Rezultaty wyszukiwania dla: Zysk i Ska
Dom Wschodzącego Słońca
Przyznaję się, że w przypadku “Domu Wschodzącego Słońca” Aleksandry Janusz - Kamińskiej przede wszystkim na początku spodobała mi się okładka, a potem “zachwycił” mnie opis z tyłu książki. Nie ukrywam, że pomyślałam “ojej - to będzie dobre albo co najmniej zabawne YA”. Potem jakoś nie mogłam się za nią zabrać. Leżała patrząc na mnie z wyrzutem, kusząc tą kraciastą spódniczką głównej bohaterki na okładce. Bałam się jej, przyznaję się Wam uczciwie, po przeczytaniu kilku pierwszych stron, ale nie taki diabeł straszny, jak go malują, i czasami można oceniać książkę po okładce.
Akcja książki zaczyna się, kiedy Eunice Wight odkrywa u siebie talent magiczny i staje się uczennicą równie utalentowanego, co niepełnosprawnego cybermaga, takiego “Charlesa Xaviera” - Timothy’iego Hawkinsa. A wszystko to za sprawą gry Silver Tower, polegającej na rozwiązywaniu zagadek logicznych. Dzięki niej Eunice zaczęła postrzegać przedmioty ją otaczające w zgoła odmienny sposób. Ta obudzona i nie szkolona moc zaczęła przyciągać do niej istoty, o których istnieniu naprawdę wolałaby nie wiedzieć. Eunice, Trzynasta, jako wychowanka Domu Wschodzącego Słońca, zyskuje immunitet i ochronę, a co najważniejsze możliwość rozwinięcia i ukierunkowania swojego talentu. Część magów z “Domu” poznajemy w kolejnych opowiadanio-rozdziałach, kiedy autorka wyciaga niczym króliki z kapelusza kolejne trupy z szafy. Poznajemy przeżycia Gabriela Shade’a i uczestniczymy w jego pojedynku z Redfairy. A potem na tapetę zostaje wyciągnięty Lloyd Dark - mag- szermierz i jego burzliwa przeszłość. Niestety zanim się w każdą nową historię wciągnęłam, to przeskakiwałam do opowieści o kolejnej osobie, z przeplatającą się Eunice, jakowym spoiwem z gumy balonowej. Czyli takim, że jak chcesz by się odlepiła, to nie puszcza, a jak Ci zależy, to nie trzyma się w ogóle.
Jak pisałam na początku - skusił mnie opis i okładka i nieznana mi polska autorka, z której twórczością nie miałam jeszcze okazji się zapoznać. Do tego spore nadzieje na coś dobrego lub na wielki spektakularny zawód. Okazało się, że książka klasyfikuje się gdzieś pośrodku tej skali i mówiąc wprost - nie jest źle. Jest nawet potencjał na naprawdę fajną historię, ale zabrakło w niej jasnej koncepcji i konsekwencji. Bo ni to powieść, ni to powiązane ze sobą opowiadania... i nawet teraz, kiedy upłynęło już kilka dni od ukończenia tej książki, nadal nie wiem z czym tak naprawdę miałam do czynienia, i jak ją sklasyfikować. Do tego odnosi się wrażenie, że albo nie czytam pierwszej części z cyklu, albo zostałam naumyślnie wrzucona w sam środek jakiejś historii, w której mam się sama odnaleźć i domyślić wszystkiego. To czego mi najbardziej jednak brakuje, to więcej informacji na temat Wielkiej Złej Wojny, bo te udzielane przez autorkę, są tak skąpe, że tak naprawdę nie wiadomo, co dokładnie się wtedy zdarzyło. A mnie sugestie, że bohaterowie nie chcą o tym wspominać, po prostu nie przekonują. Jakby tego było mało, ta zbytnia mnogość czołowych postaci i zmieniający się ciągle bohater-narrator sprawiało, że nie potrafiłam ani do nikogo się przywiązać, ani go po prostu po ludzku polubić. Chociaż nie, przepraszam, polubiłam tych, o których wiedziałam najmniej, czyli Siostrę Weronikę i Krzysztofa Podróżnika - ironiczne, ale też i zastanawiające, prawda?
Plusem “Domu Wschodzącego Słońca” jest za to na pewno świat przedstawiony. To young adult urban fantasy ma naprawdę ciekawie i szczegółowo opisane miasto oraz prawa nim rządzące.
Tekst wielokrotnie rwie się i brak mu spójności i koncepcji, jak już wspominałam, nie można jednak odmówić autorce pomysłowości. ALE nie należy też zapominać, że wydany w tym roku “Dom” jest tylko wznowieniem książki z 2006 roku z Wydawnictwa Runa. Cieszę się, że autorka, jak sama napisała w posłowiu, przez szacunek do samej siebie dwudziestosześcioletniej i do czytelników, nie zdecydowała się na większe poprawki i korekty tego tekstu. Te jakże szczere słowa sprawiły, że i ja nabrałam szacunku do pisarki, która mnie nawet w ten szczególny sposób ujęła. Czekam więc na dalsze losy bohaterów “Domu Wschodzącego Słońca”, jak i kolejne książki Aleksandry Janusz - Kamińskiej, po pierwsze, by sprawdzić jak bardzo rozwinął się i “dorósł” warsztat pisarski autorki, ale także po to, by dowiedzieć się więcej o samym Farewell i zamieszkujących w nim magach, bo coś w tym wszystkim jest.
Na sam koniec, chciałabym jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy, która nie chce przestać mnie męczyć. Dość naturalnym skojarzeniem jest łączenie nazwy “Dom Wschodzącego Słońca” z amerykańską balladą folkową o tym samym tytule, najbardziej znaną w wykonaniu The Animals, zwłaszcza, że Aleksandra Janusz - Kamińska niejednokrotnie wspomina “starego dobrego rocka” na kartach książki. Ale do rzeczy - Dom Wschodzącego Słońca to nic innego jak metaforycznie nazwany burdel, mówiąc krótko i do rzeczy. I idąc tym tropem, choć fasada budynku jest ładna i pięknie podkreślają ją strzelające płomienie, to kupa osób biega w nim chaosie i bez składu. A teraz najważniejsze jest to, czy autorce uda się uratować swoich bohaterów i bezpiecznie wyprowadzić na zewnątrz.
Post Scriptum - fragment
Z okazji premiery książki Mileny Wójtowicz "Post Scriptum", zapraszmy do zapoznania się z fragmentem powieści.
– Nie możesz wrzucić zakupu DVD ze wszystkimi sezonami Supernaturala w koszty u zyskania przychodu – jęknął Piotr. W lewej ręce trzymał plik faktur przyniesionych przez Sabinę, prawą zaczynał rwać sobie włosy z głowy.
Jego wspólniczka była zajęta nadawaniem swoim paznokciom idealnie migdałowego kształtu za pomocą szklanego pilniczka. Słysząc to bolesne narzekanie, oderwała się od wykonywanej czynności, przechyliła głowę lekko na bok i zmierzyła Piotra krytycznym spojrzeniem od odzianych w brązowe mokasyny stóp aż po rozczochrany czubek głowy.
– Jak sobie tak zmierzwisz czuprynę, to wyglądasz jak wczesny Małaszyński z lekką nutką buntownika. Ale taką lekką, wiesz, kupuję mleko trzy i dwa procent, a nie zerówkę i czuję ostre YOLO. Nie idź tą drogą, nie pasuje do ciebie.
Zamęt nocy
Kolejny tom przygód Mercedes Thompson premierowo na PYRKONIE!
Tym razem Mercy ma do czynienia z nieproszonym gościem, który wnosi ze sobą do domu zagrożenie, z jakim zmiennokształtna do tej pory nigdy nie miała do czynienia.
Niespodziewany telefon oznacza nowe wyzwanie. Była żona Adama jest w tarapatach i musi uciekać przed prześladowcą. Partner Mercy nie jest człowiekiem, który odwróciłby się plecami do kogoś w potrzebie. Jednakże kiedy Christy wprowadza się do ich domu, Mercy nie może oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak. Jej przeczucia szybko się potwierdzają a prawdziwe intencje rywalki wychodzą na jaw.
Gry planszowe od Naszej Księgarni
Zapraszamy do zapoznania się z grami planszowymi, które przygotowała Nasza Księgarnia na najbliższe miesiące.
Pora na stwora
POTWORNIE FAJNA GRA!
Gracze dostają tajne zadania przedstawiające rysunki stworów. Gdy ktoś stworzy z kart swojego stwora, zdobywa punkt. Nie jest to jednak takie proste, ponieważ każdy stara się stworzyć innego stwora!
2 gry w 1 pudełku!
Pejzaż z gwiazdami
Nowość od Wydawnictwa Solaris - książka zawierająca liczne wywiady z pisarzami polskimi, zagranicznymi, ale również z wydawcami i tłumaczami, czyli z tymi wszystkimi, którzy żyją dla książek.
Z przedmowy Marka Oramusa:
Spośród pisarzy udało mu się nakłonić do zwierzeń gwiazdy fantastyki z tej i tamtej strony świata: Kira Bułyczowa i Borysa Strugackiego oraz Terry'ego Pratchetta i George'a R. R. Martina, by pozostać tylko przy tych nazwiskach. Lepszych wywiadów z nimi nie przeczytałbym w całej polskiej prasie, gdzie dominuje ogólnikowość i lekceważenie naczelnej powinności dziennikarza, że coś trzeba wiedzieć o osobie zaproszonej do wywiadu i o tym, czym ona się zajmuje. W rozpędzonej za groszem hałastrze nie ma na takie luksusy miejsca, dlatego w porządnym wykonywaniu obowiązków krytyka czy dziennikarza muszą ją zastępować outsajderzy pokroju Wojtka Sedeńki.
Koszmary zasną ostatnie
Kiedy odchodzi od Ciebie bliska, ukochana osoba, cały Twój świat roztrzaskuje się na milion ostrych, maleńkich odłamków. Cierpisz, przechodzisz załamanie, ciężko Ci się pogodzić ze zmianami w życiu. Jednak wiesz, masz tę świadomość, iż osoba, która odeszła, jest bezpieczna. Żyje. Może z kimś innym, może już bez Ciebie, ale żyje. Prawdziwa tragedia zaczyna się w momencie, w którym nie wiesz, co się z nią stało. Jeszcze wczoraj zapewniała Cię o swoim uczuciu, dziś nie masz po niej najmniejszego śladu. Zostaje uznana za zaginioną, a wszelkie ślady, jakie udało Ci się uzyskać dotychczas, są niewiele warte. Czekasz siedem długich lat... a odpowiedzi nadal nie nadchodzą. Twoje koszmary nie mogą zasnąć.
Marek Bener, dziennikarz śledczy i właściciel "Echa Torunia" od siedmiu lat karmi się nadzieją na odnalezienie ciężarnej żony, Agaty. Kobieta opuściła ich mieszkanie tylko na chwilę; miała zrobić zdjęcia pewnego cmentarza. Nigdy jednak nie przekroczyła progu ich wspólnego gniazdka. Od tamtej pory Bener zajął się "po godzinach" poszukiwaniem osób zaginionych, jednocześnie starając się odnaleźć ślad po żonie. Tym razem na jego biurko trafia sprawa Jana Stemperskiego. Ów spokojny mężczyzna był jednym z pracowników, którzy oskarżyli swojego wysoko postawionego szefa o mobbing. Teraz dziennikarz -nie wierząc, iż Stemperski nie targnął się na własne życie- poszukuje jego ciała. I choć sprawa wydaje się początkowo jedną z tych mniej skomplikowanych, to Marek, kopiąc głębiej, odnajduje coraz więcej sprzecznych informacji oraz dziwnych powiązań...
Z twórczością pana Roberta Małeckiego spotkałam się po raz pierwszy około rok temu. Wtedy to mialam możliwość przeczytania drugiego tomu serii, a zarazem rozpoczęcia wspólnie z Markiem Benerem podróży śladami osób zaginionych. Byłam świadkiem tragedii bohatera, która trwała już siedem lat. Towarzyszyłam mu podczas odkrywania kolejnych poszlak.
Toruń wydaje się bardzo mały; dopiero co Bener rozpisywał się o mobbingu, którego ofiarą padł Jan Stemperski, a już jakiś czas później odebrał telefon od jego zmartwionej żony. Cierpiący na depresję mężczyzna nie pojawił się w domu, nie ma z nim jakiegokolwiek kontaktu, nikt nie wie, gdzie może obecnie przebywać. Dziennikarz śledczy oczywiście podejmuje się odnalezienia Stemperskiego, nie mając jednak żadnej nadziei na szczęśliwe zakończenie tej sprawy. Jednocześnie prowadzi sprawę zaginięcia młodego mechanika, Michała Waltera. Jak się okazuje, ów mężczyzna mógł coś wiedzieć na temat zaginięcia Agaty...
Koszmary zasną ostatnie to tom, na który czekałam z utęsknieniem, a jednocześnie z pewną przedwczesną tęsknotą. Chciałam wreszcie się dowiedzieć, co tak naprawdę stało się z żoną głównego bohatera- uciekła czy została porwana? A może Marek Bener wcale nie był takim kochającym mężem, jak mogłoby się wydawać? Z drugiej strony zawsze dopada mnie swego rodzaju smutek, gdy jakaś seria dobiega końca. Przyznam, że miałam nadzieję na happy end. Ale to, czy go otrzymałam, czy nie, pozostanie moją tajemnicą.
Książkę czyta się właściwie w mgnieniu oka; to prawda, co piszą na okładce- może nie tyle ciężko po niej zasnąć, co bardzo trudno ją odłożyć i zająć się życiem. Szczególnie, że otrzymaliśmy nie tylko opis codzienności głównego bohatera, ale także "wstawki", gdzie wypowiada się Agata. Było ich niewiele, ale warto na nie czekać. Akcja toczy się szybkim rytmem, a pewne wydarzenia sprawiają, że Bener nie wie, komu może zaufać. Zbyt dużo pytań bez odpowiedzi. A może zbyt wiele nadziei?
Robert Małecki stworzył intrygującą, pełną tajemnic historię tęsknoty, jakiej nie życzę nikomu. Ponadto poruszył tak ważny temat, jakim są zaginięcia osób. To prawda, widujemy plakaty czy "ogłoszenia" w internecie, jednak nie przywiązujemy do nich uwagi na długo. A co z osobami, które wciąż czekają na powrót ukochanych osób?
Marku Benerze, teraz już znasz prawdę. Teraz Twoje koszmary mogą wreszcie zasnąć.
Fotosynteza
Premiera Fotosyntezy będzie miała miejsce już 16 maja!
W małym, pełnym życia lesie kilka gatunków drzew rywalizuje o możliwość wzrostu i rozsiewania swoich nasion. Pokryte liśćmi korony drzew, muśnięte czułym pocałunkiem promieni słońca chłoną jego energię, rzucając cień na otaczające je niższe rośliny. A gdy cykl życia drzewa dobiega końca, zgromadzone przez nie substancje mineralne powracają do środowiska, użyźniając glebę dla jego następców.
Uniwersum Metro 2035: Piter. Wojna - premiera
Nowe oblicze świata Metra.
„Piter. Wojna”, książka Szymuna Wroczka dająca początek nowej serii Uniwersum Metro 2035, ukaże się w środę 18 kwietnia 2018 roku nakładem wydawnictwa Insignis.
Trzecia wojna światowa starła ludzkość z powierzchni Ziemi. Planeta opustoszała. Całe miasta obróciły się w proch i pył... Oto początek kultowej serii Uniwersum Metro 2033. Jej twórcą jest Dmitrij Glukhovsky, autor trzech książek osadzonych w tym niezwykłym świecie – świecie, który zawładnął wyobraźnią milionów czytelników. Od dziewięciu lat Dmitrij Glukhovsky zaprasza do swojego projektu pisarzy z całego świata. Autorzy z Rosji, Ukrainy, Białorusi, Polski, Anglii i Włoch przekształcili „mapę Ziemi z postnuklearnej pustyni w migoczącą płomykami ludzkich dusz żywą tkankę”.
Fandom - fragment
18 kwietnia ukaże się "Fandom" książka Wydawnictwa Jaguar, którą objęliśmy naszym patronatem.
Dzisiaj zapraszamy do zapoznania się z fragmentem powieści.
Prolog
Powieszą mnie dokładnie za tydzień. Zawisnę w imię przyjaciół i rodziny. Przede wszystkim jednak zawisnę w imię miłości. Niewielka to pociecha wobec myśli o zaciskającejsię na mojej szyi pętli. O stopach rozpaczliwie szukających stabilnego podparcia, o nogach gwałtownie wymachujących w obłąkańczym tańcu. Jeszcze dziś rano nie miałam o niczym pojęcia. Rano bawiłam się na festiwalu Comic Con, oddychałam zapachem hot dogów, potu i perfum. Podziwiałam krzykliwe kostiumy fanów, mrużyłam oczy w blasku fleszy, uszy wypełniał mi basowy pomruk perkusji i przenikliwy dźwięk skrzypiec. Jeszcze wczoraj, w szkole, stresowałam się na angielskim jakąś głupią prezentacją i marzyłam, by znaleźć się w zupełnie innym świecie.
W życiu należy dobierać marzenia bardzo ostrożnie. Spełnione, okazują się niekiedy zupełnie do dupy.
Nieodnaleziona
Popularni pisarze sami sobie ustawiają wysoko poprzeczkę. Tym bardziej, jeśli ich książki pojawiają się w krótkich odstępach czasu. Bo jak tak można?! Tyle pisać i osiągać takie wyniki sprzedażowe? Wiecie o kim mowa? Oczywiście o Remigiuszu Mrozie, którego każda kolejna powieść najpierw zyskuje fale zachwytu, a zaraz potem ogromną krytykę. Postanowiłam przekonać się sama, czy „Nieodnaleziona” to tytuł wart polecenie.
Damian Werner wiódł spokojne i ułożone życie. W zasadzie był na prostej drodze do tego, co ludzie określają sukcesem życiowym i osobistym. Dobre wyniki w nauce, idealna dziewczyna, plany na studia i w końcu oświadczyny. Jedna chwila zmieniła wszystko. Narzeczona Wernera zostaje porwana, a chłopak zupełnie się rozsypuje. Właśnie dlatego, gdy 10 lat później widzi jej zdjęcie na Facebook'u, nie może uwierzyć własnym oczom. Ale to ona, jest tego pewien. Teraz pozostaje tylko ją odnaleźć. Jednak jak to zrobić? Czy grozi jej niebezpieczeństwo? Czy nadal jest więziona? Co działo się przez te lata?
„Nieodnaleziona” to thriller, który wciąga już od pierwszych stron. Zaczyna się z przytupem i szybko wprowadza główny wątek, którym jest porwanie narzeczonej Wernera. Obok zagadki jej zniknięcia pojawi się jeszcze kilka pobocznych intryg, a pewne jest tylko jedno, nic nie jest takim, jakim się wydaje. W książce, jak to zawsze u Mroza, pojawia się kilka fascynujących zwrotów akcji. Może tym razie nie jest to coś, co zwala czytelnika z nóg, ja bowiem spodziewałam się takiego obrotu spraw, niemniej historia jest naprawdę bardzo ciekawie przedstawiona.
Fajnym zabiegiem jest również pierwszoosobowa narracja z perspektywy dwóch osób. Na zmianę poznajemy rozwój wydarzeń oczami Wernera i pomagającej mu właścicielki agencji detektywistycznej. Ten zabieg nie tylko pokazuje różne stanowiska, ale przedstawia też więcej wydarzeń. Obok głównego wątku jest jeszcze życie osobiste pani detektyw, osoby zimnej i zdystansowanej, która nosi maskę szczęścia, a w domu przeżywa prawdziwe piekło. I zdania na tego tematu są podzielone. Faktem jest, że autor po raz kolejny zdecydował się opisać gorący i kontrowersyjny problem. Co więcej, podszedł do niego od strony sensacyjnej, epatując przemocą i wulgaryzmami, a nie rzeczową analizą zagadnienia. Moim zdaniem w ramach przyjętej konwencji sprawdza się to świetnie i jedynie potęguje napięcie.
Kolejnym skutkiem przyjętego gatunku jest też nagromadzenie akcji. Wiele rzeczy dzieje się błyskawicznie, nie można narzekać na brak dynamiki, czy przydługie sceny. Jednak działa to trochę na zasadzie filmów akcji, gdzie racjonalność ustępuje logice i najprostszym rozwiązaniom. No, ale gdyby wszyscy bohaterzy thrillerów po prostu zostawiali wolną rękę policji, to byłyby zupełnie inne książki.
Dociekliwi czytelnicy znajdą za to jedyną (chyba jedną) tajemnicę, która nie została wytłumaczona. Czy to wina pośpiechu, a może tego, że autor planuje rozpocząć kolejną serię? Ciężko powiedzieć. Za to błędem, który już razi u autora tej klasy, są z pewnością powtórzenia. Niestety kilka razy się trafiły. Tak samo przytaczanie dość często tych samych zwrotów. Niezliczoną liczbę razy bohaterowi „ślina zgęstniała w gardle”... cokolwiek w sumie to znaczy :)
Mimo wszystko muszę przyznać, że książka przypadła mi do gustu. Była intrygująca, pomysłowa i dynamiczna. Historia w niej opisana po prostu czytała się sama! Jeśli nie przeszkadza wam lekki brak realności, za to cenicie akcję i przystępny język, „Nieodnaleziona” pozytywnie was zaskoczy.