików, kolejno: Frazer Irving, Chris Samnee, Greg Smallwood, Mike Hawthorne, Terry Pallot, Roland Boschi, Rod Reis. Dzięki temu każda część została zaprezentowana w innym stylu. Np. Irving w mrocznie zobrazował Gamorę uwięzioną w Kamieniu Duszy, Samnee oldschoolowo idealnie wpasował się w sentymentalny powrót Petera do lat 80. Mi osobiście najbardziej do gustu przypadł styl Hawthorne’a i Pallota, czyli ich piękna wizualizacja przygód Groota i Rocketa.
„Jeźdźcy na niebie” to idealne uzupełnienie głównego wątku rozpoczętego w poprzednim „Braku porozumienia”. Bardzo dobrym posunięciem było ostatecznie zebranie nieparzystych zeszytów w osobnym tomie, gdyż dzięki temu poprzedni stworzył spójną fabułę (choć trochę to spotęgowało odczucie małego chaosu). Tutaj zaś Duggan skupił się na indywidualnych historiach i problemach poszczególnych bohaterów Strażników Galaktyki. Lekko prowadzone opowieści, wartka akcja oraz humor to nadal niezmienny wyznacznik tego cyklu. Z czystym sumieniem mogę polecić ten album, podobnie jak poprzedni, nie tylko fanom Marvela, ale i adeptom komiksowych historii czy osobom znającym Strażników Galaktyki tylko z MCU i ekranów kin.
Odrodzone Królestwo
Królestwo nareszcie się odrodziło, a historia Władysława Łokietka dobiegła końca. Piąty tom wieńczący jeden z najlepszych polskich fantastyczno-historycznych cykli był niczym spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. A jego lektura wywołała odpowiednio radość, irytację, śmiech, a na końcu wzruszenie. Warto było na niego czekać!
Akcja Odrodzonego Królestwa to kontynuacja wydarzeń z Wojennej Korony. Rozpoczyna się w 1327 roku, kiedy to wybuchła wojna polsko-krzyżacka, a kończy w 1333 roku wraz ze śmiercią niewielkiego wzrostem, ale mocnego duchem monarchy, który zjednoczył polskie ziemie. Śledzimy więc losy Łokietka, który ma na głowie nie tylko konflikt z Zakonem Krzyżackim i Janem Luksemburskim, roszczącym sobie prawo do polskiej korony, ale również wizję braku następcy, jego jedyny syn jest bowiem na granicy życia i śmierci. To jednak jedynie jedno z licznych ogniw składających się na całą historię. Autorka kończy wątek Złotego Smoka, Michała Zaręby, bis reginy Rikissy i jej ukochanego Henryka z Lipy oraz pewnego joannity szukającego zemsty na krzyżackich braciach.
Wątki historyczne zgrabnie przeplatają się z fantastycznymi. Ukrytą przed powszechnych wzrokiem i świadomością, ale nadal potężną siłę stanowią w polskim państwie wyznawcy dawnych bogów, podzieleni jednak na dwie grupy, skonfliktowane z powodu odmiennego stosunku do oficjalnej, chrześcijańskiej władzy. Dodatkowym smaczkiem jest też postać Borutki, mojego ulubieńca od pierwszej chwili, gdy pojawił się na kartach powieści. Na szczęście autorka niemal całkowicie odeszła od nieco drażniącego na początku serii motywu ożywionych herbowych zwierząt i skupiła się na rozwijaniu innych fantastycznych elementów.
Nie będę ukrywać, że Elżbieta Cherezińska jest jedną z moich ulubionych autorek, a jej powieści historyczne można śmiało stawiać obok cykli Philippy Gregory czy C.W. Gortnera. Doskonale łączy świetny warsztat, płynną i wartką akcję oraz mnogość bohaterów, których losy splatają się ze sobą czasem w najmniej oczekiwanych chwilach. Świetnie gra na emocjach, pokazując ludzkie słabości, ale i chwile, gdy nawet najgorszy pozornie człowiek potrafi wykrzesać z siebie drobiny prawdziwego dobra. W przede wszystkim potrafi sprawić, że człowiek z wypiekami na twarzy czyta historię, którą de facto zna już w ogólnym zarysie, bo to przecież historia Polski.
Mówiąc krótko, gorąco polecam!