kwiecień 20, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: baśń

poniedziałek, 07 maj 2018 10:19

Dni Fantastyki

Zamkiem we wrocławskiej Leśnicy 29 czerwca-1 lipca zawładną powtarzane przy ognisku opowieści, dawne baśnie, mrożące krew w żyłach horrory i przyprawiające o ciarki creepy pasty. Przygotujcie się, ponieważ tegoroczna, czternasta już edycja Dni Fantastyki zabierze Was do świata mrocznych opowieści!

Dział: Konwenty

Nakładem Wydawnictwa Jaguar i pod patronatem Secretum.pl ukaże się w maju trzeci tom serii Kroniki Drugiego Kręgu Ewy Białołęckiej, pierwszej damy polskiej fantastyki dla młodzieży.

Jeszcze w tym roku wznowienie czwartej części oraz długo wyczekiwany ostatni tom serii!

Po ucieczce od starych mistrzów, którzy próbowali nimi zawładnąć, grupa chłopców obdarzonych potężnymi zdolnościami magicznymi osiada na Jaszczurze, jednej z wysp Smoczego Archipelagu.

Dział: Patronaty
niedziela, 29 kwiecień 2018 12:07

Porwana pieśniarka

Paranormalny romans, tak popularny jeszcze kilka lat temu, dzisiaj znajduje się odwodzie. Czmychnęły gdzieś w zakurzone kąty księgarskich półek opowieści o uczuciu łączącym przeciętną nastolatkę i nadprzyrodzoną istotę. Zamiast tego prym wiodą opowieści miłosne bez wątków fantastycznych – z młodymi-dorosłymi, którzy zmagają się z całą gamą bardziej przyziemnych problemów. Od każdej reguły jest jednak wyjątek. W tym przypadku wyjątek ten to „Porwana pieśniarka” Danielle L. Jensen.

Książka czekała na przeczytanie aż 2 lata. Najpierw chwyciła mnie za tęskniące za paranormalnymi historiami serce swoim opisem, a potem – kiedy już ją zobaczyłam – zniechęciła nieco okładką. To nawet nie tak, że uznałam ją za brzydką. Po prostu nagle zaczęłam wyobrażać sobie zupełnie inną opowieść, niż na początku. W tej „okładkowej” wersji akcja toczyła się w jakimś głębokim średniowieczu, wszędzie wokół panował brud i tragiczne obyczaje, opisy wlekły się niemiłosiernie (dla oddania sprawiedliwości epoce), bohaterka już na wstępie musiała uciekać przed pięcioma próbami gwałtu, a potem... Na pewno wiecie, o jaki typ literatury mi chodzi. Nie miałam ochoty na podobną przeprawę. Powieść nie mogła jednak leżeć na półce w nieskończoność i w końcu się za nią wzięłam. Naprawdę szkoda, że dopiero teraz!

Historia „Porwanej pieśniarki” faktycznie zaczyna się w okresie, który można by utożsamić ze średniowieczem. Cécile de Troyes kończy właśnie sielski etap w swoim życiu. Dotąd zajmująca się gospodarstwem ojca dziewczyna ma wreszcie wyjechać do miasta, by intensywniej szkolić się na pieśniarkę pod okiem matki. Niestety, w drodze na pożegnalną zabawę zostaje porwana. Miejscowy łotrzyk postanawia sprzedać ją... trollom. Cécile początkowo nie może w to uwierzyć, myśląc, że trolle istnieją tylko w starych legendach i to jako ofiary klątwy ludzkiej czarownicy – na zawsze uwięzione pod gruzami Starej Góry. Trollus okazuje się jednak bardzo prawdziwe. Tak samo jak klątwa, która nie pozwala mieszkańcom podziemnego miasta wyjść na powierzchnię. Kluczem do złamania przekleństwa ma być Cécile i jej ślub z księciem Trollus. Początkowo dziewczyna próbuje walczyć z przeznaczonym jej losem. Z czasem jednak przystojny i tajemniczy książę Tristan staje się jej coraz bliższy, a wizja porzucenia miasta mniej kusząca.

To nieprawda, że trolle nie padły już ofiarą upiękniania i w głowach czytelników funkcjonują wyłącznie jako paskudne potwory. Cała seria „Trylle” Amandy Hocking poświęcona była arystokratycznej i pełnej przepychu wersji tych stworzeń. Jensen w swojej debiutanckiej książce robi rzecz bardzo podobną. Wyciąga baśniowe zielone potwory z ich mrocznych kryjówek (jeżeli wierzyć legendom – spod mostów) i za sprawą dotknięcia pisarskiej wyobraźni zmienia je w dystyngowanych nadludzi. Podobni do homo sapiens za nic w świecie nie mogliby być jednak z nimi pomyleni. Jest w trollach bowiem coś zbyt atrakcyjnego, nad wyraz bliskiego doskonałości, a przy tym mrocznego, chłodnego, nieludzkiego. Trolle z „Porwanej pieśniarki” posiadają też magiczne moce, który w ich oczach plasują podziemny gatunek wyżej w hierarchii niż ludzi. I tak naprawdę na tym, na starym, (nie)dobrym przekonaniu o tym, że istnieją równi i „równiejsi” bazuje cały konflikt powieściowy.

Romans między Cécile i Tristanem, który rozwija się gwałtownie (z powodu intensywności uczuć), ale jednocześnie bez pośpiechu (jak w życiu – nie każde niespodziewanie silne emocje popychają ku natychmiastowym wyznaniom i sprzeniewierzeniu się dotychczasowych zasad) jest tak naprawdę jedynie pretekstem do snucia bardziej skomplikowanej i ważniejszej historii. Jasne, wątek miłosny protagonistów nie daje się zignorować – zwłaszcza, że bazuje na klasycznym wzorcu zakazanego uczucia („Romeo i Julia”) – ale to nie on jest w powieści najważniejszy i nie on przykuł moją uwagę. Na pierwszy plan wysuwają się próby zrozumienia pojęć takich, jak: odwaga, poświęcenie, sprawiedliwość, działanie w imię wyższego dobra. Na przykładzie hierarchicznego społeczeństwa mieszkańców Trollus, czytelnik otrzymuje alegorię historycznych i aktualnych problemów politycznych oraz wiodących przekonań i światopoglądów, które doprowadziły, doprowadzają i będą doprowadzały do tragicznych w skutkach konfliktów. Oczywiście wszystko to jest bardzo uproszczone, niemniej i tak działa na wyobraźnię. Jak baśnie.

Niestety, powieść ma też swoje wady. Problemy tekstu koncentrują się głównie wokół języka (a może to wina tłumaczenia?) nieco zbyt sztucznego we fragmentach dialogowych i ogólnie niedopracowanego w pozostałych partiach książki. Zdarzają się powtórzenia, a sam styl autorki nie wyróżnia się niczym charakterystycznym. Dobrego wrażenia nie robią również kreacje postaci. Bohaterowie może i są konsekwentni w przyjętych postawach i wszelkie zmiany ich charakterów to pewien proces, za co Jensen należy się ogromny plus, niemniej wydają się cieniami prawdziwych kreacji. Protagoniści to w „Porwanej pieśniarce” tylko nośniki pewnych cech i postaw, oparci o sztampowe schematy i pozbawieni oryginalności. Szkoda, bo te ich ramy wypełniają sensownie dobrane elementy. Wystarczyłoby tylko poświęcić im nieco więcej uwagi, zaopatrzyć w subtelności, wyposażyć w pakiet wspomnień i doświadczeń, które odbijałyby się w ich gestach. Zwłaszcza, że zalążek podobnych prób daje się gdzieś tam zauważyć.

„Porwaną pieśniarkę” czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem. Autorka gwarantuje odbiorcom kilka emocjonujących zwrotów akcji i wyraźnie panuje nad tempem opowieści. Nie dzieje się tu nic niespotykanego, czy nad wyraz oryginalnego, lecz książka napisana jest z wyczuciem, które pozwala na wartościowe doświadczenie. Chociaż powieść Jensen stanowi ewidentnie gatunkowe czytadło – i nie udaje, że jest inaczej (chwała jej za to!) – to zawiera w sobie pewną głębszą refleksję, prostą metaforę, która może uwrażliwić czytelników na procesy zachodzące w realnym świecie. W pełni aprobuję i chętnie poznam kolejne tomy cyklu.

Dział: Książki
niedziela, 15 kwiecień 2018 21:21

Narzeczona księcia

Są książki, które nigdy się nie starzeją. Dzisiaj „Wojnę i pokój” Tołstoja czyta się tak samo jak pod koniec XIX wieku, a taki „Rok 1984” Orwella w roku 2018 wciąż jest aktualny i przerażający. Te książki nazywamy klasyką. Są też książki, które starzeją się bardzo szybko, zastosowane w nich chwyty stają się nudne, a fabuła – miałka. Wydana po raz pierwszy przed czterdziestu pięciu laty „Narzeczona księcia” teoretycznie nie miała prawa się jeszcze zestarzeć, ale w świecie fantastyki czas działa trochę inaczej. Czy ma wciąż aktualną datę przydatności do czytania? Czas to sprawdzić.

Napisana przez Williama Goldmana powieść, w 1987 roku zekranizowana, została przez autora przypisana pióru niejakiego „S. Morgensterna z Florenu”. Zabieg stworzenia fikcyjnego autora i opowiadania historii, która już jakoby została opowiedziana, służy Goldmanowi jako narzędzie gry z czytelnikiem, lecz także okazja do wprowadzenia do tekstu własnych uwag i dopowiedzeń. To literackie burzenie czwartej ściany sprawia, że już przedmowa staje się, tak postmodernistycznie, fragmentem tekstu, a zadaniem czytelnika jest oddzielenie twierdzeń prawdziwych od wytworów wyobraźni autora. Gra toczy się dalej na przestrzeni tekstu, co pozwala Goldmanowi wtrącać się ze swoim głosem do fabuły, komentować poczynania bohaterów czy omijać partie tekstu, nazywając je wyciętymi z oryginalnej opowieści. I ten autorski głos staje się niekiedy ciekawszy od samej historii.

Oto bowiem mamy klasyczne – w znaczeniu „typowe” – fantasy: królestwo, żyjącą w nim śliczną młodą dziewczynę (czy raczej dziewczynę, która byłaby śliczna, gdyby bardziej dbała o higienę), zakochanego w niej parobka, okrutnego hrabiego pragnącego pochwalić się kolekcją śmiertelnie niebezpiecznych potworów i najpiękniejszą żoną na świecie, bandę rzezimieszków, tajemniczego człowieka w czerni... Dziewczyna, jak nietrudno zgadnąć, staje się narzeczoną hrabiego-księcia, parobek wyrusza ją odbić, banda rzezimieszków porywa ją, a człowiek w czerni postanawia z sobie tylko znanych powodów się z nimi rozprawić i uwolnić pechową porwaną. Sama linia fabularna przypomina typową opowieść bohaterską, jakich pełno w większości kultur świata jeszcze od czasów, kiedy nasi przodkowie jak jeden mąż byli niepiśmienni. Tym, co wyróżnia opowieść Goldmana, są szczegóły. W nich ujawnia się prawdziwy zamysł autora – stworzyć nie klasyczne fantasy, lecz jego parodię. Zatem piękna Buttercup woli konie od ludzi, nie lubi myć się za uszami, a w relacji z parobkiem Westleyem w mgnieniu oka przeskakuje od uprzejmej obojętności do wielkiego uczucia. W bandzie rzezimieszków jest ten przebiegły, Sycylijczyk Vizzini, ten silny, turecki olbrzymi Fezzik, i ten waleczny, mistrz szpady Inigo Montoya, a gdy Vizzini ginie, pokonany własną bronią, pozbawiona mózgu (poniekąd dosłownie) szajka radzi sobie, jak może. Opowieść o „prawdziwej miłości i wielkiej przygodzie” przeradza się w farsę i cykl gagów, jak to w parodii.

Otóż właśnie. W tym tkwi główna siła i zarazem główny problem „Narzeczonej księcia”. Parodie nie żyją długo, głównie dlatego, że albo za którymś razem przestają być śmieszne, albo przestaje być żywotne to, co parodiują. Dziś niewielu już autorów pisze typowe fantasy oparte na schematach, do których odwołuje się Goldman – w modzie jest właśnie przełamywanie schematów. Fantasy samo stało się zbiorem albo parodii, albo niehumorystycznej gry z kliszami, a klisze jako takie odeszły do lamusa lub na niższe półki w księgarniach. Gagi z „Narzeczonej księcia” przypominają te, które czytałam już kilkanaście razy w różnych wydaniach i z tego powodu nie bawią. Nie odwołują się też do współczesnej czytelnikowi popkultury, więc przegrywają w starciu z tekstami nowymi, zanurzonymi w kulturze codzienności XXI wieku.

Również zabieg dopuszczenia do głosu autora i wprowadzenia pośrednika między autorem a tekstem – fikcyjnego twórcy – to ograna sztuka. Jednak nie to jest jej bolączką w powieści Goldmana, lecz fakt, iż autor przeciąga strunę. Zbyt często jego głos zagłusza głos samego tekstu, a budowanie nowych legend na starych chwytach już nie przyciąga. Przy opowieści o muzeum Morgensterna niemal usnęłam, a kiedy Goldman kolejny raz wybijał mnie z rytmu tekstu, tłumacząc, jak dana scena wyglądała w oryginale lub na kilka stron opisując odczucia swoje, swojego ojca i swojej żony przy czytaniu danego fragmentu, miałam przemożną chęć przekartkowania książki do momentu wznowienia akcji. Na dłuższą metę ta gra z czytelnikiem jest bardzo męcząca, a autor zgubił gdzieś umiar. Szkoda. Wielka szkoda.

Lecz chociaż „Narzeczona księcia” zestarzała się i na twarzy dzisiejszego czytelnika wzbudzi raczej pobłażliwy uśmiech, niż szczerą radość, warto ją przeczytać. Jest świadectwem gry ze schematami w latach siedemdziesiątych XX wieku, pokazuje jakiś fragment kultury, a poza tym opowiada klasyczną baśń w nieklasyczny sposób w czasach, gdy nie było to jeszcze na porządku dziennym. Z tego względu warto spojrzeć na ten tekst łaskawszym okiem.

Dział: Książki
wtorek, 20 marzec 2018 13:48

Scarlet

Po raz pierwszy w Polsce – pełne wydanie Sagi Księżycowej w oryginalnej oprawie graficznej!
Baśniowo-futurystyczna opowieść, w której Czerwony Kapturek spotyka Kopciuszka.

Cinder – bohaterka pierwszego tomu bestsellerowej Sagi Księżycowej powraca i kolejny raz wpada w wielkie kłopoty. Tymczasem po drugiej stronie świata znika babcia Scarlet Benoit.

Dział: Książki
wtorek, 20 marzec 2018 13:35

Dom Wschodzącego Słońca

Wydawnictwo Uroboros wydaje ponownie książkę Aleksandry Janisz, która poprzednio ukazała się nakładem Wydawnictwa Runa.

Gdy jest się szkolnym outsiderem, nic nie wydaje się proste. Dla Eunice Wight rzeczywistość okaże jeszcze bardziej skomplikowana, gdy za sprawą tajemniczej gry komputerowej odkryje, że świat, który ją otacza, to tylko część prawdy.

Dział: Książki

Do Kronik Drugiego Kręgu podchodziłem trzy razy, i jak w znanym przysłowiu, udało się za ostatnim! Kilkanaście lat temu byłem chyba na książkę zbyt niedojrzały, później piękne wydanie Fabryki Słów na nowo rozbudziło moje zainteresowanie, ale wydawnictwo - ku wielkiemu rozczarowaniu z mojej strony - zaprzestało wydawania dalszych części. Białołęcka poszła w odstawkę aż do teraz! Jaguar wypuścił na światło dzienne nowe wydanie cyklu, który moim zdaniem, jest strasznie niedoceniany i mało nagłośniony. Mam szczerą nadzieję, że niedługo ujrzę całość!

Ewa Białołęcka - Urodzona w roku 1967, w Elblągu, mieszka w Gdańsku. Zodiakalny Strzelec. Z wykształcenia pedagog, z zawodu pisarka, redaktor i witreator. Dwukrotna lauretka Zajdla - za opowiadania "Tkacz Iluzji" i "Błękit maga". Uhonorowana tytułem Twórca Roku przyznanego jej przez Śląski Klub Fantastyki. Autorka czterech powieści i kilkunastu opowiadań. Nie przepada za smutnymi zakończeniami, woli się pośmiać. Jej teksty dotąd przekładano na języki: czeski, słowacki, litewski, angielski i rosyjski.

Książka to pięć obszernych opowiadań. Z początku autorka zapoznaje nas z nastoletnim wychowankiem rolniczej rodziny, który od urodzenia nie miał w pełni wykształconych nóg. Na szczęście natura obdarzyła go niezwykłym talentem, co w gruncie rzeczy rzadko zdarza się wśród tak niskiego szczebla społeczeństwa. Róg - bo tak było mu na imię - był naznaczony błękitem. Posiadał magiczną umiejętność tkania iluzji. Nie chciał jednak opuścić swojego ukochanego domu, przez co ukrywał swój potencjał przed potężną kastą magów. Inaczej trafiłby pod ich skrzydła i na zawsze opuścił rodzinę. Róg za życia jednak nie raz wykazał się olbrzymią odwagą, przez co mimo wszystko został wyniesiony na magiczny piedestał. Legendy i fakty historyczne opisują jego wspaniałość nawet sto lat później. Sam chłopak stał się inspiracją dla nowych, młodych magów.

Jednym z nich jest Głuchoniemy Kamyk, zwany też Nocnym Śpiewakiem. Sierota która bardziej niż człowieka, przypomina kudłatego psa. Porośnięty sierścią chłopak zostaje przygarnięty przez starego maga i razem z nim, na nowo odkrywa, czym jest prawdziwe życie, bez niewolni i smutku. Opowiadania mają dosyć długie przerwy, jeśli chodzi o ramy czasowe. Są to wyrwane gdzieś z życia epizody, które jednak niosą za sobą coś więcej niż dobrą zabawę. Takie połączenie fantastyki i przygody, jakie serwuje nam Ewa Białołęcka, to porcja świetnej literatury, prostej ale jednocześnie głębokiej. Nie jest to zwykła książka, lecz magiczna opowieść o przyjaźni, pokonywaniu słabości, dorastaniu i odkrywaniu nowego siebie. To wędrówka w fantastyczne krainy pełne kolorów i wyobraźni. Tkanie iluzji jest bowiem umiejętnością, którą z pewnością każdy chciałby posiadać.

Prosty w odbiorze język, łatwość układania zdań, ciekawa fabuła, wartościowe przesłania, baśniowe tło wydarzeń... to wszystko i jeszcze więcej, tworzy z książki dzieło godne polecenia każdemu fanowi dobrej fantasy. Baśniowe postaci, smoki i magowie, porcja pozytywnych emocji - tak powinna brzmieć wizytówka Naznaczonych Błękitem. Naprawdę nie wiem dlaczego książką zniknęła z rynku i odeszła gdzieś w zapomnienie. Bardzo cieszę się, że Wydawnictwo Jaguar zdecydowało się na wznowienie serii Białołęckiej, bo to pozycja która powinna być wizytówką polskiej fantasy. Zdecydowanie polecam!

Dział: Książki
piątek, 02 marzec 2018 13:54

Cinder

Tę książkę czytałam już wcześniej w poprzednim wydaniu. Niestety Egmont nie pokusił się o wydanie całej serii, nad czym ubolewałam bardzo. Nie tylko ja zresztą. Podobno były pisane podania do wydawcy. Ale dopiero Papierowy Księżyc wysłuchał modłów. Efektem tego jest książka, która trzymam w dłoni. Zobaczmy, czy moje wrażenia zmieniły się po 1,5 roku.

Kim jest tytułowa Cinder?

Główna bohaterka nie ma rodziców, mieszka ze złą maco... opiekunką, która jej szczerze nie znosi (co nie przeszkadza jej wykorzystywać ją finansowo) oraz dwiema przybranymi siostrami, z których jedna nawet protagonistkę lubi, druga podziela uczucia swojej matki. Ciekawe skąd ja to znam... Samo imię także nie jest przypadkowe. Wiecie, co oznacza Cinderella?

Tak, nasza bohaterka jest Kopciuszkiem. Przybrana rodzina nią pomiata razem ze społeczeństwem, dziewczyna nie ma absolutnie żadnych praw. Otóż jest ona cyborgiem. Parę lat temu brała udział w wypadku, który dosłownie ją zmiażdżył. Dziewczyna żyje wyłącznie dzięki modyfikacjom, takim jak sztuczne dłonie i stopa oraz całej masie elektroniki, która to monitoruje i kontroluje jej funkcje życiowe.

Pisałam wcześniej, że Cinder jest wykorzystywana finansowo przez opiekunkę. Bohaterka jest bardzo dobrą (jeśli nie najlepszą) mechaniczną w Nowym Pekinie, a jej sprawne ręce są tak sławne, że pewnego dnia w drzwiach staje książę Kai z prośbą o naprawienie androida.

Miłość w powieści.

Główna bohaterka ma 16 lat, więc seria jest kierowana raczej do młodzieży. W związku z tym faktem musi pojawić się miłość. Pierwsza, intensywna, głęboka, na zawsze. Miłość pojawia się pod postacią Kaia, który jest przykładem idealnego młodego mężczyzny w tego typu utworach literackich: bogaty, przystojny i szlachetny następca tronu. Zupełnie nie zwraca uwagi na tłumy kobiet, które całują chodniki za nim, a zainteresował się niepozorną, nieidealną szarą myszką.

Dorastające, romantyczne dusze chcą chociażby w książkach odnajdywać spełnienie swoich marzeń, a i mi, choć już wyzbytej ze złudzeń i przekonanej, że ideały po prostu nie istnieją, dość przyjemnie się to czytało. Jednak tutaj zaznaczyć muszę, że to Gilbert będzie zawsze moim ideałem mężczyzny, to Kai ma specjalne miejsce w moim sercu.

Romans jest, to trzeba niestety przyznać, dość schematyczny i sztampowy. On – piękny i bogaty książę z bajki, on szara myszka, wyśmiewana i pogardzana. Ale on widzi tylko ją. Zakochują się od pierwszego wejrzenia, choć próbują z tym zauroczeniem walczyć, a przynajmniej Cinder stara się wymazać obiekt swoich westchnień z serca. Bo ona nie może, bo ona musi coś zrobić. Bo ona musi walczyć o siebie.

Bohaterska bohaterka.

W tej książce niewiele się dzieje. Mam na myśli sceny akcji. Jednak dziewczyna musi walczyć o siebie i swoje szczęście. Z bezdusznym systemem, okrutną opiekunką, ostracyzmem społecznym. Nie jest traktowana jak człowiek, osoba z krwi i kości, z uczuciami, emocjami, wartością. Jest czyjąś własnością. Jak robot kuchenny. Swoją drogą troszkę mi zabrakło wytłumaczenia, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego ktoś, kto ma około 6% modyfikacji (to nie bohaterka, ona ma więcej) przestaje być postrzegany jak człowiek.

Cinder była „zbyt niezwykła” jak dla mnie. Z nic niewartej osoby, traktowanej jak rzecz na początku staje się pod koniec kimś wyjątkowym. Kimś, kto może uratować świat przed okrutną Levaną. Nie powiedziałabym, aby to była wada, według mnie jest to cecha charakterystyczna tego typu literatury, ale nie przepadam za tym motywem.

Baśniowość w książce.

Już pisałam, jaką baśń autorka wzięła pod lupę. Cieszę się, że jednak Meyer czerpie z baśni inspirację, a nie tworzy kolejną jej wersję. Także, mimo że zostały zapożyczone charakterystyczne motywy dla tamtej historii, to jednak fabuła się różni a bale Kopciuszka i Cinder zdecydowanie się różniły. No i przede wszystkim, gdy ta pierwsza zgubiła bucik, tak książę drugiej znalazł całą stopę.

Wczoraj podczas kąpieli (bo to przecież najlepszy czas na olśnienia) zaskoczyła mnie jedna myśl. Książę ma na imię Kai. Pewna chłodna, bezlitosna królowa chciała mieć go na własność i wykorzystać do swoich celów. Księcia ratowała królowa przez zguby z rąk owej królowej. Czy to brzmi znajomo? Królowa Śniegu coś Wam mówi?

Chcę się podzielić moją niepopularną opinią.

Nie jestem zachwycona szatą graficzną. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że tak wyglądał oryginał i absolutnie nie mam tutaj do nikogo pretensji, czy czegoś w tym stylu. Po prostu uważam, że okładka Egmontu lepiej oddawała to, co się działo w książce, bardziej pasowało do młodzieżówki o bądź co bądź szesnastolatce. Ta oryginalna bardziej pasowałaby do powieści o dorosłej kobiecie.

Różne fonty dla tytułu, autora i nazwy serii to jest natomiast coś, co razi moje oczy. Same serduszka na rogach stron... Nie omdlałam z zachwytu. Jedynie twardą okładkę lubię (no bo kto nie lubi). Jednakże opinie pozostałych czytelników są zupełnie inne.

Bardzo podoba mi się ta książka.

Pokochałam baśniowy, choć okrutny świat z przyszłości, postacie wykreowane przez autorkę, nawet Iko – android z błędem w systemie skradła moje serce. Wiem tyle, aby się odnaleźć w Nowym Pekinie, choć zabrakło mi nieco głębszego wejścia w mechanikę świata przedstawionego i praw, które nim rządzą. I chciałabym dowiedzieć się o przeszłości bohaterki dowiedzieć nieco więcej – choćby w jaki sposób nabyła umiejętności, które są jej wizytówką.

Pierwsza część Sagi Księżycowej czytało się dość szybko i sprawnie, mimo wad na które wskazałam. Podczas lektury nie przeszkadzały mi one aż tak bardzo. Czynność zajęła mi niecałe trzy godziny i ciężko było mi się oderwać. Był to pięknie spędzony czas i mam ochotę na więcej. Gorąco polecam.

Dział: Książki
poniedziałek, 26 luty 2018 14:14

Porwanie

Kathryn Lasky stworzyła pouczającą powieść o walce dobra ze złem. Bazą dla stworzonej przez nią historii stały się sowy - niezwykle inteligentne i ciche zwierzęta, na temat których, przy okazji lektury, poznamy kilka intrygujących faktów.

“Porwanie” to opowieść o malutkim Sorenie - płomykówce wypchniętej z gniazda, która nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności trafia do Akademii Osieroconych Sów imienia św. Ajgoliusza. Jest to paskudne miejsce, które skrywa wiele mrocznych tajemnic. Odkryć je może jedynie Soren...

Pierwszy tom serii “Strażnicy Ga’hoole” to klasyczna opowieść o odwadze i potędze przyjaźni. Pod postacią sówek skryte są ludzkie przywary, wartości, a także zasady etyczne, którymi winniśmy się kierować. To uniwersalna historia kierowana zarówno do młodziutkich czytelników, jak i tych nieco bardziej dojrzałych. Dorośli choć na chwilę powrócić będą mogli do lat beztroskiego dzieciństwa, gdy wszystko było łatwe, a świat nie znał ograniczeń.

Na uwagę zasługują ciekawie wykreowane postaci. Znaleźć tu można zupełnie odmienne charaktery, wśród których każdy czytelnik znajdzie postać, z którą będzie mógł się utożsamić, którą pokocha. Soren to niedoświadczona sówka, która każdego dnia musi radzić sobie z wieloma trudnościami. To w nim dostrzec można samego siebie i właśnie dzięki temu powieść przekaże nam wiele cennych rad i wartości.

Jedyną wadą “Porwania” jest niewielka ilość emocji, które odczuwa czytelnik w trakcie lektury. Zrzucić można to jednak na karb tego, że jest to dopiero wstęp do naprawdę długiego cyklu. Autorka postawiła na zaznajomienie moli książkowych z rasami i poszczególnymi królestwami sów. Dlatego też pomimo możliwych trudności z wniknięciem do tej historii, warto dać jej drugą szansę.

Autorka pisze lekko, stawia na zrozumiałe nawet dla najmłodszych słownictwo, nie popadając przy tym w skrajność. “Porwanie” jest powieścią na jeden lub dwa wieczory. Czyta się ją bardzo szybko i płynnie.

Nie można nie wspomnieć o przepięknym wydaniu książki. Wydawnictwo raczy czytelników niebanalnymi zdobieniami, które znaleźć można na każdej stronie, niesamowitymi oznaczeniami rozdziałów, a także działającą na wyobraźnię mapką, dzięki której cała historia nabiera wiarygodności.

“Porwanie” to powieść pozbawiona mrożących krew w żyłach zwrotów akcji. Naszpikowana jest jednak wspaniałymi morałami i zwykłymi prawdami. Traktuje o nieustannej walce dobra ze złem, przewadze miłości nad nienawiścią, ale także o tym, że życie przepełnione jest bólem i śmiercią. Jednak każde cierpienie zostanie nam wynagrodzone.

Dział: Książki
środa, 21 luty 2018 20:36

Strażnicy Ga'Hoole. Wędrówka

Mamy przyjemność objąć patronatem medialnym tom drugi Strażników Ga'Hoole - Wędrówka, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Nowa Baśń.

Soren wraz z towarzyszami udaje się w długą i wyczerpującą wędrówkę do Wielkiego Drzewa Ga'Hoole, gdzie według legendy mieści się starożytny zakon szlachetnych sów.

Wyczerpująca podróż kończy się szczęśliwie, a stare podania okazują się prawdą.Na miejscu Soren, Gylfie, Zmierzch i Kopek przechodzą ciężki trening, by zostać członkami nowej społeczności. Młoda płomykówka odzyska również kogoś, kogo zdawało się, że na zawsze utraciła.

Dział: Patronaty