Rezultaty wyszukiwania dla: czasu
Martwy ptak
Uwielbiam kryminały, thrillery i chociaż zazwyczaj sięgałam po zagranicznych autorów, to ostatnio postanowiłam dać szansę również polskim pisarzom. Kiedy zobaczyłam zapowiedź książki Macieja Kaźmierczaka “Martwy ptak” wiedziałam, że muszę ją przeczytać. W oko od razu wpadła mi okładka, na której przedstawiony jest powieszony na nitce nasz tytułowy martwy ptak, który jest motywem przewodnim lektury.
Na obrzeżach Łodzi w małym domku znalezione zostają zwłoki starszego małżeństwa. Ciała są pokaleczone, dłonie pozbawione palców, co ewidentnie wskazuje, że nie było to śmierć naturalna. Ponadto, w ich ustach morderca zostawił martwe ptaki. Sprawą zajmują się komisarz Krycz i podkomisarz Szolc. Niestety nie jest to jedyna taka zbrodnia, w Łodzi odnalezione zostaje kolejne ciało z tymi samymi znakami szczególnymi i wszystko wskazuje na to, że stoi za tym seryjny morderca.
Główną bohaterką książki jest Laura Wójcik, studentka ASP, która uwielbia rysować martwe ptaki. Potrafi usiąść na chodniku, wyciągnąć notes i przelać na papier widok truchła zwierzęcia, aby uczcić jego pamięć. Jej pasja jest makabryczna, ale jednak są osoby, którym się to podoba. Kiedy artystka dowiaduje się o strasznych zbrodniach w Łodzi, ma zamiar odtworzyć obraz tego, co tam zaszło. Laura wkrótce po tym otrzymuje propozycję współpracy z jednym z ogólnopolskich tygodników, coraz więcej osób dostrzega jej pracę i talent, otrzymuje nowe zlecenia. Niestety, do czasu, kiedy jej obrazy zaczynają przedstawiać zbrodnie, które dopiero mają zostać odkryte... Czy Laura ma coś wspólnego z popełnianymi morderstwami?
Fabuła książki jest bardzo ciekawa, intrygująca i zaskakująca. Nie brakuje w niej zwrotów akcji i makabrycznych scen. Niektóre opisy zbrodni czy miejsc zdarzeń są obrzydliwe i mogą zniechęcać do dalszego czytania, jednak mnie to nie przeszkadza. Autor świetnie buduje mroczny klimat, momentami ciarki przechodzą po plecach, co oczywiście uważam za duży plus. Bohaterowie są dobrze skreowani, poznajemy ich od strony prywatnej, dzięki czemu łatwiej można zrozumieć ich myśli, uczucia. Podczas lektury ciężko oderwać się od powieści, często powtarzałam sobie, że jeszcze tylko jedna strona i odkładam, jednak nigdy na jednej się nie kończyło. Czytając, miałam wrażenie, jakbym była tam razem z bohaterami i przeżywała to samo, co oni. Książka jest idealna dla osób szukających dobrego, mocnego kryminału, którego akcja rozgrywa się gdzieś blisko nas, na ulicach polskiego miasta. Jedyne, do czego mogę się doczepić, to zakończenie, jest jakieś dziwne, ale skoro autor postanowił tak, a nie inaczej, to mi nic do tego.
“Martwy ptak” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Macieja Kaźmierczaka, ale wiem, że nie ostatnie. Z niecierpliwością czekam na kolejne książki autora i mam nadzieję, że będą one w podobnym klimacie.
Moonfall w polskich kinach od 4 lutego!
Nowy film ROLANDA EMMERICHA twórcy takich superprodukcji jak „DZIEŃ NIEPODLEGŁOŚCI”, „2012”, „POJUTRZE”, „GWIEZDNE WROTA”.
Znakomita obsada, epicki rozmach i wbijające w fotel efekty specjalne w produkcji łączącej walory kina katastroficznego i science fiction.
Widowisko science fiction o trójce astronautów, która wyrusza w kosmos, by powstrzymać zbliżającą się zagładę Ziemi i odkryć prawdziwą naturę Księżyca.
Gwiazdorska obsada – Halle Berry, laureatka Oscara („Czekając na wyrok”, „John Wick 3”, „Śmierć nadejdzie jutro”, „X-Men”), Patrick Wilson („Obecność”, „Jack Strong”, „Aquaman”), Donald Sutherland („Igrzyska śmierci: Kosogłos.”, „MASH”, „Ad Astra”), Michael Peña („American Hustle”, „Ant-Man”, „Bogowie ulicy”), John Bradley („Gra o tron”), Carolina Bartczak („X-Man. Apocalypse”).
Przeklęte przedmioty
Zawsze, gdy jesteśmy pewni, że coś odłożyliśmy w znajome miejsce, a nie możemy później znaleźć, śmiejemy się i mówimy: "złośliwość rzeczy martwych". Podobnie, gdy jakiś przedmiot zdecydowanie nie chce z nami współpracować i co rusz wypada nam z rąk. Bierzemy to za fragment naszej codzienności, zwykły przypadek- ot, tak już bywa. W ogóle nie bierzemy pod uwagę możliwości, że notorycznie spadająca z półki w dziecięcym pokoju lalka może mieć na ten temat własne zdanie... że łypiąc na nas szklanym okiem czeka, by pokazać, na co ją stać.
Wszystko, co nadnaturalne, od setek lat nas fascynuje. Choć z biegiem czasu, ludzkość większość rzeczy zaczęła tłumaczyć poprzez naukę, to w pewnych grupach owa wiara "w coś więcej" pozostała do dziś. I choć większość z nas, skupiłaby swoją uwagę wyłącznie na pozaziemskich istotach, to należy pamiętać, że to, co niewidoczne dla oka może skryć się w całkowicie materialnej rzeczy. J. W. Ocker postanawia przybliżyć nam przedmioty, które od lat uważane są za przeklęte; stoją spokojnie na półkach w muzeum, kryją się w prywatnych kolekcjach nietuzinkowych kolekcjonerów, a czasem dziwnym zbiegiem okoliczności z garażowej wyprzedaży trafiają wprost w ramiona nowych właścicieli...
Strzeżcie się. Nigdy nie wiadomo, na co traficie następnym razem. I czy ta rzecz będzie chciała Was opuścić...
Jak ja uwielbiam czytać tego typu książki! Moja ciekawość świata ogranicza się do czytania o dawnych wiarach, dziwnych istotach i co za tym idzie przedmiotach, które w jakiś sposób zostały przez nie opętane. To tematyka, która chyba nigdy mi się nie znudzi— literacki sposób na odkrywanie rzeczy, których nie doświadcza się w życiu codziennym (i bardzo dobrze). Nic więc dziwnego, że na wieść o wydaniu "Przeklętych przedmiotów" od razu zapragnęłam mieć tę lekturę. I powiem szczerze, że owa pozycja w jakimś stopniu nakarmiła moją ciekawość, choć uważam, że mogło być nieco lepiej.
Pierwsze, co rzuca się w oczy to oczywiście okładka. To jak obietnica, że wnętrze będzie równie bogate. I poniekąd tak jest; czytelnika już od pierwszej historii uderza bogactwo zdobień kolejnych stron, jak również liczne ilustracje następujących po sobie opowieści. Jednak nie tylko na wyglądzie opiera się fenomen tej książki- najistotniejsze są zawarte w niej historie, czekające tylko na odkrycie przez czytelnika.
Autor prowadzi nas przez różne wieki, do oddalonych od siebie krain, a czasem na pobliskie podwórko. Nie kategoryzuje, lecz stara się nam dokładnie przybliżyć każdy przedmiot, który w jakiś sposób zwrócił jego uwagę. I tak możemy poczytać m.in. o pechowej mumii, mającej ponoć wpływ na zatonięcie Titanica czy pierścieniu Silvianusa. Akurat związane z pozornie niegroźną ozdóbką wydarzenia zainspirowały Tolkiena do stworzenia "Władcy Pierścieni", o czym nie wiedziałam i uznaję za szalenie ciekawy fakt. Oczywiście najbardziej zapadły mi w pamięć rozdziały poświęcone rzeczom znanym mi z literatury bądź filmu. Mowa tu o skrzynce dybuka, znanej nam już z horroru "Kroniki opętania"- choć oglądając, zarejestrowałam fakt, iż historia oparta jest na faktach, to czytając o niej w "Przeklętych przedmiotach" byłam zdziwiona, acz jednocześnie jeszcze bardziej zaintrygowana. To tylko dowód na to, iż należy uważać na rzeczy dostępne w przydomowej wyprzedaży. Drugą taką rzeczą była chyba najpopularniejsza obok Barbie... lalka Annabelle. O niej akurat możemy zarówno poczytać w książkach o Edzie i Lorraine Warren, jak i obejrzeć w serii filmów pt. "Obecność", choć prawdziwa lalka różniła się wyglądem od tej filmowej. Cóż, drobiazgi. Niemniej jednak przyjemnym uczuciem było zgłębienie tajemnic przedmiotów, które w jakimś stopniu były mi już znane. Uznaję to za cenną lekcję.
Zakładam, że w odmętach internetu prawdopodobnie odnaleźlibyście część z tych informacji. Na pewno bazując na literackim dziecku pana Ockera, nie napisalibyście odkrywczej pracy naukowej. Mimo tego uważam, że ta pozycja ma w sobie na tyle wiele ciekawych faktów, że spokojnie może pomóc nam w delikatnym poszerzeniu wiedzy o przeklętych przedmiotach. I przede wszystkim służy dobrej zabawie. Czy dasz się prosić... ?
Zapowiedź: Korona mieczy. Koło czasu. Tom 7
Porównywany do "Władcy Pierścieni" monumentalny cykl fantasy, który pokochało ponad 40 milionów czytelników na całym świecie.
Mroki gromadzą się nad światem. Wprawdzie nigdy nie był on doskonały, ale Czarny po przebudzeniu zmieni go w piekło. Zło próbują powstrzymać władające magicznymi mocami Aes Sedai, dbające, by magii nie używano do niegodziwych celów; są jednak zbyt słabe wobec sił sprzymierzeńców ciemności.
Milczący zamek
Wspaniałe, wielkie, wiekowe posiadłości skrywają wiele – lata smutku, uśmiechu i zmartwień. Grube mury widziały niejedną śmierć, złamane serce czy narodziny nowego życia. Wielokrotnie odwiedzałam stare zamki czy pałace, a gdy przekraczałam ich próg, czułam te wszystkie minione życia i chwile byłych mieszkańców. Zamki skrywają wiele tajemnic – tych bardziej, jak i mniej przerażających. Tak samo, jak w najnowszej powieści Kate Morton „Milczący zamek".
Na scenie, którą z taką sumiennością zbudowała Kate Morton, przewija się wielu bohaterów. Niektórzy występują i w przeszłości, kiedy całe życie było przed nimi, a w głowie mieli dużo planów i marzeń. Wiele z nich pojawia się w czasie teraźniejszym, gdy przeżyli swoje najlepsze lata, a przed nimi jawi się schyłek życia. Z jednej strony mamy trzy siostry – Percy, Spahy oraz Juniper Blythe. Dziedziczki spuścizny swojego ojca, Raymonda, znakomitego autora fenomenalnej książki „Człowiek z błota". Starsze panie przez lata broniły swojej prywatności, odgradzając się od świata zewnętrznego. Najmłodsza z nich, Juniper, wymagała specjalnej opieki, bo po strasznych wydarzeniach dopadły ją demony, które prześladowały również jej ojca. Z drugiej strony mamy Edith i jej matkę, Meredith. Ta druga, podczas wojny, została ewakuowana na wieś i osadzona w posiadłości sióstr.
Co je łączy? Jeden list, zaadresowany przez Juniper Blythe, która matka głównej bohaterki otrzymała. Edith wiedziona ciekawością wyrusza do posiadłości sióstr i nie zdradzając, kim jest, postanawia zwiedzić Mildehurst. Edie uwielbiała w dzieciństwie „Człowieka z błota". Bohaterka, wiedziona ciekawością, czuje, że zamek Mildehurs skrywa wiele tajemnic, a matka nie zdradziła jej wszystkiego. Zaczyna szukać i zagłębiać się w świat, który już odszedł, a gdy otrzymuje zlecenie, aby napisać oficjalny wstęp do wznowienia powieści „Człowieka z błota", jest jeszcze bardziej zaintrygowana.
„Milczący zamek" to książka, z której aż bije tajemniczość, sekrety przeszłości i pewien mrok. Autorka skutecznie oplata wokół czytelnika słowa, powodując, że z ciekawością zagłębiamy się w treść. Nie wszystkie informacje zostają podane na tacy. Morton przeplata przeszłość z teraźniejszością, skacząc po linii czasu, przez co w głowie czytelnika, układa się obraz niepełny, a poszczególne puzzle układanki, dopiero w trakcie czytania, wskakują na swoje miejsce. Chociaż to teraźniejszość, z Edie, jest główną linią czasową, to o wiele ciekawsze okazały się te rozdziały, w których mogłam poznać przeszłość.
Powieść Kate Morton zaliczana jest do Serii Butikowej i nie można nie powiedzieć o tym, jak pięknie została wydana. Twarda oprawa, dobry jakościowo papier i obwoluta sprawiają, że książka rewelacyjnie prezentuje się na półce. Już od pierwszych stron widać, że autorka ma bardzo bogate słownictwo. W „Milczącym zamku" znajdziemy wiele myśli bohaterki, przez co powieść staje się niejednokrotnie rozwleczona, a akcja zwalnia swoje tempo. Można odnaleźć w tym urok, bo cała książka napisana jest niezwykle pięknym językiem, a każda strona to istna rozkosz dla czytelnika, a jednak niektórzy mogą poczuć się zawiedzeni. Jak wspomniałam, tempo akcji niejednokrotnie zwalnia, ciekawe wydarzenia, które coś odsłaniają, poprzedzone są przemyśleniami bohaterki i momentami, w których nic się nie dzieje. Mnie również to czasami przeszkadzało, ale mogłam odnaleźć w tym urok. „Milczący zamek" na pewno spodoba się fanom powieści klasycznych, pisanych przez Bronte czy Austen.
Są książki, które pochłaniamy w ciągu jednego czy dwóch wieczorów, a są i takie, które towarzyszą nam przez długi czas. Do tych drugich zalicza się „Milczący zamek", który może nie spodoba się wszystkim, ale miłośnicy spokojnej, pięknej literatury, odnajdą w niej coś dla siebie.
Brom 2
Wiecie, co jest najgorsze, jak jesteś facetem-wiedźmą, do tego o niskim wzroście? Że nie ma na to jakiegoś konkretnego maskulinatywu: czarownik to nie to samo, bo on czaruje, a nie walczy z potworami. Wiedźmin to już lepiej… ale gdzie te dwa miecze? I czemu jesteś takim karakanem, skoro jesteś wiedźminem?! Już łatwiej byłoby krasnoludem! Z takimi żarcikami musi żyć wiedźm/wiedźmin Brom.
Brom to dość zagubiony chłopak. Dopiero co rozstał się z Bułką i właściwie nie bardzo ma kto go rozumieć. Owszem, rodzina i dalsze kuzynostwo samo jest nieco „dziwne”, więc potrafią zaakceptować wiedźmowatość chłopaka, jednak to nie to samo. A przecież gdy jest się studentem, od czasu do czasu by się porandkowało. Być może to fart, że Brom znajduje najczęściej dziewczyny, które są tak inne, jak on. Jednak i to często stanowi problem, bo poznając właściwie nieśmiertelną dziewczynę, musi się zmierzyć z jej długą przeszłością.
Jednak Brom i „Brom” nie samymi miłostkami żyje. Są jeszcze pogaduszki z kumplem, który dopiero co zrozumiał swoją odmienność. Jest też nowo otwarta działalność zarobkowa: tropienie potworów. Jednak pierwsze zlecenie Broma wcale nie będzie takie łatwe, na jakie wyglądało.
Najbardziej fascynowała mnie jednak kryptozoologia i wszystkie te potwornie (dosłownie!) pomysły Unki. Strzygonie, wodnice, zmiennokształtni, biskup wodny niczym Potwór z Bagien, barometz. Ta kobieta ma chyba niekończącą się fantazję i dodatkowo mitologię słowiańską w małym paluszku. Szacunek!
Od strony graficznej jest i prosto i bogato zarazem. Że też tak da się zrobić! Okładka jako pierwsza przyciąga wzrok, a dalej jest tylko lepiej, szczególnie w scenach finałowych, nad wodą czy humorystycznych na targach sabacie. Unka wie, kiedy zagrać całostronicowym panelem i robi to wyśmienicie. Sami bohaterowie są dość prosto zaprojektowani, ale zawsze znajdzie się jakiś element, który jest dla nich szczególny: kolczyk, fryzura, skrzela, oczy. Potwory, och, potwory są najlepsze! Szczególnie jeśli ktoś lubi nieco lovecraftowe klimaty. I, co z radością zauważyłam, jest jeszcze lepiej graficznie, niż było w tomie poprzednim. Nie tylko Brom więc nam tu dojrzał, ale i rysowniczka.
Pierwszy tom „Broma” Unki Odyi podbił polską scenę komiksową i to bezapelacyjnie, gdyż , zdobył nagrodę w kategorii Najlepszy Polski Album na 30. Międzynarodowym Festiwalu Komiksów i Gier w Łodzi. Takie wyróżnienie mówi samo za siebie! Mam tylko nadzieję, że drugi tom będzie równie zauważony, co pierwszy.
Zapowiedź: Zaczarowany zamek
Magia jest wszędzie tam, gdzie się w nią wierzy. „Zaczarowany zamek” to baśniowa powieść Sophie Anderson – autorki bestsellerowych książek dla dzieci. Olia mieszka w Zamku Mila wraz ze swoją rodziną. Jej rodzice są opiekunami tego miejsca. Budynek skrywa wiele tajemnic, a w jego niezliczonych pokojach, korytarzach i ogrodach można łatwo się zgubić. Po burzy, która wstrząsa zamkiem, dziewczynka odnajduje sekretne drzwi prowadzące do magicznej krainy.
Zapowiedź: Idealne życie Molly
Nowy thriller autorki Fatalnego kłamstwa. Dla fanów Louise Jensen, Jess Ryder i Kathryn Croft. Czy idealne życie to tylko iluzja? Molly Chatwell ma wszystko – pracę, w której się spełnia, piękny dom w centrum Londynu, przystojnego męża Jacka i dwoje dorosłych dzieci. Czego chcieć więcej?
Oko Świata
"Skąd ten przymus robienia czegoś tylko dlatego, że daną rzecz zawsze się robiło w taki, a nie inny sposób?"
Dawno nie zaprzyjaźniłam się z książką w tak treściwej przygodowej odsłonie. Tu zdarzenie goniło zdarzenie, a za każdą z nich skrywał się odmienny szablon jej rysowania, na tle różnorodnej kolorystyki misji. Powieść zrobiła na mnie oszałamiające wrażenie. Złożyło się na to wiele elementów. Szalenie odpowiadał mi epicki styl pisania. Autor z wielką starannością dbał nie tylko o rewelacyjnie rozbudowanie i oprawienie pomysłu na fabułę, stworzenie i przemianę pierwszo i drugoplanowych postaci, wytworzenie i podsycanie atmosfery niepewności i zaskoczenia, przyciągającego klimatu legend i mitologii. Robert Jordan nie oszczędzał bohaterów i emocji czytelnika. Wystawiał na stronę silnego wiatru niewiadomych i sekretów, wstrząsał wyobraźnią, raz pieścił i oddawał ciepło, kiedy indziej zatrważał i rzucał urok zimna. Zaczął od sielankowości, przeszedł do podróży, zmierzał ku myślom o ratowaniu świata. Dogadzał stopniowym uchylaniem rąbka tajemnic, wplecionych w życie osób i przeszłości zatartej w pamięci ludzkiej. Nie wiadomo było, co miało się wydarzyć, kształtowały się jedynie niejasne przypuszczenia. Nieustannie zmieniały się kierunki wzorów scenariuszy losów, incydentów i tożsamości, a to umacniało chęć trwania na posterunku czytania.
Narracja wyjątkowo płynna i przyjazna, natychmiast zestroiłam się z jej rytmem. Odbierałam ekscytację własną, postaci i pisarza. Magia przenikała każdy składnik świata, wydawała się nim kierować, ale sama uciekała przed czymś może nawet i silniejszym od niej. Nie zaproponowano klasycznego podziału na dobro i zło. Sprzeczne siły szarpały bohaterami, wystawiały na liczne treningi, próby i świadectwa. Liczyła się wytrzymałość fizyczna i umiejętności psychiczne. Wątki zgrabnie i intrygująco miksowały się w magnetycznie przyciągającą całość. Nie chciałam odrywać się od książki, fantastycznie wypełniła kilka wieczorów, każdy w równym stopniu relaksował i przynosił satysfakcję. To nie tyle książka, co księga zadziwiających przygód, w najwyższym stopniu wiarygodnie przedstawionego świata, w którym uczestniczyły imponujące stworzenia, podłe kreatury, karykaturalne istoty, ale też miłość, przyjaźń i oddanie, oraz podzielone zaufanie, niepełna wiedza i wieloznaczne interpretacje. Każdy rozdział z fantastyczną niespodzianką.
Pole Emonda to wioska na końcu świata, której mieszkańcy z dala od cywilizacji i zawirowań historii prowadzili spokojne i unormowane życie. Do czasu, kiedy odwiedziła ich tajemnicza kobieta Moraine i budzący strach strażnik Lan. Ich wizyta zbiegła się to z drapieżnym atakiem trolloków, które dotąd istniały jedynie w rzadko powielanych wierzeniach sprzed trzech tysięcy lat. Wszystko wskazywało, że Czarny przebudził się z uśpienia i zapragnął spoić mroczną poświatą cały świat, to jemu wszyscy mieli się podporządkować i mu służyć. Młodzieńcy Rand, Mat i Perrin zostają namówieni do wyruszenia z wioski w skrajnie niebezpieczną i wyboistą podróż do miejsca, gdzie być może tli się jeszcze nadzieja na ratunek. Jak Wiek Legend zdeterminował ich przyszłość, jak Oko Świata zerkało na nich, jaki wzór Koło Czasu przewidziało dla młodych odważnych, z kim zetknęli się podczas wędrówki, komu byli zmuszeni stawić czoło, dokąd zaprowadziły ich własne myśli i sny? Cieszę się, że dołączono mapy regionów, po których podróżowali śmiałkowie, ułatwiały śledzenie pokonywanych kilometrów i wyzwań, oraz glosariusz, objaśniał uczestników i zjawiska. Powieść nie tylko dla młodych odbiorców, także starsi z sympatią się w niej odnajdą, zdecydowanie warto uwzględnić w planach czytelniczych.
Dorwać Ramireza - Akt II
Cudowne lata 80-te w Falcon City, Arizona, USA. Społeczeństwo, które nie pamięta już czarnego czwartku i spokojnie żyje konsumpcją. Korporacja Robotop, która robi wielkie wydarzenie medialne jakim jest wypuszczenie… nowego odkurzacza. Której szef jest pewny siebie, że potrafi przed dziennikarzami chwalić się jakich to kokosów nie zarobi oraz, co przypomina nieco dzisiejsze zagrania Apple, że akcesoria poprzedniej wersji jego odkurzacza nie będą kompatybilne z nowym modelem, ale że będzie je dostosować za pomocą specjalnego adaptera wprowadzonego na rynek z okazji premiery Vacuumizera 2000. W takich warunkach pracował niemy Ramirez, najlepszy pracownik roku. Do czasu, aż nie przypomniała sobie o nim przeszłość.
W tym albumie będziemy żyli dalej pościgiem Jacquesa Ramireza, jego ojca, Chelsea Tyler i Dakoty Smith. Każde z nich ma coś na sumieniu i komiks nieco przybliży nam ich przeszłość. Cofniemy się nawet do 1938 roku, kiedy to ojciec z synem prowadzili dość nielegalne przedsięwzięcie w Meksyku.
Ale kto ściga naszą zwariowaną czwórkę? Kartel nasłany przez Ramona Pereza, policja Falcon City, ludzie Robotop. Właściwie wszyscy ścigają Ramireza, a najbardziej dostaje się dziewczynom. Nie są one jednak przypadkowymi ofiarami, bo same uciekają stróżom prawa.
Grafika jest cudownie wykonana i emanuje szaloną energią. Daje poczucie czytania komiksu niczym szalonego filmu akcji czy gry komputerowej. Nie ma tu chwili na nudę.
Scenariusz opiera się na nieporozumieniu i świetnie sobie radzi z podsycaniem ciekawości skąd się ono wzięło, podrzucając co rusz jakieś tropy. Każdy z bohaterów nie jest tu z przypadku, ma rolę w fabule o wiele ważniejszą, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Do tego dialogi sprawiają, że aż cieszą się oczy. Przepełnione drugim dnem, cynizmem i czarnym humorem, tworzą wszechobecną i smaczną rozbieżność między frywolnością poruszanych przez bohaterów tematów a przemocą, w której są aktorami. Scena, w której dwaj mordercy kartelu kłócą się o treść magazynu o celebrytach przed wywołaniem krwawej strzelaniny, nieuchronnie przywodzi na myśl scenę otwierającą Pulp Fiction, podczas której Vincent Vega i Jules dyskutują o erotycznym charakterze masażu stóp, zanim zabiją krnąbrnych płatników z zimną krwią i bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Co jakiś czas pojawiają się dość odważne reklamy Robotopu, które są kolejnym absurdalnym zaprzeczeniem logiki i pochwałą konsumpcji. W tle pojawia się też często wiele smaczków: plakaty filmowe, koncertowe, serialowe związane z latami 80-tymi.
Recenzja nie byłaby pełna, gdyby nie zauważyć jeszcze jednego nawiązania popkulturowego. Jest to kinematograficzne odniesienie do filmy „Thelma i Luise” Ridleya Scotta wydaną w 1991 roku, z Geeną Davis, Susan Sarandon i debiutantem Bradem Pittem. Chelsea Tyler i Dakota Smith i Ramirez są właśnie hołdem złożonym temu niewątpliwie ponadczasowemu dziełu.
Podsumowując: dużo akcji, świetnie zmontowana fabuła, humor niczym z filmów Tarantino, świetna oprawa graficzna, dbałość o szczegóły. Idealny komiks dla tęskniących za dobrymi starymi czasami, ale bez zbędnej nostalgii. Z niecierpliwością czekam na trzeci tom.