Rezultaty wyszukiwania dla: fantasty

niedziela, 28 grudzień 2014 18:24

Adam Krypczyk - Słońce

Gdzie jestem? Sunę z niemożliwą do pojęcia prędkością ku odległej plamie światła. Czy to tunel prowadzący do kresu istnienia? Nie mam ciała. Z trudem próbuję wspomnieć przeszłość, lecz jest pusta. Czas płynie. Wiem, że tuż za drzwiami podświadomości leży odpowiedź. Wystarczy tylko przekręcić klucz. Najpierw jednak należy go odnaleźć. Kolejne chwile upływają na dławiącej bezsilności. Niespodziewany błysk wynurza mnie na ląd zrozumienia. Pęcznieje pojęcie. Laboratorium. Tak. Zostałem podpięty do jakiejś chorej maszyny. Kolejne kondygnacje wspomnień błyskawicznie wypełniły pustkę, tworząc kompletną konstrukcję przeszłego życia. Jeśli ten lśniący w oddali punkt jest końcem to z pewnością spłonę w piekle. Może jednak plan tego wariata się powiedzie?

*

– Plan się powiódł! – wrzasnął Henry. – Za niespełna piętnaście minut dusza naszego wybrańca dotrze wprost na Słońce – dodał z uśmiechem.
– A co z powrotem? – zapytała asystentka Anna, prywatnie córka ekscentrycznego naukowca.
– Jakim powrotem? I tak był skazany na śmierć. Wróci sam, kiedy nauczy się kontrolować, choć pewnie zajmie to trochę czasu.
– Znowu mnie okłamałeś – dziewczyna syknęła złowieszczo. – Czasem wydaje mi się, że pod tą stalową kopułą siedzi ktoś zupełnie obcy.
– Przestań kochanie. Wiesz, że mnie nie stać na rekonstrukcję ciała, a te refundowane blachy nie są wcale takie złe.
– Nie stać – parsknęła śmiechem. – Mama wydaje tyle na zabiegi, że wygląda młodziej ode mnie, a ty zastępujesz skórę kawałkiem żelastwa, bo nie masz czasu polecieć do lepszej kliniki. Ta praca cię wykończy...
– Wierzę, że moje geny pozwolą ci uniknąć próżności, która skazuje tę pustą sukę na rozpustę – rzekł z lekkim smutkiem, ciągle wpatrzony w ekran. – Dusza dotrze na Słońce za niespełna trzy minuty.
– Może gdybyś...
– Przestań – przerwał zdecydowanie. – Nie wtrącaj się w sprawy, o których nie masz pojęcia. Nie obchodzą mnie jej nowe cycki ani sztuczni kochankowie. Kiedyś świat był lepszy, a ludzie potrafili godnie dojrzewać.
– Jesteś niemożliwy, tatku. Przecież byłeś jednym z odkrywców transplantacji dusz, a to najbardziej skrajny przypadek odmładzania.
– Patrz na ekran, zaraz dotrze na miejsce – Henry oblizał wargi i z podnieceniem spojrzał na rosnącą plamę światła.

*

Chciałbym zacisnąć dłonie na żelaznej szyi tego zmechanizowanego skurwiela. Rząd powinien eksterminować psychopatycznych kombinatorów, zamiast wypłacać im milionowe odszkodowania. Przecież eksplozja okaleczyła go w jego własnym mieszkaniu z jego własnej winy. Pieprzone układy. Dlaczego wybrał właśnie mnie? Pewnie nigdy nie będę miał okazji o to zapytać. Wokoło nie ma już mroku. Może wewnątrz Słońca mieści się niebo? Jak stąd powrócę? Przecież nie potrafię się poruszać. Wszechobecna jasność w żaden sposób nie razi, choć temperatura przekracza pewnie kilkanaście milionów stopni. Pragnę jedynie zniknąć, lub wrócić do swego ciała. Czy zostanę tu na wieczność? Jakim cudem udało mu się nadać mojej duszy takiego pędu? Nie wiem. To bez sensu. Teraz z pewnością stoję w miejscu, chociaż stoję to chyba złe określenie.
– Kim jesteś?
Czy naprawdę to usłyszałem? Rozpaczliwie próbuję nawiązać kontakt z nieznaną istotą. Chyba udało mi się wykonać niewielki ruch, lecz jednolita przestrzeń w asyście nieczułości, uniemożliwia jakąkolwiek ocenę.
– To ludzka dusza – głos zabrzmiał identycznie, choć musiał należeć do innej osoby.
– Słyszy co mówimy?
– Pewnie tak, ale nie potrafi mówić, więc nie przybyła tu z własnej woli.
– Sugerujesz, że ktoś próbuje nas odkryć?
To bez znaczenia i ta k nigdy nie dotrą tu w cielesnej formie.
– Kilka tysięcy lat temu mówiłeś, że nigdy nie wylecą w kosmos.
– Od tego czasu Marsjanie zesłali tam kilkaset tysięcy dusz. Jak mam ograniczyć ich rozwój, skoro nie mam kontroli nad zarządcami pozostałych planet?
– Inne układy słoneczne nie mają takich problemów. Myślę, że pomysł zbierania wszystkich niespełnionych dusz na ziemi był nietrafiony. Mogliśmy po prostu pracować nad nimi tutaj a planetę pozostawić dinozaurom.
– Przestań. Relacje tamtejszych zdarzeń są najchętniej odtwarzanym programem we wszystkich najbliższych układach słonecznych. Niemal cały wszechświat z zaciekawieniem obserwuje okrucieństwo tych zbłąkanych dusz o niemal zerowym stopniu rozwoju.
– Mają nas za sadystów. Dusze należy leczyć, a nie katować w niespełnieniu. Są dobrą przestrogą, ale już dawno osiągnęliśmy przesyt. Inne układy niedługo oficjalnie nas potępią, a może nawet kompletnie unicestwią, jeśli uznają, że sobie nie radzimy.
– Nonsens. I tak niedługo Eurazja wysadzi w powietrze Amerykę.
– Jeśli dobrze pamiętam to amerykanie podłożyli w jądrze ziemi ładunek wybuchowy, który zniszczy planetę, kiedy przestaną działać ich główne komputery, prawda?
– Rakiety umieszczone są w oceanie arktycznym, nie w jądrze, ale mniejsza z tym. Rozwalić rozwalą, więc nasz problem niebawem się rozwiąże.
– A co z duszami? W innych układach z pewnością nie przyjmą tak pokracznie rozwiniętych istnień, a nasze pozostałe planety już dawno temu zakazały wstępu ziemianom.
– Nie wiem. Ci kretyni nie rozumieją, że dusze są nieśmiertelne. Nawet boję się pomyśleć ile miliardów przyszło na świat przez zwykły przypadek. Niczego z nimi nie zrobimy. Będą dryfować w pustce aż nie osiągną wyższego poziomu świadomości; wtedy można eksportować je do jakiegoś opustoszałego układu.
– Wierzysz, że samoistnie wzejdą na odpowiednio wysoki pułap?
– To nie mój problem. Skoro jeden mimo cielesnych ograniczeń zdołał wysłać tu duszę, może wszyscy doznają kiedyś olśnienia.
– Prędzej nas stąd wywalą. Myślisz, że wyrzucenie ich wszystkich do pustej przestrzeni rozwiąże problem?
– Daj mi na razie spokój. Zlokalizuję mądralę, który próbuje nas odkryć i odeślę tego biedaka z powrotem do ciała. Pewnie latami uczyłby się samokontroli. Nie mam zamiaru znosić jego obecności.

*

– Jakim prawem dusza wróciła? – rozczarowany Henry był bliski płaczu. Nie mógł uwierzyć, że plan zawiódł. Gdzie popełnił błąd? Dlaczego nie znalazł wewnątrz Słońca żadnych istot i jakim prawem morderca niemal natychmiast znalazł się w ciele bez pokonywania drogi powrotnej? – Wyślę go jeszcze raz – zdecydował z nadzieją, że tym razem ujrzy na ekranie monitora poszukiwane istoty. Za pomocą zainstalowanego w mózgu chipu błyskawicznie przygotował ponowną podróż, lecz nagle komputer przestał reagować na polecenia.
– Co się stało, ojcze? – Anna ze strachem spojrzała na niezawodne do tej pory urządzenie. Nerwowo poprawiła kasztanowe włosy, kątem błękitnego oka rejestrując niewielki ruch ciała skazańca, który na szczęście ciągle był unieruchomiony platynowymi kajdanami.
– To niemożliwe – Henry z niedowierzaniem spoglądał jak komputer automatycznie wykonuje sekwencję budzenia i oswabadzania groźnego przestępcy. Przez kilka najbliższych chwil przez jego głowę przeszło tysiące myśli. Może mieszkańcy Słońca poczuli zagrożenie i zechcą go teraz zabić? Spojrzał niechętnie na ohydnego kryminalistę o przystojnej twarzy i wydatnej muskulaturze. Właśnie podnosił się flegmatycznie ze szklanego stołu.
– Zastrzel go! – krzyknął naukowiec.
– Dobrze się czujesz, tatku? – Anna z niepokojem podeszła do roztrzęsionego ojca.
– Gdzie on jest? – wyszeptał Henry. Jakim prawem ciało zniknęło w ciągu ułamka sekundy?
– Chodzi ci o tego biedaka, którego chciałeś wysłać na Słońce?
– Tak.
– Przecież przed drzemką kazałeś go przenieść z powrotem do więzienia. Komputer nie dał rady. Urządzenie nie jest gotowe do takich akcji. Powiedziałaś, że należy sporo dopracować. – dziewczyna sprawiała wrażenie mocno zdziwionej. – Powinieneś więcej odpoczywać.
– Przenieść? Wydawało mi się, że komputer się zepsuł, a on nagle wstał i...
– Przestań wygadywać takie głupoty! – przerwała zdecydowanie. – Naprawdę niczego nie pamiętasz? Powinieneś zrobić sobie wakacje.
– Pamiętam – skłamał i spojrzał z niedosytem na ekran, który niedawno odbierał pewnie obraz mieszkańców Słońca. Widocznie nie zamierzali się ujawniać, dokonując manipulacji czasowej lub rzeczywiście był tak przemęczony, że wszystko pomieszał. Drażniąca niemożność poznania prawdy nigdy nie zostanie ugaszona.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
niedziela, 28 grudzień 2014 18:12

Ida Potocka - Przypadki Pana Żaka

Opary brudnej mgły powoli zalewały puste ulice miasta, przysłaniając morze betonu i asfaltu. Nawet przytłumione światła latarni nie były w stanie przebić się przez drobiny tlenków wszelakiego rodzaju, sadzy, pary wodnej, a także specyficznego związku, który teoretycznie nie powinien istnieć, a jednak unosił się wraz z innymi zanieczyszczeniami, tworząc zjawisko tak zwanego smogu. Ta magiczna cząstka mieniła się różnorakimi kolorami, jednak mikroskopijna wielkość nie pozwalała na dojrzenie tego gołym okiem. I tylko nieliczni wyczuwali jej obecność, czując przyszywające mrowienie na całym ciele, lecz myląc ten znak z objawami gorączki. Nikt zatem nie wiedział, że kto żyw, powinien jak najszybciej opuścić to miasto, tę okolicę, to państwo, bowiem nadchodził on.
Był wszędzie, osiadał powoli na każdym centymetrze kwadratowym wolnej powierzchni, dotykał, zapoznawał się, oswajał. Wędrował wraz ze swym magicznym smogiem, mijając ciemne zaułki, rozsypane puszki, okna niespokojnych blokowisk, sznury zaparkowanych pojazdów, by w końcu dotrzeć do centrum miasta, a zarazem kresu swej podróży – parku. Tam magiczne cząsteczki skrystalizowały się przy akompaniamencie cichych pyknięć i z mgły wyłoniła się postać w znoszonym, brązowym płaszczu i ze starą walizką w ręku. Lekko nerwowym, nieskoordynowanym ruchem poprawiła zsuwający się kapelusz, wygładziła kołnierz i chrząknęła parę razy. Po dłuższej chwili walki z własnym ciałem, postać wycharczała z trudem:
- Mama miała, kurwa, rację, żeby wziąć taksówkę.

- Panie, widział pan kiedy taką mgłę?
- E tam, na wojnie to dopiero były mgły. Taka to se może tamte w dupę pocałować.
- Na jakiej, kuźwa, wojnie? Toż pan po czterdziestym piątym urodzony!
- A czy ja powiedziałem, że światowej? Powiedziałem? Chuja, nie powiedziałem.
- A, no chyba że.
Mężczyźni umilkli, kontemplując nierzednący dalej smog, który utrzymywał się nad miastem już przeszło trzy dni. To niezwykłe jak na Bracławice zjawisko wzbudziło niemałą sensację nie tylko wśród lokalnych mediów, lecz odbiło się głośnym echem w całym kraju. Politycy opozycyjni obwiniali Rząd, ekolodzy bili na alarm, dziennikarze doszukiwali się afery, a przeciętny Kowalski z lubością znalazł kolejny powód do narzekania. Dzień jak co dzień, można by rzec.
Ciemne oczy jeszcze przez chwilę patrzyły nieruchomo na rozmawiających mężczyzn, by w końcu zniknąć za ciężkimi powiekami. Bolała go głowa, a że wszelakie ludzkie leki mogłyby być dla niego śmiertelne, musiał sobie z tym radzić na inne sposoby. Zwykle nieskuteczne. Wyglądając jak bardzo podirytowany człowiek, ruszył na oślep przed siebie szerokim, pełnym przechodniów chodnikiem. Ominął grupkę rozchichotanych nastolatek, przecisnął się między dwiema waleniowatymi kobietami, przeskoczył zgrabnie nad laską ślepej jak kret staruszki i wyrżnął pięknie o własną sznurówkę.
Ostry ból w prawym kolanie przez jedną, cudowną chwilę przyćmił ból głowy, jednak męka szybko powróciła ze wzmożoną siłą. Leżał więc tak, zupełnie zrezygnowany i nieskory do jakiegokolwiek ruchu, a jego znoszony, brązowy płaszcz był konsekwentnie deptany przez obojętnych przechodniów. Obserwował mijające go piękne, błyszczące lakierki, eleganckie pantofelki na wysokich obcasach, skórzane sandały, nawet kilka par glanów, gdy nagle przed oczami pojawiły się i zatrzymały znoszone, różowe trampki. Mężczyzna podniósł wzrok na gładkie, szczupłe nogi ich właścicielki i zatrzymał go na obiecującym zarysie czarnych majtek, widocznych od dołu spod krótkiej spódniczki. Niezrażona dziewczyna stała w milczeniu dłuższą chwilę, by w końcu klęknąć koło nieznajomego z szerokim uśmiechem na ustach.
- A więc to jednak pan – oznajmił mu melodyjny, beztroski głos. Jej mała dłoń spoczęła na pomarszczonym czole i stał się cud – poczuł, jakby ktoś go chlusnął po głowie zimną wodą, a ten koszmarny ból głowy po prostu zniknął. Dziewczyna szybko zabrała rękę, wstała i pomaszerowała raźnym krokiem dalej przed siebie.
Owładnęło go niejasne przeczucie, że powinien pozostać na tym brudnym chodniku, nie oglądać się za odchodzącą sylwetką, a tym bardziej za nią nie biec. Niestety, jak to często bywa z nieomylną intuicją, została ona całkowicie zignorowana i już po chwili mężczyzna znalazł się koło dziewczyny. Nie zatrzymała się, w ogóle nie zwróciła na niego uwagi, jej duże, zielone oczy utkwione były w bliżej nieokreślonym punkcie na horyzoncie. Spróbował odczytać jej myśli i wtedy popełnił pierwszy, poważny błąd.
Każdy zna to uczucie, kiedy, chcąc przejść szybko przez próg, nie zwróci się uwagi na oszklone drzwi. Mężczyzna w brązowym płaszczu natrafił na bardzo podobny opór i jego świadomość odbiła się boleśnie od przezroczystej tafli obronnej nieznajomej. Źrenice ciemnych oczu gwałtownie się zwęziły, nie mógł złapać oddechu, zaczął więc irracjonalnie ryć paznokciami po gardle, bezskutecznie próbując uwolnić się od niewidzialnej obręczy. Padł na kolana.
- P... przestań – zdołał wysapać. Dopiero teraz dziewczyna się zatrzymała i powoli odwróciła w kierunku cierpiącego mężczyzny. Z właściwym dla kobiet okrucieństwem skrytym pod osłoną niewinności, uśmiechnęła się uroczo.
- Nie przystoi dżentelmenom grzebać w czyichś myślach, panie... Jakie właściwie nazwisko przybrał pan tym razem?
- Ż... żak.
- Panie Żak. Do widzenia.
Mężczyzna zdołał złapać oddech dopiero wtedy, gdy dziewoja zniknęła w oparach smogu.

Nigdy tak naprawdę nie pojął idei upijania się do nieprzytomności i tarzania we własnych wymiocinach, tym bardziej biorąc po uwagę fakt, że ludzie najwyraźniej czynili to z własnej, nieprzymuszonej woli. Postanowił jednak spróbować. Zasięgnąwszy nieomylnej opinii miejscowego żula, wybrał specjał z najniższej półki, by następnie udać się w zacisze swojego nowego mieszkania. Wysączył powoli pierwszy kieliszek wódki i okazało się to być drugim poważnym błędem w jego karierze. Pan Żak skrzywił się i szybko doszedł do wniosku, że chyba najlepiej będzie wlać płyn wprost do gardła, by nie wyżarł mu po drodze wszystkich komórek smakowych.
Ziemskie istoty są nadzwyczaj interesujące, dumał pan Żak nad drugim kieliszkiem wódki. Doszukują się przyjemności w tak trywialnych formach rozrywki. W dodatku - z jaką łatwością się od nich uzależniają! Mężczyzna natomiast krzywił się przy każdym podejściu do tego piekielnego napoju, w dodatku nie odczuwał żadnych jego skutków. Doprawdy, fascynujące.
Jednak w miarę ubywania przezroczystego płynu, myśli jego stawały się coraz bardziej chaotyczne, a na pierwszym planie wykrystalizował się obraz pewnych różowych trampek, zgrabnych nóżek, pięknych rudych loków i zielonych oczek. Tak, w głębi świadomości pana Żaka wytworzyła się niemal obsesyjna myśl, która pod wpływem procentów przebiła się ponad wszystkie inne.
Trzeba się dowiedzieć, kim ona jest.
Tylko jak? Przecież... przecież nic o niej nie wiedział. Trzeba będzie podjąć jakieś radykalne kroki. Internet! Internet skarbnicą wiedzy. Wystarczy sięgnąć po laptopa. Tylko cz-czemu tak trudno wstać? Czy to ściany się ruszają, czy tylko on? No, nieważne. Łyknął na drogę trochę wódki i doczołgał się do przenośnego komputera.
Proces poszukiwawczy nie zajął mu dużo czasu. Krystyna Pruchnicka. Bardzo dobrze się zaadaptowała do realiów świata ziemskiego. O, jest nawet adres. Pan Żak z wielkim wysiłkiem skupił wzrok na małych literkach. Wyspiańskiego jeden. To całkiem niedaleko! A może... Nie, to chyba szalone. Przymknął oczy i natychmiast znów ujrzał jej cudowny uśmiech. Westchnął rozanielony. Tak, ona na pewno by zechciała, żeby ją odwiedził. Poderwał się na równe nogi. Jego wzrok spoczął na niedokończonej butelce wódki i naszło go irracjonalne przeczucie, że ten zbawczy napój doda mu atrakcyjności w oczach młodej niewiasty. Porwał butelkę w ręce, chlusnął zdrowo i to była ostatnia rzecz, jaką zapamiętał.

Następnego poranka obudził go pulsujący ból w czaszce. I jeszcze to nieprzyjemne uczucie w ustach... Już na samym początku wyczuł, że coś poszło nie tak. Nieśmiało rozchylił powieki, jednak natychmiast je zamknął, bo oślepił go nieznośny promień światła. Modląc się w duchu o to, by ktoś wreszcie wyłączył słońce, przetoczył się na bok i natychmiast ogarnęła go fala mdłości.
O mój Boże, zakończ męki, ześlij śmierć.
Odetchnął głęboko parę razy, zebrał wszystkie siły, jakie miał w zanadrzu i usiadł.
Dopiero po dłuższej chwili dotarła do niego jedna dziwna sprawa. Cisza. Stan przygniatającego bezdźwięku. To niemożliwe, żeby w środku miasta panował taki spokój. Westchnął ciężko i otworzył oczy.
Zewsząd roztaczał się widok istnej apokalipsy. Asfalt, na którym leżał, był poorany i w wielu miejscach porozrywany. Liczne latarnie przechylały się niebezpiecznie w różne strony, dwie nawet wylądowały w oknie jednego z bloków. Wcześniej idealnie wypielęgnowane samochody, teraz były potłuczone i porozrzucane po całej powierzchni drogi. Najgorszy widok jednak, który zamroził krew w żyłach pana Żaka, widniał po jego prawej stronie. Na szarym, kwadratowym budynku z niewielką tabliczką „Wyspiańskiego 1", wypalony był duży napis.
„Krystyna, bądź mą jedyną".
Mężczyzna jęknął głośno i zakrył twarz w dłoniach.
- Mamusia mnie zabije.
I tak zakończyły się pierwsze (i ostatnie) samodzielne wakacje pana Żaka.

 


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
piątek, 26 grudzień 2014 14:09

Ukryta brama

„Miłość potrafi skłonić człowieka do tego, by zabił albo zrobił coś strasznego, bez względu na to, co się z nim potem stanie".*

Kiedyś nawet nie myślałaś o tym, że coś takiego jak podróże w czasie są w ogóle możliwe, a teraz sama bierzesz w nich udział. Przenosisz się w przeszłość i wykonujesz zadania mające na celu zapobiegać przemianom, które mogłyby zmienić bieg wydarzeń i być katastroficzne w skutkach. Wzbudza to w tobie ekscytacje, a zarazem strach i niepewność, bo nigdy nie wiesz co może cię spotkać w danym miejscu.

Tym razem Anna i Sebastiano muszą udać się do XIX-wiecznego Londynu, by uratować pana Turnera, dzieła tego malarza w przyszłości będą warte majątek. Ta misja kończy się powodzeniem i szybko wracają do swoich czasów. Niestety niezbyt długo cieszą się spokojem, bo Jose – jeden ze Starców - informuje ich, że czeka na nich kolejne zadanie. Jakiś inny Starzec niszczy wszystkie bramy, a oni muszą odkryć kim on jest i pokrzyżować mu plany. Para podróżników musi udawać niesamowicie bogate rodzeństwo i wejść w towarzystwo wyższych sfer. Czy uda im się powstrzymać Starca przed zniszczeniem świata?

Książek o podróżach w czasie jest dużo, ale najbardziej polubiłam Trylogię czasu Kerstin Gier oraz Obrońcy czasu autorstwa Evy Völler. Pierwsza część („Magiczna gondola") była bardzo dobra, ale druga („Złoty most") zachwyciła mnie i nie mogłam doczekać się kolejnego tomu, na który przyszło mi czekać cały rok. Jakie są moje wrażenia po zapoznaniu się z „Ukrytą bramą"?

Niemiecka powieściopisarka posiada niewątpliwy talent do snucia opowieści. Jej utwory są przemyślane, dopracowane i logiczne. Najbardziej u Völler lubię to, jak starannie i rzetelnie odwzorowuje czasy, w których akurat rzecz się dzieje. Dokładnie opisuje sposób życia w XIX w., sposób ubioru, zachowanie, jak się mieszka, co się robi w wolnym czasie oraz podział na klasy społeczne – im człowiek bogatszy i z większymi wpływami u tych znaczących tym lepiej dla niego. Völler przedstawia to bardzo obrazowo i bez trudu można wyobrazić sobie wszystko to, co widzą Anna i Sebastiano, zadbała też o realizm, co uważam za wielki plus. Kolejnym atutem autorki jest to iż w książce cały czas coś się dzieje, fabuła jest głównie oparta na zadaniu do wykonania przez podróżników, a wątek miłosny jest tematem pobocznym, zarysowanym tylko tak, by czuć więź łączącą zakochanych, ale brak tu dramatów sercowych i trójkątów (jaka miła odmiana!). Widać zażyłość łączącą bohaterów, ale są to zaledwie fragmenty wplecione w całość utworu. Wszystko jest zgrabnie połączone, w odpowiednim czasie tłumaczone, akcja zaś toczy się szybko i nie brak nagłych zwrotów wydarzeń. Cenie sobie również u Völler fakt iż praktycznie do samego końca nie wiadomo kto jest tym złym i wraz z biegiem wydarzeń trzeba starać się dopasować kolejne elementy układanki.

Bardzo ważnym punktem w każdej książce są bohaterowie i Eva Völler jest tego doskonale świadoma ponieważ i w tym przypadku zadbała o wachlarz przeróżnych osobowości, nadała im indywidualne cechy, sprawiła, że bez nich czegoś by brakowało i każdy miał do odegrania swoją rolę. Są oni realni oraz – co jest istotne – potrafią zaskakiwać, może się wydawać iż już kogoś się rozgryzło, a za chwilę ten ktoś nas zaskakuje. Jeśli chodzi o głównych bohaterów – Sebastiano jest znowu tym chłopakiem, którego tak polubiłam w „Magicznej gondoli". Niezwykle inteligentny, charyzmatyczny, sprytny i przebiegły. Ponadto jest opiekuńczy i zakochany w Annie, ale potrafi skupić się na zadaniu i w granicach rozsądku udawać, że są tylko rodzeństwem. Anna pod tym względem jest taka sama, do tego uparta, stanowcza i z chęcią do działania. Podoba mi się zarys ich relacji, bez dramatów, ale z małymi sprzeczkami i scenami zazdrości zdarzającymi się w każdym związku. Są szczęśliwi i zgrani, co jest miłą odmianą pośród wszystkich związków z problemami.

„Ukryta brama" mnie zachwyciła i pochłonęła bez reszty, czytało mi się ją szybko i bardzo przyjemnie. Od samego początku zaczyna się dziać i nie było mowy, bym chociaż przez chwilę czuła znużenie. Historia wciąga od pierwszych stron i sprawiła, że kolejne przewracałam z coraz większym zaciekawieniem, bo jak najszybciej pragnęłam się poznać zakończenie. Bez większego problemu wczułam się w fabułę i na nowo zżyłam ze znanymi mi już postaciami, z żywym zainteresowaniem śledziłam ich poczynania i kibicowałam, aby wszystko szczęśliwie się skończyło. Lubię język i styl pisania powieściopisarki oraz to jak stworzyła całą historię, potrafi przykuć moją uwagę, sprawić, że nie zauważałam upływającego czasu ani tego co dzieje się w moim otoczeniu. I strasznie żałuję, że to już koniec przygód Anny i Sebastiano, ale z drugiej strony cieszę się iż trylogia nie będzie ciągnięta na siłę, bo tylko by to jej zaszkodziło. Mam jednak nadzieję, że Eva Völler będzie pisać nadal o czymś innym i ukaże się to również u nas.

Ostatni tom trylogii polecam fanom twórczości Evy Völler oraz Obrońców Czasu. Jeśli spodobały wam się pierwsze dwa tomy, to zapewniam, że i ten nie zawiedzie waszych oczekiwań. Tym, którzy nie mieli jeszcze styczności z autorką, a lubią temat podróży w czasoprzestrzeni, polecam całą serie. „Ukryta brama" jest przemyślana i świetnie napisana, dzieje się w niej dużo i wzbudza przeróżne emocje. Idealne zakończenie historii!

*Eva Völler, „Ukryta Brama", s. 431

Dział: Książki
wtorek, 23 grudzień 2014 13:07

Pierwszy Dotyk Ognia

„-Wszyscy jesteśmy czymś więcej niż sumą naszych grzechów".*

Zdarzają się różne wypadki, śmiertelne, groźne, lekkie. Z niektórych można wyjść bez szwanku, a czasem pozostawiają po sobie trwały ślad. Blizne, wspomnienia, trwałe uszkodzenie ciała bądź psychiki, mogą także wywołać jakieś dziwne umiejętności utrudniające normalne funkcjonowanie. I właśnie ciebie spotkało to ostatnie, a co gorsza, ktoś teraz chce wykorzystać twoje zdolności do własnych celów.

Leila Dalton w dzieciństwie uległa wypadkowi, na skutek którego jej ciało było naładowane elektrycznością (dotyk porażał prądem) i potrafiła nawet poprzez zwykłe muśnięcie prawą dłonią poznać przeszłość i przyszłość danej osoby. Nauczyła się z tym żyć, tak by nikogo nie skrzywdzić, może jej sposób przetrwania nie był idealny, ale sobie radziła. Dni mijały jeden po drugim i w ogóle nie spodziewała się, że w pewnym momencie zostanie porwana przez wampirów i zmuszona, by za pomocą swojego dotyku odnalazła innego. Vladislav Basarab Dracula – Vlad – jest bardzo potężny i niebezpieczny, a ona musi go znaleźć i wydać. Jak potoczą się jej losy?

O wampirach napisano setki, a może i więcej książek. Na początku był na nie szał, któremu i ja uległam, ale z czasem te krwiożercze istoty się przejadły i przez dłuższy czas od nich stroniłam. Mało który autor jest w stanie mnie zaskoczyć czy chociaż zaciekawić w tym temacie. „Pierwszy dotyk ognia" miał w sobie jednak coś co nie pozwalało mi pozostać obojętną wobec tej powieści. Czy sięgnięcie po nią było dobrym pomysłem?

Jeaniene Frost bez wątpienia potrafi przykuć moją uwagę od niemal samego początku. Akcja zaczyna się już na pierwszych stronach, a dalej jest tylko coraz lepiej. Stopniowo poznawałam losy głównej bohaterki, jej przeszłość i jak ona wpłynęła na życie kobiety. Obserwowałam świat, w którym żyje, to jak funkcjonuje i sobie radzi. Podobało mi się to jak naturalnie zostały połączone światy, ten magiczny i zwykły. Frost idealnie sobie z tym poradziła, wampiry są mroczne, niebezpieczne, piją krew i posiadają... pewne moce. Może nie są całkowicie inne od tych dotąd opisanych, ale mają w sobie coś takiego, co fascynuje. Vlad jest odrobinę inspirowany słynnym Draculą, ale nie jest jego wierną kopią. Powieściopisarka miała świetny pomysł i go doskonale zrealizowała. Fabuła jest dopracowana i przemyślana, cały czas coś się dzieje i nie ma miejsca na nudę – to jest niewątpliwym atutem książki.

Kolejnym jej plusem są bohaterowie. Vlad to postać pełna kontrastów. Z jednej strony nieufny i brutalny, gotowy zabić bez mrugnięcia okiem, a z drugiej posiadający duszę potrafiącą kochać (chociaż jeszcze tego nie wie). W trakcie czytania poznawałam jego przeszłość i powody jego zachowywania się. Są zrozumiałe i do zaakceptowania, ma w sobie coś takiego, że nie sposób go nie polubić. Leila od czasu wypadku zmaga się z jego konsekwencjami oraz podjętymi przez siebie decyzjami. Musi sobie radzić i robi to jak najlepiej potrafi, chociaż nie jest łatwo gdy nie można dotknąć kogokolwiek bez obawy, że się go skrzywdzi i pozna najgorsze sekrety. Frost poświęciła tej dwójce, jak i pozostałym, dużo czasu. Dzięki temu każdy jest inny i wyróżniający się na tle reszty. Podobała mi się relacja między Leilą i Vladem – to przyciąganie, pasja między nimi, jacy dla siebie są. Nigdy nie było wiadomo czym w danej chwili zaskoczą.

Miałam obawy co do tego tytułu, ale bardzo szybko się rozmyły. Historia wciągnęła mnie od pierwszych stron i nawet nie wiem kiedy przeczytałam ostatnie zdanie. Strony przewracały się praktycznie same, a ja chłonęłam zdanie po zdaniu i przeżywałam wszystkie wydarzenia. A było co, bo dzieje się dużo. Porwania, tortury, intrygi, nieoczekiwane zwroty akcji, zemsta i masa przeróżnych emocji. Do tego jeszcze burza uczuć między główną bohaterką, a wampirem, ich słowne utarczki, dogryzanie sobie i godzenie się. „Pierwszy dotyk ognia" pochłonął mnie bez reszty i śmiało mogę powiedzieć, że wręcz go połknęłam. Już dawno żadna powieś o wampirach mnie tak nie zafascynowała. Frost pisze lekko i ciekawie, potrafi stworzyć świat, który nie nuży i nie irytuje. Nie mogę doczekać się już kolejnego tomu – oby został wydany! – a tym czasem już zacieram rączki na myśl o lekturze „W pół drogi do grobu".

Pierwszy tom „Nocnego Księcia" spodoba się fanom twórczości Jeaniene Frost, wampirów, szybkiej i nieprzewidywalnej akcji, miłośnikom romansów oraz intryg. Autorka stworzyła opowieść od której nie sposób się oderwać i której nie da się nie przeżywać. Pełna napięcia, namiętności i humoru. Polecam serdecznie!

*Jeaniene Frost, „Pierwszy dotyk ognia", s. 251

Dział: Książki
czwartek, 18 grudzień 2014 23:00

Chiński ekspres

„Xi jest nieludzko zły, Różo, jego dusza jest czarna jak noc. W innych zachował się choć okruch człowieczeństwa, ale on jest jak wcielony diabeł".*

Zawsze mamy jakieś wyobrażenie o znanych nam osobach. Tworzymy sobie w głowie obraz człowieka i na jego podstawie często stwierdzamy jaki ktoś jest. Uważamy, że znamy go na tyle, by z pewnością stwierdzać, że on/a tak by nie zrobili lub to właśnie do nich podobne. Szczególnie mocno utrwalamy w sobie kogoś kogo już z nami nie ma. Pielęgnujemy wspomnienia i nie dajemy powiedzieć na jego/jej temat nic złego. Tym bardziej więc boli oskarżenie tej osoby o bratanie się z wrogiem...

Po dwóch udanych misjach Jakie Djones wraz z przyjaciółmi udaje się na kolejną. Tym razem podróżują do Londynu w XVII w. oraz Kantochu. Ich zadaniem jest odnaleźć niezwykle niebezpiecznego i okrutnego Xi Xianga oraz pokrzyżować mu plany namieszania w historii. Dla Jakie'a ta wyprawa, to również próba uzyskania jakiś informacji na temat dawno zaginionego brata Filipa i przekonania się czy ten rzeczywiście przeszedł na stronę przeciwnika. Jak potoczą się losy podróżników i czy Jakie pozna w końcu prawdę o Filipie?

Damian Dibben przekonał mnie do swojej twórczości niezwykłą starannością i pomysłowością. Pierwsze dwa tomy Strażników historii bardzo mi się podobały i wprost nie mogłam doczekać się kolejnego. Byłam ciekawa co jeszcze może wymyślić autor. Gdy tylko „Chiński ekspres" zawitał u mnie w domu wzięłam się za czytanie. Jaki był tego efekt?

Ano niestety efekt był marny, bo za pierwszym razem coś nie załapało i książka musiała swoje odczekać. Nie wiem czemu, ale już na samym początku tknęło mnie, że tym razem tak fajnie i kolorowo nie będzie. Owszem, drugim razem udało mi się zakończyć czytanie i nawet szło mi to sprawnie, niemniej brakowało mi w książce jakieś takiej iskry towarzyszącej poprzednim częścią. Niby historia mnie ciekawiła, zżyłam się na nowo z bohaterami i kibicowałam im, by wszystko poszło po ich myśli, ciekawiły mnie losy Filipa i to jak zakończy się misja, ale nie ekscytowałam się tym tak, jak bym mogła sobie tego życzyć. Ale za to zakończenie daje nadzieję, że następna publikacja może być tak dobra, jak dwie pierwsze. Taką mam przynajmniej nadzieję.

Pomimo braku napięcia nie mogę odmówić autorowi umiejętności tworzenia fascynującego świata Strażników historii żyjących w tym zwyczajnym. Lekko, ale rzetelnie opisuje XVII-wieczny Londyn oraz Kantoch: to jak się żyło, ubierano i zachowywano. W przystępny sposób obrazuje jak było kiedyś, co może być ciekawostką zachęcającą do poszukania większej ilości informacji u innych źródeł. Sprawia, że wszystko do siebie pasuje i nie jest wyssane z palca. Odnosi się do historii, papierów, map, legend. Tworzy spójną, logiczną oraz realną całość. Dba o to by było różnorodnie, by cały czas coś się działo. Powoli ujawnia coraz więcej faktów i pozwala ułożyć nie pasujące elementy. Pod tym względem wszystko jest naprawdę dobrze.

Nie mam też zarzutu co do kreacji bohaterów. Zarówno jakie, jak każda inna postać posiada indywidualne cechy i dzięki temu każda jest inna. Podoba mi się ten kontrast między nimi, a także fakt iż mimo odmiennych cech tworzą się przyjaźnie, związki i znajomości. Z każdym kolejnym tytułem można zaobserwować zmiany zachodzące u niektórych osób, a zwłaszcza u najmłodszego Djonesa. Nadal pakuje się co rusz w tarapaty, ale widać, że już nie jest zagubionym nastolatkiem czującym, że nigdzie nie pasuje. Jest Strażnikiem, ma przyjaciół i swoje miejsce.

Książka ma plusy i minusa, i chociaż jest on jeden, to u mnie odegrał duże znaczenie. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że pomimo ciekawych pomysłów, dobrze stworzonej fabuły oraz bohaterów nie da się przymknąć oka na brak iskry sprawiającej, że pochłania się historię za jednym razem. Czy polecam? Myślę, że ci co czytali „Nadciąga burza" i „Cirus Maximus" prędzej czy później i tak sięgną po „Chiński ekspres", ale ostrzegam, że jest słabszy pod względem budowanego napięcia. Zaś tych którzy serii nie znają zachęcam do sięgnięcia po pierwszy tom.

*Damian Dibben, „Chiński ekspres", s. 200

Dział: Książki
czwartek, 18 grudzień 2014 22:49

Circus Maximus

„ - Zagubione dusze... - wyszeptał Charlie. - Słyszę ich wołanie. Mówią...
- Co? Co mówią?!
- Czekaj, słucham... "Oto zbliża się ten, który sprowadza rozpacz; człowiek wielkiej siły, ale próżnego serca... (...) Człowiek, który wierzy, że ultramaryna naprawdę podkreśla piękno jego oczu. Dajcie nam głowę Nathana Wyldera!".
- Zamknij się, Charlie, po prostu się zamknij! To jest rozkaz, słyszysz? Wszyscy mamy jakieś słabostki. Ty nie lubisz koziego sera i niepunktualności, uszanuj więc, jeśli łaska, tę moją jedną drobniutką fobię".*

Czeka cię kolejne zadanie do wykonania, a od jego wyniku zależą losy całej historii. Musisz być uważny i ostrożny, nie możesz dać się ponieść emocjom i zawsze powinieneś stawiać misję ponad wszystko. Sęk jednak w tym, że ty tak nie możesz, nie potrafisz poświęcić przyjaciół dla dobra sprawy, ale zrobisz wszystko by dobrze ją wykonać. Tylko czy to, że dajesz dojść do głosu emocją, nie zniweczy niczego? Czasem chęci nie wystarczają.

Jake Jones jest Strażnikiem historii. Co prawda od niedawna, ale ma już za sobą pierwszą misję, a teraz czeka go kolejna. Wraz dwójką przyjaciół musi przenieść się do XVIII Szwecji by odebrać atomium, substancję umożliwiającą podróżowanie w czasie. Zadanie jest bardzo ważne, bo zasoby tej mikstury są prawie na wykończeniu, a bez tego niema mowy o jakichkolwiek działaniach. Misja kończy się niestety niepowodzeniem, a za wszystko obwinia się właśnie Jake. Po powrocie do Punktu Zero chłopak ma szansę zatrzeć złe wrażenie wyruszając na kolejną misję. Jest ona bardzo niebezpieczna, ale tylko on i jego ciotka są w stanie przenieść się do 27 roku naszej ery. Okazuje się, że Agata Zeldt, najstraszniejsza kobieta świata, planuje zniszczyć całą cywilizacje, a ich zadaniem jest to powstrzymać. Czy strażnikom uda się przechytrzyć kobietę? Jak Jake zareaguje na to co spotka na miejscu i czy jego brat, Filip, żyje?

Jakiś czas temu, w sumie nie tak dawno, bo zaledwie kilka dni temu, miałam przyjemność zapoznać się z pierwszym tomem tego cyklu. Jak już wspominałam, przy okazji pisania o „Nadciąga burza", lubuję się w powieściach tego typu. Temat podróży w czasie bardzo mnie fascynuje, a gdy autor zadba jeszcze o detale przepadam z kretesem. Pierwszy tom zapunktował u mnie właśnie tym jak Dibben wszystko starannie dopracował i po jego zakończeniu byłam niezmiernie ciekawa co będzie dalej. Szybko sięgnęłam więc po kontynuację i oto mam ją za sobą. Jakie są moje wrażenia po „Circus Maximus"?

Nie będę trzymała was w niepewności i od razu powiem, że Dibben utrzymał poziom, który był w pierwszej części, a nawet go podwyższył, i to z pozytywnym rezultatem. Po raz kolejny zadbał oto by wszystko do siebie pasowało i ze sobą współgrało. Ze szczegółami opisuje miejsca gdzie wszystko się dzieje, bez zbytniego trudu oddając klimat XVIII Szwecji jak i Starożytnego Rzymu. Zwykłymi słowami zobrazował to tak dobrze, że bez problemu mogłam sobie wyobrazić co widzieli bohaterowie, a przyznać muszę, że było na co patrzeć. I tym razem udowadnia, że zna się na tym co opisuje i to lubi, bo potrafi przedstawić całość tak lekko i interesująco. Oczywiście oprócz barwnych opisów i podłoża pod całą fabułę sprawiającego, że nic nie wzięło się z powietrza autor uraczył mnie zawrotną akcją, której nie dało się przewidzieć.

Od samego początku coś się dzieje, i jest tak już do końca. Wszystko toczy się wartko i w zawrotnym tempie, ale nie da się w tym pogubić. Jak przystało na powieść przygodową o Strażnikach historii, bohaterowie przeżywali mnóstwo przygód. Często niebezpiecznych i zagrażających życiu, pełnych pułapek. Nigdy nie było wiadomo co ich może spotkać, i jak się okazuje, komu ufać. Wierność ideom szybko może się zmienić gdy ktoś nie jest wystarczająco silny i przedstawiają mu ofertę nie do odrzucenia. Jednak gdzieś pomiędzy tym całym galimatiasem było miejsce na żarty, przyjaźnie oraz miłość. Powieściopisarz sprawia tym, że książka jest jeszcze lepsza i ciekawsza. Co ważniejsze swoimi powieściami może sprawić, że potencjalny czytelnik na nowo zainteresuje się historią, postanowi poszerzyć wiedzę zdobytą w tych książkach oraz wybadać co jest w nich fikcją, a co prawdą.

„Circus Maximus" to książka, która wciągnęła mnie od pierwszych stron i trzymała w swoich szponach do samego końca. Nie mogłam się od niej oderwać i tylko z zapartym tchem przewracałam kolejne strony. Dibbem przekazał mi masę wrażeń oraz emocji, dla których nie jestem w stanie znaleźć odpowiednich słów. Jak zafascynowana obserwowałam poczynania bohaterów próbując wraz z nimi rozwikłać zagadkę. Niesamowitą rzeczą był dla mnie to jak mocno wczułam się w całą historię i to, że nie mogłam odłożyć książki póki nie przeczytam ostatniego słowa. Zżyłam się z bohaterami i przeżywałam gdy coś im się działo. Uważam, że Ra część jest o wiele lepsza od swojej poprzedniczki pod wieloma względami cieszę się niezmiernie, że Dibben nie spoczął na laurach tylko zakasał rękawy i stworzył ten oto utwór. Czuję też, że jeszcze nie raz mnie autor zaskoczy.

Już teraz, z czystym sumieniem, mogę napisać, że Strażnicy historii to cykl, który fani podróży w czasie, przygód oraz historii, muszą koniecznie przeczytać. Tego i wiele więcej z pewnością tu nie zabraknie. Czeka was kilka godzin niezapomnianych ważeń, po których będziecie chcieli jeszcze więcej. Ja z pewnością sięgnę po kolejne tomy najszybciej jak się da.

*str.120

Dział: Książki
czwartek, 18 grudzień 2014 22:35

Nadciąga burza

„Historia zmienia się nieustannie. Nie jest jak prosta linia. To raczej skomplikowana, wciąż ewoluująca struktura."*

Gdy pewnego dnia twoje normalne życie okazuje się być tylko złudzeniem, rodzice, którzy niby wyjechali w sprawach służbowych znikają, a co najistotniejsze poznajesz całą prawdę o waszej rodzinie wiesz już, że nic nie będzie takie samo. To co ci mówią wydaje się być nieprawdopodobne oraz nie do przyjęcia, ale jeśli jednak tak jest to masz umiejętność, której pozazdrościłaby ci nie jedna osoba.

Nastoletni Jake Djones wraca ze szkoły do ciotki, która opiekuje się nim w czasie nieobecności rodziców. Chłopak nie dociera jednak do domu, bo po drodze porywa go dziwny człowiek, który mówi, że należy do Tajnych Służb Straży Historii, tak jak jego rodzice. Okazuje się, że zaginęli podczas ostatniej misji, a jego i ciotki życie jest w niebezpieczeństwie, dlatego musi wyruszyć do świata, o którym nic nie wie. Wraz z całą resztą udaje się do tajemniczego „Punktu Zero" gdzie poznaje całą prawdę o swojej rodzinie, i choć wydaje się to być snem w jakiś dziwny sposób wydaje mu się właściwe. Gdy grupa agentów udaje się w miejsce gdzie zaginęli jego rodzice wbrew zakazowi ukrywa się na statku by wraz z nimi wyruszyć do Wenecji w roku 1506. Czy chłopak odnajdzie się w nowoodkrytym świecie? Czy wyruszenie na misję bez pozwolenia oraz potrzebnej wiedzy było dobrym pomysłem?

Muszę przyznać, że na początku książka ta w ogóle mnie nie zainteresowała, dopiero z czasem, gdy przeczytałam kilka opinii o niej stwierdziłam, że może jednak się myliłam. Uwielbiam powieści gdzie coś się dzieje, a świat realny jest połączony z tym wymyślonym, a gdy już ostatnio trafiam na książki związane z podróżowaniem w czasie jestem przeszczęśliwa. Po rewelacyjnej „Trylogii Czasu" nabrałam strasznej ochoty na tego typu historie. Czy „Nadciąga burza" mi się podobała? Za chwilę sami to ocenicie.

Damian Dibben stworzył historię, w której niemalże od pierwszej strony zaczyna się dziać, dużo i ciekawie, a z każdą kolejną stroną coraz więcej i więcej. Widać, że autor się postarał w trakcie pisania, bo stworzył wszystko bardzo rzetelnie i z pomysłem. Strażnicy Historii, Punkt Zero, sposób przemieszczania się w czasie, fabuła oraz postacie. Wszystko tutaj ma tak zwane „ręce i nogi", jest opisane barwnie i szczegółowo dzięki czemu wyobraźnia sama z siebie ukazuje obrazy zapierające dech w piersiach. Opisy miejsc i ludzi nawiązujące do różnych czasów w historii są jak niezapomniana przygoda. Wszystko zderza się w jednym punkcie i tworzy coś czego nie da się do końca przewidzieć. Przeniósł mnie on do miejsca, w którym pewne osoby mają w sobie coś co pozwala im podróżować w czasie i choć nie mogą zapobiegać toczącej się historii i zmieniać tak jakby tego chcieli, mogą zadbać o to by ktoś inny tego nie zrobił. Bo w historii wszystko ma swój czas i miejsce, nie można w nią wpychać się buciorami.

Jestem oczarowana światem, który Dibben stworzył. Jest on taki zwyczajny, a zarazem inny i niesamowity. Widać, że bez wielkiego wysiłku porusza się po tym co stworzył i nie ma problemów z powiązaniem poszczególnych wątków w taki sposób by zaciekawić, ale również za dużo nie zdradzić. Dodatkowo muszę wspomnieć o akcji, która nigdy nie ustaje i nie męczy. Cały czas coś się dzieje i każda strona jest pełna wydarzeń. I możecie być spokojni bo cała ta pędząca akcja i nawał wydarzeń nie jest nic nie wnoszącym bełkotem. Autor na wszystko poświęcił tyle czasu i tekstu ile trzeba. To co zwróciło moją uwagę to znajomość historii, tego jak ludzie żyli w danym okresie: strój, zachowanie, poglądy. Każda postać jest inna i wyjątkowa ze swoją osobowością. Mają sekrety, grają kogoś innego na potrzeby swoje lub otoczenia, oszukują, ale i są sympatyczni i szczerzy. Są tu chyba wszystkie typy osobowości jakie istnieją, co tworzy niesamowity splot różnych charakterów.

Jak wspominałam powyżej książka od początku wciąga i intryguje, ale dopiero gdzieś w połowie na dobre z nią przepadam i nie mogę się oderwać od czytanego tekstu. Wszystko toczy się szybko i wiele razy byłam zaskoczona przebiegiem wydarzeń. W całej historii nie zabrakło wrażeń, a co za tym idzie, towarzyszyły temu emocje, raz słabsze, a raz mocniejsze, ale zawsze były. Zaintrygowała mnie fabuła i świat stworzony przez Dibbena, wraz z Jake'm odkrywałam go kawałek po kawałku. Też wraz z głównym bohaterem przeżywałam wydarzenia i choć były niesamowite jego uczucia były bardzo zwyczajne. Czuł nie pewność, lęk, rozdrażnienie, złość ale i radość oraz nadzieję. „Nadciąga burza" czyta się szybko i przyjemnie dzięki wciągającej fabule, dobrze wykreowanym postacią, ale i stylu pisania autora. Lekki i przyjemny, potrafi budować napięcie, ale i rozśmieszać.

Damian Dibben, swoją powieścią "Nadciąga burza", zapoczątkował serię, która jeśli tylko w kolejnych częściach utrzyma poziom pierwszej lub będzie lepsza, stanie się warta uwagi poświęcenia jej czasu. Autor przygotował się do napisania tego utworu i wdać, że sprawiło mu to radość. W tej książce natknęłam się na wiele atrakcji, które niewątpliwie umiliły mi czas z nią spędzony. Polecam miłośnikom podróży czasie, wartkiej akcji i nietuzinkowych postaci.

*cytat pochodzi z książki „Nadciąga burza" D. Dibben

Dział: Książki
sobota, 13 grudzień 2014 23:13

Izabela Kawa - Cienie

Krok za krokiem zbliżała się do swojego znienawidzonego miejsca pobytu, które ludzie uparcie starali się nazywać jej domem. Cóż, nigdy nie przeczyła, że nosi on nazwę Domu Dziecka imienia Jana Brzechwy, ale za dom, prawdziwy dom, go nie uważała. Przecież to zaledwie przechowalnia, miejsce, gdzie nakarmią i dadzą dach nad głową, a czasami, gdy jesteś mały to przytulą i pogłaszczą po główce, gdy będziesz tęsknić za miłością.

Codziennie tak samo: wrzaski, śmiechy, płacze. Właściwie nigdy nic szczególnie ciekawego się nie dzieje, czasami tylko kogoś zabiorą jacyś ludzie, lub trafi ktoś nowy. Jej to nigdy nie spotkało, była w tym domu od zawsze i tak już pozostanie, bo raczej nie ma najmniejszej szansy, by ktoś adoptował siedemnastolatkę. Jeszcze trzy lata temu łudziła się, że może się uda, może ktoś spróbuje ją do siebie zabrać, lecz ludzie zawsze ją ignorowali, tak, jakby zawsze była zaledwie tłumem. I działo się tak, nawet jeśli oprócz niej była tylko jeszcze jedna osoba. Koszmar. Tragedia. Koszmaro-tragedia. Nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać, choć w sumie najlepiej nie robić nic.

Nawet przerwy w chodniku były bardziej zmienne niż ten beznadziejny dom dziecka. Każdego roku chwasty rosły inaczej, płyty czasami się łamały, tworząc nowe miejsca dla roślin, a w tym roku to nawet przez jedną z płyt przebił się korzeń pobliskiej lipy, posadzonej koło drogi już pewnie z czterdzieści lat temu. Czasami, gdy patrzyła na to drzewo miała ochotę się uśmiechnąć – pokazywało, że można próbować uciec nawet będąc w zamknięciu. Jednak jego klatka była potężna, a ono zaledwie wystawiło jedną swoją część poza pręty. Czy to oznacza, że próba do czegoś prowadzi, czy też że w tym świecie nie ma nadziei?

Minęła lipę, jedną, drugą, trzecią, tuż przed czwartą skręciła i po schodach weszła do szarego budynku, który nie ważne jak by się opiekunowie nie starali dla niej zawsze kojarzył się z ponurym gmachem więzienia.

Otworzyła jedno skrzydło drzwi i wślizgnęła się do środka, świadoma, że jakimś cudem jak zawsze była o ponad pół godziny później na miejscu niż reszta osób, która kończyła o tej samej godzinie co ona. Uderzył w nią zapach starości wymieszany z radosnymi wrzaskami biegających po sali wspólnej dzieci. Zignorowała te dwie rzeczy i szybko przemknęła przez holl, udając się w kierunku schodów prowadzących do pokojów.

Ona miała to szczęście, że już od ponad pół roku miała pokój tylko dla siebie, bo dwunastolatkę z którą miała wątpliwą przyjemność go dzielić postanowiła zaadoptować jakaś rodzina. Chwała im za to, oraz chwała dyrektorce placówki, która do tej pory starała się by nikt inny nie zajął jej miejsca; stara, poczciwa kobieta doskonale znała swoich podopiecznych, nawet jeśli ci bardzo się starali, by nikt ich nie poznał.

- Natalka, zaczekaj! – usłyszała za sobą głos jednej z opiekunek.

Odwróciwszy się zobaczyła kobietę w średnim wieku, wysoką i szczupłą, wspinającą się za nią po schodach. Gdy tylko stanęła obok niej na półpiętrze można było dostrzec, jak drobna jest Natalia; nie dość, że natura poskąpiła jej wzrostu i miała go zaledwie coś ponad metr sześćdziesiąt, to jeszcze była po prostu chuda, jakby w domu dziecka ją źle karmiono. Nawet włosy wyglądały, jakby chciały uczynić ją mniejszą, będąc oklapniętą szopą, bliżej nieokreślonego koloru, czegoś pomiędzy rudym a brązowym. Układały się wokół jej głowy, jakby były średniowiecznym hełmem z dodatkiem kołnierza, sięgającym gdzieś odrobinę niżej niż do ramion.

Za to kobieta, która przed nią stanęła była o wiele pełniejsza, może nie wyróżniałaby się zbytnio z tłumu, lecz na pewno nikt by jej nie posądził o bycie anorektyczką. Jasne włosy miała upięte wysoko na głowie, a uśmiech na twarzy sprawiał, że wydawała się być przemiłą kobietą.

- Tak? – spytała Natalia widząc, że pomimo całego swego miłego usposobienia kobieta nagle zaczęła mieć kłopoty ze znalezieniem słów.

- Widzisz... Od dzisiaj już nie mieszkasz sama w pokoju... Wiemy, że niezbyt lubisz towarzystwo, ale tak się złożyło, że nikt inny nie miał wolnego miejsca, więc...

- Spoko, przeżyję – odparła na jąkanie kobiety.

Ruszyła znowu przed siebie zostawiając za sobą zaskoczoną opiekunkę, która była przekonana, że może tym razem dziewczyna wykrzesze z siebie jakieś emocje. Jednak Natalia nie miała najmniejszego zamiaru pokazywać, co się czai w jej wnętrzu, nawet jeśli mieliby zacząć u niej podejrzewać zaburzenie psychiczne. Prawdopodobnie już stwierdzili, że coś z nią nie tak, ale to tylko szczegóły. Jeszcze rok i będzie mogła poczuć się odrobinę bardziej wolna, niż teraz...

W końcu otworzyła drzwi do swojego pokoju, już z progu rzuciła plecak na swoje łóżko, znajdujące się po prawej stronie i umyślnie zignorowała obecność drugiej osoby. Nie patrzyła na nią, nie zerkała w jej kierunku. Potraktowała swoją nową lokatorkę zupełnie jak bałagan w pokoju – jest bo jest, póki co nie ma szans, by to się zmieniło, choćby chciała.

Położyła się na niezasłanym łóżku, upchnęła pod głowę marną poduszkę i sięgnęła po książkę, która po wieczornym czytaniu wylądowała na podłodze i zdążyła się zamknąć. W miarę szybko odnalazła stronę, na której skończyła i zaczęła czytać, jednym uchem rejestrując absolutną ciszę zalegającą w pokoju niczym ołów.

- Miło poznać.

Usłyszawszy te słowa całkiem nagle Natalia zamarła przestraszona. Odwróciła szybko głowę w kierunku dziewczyny, w końcu racząc zauważyć, że ktoś prócz niej tutaj się znajduje.

Nowa współlokatorka okazała się być osobą mniej więcej w jej wieku, o ostrych rysach twarzy, z wyszczególnieniem prostego nosa i uwydatnionych kościach policzkowych. Do tego miała długie, czarne włosy, które dotykały łóżka, gdy na nim siedziała, czyli faktycznie były długie. No i miała strasznie bladą cerę, dzięki czemu jej ciemne oczy zdawały się być prawie że czarne. Jedyne, co zdawało się nie pasować do jej wyglądu to jasne ciuchu, które zakłócały aurę ponurości, wytwarzaną przez minę dziewczyny.

- Wzajemnie... - odparła Natalia.

I znowu zaległa ta beznadziejna cisza, ciężka jak ołów, podczas której obie się na siebie patrzyły. Tak, jakby to była gra, polegająca na przetrzymaniu wzroku przeciwnika. Bez mrugania, bez żadnego drgnięcia, liczyło się tylko spojrzenie.
O dziwo to ta nowa pierwsza odpuściła. Przeniosła wzrok na stoliczek, stojący pomiędzy łóżkami i zabrała leżącą na nim książkę. Wtedy Natalia uświadomiła sobie, że robi się półmrok i ciężko by jej się czytało, choć nowa najwyraźniej nic sobie z tego nie robiła. Podniosła się ociężale z łóżka, dobita jeszcze myślą, że o szóstej trzeba będzie zejść na kolację, a opiekunki pewnie są przekonane, że „można na nią liczyć" i że to ona przyprowadzi nową na stołówkę...

Kilka kroków i już była przy przełączniku. Wystarczył jeden ruch ręką, by włączyć światło, lecz w momencie, gdy chciała to zrobić coś się stało. Przed oczami stanął jej obraz krzyż celtycki, niby prosty w swej formie, jednak posiadający specyficzne wzory i symbole, pokrywające całą jego powierzchnię, a w miejscu przecięcia jego ramion znajdował się czerwony kamień o kształcie rombu. Po chwili obraz się ulotnił, a ona ujrzała, że w jej kierunku leci coś, co jej zagraża, może nawet prowadzić do jej śmierci.

Zamiast zapalić światło padła na ziemię, przekonana, że to coś już praktycznie przebiło jej głowę, jednak nic takiego się nie stało. Pomyślałaby, że to omamy, gdyby dwie sekundy później w ścianę nad nią nie wbiła się strzała, widocznie przeznaczona jej. Krzyknęła przestraszona, a to, co działo się później udało jej się zarejestrować tylko dlatego, że adrenalina wyzwolona strachem wspomogła jej zmysły.

Odłamki szkła z rozbitego okna rozwaliły się po całym pokoju, ale postać, która do niego wpadła nic sobie z tego nie robiła. Potężna sylwetka trzymała w rękach broń, dużą i wyraźnie ciężką, jednak zasłaniając sobą jedyne źródło światła uniemożliwiała Natalii stwierdzenie, co to właściwie było. Intruz podniósł broń, gotowy do ataku, jednak coś go powstrzymało. Pokój nagle ogarnęło światło, jakby wszystkie cienie z niego zniknęły, a później wszystko wróciło do normy. Zdezorientowany mężczyzna zbyt długo stał bez ruchu, przez co ciemny pocisk, który wystrzelił w kierunku jego głowy trafił perfekcyjnie w swój cel. Coś osiadło na nim, wczepiło się w jego twarz, zmuszając tym samym do walki z tym tworem. Intruz wypuścił z ręki broń, która z hukiem upadła na ziemię, a obie ręce zajął próbą oswobodzenia twarzy.

Wtedy przestraszona dziewczyna poczuła, że coś ją unosi, przyciska do siebie, biegnie z nią ku oknu. Znów wrzasnęła, za co dostało jej się solidne uderzenie po głowie. Zamilkła, a zanim się zorientowała pod nią przesuwał się krajobraz miasta z lotu ptaka.
Zdusiła w sobie kolejny krzyk i spróbowała unieść głowę, by zobaczyć, co takiego właściwie ją podtrzymuje. Czuła, że całe jej ciało jest oplecione czymś mocnym, ale niezwykle lekkim, przez co miała wrażenie, że jeszcze chwila i spadnie.

- Nie kręć się, to zaburza prądy powietrzne – usłyszała słowa dochodzące znad niej. Posłuchała nakazu, a dopiero po chwili zorientowała się, że to przecież głos jej nowej współlokatorki.

- Dokąd mnie zabierasz? – spytała niepewnie.

- Daleko stąd. Trzeba ukryć twoją obecność, ale od kilku dni wszystkie stworzenia gromadziły się w pobliżu.

- Stworzenia? Jakie stworzenia? I jak to ukryć? I nie odpowiedziałaś na moje pytanie! – Zaczęła się wiercić, chcąc spojrzeć na twarz dziewczyny, jednak znów dostała po głowie, i to w to samo miejsce co wcześniej. – Au... - dodała, zirytowana, że nawet nie może dotknąć miejsca bólu, bo ma unieruchomione ręce.

- Nie będzie odpowiedzi, jeśli będziesz zakłócać stabilność lotu. Jak byś chciała wiedzieć, to jeśli coś pójdzie nie tak w ziemie uderzymy obie, ty mocniej, bo jesteś jej bliżej. Rozumiesz? – spytała nowa, a w jej głosie można było dostrzec nuty zniecierpliwienia, choć wyraźnie starała się skupić na czymś innym, niż chęci mocniejszego przyłożenia po łbie Natalii.

- Rozumiem... - mruknęła, pamiętając, że jakby poruszyła głową to pewnie znowu by oberwała.

- Lecimy daleko, czyli jak najdalej od miejsca, gdzie mogą nas zaatakować. Stworzenia, czyli wszyscy nie będący ludźmi a wysłani, by cię złapać lub zabić. A ukryć, czyli...

- Zaraz, czekaj. Zabić? Dlaczego ktoś chciałby mnie zabić?

- Nie przerywaj, gdy do ciebie... - Zirytowana dziewczyna nie skończyła nawet zdania, gdy musiała wykonać ostry zakręt. W miejscu, w którym przed chwilą były przeleciała strzała, zupełnie taka, jak ta w domu dziecka.
Nowa przyśpieszyła, spokojny lot przemienił się w slalom, mający na celu unikanie pocisków i samemu atakowanie przeciwnika. Natalia miała trudność z utrzymaniem zawartości żołądka na miejscu, lecz była pewna, że wymioty nie były w tej chwili najrozsądniejszą myślą.

Każdy kolejny obrót w powietrzu sprawiał, że była w stanie coraz lepiej przyjrzeć się przeciwnikowi. Istota, która ich ścigała posiadała coś na kształt ludzkiego ciała, a co najmniej jego zarysu, utkwionego w kłębiącej się czarnej mazi, czy co to tam było, która chyba w jakimś stopniu tworzyła też jego czarne, przypominające ptasie skrzydła. Postać ta leciała za nimi również wykonując skomplikowane uniki i strzelając do nich łuki, wyglądającego jak reszta jego ciała – jakby był stworzony z czarnej, kłębiącej się wokół niego mazi.

Kolejny piruet. Natalia patrzyła na ciemniejące niebo, a kątem oka zauważyła, że to, co unosi ją i tą nową ma podobny kształt i naturę, jak tamtego agresora. Ostatni posiłek podszedł jej do gardła, gdy przed oczami stanął jej obraz nowej dziewczyny, spowitej przez takie same, bliżej nieokreślone wytwory. Z tym, że to, co spowijało chłopaka wyglądało jak ohydne gluty, a to, co zobaczyła w swoim umyśle Natalia przypominało bardziej cienie. Tak, jakby dziewczynę spowijała sama konsystencja ciemności, która dawała się jej kształtować i słuchała się jej, niczym sługa swego pana...

Zawartości żołądka dziewczyny nie udało się powrócić na swoje miejsce, gdyż już po chwili poczuła, że pikują ostro w dół, a obraz zbliżającej się ziemi zmroził ją i sprawił, że prawie zemdlała od nadmiaru wrażeń i strachu. Szybciej i szybciej, chyba spadały niekontrolowanie, Natalia nie wiedziała i jeśli dobrze myśli to wolała nie wiedzieć. Zamknęła oczy powoli przyjmując do wiadomości, że to już koniec, że zaraz spotkają się z ziemią po upadku z dość sporej wysokości, a osoby, które później je zobaczą będą mieć do czynienia z mokrą plamą wcale nie przypominającą ludzkich postaci.

Jednak wcale tak się nie stało. Nagle wszystko się zatrzymało, całym ciałem Natalii wstrząsnęło, a świat przestał się poruszać. I tylko szum powietrza, wytwarzany przez wielkie skrzydła nowej mówił jej, że wcale nie znalazła się po drugiej stronie śmierci.

Otworzyła oczy, gdy poczuła, że w końcu może stać i już nie jest unieruchomiona. Postawiła kilka chwiejnych kroków, rozłożyła ręce, by utrzymać równowagę i odwróciła się w kierunku dziewczyny, którą nie wiedziała czy zwać wybawicielką, czy porywaczką. Wtedy w końcu mogła zobaczyć, że to, co chwilę temu pojawiło się w jej umyśle wcale nie było głupimi wyobrażeniami. Całe ciało dziewczyny było pokryte czarnym, nieprzeniknionym kombinezonem, nie posiadającym żadnych szwów czy zamków i wyglądającym, jakby materia, z której został utkany to było nic innego tylko właśnie ciemność. Znaczy nie ciemność, tylko cienie. Ciemność pewnie sprawiałaby wrażenie dogłębnej czerni i była ciężko dostrzegalna, a to było miejscami szare, miejscami bardziej czarne i układ tych odcieni ciągle się zmieniał, delikatnie falował, a sam materiał był doskonale widoczny, gdy już wiedziało się, że to właśnie cienie.

Podobnie skrzydła, które już się rozmywały, zanikały, jakby zachodzące słońce je wypłaszało. Gdy jeszcze można było je zobaczyć miały kształt przybliżony do skrzydeł wielkich ptaków, jednak to był tylko kontur, który utrzymywał się w danym miejscu przez kilka sekund, po czym cienie wylewały się za niego, by wrócić na swoje miejsce po jakimś czasie. Całość jakby pulsowała życiem swojej właścicielki, w takt bicia jej serca, które niczym oszalałe rwało się do walki.

Natalia była przekonana, że to, co podpowiada jej umysł było prawdą. Bardzo nieskonkretyzowaną, ogólną prawdą, ale jednak szczerą prawdą. Szkoda, że nie wiedziała skąd ta prawda się bierze, wtedy mogłaby jej lepiej zaufać, bo teraz była do niej nastawiona bardzo, a to bardzo sceptycznie.

- Schowaj się, szybko – powiedziała cienista, po czym odwróciła się, jakby chciała swoim ciałem zasłonić nowo poznaną dziewczynę.

Po chwili czarnowłosa rzuciła się do walki, na przeciwnika, który dopiero co wszedł do miejsca, gdzie się znalazły.

Właśnie, gdzie się w ogóle znalazły? Natalia odwróciła się, by uciec w kierunku przeciwnym niż tocząca się walka i raczej dalej uciekać, niż się faktycznie schować. Może nie miała najlepszej kondycji, ale wolała zmusić się do stawiania kolejnych kroków, niż zostać w miejscu, gdzie toczyło się coś co ją przerastało.

Po chwili poczuła, że ktoś chwyta ją za rękę i wciąga gdzieś w mrok, pomiędzy stertę wielkich śmieci, ułożoną pod ścianą. Dopiero gdy to się stało zorientowała się, że biegła w kierunku tylnej ściany wielkiego magazynu, do którego wpadły przez sufit, a którego to ściana z tamtej strony nie miała żadnych drzwi. Dziwne, że spostrzegła to właśnie w chwili, gdy została wciągnięta w czarną dziurę, a jej usta zostały zastawione czyjąś dłonią, by nie krzyknęła.

- Spokojnie, jestem po twojej stronie – usłyszała męski głos, łagodnie podający jej najważniejszą informację.

Gdy postanowiła zaufać chłopakowi poczuła, że została uwolniona i może się odwrócić, by spojrzeć kto ją tym razem zabrał. Niezwykle się zdziwiła, gdy jej oczom ukazał się brązowowłosy azjata z ustami wykrzywionymi w szerokim uśmiechu. Do tego miał na sobie strój wyglądający identycznie jak tamtej dziewczyny, poza jednym szczegółem – na jego szyi był zawieszony taki sam krzyż, jak ten który zobaczyła w wizji.

Chłopak zaśmiał się delikatnie widząc zdziwienie Natalii. Przeczesał włosy ręką i zabrał się za skrótowe wyjaśnienia.

- Jestem Zero, a dziewczyna, która cię uratowała to Flower. Masz szczęście, że Celtis się tobą zainteresowało, bo albo byłabyś już martwa, albo właśnie by cię zabierano do kogoś, kto zmusiłby cię do wykorzystywania twoich mocy w sposób, który by ci się nie spodobał. – Mówił żywiołowo, całkowicie przekonany o swojej racji, jednocześnie będąc tak cicho, by nikt ich nie mógł znaleźć.

- Jakiej mocy...? – spytała dziewczyna, której to jedno słowo utkwiło najmocniej w umyśle.

- Aha, czyli mamy do czynienia z nic nie wiedzącym jasnowidzem, fajnie. Z tego co wiemy, pochodzisz z rodziny o długotrwałych tradycjach wieszczek wszelakiej maści. Nikt cię o tym nie poinformował?

- Nie...

I znów to samo. Zanim zdążyła zadać kolejne pytanie, przemknęła jej w głowie wizja, po której skoczyła na chłopaka z okrzykiem „Uważaj!" by przygnieść go do ziemi.

Sekundy później cała sterta złomu, pod którym się skryli wzbiła się w powietrze, a w miejscu, gdzie była głowa chłopaka upadła olbrzymia stalowa belka.

- Zero, pomóż obiboku! – ryknęła Flower kilka metrów dalej.

Chłopak poderwał się, chwytając przy tym Natalię na ręce. Cienie wokół niego uformowały się w skrzydła, po czym skoczył i szybując odniósł dziewczynę na pewną odległość. Skinęła mu głową, niemo obiecując, że zostanie w tym miejscu, a on szybko odleciał, by wspomóc walczącą.

Natalia odnalazła jakąś prowizoryczną zasłonę, zza której mogłaby obserwować walkę i ukryła się za nią. Jak zauważyła napastników było już trzech, każdy atakował z odległości, jeden z ziemi, dwóch latając w powietrzu, a Flower lawirowała między ich atakami, starając się, by to oni siebie wzajemnie atakowali, zamiast trafiać w nią. Jednak miała ograniczone pole manewru, bo musiała pamiętać, że ich ataki nie mogą skierować się w stronę ukrytej dziewczyny, a do tego jej przeciwnicy nie byli wcale tacy głupi.

Na szczęście odsiecz Zero przybyła w samą porę. Z zaskoczenia zaatakował jednego z latających, ściągając go na ziemię i zatrzymując w swój własny cień. Jego sylwetka jakby się rozrosła, cienie tłoczące się wokół niego zwiększyły swoją objętość i coraz dalej wychylały swoje macki.

Napastnicy zaskoczeni tym, co się wydarzyło zamarli na ułamek sekundy, patrząc się na nową postać. Dziewczyna wykorzystała to na błyskawiczny atak, którym powaliła drugiego z latających napastników. Chwilę później trzeci został powalony przez Zero, który spętał mu nogi swoimi cieniami.

- Nie myślcie sobie, że to już koniec! – wrzasnął ostatni z atakujących, po czym nagle zniknął.

Flower rzuciła się w jego kierunku, by go złapać, jednak nie zdążyła, plama cienia, w którą się przemienił złączył się z innymi cieniami w magazynie i już nie dało się odnaleźć, w którym kierunku uciekł.

Natalia powoli i ostrożnie wyszła z swojego schronu i zaczęła iść w kierunku zdyszanych, cienistych postaci, patrzących po sobie. Chłopak wciąż się uśmiechał, ale dziewczyna miała zaciętą minę i świdrujące spojrzenie. Tuż nad lewą brwią obficie krwawiło niewielkie rozcięcie, zalewając jej oko. Pomiędzy nimi leżało ciało jednego z agresorów, za to drugiego Natalia nigdzie nie mogła się dopatrzeć.

- Znowu to zrobiłeś. – Głos Flower przeciął powietrze niczym bicz wymierzony w Zero.

- Och, przestań, to nic wielkiego, przecież się zdarza. – Uśmiechnięty chłopak najwyraźniej nic nie robił sobie z wyrzutów znajomej. Uniósł ręce i w luzackiej pozie zaplótł je za głową.

- Obiecałeś, że nie będziesz.

- Obiecanki-cacanki. No nie gniewaj się już, więcej nie będę.

- Emm, przepraszam... - zaczęła dziewczyna wręcz boleśnie świadoma, że wcinanie się w tą kłótnie może być niebezpieczne.

Spojrzenia dwójki cienistych pomknęły w jej stronę, przy czym oboje stali się nagle łagodniejsi. Czuć było, że sama obecność Natalii sprawia, że ich napięcie gdzieś się ulotniło.

- Wytłumaczycie mi, co się stało, prawda? – Zaryzykowała stwierdzenie pełna obawy, że jednak jest ono błędne.

- Właśnie zostałaś uratowana przed atakiem demonów, które chciały cię pozyskać jako źródło dochodów i sprzedać jakiejś mafii – wyjaśnił uśmiechnięty chłopak, czym zarobił uderzenie łokciem w żebra. Jego ręce natychmiast powędrowały w uderzone miejsce, a on cały się skrzywił i posłał towarzyszce oburzone spojrzenie.

- Przeżyłaś pierwsze starcie z wrogimi ludziom istotami, co automatycznie kwalifikuje cię jako zdolną do wstąpienia w szeregi Celtis. Teraz, jeśli się zgodzisz, zabierzemy cię do siedziby organizacji, by móc poddać cię urokowi ukrycia, dzięki któremu twoja moc nie będzie już świecić jak latarnia morska – powiedziała Flower o wiele bardziej spokojnie, doskonale zaznaczając, że albo się zgodzi, albo się zgodzi i nie ma opcji, by jednak się nie zgodziła.

- O... - wyrwało się jej z ust. Właściwie nie wiedziała, co to miało znaczyć, ale Zero doskonale zinterpretował to po swojemu.

- No to komu w drogę temu czas – zarządził powracając do swojego uśmiechu i szybko złapał dziewczynę na ręce, po czym jednym skokiem wzbił się w powietrze.

Chwilę później dołączyła do nich Flower, a Natalia zauważyła, że po jej ranie nie było już najmniejszego śladu, prócz nie wytartych do końca stróżek krwi na policzku. Przy kimś takim lepiej się nie spierać, że czegoś się nie chce.

Przez całą resztę drogi utrzymywała język za zębami zastanawiając się, co pomyślały sobie opiekunki gdy weszły do ich pokoju i zobaczyły co się z nim stało. Czy będzie w ogóle jej dane tam powrócić? Wątpiła w to i nawet jej to odpowiadało. W końcu to o niecały rok mniej siedzenia w domu dziecka i być może o wiele mniej kłopotów, ze znalezieniem lokum i pracy, po tym jak by ten dom dziecka opuściła. Praktycznie same plusy, no nie? Chciałaby w to wierzyć, ale mózg podpowiadał jej, że nie do końca. Cóż, pożyjemy, zobaczymy, jak na razie wcale tak źle nie było. Oby tak dalej, a wszystko będzie dobrze.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
sobota, 13 grudzień 2014 22:02

Premiera: "Noc w muzeum: Tajemnica grobowca"

Film fantastyczno-przygodowy w polskiej wersji językowej, kontynuacja przebojowej serii, której dwie poprzednie części obejrzało w polskich kinach prawie milion widzów. Polska, kinowa premiera "Tajemnicy grobowca" swoje miejsce będzie miała już 25 grudnia.

Dział: Kino
sobota, 13 grudzień 2014 09:43

Black Ice

Becca Fitzpatrick to pisarka znana z fantastyczne sagi "Szeptem", która została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków. Tym razem jednak postanowiła stworzyć coś zupełnie innego. "Black Ice" to lodowato-zimna powieść akcji z kryminalnymi zagadkami i delikatnym wątkiem romantycznym w tle.

Podczas gdy wszystkie jej koleżanki spędzają przerwę wiosenną na Hawajach, Britt wybiera się na wyprawę w góry. Z początku zaplanowała ją by wykazać sie przed swoim byłym chłopakiem. Miała nadzieję, że znów będą razem. Jednak wraz z upływem miesięcy przebycie górskiego szlaku stało się jej prywatną krucjatą. Gdy jednak wraz z przyjaciółką rozpoczęły podróż do domku w górach, niespodziewanie zastała ich śnieżyca. Musiały błąkać się po okolicy, szukając jakiegokolwiek domku. Pech chciał, że trafiły do miejsca, w którym ukrywało się dwóch młodych przestępców. którzy postanowili zatrzymać dziewczyny jako zakładniczki.

Do powieści podchodziłam odrobinę sceptycznie i w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że tak bardzo mnie wciągnie. Akcja toczy się wartko, niekiedy bywa naprawdę groźnie. Fabuła przeplatana jest przemyśleniami głównej bohaterki. Bez przerwy coś się dzieje i w tej historii nie ma miejsca na nudę. Książkę czyta się z niecierpliwością - bez chwili wytchnienia. Jest w niej wszystko. Od spraw zwyczajnej młodzieży, takich jak trudy przyjaźni, zauroczenie czy ból po rozstaniu, po wątek czysto kryminalny, w którym główną rolę odgrywają tajemnicze morderstwa.

Britt jest zwyczajną nastolatką, niekiedy dość bystrą, innym razem zupełnie głupiutką. Mającą swoje zalety i wady. Jest bohaterką prawdziwą, zupełnie realistyczną. To nie Mary Sue, ani żadna super bohaterka. Niekiedy się pogubi, nie do końca rozumie swoje uczucia, postępuje pochopnie i lekkomyślnie. Uważam, że została wykreowana naprawdę rewelacyjnie. W Calvinie natomiast nieco brakowało mi pewnej spójności, kilku drobnych szczegółów, które łączyłyby całą układankę. Pozostali jednak również przedstawieni zostali perfekcyjnie.

"Black Ice" określiłabym mianem młodzieżowego thrillera. Od pierwszej do ostatniej strony książka trzyma w napięciu. Powieść posiada intrygującą fabułę, dobrze skonstruowaną akcję i wiele ciekawych wątków pobocznych. Mroźny klimat gór, w którym dzieją się wydarzenia, jest niesamowity. Do tego historia została opowiedziana w taki sposób, że bez trudu można sobie wyobrazić co czuła podczas swojej wędrówki Britt. Lekturą jestem zauroczona, a tytuł "Black Ice" wszystkim serdecznie polecam, to naprawdę świetnie napisana książka.

Dział: Książki