Rezultaty wyszukiwania dla: fantasty
Astralker
W czasie sesji (szczególnie podczas trudnego egzaminu) każdy student marzy o jakimkolwiek zrządzeniu losu, które pomogłoby mu z wysoką notą przeboleć sprawdzanie jego wiedzy. Tego dnia Dawid Kowalczyński był do egzaminu w miarę przygotowany, a jednak z przyczyn niezależnych od siebie nie dotarł na niego. Akurat w słowniku tego profesora nie istnieje słowo "litość", a wyłącznie "poprawka". Dawid nie chce z tak błahego powodu jak zaspanie stracić kolejnego roku, więc gdy jego kolega ze studiów zgłasza się do niego z dość ryzykownym pomysłem, zgadza się. Tej nocy mają zakraść się do domu profesora, podłożyć mu arkusze z własnymi odpowiedziami i wyjść. Od początku jednak plan nie idzie po ich myśli; najpierw mężczyzna wraca za szybko do domu, a później... dzieją się rzeczy, o jakich żaden z nich nigdy by nie pomyślał. W taki właśnie sposób Kowalczyński trafia do miejsca szkolącego ludzi na astralkerów- specyficznych żołnierzy, mogących opętać daną osobę, a także opuszczających ciała, by w niematerialnej wersji siebie chronić obrane obiekty. Początkowo "nowy zawód" jawi się jako spełnienie marzeń- dobra płaca, ciekawe zajęcia, praktycznie zero ryzyka. Ale ostatecznie ujawnia się druga strona medalu...
Chyba każdy z nas choć raz zamarzył sobie o umiejętności teleportacji w dane miejsce, o czytaniu w myślach drugiej osoby albo o byciu niewidzialnym; niestety, ludzkie możliwości jak dotąd nie rozwinęły się aż tak, by było to możliwe. Pozostaje nam jedynie sfera wyobraźni. Zaciekawiło mnie, jak pan Tomasz Sobiesiek przedstawi swoją wizję dotyczącą opuszczania własnego ciała i astralnego przemieszczania się. Czy skupi się jedynie na opisywaniu kolejnych ćwiczeń, a może zaserwuje nam do tego jakąś akcję? Stało się i tak, i tak.
Dawid Kowalczyński jest chłopakiem jakich wielu; pochodzi z małego miasteczka, pomieszkując w mieście, w którym studiuje informatykę. Do tej pory nic nie wskazywało na to, żeby posiadał jakieś nadnaturalne zdolności; zresztą, nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiał, skupiony na tu i teraz. Skok w nowe życie po części wynikał z przymusu (wolał to niż natychmiastową śmierć- usuwanie świadków), z drugiej zaś strony bohater był ciekawy, czy właśnie trafił na sektę pełną szaleńców, czy rzeczywiście coś takiego jest możliwe. Czy żałował swojej decyzji? Zapewne nie raz.
Początkowo akcja toczy się powoli. Autor przygotowuje nie tylko swojego bohatera, ale i nas do podjęcia nowych wyzwań. Szeregi wykładów pozwalają nam zagłębić się w tajniki przemieszczania się duszy oraz innych tematów, do tej pory nam nieznanych. Przyznam, że była to bardzo interesująca lekcja (choć czytelnik raczej nie zastosuje jej w życiu realnym). Dopiero gdzieś w połowie lektury, gdy Dawid podejmuje pierwsze zadanie praktyczne, zaczyna się coś dziać. To, co jawiło się jako dar, łatwo zmieniło się w przekleństwo. Ale odwrotu nie ma, a różni ludzie czyhają na najmniejsze potknięcie. Każdy chciałby mieć w swoim oddziale astralkera, mogącego donosić o kolejnych krokach danej osoby. Astralker jest swego rodzaju żołnierzem od zadań specjalnych, chroniącym ważne osobistości. A jednak w trakcie wykonywania czynności granica między tym, co dobre, a tym, co właściwe, bardzo szybko się zaciera. Służba państwu właściwie w każdym wymiarze zawsze budziła pewne... wątpliwości.
Dawid nie jest posłuszną marionetką, która z góry zgadza się ze wszystkim, co rozkażą zwierzchnicy. Wiele spraw budziło jego zainteresowanie, rodziło jeszcze więcej pytań o słuszność tego, co robią astralkerzy. Sam proces rekrutacji na owo "stanowisko" jest dość agresywny, przez co tak naprawdę niewielu może wejść w szeregi owych żołnierzy. Bohater wciąż ma przed oczyma to, co stało się z jego kompanem od włamu do domu profesora; nie chce skończyć jak kolega, a jednocześnie burzy się w nim krew na tak jawną niesprawiedliwość. Zakładam, że pan Sobiesiek stworzy całą serię książek o tej tematyce (choć na razie nigdzie nie ma żadnych informacji na ten temat) i będziemy mogli śledzić dalsze losy głównego bohatera i to, jakie zachodzą w nim zmiany. Uważam, że to może być całkiem dobra seria, a Dawid z tomu na tom jedynie ewoluuje (w dobrym tego słowa znaczeniu). Już teraz dajcie szansę Astralkerowi, gdyż ukazuje ona jeszcze inne odłamy rzeczywistości niż inne lektury fantastyczne.
Mysia Wieża
Opowieści z mitologią słowiańską raczej kojarzą mi się z prozą dla dorosłych. Wiele istot oraz potworów w niej spotykanych, nie należy raczej do najprzyjemniejszych, a na pewno nie do takich, z którymi należy zaznajomić dzieci. Zapoznawszy się z opisem „Mysiej wieży” byłam ogromnie ciekawa, w jaki sposób autorki zaadaptują znane podania, aby były zjadliwe dla młodszych czytelników. I wiecie co? Lektura zdecydowanie przerosła moje oczekiwania, bo choć nie jestem już targetem, tak czytało mi się ją wyśmienicie.
Opowieść zaskoczyła mnie pod wieloma względami i choć z początku byłam odrobinę sceptyczna, tak wraz z przewracanymi stronami moje obawy malały. Przede wszystkim książka okazała się pełna interesujących ciekawostek i odniesień do polskich legend, m.in. historii Popiela, nie zabrakło miejsca także i dla mistrza Twardowskiego oraz wielu innych fikcyjnych i faktycznych postaci. Jest to swoista forma edukacyjna, obok której zwyczajnie nie można przejść obojętnie. Fantastyczni w powieści są również bohaterowie, szczególnie Igor i Hanka, z których to perspektywy obserwujemy wydarzenia. Muszę przyznać, że bardzo polubiłam te dzieci. Są absolutnie różni, zabawni, niekiedy szaleni – po prostu prawdziwi, z krwi i kości, fenomenalni!
W książce nie zabrakło również interesujących osobliwości prosto ze słowiańskich wierzeń – duchów, wojów, czarodziejów. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj pewne licho, które – choć bardzo irytujące miejscami – pełni bardzo ważną rolę w powieści. Ta różnorodność wśród napotykanych dziwów oraz mnogość tajemnic tworzą niesamowity klimat, pozwalają odczuć słowiańskie czasy i… zachęca do zgłębianie wiedzy na ten temat. Jestem przekonana, że „Mysia wieża” w niejednym nastolatku rozgrzeje chęć do książek historycznych!
Powieść napisana jest przystępnym językiem i nie czułam, aby była tworem dwóch różnych osób. Autorki zdecydowanie świetnie się ze sobą współgrały, jednak i tak nie uniknęły błędów. Mam tutaj na myśli przede wszystkim przydługie dialogi, niekiedy rozmowy były również wtrącone niepotrzebnie. Były to fragmenty dla mnie męczące i – jak wspomniałam – zbędne, nie mniej i tak całokształt wynagrodził mi ten drobny zgrzyt. Czasami opowieść przybierała również zbyt poważny wydźwięk, zbyt refleksyjny, co młodziutkiego czytelnika może odstraszyć.
„Mysia wieża” to nietuzinkowa fantastyka z historią w tle, w której młodzież i dorośli się zakochają. Fabuła wciąga, motywy zachwycają, a towarzyszenie Igorowi i Hance to czysta przyjemność. Nie mogę doczekać się drugiego tomu tego cyklu. Polecam z całego serca.
Oczy Uroczne
Nazwisko Marty Kisiel jest dobrze znane wśród miłośników luźnej, rozrywkowej fantastyki. Siła Niższa czy Dożywocie zyskały olbrzymią sympatię wśród czytelników. Jednakże śledząc opinię na różnorakich forach internetowych zauważalny jest pewien trend. Trzeba bowiem być świadomym, że Ci czytelnicy Marty Kisiel dzielą się na dwie grupy: zagorzałych fanów oraz osoby, które biorą owe ksiażki za grafomanię i klapę, których zwyczajnie aŁtorka nie kupiła. Ja osobiście stoje gdzieś pośrodku, aczkolwiek za każdym razem jestem ciekaw twórczości Pani Marty i spoglądam na książki z olbrzymią nadzieją na dobrą zabawę, humor i rozrywkę. Jak wypadają zatem Oczy Uroczne?
Książka to kolejna część uniwersum, które poznaliśmy już w Dożywociu oraz Sile Niższej, lecz fabularnie jest całkowicie niezależna od poprzedniczek. Opowiada historię Ody Kręciszewskiej, która kupuje na allegro kawałek działki w środku lasu po okazyjnej cenie. Jej marzeniem jest dom z dala od miejskiego gwaru, internetu i innych ludzi. Kobieta nie wie jednak, że jej marzenie stanie na gruzach Lichotki, którą przecież kryła w sobie magiczne, psotnicze sekrety. Możemy się tylko domyślać, co czeka bohaterkę, a gwarantuje, że fabuła przerosła moje wszelkie domysły!
Jeśli macie możliwość sięgnięcia przed lekturą Oczu Urocznych do krótkiego opowiadania Szaławiła, które autorła wypuściła w świat jakiś czas temu, to zdecydowanie polecam. Jest to swoiste preludium do losów Ody i bardzo pomaga w zrozumieniu całości, aczkolwiek nie mówię, że to konieczność - jeśli Wam nie po drodzę z Szaławiłą, też śmiało możecie zacząć czytać.Tak jak w poprzednich książkach Pani Marty, kluczem do sukcesu powieści jest w moim odczuciu głowny bohater. W tym wpadku Oda - chodząca w różowych glanach dziewczyna z jednej strony jest typem wrażliwca i ciamajdy, ale z drugiej na przykład potrafi profesjonalnie posługiwać się narzędziami typu łopata, młotek, śrubokręt. Takie zestawienie dwóch rożnych osobowości w jednym ciele musi gwarantować dobrą zabawę i tak właśnie jest w tym przypadku. Jak już wspomniałem na wstępie, mam dość mieszane uczucia co do twórczości Marty Kisiel. Miejscami mnie zachwyca, czasami jednak też nudzi. Tutaj jednak wszystko jak dla mnie zagrało: było luźno i sympatycznie, było trochę strachu o bohaterkę i ciekawość jej poczynań. Była fascynacja jej marzeniami, delikatne zauroczenie i mnóstwo humoru.
Mimo powiązań z poprzednimi książkami, to własnie jej bardzo spora odrębność od cyklu, jest dla mnie plusem. Nie chcę mówić tutaj o stylu pisarskim, narracji czy szybkości prowadzenia akcji. Wszystko to stoi na równym poziomie w zestawieniu z całą twórczością autorki. Ten więc, kto ją zna, będzie czuł się... jak w domu. Polecam osobom, które zraziły się do autorki, w jej Oczach Urocznych mogą zobaczyć coś całkowicie świeżego...
CYTADELA 24-26 maja
Największy Festiwal Fantastyki na Mazowszu!
Festiwal Cytadela odbędzie się po raz trzeci na terenie zabytkowej Twierdzy Modlin. Wszystkie atrakcje będą się odbywały na dziedzińcu Garnizonu Modlin oraz w części najdłuższego budynku Europy.
Festiwal łączy ze sobą atrakcje konwentu fantastyki (spotkania autorskie, prelekcje, panele dyskusyjne, warsztaty) z otwartą formułą festiwalu: koncerty, wioski tematyczne osadzone w różnych uniwersach, koncerty, pokazy i konkurs cosplay.
W tym roku po raz pierwszy w ramach Cytadeli odbędzie się pierwszy festiwal postapokaliptyczny RUST FEST w centralnej Polsce współorganizowany ze Staling Design Studio.
Bogaty program festiwalu podzielony jest na bloki tematyczne: literacki, filmowy, popkulturowy, popularno – naukowy, komiksowy, warsztatowy i integracyjny. Będzie również blok Mangi i Anime. Nie zabraknie u nas znakomitych sesji RPG i LARPów. Miłośnicy planszówek, karcianek i systemów bitewnych odnajdą się w Games Roomie. Będzie także blok gier elektronicznych. Artyści zaprezentują swoje prace związane z fantastyką. Projektanci mody alternatywnej pokażą swoje kreacje. Wystawcy zjadą się z całego kraju. A już dziś zacznijcie się szykować na konkurs AlterEgo Cytadela – cosplay i projekt własny, z katergorią „nagroda publiczności”, w której wszyscy uczestnicy mogą oddać swój głos.
Tropiciel
„Tropiciel” Pauliny Hendel to drugi tom cyklu „Zapomniana Księga”, tworu znakomicie łączącego mitologię słowiańską z motywem apokalipsy w czasach współczesnych. Ku mojej radości, kontynuacja okazała się lepsza od „Strażnika”, niemniej i tak posiada kilka dość poważnych wad oraz niespójności. Mam nadzieję, że zostaną one wyjaśnione w kolejnej części, w innym wypadku będę bardzo zawiedziona…
Zacznę od tego, że postaci w tym tomie są mniej irytujące, jednakże ich kreacja zdaje się być bez zmian. Wciąż wypadają dość blado – jedynie główny bohater nabrał charakteru i nieco się rozwinął. To z pewnością zasługa tego, że poznajemy jego przeszłość, niemniej w tym wypadku absolutnie nie rozumiem motywu z zapomnieniem w pierwszym tomie. Nie pojmuję również, dlaczego reszta postaci nie została w żaden sposób urozmaicona. Podobnie sytuacja ma się ze stworami, które zdawały mi się tym razem bardziej śmieszne niż straszne, a walki z nimi – no cóż – to zdecydowanie najbardziej żenująca i niedopracowana część „Tropiciela”.
Zupełnie inną kwestią jest akcja powieści, która doprawdy pędzi. Autorka buduje wciągającą historię, w którą czytelnik szybko się angażuje, a lekki styl całości pozwala na efektywne skonsumowanie książki. Nie ma tutaj miejsca na zbędne opisy, a i dialogi prezentują się całkiem nieźle. Jedynie miejscami autorka używa zbyt wzniosłego języka, co przy zestawieniu ze znacznie uboższymi opisami wcześniej i licznymi powtórzeniami, wypada bardzo nienaturalnie. Niemniej, opowieść prowadzona jest niczym mroczna bajka, co naprawdę fantastycznie się czyta. I choć „Tropiciel” ma wiele wad, tak doskonałe stopniowanie napięcia, pomysłowość Pauliny Hendel oraz zaskakujące zakończenie książki, rozgrzeszają ten tytuł i sprawiają, że chcę jak najszybciej dostać w swoje ręce kolejny tom.
„Tropiciel” to udana kontynuacja interesującej serii dla młodzieży. Połączenie demonologii słowiańskiej oraz apokalipsy wypada tutaj fantastycznie i gdyby całość dopracować, cykl mógłby stać się prawdziwym fenomenem – szczególnie, że autorce nie można odmówić kreatywności oraz umiejętności tworzenia. Jednakże w tej chwili, „Tropiciel” to jedynie frapująca poczytajka, idealna na kilka wieczorów. Polecam przede wszystkim nastolatkom oraz miłośnikom nietuzinkowych kombinacji.
P.S. Do tego wydania został dodany również pierwszy rozdział „Żniwiarza”.
Harda Horda
Odkąd sięgam pamięcią, mój stosunek do antologii jest swoiście ambiwalentny. Z jednej strony bardzo cenię takie wydania, bowiem prezentują nietuzinkową różnorodność oraz dzięki nim mam szansę zasmakować twórczości wcześniej nieznanych mi autorów. Niestety, krótkie formy bywają różnej jakości, a zestawienie wielu pisarzy w jednej książce to nie zawsze dobry pomysł. „Harda Horda” jest doskonałym tego przykładem.
Do sięgnięcia po tę antologię zachęciły mnie przede wszystkim nazwiska widoczne na okładce. Ewa Białołęcka, Marta Kisiel, Agnieszka Hałas – to zaledwie trzy niesamowite kobiety z dwunastu, które przyłożyły pióro (lub raczej klawisze) do stworzenia tego zbioru. Skusiło mnie również fantastyczne wydanie książki. Zarówno okładka projektu Joanny Wójtowicz, jak i rysunki znanych artystek wewnątrz (m.in. wielbionej przeze mnie Magdaleny Babińskiej) robią wrażenie i tworzą spójną, klimatyczną całość z treścią. Prawdę mówiąc – w tym wydaniu zabrakło mi tylko spisu treści. Niemniej – jak wspominałam wcześniej – i tę pozycję dotknęła klątwa, która obarcza niemal każdą antologię. Kilka tekstów przyćmiła całą resztę, a autorki, na których opowiadania najbardziej liczyłam – no cóż – bardzo zawiodły…
We wszystkich opowiadaniach zaklęte są motywy z szeroko pojętej fantastyki. Spotkamy tutaj zombie, duchy oraz wiele innych bardziej lub mniej groźnych istot. Niektóre autorki w swoich tekstach nawiązują do swoich wcześniejszych dzieł („Bezduch” Martyny Raduchowskiej to nie lada gratka fanów „Szamanki od umarlaków”). To fajny sposób na zachęcenie potencjalnych czytaczy do swoich tworów – szczególnie, że pisarki unikały niuansów nie do zrozumienia dla osób nieobeznanych z danym uniwersum. Niestety, poza wspomnianą fantastyką, utwory autorek niewiele łączy.
Każde opowiadanie w „Hardej Hordzie” jest inne i choć to bez wątpienia w jakimś stopniu urozmaicenie, tak spodziewałam się jakiegoś punktu wspólnego, nie tylko w gatunku, bowiem zapowiedzianego „przekraczania granic” z opisu tutaj nie uraczyłam. Autorki nawzajem psuły sobie klimat, ponieważ ciężko po humoresce wskoczyć od razu w atmosferę grozy. Nie pomagał tutaj również fakt, że wielu historiom brakuje zakończenia, jakieś puenty, mocniejszej kropki. Na szczęście kilka opowiadań było naprawdę mocnych, zapadających w pamięć, urzekających. Do atutów tej antologii doliczyć jeszcze mogę często wielowymiarowych bohaterów (zarówno wśród postaci kobiecych, jak i męskich) oraz kreatywność i bajeczne umiejętności pisarskie autorek.
„Harda Horda” to cudownie wydana antologia polskich pisarek fantastyki, o bogatej tematyce. Jak w każdym zbiorze i tutaj spotkać można zarówno opowiadania kiepskie, jak i twory nie z tej ziemi. Kilka historii weń zawartych mnie rozczarowało, jednak jestem przekonana, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Polecam.
Stroiciele
Myśli. Ich natłok może okazać się utrapieniem dla każdego z nas. Wciąż krążą, ewoluują i zazębiają się z innymi, zmuszając nas do ciągłego analizowania. Jedna za drugą nieprzerwanie obijają się o siebie, a gdyby tak do nich dołożyć kolejne, od innych ludzi, wszystkich mieszkańców planety, móc je modyfikować i kontrolować? Stroiciele potrafią o wiele więcej, tylko czy jesteś w stanie się tego dowiedzieć?
Kędzior to typ niepokornego nastolatka, który tylko z pozoru stara się łamać zasady. Co go łączy z dziewięcioletnią Asper? Wydarzenia z przeszłości, które, choć różnie na nich wpłynęły, w obu przypadkach nie przeszły bez echa. Chłopak prowadzi normalne życie, stara się zapomnieć o tym, jakie tajemnice skrywa Martwy Las, do czasu, w którym to dziewczynka poprosi go o podwózkę w to samo miejsce. Nastolatek spełnia prośbę i odjeżdża. Niesiony niepokojem i wyrzutami sumienia wraca jednak do Asper. To w tej właśnie chwili zostaje wplątany w sieć kłamstw, tajemnic i niebezpieczeństw. Rozpoczyna się gra, w której musi wziąć udział, by przeżyć i ocalić małą dziewczynkę. Jaka siła nim kieruje i kim są stroiciele? Co skrywa Martwy Las?
Uwielbiam nieoczywiste historie, dzięki temu z radością sięgam po powieści, które wpisują się w nurt fantastyki lub się o niego ocierają. Każda z takich opowieści jest niczym wrota do nieograniczonej przestrzeni, która skrywa tajemnice, nie oczywistości oraz niesztampowych bohaterów. Czy Stroiciele spod pióra Ewy Kowalskiej mają to coś?
Od pierwszych stron czułam coś w rodzaju wibracji. Jakby historia wołała do mnie, zmuszając do szybszego czytania. Wszystko za sprawą świetnego pióra autorki. Niemal od razu poczułam zapach unoszącej się tajemnicy. Każdy opis miał swój konkretny cel, dialogi zostały dopracowane niemalże do perfekcji. Lekka i płynna narracja sprawiły, że historia wydała się czymś realnym, namacalnym i naturalnym.
Nie tylko opisy wywoływały takie emocje, ale przede wszystkim kreacja bohaterów. Początkowo dostajemy skrawki informacji, które pozwalają na nawiązanie słabej więzi. Z każdą stroną to, co wydawało nam się współczuciem dla losu młodej dziewczynki, przekształca się w fascynacje, sympatie i więź. Gdy akcja na dobre nabiera tempa, a napięcie nie maleje, wiemy już, że jesteśmy częścią tej gry.
Długo biłam się z myślami jak opisać, powieść, by nie zdradzić wam za dużo. Stroiciele to przede wszystkim akcja oraz niesztampowe rozwiązania. Współczesność zmieszana ze szczyptą magii daje gwarancje wielu emocji. Dwójka bohaterów, z których perspektywy poznajemy historię, dość długo dźwiga cały ciężar fabuły, ale nie brakuje tu równie wyrazistych i znaczących dla całości postaci drugoplanowych, których musicie poznać sami.
Stroiciele to dopiero początek serii, z tego względu nie znajdziemy tu wyjaśnienia wielu wątków. Pisarka serwuje nam niezbędne minimum. Wodzi za nos, rozbudza wyobraźnie i obiecuje wiele, by pozostawić w zawieszeniu. Na jak długo? Nie wiem, ale z pewnością sięgnę po kolejny tom z serii Pakt Trójprzymierza, choćby ze względu na plastyczność stylu powieściopisarki i nieskończone pokłady wyobraźni, które stworzyły świat równie fascynujący, co przerażający.
To debiut, któremu warto się przyjrzeć i dać się porwać wirowi ciekawej i jakże magicznej opowieści, która nie raz jeszcze nas zaskoczy. Wystarczy jedna bezsenna noc. Choć nie pozbawiona niedociągnięć, potknięć czy niewielkich błędów może mierzyć się z wielkimi powieściami z gatunku. Z czystym sumieniem mogę polecić tę powieść miłośnikom tajemniczych opowieści, młodym adeptom sztuki czytania, których fascynuje to, co nieoczywiste. Na szczęście, by czytać, nie liczy się metryka.
Pocięte opowieści
"Tak to już w życiu jest, że zauważymy własne szczęście dopiero wtedy, gdy je utracimy...
Neth dotychczas miał w życiu ogromnego farta, a w jego fachu (sam siebie określał jako "artystę- złodzieja") to rzecz niebywale ważna. Do czasu, aż pokusił się o przyjęcie przez samego Ruariego, boga oszustów, pojedynku w karty. I wygrał, za co bóg -zamiast nagrodzić- ukarał. Teraz Neth może zapomnieć o jakimkolwiek udanym skoku, a on sam toczy się coraz szybciej po równi pochyłej aż do dna. A jednak jego osobliwy talent gawędziarsko- oratorski zwrócił na niego uwagę samej hrabiny de Foch. Kobieta pragnie wykorzystać go do swoich celów, a są one bardzo dalekosiężne... W międzyczasie zmuszony do opuszczenia Namiru w skutek dziwnych okoliczności zostaje także kapitan straży miejskiej, Tyrmisz. Jako że jego wybrance serca, czarownicy Agnes również grozi niebezpieczeństwo, mężczyzna zabiera ją ze sobą. Za Agnes podąża jej ukochany mag Skerłej oraz waleczny Khahad, krasnolud.
Bohaterowie nie zdają sobie sprawy, że ich los bardzo przyciągnął uwagę Słońca i Księżyca, a także wielu innych bóstw, które to z ciekawością śledzą ich kolejne poczynania."
NAGRODA W KONKURSIE
2 x „Pocięte opowieści”
ZADANIE KONKURSOWE
Znasz inne tytuły z gatunku fantasy/fantastyki z komediowym wątkiem? Zachęć nas do sięgnięcia po ten tytuł.
REGULAMIN
1. Konkurs przeznaczony jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników Secretum, z adresem korespondencyjnym na terenie Polski.
2. Każdy użytkownik może wysłać tylko jedno zgłoszenie.
3. Zgłoszenia należy przesyłać na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. w temacie pisząc: OPOWIEŚCI
4. W zgłoszeniu należy podać: odpowiedź na zadanie konkursowe i login użytkownika.
5. Na odpowiedzi czekamy do 6 maja 2019 r., do godziny 23:59.
6. Wyniki oraz lista zwycięzców zostaną podane w ciągu 10 dni od zakończenia konkursu.
7. Nagrody zostaną wysyłane w ciągu 2 tygodni od otrzymania danych adresowych zwycięzców. W przypadku, gdy nie podadzą ich w ciągu dwóch tygodni, nagroda przepada.
8. Wysłanie zgłoszenia konkursowego wiąże się z akceptacją warunków przetwarzania danych osobowych określonych w polityce prywatności.
Sponsorem nagrody jest Michał Kozaczko
Życzymy powodzenia!
Nagrody otrzymują: PanP i Er84, serdecznie gratulujemy!
Alyssa i obłęd
Alyssa miała szczerą nadzieję, że jej podróż do Krainy Czarów jest ostatnią, a "przewodnik" po tamtejszych krainach oraz jej przyjaciel z dzieciństwa, Morpheus, da jej choć przez chwilę odetchnąć. Nic bardziej mylnego; w końcu Czerwona Królowa nigdy nie spocznie, póki nie odzyska należnego jej tronu. A przecież zdawało się już, że wszystko idzie ku lepszemu- zła królowa została unicestwiona, Alyssa wyznaczyła swoją zastępczynię na tron Krainy Czarów, tym samym wreszcie mogąc powrócić do "swojego" świata. Tutaj bohaterka ma dom, rodzinę oraz plany na przyszłość: studia, zamieszkanie ze swoim chłopakiem, Jebem i trzymanie się jak najdalej od kłopotów. Zew netherlingów jest jednak silniejszy, a gdy w zaczarowanej krainie na nowo rodzą się problemy, Morpheus stara się za wszelką cenę zmusić Alyssę do pomocy. Dziewczyna nie ma wyboru- albo ona ruszy tropem Czerwonej Królowej, ostatecznie ją unicestwiając, albo zła władczyni przybędzie do jej świata i zabije wszystko to, co Alyssa kocha. Królicza nora po raz kolejny stoi otworem... tylko czy bohaterka znajdzie w sobie odwagę, by do niej wskoczyć?
Alicja w Krainie Czarów ma w sobie coś takiego, co nie tylko przyciąga do owej książki rzeszę czytelników, ale również autorów, pragnących na jej podstawie stworzyć własną, niepowtarzalną historię, okraszoną magią tamtejszych okolic. Czytałam kilka zbliżonych tytułów (m. in. utwór od Jacka Piekary), teraz przyszedł czas na wersję A. G. Howard. Trochę żałuję, że nie rozpoczęłam przygody z Alyssą od pierwszego tomu, ale wszystko można nadrobić.
Główna bohaterka na pozór odstaje od rówieśników jedynie za sprawą dość oryginalnego wyglądu. Nikt -prócz matki- nie wie, kim tak naprawdę jest dziewczyna. Kobieta wie, jak duże znaczenie ma dla córki Kraina Czarów nawet, jeżeli dziewczyna się do tego nie przyznaje. Sama w młodości przechodziła przez to samo, a wybór ludzkiego świata doprowadził ją do zamknięcia w zakładzie psychiatrycznym, który opuściła niedawno. Teraz chce nadrobić stracony czas, choć nie potrafi być do końca szczera względem córki. Zresztą, Alyssa ma też własne tajemnice i to względem osób, które kocha. Planuje przyszłość z Jebem, ale wciąż nie znalazła w sobie dość odwagi, by przyznać, kim jest i co razem przeżyli podczas ostatniego pobytu w Krainie Czarów. A niedopowiedzenia mogą być śmiertelnie niebezpieczne...
Wciągnęłam się w tę historię; oczywiście trzeba zaznaczyć, że jest to książka, gdzie pierwsze skrzypce grają nastoletni bohaterowie, a Alyssa chwilami ma dylemat między uczuciem do Jeba a do Morpheusa (czyli coś, co powtarza się nawet w lekturach o życiu rzeczywistym). Jednak miłość nie wysuwa się na sam początek, owo uczucie jest raczej tłem, motywacją dla głównej bohaterki. Chce ocalić bliskich oraz swojego chłopaka przed Czerwoną Królową, a Morpheusa trzyma na dystans mimo jego nieczystych zagrywek. Ważniejsze jest to, iż dziewczyna czuje wzywający ją zew netherlingów, nie odrzuca swojego dziedzictwa. Plusem jest również to, że autorka pomyślała o czytelnikach, którzy nie mieli w dłoniach tomu rozpoczynającego serię. Nakreśla tło poprzednich wydarzeń, nie robiąc z tego streszczenia pierwszej części. Bohaterowie są ciekawymi postaciami, a do gustu szczególnie przypadł mi sarkastyczny Morpheus, przekonany o swojej wyższości nad śmiertelnikiem Jebem. Nie pokazuje po sobie strachu, często postępuje dość egoistycznie, wręcz siłą zmuszając Alyssę do działania na rzecz Krainy Czarów. Z drugiej jednak strony ma w sobie ludzkie uczucia (o ile można tak powiedzieć o istocie nie z tego świata), które jednocześnie nie przysłaniają mu pozostałych celów.
Wskoczyłam w sam środek historii, rozpoczynając przygodę z Alyssą od tomu drugiego. Teraz z niecierpliwością oczekuję części trzeciej, bowiem zakończenie Alyssy i obłędu przyniosło mniej odpowiedzi, niż pytań. W międzyczasie planuję nadrobić część pierwszą, aby mieć porównanie postaw stworzonych przez A. G. Howard postaci. Ponowna podróż do Krainy Czarów -tym razem w wersji innego autora- okazała się bardzo owocna. I przyjemna. Zupełnie, jakbym wracała do dawno nieodwiedzanego domu...
Przejście
Theo był małomówny, jak ojciec – porozumiewał się z innymi za pomocą pojedynczych słów i milczenia. Po wielu dniach Peter próbował przypomnieć sobie tamten poranek przy bramie. Czy brat wydał się inny? Czy wiedział, jak ojciec, że wyjeżdża ostatni raz? Nie przypomina sobie niczego takiego. Tamtego ranka wszystko odbyło się jak zwykle, rutynowa wymiana załogi, Theo z charakterystyczną niecierpliwością wiercił się w siodle, bawiąc się wodzami.
Czy zastanawialiście się kiedyś jak wyglądałby świat, gdyby apokalipsa, która spada na świat nie była apokalipsą zombie tylko wampirów? Jak ludzie broniliby się przed żądnymi krwi potworami, który straszne jest tylko światło, a zabić je można tylko celnym ciosem w mostek? Jak długo ludzkość przetrwałaby taką inwazję? „Przejście” Justin’a Cronin’a pokazuje właśnie taki świat, gdzie wszystko skończył jeden nieudany eksperyment, a jedynym ratunkiem może okazać się dziewczyna, która wzięła się znikąd.
„Przejście” jest tym typek książki, gdzie fabuła poprowadzona jest od samego początku. Od momentu gdzie się to wszystko tak naprawdę zaczęło, od narodzin Dziewczyny Znikąd – Amy, która jako kilkuletnia dziewczynka została wplątana w dziwny, rządowy projekt Noe, który miał dać szanse ludzkości na pokonanie chorób oraz nowe możliwości militarne. Jednak projekt wymknął się spod kontroli, a świat został pogrążony w chaosie. Ludzie w szybkim czasie zostali zdziesiątkowani przez tajemniczy wirus. Ci natomiast, którzy mieli mniej szczęścia, zostali przemienieni w wiroli – potwory, które zatraciły swoje człowieczeństwo, a ich jedynym celem jest mordowanie i pożeranie. Powieść napisana jest przyjemnym językiem, który trochę przypomina mi styl Stephena Kinga, co dla mnie jest sporym plusem, bo lubię czytać w takich klimatach. Opisy są barwne, a fabuła poprowadzona w taki sposób, że nie nudzi się po kilku stronach, cały czas coś się dzieje, a oczywiste staje się nieoczywiste. Zwroty akcji pojawiają się w najmniej spodziewanych momentach, a poszczególne sceny w większości przypadków świetnie się przenikają.
Nie da się tutaj wyróżnić jednego głównego bohatera, bo ta rola dynamicznie się zmienia. Najpierw jest to Amy i Wolgast, którzy próbują uciec przed wirolami, które zniszczyły stacje badawczą. Potem są to już mieszkańcy Pierwszej Kolonii, którzy starają się przetrwać za murem i światłami, które już wkrótce mogą zgasnąć. Generalnie nie ma tutaj postaci nijakich, pustych i bezbarwnych. Nie ma też takich, które w jakiś sposób by mnie do siebie zniechęcały. Wszyscy w ten czy inny sposób wzbudzili moją sympatię – nawet Ci teoretycznie źli. Jednak moją ulubioną postacią stała się Amy, Dziewczyna Znikąd. Dlaczego? Chyba dlatego, że była po prostu inna. Cicha i spokojna, ale jednocześnie zdeterminowana by osiągnąć swój cel i ochronić ludzi, którzy bardzo szybko stali się jej przyjaciółmi, rodziną. Ponadto od początku była w pewien sposób wyjątkowa. Nawet przed przemianą była dzieckiem niezwykłym, które posiadało ponadprzeciętne zdolności.
Ale żeby nie było zbyt kolorowo, były też rzeczy, które mi się nie podobało. A mianowicie – urywanie scen. Zdarzały się takie momenty, kiedy nie z tego ni z owego scena została urwana i nie do końca było wiadomo co się stało w tak zwanym międzyczasie, bo późniejszy przeskok nie ujawniał tego. Przez takie momentu czasami czułam się odrobinę skołowana i nie do końca byłam pewna, co się przed chwilą stało. Minusem jak dla mnie była też długość książki, bo chociaż czytało się ją niezwykle przyjemnie, to fakt, że stron nie ubywało bywało frustrujące. Chociaż rozumiem, że poprowadzenie fabuły tak by nie leciała na łeb, na szyję wymagała takiej, a nie innej długości.
Przyjemnym zaskoczeniem było zakończenie. Wiele powrotów, trochę odpowiedzi i jeszcze więcej pytań. Justin Cronin pokazał jak świetnie poprowadzić przemiany bohaterów. Jak z tak naprawdę dzieciaków, mogą stać się ludźmi dorosłymi, rozważnym i odpowiedzialnymi za siebie i za swoich towarzyszy. Pokazał również, że teoretycznie „słabsza” płeć, może się nie raz okazać dużo silniejsza pod każdym względem od płci „brzydkiej”.
Czy „Przejście” mi się podobało? Oczywiście. Czy będę wracała do tej książki? Bez dwóch zdań. Czy sięgnę po kolejne tomy? Bezzwłocznie. Drugi tom już się czyta, bo jestem zbyt ciekawa jak dalej potoczą się losy bohaterów i czy uda im się ocalić… Świat, jakby nie było. Bo to jest teraz ich celem, ocalenie świata. Komu polecam tę książkę? Miłośnikom science fiction. Wszystkim tym, którzy kochają postapokaliptykę oraz wampiry, które może i świecą w ciemności, ale są groźne. A już na pewno nie zakochują się w śmiertelnikach, tylko zjadają ich na śniadanie. I niech nie odstrasza nikogo długość, bo mimo że wspomniałam o niej jak o minusie, to dla niektórych może okazać się idealna.