wrzesień 29, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: fantasty

środa, 04 czerwiec 2014 17:28

Wywiad z Andrzejem Pilipiukiem

Witam serdecznie i chciałbym podziękować za poświęcenie nam swojego czasu.

Cała przyjemność po mojej stronie.

1.Zacznę od tradycyjnego już pytania: jak to się stało, że zainteresował się Pan literaturą fantastyczną, jakie były początki pisarstwa?

Fantastyką zainteresowałem się, gdy miałem jakieś 11 lat. Przeczytałem masę literatury dla dzieci i młodzieży i stwierdziłem, że już z tego wyrastam. Współczesna proza polska – to, co dziś nazywamy głównym nurtem, od początku była dla mnie kompletnie niestrawna. Pozostawała fantastyka... Chodząc po zakupy, przechodziłem koło małego antykwariatu. Kompletowałem w nim brakujące numery Fantastyki (w połowie lat osiemdziesiątych zdobycie jej w kioskach graniczyło z cudem...) oraz kupowałem sobie książki Janusza A. Zajdla.

Wtedy też zacząłem pisać. To, co sobie pracowicie skrobałem, fantastyką w ścisłym tego słowa znaczeniu nie było. W 1985 roku powstała pierwsza wersja „Hotelu pod Łupieżcą", zaraz potem zabrałem się za „Norweski Dziennik". Dopiero w kolejnych wersjach skierowałem moją prozę na właściwy kierunek.

W tym mniej więcej okresie pomyślałem sobie po raz pierwszy, że w przyszłości mógłbym zostać pisarzem, jednak owo pracowite skrobanie w kajecie było przede wszystkim ucieczką od rzeczywistości.

Dział: Wywiady
środa, 28 maj 2014 14:17

Krwawe powroty

Antologie jako formy prezentacji literackiej są różnie obierane przez czytelników. Większość z nich zbiera opowiadania mało znanych pisarzy w celu ich promocji. Nie rzadziej umieszczone na okładce nazwisko kogoś bardziej cenionego jest zwykłym chwytem marketingowych i związane jest praktycznie z krótkim wstępem czy jednym opowiadaniem.

Antologie zazwyczaj łączy jeden wspólny temat – w „Krwawych powrotach” - wampiry oraz urodziny. Na pozór dwie sprawy, które dosyć ciężko ze sobą powiązać, jednak autorzy (jedni z lepszym, drudzy z gorszym, skutkiem) podołali wyzwaniu. 

Charlaine Harris i Toni L.P. Kelner, dwie amerykańskie redaktorki wydania, przygotowały dla nas istną „składankę” trzynastu opowiadań mających różny charakter. Każdy z autorów w odmienny sposób podszedł do tematu wampiryzmu, a tym bardziej połączonego z urodzinami. W ten sposób  w nasze ręce trafiły historie z pogranicza: kryminału, czarnego humoru, thrillera czy literatury grozy. 

Prawie każde z opowiadań, choć długością nie grzeszy, potrafi zainteresować czytelnika. Zdarzają się jednak wyjątki, które niestety rzucają negatywne światło na cały zbiór. Jednym z nich jest historia opowiedziana przez główną redaktorkę antologii – Charlaine Harris. Czytając jej „Noc Draculi” można odnieść wrażenie znalezienia się pośrodku akcji jednego z odcinków długiej telenoweli. Opowiadanie wydaje się być wyrwane z kontekstu dłuższej historii i nawet postać samego Vlada Draculi zbytnio nie wzbudzi naszego zainteresowania. Szkoda, że taki tekst rozpoczyna ten zbiór. 

Dalej jednak jest już o wiele lepiej. Kolejne opowiadania wzbudzają zainteresowanie i chęć brnięcia w głąb antologii. Satysfakcjonujący poziom zaprezentowały m.in. „Czarownica i wampir” Stein, „Pechowe urodziny” Hallaway czy „Zmierzch” Armstrong. 

Pierwsze, bardzo lekkie opowiadanie, to historia młodej adeptki sztuki magicznej, która w wolnych chwilach opracowuje krem wiecznej młodości. Chcąc zatrzymać przemijanie urody odważa się sięgnąć po nietypowy składnik mikstury – wampirze szczątki. To, że tekst ten jest zbyt krótki można uznać za jego wadę. Nieco ponad 30 stron wzbudziło niezaspokojony apetyt na więcej obcowania z przygodami bohaterki.

Inny charakter ma kolejne godne polecenia opowiadanie „Zmierzch”. Autorka – Kelley Armstrong najbardziej klimatem zbliżyła się do serii „Kroniki wampirów” Anny Rice. Ten dość mroczny tekst bardzo skupia się na problemach moralności i człowieczeństwa wampirów. Na tle sąsiednich historii przedstawionych w antologii wybija się nie tylko językiem, ale również gotycką atmosferą. 

„Krwawe powroty” jako całość potrafi zaspokoić oczekiwania nie tylko zagorzałych fanów „Wywiadu z wampirem” czy „Underworld”. Dla zwyczajnych miłośników fantastycznej literatury, ta pozycja jest dobrym sposobem na wieczorne czytanie przy nastrojowej muzyce. Choć niektóre opowieści potrafią zanudzić, warto przebrnąć przez całość, by samemu zobaczyć jak na wiele sposobów można ugryźć temat wampirów, jak umiejętnie połączyć to z motywem urodzin.

Na koniec dwa zdania na temat okładki. Wielu niezbyt przychylnie wypowiada się na jej temat. Być może obcięty palec niczym świeczka na krwawym torcie urodzinowym jest nieco kontrowersyjny. Jedno jest pewne – potrafi przyciągnąć uwagę, kojarząc się z „Piłą”, co według mnie ma pozytywny wpływ na całość antologii.

Dział: Książki
środa, 28 maj 2014 14:12

Patrzący z ciemności

"Patrzący z ciemności” jest pierwszą wydana w Polsce powieścią science fiction Marii Galiny, wcześniej publikującą pod pseudonimem Maksym Golicyn. Pisarka była z tej okazji zaproszona na tegoroczny Festiwal Fantastyki w Nidzicy.

Lovercraft i bracia Strugaccy w jednym? Czy to możliwe? Według zapewnień wydawcy Maria Galina, rosyjska autorka, w swojej najnowszej książce - „Patrzący z ciemności” doskonale połączyła to co najlepsze w dorobkach pisarzy. Ze szczególnym ukłonem w stronę „Trudno być Bogiem” Strugackich. Jednak czy do końca jej się to udało ??

Przed milionami lat praprzodkowie ludzi zapoczątkowali życie na kilku planetach. Teraz Ziemianie, wykorzystując nadprzestrzenne loty kosmiczne, wysyłają zwiadowców w celu obserwacji życia ich mieszkańców. Nie mogą jednak ujawniać swojego istnienia i ingerować w ich obyczaje. Na początku poznajemy dwóch ksenologów, funkcjonariuszy korpusu zwiadowców - Leonarda Kałganowa i Johanna Berga. Przybywają oni na jedną z planet, podzieloną na małe państewka, gdzie życie zatrzymało się na poziomie rozwoju technologicznego ziemskiego średniowiecza. Pech chciał, aby w kosmosie wybuchła supernowa, przez co główni bohaterowie zostają odcięci od bazy i zdani na własny los na nieznanej im planecie. Czekając na ekipę ratowniczą odkrywają, iż przyjazny dotychczas świat zmienia się w niebywale groźne miejsce, pełne dziwnych rytuałów i wierzeń. Walcząc o swoje życie odkrywają istnienie nieludzkich istot - Korrów, bożków potajemnie czczonych przez ludność. To one wywołują na planecie kataklizmy, traktując ją jako swoje pole doświadczalne. Tajemniczość sytuacji zaczyna ich przerastać.

To co do tej pory było prawie wierna kalką Strugackich, chyli się ku elementom grozy  H.P Lovecrafta. Autorka zaczyna stopniowo budować napięcie, stawia głównych bohaterów przed coraz to większymi problemami. Rozpoczyna ich koszmar. Choć widać znaczny wpływ prozy mistrza strachu na autorkę, jest on bardziej luźny niż w przypadku Strugackich. Są m.in. nawiązania do mitologii Cthulhu, jednak brakuje „tego czegoś” co odczuwało się czytając  Lovecrafta. 

Od strony technicznej fantastyczny świat jest umiejętnie zbudowany przez autorkę. Młodsi czytelnicy, nieznający prozy Strugackich mogą skojarzyć go z "Panem Lodowego Ogrodu" Jarosław Grzędowicz. Nie brakuje tajemnic, mrocznych sekretów i intrygującej, ciekawej fabuły. Nawet główni bohaterowie są szczegółowo wykreowani. Książkę czyta się szybko i przyjemnie, co jest również zasługą dobrego, polskiego tłumaczenia, za które odpowiedzialny był Andrzej Rawicki. Jednak autorka, chcąc stanąć na wysokości zadania, minęła się z celem. Obiecane nawiązania do Lovecrafta, są praktycznie znikome, a jak już są to daleko im do mistrza grozy. 

Podsumowując, patrząc pod kątem literatury zza wschodniej granicy, powieść Marii Galiny nie wypada aż tak źle.  Choć połączenie science-fiction z horrorem nie jest tu do końca udane, mało komuś wcześniej udało się to uczynić na wysokim poziomie. Więc jeśli ktoś szuka dobrej fantastycznej książki, wydatek prawie trzydziestu sześciu złotych będzie dla niego opłacalny, zaś fani mistrza grozy będą raczej zwiedzeni.

Dział: Książki
piątek, 23 maj 2014 15:18

Wywiad z Tomaszem Pacyńskim

Wywiad przeprowadzony w 2004 roku.

Witam serdecznie i w imieniu Secretum.pl chciałbym  podziękować za udzielenie wywiadu. Zacznę od tradycyjnego już  pytania: jak to się stało, że zainteresowałeś się literaturą  fantastyczną, jakie były początki Twojego pisarstwa?

Cóż, jak powszechnie wiadomo, facetom po czterdziestce odbija. I, niestety, zamiast przeżywać drugą młodość, wziąłem się za pisanie, co pewnie jest jednak nieco bardziej szkodliwe dla otoczenia.

Widzisz, fantastykę czytałem odkąd pamiętam, ten gatunek to były moje pierwsze lektury. Dość długo to trwa, i, bez przesadnej skromności mogę powiedzieć, że znam gatunek. A takim bezpośrednim bodźcem do pisania stała się proza Andrzeja Sapkowskiego. Po prostu postanowiłem też spróbować. Spróbowałem, a ponieważ zawód, który wykonywałem (czyli informatyka), tak mniej więcej po ćwierci wieku staje się śmiertelnie nudny, postanowiłem nawet zmienić zajęcie.

Dział: Wywiady
piątek, 23 maj 2014 14:59

Wywiad ze Stefanem Dardą

Dawid Gorczyca: Miałeś w życiu kilka pasji. Podczas studiów muzyka, turystyka, później żeglarstwo. Jak to się stało, że zainteresowałeś się poezją, a następnie rozpocząłeś przygodę z pisaniem?

Stefan Darda: Podejrzewam, że moje pierwsze – bardziej lub mniej literackie – próby zrodziły się ze wszystkich wcześniejszych zainteresowań po trosze. Jakoś tak życie zaczęło mnie uwierać, nadmiernie przyduszało do ziemi i trzeba było coś z tym począć, spróbować przemodelować charakterystykę równi pochyłej, prowadzącej do nadreprezentacji szarości w dniu codziennym. Dzięki pasjom, o których wspomniałeś w pytaniu, optymistycznie stwierdziłem, że mam się czym podzielić z czytelnikiem. Spróbowałem i się udało. Dziś moje życie znów wygląda mniej więcej tak, jak powinno.

Dział: Wywiady
wtorek, 13 maj 2014 20:37

Dziewczyna w mechanicznym kołnierzu

Przedziwne maszyny, wynalazki, automaty, mechaniczne konie, sterowce oraz niesamowita magia ze świata duchów. Niezwykłe tajemnice i cudowny klimat. To wszystko i wiele innych rzeczy kryją w sobie stronice "Dziewczyny w mechanicznym kołnierzu" - steampunkowej, świetnie napisanej książki.

Tym razem, wraz z bohaterami, z Londynu podróżować będziemy aż do Nowego Jorku. Oczywiście nawet droga również musi być oryginalna, ponieważ wycieczkę zaplanował nie kto inny, a sam Griffin King. Także za morze udamy się na pokładzie prywatnego sterowca, w towarzystwie księcia Greythorne, zadziornej Finley, silnego Sama i niezwykle mądrej Emily. Tam natomiast czeka na nich nowa zagadka i kolejna przygoda. Przede wszystkim jednak przyjaciele muszą uratować Jaspera, który wpadł w bagno kłopotów po same uszy.

Nowy Jork w wizji pisarki, która, choć to fantastyka, wiele rzeczy (miejsc i wydarzeń) oparła na prawdziwych faktach, jest miejscem klimatycznym i pełnym barw. Do tego wszystko zostało opisane w niezwykle plastyczny sposób i bez trudu można sobie to wyobrazić. Choć i tym razem najcudowniej stworzone w książce zostały przeróżne wynalazki. Mimo że nie wszystkie opisane są ze szczegółami, to jednak większość z nich bez trudu można sobie wyobrazić. Osobiście najbardziej lubię mechanicznego kota Em i tą małą, pomysłową, latającą niespodziankę, jaką zrobiła pewnej nocy Griffinowi (tu, o co dokładnie mi chodzi, niestety przeczytać musicie sami).

W powieści najbardziej zabrakło mi Dandy'ego i uroku, który swoją osobą roztaczał. Dalton - nowy przestępca - nie był nawet w połowie tak interesującą postacią. Powiedziałabym nawet, że rysował się dość bezosobowo - owszem, autorka starała się nadać jakiś ciekawy kształt jego postaci, wyszedł jednak nieco nijaki, zwłaszcza na tle pozostałych bohaterów. Brakowało mi także przemyśleń Sama, który w drugim tomie nadmiernie złagodniał. Prym w tej części wiedli zdecydowanie Griffin i Finley oraz oczywiście, oskarżony o morderstwo, Jasper. Z jednej strony to dobrze, ponieważ naprawdę lubię te postacie, z drugiej jednak brakowało mi tej wielowątkowości, która zdominowała cały, pierwszy tom.

"Dziewczyna w mechanicznym kołnierzu" to lektura lekka, przyjemna i niezbyt wymagająca. Bohaterowie, choć posiadają wiele mrocznych stron, zachowują się zawsze nienagannie - żeby nie powiedzieć grzecznie i kurtuazyjnie. Przynajmniej jeżeli chodzi o niektóre sprawy. Widać przez to, że autorka starała sie stworzyć książkę młodzieżową i to zdecydowanie dla tej porządnej części młodzieży, także powieści zabrakło nieco pikanterii. Nie chodzi mi tylko o to, że Fin rumieni się po same uszy, gdy ujrzy Griffina bez koszuli, bo to można by było jakoś wytłumaczyć epoką i jej młodym wiekiem (choć po tym co przeżyła wydaje się to być dość irracjonalne), ale także o to, że postacie co chwila ocierają się o śmierć, albo kogoś bezlitośnie biją do utraty przytomności, a jednak morderstwo, nawet nieumyślne, wydaje się im rzeczą przerażającą i nie do pomyślenia. Brakuje mi w tym wypadku konsekwencji.

Oczywiście nie twierdzę, że książka jest zła, bo wcale taka nie jest. Wręcz przeciwnie. Czyta się ją szybko, lekko i przyjemnie. Przygody bohaterowie mają barwne i ciekawe. Od lektury trudno się oderwać, a postaci nie sposób nie pokochać. Każda ma swój specyficzny urok, charakter i barwne wnętrze. Zżyłam się z nimi i będę tęskniła do ich perypetii, póki w moje ręce nie trafi kolejna część - którą, jestem pewna, pochłonę z takim samym zapałem, jak "Dziewczynę w stalowym gorsecie" oraz jej kontynuację.

"Dziewczynę w mechanicznym kołnierzu" serdecznie wszystkim polecam. Powieść, choć lekka, ma swój niepowtarzalny urok, kryje w sobie wiele tajemnic i zaskakujących wydarzeń oraz zwrotów akcji. Fabuła książki została przez autorkę dobrze przemyślana, a zakończenie zostawia po sobie jedynie kilka drobnych niedopowiedzeń - żeby czytelnik niecierpliwie wyczekiwał kolejnej części. Jedno wiem na pewno - powieść ta stanie na półce w gronie mojej ulubionej twórczości. Jestem nią - bardziej niż tylko trochę - oczarowana.

Dział: Książki
wtorek, 13 maj 2014 15:43

Takeshi. Cień śmierci

"Takeshi Cień Śmierci" to pierwszy tom trylogii znanej doskonale wszystkim wielbicielom fantastyki pisarki - Mai Lidii Kossakowskiej. Tym razem postanowiła zabrać swoich czytelników do świata Dalekiego Wschodu. Odsłonić przed nimi jego kulturę i mitologię.

Maja Lidia Kossakowska debiutowała w roku 1997 na łamach literackiego magazynu „Fenix”. Z zamiłowania jest autorką fantastyki, z wykształcenia plastykiem i archeologiem śródziemnomorskim. Sporadycznie zaś magiem i poetką. Wychowana została na klasyce i porządnej literaturze amerykańskiej, czyli Faulknerze, Steinbecku, Hemingwayu, Chandlerze, Cortazarze i Llosie. Ceni dobrą prozę nowoczesną. Jest miłośniczką antyku, niezwykłych mitologii, wiedzy tajemnej, szamanizmu i starożytnych artefaktów. Lubi stare westerny, nowe filmy wojenne, środkowe Morawy, awantury arabskie i grillowane krewetki. Przyjaźni się z kotami i końmi oraz lekko zdumiewa fenomenem mrówkojadów. Wykazuje całkowity brak tolerancji wobec chamstwa, głupoty, arogancji, minoderii, pychy i pająków. Została laureatką nagrody im. Janusza A. Zajdla 2006 (ośmiokrotnie nominowana), Srebrnego Globu, Złotego Kota i Śląkfy. Do jej dzieł należą między innymi bestsellerowy "Siewca Wiatru" oraz cykl „Upiór Południa" - cztery mikropowieści, które określa mianem najważniejszych i najpełniejszych opowieści jakie kiedykolwiek napisała.

Moim ulubionym dziełem pisarki są "Obrońcy królestwa", zbiór opowiadań wydany przez Agencję Wydawniczą Runa. Niestety już od wielu lat książka nie jest dostępna na rynku. Później jednak mocno sparzyłam się na "Zbieraczu burz", po którego lekturze stwierdziłam, że nie jest to literatura dla mnie. Nie chodzi o to, że autorka pisze źle - wręcz przeciwnie, ma cudowny warsztat i niezwykłą wyobraźnię. Doszłam po prostu do wniosku, że kompletnie nie zgadza się nasz światopogląd i spojrzenie na wiele, ważnych dla mnie spraw. Także pragnę zaznaczyć iż wierną fanką prozy Mai Lidii Kossakowskiej nie jestem, za to mogę się uznać za miłośniczkę kultury Dalekiego Wschodu. Dlatego też bez wahania sięgnęłam po nową powieść pisarki.

Przez całą historię autorce udaje się utrzymać klimat, jaki sobie zaplanowała. Od początku do końca dostarcza nam niesamowitych wrażeń. Nieczęsto zgadzam się z reklamą umieszczoną na okładce, ale tu jest ona w stu procentach adekwatna. Czytając czułam się jakbym oglądała któryś z moich ulubionych, japońskiej produkcji filmów. Smutna, okrutna, brutalna, krwawa, bardzo obrazowa i jednocześnie... piękna. Te wszystkie określenia, choć mogłyby wydawać się sprzeczne, to jednak idealnie pasują do tej właśnie powieści. Pisarka zaprezentowała zupełnie inne dzieło niż te, które tworzyła do tej pory, a ja wciąż pozostaję oczarowana i pod głębokim wrażeniem.

Niesamowita akcja, genialnie dopracowani bohaterowie, urzekający, mroczny klimat. Dobrym pomysłem było również umieszczenie z tyłu książki swojego rodzaju leksykonu, wyjaśniającego nie tylko japońskie pojęcia, ale także i opisującego zakony. Niecierpliwie czekam na dzień, w którym premierę będzie miał kolejny tom, a z przeczytanej powieści jestem bardzo zadowolona.

Dział: Książki
niedziela, 11 maj 2014 02:32

Rywalki

Gdy sięgałam po książkę "Rywalki" byłam przekonana, że to historia o konkurujących ze sobą księżniczkach. Nic bardziej mylnego. Kiera Cass stworzyła powieść, która niesie ze sobą dużo, dużo więcej. Pisarka przedstawia nam nie tylko rywalizację o rękę księcia, ale także nieco przerażającą wizję kraju, który zaistnieć mógłby w przyszłości. Cała polityka natomiast i walka o miłość zaprezentowane zostały na urokliwym, baśniowym tle.

W państwie Illea, nowych Stanach Zjednoczonych, które powstały po wojnie z Chinami, panuje podział na klasy społeczne. Każda rodzina ma swój numerek - od jedynek do ósemek - i w zależności od tego może wykonywać dany, odpowiednio do jego klasy płatny zawód. Nie jest to system sprawiedliwy, gdyż klasom średnim nie powodzi się zbyt dobrze, a trzy ostatnie wręcz cierpią z głodu i ubóstwa. Rodzina królewska jednak nie pozostawia ludzi bez nadziei. Przyszłymi królowymi Illei zawsze zostają dziewczęta z, tak zwanego, pospólstwa. Kandydatki wybierane są drogą losową - po jednej z każdej prowincji, a później czeka je zacięta rywalizacja w pałacu. Walczą o uwagę i miłość samego księcia.

America, choć czasami cierpi niedostatek, nie jest nieszczęśliwa. Jej rodzina to artyści, piątki. Zarabiają na życie grając, śpiewając, rzeźbiąc lub malując. Jedyny problem dziewczyny polega na tym, że pragnie ona popełnić mezalians. Chce wyjść za mąż za szóstkę, chłopaka z gorszej klasy społecznej, co jest właściwie niedopuszczalne. On jednak jest zbyt dumny by się na to zgodzić i mimo, że ją kocha nie chce na to pozwolić. Za namową ukochanego i rodziny, America zgłasza się do losowania, mimo że wcale nie chce zostać żoną księcia. Dziwnym zrządzeniem losu zostaje jednak wytypowana z tysięcy innych kandydatek i ma obowiązek prezentować swoją prowincję. Trafia więc do pałacu by wziąć udział w zaciętej rywalizacji.

Opis z tyłu okładki ani odrobinę nie przygotowuje czytelnika na taką wybuchową, fantastyczną zawartość. Nie jest to książka dla grzecznych dziewczynek, które marzą o tym, by stać się księżniczkami. To baśniowa historia rozgrywająca się, w niezbyt sprawiedliwym, ale z konieczności stworzonym państwie, któremu nieustannie grożą zewnętrzne niebezpieczeństwa. Nawet sam królewski pałac atakowany jest przez rebeliantów.

Największą wadą tej niezwykle wciągającej powieści było to, że podczas czytania niektórych fragmentów czułam się, jakbym wróciła do "Igrzysk Śmierci". Reality show synchronicznie zgrywało sie w podobieństwach. Poza tym jednak historia naprawdę była dla mnie wielkim, bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Niewiele istnieje książek, których czytanie sprawiałoby mi tak ogromną, niekłamaną przyjemność. Gdy wieczorem zaczęłam czytać "Rywalki", skończyłam dopiero o dziewiątej rano - wraz z ostatnimi stronami książki.

Wartka akcja, ciekawe pomysły, dobrze skonstruowana fabuła. Wiele doskonale nam znanych, z różnych powieści oraz po prostu z historii, problemów społecznych. Sympatyczni, rozbudowani indywidualnie bohaterowie, o których przyjemnie się czyta. Nawet mimo tego, że przebieg wydarzeń widzimy jedynie oczami Ami. Dodatkowo sama konstrukcja oraz styl w jakim została napisana książka są lekkie i przyjemnie, także treść się po prostu chłonie - zupełnie jakby się było gąbką.

"Rywalki" to powieść, którą zdecydowanie polecam - zwłaszcza osobom, szukającym przyjemnej rozrywki. Obserwując przygody, które przeżywa "lady America" bardzo miło spędziłam czas. Niecierpliwie czekam na kolejną część, noszącą tytuł "Elita" w której kandydatek na przyszłą królową zostało w pałacu już tylko sześć. Historia, którą stworzyła Kiera Cass jest baśniowa, magiczna i niezwykle wciągająca.

Dział: Książki
niedziela, 04 maj 2014 03:17

Wilcza księżniczka

Mroźna, śnieżna Rosja, romantyczna i przerażająca legenda rodu Wołkońskich, posiadłość, która przez lata stoi zaniedbana z dala od cywilizacji. Białe wilki, które opiekują się arystokratycznym rodem. I nastoletnia dziewczynka, która na swój temat nie wie niemalże nic, ale potrafi marzyć i ofiarować innym całe swoje serce.

Rodzice Sophie nie żyją, a ona sama trafia pod opiekę przyjaciółki matki, Rosemary, która wcale nie chce zajmować się dziewczynką i tak naprawdę nie ma pojęcia co z nią zrobić. Dlatego oddycha z ulgą, gdy może wysłać ją do angielskiej szkoły z internatem i pozbyć się niechcianego problemu. Tam Sophie wiedzie nudne, zwyczajne życie. Do czasu gdy w szkole nie pojawia się tajemnicza, rosyjska dama, która zaprasza ją podczas przerwy świątecznej do swojej petersburskiej posiadłości. Sophie wraz z dwiema najlepszymi przyjaciółkami wyruszają do Rosji, by przeżyć tam niezwykłą, pełną magii przygodę.

Sam pomysł na fabułę jest intrygujący, ale przygoda nie należy do jakichś wyjątkowo specjalnych, za to sposób w jaki została opisana już owszem. Zwyczajny świat staje się niesamowity i pełen magii. Nutki fantastyki przeplatają się z historią, kryminalną zagadką, przyjaźnią i oddaniem. Czytelnik bez trudu może sobie wyobrazić śnieżny, rosyjski las, zamarznięte jezioro i rzekę. I przede wszystkim baśniowy Pałac Wołkońskich, który zachował swoje piękno nawet mimo tego, że został niemalże doszczętnie splądrowany. Fascynujące były także podróże pociągiem - zarówno same opisy maszyn jak i niezwykłość takiej wycieczki.

Kreacje postaci w tej niezbyt obszernej powieści są niezwykłe. Dokładnie poznajemy Sophie i jej dwie przyjaciółki, które mają kontrastujące ze sobą, silnie zarysowane charaktery. Główna bohaterką jest jednak zwyczajną, dobrą dziewczynką, której poza dużą dozą empatii nic specjalnego nie wyróżnia z tłumu. Chciała poczuć się jak w bajce, jeszcze raz usłyszeć głos ojca, pomóc księżniczce Annie, której tragiczna historia wydała jej się aż nazbyt romantyczna. Jest naiwna, łatwowierna i przyjazna. Lubi się śmiać i cieszyć radością innych. Sophie to moim zdaniem bohaterka idealna - prawdziwa, żywa dziewczynka, w której istnienie bez trudu można uwierzyć. Natomiast Anna przedstawiona została niesamowicie. Do ostatnich stron nie wiemy co mamy o niej myśleć, przez co jej sylwetka wydaje się być niezwykle fascynująca.

Książka zawiera w sobie pewnego rodzaju paradoksy. Jednocześnie jest przewidywalna i zupełnie taka nie jest. Czytając domyślamy się kilku faktów, ale nie sposób odgadnąć przebiegu całej fabuły. Zakończenie pozostaje otwarte i możemy jedynie domyślać się tego, co stanie się dalej, a jednocześnie zostało domknięte na tyle, że mamy jakieś oparcie ku temu by odgadywać co teraz się stanie. W historii nie ma tandetnych i naiwnych wątków. Autorce z powodzeniem udało się ich uniknąć. Najważniejsza część akcji potoczyła się nieco zbyt szybko - trwała zaledwie kilka dni, ale w sumie czemu nie. Bohaterowie "Narnii" byli w tej krainie przecież tylko parę chwil, a zdążyli przeżyć tam swoje drugie życie.

Powieść niezwykle wciąga i jest naprawdę pięknie napisana. Bez trudu można znaleźć się pośród jej stron. To książka, w której baśniowej oprawie bez trudu można się zakochać. Pozycję polecam młodszym nastolatkom i tym już nieco starszym czytelniczkom. Pod żadnym pozorem nie jest to romans paranormalny. To urokliwa baśń, zamknięta w śnieżnym, magicznym klimacie rosyjskiej dziczy. Przyznam szczerze, że ja sama "Wilczą księżniczką" czuję się oczarowana.

Dział: Książki
środa, 23 kwiecień 2014 19:29

Deus Irae

"Deus Irae" to fantastyczne dzieło dwóch mistrzów science-fiction - Philipa K. Dicka oraz Rogera Zelaznego. Przedstawia ono obraz Ziemi, na której znacznie zmieniło się życie po wojnie nukleranej. Oprócz licznych mutacji wśród zwierząt i roślin, na świecie powstała nowa religia – kult Carletona Lufteufla, głównego sprawcy globalnej katastrofy. Wśród ocalałych człowiek ten jest istnym guru, czczonym jako ludzkie wcielenie Boga Gniewu – tytułowego Deus Irae. Chrześcijaństwo zaś skupiające nielicznych mieszkańców Ziemi uważane jest za archaiczną sektę.

Opowieść przybliża nam historię mieszkańców małej miejscowości – Charlottesville w stanie Utah, którzy podzieleni są pomiędzy róznymi religiami. Losy kalekiego, urodzonego bez rąk i nóg, Tibora McMastersa, autora pięknego fresku w kościele sług „Boga Gniewu”, splatają się z losami Pete’a Sandsa, młodego chrześcijanina, uzależnionego od różnych narkotyzujących pigułek, dzięki którym, jak sam uważa, może porozmawiać z samym Bogiem. Obydwoje, wbrew swej woli, wyruszają na pielgrzymkę na Pielg. Tibor z zaprzęgniętą do swojego mechanicznego wózka krową, musi poznać prawdziwe oblicze „Boga Gniewu”, aby dokończyć swój fresk, zaś Sands wysłany przez swojego duchownego, doktora Abernathy’ego, aby go śledzić. Przemierzają oni zniszczone tereny spotykając na swojej drodze liczne rezultaty wojny jądrowej – gadające jaszczuropodobne stworzenia czy roboty spragnione ludzkiej energii.

Gdy sięgałem po „Deus Irae”, z powodu napisu na okładce „Gdyby szatan był Bogiem...” pomyślałem, iż będzie to kolejna kontrowersyjna pozycja literacka. Jednak zagłebiając się coraz bardziej w historię zmieniłem swoje zdanie. Opowieść ta zmusza człowieka do głębokiego zastanowienia się nad sensem istnienia ludzkości, przyczyniają się do tego częste filozoficzne rozważania religijne, charakterystyczne dla twórczości Zelaznego. W opowieści nie zabrakło również szczegółowych i bardzo bogatych opisów zniszczonych ziemskich krajobrazów, typowych dla prozy Dicka. Również można zauważyć różnicę w stylu prowadzenia dialogów. Z jednej strony krótkie, humorystyczne rozmowy, często prowadzone w języku niemieckim, a z drugiej filozoficzne, bardzo rozbudowane, refleksje dotyczące dogmatów wiary. Bardzo ciekawy jest również groteskowy motyw krowy ciągnącej wózek z kalekim Tiborem, od której zależy całe jego życie jak i efekt pielgrzymki.

„Deus Irae” to książka, którą szybko się czyta, czasami jednym tchem. Przyczynia się do tego wartka akcja oraz specyficzny styl pisania. Jedynie co mogę jej zarzucić, to, że wyraźnie widać miejsca w których zmieniali się w pisaniu autorzy (różnice stylowe i językowe) oraz częste cytaty w języku niemieckim, które czasami utrudniają zrozumienie fabuły, a nie zostały przetłumaczone przez tłumacza w przypisach.

Ostatecznie opowieść, choć pozornie kontrowersyjna, jest ciekawą pozycją fantastyczną. Warto po nią sięgnąć z dwóch powodów: aby porozmyślać o dogmatach wiary katolickiej oraz sprawdzić co powstało po skrzyżowaniu piór dwóch znakomitości amerykańskigo science-fiction.

Dział: Książki