Rezultaty wyszukiwania dla: fantasty
Kot w stanie czystym
Chociaż do tej pory nie udało mi się całkowicie przekonać do twórczości Terry’ego Pratchetta, to jednak nie mogłam przejść obojętnie obok „Kota w stanie czystym”. Praktycznie każda książka o kotach – niezależnie od tego, czy jest to poradnik, powieść czy coś jeszcze innego – musi prędzej czy później trafić do mojej książkowej kolekcji. Czym jednak jest „Kot w stanie czystym”? Odnoszę wrażenie, że to taka refleksja samego autora nad kocim życiem, nad kocimi zwyczajami, nad wszystkim, co z kotami związane… A jest tego sporo.
Pratchett próbuje rozgraniczyć prawdziwe koty od kotów nieprawdziwych, które są przede wszystkim kreowane przez media, ewentualnie przez ludzi, którzy o tych cudownych istotach mało wiedzą i za nimi nie przepadają. W swoim specyficznym, charakterystycznym stylu, prezentuje wiele kocich zachowań i zagrywek. Chociaż wyjaśnia też, skąd można kota przygarnąć i jak się nim zajmować, to zdecydowanie nie należy traktować tej książki jako poradnika – to raczej lekkie i humorystyczne podejście, które w niecodzienny sposób prezentuje kocie sprawy.
To bardzo krótkie, aczkolwiek dosyć treściwie dzieło. Czy refleksyjne? Nie do końca, chociaż faktycznie każdy posiadacz wąsatego czworonoga niejednokrotnie uśmiechnie się w trakcie lektury, gdy tylko natrafi na fragment idealnie odwzorowujący zachowanie jego pupila.
Pamiętajmy jednak, że nie ma dwóch takich samych kotów – chociaż mają typowe dla siebie zagrywki, to mimo wszystko każdy z nich jest inny i potrafi grać na swój własny sposób. Zastanawialiście się kiedyś, czemu mimo tej całej kociej złośliwości czy indywidualności, te cudne istoty aż tak podbijają ludzkie serca? Aż tak nas rozczulają? Myślę, że teraz poprze mnie każdy kociarz – widzisz sobie spokojnie śpiącego kiciusia, swoje maleńkie kocie dziecko, i czyż nie masz wrażenia, że oto obserwujesz najsłodszą istotę na świecie? Doskonałą w każdym calu… Jest tak. Miłość do kotów rządzi się swoimi prawami.
Zdecydowanie trzeba przyznać, że Pratchett ukazuje koty tak, jak nikt inny. W sposób humorystyczny, ale jednak niepowtarzalny. Niby z początku wydaje się to być nieco dziwne, ciężko się przyzwyczaić do jego określeń, aczkolwiek szybko człowiek zaczyna sobie uświadamiać, że są one niesamowicie trafne. Dodatkowo tekst został uzupełniony o kocie rysunki autorstwa Graya Jolliffe, więc można śmiało napisać, że ta niewielkich rozmiarów książeczka jest naprawdę ładnie wydana, przemyślana i stanowi gratkę dla kociarzy. Nawet jeżeli nie jesteście bliżej zaznajomieni z twórczością tego autora, podobnie jak ja, to wydaje mi się, że ta pozycja wywoła uśmiech na Waszej twarzy. Zwłaszcza jeżeli kochacie koty!
Słodycze
Nastoletnia prywatna detektyw w przestępczym świecie przemytników łakoci podejmuje próbę ratowania fabryki czekolady
Nelle Faulkner to dwunastoletnie prywatna detektyw, która szuka następnego klienta w mieście, gdzie posiadanie i jedzenie słodyczy to przestępstwo, a herbatniki to herezja.
Kiedy więc prosi ją o pomoc jej równolatek, cieszący się złą sławą gangster handlujący słodyczami, Nelle bierze jego sprawę. Okazuje się, że wplątani w nią są także dorośli…
Deadly Class. Tom 1
„Deadly Class. Tom 1” to tytuł, który zdecydowanie rzuca się w oczy. Nie mam tutaj na myśli tylko fenomenalnej oprawy graficznej, ale historię zaburzonego psychicznie nastolatka, który trafia do Szkoły Zabójców. Pozycja zdecydowanie wybija się na tle stale eskalującej mody na superbohaterów i… zdecydowanie robi to bardzo dobrze (chętnie użyłabym tutaj innego słowa, ale w recenzji nie wypada).
Komiks rozpoczyna przedmowa Davida Laphama, słynnego amerykańskiego twórcy komiksów. Muszę przyznać, że w dość niepokojący sposób ukazuje ona życie nastolatków w latach 80., ale i jest znakomitym wprowadzeniem do treści, której akcja właśnie na te lata przypada. Pomaga ona wczuć się w klimat, ówczesną popkulturę i muzykę, dalece odmienną od wszystkiego, co dotychczas było mi znane.
W historię Marcusa wsiąkałam już od pierwszych stron. Komiks czytałam nie tylko z żywym zainteresowaniem, ale i niepokojem, niekiedy niesmakiem, obrzydzeniem wręcz (w pozytywnym sensie). Przyznam szczerze, że spodziewałam się po tym tytule makabrycznych jatek, a otrzymałam smakowity, trzymający w napięciu thriller o problematycznych nastolatkach oraz trudnych sytuacjach, w których – niestety – było dane im się znaleźć. Autorzy zaskakują na każdym kroku, bowiem poza trupami mamy tutaj również sporą dawkę tragedii i humoru (szczególnie w momencie, gdy głównemu bohaterowi kwas wchodzi za mocno). Największym atutem treści jest jednak jej… autentyczność. Nie brakuje tutaj chamstwa, wulgaryzmów, poczucia osamotnienia. Najbardziej szokujące jest to, że podobne emocje towarzyszyły Rick Remenderowi w trakcie dorastania i właśnie z tych doświadczeń wyłoniło się „Deadly Class”.
Do całości wiele wnoszą również aspekty artystyczne całości. Ilustracje Wesa Craiga to po prostu mistrzostwo świata. Dawno nie spotkałam komiksu, w którym emocje byłyby tak żywe na twarzach bohaterów, można wręcz z nich czytać. Podobnie z tłem – doskonale obrazuje lata 80. i ich trendy, znane mi z amerykańskich filmów. Lee Loughridge, odpowiedzialny za kolorystykę, również się wykazał. Barwy tutaj są nieoczywiste, wręcz nieco staroświeckie i fantastycznie dopełniają całość, nadając jeszcze więcej mocy zarówno treści, jak i samym rysunkom Po prostu… bomba. Miłym dla oczu dodatkiem są również różne warianty okładek oraz plakatów do serii. Z przyjemnością powiesiłabym jedną z tych grafik na ścianie.
„Deadly Class. Tom 1” to pozycja dla każdego miłośnika mocnych wrażeń. Komiks jest autentyczny, pełen przemocy oraz oryginalnych postaci. Jeśli masz dość przereklamowanych superbohaterów i kiczowatych historii, koniecznie zanurz się w amerykańskim undergroundzie, odpal The Smiths i poznaj nietuzinkowych nastolatków, z którymi raczej nie chciałbyś mieć nic wspólnego. Nie mogę doczekać się kontynuacji. Szczerze polecam.
Noc bez gwiazd
Ostatnio coś jest nie tak z moimi wyborami czytelniczymi – sięgam po drugie tomy serii, nie mając nawet pojęcia o istnieniu pierwszych. Jednak czy to aby na pewno moja wina czy może fakt, że niektóre powieści wydawane są w taki sposób, że nic nie wskazuje na to, że są kontynuacją? Okazuje się jednak, że chwilami nie ma to aż tak wielkiego znaczenia – „Noc bez gwiazd” stanowi drugi, a zarazem finalny tom „Kronik Upadłych” i chociaż faktycznie dobrze by było wiedzieć, co działo się w pierwszym tomie, to mimo wszystko lektura nie okazała się być problematyczna.
Peter F. Hamilton to ceniony pisarz, którego twórczość stanowią historie science-fiction. „Noc bez gwiazd” to zdecydowanie typowa powieść z tego gatunku, która niesie ze sobą wszystkie najważniejsze dla tego nurtu elementy. Zapoznajemy się z historią planety Bienvenido, która przez stulecia była więziona w Pustce. Jej mieszkańcy dzielą się na dwie rasy: ludzi oraz Upadłych. I chociaż Pustka ich uwolniła, to mimo wszystko los nie okazał się być całkowicie łaskawy. Teraz Bienvenido znajduje się miliony lat świetlnych od Wspólnoty, która nawet nie ma pojęcia o jej istnieniu. A ludzie i Upadli zaczynają walczyć o dominację – czy słusznie?
Istotnym elementem są tutaj walki międzygwiezdne i konflikt panujący pomiędzy mieszkańcami owej planety. W przypadku wybuchającego konfliktu nie mogło tutaj również zabraknąć aspektów politycznych, które chwilami bywają lekko zastanawiające – dlaczego zamiast wspólnie walczyć o przetrwanie i dotarcie do Wspólnoty, mieszkańcy planety postanawiają ze sobą konkurować i pragną koniecznie udowodnić swoją wyższość względem przeciwnika? I chociaż pojawia się nadzieja, mała istotka, której istnienie być może jest ogniwem łączącym zapomnianą przeszłość i nieoczekiwaną przyszłość, to jednak konflikt jest silny.
Chociaż dzieło Hamiltona jest niesamowicie obszerne, to mimo wszystko czyta się je znakomicie. Wspaniałe tempo akcji, mnóstwo interesujących wątków, wciągająca fabuła i dojrzały język – oto elementy działające na korzyść tej historii. Niestety, tak mocno skupiłam się na rozgrywających się tutaj wydarzeniach, że jakoś nie byłam w stanie lepiej przyjrzeć się bohaterom, a jest ich całkiem sporo. Chyba najbardziej w pamięci zapadła mi Anielska Wojowniczka, aczkolwiek to chyba też nie jest do końca ten rodzaj literatury, w którym wypadałoby się zżyć z jednym, konkretnym bohaterem. W tym przypadku żyje się samą historią i jej wieloma aspektami.
Ta książka ma spore szanse na oczarowanie każdego fana porządnej fantastyki. Jest napisana naprawdę w genialnym stylu, wszystko jest w stu procentach przemyślane, a barwny język autora sprawia, że ciężko utrzymać wyobraźnię w ryzach. To nie tylko doskonale skrojona intryga i wciągająca opowieść, to naprawdę niesamowity, międzygwiezdny świat, który ma w sobie coś urzekającego. Niesie ze sobą nadzieję, chwilami skłania do refleksji, zwłaszcza jeżeli zastanowimy się nad konfliktem pomiędzy dwoma rasami, ale stanowi też kawał dobrej rozrywki czytelniczej. Zdecydowanie jest to pozycja godna uwagi.
Marzyciel
„Marzyciel” to pierwszy tom nowego cyklu „Strange the Dreamer” spod pióra doskonałej, amerykańskiej pisarki Laini Taylor. Serię „Córka dymu i kości” pokochałam całym sercem. Czy tak również stało się i tym razem?
Pewien chłopiec miał marzenie, ale wydaje mu się, że nigdy nie będzie mógł go zrealizować. Nie zamierza jednak stać bezczynnie i przyglądać się, jak ktoś inny otrzymuje od losu szansę, by je spełnić. Dzięki ogromnej determinacji i zdobytej wiedzy rozpoczyna się jego podróż, być może, ku przeznaczeniu.
Powieść jest intrygująca, barwna i niezwykle bogata w szczegóły. Laini Taylor z pewnością nie można odmówić daru opowiadania. Po raz kolejny stworzyła magiczną, przepiękną historię, którą czyta się z zapartym tchem i to niezależnie od wieku czytelnika. Jestem zauroczona jej pomysłami, kreacją postaci i niezwykłą wyobraźnią. W pełni udało jej się wykorzystać potencjał stworzonego przez siebie świata, a to pisarzom niestety rzadko się ostatnio zdarza.
Fabuła rozwija się powoli, niemalże ospale. Czytelnik szczegół po szczególe poznaje misterny plan pisarki i wykreowany przez nią świat. Jednak mimo tego, że akcja nie pędzi na łeb na szyję, to historia intryguje na tyle, że ciężko się od niej oderwać. Tak jak było w „Córce Dymu i Kości” i tutaj pojawia się niesztampowy romans, który po delikatnym, subtelnym wstępie przeradza się w coś znacznie poważniejszego.
W tym wypadku wydanie książki również zasługuje na szczególną uwagę. I nie chodzi mi o szatę graficzną, chociaż i ta niezmiernie przypadła mi do gustu. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak pan Bartosz Czartoryski poradził sobie z nietypowym stylem pisania Laini Taylor. Podejrzewam, że tłumaczenie „Marzyciela” stanowiło nie lada wyzwanie. Wyszło znakomicie.
Trylogia „Córka dymu i kości” podobała mi się bardzo, a mimo to uważam, że seria „Strange the Dreamer” jest jeszcze lepsza i zasługuje na szczególną uwagę. Pisarka dopracowała swój warsztat i udoskonaliła pomysły. Nową powieść dopracowała w najdrobniejszych szczegółach. Jestem nią zachwycona (tak powieścią, jak i pisarką).
Drogi czytelniku, jeżeli lubisz fantastykę, nie wahaj się ani chwili. „Marzyciel” to odpowiedź na wołanie o porywającą, niebanalną powieść z oryginalnie wykreowanym światem i dopracowaną fabułą. Mimo że lekturę skończyłam już jakiś czas temu, wciąż pozostaję pod jej urokiem. Polecam gorąco, gdyż naprawdę warto!
Ogień i Krew. Część II
“Ogień i krew. Część 2” to godny następca części pierwszej. Inny, bardziej krwawy, brutalniejszy, przygnębiający, ale nadal godny. Zaczyna się okresem Tańca Smoków - wojny o Żelazny Tron pomiędzy Aegonem II i Rhaenyrą, kończy zaś w momencie, kiedy Aegon III odprawia namiestnika lorda Manderly i rozpoczyna samodzielne rządy. Tyle dla określenia ram czasowych.
Martin utrzymuje konsekwentnie formę kroniki. Dalej relacjonuje wydarzenia, nie oceniając ich, powołuje się na źródła maesterów i nieocenionego Grzyba, porównuje je ze sobą, próbuje wyjaśniać różnice w relacjach, co nadaje powieści charakter niemal prawdziwego dzieła historycznego, i tylko smoki sprowadzają czytelnika na ziemię, że to nadal fantastyka.
Opowieść jest brutalna. Opis walk, tych na polu bitwy i tych toczących się w zamkowych korytarzach nie pozostawia czytelnikowi miejsca na domysły. Martin jest dosłowny. Krew się leje, członki odrywają od ciał, kolejni bohaterowie giną najróżniejszymi rodzajami śmierci i każdy jest dobitnie opisany. Mimo wszystko opis walk zachwyca. Od opisu najmniejszych potyczek po epickie bitwy, każda jest dziełem sztuki, a malowane słowem obrazy na długo pozostają w głowie. I tylko smoków żal... Lojalne na swój smoczy sposób płacą bowiem najwyższą cenę za ambicje ludzi.
Martin równie fantastycznie, jak opisy walk, opowiada o walkach politycznych i konsekwencjach wojny na kolejne lata pokoju. Koterie, spiski, walka o władzę staje się tym bardziej pasjonująca, im młodszy jest następca tronu. Opisy wojny o sukcesję tronu to niemal przeklejone dzieje wielu europejskich państw, sam zaś sposób ich przedstawienia sprawia, że całość czyta się dużo ciekawiej, niż prawdziwe historyczne kroniki, a tych z racji zainteresowań przeczytałam naprawdę wiele. Autor doskonale wyczuwa, który wątek należy opowiedzieć od początku do końca, a który jedynie wspomnieć, rozbudzając ciekawość czytelnika, tak aby czekał na kolejne tomy. Samą zaś opowieść przerywa w momencie, kiedy udało mu się rozpalić zainteresowanie Aegonem III.
Szkoda, że arenę zdarzeń opuszcza Grzyb. Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie przewijał się w opowiści, nawet jeśli bardzo rzadko. Nie ukrywam, iż jego postrzeganie świata nadawało całości pikanterii, a jednocześnie nie pozostawiało złudzeń, że nawet najwspanialszy władca ma swoją ciemną i niemoralną stronę. Relacje Grzyba sprawiała, że każda z opisywanych przez niego postaci była po prostu ludzka, odbrązowiona.
Czekam na dalszą część. I po raz kolejny stwierdzam, iż ten cykl jest dużo lepszy od “Sagi ognia i lodu”.
Magia niszczy - zapowiedź
Zetknęliście się kiedyś z magią? Taką prawdziwą? Z przygodą, akcją, emocjami, niesamowitymi wydarzeniami i szczyptą szaleństwa?
Chcielibyście tego wszystkiego doświadczyć? To dobrze trafiliście. Fantastyczne książki Ilony Andrews czekają właśnie na was!
Maja Lidia Kossakowska
Jako towarzyszka Władcy Bestii była najemniczka Kate Daniels ma na barkach więcej, niż jest w stanie unieść. Nie dosyć, że próbuje utrzymać swoją agencję detektywistyczną, to musi również zająć się sprawami Gromady. Czas przygotować ludzi na atak Rolanda - okrutnego, starożytnego czarownika z boskimi mocami.
Jego cieś wisi nad Kate, gdy zostaje wezwana na spotkanie przywódców nadnaturalnych frakcji w Atlancie. Jeden z Panów Umarłych został zamordowany przez zmiennokształtnego, a Kate dostaje niecałe dwadzieścia cztery godziny, żeby wytropić zabójcę.
Jeśli zawiedzie, rozpęta się wojna, która zniszczy wszystko, co jest jej drogie…
Zły las
Twórczość Andrzeja Pilipiuka zazwyczaj albo wzbudza zachwyt, albo odstrasza. Autor sam siebie nazywa Wielkim Grafomanem, ma na koncie blisko pięćdziesiąt pozycji i wyraziste poglądy na wiele kwestii, również tych mocno kontrowersyjnych. Przez niektórych kojarzony jest głównie jako ojciec egzorcysty-menela, Jakuba Wędrowycza, przez innych jako autor świetnych opowiadań. Nie da się bowiem ukryć, że to krótka forma jest jego specjalnością.
Zły las to zbiór czterech opowiadań, z których trzy swoją objętością mogą zakrawać na mini-powieści. Ich akcja toczy się od okresu międzywojennego, poprzez Drugą Wojnę Światową, aż po współczesność. Fabuły kryją tajemnice, zazwyczaj dość mroczne, a lektura wciąga. Czego jak czego, ale pomysłowości nie można Pilipiukowi odmówić.
Całość otwiera Tajemnica zielonej teczki, w której mamy do czynienia z wyprawą naukowców z Wojskowego Instytutu Antropologii Historycznej na Grenlandię. Kogo lub czego będą tam szukać? Śladów bytności ludzi, a raczej stworzeń nie mających z ludźmi wiele wspólnego, które przetrwały tysiące lat, planując krwawą zemstę na naszym gatunku. Pomysł trochę skojarzył mi się z jedną z części o Jakubie, chociaż tutaj nie mamy do czynienia z wędrowyczowskim absurdem.
Tytułowy Zły las to mój faworyt ze świetnym klimatem i niebanalnym podejściem do tematyki Drugiej Wojny Światowej oraz pogromu społeczności żydowskiej. Wojna trwa już od dłuższego czasu, z niewielkiej, otoczonej lasem wioski wywieziono wszystkich Żydów, a pozostali przy życiu Polacy ledwie wiążą koniec z końcem pod niemiecką okupacją. Tymczasem w lesie, owianym od lat złą sławą, coś się czai i zdaje zbierać siły przed uderzeniem. Chętnie poznałabym kontynuację!
Rozczochrana kochanka to najkrótszy z tekstów i mimo że czyta się go dobrze, zdaje się nieco odstawać od reszty. Fabuła obraca się wokół wystawionego na sprzedaż obrazu, który kryje w sobie tajemnicę i wzbudza nieoczekiwaną niechęć ze strony pewnej starszej pani. W tym przypadku sekret, który wydaje się niesamowity, po ujawnieniu nie wzbudza sensacji, a szkoda.
Książkę wieńczy Zemsta Śmieciarzy, w której na scenę wkracza znany już z innych opowiadań Pilipiuka, Robert Storm, nie do końca przystosowany do społecznego życia kolekcjoner i znawca sztuki. Tym razem będzie musiał zmierzyć się z klątwą, którą obrzuca go jeden z najpotężniejszych bossów kolekcjonerskiego półświatka. Czy jednak relikt zamierzchłych, pełnych zabobonów czasów na pewno może doskwierać współczesnemu człowiekowi? I co zrobić, by się go pozbyć?
Warto wspomnieć o wydaniu, które najpierw wzbudziło mój zachwyt (okładka i jej kolorystyka są świetne!), a potem lekką konsternację. Grafika nijak nie pasuje tematycznie do żadnego z zawartych tu opowiadań…
Niemniej jest to naprawdę szczegół; w ocenie książki liczy się przecież przede wszystkim jej zawartość. Zbiór czyta się świetnie, kiedy już zaczniecie któryś z tekstów, zapewne skończy się to lekturą do samego końca. Fani autora na pewno nie będą rozczarowani. Ci dopiero zaczynający z nim przygodę, także powinni być zadowoleni.
Serce Lodu
Arkady Franciszek Saulski początkujący młody pisarz. Wchodzi jednak w rynek fantastyki ze sporym rozmachem, bo na starcie dostaje miejsce w bardzo dobrym cyklu fantasy obok takich nazwisk jak Dębski czy Gołkowski, w bardzo renomowanym wydawnictwie, którym bez dwóch zdań jest Fabryka Słów. Czego możemy zatem spodziewać się po Sercu Lodu?
Zdarzyło się niewyobrażalne: na dalekim południu starożytnego, Świętego Kontynentu dzikie plemiona pierwszy raz w historii zjednoczyły się, by wspólnie wystąpić przeciw osadnikom i Kościołowi. Kolejne miasta znikają pod naporem armii złożonej z barbarzyńców, szamanów i nadprzyrodzonych istot. W świecie, w którym magia wypaliła się przed tysiącami lat ludzie są całkowicie bezbronni wobec obudzonej na nowo Mocy. Ksiądz Seth i Erin Barinor- morderca, oszust i żołnierz, wyruszają w samo serce hekatomby. Obaj wiedzą, że gra nie toczy się o życie osadników, ale o przetrwanie całego Cesarstwa. Mimo że stoi za nimi cała potęga Cesarstwa, tu na krańcach cywilizacji jedyne co może ich ocalić to ostrza ich mieczy i gorąca wiara ich serc.
Serce Lodu to książka fantasy czystej krwi, Co to oznacza? A to, że Arkady Saulski stworzył swoje uniwersum według powielanych już wcześniej schematów. Dostajemy dzieło w uniwersum przypomina dość mocno czasy naszego średniowiecza, mamy do czynienia z konkurującymi ze sobą grupami, mamy barwnych głownych bohaterów, którzy mają do spełnienia pewną, owianą tajemnicą misję. Świat Salskiego to też, rzecz jasna, powieść z gatunku magii i miecza, mamy fajnie rozbudowany system magiczny, są swojego rodzaju czarodzieję i magiczne postaci. Wszystko to składa się na obraz na pierwszy rzut oka znany fanom gatunku, aczkolwiek mogę zapewnić bez cienia wątpliwośći, że jest to świat bardzo oryginalny a autor niejednokrotnie potrafi czytelnika zaskoczyć.
Na kartach powieści dzieje się sporo. Fabuła rozkręca się naprawdę bardzo szybko, co z jednej strony jest dużym plusem dla czytelnika, gdyż od razu zostaje wplątany wraz z bohaterami z niebezpieczną podróż i poszukiwanie magicznego artefaktu. Z drugiej jednak strony, autor stworzył niezwykle fajny świat, który czytelnik naprawdę chce poznać. Autor jednak dawkuje go z dużym dystansem, ów świat w moim odczuciu ma olbrzymi potencjał, bardzo chętnie przeczytałbym inne historię ze Świętego Kontynentu Karhan.
Podsumowując powiem, że książka to udany debiut w Fabryce Słów. Czasami czuć niedoskonałości w języku czy stylu pisarskim, jak np kulejące dialogi, aczkolwiek dzieję się to naprawdę sporadycznie. Opowieść sama w sobie nadrabia te mini braki, tworząc z powieści całkiem dobre dzieło. Mam szczerą nadzieję, że Pan Saulski jeszcze nie raz nas zaskoczy!
Marvel: Wojna domowa - zapowiedź
Już w kwietniu nakładem Wydawnictwa Insignis do polskich księgarń trafi oficjalna powieść Uniwersum Marvela – „Wojna domowa”. To pierwszy z serii entuzjastycznie przyjętych przez czytelników tytułów ze świata marvelowskich superbohaterów.