Rezultaty wyszukiwania dla: czasu
Aberrations. Bestia się budzi
Pierwszy tom nowej trylogii Josepha Delaney’a, autora bestsellerowej serii Kroniki Wardstone.
Sprytek nie pamięta czasu przed Szolem – tajemniczą plamą mroku zbierającą przerażające żniwo. Ci, którzy zostali uwięzieni w jej wnętrzu, zginęli lub zostali odmienieni w łaknące krwi potwory – aberracje. Sprytek prawie od roku tkwi w piwnicy rodzinnego domu, jedynym bezpiecznym miejscu, gdzie towarzyszą mu tylko szepty zmarłych braci oraz przyjazna aberracja, Królowa Bagien.
Płomień i krzyż. T. 2
Premiera 17 października - Fabryka Słów.
O KSIĄŻCE:
Inkwizytor Arnold Lowefell staje się coraz potężniejszym członkiem Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium.
Cały czas usiłuje nie tylko odzyskać pamięć o swojej tajemniczej
i mrocznej przeszłości, ale i zmierzyć się z sekretami
i wielopiętrowymi intrygami dręczącymi Święte Officjum.
Chyba śnisz!
Umysł to bardzo zdumiewające miejsce. Pewnie zdajecie sobie z tego sprawę – jesteście przecież siłami, które się w nim kłębią! Wasz człowiek myśli o różnych dziwnych rzeczach przez cały dzień. Jednak dopiero gdy zaśnie, zaczyna się prawdziwa zabawa. Sny są NIESAMOWITE! Przeplatanie przypadkowych symboli i pomysłów oraz łączenie ich w niewiarygodne opowieści? Świetna sprawa! Niestety ludzie tak szybko zapominają o Waszych arcydziełach... ale nie tym razem! Dzisiejszej nocy pomożecie swojemu człowiekowi wyśnić najwyrazistszy sen, a potem przypomnieć go sobie w najdrobniejszych szczegółach. Może wtedy w końcu zrozumie, jak jego umysł marnuje się na co dzień?
Pierwsze wrażenie...
Mieliśmy kiedyś okazję grać w „Krainę Snów”, dlatego „Chyba śnisz!” skusiła nas, a przede wszystkim tę młodszą część rodziny, do ponownego zagłębienia się w oniryczny stan. Najlepsze wrażenie robi pudełko, którego ilustracja przykuwa wzrok fantazyjnymi marzeniami sennymi, wrysowanymi na wierzchniej części opakowania.
Podstawowe informacje:
Liczba graczy: 2-8 osób
Wiek: od 7 lat
Czas gry: ok. 15-20 minut
Wydawca: Rebel / CMON
Autor gry: Julien Prothière i Alexandre Droit
Ilustracje: Valentina Moscon
Cel gry:
Świetna zabawa i dobra współpraca. A jak to osiągnąć? Należy ze sobą dobrze współpracować, słuchać innych uważnie i wykazać się dobrą pamięcią, aby otrzymać jak najwyższy wynik, opowiadając na zmianę wspólny sen.
Rozgrywka:
Rozgrywka składa się z dwóch FAZ.
Pierwsza, to ta, w której gracze wspólnie śnią sen. Dlaczego wspólnie? Ponieważ po położeniu karty na stole przez pierwszego gracza, który niejako rozpoczyna tym ruchem oraz opowieścią o tej karcie, grę, a następnie śniący gracze mogą dowolnie zagrywać karty ze swojej ręki zrzucając je na stos i kontynuując sen. Każdy gracz powinien mieć na ręce trzy karty z fragmentem marzenia sennego. Sen trwa tak długo, aż przesypie się piasek w klepsydrze. Gdy piaskowemu dziadkowi zabraknie magicznego pyłu, gracze budzą się i próbują przypomnieć sobie śniony sen. Następuje druga faza.
W drugiej fazie zwanej Przypominaniem, ostatni gracz, który zrzucił kartę rozpoczyna odtwarzanie snu. Odwraca cały stos kart i próbuje sobie przypomnieć pierwszy fragment snu. Jeśli dobrze opowiedział, kładzie kartę koło karty punktacji oznaczonej „+2” i przekazuje stos dalej. Jeśli jednak trochę tylko pamięta i inni współśniący mu podpowiedzą, karta ląduje koło „+1”, a jeśli twardo spał i nic, a nic przypomnieć sobie ze snu nie może, kartę kładzie koło „-1”. I tak każdy gracz musi wyśnić fragment, aż do ostatniej karty. Na koniec podlicza się karty i mnoży przez liczbę punktów.
Warianty:
Instrukcja takowych nie uwzględnia, aczkolwiek możemy podpowiedzieć dwa.
Przećwiczyliśmy wariant, wymagający elokwencji, bogactwa wyobraźni, a co za tym idzie, również pamięci. Schodzi wtedy mniej kart, ale historia jest ciekawsza.
Jednak najbardziej przypadł nam do gustu styl a la „Dobble”. Szybkie zrzucanie kart opowiadając krótki fragmenty snu, ma swoje fantastyczne zalety. Po pierwsze osoby mniej kreatywne nie będą czuły się skrępowane tym, że wymusza się na nich coś, w czym nie są najlepsze. Po drugie tempo narzuca na graczach pomysłowość w tworzeniu powiązanych ze sobą krótkich historii. Po trzecie jest przy tym pełno śmiechu, gdy pod presją czasu powstaje wyjątkowo absurdalny sen. Po czwarte znacznie łatwiej w takim wariancie zdobyć dużą ilość punktów.
Dla kogo jest ta gra?
Uwzględniając wariant szybki w stylu „Dobble”, to dla każdego. Szybka rozgrywka, bez zbytecznego fabularyzowania sprawdzi się podczas imprez i w towarzystwie mało rozegranym. Wersja, w której stawia się na opowieść i snucie snu, będzie się sprawdzała, jako gra edukacyjna dla dzieci
Końcowe wrażenie...
Gra jest bardzo prosta. Może być rozwijająca wyobraźnię, refleks i pamięć, może być edukacyjna lub imprezowa. Generalnie wszystko zależy od samych graczy. Wykonaniu elementów nie można niczego zarzucić. Jeśli weźmiemy pod uwagę rozgrywkę szybką, to karty przygotowane przez Valentinę Moscon są idealne, jednak do rozgrywki polegającej na bogatym śnieniu i opowiadaniu historii, wydają się zbyt proste, wtedy skłaniałabym się za kartami w stylu „Dixita” lub „Krainy Snów”. Podsumowując – sympatyczna gra karciana dla każdego towarzystwa, które ma w sobie choć trochę z Morfeusza. Wystarczy oniryczna dusza, pamięć absolutna i chęć słuchania innych.
Wymiary mroku
“Wymiary Mroku” Tomasza Hildebrandta zamierzałam czytać wylegując się w hamaku, pod cienistymi gałęziami Tëchòlsczé Bòrë, siorbiąc radośnie babskie piwko. Jednak jak wszyscy dobrze wiemy, to co zamierzamy, a to co dostajemy, to dwie zupełnie różne rzeczy. Cieszę się jednak z tego bardzo, bo ta książka, to nie jest lekki wakacyjny kryminałek dla zabicia letniego czasu. To kawał ciężkiej i trudnej cegły co daje obuchem przez łeb i “poprawia z baśki”.
Bory Tucholskie, to zaraz po Bieszczadach jedne z moich najukochańszych miejsc w Polsce. To dwa miejsca, w których zostawiłam kawałek swojego serca, po który wracam co pewien czas, ale nigdy go jednak nie odzyskuję. Piękne i zielone Kaszuby są na pewno “idealnym” miejscem dla kogoś, kto tak jak Nadkomisarz Andrzej Bondar boi się drzew, lasów i przyrody. Służba nie drużba jednak - trzeba walczyć z własnymi lękami, aby móc prowadzić śledztwo, albo się chociaż przez nie jakoś prześlizgnąć. Gdy nasz Bond (kawał z brodą) dociera na miejsce zbrodni, okazuje się, że ciała brak - człowiek kontra przyroda 0:1. Ulewa, a uwierzcie mi tu naprawdę potrafi lać i wiać, porwała ciało i dowodem na jego istnienie są tylko zdjęcia na komórce. Na szczęście, choć właściwym słowem byłoby oczywiście niestety - pojawia się za chwilę drugi zezwłok młodej dziewczyny i wszystko wskazuje na to, że całkiem możliwe jest, iż zbrodnie są ze sobą powiązane, bo modus operandi, jakby ten sam. Ale nic nie jest dokładnie takie, jakie się wydaje i chwała Światowidowi za to.
“Wymiary Mroku” to druga z serii książka o nadkomisarzu Bondarze i choć pierwszej nie miałam okazji przeczytać to zaczynam tego naprawdę żałować i pewnie będę musiała to nadrobić w najbliższej przyszłości. Bo choć główny bohater jakoś nie wzbudził mojej nadmiernej sympatii, to ma w sobie jakiś magnetyzm. Z resztą... nie potrafię się oprzeć długowłosym, wydziaranym facetom w koszulkach Slayera - wiecznym Piotrusiom Panom,co zapomnieli, że latka lecą. Tak, w moich żyłach też płynie metal, który nie zastygł. Bondar to jeden z tych typów co zakochują się w nieodpowiednich kobietach, a te odpowiednie potrafią jedynie wykorzystać, by je zaraz odtrącić. Ale tak też kształtują się kobiece charaktery - przez mężczyzn nazywane pogardliwie per “mściwe suki”, przez inne kobiety w sumie tak samo, ale za to z jaką wielką dumą.
Co do samej treści... kaziroctwo, pedofila, nekrofilia - czasami w różnych konfiguracjach to to co kryje się za tą przepiękną okładką. Syf, patologia, ubóstwo i beznadzieja. Gdzie człowiek człowiekowi już nawet nie panią w dziekanacie, a sąsiadem w bloku o kartonowych ścianach, co zielenieje z zazdrości na widok 20-letniej Škody w kolorze zgniły szarometalik. Orgie, stręczycielstwo, jakże turpistyczne opisy mikrowiosek, zagubionych w Borach Tucholskich, które z takim obrzydzeniem może opisywać tylko ktoś, kto sam je zna i to od podszewki. Przemoc, brak normalnych związków międzyludzkich, banda wykolejeńców gdzieś na najdalszej północy, za których człowiekowi jest po prostu po ludzku wstyd. A przecież to tuż obok mnie... Czytając zastanawiałam się czy naprawdę tak wygląda życie na tych wioskach, do których drogowskazy tak często mijam, czy to jednak tylko, a właściwie AŻ wyobraźnia pisarza. Mamy wielu podejrzanych, bo każdy ma coś na sumieniu. Często nie wiadomo kto jest kim, o kim mowa, a nasz główny bohater ma chore jazdy po grzybach i blantach. Na pewno jest to książka dla ludzi o dość mocnych nerwach i żołądkach pokazująca, że w ekstremalnych sytuacjach człowiek jest zdolny do wszystkiego, by przeżyć. Trzeba przyznać, że autor niesamowicie zagmatwał tę historię, ale wybrnął z niej bez zarzutu i konsekwentnie do końca, a wmieszanie w to wszystko wątku Skorpiona wyszło wręcz mistrzowsko.
Bardzo rzadko zdarza mi się czytać tego typu pozycję - na równi fascynującą co miejscami odrażającą. Na pewno jest to kawał dobrego kryminału z polską policją w tle, ale głównie jest to przerażająca historia o koszmarach, jakie dzieją się wokół nas w małych wioskach o dziwacznych nazwach. W wioskach, o których poza mieszkańcami, a właściwie zesłańcami oraz okolicznymi sąsiadami, nie słyszał nikt dopóki nie pojawi się jakaś wzmianka w serwisach informacyjnych o bezsensownym ludzkim okrucieństwie. Tomasz Hildebrandt nie boi się trudnych tematów, często ocierających się o tabu i nie stroni od tego by je dość szczegółowo opisywać. Ja nie napiszę, że “Wymiary Mroku” są zachwycające, ja napiszę, że są na pewno wstrząsające i zapadające w pamięć. I już chociażby dlatego warto sięgnąć po tę pozycję.
Bogowie Pustyni
O KSIĄŻCE:
Jeden lud, jedna rada, jedna władza!
Stary król nie żyje, zrzucony z tronu przez falę największego powstania ludowego, jakiego zaznała dolina Rzeki. Wygłodniali, zdesperowani ludzie na gwałt potrzebują nowego przywódcy.
Kłamstwo doskonałe
Pozory mogą mylić – o prawdziwości tego przysłowia mogliśmy się już wielokrotnie przekonać. Nie chcemy widzieć zła w ludziach, nie chcemy od razu podejrzewać wszystkich o niecne zamiary, dlatego też tak łatwo nas zwieść omamić, oszukać. Często też nasz mózg wybiera drogę na skróty, doszukując się w wydarzeniach znanych schematów czy też w ludziach – podstawowych typów osobowości. Są jednak tacy, którzy doskonale znają te prawidłowości, którzy wiedzą, jaką maskę włożyć, by wzbudzić zaufanie, doskonale wiedzą, jak się zachować, aby otrzymać od innych to, na czym im zależy.
Jeśli chodzi o przywdziewanie maski i pozory, to Chris Brennan zasłużył na tytuł mistrza. Udało mu się zmylić wszystkich – dyrekcję, nauczycieli, uczniów, a także ich rodziców. Ubiegając się o pracę nauczyciela w szkole średniej w Central Valley skłamał na każdy możliwy temat, żadna z informacji w jego dokumentach aplikacyjnych nawet nie zbliżyła się do prawdy. Starania o posadę wykładowcy wiedzy o społeczeństwie, a także o prowadzenie zajęć z ekonomii oraz o stanowisko asystenta trenera szkolnej drużyny baseballowej, kończą się sukcesem. Wydawać by się mogło, że szkoła w Central Valley zdobyła prawdziwy skarb – wykładowcę zaangażowanego, kochającego młodzież, atrakcyjnego dla kobiet, który nie tylko chce osiąść w miasteczku, ale i założyć tu rodzinę. Co jednak taki mężczyzna robi na końcu świata? Dlaczego ten przebojowy kawaler pragnie zatrzymać się właśnie w miejscu, które nie daje mu szans rozwoju, które przypomina przysłowiowy koniec świata?
Chris Brennan już pierwszego dnia dokładnie analizuje listy uczniów, biorąc na cel trzech młodych chłopców – Evana Kostisa, Jordana Larkina i Michaela „Raza” Sematova. Ten pierwszy jest dość popularny wśród kolegów, pochodzi z zamożnego domu, jego ojciec zaś pracuje jako lekarz. Jordan mieszka tylko z matką, która z trudem utrzymuje dom, chłopak robi zatem wszystko, by otrzymać stypendium sportowe. Michael natomiast jest dzieckiem dobrym i utalentowanym sportowo, ale nadpobudliwym. Dodatkowo nie może poradzić sobie z niedawną stratą ojca, podobnie zresztą jak jego brat, który przytłoczony śmiercią rodzica, porzucił studia. Chris stawia na Jordana, jako najsłabsze ogniowo, widzi w nim chłopaka, który pomoże mu zrealizować pewien plan. Niewiele czasu zajmuje mu skłócenie najlepszych przyjaciół, czyli Jordana i Michaela, a każde jego posunięcie jest starannie zaplanowane i nakierowane na sukces.
Jaki plan ma Chris i do czego tak naprawdę potrzebuje tych młodych baseballistów? Dlaczego kłamie w najbardziej błahych sprawach? Czy jeden z nauczycieli rzeczywiście popełnił samobójstwo, czy tez ktoś pomógł mu dostać się na tamten świat? Co wspólnego z Chrisem ma zamach bombowy w Oklahoma City o jego ewentualna, krwawa rocznica? Czy w okolicy grasują domorośli terroryści, testujący broń w terenie? Na te wszystkie pytania będziemy szukać odpowiedzi w interesującej powieści „Kłamstwo doskonałe”.
Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka książka autorstwa Lisy Scottoline to całkiem sprawnie napisana powieść, która kryje w sobie wiele podtekstów, która nie tylko prezentuje nam świat dorastających młodych ludzi, ale i pokusy, które na nich czyhają, a także uświadamia, że życie rodziny za zamkniętymi drzwiami domu wygląda zupełnie inaczej, niż byśmy sądzili. Powieść nie porywa, ale zaciekawia szczególnie, że tak naprawdę dzięki pierwszej części budujemy sobie fałszywy obraz rzeczywistości. Szkoda, że tak szybko orientujemy się w którym kierunku zmierza akcja, zaś wiedza ta odbiera nam ten dreszczyk emocji, towarzyszący podczas lektury pierwszych stron. Mimo tego po powieść warto sięgnąć, bowiem dostarcza ona kilku godzin niesłabnących emocji, pokazuje również, jak łatwo jest manipulować człowiekiem, opierając się wyłącznie na znajomości ludzkich zachowań i schematów, które wybieramy...
Zapowiedź: "Sierota, bestia, szpieg" Matta Killeena
"Bękarty wojny" dla nastolatków. "Wredne dziewczyny" w nazistowskich realiach. Media Rodzina już 19 września wyda "Sierota, bestia, szpieg" Matta Killeena.
Wieża świtu
Nie poznawał samego siebie. Niegdyś dumny, silny kapitan Gwardii Królewskiej, obecnie złamany, niemogący pogodzić się z przeszłością mężczyzna. Wszelkie dni od czasu ataku na jego osobę przez zamordowanego króla Adarlanu, zlewały się w jedno. Nie odróżniał pór dnia. Nic nie miało dla niego znaczenia. Czuł się, jakby przebywał w wielkiej bańce, gdzie jego tak wcześniej świetnie wyszkolone i silne ciało dryfowało. Unosił się ponad wszystkimi i wszystkim. Próbowali mu pomóc. Pocieszali. Starali się dać nadzieję na to, że jeszcze kiedyś wstanie o własnych siłach. To, co zdarzyło się w trakcie uwalniania magii, zniszczyło całe jego życie. Uraz kręgosłupa okazał się tak bardzo rozległy, że żaden uzdrowiciel i żadna moc nie mogły mu pomóc. Nie wiedział, kim jest. Nie poznawał samego siebie. Nie miał nadziei. Nie potrafił przemóc się i znów wznieść oczy na świat. Wolał zagłębić się w swym wózku i przestać czuć. Niestety, niedany był mu spokój. Ostateczna bitwa zbliżała się nieubłaganie. Nie mógł pomóc przyjaciołom w walce, ale mógł zrobić jedno. Wyjechać do kraju uzdrowicieli i zrobić wszystko, aby ponownie wstać. Musiał zdobyć uznanie króla i nakłonić go do wzięcia udziału w walce, ale aby to zrobić musiał odzyskać nadzieję na to, że jeszcze kiedyś ponownie stanie się sobą...
Sarah J. Maas od chwili, gdy przeczytałam kilka rozdziałów historii Celaeny Sardothien, należy do grona moich ulubionych pisarzy. Za każdym razem, gdy sięgam po powieść wychodzącą spod jej magicznego pióra, przenoszę się do fantastycznego, zapierającego dech w piersiach świata, który zawsze (bez najmniejszego wyjątku) skrada moje serce. Po twórczość tej pani sięgam z zamkniętymi oczami. Nie czytam opisów. Nie sprawdzam opinii. Dlaczego? Wiem, że historie stworzone przez Sarah J. Maas nigdy mnie nie zawiodą. ,,Wieża świtu" od pierwszych stron, całkowicie oderwała mnie od rzeczywistości. Wszystko przestało istnieć, a prawie 850 stron pochłonęłam w ciągu dwóch dni. Próbowałam dawkować sobie historię Chaola - przysięgam! Niestety, okazałam się zbyt słaba, aby móc się jej oprzeć. Co takiego mnie w niej zauroczyło? Dlaczego po przeczytaniu tej pozycji, przez kilkanaście dni, przeżywałam kaca książkowego i nie potrafiłam przemóc się, aby sięgnąć po inną książkę? Zapraszam do zapoznania się z dalszą częścią recenzji!
,,Trudno darzyć się nawzajem miłością, gdy wiesz, że pewnego dnia staniecie przeciwko sobie. Nie ma mowy o miłości, kiedy nie towarzyszy jej zaufanie."
Chaol Westfall i Nesryn Faliq wyruszają w podróż do starego i pięknego miasta Antica. Były kapitan Gwardii Królewskiej ma nadzieję, że któraś ze słynnych uzdrowicielek z Torre Cesme przywróci mu władzę w nogach. Uleczenie to jednak tylko część planu. Oto na tronie zasiada wszechpotężny kagan, którego Chaol ma za zadanie nakłonić do wzięcia udziału w wojnie.
Jednak to, co czeka Chaola i obecną kapitan Gwardii Królewskiej Nesryn, przekroczy ich najśmielsze oczekiwania. Kluczem do powodzenia misji może okazać się niepozorna uzdrowicielka Yrene i informacje, które bohaterowie zdobędą podczas pobytu w pałacu.
,,- Spodnie też? Wiedział, że powinien być uprzejmy i błagać ją o pomoc, a mimo to...
- Musiałbym chyba najpierw trochę wypić. - odparła Yerne i spojrzała na speszoną nieco Nesryn. - Przykro mi - rzekła, choć jad sączył się w jej głosie.
- Dlaczego jej to mówisz?
- Przypuszczam, że ostatnimi czasy miała pecha dzielić z Tobą łóżko."
Chaol Westfall nawet w najgorszych koszmarach nie potrafił wyobrazić sobie tego, co go spotkało. Nękany magicznymi mocami, potworami i śmiercią najbliższych, nigdy nie pomyślałby, że w czasie, w którym jego rodzina przygotowuje się do ostatecznej bitwy z najgorszym złem, on będziecie zmuszony odejść z linii frontu i zagrzebać się w wózku dla inwalidów, ponieważ jego kręgosłupa po ataku byłego króla Adarlanu, nie można naprawić. Dumny mężczyzna choć przybity, nie ma zamiaru się poddać. Wie, że na nic nie przyda się swojemu najlepszemu przyjacielowi w stanie, w którym się obecnie znajduje. Musi odzyskać dawną sprawność fizyczną, ale aby było to możliwe, były kapitan Gwardii Królewskiej zmuszony jest udać się do pradawnego miasta na obcym kontynencie, aby z pomocą uzdrowicieli z Anticy ponownie stanąć na nogi.
Uzdrowicielki ze słynnego Torre Cesme jako jedyną posiadają moc, mogącą go wyleczyć. Chaol wraz z Nesryn Faliq wyruszają na Południowy Kontynent, aby uzyskać pomoc od kobiet obdarzonych mocą pradawnej bogini oraz przekonać wszechpotężnego kagana, aby pomógł armii stworzonej przez Aelin i Doriana zwyciężyć raz na zawsze Valgów.
Chaol i Nesryn nie byli przygotowani na to, co zastało ich w Antice. Kagan i jego dziedzice nie są przychylnie planom przedstawionym przez wysłanników Adarlanu, a wizja pomocy szybko rozpływa się w dawnych marzeniach. Ponadto, jedyną nadzieję Chaola na wyzdrowienie jest pomoc Yrene - dziewczyny, która z jakiegoś powodu go nienawidzi. Czy uda mu się uzdrowić dawne rany w sercu uzdrowicieli? Jakie są szanse na to, aby Chaol stanął na nogi? Czy zbliżająca się wojna z Valgami skazana jest na porażkę?
,,- Wpatrywanie się w horyzont wcale nie przyspieszy podróży- mruknął, wtulony w jej szyję.- Dokuczanie żonie z tego powodu również nic nie da.
[...]
- A cóż innego pozostało mi do roboty podczas tej niekończącej się podróży? Dokuczanie ci to moja jedyna rozrywka, lady Westfall."
,,Wieża świtu" to pozycja, na którą czekałam wiele długich miesięcy. Choć przez większość czasu usychałam z tęsknoty za bohaterami ,,Szklanego tronu" i pragnęłam, jak najszybciej poznać historię Chaola Westfalla - postaci, którą najpierw pokochałam, później znienawidziłam, a następnie przypomniałam sobie, że jednak mimo niektórych momentów, moje zdradzieckie serce zawsze było lojalne temu irytującemu, ale jakże pięknemu mężczyźnie - to niekiedy miałam ochotę udusić panią Maas za to, że najpierw postanowiła wydać jego historię i kazała czekać mi tak długo na zakończenie niesamowitej serii ,,Szklany tron". Wszelkie moje złe myśli odeszły, gdy tylko książka wpadła w moje ręce. Zapierająca dech w piersiach, (przepraszam za słowo, ale nie mogę znaleźć bardziej oddającego niezwykłość historii Chaola) cholernie wzruszająca, piękna i magiczna, brutalna i delikatna zarazem. ,,Wieża świtu" skradła mi serce, obrobiła mnie ze wszystkich chęci do czytania innych powieści, zniszczyła spokój, z którym się za nią zabierałam i wrzuciła w sam środek mrocznej, tajemniczej burzy, w której czasie bałam się wypłynąć na powierzchnię, aby znów wrócić do realnego świata. W czasie walki Chaola z samym sobą, w trakcie jego żmudnego i niezwykle trudnego powrotu do zdrowia, w chwilach, gdy nienawiść uzdrowicielki noszącej imię Yrene powoli zmieniała się w akceptację, kilkakrotnie roniła łzy. Sarah J. Maas po raz kolejny udowodniła, że nie ma sobie równych. ,,Wieża świtu" to najlepsza powieść tego roku!
,,- Czy spełniasz się podczas zbliżeń? Chaol zacisnął zęby.
- To naprawdę ważne?
W jaki sposób doszła do tego, co łączyło go z Nesryn?
Yerne, miast odpowiadać, zapisała coś na swoim arkuszu.
- Co ty piszesz? - spytał ostro [...]
- Właśnie zapisałam odpowiedź na twoje pytanie. Wielkie "nie". - odpowiedziała i podkreśliła ostatnie słowo."
,,Wieża świtu" zabierze was w sam środek pięknego i niezwykle potężnego królestwa Południowego Kontynentu, do stolicy uzdrowicieli i władców, artystów i żołnierzy, czyli legendarnej Anticy - miejsca, gdzie wszystko jest możliwe, abyście mogli towarzyszyć Chaolowi Westfallowi w trudnej drodze do odzyskania sprawności fizycznej i prawdziwej naprawy jego serca. Ponadto wraz z tym zranionym, ale jakże pragnącym uzdrowienia mężczyzną i kapitan Nesryn Faliqwejdziecie w świat dworskich intryg, okrucieństwa kryjącego się w pięknych murach i prawdziwej dobroci kryjącej się pod postacią zła. Wciągająca do granic możliwości, cudowna w swej przebiegłości i niszcząca wszelkie przeszkody, które stają jej na drodze historia, o której nie będziecie potrafili zapomnieć, zabierze was tam w miejsce, gdzie przygotujecie się do ostatniej bitwy. Polecam!
Kerstin Gier powraca z nową książką!
Nowa powieść Kerstin Gier, autorki bestsellerowej „Trylogii Czasu” i „Silvera”. „Podniebny” ukaże się już 5 września.
Początek
Nory Roberts, amerykańskiej pisarki, autorki ponad 225 romansów, wielokrotnej zdobywczyni RITA Award i wielu innych nagród, nie trzeba przedstawiać. A recenzje książek z cyklu Oblicza śmierci, pisane pod pseudonimem J. D. Robb , futurystycznych romansów kryminalnych, pojawiały się kilkakrotnie na łamach Secretum.pl. Nora Roberts jest poniekąd gwarantem, lekkiej, ale nie infantylnej, przyjemnej i wciągającej lektury. Dlatego, gdy pojawił się Początek, tom pierwszy nowego cyklu Kroniki tej jedynej, z przykuwającą wzrok okładką, sięgnęłam po nią bez wahania, licząc na przyjemną odmianę w bądź co bądź, dość ciężkim kanonie moich lektur. A powieść swoim opisem zaintrygowała mnie, tym bardziej, że pisarka podjęła się nowej, jak dla siebie tematyki - postapokaliptycznej.
Akcja powieści rozpoczyna się w Dumfries w Szkocji, gdzie rodzina MacLeodów spotyka się, by uczcić koniec roku. Przypadkowe polowanie, rodzinne spotkanie wieńczące rok, zamienia się w ogólnoświatową pandemię. Tajemniczy wirus przyniesiony przez jednego z członków rodziny MacLeodów, przyczynia się do śmierci większości ludzkości. Ci, co nie ulegli chorobie muszą przetrwać w nowej rzeczywistości, w której grasują Najeźdźcy i Wojownicy Czystości, a pomiędzy zwykłymi śmiertelnikami zaczynają pojawiać się magiczne istoty, osoby obdarzone mocami, a także czarownicy. Świat musi, jak feniks z popiołów ponownie się odrodzić, a od ludzi zależy, w jakiej postaci.
Postapokalipsa, gdyby nie fakt, że traktuje o zagładzie, jest tematem romantycznym. Uwodzi, bowiem czytelnika swym czarem tworzenia świata na nowo, ma coś w sobie z robinsionady, a że współczesny świat odarty jest już z tajemnic, bo nawet jeśli nie stać nas na podróż w odległe krainy, to wystarczy włączyć Internet, Instagram, Google Earth i wszystko jest, powiedzmy, że na wyciągnięcie ręki. Nic nie pozostało do odkrycia, a zatem też nie ma miejsc, gdzie można by coś tworzyć na nowo. Dlatego też postapokalipsy są tak uwodzicielskie dla czytelników, a jak widać na przykładzie pani Roberts, również dla pisarzy.
A jak poradziła sobie pani od romansów i kryminałów ze zgładzeniem znakomitej większości ludzkości? No cóż, nie należy spodziewać się cudów. Jest to taka apokalipsa w wersji soft. Owszem pisarka opisuje od czasu do czasu okrucieństwa i bestialską naturę człowieka, ale wszystko wydaje się być złagodzone, powierzchowne i nie sięga głębiej. Bohaterowie są świadkami tragedii, brutalnych napaści, niesprawiedliwości, które dotykają ich również osobiście, a jednak relacje z ich przeżyć odbiera się, jak przesuwające się kadry z filmu, bez większej refleksji, ot, takie scenki rodzajowe akcentujące wynaturzenie ludzi. Poza tym zdecydowanie bardziej Nora Roberts skupia się na indywidualnych postaciach i ich perypetiach, niż nad samym światem i tym, co się z nim dzieje w trakcie pandemii. Fabuła Początku rozgrywa się dokładnie tak, jak spore gro książek tego gatunku; tajemnicza epidemia dziesiątkuje ludzkość, która popada w chaos i dzieli się na obozy DOBRA i ZŁA. Czytelnicy, którzy mają za sobą lekturę Bastionu Stephena Kinga mogliby rzec wręcz, że jest to skrócona, uproszczona i ubaśniowiona wersja, a nawet, że jest kalką powieści Kinga. Tworzenie się obozów DOBRA i ZŁA, dziwne moce, zakładanie nowego osiedla dla tych, co przetrwali, to wszystko już zostało napisane w Bastionie. Czym więc różni się Początek pod względem fabularnym od Bastionu? Po pierwsze proweniencją wirusa i magicznych mocy. U Kinga wirus “uciekł” z wojskowego laboratorium, a siły DOBRA i ZŁA mają raczej swe biblijne źródło, u Nory Roberts zarówno wirus, jak i siły nadnaturalne odwołują się do Tuatha Dé Danann.
Początek niestety rozczarowuje. Po pierwsze został najprawdopodobniej źle przetłumaczony, a z pewnością nie włożono odpowiedniej ilości czasu na prace redakcyjne. Czytałam książki Nory Roberts i nie pamiętam tak topornych dialogów, jakie niestety pojawiają się w tej pozycji. Pierwszą połowę książki czyta się z wielkim bólem, śledząc sztuczne rozmowy pomiędzy bohaterami. Możliwe, że autorka nie czuje się jeszcze zbyt pewnie w tym gatunku, ale jednak raczej skłaniam się ku teorii słabego tłumaczenia. Po drugie fabuła, która przewidywalna jest do bólu, a wielu będzie kojarzyła się po prostu z Bastionem.
Czy zatem warto sięgnąć po tę powieść? Jeżeli czytelnicy przymkną oko na niedoróbki redakcyjne i należą do tej grupy osób, która nie miała styczności z postapokalipsą lub twórczością Kinga, to jak najbardziej. Pomimo siermiężności dialogów można przywiązać się do bohaterów, a czar, jaki rzuca na czytelnika podróż ludzi, zdanych na własne siły, pomysłowość i zaradność w trudnych warunkach, zawsze uwodzi mocno. Jest również nadzieja, że mityczna tajemnica o dziecku, tej Jedynej, w następnych tomach pchnie fabułę na nowe tory i Nora Roberts wybije się na niepodległość literacką. Może z większym pietyzmem też Wydawnictwo przyłoży się w następnych tomach do tłumaczenia i redakcji, dzięki czemu większe grono czytelników będzie usatysfakcjonowane.