kwiecień 20, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: akcja

czwartek, 22 grudzień 2016 12:04

Wyprawa na Biegun

Choć wielu z nas nie lubi zimy, prawie nikt nie wyobraża sobie Świąt bez śniegu. Piały puch spadający z nieba nie tylko buduje klimat, ale również sprawia, że świat wygląda inaczej – bajkowo. Co jednak jeśli kolejny rok z rzędu okres świąteczny pozbawiony będzie śnieżnej aury? Proponuję udać się na Biegun Północny np. z drużyną Świętego Mikołaja. Taka okazja czeka nas, jeśli zasiądziemy do wyjątkowej gry planszowej „Wyprawa na Biegun”, która ukazała się w polskiej wersji językowej nakładem wydawnictwa FoxGames.

Ta przygodowa gra to debiut fińskiego duetu: Jouni Jussila i Tomi Vainikka. Jej pierwsza edycja ukazała się w 2015 roku, zaś pierwsza polska wersja ukazała się w październiku tego roku. Przeznaczona jest dla 2-4 osób w wieku od 7 lat.

Strona wizualna

Gra spakowana jest w duże, solidne pudełko. Pierwsze co przykuwa wzrok, to duża ilość elementów oraz niestandardowa, bo obrotowa plansza do złożenia. Tworzą ją kwadratowa, nieruchoma podstawa oraz okrągła nakładka, która obraca się wokół własnej osi – w tym przypadku wokół bieguna północnego. Jakby tego było mało, w obrotowej planszy znajdują się puste pola, w które umieszczamy przezroczyste kafelki. To one wraz z możliwością obracania planszy, sprawiają, że plansza nieustannie zmienia swój wygląd w trakcie rozgrywki.

Ponadto w pudełku znajdziemy plansze graczy - poszczególnych ekspedycji. Do wyboru mamy np. drużynę Kanadyjczyków, Szkotów, Inuitów, Świętego Mikołaja czy … pingwinów (chyba z Madagaskaru). Pozostałe elementy gry to żetony ekwipunku, drewniane pionki, dużo kart. Wszystko zostało wykonane solidnie, w przyjemnej dla oka grafice.

Kolejny bardzo fajny pomysł w grze to dołączenie pustych elementów. Do dyspozycji mamy m.in. plansze graczy, żetony ekwipunku, karty. Dzięki nim możemy stworzyć swoje własne dodatkowe zasady gry, wątki fabularne itd. Ogranicza nas tylko własna wyobraźnia.

Warto również wspomnieć o instrukcji. W odróżnieniu do tych, do których przyzwyczaiły nas inne tytuły, ta jest napisana w formie komiksu. Te bardzo fajne i nowatorskie podejście sprawia, że zapoznanie się z zasadami jest bardzo przyjemne. Wszystko zostało przejrzyście opisane i wyjaśnione przykładami.

wyprawa na biegun2

Cel i przebieg rozgrywki

Celem gry jest przeprowadzenie wszystkich członków naszej drużyny na środek planszy czyli tytułowy Biegun Północny. Do pokonania jest labirynt ze szczelin w pokrywie lodowej, który zmienia się po każdej burzy śnieżnej. Ilość członków drużyny zależna jest od ilości graczy. W grze dwuosobowej nasza ekspedycja będzie się składała z czterech członków, zaś w grze czteroosobowej – z dwóch.

Tura każdego z graczy składa się z czterech faz. W pierwszej naszym zadaniem jest sprowadzenie ze statku jednego członka drużyny do bazy na planszy. Oczywiście jeśli nasz statek jest już pusty, pomijamy tą fazę i przechodzimy do drugiej.

Druga faza to czas na przeprowadzenie akcji. Z maksymalnie trzech dostępnych kart akcji, które leżą przed nami wybieramy jedną. Do wyboru mamy ruch (w różnych kierunkach na wprost lub na boki lub po przekątnej), ruch z zasadzką lub samą zasadzkę. Akcje samych ruchów umożliwiają nam poruszanie się w labiryncie szczelin. Ruch z zasadzką umożliwia nam odesłanie członka ekipy przeciwnika na statek po tym jak staniemy na tym samym polu co on. Podobny efekt uzyskuje wykonanie samej zasadzki, z tą różnicą iż działa ona na odległość (bez ruszania się z miejsca eliminujemy konkurencję). Nagrodą za wykonanie zasadzek jest dodatkowy ekwipunek, który pomaga w wyprawie.

Trzecia faza gry to sprawdzenie pogody. Wszystkie karty akcji posiadają symbol burzy z różną ilością punktów. Każdorazowo bo zakończonej drugiej fazie, sprawdzamy ile punktów się uzbierało na użytych od poprzedniej zmiany pogody kartach akcji. Jeśli ilość punktów przekroczy odpowiedni próg zależny od ilości graczy, nadchodzi burza. Górna plansza przekręcana jest wtedy zgodnie z tym co wskazuje pierwsza karta ze stosu kart akcji. Możemy np. obrócić planszę o ¼ obrotu zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Podstawowym efektem burzy jest całkowita zmiana układu labiryntu szczelin. Dodatkowo każdemu z graczy zmieniają się możliwe do wykorzystania w następnej turze karty akcji. Na koniec tej fazy odrzucane są wcześniej użyte karty akcji, przez co od początku zaczyna się liczenie punktów zmiany pogody.

Ostatnia, czwarta faza tury gracza to dociągnięcie do trzech kart akcji. Mając na uwadze efekt burzy, może zdarzyć się tak, że inni gracze będę posiadać mniej niż trzy karty na początek kolejnej tury.

Gra trwa do momentu, aż wszystkie pionki gracza wejdą na Biegun Północny. Dodam, iż wejście możliwe jest tylko z jednej strony. Dodatkowo aby jeszcze bardziej to utrudnić, każda burza zmienia lokalizację tego wejścia.

Czas na wrażenia

Jak zauważyliście czytając powyższy opis pojedynczej tury, gra nie jest trudna do opanowania. Zasady nowym graczom można wytłumaczyć w kilka minut, a rozegranie pierwszej gry nie wymaga zerkania do instrukcji co chwilę.

Gra mocno stawia na negatywną interakcję. Z jednej strony mając na uwadze, iż jest to familijny tytuł, zabieg ten może trochę dziwić, ale jeśli weźmiemy pod uwagę mechanikę, jest ona praktycznie nieodzowna. Do wykonywania zasadzek na innych graczy zmusza wręcz chęć zdobycia nagród pod postacią tzw. Lodowych Masek. Żetony te bardzo urozmaicają i ułatwiają rozgrywkę. Wśród nich odnajdziemy pomocne ekwipunki. Dla przykładu pies husky to dodatkowy ruch, raki zaś pozwalają przebrnąć przez szczeliny, a jeden z lepszych – czekan, umożliwia wejście na biegun od dowolnej strony. Jednak nie zawsze jest tak kolorowo. Za wykonany atak na przeciwnika możemy być również ukarani. Jeśli wśród Lodowych Masek wylosujemy np. dziurę w lodzie, czeka nas powrót na statek.

Negatywna interakcja praktycznie kończy się wraz z wyczerpaniem żetonów Lodowych Masek. Wtedy to na planszy obowiązuje zakaz przeprowadzania zasadzek. Szczerze to w grze 2-osobowej nie mieliśmy takiej sytuacji, ale już przy większej liczbie graczy, zdarza się to dość często. Gra wtedy zaczyna być trochę nudna i każdemu bardzo doskwiera brak interakcji. Zaczyna się wyścig i rozgrywka zaczyna przypominać trochę grę w Chińczyka.

Choć gra jest bardzo losowa, w znacznym stopniu stawia również na taktyczne przemyślenia. Możemy starać się dostosować nasze ruchy widząc, że zaraz nadejdzie burza śnieżna. Jesteśmy również w stanie wcześniej zaplanować nasze akcje wiedząc jakie mniej więcej karty do nas się obrócą. Pod kątem planowania czasami tytuł ten przypomina szachy. Szczególnie w grze 2-osobowej. Mając do dyspozycji kilka pionków, możemy tak poprowadzić turę, iż zabezpieczymy swoją drużynę przed atakami. Osłaniamy nawzajem nasze pionki tak, że zniechęcamy przeciwnika do przeprowadzenia zasadzek, gdyż jego atak będzie wiązał się z utratą pionka w następnej turze. Oczywiście niejednokrotnie takie planowanie bierze w łeb, gdyż przeciwnik nagle wywołuje burzę i cała plansza zmienia swój wygląd.

Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę bardzo fajną rzecz, dzięki której twórcy gry urozmaicili nam rozgrywkę. „Wyprawa na Biegun” współpracuje z aplikacją multimedialną Dized. Dostępna ona jest za darmo na urządzenia z systemem Android i iOS. Pierwszą ważną zaletą tego programu to interaktywny tutorial (aktualnie dostępny w języku angielskim i niemieckim). Krok po kroku pomoże nam przebrnąć przez pierwszą rozgrywkę. Kolejną zaletą Dized to wprowadzenie nowych wariantów gry. Wraz z aplikacją możemy np. rozegrać tury na czas, losowo wywoływać burze, kupować ekwipunek (za punkty otrzymywane zamiast tradycyjnego ciągnięcia żetonów). Aplikacja zgodnie z obietnicą autorów ma być nieustannie rozwijana więc zapewne czekają nas kolejne nowe warianty wzorowane na pomysłach graczy.

Podsumowując

„Wyprawa na Biegun” to idealna gra familijna i zabawa w rodzinny wyścig. Jednak w rozgrywce z dziećmi należy być trochę ostrożnym. Efektem negatywnej interakcji może być niezła frustracja i zniechęcenie do tytułu. Dlatego w takim towarzystwie czasami lepiej się zastanowić czy warto zbijać pionki za wszelką cenę. Odpowiednim wariantem do rozegrania z najmłodszymi może okazać się gra drużynowa, szczególnie jeśli pomieszamy wiekowo jej członków.

Za tytułem tym przemawiają nie tylko proste zasady i duża regrywalność, ale szczególnie ładna oprawa graficzna oraz solidne i pomysłowe wykonanie. Osobom kreatywnym umożliwia rozbudowanie zasad, mechanizmów i wprowadzenie nowych wariantów z wykorzystaniem specjalnych elementów do własnej edycji.

„Wyprawę na Biegun” polecam wszystkim, którzy lubią interesujące i nowoczesne gry.


Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu FoxGames.

Ilustracja w tekście pochodzi z materiałów wydawcy.

Dział: Gry bez prądu
wtorek, 20 grudzień 2016 07:20

Barnim Ogień pod patronatem

Właśnie nakładem wydawnictwa TEGONO oraz pod patronatem Secretum ukazała się powieść Bernarda Berga "Barnim Ogień". Jest to powieść przygodowa dla dorosłych - czyli 350 stron napakowanych akcją i przygodą, poprzetykanych fantastycznymi ilustracjami. To typowa literatura awanturnicza: tajemnicze artefakty, demoniczni adwersarze, ponętne kobiety, klimatyczna sceneria i monstrualny spisek w tle. Kiedy wśród położonych z dala od cywilizacji wzgórz płonie wieś, a jej mieszkańcy giną w niepokojących okolicznościach, Barnim i jego spotkani na szlaku towarzysze postanawiają zaangażować się w wyjaśnienie zagadki. Czy im się uda?

Dział: Patronaty
poniedziałek, 12 grudzień 2016 18:16

Śpiący giganci

„Śpiący giganci” to, przyznaję, tytuł raczej mało chwytliwy. Jest to debiut literacki Sylvaina Neuvel, dlatego można mu ten mały błąd wybaczyć, bo mimo kiepskiego tytułu, książka jest naprawdę godna polecenia.

Gdy Rose, w dniu swoich 11 urodzin budzi się na gigantycznej, metalowej dłoni, nie jest świadoma tego, że przyjdzie jej w dojrzałym wieku być naukowcem kierującym ogromnym projektem, którego dłoń jest katalizatorem. Po drugiej stronie globu z ziemi wyłania się inna część ciała, potem następna i następna. Doktor Rose staje się dowodzącą zespołem składającym się z przypadkowyh, jednak świetnie wyszkolonych osób, które odkryją coś, co zmieni postrzeganie przez ludzkość naszego miejsca we wszechwiecie.

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to okładka. Zazwyczaj okładka nie jest dla mnie wyznacznikiem dobrej ksiażki, jednak w tym wypadku mnie urzekła. Perforowana, miła w dotyku, z „okienkiem”, które kryje w sobie piękną grafikę. Zatem można przyjąć, że moja przygoda z tą książką zaczęła się organoleptycznie.

Otworzyłam ją i zostałam zaskoczona po raz wtóry. Musiałam ją całą przekartować, aby upewnić się w tym, co zobaczyłam. Cała książka jest napisana w formie... rozmów! To dialogi między poszczególnymi bohaterami ksiażki a pewnym tajemniczym osobnikiem, o którym niewiele wiadomo. Sprawa wygląda tu podobnie jak w „World War Z”. Przyznaję, jest to bardzo ciekawe rozwiazanie, które osobiście przypadło mi do gustu. Zabieg usunięcia wszelkich nieistotnych wydawałoby się szczegółów sprawia, że autor jakby niczego nam nie sugeruje, a wszystkich najistotniejszych informacji dowiadujemy się od postaci. Resztę musimy dopowiedzieć sobie sami.

W związku z tym, że brak tu opisów postaci, miejsc i wszystkiego co dzieje się dookoła, a autor skupia się tylko na fabule, cała książka jest wręcz naładowana akcją. Nie spodziewajcie się jednak wybuchów, pościgów i ufoludków strzelających z oczu laserami. To nie jest ten typ akcji. To raczej emocje towarzyszące pewnym wydarzeniom, które momentami wręcz stanowią jedynie tło. To opis stosunków międzyludzkich między ludźmi „skazanymi” na swoje towarzystwo. Sympatie i antypatie, miłość i nienawiść, zaufanie i jego brak, które wielokrotnie mają ogromny wpływ na przebieg całej historii. Jest to jednocześnie bardzo dobry opis tego, do czego jest zdolny człowiek w obliczu wiekopomnego odkrycia, które może zmienić losy świata. Opis tego, jak działa polityka, co dzieje się poza opinią publiczną, w czterech ścianach białych gabinetów. I przykład na to, jak dużo można osiągnąć mając pieniądze i koneksje. To, co odkrywa zespół doktor Rose Franklin schodzi czasem na drugi plan, na pierwszym pozostawiając studium ludzkiej natury. Do tego naprawdę zaskakująca fabuła i nie mniej zaskakujące zwroty akcji sprawiają, że książkę się wręcz pochłania jednym tchem.

Mogłoby się wydawać, że brak opisów, wprowadzeń do fabuły i narracji jako takiej spłaszczy fabularnie tą powieść. Dla mnie jednak zabieg taki sprawił, że poczuałam się... wolna. Czytając kolejny wywiad, rozmowę, czy zapis z pamiętnika miałam wolną rękę w wyobrażaniu sobie całej otoczki wokół głównego tematu książki. Dodatkowo forma tej powieści uchroniła mnie przed niezbyt przeze mnie lubianym bełkotem technologicznym, z którym można spotkć się w wielu tego typu powieściach. Nie ma tu „zapychaczy” w postaci skomplikowanych słów czy opisów technologicznych. Autor bardzo sprytnie wybrnął z narzuconego przez gatunek standardu poprzez prosty zabieg: tajemnicza persona, rozmawiająca z bohaterami powieści jest... laikiem. Nie zna się na chemii, skomplikowanej matematyce i badaniach genetycznych. Dlatego też poprzez zadawane pytania wymusza na bohaterach – w większości naukowcach, proste i logiczne wytłumaczenie zachodzących zjawisk i przeprowadzanych badań. Sprytne, a jakże proste. Powieść zatem nie męczy i jest przyjazna dla czytelnika. Czasem akcja przeskakuje w czasie, nagle okazuje się, że „teraz” dzieje się trzy miesiące po „tamtym”. W żaden sposób mi to nie przekadzało, nie miało to większego wpływu na moje zainteresowanie historią.

Lekki i nieskomplikowany styl pisania autora, a także obdarcie historii z niepotrzebnych opisów sprawia, że ksiażkę czyta się szybko i przyjemnie. Pan Neuvel, mimo iż interesuje się zagadnieniami związanymi z językoznawstwem, nie próbuje na siłę upiększać fabuły kwiecistymi frazesami. Język jest prosty, nie udziwniony, dzięki czemu rozmowy bohaterów wypadają bardzo naturalnie.

Postaci w tej powieści jest niewiele, jednak są one dość wyraziste. Brak narracji sprawił, że na początku ciężko określić charaktery poszczególnych bohaterów i wyrobić sobie o nich jakąkolwiek opinię. Z czasem jednakowoż, Pan Tajemniczy zaczyna się coraz żywiej interesować stosunkami panującymi w bazie, gdzie ci bohaterowie spędzają 90% swojego czasu. Pojawiają się bardzo osobiste pytania, momentami wręcz bezczelnie wchodząc z „butami” w życie prywatne bohaterów. Rozmowy na temat innych członków załogi, wzajemnych sympatii i antypatii pozwalają nam choć trochę bliżej poznać ich wszystkich. Okazują się bardzo naturalnie nakreślonymi indywiduami, wzbudzającymi w czytelniku emocje i nie pozostawiając go neutralnym na ich losy. Dodatkowo autor w bardzo naturalny sposób pokazuje, do czego jest zdolny człowiek, aby osiągnąć „wyższy” cel i na ile sposóbów jest w stanie wytłumaczyć swoje poczynania, kiedy wierzy w to co robi. Do tego poprzez niespodziewane zachowania pokazuje, jak wiele czasem zależy od odpowiedniego dobrania ludzi , którzy mają ze sobą współpracować.

Uważam, że jak na debiutanta, Pan Neuvel napisał naprawdę fascynującą, dobrą historię. Książka jest bardzo przyjemna w odbiorze, choć forma dziennika nie każdemu może przypaść do gustu. Nie zostawi ona trwałego śladu w czytelniku, da mu jednak mnóstwo frajdy. Zakończenie natomiast sprawi, że czytający zawiesi się na chwilę i zastanowi, czy ten ostatni rozdział, napewno miał być ostatnim.

Dział: Książki
poniedziałek, 12 grudzień 2016 10:48

Wielka Biblioteka. Atrament i krew

“Atrament i Krew” to pierwszy tom z zaplanowanego przez Rachel Caine cyklu “Wielka Biblioteka”. Pierwszy i od razu doskonale rokujący na przyszłość.


Akcja powieści rozgrywa się w świecie, w którym Wielka Biblioteka Aleksandryjska nie tylko nie spłonęła, ale wręcz przejęła całkowitą kontrolę nad książkami. Tym samym stały się one dobrem luksusowym, niedostępnym dla zwykłych ludzi, szmuglowanym towarem, za który zarówno szmuglerzy jak i kolekcjonerzy tracą życie. W takim świecie, targanym wojną, biedą i zwykłymi ludzkimi problemami, jedynie wąski krąg ludzi ma dostęp do wiedzy. Trudny egzamin, morderczy trening, a wszystko to, by dostać dostęp do wiedzy starożytnych oraz, by chronić ją przed światem. W takie warunki wpadają młodzi ludzie, bohaterowie powieści. Pod czujnym okiem nauczyciela - buntownika przechodzą kolejne próby, dzięki którym przekonają się co znaczy przyjaźń, lojalność i czy oby Wielka Bibliotek jest naprawdę taka, jak ją postrzegają.


Powieść wręcz “czyta się sama”. Autorka ma bowiem doskonały styl i kreuje świat i bohaterów w sposób dla czytelnika najatrakcyjniejszy, nic bowiem nie jest czarno - białe. Nie sposób bowiem zgodzić się z chowaniem książek przed ludźmi (szczególnie molowi książkowemu takiemu jak ja), ale też czyż nie byłoby sensowne chronić za wszelką cenę dzieła starożytnych przed zniszczeniem. A i zastanowić się warto, czy naprawdę przysłużyło się historii to, że ludzkość otrzymała dostęp do wszelkich idei. Brak jednoznacznie dobrych i złych bohaterów, czyni ich po prostu ludzkimi, w całej gamie naszych błędów, rozterek i wątpliwości.


Tom pierwszy jest wspaniałą zapowiedzią całości. Rozstanie z bohaterami następuje w momencie, kiedy ich dalsze losy zdają się być przesądzone, a jednak wiadomo, że zgody u części z nich na tenże los nie ma. Przeplatające się wątki zapewne jeszcze bardziej się zapętlą, krew z atramentem nie raz wymiesza. I dlatego tak niecierpliwie czekam na kolejne części.

Dział: Książki
niedziela, 11 grudzień 2016 18:08

Biały trop

Jeszcze dobrze nie ucichły echa głośnej sprawy dotyczącej nielegalnych imigrantów, a młoda prokurator Jana Berzelius już pakuje się w nowe kłopoty. Przeszłość, która wróciła do niej z siłą huraganu, nie daje o sobie zapomnieć, wręcz przeciwnie każde odgrzebywać stare rany, szukać śladów dawnych wrogów, a jeśli śladów, to i zemsty.

Spotkany przez Janę po latach Danilo Pena, wyzwala w kobiecie burzę uczuć od niepokoju po wściekłość. Ich spotkanie kończy się walką, z której Jana ledwo wychodzi cała. Co więcej jest świadek tego wydarzenia. Czyżby sekrety ambitnej prokurator miały ujrzeć światło dzienne?

Biały trop to druga część serii autorstwa Emelie Schepp. Główną bohaterką uczyniła Schepp młodą prawniczkę, której tragiczna i mroczna przeszłość łączy się z przestępczą działalnością wielu ludzi w kraju.

Tym razem policjanci z komendy zostają wezwani do znalezionej w pociągu dziewczyny, która umarła z przedawkowania narkotyków. Nie byłoby w tym nic zastanawiającego, gdyby nie fakt, że nastolatka przemycała je we własnym żołądku. Trop ponownie prowadzi Janę do Danila, a także do jej ojca, z którym Jana ma chłodne relacje. Czy te dwie sprawy mają wspólny mianownik w osobie tajemniczego Starca? Dlaczego giną pozornie przypadkowe osoby niezwiązane ze sprawą? Jana Berzelius ma mało czasu. Albo odnajdzie Danila i odzyska stracone prywatne dokumenty, albo jej kariera i życie osobiste legną w gruzach.

Tym razem, takie miałam odczucie, akcja toczy się nieco wolniej niż w części pierwszej. Autorka bardzo oszczędnie raczy czytelnika szczegółami z życia Jany. Prawdopodobnie było to celowy zabieg, raz że jest to druga część (a często środkowymi częściami rządzi taka zasada), a dwa dlatego, że sama bohaterka wielu rzeczy ze swojej przeszłości nie pamięta. Pamięć wraca do niej stopniowo i w takim tempie czytelnik poznaje te szczegóły.

W drugiej części fabuła skupia się także na życiu prywatnym policjantów, w którymi na co dzień współpracuje Jana. Przyglądamy się zatem dwóm policyjnym związkom. Anneli i Gunnar, w teorii ze sobą od 20 lat, ponownie się zeszli. Czy aby jednak była to dobra decyzja? Henrik Levin i jego żona spodziewają się właśnie trzeciego dziecka. Czy zapracowany policjant poradzi sobie z nadmiarem obowiązków i poświęci partnerce odpowiednią ilość czasu? Nadal samotna Mia Bolander wciąż spotyka na swojej drodze nieodpowiednich mężczyzn i nieustannie boryka się z kłopotami finansowymi. Wszystko to jest prawdziwe i ludzkie. Policjanci, tak jak każdy mają swoje słabości, obawy, lęki, ich życie nie składa się przecież z samej tylko pracy śledczej.

Powieść, jako całokształt, czyta się nieźle. Krótkie rozdziały, w których prowadzona sprawa przeplata się z prywatnymi sprawami policjantów, stopniowo przybliżają czytelnika do rozwiązania części zagadki. Piszę części, bo i tym razem autorka nie odkryła wszystkich sekretów dotyczących Jany Berzelius. Objedliśmy się smakiem i pozostaje jedynie czekać na trzecią część, której poprzeczka ustawiła się dość wysoko.

Dział: Książki
wtorek, 29 listopad 2016 19:45

Dom czwarty

“Dom czwarty” to już siódma część cyklu Lipowo. Katarzyna Puzyńska po raz kolejny zabiera nas na spotkanie z całą plejadą interesujących postaci. Serwuje nam solidną dozę napięcia i zwrotów akcji. Wraz z każdym przeczytanym rozdziałem mnożą się zagadki, dochodzą nowi podejrzani. To specjalność autorki. Gdy tylko wydaje nam się, że jesteśmy blisko rozwiązania problemu, znamy odpowiedź na nurtujące nas pytania, autorka serwuje nam trzęsienie ziemi, które obraca w gruz nasze teorie, i zostawia z niczym.

Akcja powieści oscyluje wokół zaginięcia Klementyny Kopp, która po latach postanawia odwiedzić rodzinne strony, by ponownie zająć się zabójstwem sprzed kilku lat. Morderca jest już osądzony i odsiaduje wyrok. Matka Klementyny jednak nie wierzy w jego winę. Prosi córkę o pomoc. Klementyna przyjeżdża do rodzinnej wsi i trop się urywa. Zaniepokojona partnerka kobiety zawiadamia byłych współpracowników Klementyny. Daniel, Weronika i Emilia postanawiają wyjechać do Złocin by odnaleźć koleżankę. Na miejscu okazuje się, że rodzina Klementyny i pozostali mieszkańcy Złocin mają swoje mroczne sekrety, sięgające wydarzeń z 1939 roku. Czy Daniel i spółka rozwikłają tajemnice z przeszłości? Kto i w jakim celu maluje wszędzie napis “Złociny - złe czyny”?

Przyzwyczaiłem się (i pewnie nie tylko ja) do cyklu Lipowo. I chociaż Katarzyna Puzyńska wydaje dwa opasłe tomy rocznie, nie czuję przesytu bohaterami. Wręcz przeciwnie, mam ochotę na jeszcze więcej i zastanawiam się co autorka wymyśli w kolejnych tomach. Jak pokieruje losem stworzonych przez siebie postaci. Biorąc pod uwagę zaskakujące metamorfozy, szczególnie tak drastyczną jak Daniela Podgórskiego (bo mieszkańcy Lipowa, podobnie jak my, zmieniają się pod wpływem doświadczeń), możemy spodziewać się, jak to w życiu, wszystkiego.

Niepewność, zaskoczenie, cała masa niebanalnych postaci, oraz zaczepienie w autentycznych wydarzeniach historycznych, jakimi były egzekucje mające miejsce w okolicach jeziora Bachotek w pierwszym roku wojny, sprawiły, że z ogromną przyjemnością przeczytałem “Dom czwarty”. Polecam i czekam z niecierpliwością na kolejny tom.

Dział: Książki
wtorek, 22 listopad 2016 10:27

Miecz i kwiaty

Wyprawy krzyżowe, zdradzieckie intrygi, potyczki z Saracenami i asasynami Starca z Gór oraz walka z pradawnym Złem – tak w skrócie można przedstawić trylogię Marcina Mortki, Miecz i kwiaty, która ukazała się niedawno w prezentującym się dość imponująco, zbiorczym wydaniu nakładem Wydawnictwa Uroboros.

Z nabitą ideałami i pięknymi mrzonkami głową młody szlachcic Gaston de Baideaux przybywa do Ziemi Świętej, by odpokutować za popełnioną w ojczyźnie zbrodnię. Bardzo szybko przekonuje się, że wiele można powiedzieć o tym pozornie świątobliwym miejscu, ale z pewnością nie to, że aniołowie unoszą się tu nad głowami dobrych chrześcijan, a Bóg zawsze wspiera swych wiernych. Próżno też szukać rycerzy gotowych bezinteresownie i honorowo walczyć za Grób Pański. Wręcz przeciwnie, Tyr, do którego przybywa, ostatnia chrześcijańska ostoja na tym terenie, to gniazdo zepsucia, korupcji, zbrodni i najpodlejszego zła. Co więcej, niemal od razu młodzieniec zostaje wplątany w sieć intryg i staje się celem ataku nie tylko zakonu templariuszy, ale niemal każdego liczącego się w mieście stronnictwa. A wszystko to za sprawą jego starszego brata, niepokonanego rycerza o doskonałej opinii, który w tajemniczych okolicznościach zaginął kilka miesięcy wcześniej…

Jedno jest pewne, a można się tego domyślić już po zapoznaniu się z pobieżnym opisem fabuły. Podczas lektury na pewno nie można narzekać na nudę, nie pozwolą na to dynamiczna akcja i pełna zwrotów fabuła. Marcin Mortka stworzył klasyczne, ale pełne swoistego uroku historyczne fantasy, w którym z każdym kolejnym rozdziałem ujawnia się coraz więcej nadnaturalnych wątków i postaci, a przy tym całość zachowuje wyrazisty posmak epoki i miejsca, w których mają miejsce poszczególne wydarzenia. Widać, że autor czuje ducha czasów, o których pisze, sam zresztą przyznał w posłowiu, że od lat fascynował go okres krucjat, a powieść o nich to niejako dzieło jego życia.

Mimo że początkowo pewną trudność sprawiło mi wczucie się w lekturę, w końcu dałam jej się porwać, a to za sprawą przepełniającej ją atmosfery, pomysłów, które wprawdzie miejscami powielają znane schematy, ale mają w sobie również wiele oryginalności oraz przesympatycznych towarzyszy głównego bohatera. O tych ostatnich można powiedzieć wiele i można im zarzucić pewną sztampowość (mamy do czynienia z silnym, lecz słabo rozgarniętym giermkiem-niemową, chciwym łotrem o dobrym sercu, co sprzedałby własną matkę, ale ostatecznie staje po stronie przyjaciół, rozpasanego, tchórzliwego księdza przechodzącego cudowną przemianę, bogobojnego rycerza o nieskalanym honorze oraz dojrzałego wojownika skrywającego mroczny sekret), ale nie sposób oprzeć się ich urokowi i po prostu przyjemnie czyta się o ich przygodach.

Autor odarł krucjaty z ich pozłacanego, propagandowego wizerunku śmiałych wypraw pobożnych rycerzy walczących w imię wiary i honoru, w zamian pokazując brutalne realia, zepsucie i nikczemność oraz walkę o niemal wszystko z wyjątkiem prawdziwego oddania Bogu. W interesujący sposób wplótł również w fabułę wątki magiczne i ponadnaturalne, stawiając na drodze bohaterów nie tylko pradawnego demona Asmodeusza, ale również najprawdziwsze diabły i arabskie dżiny.

Niestety, nie ustrzegł się przy tym kilku błędów, które nieco burzą tak pozytywny odbiór powieści. Przede wszystkim, nie sposób nie dostrzec pewnych znanych powszechnie schematów, zarówno w ogólnym zarysie fabularnym (oto nieopierzony młodzieniec przechodzi przemianę i ratuje świat w towarzystwie drużyny zawadiackich przyjaciół), jak i w poszczególnych scenach (ratowanie dam z opresji i to dam zwiastujących dużego pecha to niemalże motyw przewodni wszystkich trzech tomów). Kreacja głównego bohatera również pozostawia nieco do życzenia, a jego naiwność oraz bezrefleksyjne niemalże poddawanie się manipulacjom otoczenia czasami aż wydaje się niewiarygodna. Podobnie jak zaskakująca przemiana, gdy z fajtłapy w zaledwie kilka miesięcy wyrasta pogromca rubieży i niedościgniony szermierz. W oczy rzucił mi się również jeden element, który nieco burzy wiarygodność świata przedstawionego, drobny, bo drobny, ale jednak z lekka uwierający. Mianowicie, po jednym z ataków przypominających padaczkę, nowo poznany towarzysz zwraca się do Gastona z na poły ironicznym pytaniem „od kiedy epilepsja jest grzechem, za który trzeba pokutować?”. No cóż, o ile mi wiadomo, w czasach średniowiecza była uznawana właśnie za objaw opętania przez diabła i pokuta byłaby tu jak najbardziej wskazana. Oświecenie przyszło kilka wieków później…

Warto wspomnieć też krótko o nowym wydaniu trylogii, która prezentuje się o niebo lepiej niż wydawane oddzielnie książki sprzed kilku lat. Umieszczona w jednym, opasłym nieco tomiszczu w twardej oprawie i z przyjemną dla oka szatą graficzną zwyczajnie cieszy oko. Dlatego kłują nieco w oczy literówki, czasem dosyć zabawne i nadające tekstowi nowy sens, jak choćby fakt, że „snujące się ulicami tłumy zawsze reagują przełażeniem na widok krwi”.

Niemniej, zalety trylogii w pełni rekompensują jej wady i mogę ją szczerze polecić fanom gatunku. Znajdziecie w niej dobrą przygodę, wartką akcję i wartą poznania historię, która nabiera pełnego kształtu i smaku dopiero jako pełna, zamknięta całość.

Dział: Książki
poniedziałek, 21 listopad 2016 18:33

Wdowa

Od czasu do czasu media szokują świat historiami, w których jedno ze współmałżonków okazuje się mieć mroczną stronę, o której nikt włącznie z żoną nie miał pojęcia. Czy aby na pewno? Wtedy rozpoczynają się spekulacje, dochodzenia, domysły, często pochopne i bardzo okrutne oceny. Trudno osobom postronnym uwierzyć, że najbliższa żonie osoba czyli mąż, może mieć drugie życie, życie sekretne i haniebne. Jak można o tym nie wiedzieć. Czy to faktycznie prawdziwa niewiedza, czy podświadome wyparcie? Podobny wątek podjęła w swojej debiutanckiej powieści Fiona Burton, dziennikarka z 30 letnim doświadczeniem zawodowym.

Jean Taylor jest żoną idealną, o takiej marzy każdy mężczyzna. Cicha, uległa, wierna i kochająca. Wszystko przetrzyma, wszystko wytłumaczy na korzyść partnera, wszystko wybaczy, nigdy nie potępi, nie powie dość. Słowem anioł w ludzkiej postaci. Przez lata trwa przy swoim mężu, który, choć obiektywnie idealnym partnerem nie jest, dla niej ucieleśnia ideał. Zarabia na dom, jest troskliwy, dba, by żona nie musiała za dużo sama myśleć, ani robić, a wszystko to robi z troski i miłości do niej.

Kiedy z przydomowego podwórka niespodziewanie znika mała Bella, cała policja zostaje postawiona w stan gotowości. Poszukiwania z udziałem mocno zaangażowanej opinii publicznej, mediów, a przede wszystkim matki dziewczynki, nie dają jednak rezultatów. Wszystkie ślady, znikome trzeba dodać, prowadzą donikąd, a jedyny podejrzany, Glenn Taylor, choć ewidentnie coś ukrywa, wychodzi ze sprawy czysty jak łza.

Co tak naprawdę stało się z małą Bellą i czy Taylor miał z tym coś wspólnego?

Sprawę poznajemy z bardzo ciekawej perspektywy. Wszystko to wydarzyło się na przestrzeni ostatnich czterech lat. Sprawę właściwie już zamknięto i gdyby nie fakt, że Jean zdecydowała się na udzielenie jednej z gazet wywiadu, niewielu by o niej pamiętało.

Aby wzbogacić swoją historię, autorka zdecydowała się na pokazanie jej oczami trzech narratorów: tytułowej wdowy, ambitnej dziennikarki oraz policjanta prowadzącego sprawę. Dzięki temu historia jest nie tylko bogatsza, ale też zasiewa w czytelniku ziarna niepewności, bo od każdej strony wygląda to zupełnie inaczej.

Jean Taylor jest bardzo interesującą postacią, zlepkiem poznanych przez Fionę Burton na sali sądowej kobiet, żon "potworów", gwałcicieli, morderców, pedofilów. Z tych właśnie autorskich fascynacji wyrosła tytułowa wdowa i jej historia.

Początkowo akcja rozwija się dość powoli i właściwie nie wiedziałam co myśleć, o głównej bohaterce i jej roli w sprawie. Z czasem jednak robi się coraz ciekawiej. Najmocniej uderzyło we mnie zakończenie tej historii. Było takie życiowe, bez nagłych zwrotów akcji i cudownych rozwiązań, takie prawdziwe, a jednocześnie smutne. Sprawę zamknięto, życie potoczyło się dalej i tylko nieliczni będą pamiętać.

Z zamieszczonego na LC wywiadu z autorką można się dowiedzieć, że powieść ta nie wyczerpuje losów Jean Taylor, wręcz przeciwnie możemy się spodziewać trylogii utrzymanej z klimacie noir. W sumie to dobra wiadomość i chętnie przeczytam drugą część, gdy tylko pojawi się na naszym rynku.

Dział: Książki

MEDIA RODZINA ogłosiła, że w ramach nowego programu wydawniczego obejmującego książki J.K. Rowling ze świata czarodziejów wyda polską edycję książkową oryginalnego scenariusza filmu pt. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć.

Dział: Książki
poniedziałek, 07 listopad 2016 17:03

Tulipanowy wirus

Do sięgnięcia po książkę „Tulipanowy wirus” zachęciła mnie intrygująca, tajemnicza okładka. Może szata graficzna nie powinna być kryterium wyboru lektur, ale czasem gdy dużo się czyta, to tak właśnie się dzieje. Czy jednak nie pożałowałam swojej decyzji?

Dział: Książki