październik 29, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: czasu

poniedziałek, 23 grudzień 2024 20:15

Woskowa maska

 

To już trzeci, ostatni tom z serii o Leocharesie, greckim agencie, detektywie, wybrańcu bogów, jeśli chodzi o szczęście w unikaniu śmierci. I kłopoty we wszystkim innym.

Jeśli znacie Leocharesa, wiecie, że w zasadzie jego imię można oznaczać kłopoty. Małżeństwo praktycznie nie istnieje, pieniędzy z wyrobu biżuterii nie ma, a są za to długi i sprawa sądowa o pobicie. A jak już wiemy, jak nie ma pieniędzy, to i sprawa sądowa będzie przegrana i dług będzie rósł. Dlatego Leochares jedzie do Veii, by rozwikłać zagadkę zabójstwa tamtejszego króla. Przenosimy się więc blisko Rzymu. Przenosimy się również do czasów współczesnych, gdzie Inga Szczęsna prowadzi badania nad szczątkami tajemniczego mężczyzny, Greka. Nie trzeba być wielkim detektywem, by domyślić się, że chodzi o naszego głównego bohatera.

Miałam problem z tym podzieleniem czasu na tamten i ten. I nie chodzi o to, że coś było nie tak, zarówno życie Ingi, jak i Leocharesa jest w opisie autora naprawdę ciekawe. Jednak polubiłam Leo, świadomość, że „wtedy” jedzie rozwiązać sprawę, a „teraz” już go nie ma, bo zostały z niego tylko kości. Sprawiło to, że za każdym razem, gdy bóg śmierci już się cieszył na spotkanie z bohaterem, ja drżałam i zastanawiałam się, czy to naprawdę już. Nie było to za komfortowe, ale jednocześnie pierwszy raz tak się czułam. To było kompletnie nowe doświadczenie. W związku z tym podziałem rozwiązywałam niejako dwie sprawy, pierwszą razem z Leo, a drugą razem z Ingą i panią profesor, które chciały rozwiązać zagadkę tajemniczego mężczyzny. Bardzo podobało mi się to, że cokolwiek te dwie nie odkryły, było to ciut wcześniej lub ciut później potwierdzone na żywym jeszcze człowieku.

To nie był prosty tom, ze względu na to, że przywiązałam się do głównego bohatera i niby wiedziałam, że jak autor zapowiada, że to jego ostatnia sprawa, to pewnikiem Leo nie wywinie się śmierci, bo inaczej nadal tropiłby morderców. No ale jednak miałam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Zabieg ze współczesnością pozbawił mnie tej nadziei definitywnie. A jednak to była chyba najlepsza część o przygodach Leocharesa. I choć w drugim tomie porzuciłam domyślanie się, kto zabił i o co chodzi, tu nadrobiłam ze zdwojoną siłą.

Polecam cały cykl, choć najbardziej ostatni tom. Zauroczył mnie do tego stopnia, że chętnie wrócę do lektury całości. A może jeszcze coś mi umknęło i odkryję kolejne dno w tej fascynującej podróży w przeszłość?

Dział: Książki
sobota, 21 grudzień 2024 15:10

Ten, kogo kochasz, nie umiera

 

„Przeszłość łomocze we mnie jak drugie serce”. John Banville

Anna Platt atrakcyjnie wymieszała kilka wątków, naprzemiennie prowadziła ich ścieżkami, równocześnie ukazywała czytelnikowi punkty styczne. Początkowo wydawało się, że będzie to intryga jakich wiele, opierająca się na sprawdzonych schematach konstrukcji, a jednak im głębiej wchodziłam w powieść, tym bardziej przekonywałam się, że scenariusz zdarzeń należy do nietuzinkowych. Spodobała mi się oryginalna zabawa w umiejscawianie różnych scen na osi czasu, domyślanie się, kiedy prawda ukaże się z właściwej perspektywy przeszłości i teraźniejszości. Autorka zdecydowała się oddać prowadzenie narracji trójce bohaterów. Możliwość bliższego indywidualnego zapoznania się z osobowościami, przeżyciami, motywami i tajemnicami podnosiła walor przygody czytelniczej, chociaż nie ukrywam, że liczyłam na większą wnikliwość. Ciekawie poprowadzony aspekt kryminalny zaliczyłam do pozytywów książki. Odpowiadało mi, że w każdym wątku dominował nieco inny klimat obyczajowy. Czasem wydawało się, że za dużo przypadało w udziale incydentów na jedną postać, ale za jakiś czas okazywało się, że pisarka zgrabnie wszystko równoważyła.

Thriller atrakcyjnie trzymał napięcie, nie zapierał dech w piersi, ale z przyjemnością podążałam tropem prawdy. Bianca, młoda kobieta pracująca w wydawnictwie, niekoniecznie zdobyła sympatię, lecz rozumiałam, z czym się mierzyła i jak mocno musiała wejść w długie cienie rzucane przez los. Z kolei Shane konfrontował się z zewnętrznym mrokiem, ciężkimi sekretami skrywanymi przez bliskich przez wiele lat. Źródła strachu mężczyzny przenikały odbiorcę. Korzystnie wykreowany bohater. Najbardziej zżyłam się z Leną, pięćdziesięcioletnią wdową, poszukującą spełnienia w marzeniach, próbującą chwytać drugą szansę od losu. Zastanawiałam się, dlaczego Anna Platt tak wiele zrzuciła na jej barki, ale gdyby nie to, podejrzewałam, że kobieta nie wzbudziłaby tyle trwożnej niepewności i mieszanych odniesień.

Autorce udało się zręcznie poprowadzić rykoszetem i odrzutem. Starannie dopracowała obie części powieści od logicznej strony. „Ten, kogo kochasz, nie umiera” była przygodą czytelniczą, która za pośrednictwem życia bohaterów wnikała w aspekty przeznaczenia, wolnej woli, sumienia, skrytych dążeń i niezrealizowanych marzeń. Dostarczała przyjemności przy poznawaniu i składaniu wszystkiego w całość, zaskakiwała czasową grą, wypełniała odcienie żalu i tęsknoty, śmiało dotykała mrocznej natury człowieka, ale równocześnie pięknie poruszała się w miłości, nadziei i wyczekiwaniu.

Dział: Książki
poniedziałek, 02 grudzień 2024 12:35

Zapowiedź: Pamięć Światłości

Zwieńczenie monumentalnego cyklu fantasy, który pokochało ponad 40 milionów czytelników na świecie.

Dział: Patronaty
poniedziałek, 18 listopad 2024 13:11

Jonka, Jonek i Kleks. Wydanie jubileuszowe

Powrót do świata dziecięcej wyobraźni w wydaniu jubileuszowym

Jeśli wychowaliście się na komiksach ze „Świata Młodych” albo po prostu macie słabość do polskich klasyków, to jubileuszowe wydanie „Jonka, Jonka i Kleksa” jest jak wehikuł czasu. Pierwszy tom, wydany z okazji 50-lecia serii autorstwa Szarloty Pawela, zabiera nas w podróż do czasów, kiedy wyobraźnia nie znała granic. Przygody dwojga nastolatków i ich magicznego przyjaciela – Kleksa – wywoływały zachwyt u dzieci i dorosłych. Czy tak dzieje się i teraz?

„Jonka, Jonek i Kleks” to komiks, który w latach 70. i 80. był dla wielu dzieci ucieczką od codzienności. W jubileuszowym wydaniu Egmont zebrał w jednym tomie różnorodne historie. Począwszy od pierwszej czarno-białej opowieści z 1974 roku, aż po kolorowe klasyki takie jak „Porwanie księżniczki” czy „Kleks i złota rybka”. Każda z tych opowieści zachowuje swój urok i ciepło. Dla tych, którzy dorastali z przygodami Kleksa, to nostalgiczny powrót do świata marzeń. Dla młodszego pokolenia może być odkryciem, że polska kultura komiksowa miała swoje perełki na długo przed erą internetowych superbohaterów.

Nie można nie wspomnieć o samym Kleksie – duchu atramentowym. Wnosi on do każdej opowieści nutkę magii i surrealizmu. Jego pomysłowość i umiejętność przenoszenia bohaterów w niezwykłe miejsca były tym, co wyróżniało serię na tle innych. Dzięki niemu Jonka i Jonek przeżywają swoje niezwykłe. przygody. Odwiedzają krainy wyobraźni, gdzie wszystko jest możliwe.

Egmont zadbał, aby nowe wydanie było wyjątkowe. Twarda oprawa, wysokiej jakości papier i intensywne kolory ilustracji sprawiają, że album jest przyjemny w czytaniu i pięknie wygląda na półce. Poza tym zawiera liczne dodatki – od wstępu Adama Radonia po obszerne posłowie Macieja Jasińskiego. Dzięki temu czytelnicy mogą dowiedzieć się więcej o życiu i twórczości autora, a także o kulisach powstawania serii.

Choć komiks jako taki dostarcza wiele radości, to układ opowieści w albumie budzi czasami mieszane uczucia. Historie ułożono w sposób niechronologiczny, co może być nieco mylące – szczególnie dla nowych czytelników, którzy chcieliby śledzić ewolucję postaci i kreski. Dla niektórych będzie to okazja do porównań, dla innych – lekki zgrzyt.

„Jonka, Jonek i Kleks” w wydaniu jubileuszowym to piękny hołd dla autora i jego twórczości. Komiks przenosi czytelników do świata, gdzie wszystko jest możliwe. Granice wyobraźni są tylko pojęciem względnym. Choć wydanie mogłoby być bardziej przemyślane pod względem układu treści, to nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z prawdziwą perełką. Dla tych, którzy wychowali się na piśmie „Świat Młodych”, to powrót do czasów beztroski. Dla młodszych  natomiast wspaniała okazja, by poznać kawałek historii komiksowej. Polecam wszystkim, którzy mają ochotę zanurzyć się w świat przygód, humoru i nostalgii. Warto!

Dział: Komiksy
sobota, 26 październik 2024 20:17

Cząberek. Dom

Droga zwierząt do nowego domu potrafi być długa i kręta. Zwłaszcza gdy jest się czarnym kotem. 

Współczesny świat ma to do siebie, że często płaczemy bardziej nad losem zwierząt niż ludzi. Mimo to jednak zdarza się, że ktoś przywiąże psa do drzewa, utopii lub porzuci w kartonie kociaki. Taki właśnie los spotkał małego bohatera komiksu, który od małego musiał wychowywać się na ulicy i liczyło się dla niego jedynie przetrwanie. 

Zarys fabuły

Mały kotek został pozostawiony samemu sobie i zmuszony do życia na ulicy. Żywił się resztkami ze śmietnika lub tym, co udało mu się ukraść. Zaciekle walczył o swoje miejsce z innymi kotami. Do czasu aż nie został schwytany i zamknięty w schronisku, które okazało się nie takim złym miejscem. Było tam ciepło, sucho i miał pod dostatkiem jedzenia. Z przykrością jednak patrzył jak jego nowi przyjaciele znikają jeden po drugim, a on sam, nie zostaje adoptowany przez przez rzadną przychodzącą, ludzką rodzinę. 

Moja opinia i przemyślenia

„Cząberek” to wzruszający, ślicznie narysowany komiks o życiu z perspektywy porzuconego kota. Myślę, że to idealna lektura do wspólnego czytania, która wrażliwi dziecko na los porzuconych i zaniedbanych zwierząt. Może też być punktem wyjścia do odwiedzenia lokalnego schroniska i podarowania tam, tak potrzebnych zimą, starych kocy lub karmy dla zwierząt. Historia porusza głębsze kwestie związane z empatią, odpowiedzialnością i relacjami między ludźmi a zwierzętami. Narracja pokazuje, jak wielkie znaczenie ma każda decyzja podjęta przez człowieka w stosunku do bezbronnych istot, które często nie mają wpływu na swój los. 

Komiks nie ucieka od trudnych tematów, ale podchodzi do nich z czułością i zrozumieniem. Sceny, w których koci bohater obserwuje, jak jego schroniskowi towarzysze znajdują nowe domy, są poruszające i przypominają nam, jak wiele zwierząt czeka na swoją szansę na lepsze życie. Komiks przedstawia uniwersalną, ślicznie ukazaną historię o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie i o tym, jak ważne jest poczucia bezpieczeństwa — dla każdego, nie tylko dla ludzi. Uważam, że album stanowi doskonały materiał do rozmów z dziećmi na temat opieki nad zwierzętami. Uczy też szacunku i zrozumienia wobec tych, którzy nie potrafią mówić, ale równie mocno potrzebują wsparcia.

Na zakończenie 

Myślę, że taka lektura inspiruje do działania – do pomagania tym, którzy sami nie są w stanie zawalczyć o swoje miejsce na świecie. Może to być nie tylko adopcja, ale także inne formy pomocy. Jak chociażby wsparcie schronisk, wolontariat, czy nawet edukowanie innych o odpowiedzialnym podejściu do zwierząt. Podsumowując, „Cząberek” to piękna, ciepła opowieść, która może poruszyć serca całej rodziny, i przypomnieć nam, że każda istota zasługuje na miłość i troskę.

Dział: Komiksy
piątek, 22 październik 2021 14:31

Grzechy mojej siostry

 

„Grzechy mojej siostry” to powieść, która porusza trudne i bolesne tematy Znalazło się w niej miejsce na przemoc domową i traumy z dzieciństwa. Książka opowiada historię dwóch sióstr, Rity i Lili. Kobiety, teraz już dorosłe, próbują zmierzyć się z przeszłością, choć ta wciąż odbija się na ich obecnym życiu. Autorka wprowadza czytelnika w okrutny, pełen cierpienia świat. Czy jednak całkowicie obedrze go z nadziei? 

O czym jest książka?

Główne bohaterki, Rita i Lila, wychowywały się w patologicznym, wypełnionym przemocą domu. Ich dzieciństwo zostało naznaczone męską brutalnością i kobiecą słabością. Miało ogromny wpływ na ich dorosłe życie. Obie siostry próbowały ułożyć sobie życie osobiste, ale nie zdołały uciec przed powracającymi demonami przeszłości. Kiedy dorosłe już kobiety spotykają się ponownie, po latach milczenia, okazuje się, że obie utknęły w związkach z mężczyznami, którzy są dla nich źródłem bólu i cierpienia. Nie udało im się wyrwać z przeszłości. Mąż Lili znęca się nad nią fizycznie i psychicznie, a ona nie ma możliwości złożenia pozwu o rozwód. Jej mąż jest nietykalny. Kobieta prosi Ritę o pomoc w rozwiązaniu swojego problemu w najbardziej drastyczny sposób — chce, aby siostra pomogła jej zabić męża.

Z tej sytuacji wynika pytanie: jak daleko mogą się posunąć dwie kobiety, które zostały zniszczone przez przemoc? Czy Rita, będąca w trakcie własnej sprawy rozwodowej, pomoże swojej siostrze, nawet jeśli oznaczałoby to morderstwo? Książka pełna jest dylematów moralnych i trudnych wyborów. Pokazuje do czego zdolna jest naprawdę zdesperowana kobieta.

Moja opinia i przemyślenia

„Grzechy mojej siostry” to powieść o wielkim potencjale. Muszę jednak przyznać, że niestety pisarka nie do końca go wykorzystuje. Autorka podejmuje ważne tematy związane z przemocą domową, a to z pewnością zasługuje na uznanie. Jednak sposób, w jaki zostały one przedstawione, momentami pozostawia wiele do życzenia. Fabuła, choć z początku intrygująca, szybko staje się przewidywalna. Zamiast napięcia, które mogłoby narastać w miarę rozwoju historii, otrzymujemy liczne powtórzenia i ckliwe momenty. W tego typu powieści jest to naprawdę męczące. Zakończenie, które zajmuje dużą część książki, niestety nie przynosi satysfakcji. Jest przewidywalne i pozbawione elementu zaskoczenia. To niestety osłabia ogólny wydźwięk powieści.

Jednym z największych problemów książki jest brak dynamiki w narracji. Chociaż temat przemocy i rodzinnych dramatów jest wystarczająco silny, by przyciągnąć uwagę, to jednak sposób jego przedstawienia nie daje rady emocjonalnie zaangażować czytelnika. Dialogi, momentami przypominają sceny z telenoweli. Powtórzenia tych samych wątków i myśli bohaterów sprawiają, że książka traci tempo. Pojawiają się niechciane dłużyzny. Jestem tym naprawdę zawiedziona.  

Dodatkowo w powieści brakuje głębszej analizy psychologicznej postaci. Zarówno Rita, jak i Lila, mimo że mają wiele wspólnych doświadczeń, wydają się przedstawione bardzo powierzchownie. Ich relacja praktycznie nie istnieje, poza samym stwierdzeniem, że gdzieś tam sobie jesc. Motywy ich działań nie zawsze są jasne, a niektóre kluczowe decyzje są podejmowane bez większej refleksji. Bardzo żałuję, że tak się stało, bo samą tematykę książki uważam za ważną i zdecydowanie potrzebną. 

Podsumowanie

„Grzechy mojej siostry” to książka, która porusza ważne i trudne tematy, jednak to by było na tyle. Postacie są płytkie, a w treści pojawia się wiele dłużyzn. Sama fabuła jest przewidywalna i dość nijaka. Przykro mi, ale po prostu nie potrafię polecić tego tytułu. Moim zdaniem nie warto tracić na niego czasu. 

 

Dział: Książki
sobota, 19 październik 2024 09:04

Uśpieni i martwi

 

Wstawanie skoro świt ma swój urok; człowiek czuje się wtedy tak, jak gdyby był sam na tym świecie. Nie ma nic prócz niego i otaczającej go natury. Ta przeprawa przez jezioro miała być tym przyjemniejsza, że samotna. Zmieniła się jednak w koszmar, gdy płynąca dziewczyna natrafiła na ciało.

Wezwany do zmarłego detektyw Peter Porteous ma nie lada zagwozdkę. Ciało zostało przywiązane do obciążającej je kotwicy, co od razu wskazuje na udział osób trzecich. Czas spędzony w wodzie sprawił, że zmarły jest nie do rozpoznania. Pierwszym krokiem detektywa jest więc ustalenie jego tożsamości; szkopuł w tym, że policja od dłuższego czasu nie miała zgłoszeń dotyczących zaginięć. Musi więc cofnąć się kilka lat wstecz. Okazuje się, że zaginionych jest kilku – żaden z nich jednak nie pasuje do ich NN. Do czasu, aż w aktach odnajduje sprawę Michaela Greya. Co niezwykle intrygujące, jego zaginięcie zostało zgłoszone dopiero cztery lata po śmierci jego przybranych rodziców.

Detektyw Porteous ma problem, by ustalić jakiekolwiek szczegóły odnośnie do denata. Nie tylko dlatego, że większość świadków z tamtego okresu zasłania się niepamięcią lub nie żyje. W grę również wchodzi to, że Michael nie dzielił się prawdziwymi informacjami o swoim życiu bądź nieco je upiększał. Jedyna nadzieja w funkcjonariuszce służby więziennej, Hannie Morton, byłej dziewczynie ofiary. Być może to właśnie ona widziała go jako ostatnia, ale czy miała motyw, by skrzywdzić chłopaka?

To moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Ann Cleeves, byłam więc ciekawa, jak potoczy się ta historia. Szczególnie że opis od wydawcy wydawał się bardzo ciekawy. Autorka ma na swoim koncie całkiem sporo innych pozycji, co dowodzi, że jej twórczość musi mieć czytelników. Poza tym, jak wiadomo, zawsze warto mieć grupę „swoich pewnych” autorów, po których książki można sięgać z pewnością, że czeka na nas kawał dobrej historii. Czy tak było w tym przypadku?

Chyba znaczna część z nas boi się zapomnienia; tego, że nasze istnienie zginie gdzieś w tłumie innych i nikt nie zauważy, gdyby coś było nie tak. W tej historii chyba najbardziej uderzający jest fakt, iż nikt nie zgłosił zaginięcia Michaela Greya aż przez cztery długie lata. Oczywiście, ogromny wpływ miał na to charakter chłopaka – wszyscy po prostu uznali, że bez zbędnych pożegnań wyruszył przed siebie, by kreować swoją przyszłość. Hannie Morton, jego byłej dziewczynie, przez chwilę nawet wydawało się, że zna go lepiej niż pozostali. Zdarzały się sytuacje, w których mniej lub bardziej przypadkowo dzielił się z nią prawdą o swojej przeszłości. Jak się okazuje, nawet to było za mało. Nie zmienia to faktu, że kobieta szybko zostaje umieszczona na celowniku detektywa Porteous’a.

Czy ta historia była porywająca? Nie do końca. Początek był dobry, obiecywał wręcz „jazdę bez trzymanki”, jednak środek sprawił, że całość nieco zwolniła. Dużo tutaj cofania się do przeszłości, co nie dziwi ze względu na fakt, że Michael Grey zaginął tak dawno temu i to była jedyna opcja, by zdobyć jakiekolwiek, niezbędne do śledztwa informacje. Dopiero im bardziej zbliżałam się do zakończenia, tym cała sprawa nabierała rumieńców. Jak wspomniałam wcześniej, nie było to porywające śledztwo, aczkolwiek uznałabym je za nieco smutne i skłaniające do refleksji. Nie określę też „Uśpionych i martwych” jako złą książkę, gdyż taka nie była. Po prostu brakło jej tego „czegoś”, co nie pozwoliłoby mi się od niej oderwać. Niemniej jednak będę śledzić dalszą twórczość autorki, myślę, że być może w jej pozostałych utworach tkwi coś, co mogłoby mnie przekonać do niej na sto procent.

Czy polecam? Czemu nie. „Uśpieni i martwi” to lektura dobra na wieczorny relaks z książką, jednak myślę, że może zaginąć w tłumie pozostałych thrillerów. Pomysł na fabułę był bardzo ciekawy, jednak chyba jego potencjał nie został w pełni wykorzystany.

Dział: Książki
niedziela, 06 październik 2024 05:51

Hildur

„Wiedziała, że zbliża się coś strasznego, ale nie potrafiła umieścić tego na mapie ani na osi czasu”.

Szybko wciągnęłam się w „Hildur”, kryminał osadzony w islandzkim klimacie, z wyjątkowo ciekawą paletą postaci i intrygującą zagadką detektywistyczną. Z przygody czytelniczej czerpałam w dwóch interesujących aspektach, pierwszym związanym z dociekaniem prawdy o serii zabójstw, drugim krążącym wokół nordyckiej historii, mitologii i codziennego życia. Sätu Ramö zgrabnie przeplatała w fabule ciekawostki islandzkie ze scenariuszem prowadzenia śledztwa. Spokojny rozległy obszar przez dekady wolny od strony ciężkich przestępstw nagle w przyspieszonym tempie wpadł w pułapkę działalności mordercy. Pomysł na główny kryminalny wątek nie zaliczyłam do złożonych, opierał się na prostych zasadach, ale został frapująco wzbogacony chwilowym sięgnięciem atrakcyjnie otwierającym powieść do połowy szesnastego wieku, aby ukazać, jak doszło do znaczącego spotkania, a także do wydarzeń z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku, kiedy w osobliwych okolicznościach zaginęły dwie dziewczynki. Przez dwadzieścia pięć lat nie udało się znaleźć odpowiedzi, co stało się z siostrami, czy pochłonęła je surowa islandzka zimowa aura, a może ktoś przyczynił się do ich przepadnięcia w drodze ze szkoły.

Hildur, starsza siostra Björk i Rósy przez ćwierć wieku żyła z brzemieniem tragicznego rodowego dziedzictwa, wzmocnionego specyficznym darem wieszczenia. Jako oficer śledcza islandzkiej policji starała się dotrzeć do jakichkolwiek informacji o młodszych siostrach, lecz wszystko oplatała głęboka tajemnica, nawet dla najbliższych członków lokalnej społeczności. Trudno było podchwycić cokolwiek, co by pomogło w rozgryzieniu zagadki. Autorka wprowadziła do fabuły sympatyczną postać Jakoba, policjanta z Finlandii, który przyjechał na Islandię w ramach pracowniczej wymiany. Mężczyzna z życiowymi problemami i niespotykaną dla tej płci pasją robienia na drutach wniósł do scenariusza zdarzeń sporo pozytywnych elementów.

Zasadniczo, Sätu Ramö bardzo dobrze poradziła sobie z wykreowaniem wyrazistych i przekonujących postaci. Udanie zrównoważyła naświetlanie ich życia zawodowego i prywatnego. Kryminał przykuwał uwagę, seria morderstw i zaginięć z dwa tysiące dziewiętnastego roku długo stanowiła niezwykłą i dziwaczną zagadkę, chętnie wchodziłam w kolejne rozdziały. Dobrze czułam się w islandzkiej oprawie, dużo dowiedziałam się o wyspie, zwłaszcza o przeplatanych górami i dolinami Fiordach Zachodnich, gdzie umiejscowiona była większość akcji. Finałowa odsłona pozostawiła z uczuciem satysfakcji czytelniczej, zatem entuzjastycznie podejdę do poznania drugiego tomu serii.

Dział: Książki
niedziela, 06 październik 2024 05:46

Zło w ciemności

„Sytuacje kryzysowe zmuszają ludzi do pokazania prawdziwej wersji swojego ja”.

Alex Kava równolegle prowadzi dwie serie, jedną poświęca zawodowej profilerce Maggie O’Dell, drugą opiekunowi psów poszukujących Ryderowi Creedowi. Lubię w nie wkraczać, ponieważ bohaterowie przenikają do sąsiednich serii, zatem łatwo śledzić ich zazębiające się losy. Mam okazję zajrzeć w śledztwa przeprowadzane przez agentkę FBI i próby odnalezienia zaginionych. Alex Kava ciekawie rozwija wątki, w ósmym tomie intrygująco poddaje je rozgałęzieniom, dzięki czemu fabuła wydaje się bardziej złożona niż w poprzednich odsłonach. Do tego dochodzą różne regiony miejsca akcji.

Odwiedzam Waszyngton, w którym grasuje seryjny morderca bezdomnych, od dłuższego czasu skutecznie zacierający za sobą ślady przemocy. Przyglądam się temu, co dzieje się na Florydzie, jak przebiega poszukiwanie nastolatka, wydaje się na pierwszy rzut oka, że uciekł z domu. Jak to zwykle bywa u tej autorki, za pośrednictwem różnych bohaterów porusza alarmujące problemy społeczne. W najnowszej odsłonie koncentruje się na szeroko rozumianej bezdomności, wplata scenariusze życia sympatycznego staruszka z pieskiem i kobiety o imponującej przeszłości. Dużo uwagi poświęca naświetleniu tragicznej sytuacji psów tropiących służących w Afganistanie a porzuconych przez amerykański rząd. Scenariusz atrakcyjnie rozwija się, kilka mocnych scen, sporo emocji, jednakże nie należy do skomplikowanych lub mocno trzymających w napięciu.

Jak wszystkie książki Alex Kavy, tak i „Zło w ciemności” nie zaliczam do wybitnych, ale cechuje się lekkością narracji i sympatycznym spojrzeniem na główną postać. Spotkanie czytelnicze przebiega zgrabnie i szybko. Zdarzają się drobne powtórzenia informacji, tak jakby autorka nie decydowała się na przeczytanie całości po napisaniu, lecz pozostawała na etapie czasowych przerw w konstruowaniu kolejnych rozdziałów. „Zło w ciemności” nie zapisuje się długo w pamięci, fabuła podobna do innych, jednakże aspekt z psami służącymi w Afganistanie jest dla mnie nowością, chętnie doczytam więcej na ten temat. Propozycja czytelnicza na luźniejszy wieczór, wejście na chwilę w intrygujące zagadki kryminalne podszyte elementami sensacji. Mimo mniejszej niż zwykle wagi czytelniczej jestem przychylna serii, komfortowo się w niej czuję, z uśmiechem wyczekuję kolejnej odsłony.

Dział: Książki
poniedziałek, 23 wrzesień 2024 11:10

Masters of Death

 

Sprzedaż domu czy mieszkania to często trudne zadanie; agent nieruchomości musi posiadać odpowiedni talent do przedstawienia nieruchomości w taki sposób, by skłonić potencjalnych kupców do zakupu. Viola Marek posiada nie tylko ów tajemniczy talent, lecz również urok osobisty. I przede wszystkim potrafi przedstawić dany obiekt tak, by każdy zapałał do niego miłością. No, chyba że dom jest nawiedzony. I w dodatku wciąż mieszka w nim jego zmarły właściciel. Wtedy sprawy nieco się... komplikują. Inny agent nieruchomości pewnie szybko by się wycofał, jednak nie Viola. Po pierwsze, nie ma dla niej rzeczy niemożliwych, a po drugie sama jest wampirzycą, więc duchy i inne potwory nie są jej straszne. Ma sprzedać dom, więc go sprzeda. Choćby miała przeprowadzić egzorcyzm!

Aby pozbyć się niechcianego lokatora, Viola postanawia podjąć współpracę z niejakim Foxem D' Morą, podającym się za medium. No właśnie – podającym. Bo większość nieumarłych wie, że Fox najzwyczajniej w świecie swoich klientów okłamuje, a posiadanie jakichkolwiek informacji o bliskich zmarłych petentów posiada od swojego ojca chrzestnego, Śmierci. Później tylko odrobinkę je przerabia tak, aby wilk był syty i owca cała.
Robota sama się jednak nie zrobi i tak do nawiedzonego domu wchodzi cała grupa istot, o których nie śniło się żadnemu człowiekowi. Viola Marek nie zdaje sobie jednak jeszcze sprawy z tego, jak bardzo skomplikują się pewne sprawy i tak, zamiast wysłać ducha w Zaświaty, sami trafią do Gry. Gry dla Nieśmiertelnych, w której stawką jest wszystko.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest po prostu PRZEPIĘKNE wydanie. Twarda oprawa, złocone litery w tytule i wzór czaszek na brzegach kartek to zestaw idealny. Naprawdę można zakochać się od pierwszego wejrzenia. Jak jednak wszystkim wiadomo, wygląd to nie wszystko – byłam ciekawa, czy wnętrze również mnie w sobie rozkocha. I muszę Wam powiedzieć, że po raz pierwszy od bardzo dawna bez zastanowienia wystawiłam książce wysoką notę.

W „Masters of Death” znalazłam wszystko to, czego szukam w lekturach. Po pierwsze, grupę przeróżnych postaci (i to nie tylko pod względem charakteru). Mamy tutaj m.in. demonicę, anielicę, żniwiarza czy wspomnianego już ducha. I oczywiście samą Śmierć. Blake stworzyła swoich bohaterów tak dobrze, że zaciera się różnica międzygatunkowa. Jest zabawnie, często bohaterowie raczą siebie nawzajem sporą dawką czarnego humoru czy sarkazmu, choć nie powiem, by nie było tu również miejsca na powagę sytuacyjną. Wszystko idealnie się ze sobą zgrywa, tak, że chyba znaczna część czytelników będzie zadowolona. Nawet przez wzgląd na obecność Kostuchy w tej historii można by zakładać, że książka będzie trochę poważna, ale... nie. Jest bardzo ludzka, co widać nawet po tym, że po śmierci pewnej pary zajęła się ich dzieckiem. I wciąż ma do Foxa sentyment, mimo że niejednokrotnie „dzieciak” niesamowicie ją/jego irytuje.

Historia rozpoczyna się od prób dogadania z duchem mieszkającym w domostwie, które próbuje sprzedać Viola Marek, a kończy udziałem całej ekipy różnorodnych istot w Grze Nieśmiertelnych. Wydawałoby się, że skoro bohaterowie już nie żyją (prócz Foxa), to nie mają niczego do stracenia. Prawda jest jednak zupełnie inna. Nie każdy zostaje do rozgrywki dopuszczony, choć wielu chciałoby zmierzyć się z samą Śmiercią. Stawka jest wysoka, ale i nagroda niczego sobie. Nasi bohaterowie zostali w to wszystko wciągnięci wbrew swej woli, gdyż... znalazł się ktoś, kto uwięził Śmierć. A Fox D' Mora nie spocznie, póki nie uwolni bytu, któremu zawdzięcza tak wiele.

Chociaż ta pozycja do cienkich nie należy, to rozdziały uciekają zdecydowanie za szybko. Non stop coś się dzieje, także w sferze obyczajowej. Bo Nieumarli kochają zupełnie tak samo, jak my, ludzie. Przy czym ich uczucie może trwać o wiele, wiele dłużej. A często może też być o wiele bardziej intensywne.

Podsumowując, „Masters of Death” to idealne literackie rozwiązanie dla tych, którzy lubią, gdy w książkach pierwsze skrzypce grają istoty nadnaturalne. Nastawcie się na spore pokłady sarkazmu, niebanalne teksty, ale i całą plejadę emocji. Myślę, że nie będziecie zawiedzeni. Polecam z całego serca, już dawno nie spędziłam tak przyjemnego czasu z lekturą!

Dział: Książki