Rezultaty wyszukiwania dla: Tajemnice

środa, 22 kwiecień 2015 04:20

Dominika Humeniuk - Pułapka

*** BIAŁY***
Obudził się z mocnym pulsującym bólem głowy. Zimny pot spływał po jego plecach. Miał wrażenie, że miał okropny sen, ale nie był w stanie przypomnieć sobie, co właściwie mu się śniło. Właściwie, to niczego nie pamiętał. Poczuł w kieszeni coś twardego, niewielkiego. Wyciągnął przedmiot, był to mały kalendarzyk.
„19 październik"- powiedział sam do siebie.
Data była łatwa do ustalenia, ponieważ wszystkie wcześniejsze dni były przekreślone czerwonym krzyżykiem. Obrócił stronę na kartkę z napisem „wrzesień", potem „sierpień" i „lipiec", tam krzyżykiem oznaczone były wszystkie kratki. Kiedy jednak dotarł do czerwca zauważył, że tylko kilka ostatnich dni tego miesiąca jest opatrzonych czerwonym znakiem. Odkrył, że w kieszeni ma coś jeszcze. Czerwonym flamastrem, którym okazał się ten uwierający przedmiot, zakreślił krzyżyk na dniu 19-stym października. Dopiero wtedy rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Leżał w małym łóżku okrytym białą, szpitalną pościelą. Rozejrzał się dookoła, ale widział tylko ścianę, której biel bardzo drażniła jego oczy i wzmagała ostry ból głowy. Pomieszczenie było bardzo jasne, chociaż nie było w nim okien ani lamp. Zdawało się, że to ściana jest źródłem tego nieznośnego blasku. Pomieszczenie to mogłoby wydawać się pokojem szpitalnym, gdyby nie pewien niuans, który budził niepokój. Niepokój, który poczuł, był jeszcze gorszy niż strach. Skojarzyło mu się to z uczuciem, kiedy znajdujesz się w ciemnym pokoju, wiedząc, że ktoś stoi za twoimi plecami, czując czyjś oddech na plecach. To jest niepokój. Strach przychodzi, kiedy odwracasz się i widzisz, co jest zagrożeniem, ale wtedy możesz się bronić, zadziałać. Owym niepokojącym szczegółem był fakt, że pokój nie miał standardowego kształtu. Był raczej czymś w rodzaju pierścienia pustego w środku.
„Halo! Czy ktoś mnie słyszy? Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?"
Odpowiedziało mu echo, odbijając się głucho i ginąc w pustce. Mężczyzna ruszył w lewo. Szedł stosunkowo długo, aż zobaczył niewielkie drzwi na wewnętrznej ścianie prowadzące jakby w głąb pierścienia. Były one zielone, przez co mocno zaznaczały się na tle białej ściany. Chwycił za klamkę, jednak drzwi nie otworzyły się. Nie było w nich zamka, a nawet gdyby był, to nie miałby z niego wielkiego pożytku, ponieważ nie dysponował żadnym kluczem. Poszedł więc dalej w nadziei, że znajdzie coś, co pomoże mu wydostać się z tego pokoju. Nie znalazł jednak nic, dotarł do punktu wyjścia. Łóżko na którym się obudził było niepościelone i zakłócało harmonię porządku w pomieszczeniu. Postanowił przyjrzeć mu się bliżej, poszukać jakiejś wskazówki. Miał tak wiele pytań. Gdzie jest? Dlaczego tu jest? I najważniejsze- kim jest? Nie pamiętał nawet swojego imienia. Łóżko miało metalowy szkielet, na którym leżał twardy materac i kołdra. Żadnej wskazówki... Kieszenie! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z nich kalendarzyk i flamaster, nie było tam nic więcej. Już prawie stracił nadzieję, gdy nagle zobaczył napis na kalendarzyku. Był on tak mały, że musiał mocno wytężyć wzrok, aby go odczytać. Na szczęście nie miał problemów z widzeniem. Miał w końcu około 30 lat, oczywiście w przybliżeniu. Nie wiedział nawet jak się nazywa, więc wiek mógł jedynie szacować.
„Licz do sześciu"- przeczytał głośno napis na kalendarzyku. Znowu odpowiedziało mu echo, ale tym razem usłyszał także inny dźwięk. Dużo bardziej optymistyczny. Był to odgłos magnetycznych zamków, które otwierały się jeden po drugim. Pobiegł w kierunku zielonych drzwi.
***ZIELONY***
Zielony kolor uspokoił go. Ściany były w tej właśnie barwie. Były tam też kolejne drzwi, tym razem niebieskie.
„Cóż, chyba wiem, jaki kolor będzie miał następny pokój" pomyślał.
Na ciemnozielonych ścianach zapisanych było wiele obliczeń i skomplikowanych działań matematycznych prawdopodobnie niemożliwych do rozszyfrowania dla przeciętnego człowieka. On jednak rozumiał te napisy, wiedział, że liczby tworzą jakiś schemat. Przez głowę przemknęła mu pewna myśl, ulotna i niepewna, ale bardzo pokrzepiająca.
„Może jestem tu z jakiegoś powodu, wybrany spośród wielu, by rozwiązać zagadkę, odszyfrować kolejny kod enigmy. Może zostałem wybrany do wzięcia udziału w jakiejś misji!"
Jedno było dla niego pewne. Ktoś był tu przed nim. Ktoś wykonał obliczenia zapisane na ścianach. Czego jednak dotyczyły? Postanowił bliżej przyjrzeć się drzwiom i całemu pokojowi. Na niebieskich drzwiczkach nadrukowanych było mnóstwo liczb. Wydawało mu się, że są to losowe numery, ale wiedział, że coś jednak musiało je łączyć. Zastanawiał się czy może kierować się zapiskami na ścianach. Pokój był pusty, więc autor zapisków na pewno z niego wyszedł, udało mu się otworzyć drzwi.
Nad drzwiami widniał napis „Rozwiązanie jest ciągle przed Twoimi oczami". Był więc pewny, że liczby na drzwiach dadzą rozwiązanie, utworzą kod. Ale od czego zacząć?
Nagle poczuł dziwne uczucie zmęczenia. Nasilało się ono odkąd wszedł do zielonego pokoju. Zabrał się do studiowania obliczeń swojego poprzednika. Po krótkim czasie stwierdził jednak, że musiało tu być wiele osób, z pewnością było ich nawet kilkadziesiąt. Jeden człowiek, a nawet kilkanaście osób nie zdołałoby wykonać takiej ilości działań. Cała ściana sporego pokoju była gęsto pokryta zapiskami. Było ich tak wiele, że stwierdził, że lepiej zajmie się liczbami od początku, sam. W końcu nie może ufać innym, musi być od nich lepszy, musi odkryć tajemnicę, rozwiązać zagadkę. Obok drzwi znajdował się czytnik, było tam miejsce na wpisanie 6-literowego kodu.
„Ale jak tylu ogromnych liczb rzędu kilkunastu tysięcy otrzymać 6 LITER" Obliczenia na ścianach były przeróżne. Niektóre odnosiły się do systemu binarnego, inne do znajomości kodu Morse'a. To nie miało sensu. Tak różne metody, a jednak ich autorzy opuścili ten pokój. Musieli go opuścić, przecież nikogo tu nie było. Zabrał się do obliczeń. Wreszcie, po długim wysiłku zdołał dokonać translacji liczb na litery. Tylko czy jego metoda była poprawna? Wpisał 6 liter, które uzyskał. Drzwi ani drgnęły. Zmęczenie coraz bardziej mu doskwierało. W zielonym pokoju znajdował się około godziny, a zdawało mu się jakby minął rok. Ale był pewien, nie miał żadnych wątpliwości, że był tam tylko godzinę. Wiedział też, że musi się wydostać.
Wpatrywał się w liczby, nie wiedział czego szukać. Usiadł zmęczony, oparł się o ścianę i patrzył przed siebie tępym wzrokiem.
„Rozwiązanie jest ciągle przed Twoimi oczami" przeczytał na głos napis znad drzwi- „ I co z tego, że mam rowiązanie przed oczami, skoro nie umiem go rozszyfrować". Nagle zerwał się, jego oczy błysnęły. „Ależ ja byłem głupi. Ci przede mną też byli. Liczby nie są rozwiązaniem. One tylko odwracają uwagę!" Podszedł do czytnika. „Rozwiązanie cały czas było przed moimi oczami, ale ja nie chciałem patrzeć". Wpisał kolejno litery 'Z', 'I', 'E', 'L', 'E' 'Ń'. W momencie wpisywania rozpoznał znajomy dźwięk. Ten sam, który usłyszał w białym pokoju, gdy wypowiedział głośno słowa „Licz do sześciu".
*** NIEBIESKI ***
„To niemożliwe, niemożliwe. TAK NIE MOŻE BYĆ" krzyczał, biegając w kółko i wypatrując czegokolwiek. Wokół niego rozciągała się jedynie naga, niebieska ściana. Pusta i zimna, żadnego śladu drzwi. Zielone wejście do poprzedniego pokoju zatrzasnęło się bezpowrotnie. Czuł, że opada z sił jeszcze szybciej niż w tamtym pokoju. Ile czasu siedzi tu bez sensu? Godzinę? Może dwie. Nie, nie był tylko zmęczony, on był coraz starszy. Dopiero teraz to dostrzegł. Teraz kiedy zobaczył, że z jego głowy wypadł pierwszy siwy włos, a dłonie lekko się zmarszczyły. Ale przecież był młody, jeszcze przed chwilą był młody. Co mogło się stać? W jego umyśle pojawił się prześwit pamięci. Jako dziecko czytywał gazety z ojcem. Kiedyś przeczytał, że opracowany został schemat pułapki czasu. W miejscu takim czas miał płynąć szybciej lub wolniej niż poza nią. Zaczął podejrzewać, że znajduje się wewnątrz czegoś takiego, a im dalej zagłębia się w kolejne warstwy, tym szybciej biegnie dla niego czas. Wiedział, że nie ma wiele czasu. Minęło około dwóch godzin, a on oszacował, że zestarzał się o jakieś 10 lat. Dziesięć lat jego życia minęło bezpowrotnie, umknęło szybko i już nigdy nie wróci.
„Oby cel był tego warty" pomyślał.
Póki co jednak nie mógł wydostać się z niebieskiego pokoju. Żadnych wskazówek, niczego. Pokój oświetlony był dwoma rzędami lamp wiszącymi na ścianach tuż pod sufitem. Pokój, podobnie jak poprzedni, miał kształt pustego pierścienia, lampki wisiały na obu ścianach- wewnętrznej (tworzącej mniejszy okrąg) i zewnętrznej ( wyznaczającej okrąg większy). Pomiędzy ścianami znajdowała się przestrzeń szerokości jakiś trzech metrów, po której on przechodził nerwowo, kręcąc się w kółko. Znowu naszła go pewna myśl. Nikogo nie było w pokoju białym ani zielonym, niebieski też jest pusty. Gdzie podziali się Ci, którzy sporządzili obliczenia na ścianach? A co jeżeli wszyscy Ci ludzie wcale stąd nie wyszli? Zestarzeli się w którymś z pokoi i po prostu umarli. Technologia pozwala przecież na zatomizowanie zwłok ludzkich. Może tutaj zamontowany jest taki mechanizm, który usuwa ciała ludzkie, gdy przestaje odbierać sygnały życia. Słyszał już o takich urządzeniach. Podobno są tak czułe, że wyczuwają nawet krążenie krwi w żyłach, bicie serca. Dopóki odbierały jakikolwiek sygnał życia od człowieka pozostawały nieaktywne. Często wykorzystywano je podczas wojen, aby pozbywać się zalegających ciał. Kiedy o tym pomyślał zaczął się bać. Czuł się coraz starszy, mógł tutaj umrzeć. Zaczął nerwowo podrzucać flamaster, który wcześniej miał w kieszeni. Chodził w kółko, podrzucał. Nagle zobaczył coś dziwnego, nie był pewien co to było. Coś mignęło mu w oczach, kiedy flamaster był w powietrzu. Podrzucił go jeszcze raz, tym razem wyżej. Teraz widział już wyraźnie, co się stało. W powietrzu pojawiły się dwa flamastry. Oczywiście nie dosłownie. Jeden z nich był tylko odbiciem. Teraz dostrzegł, że nad jego głową znajduje się tylko jeden rząd lamp, drugi to tylko iluzja. Lutra znajdowały się tylko przy suficie, dlatego on się w nich nie odbijał. To na pewno coś znaczy, ale jeszcze nie wiedział co dokładnie. Po chwili zauważył, że jedna z lamp jest lekko obluzowana. Wyciągnął sznurówki ze swoich butów, związał je razem i zarzucił na lampę. Odchyliła się w dół, jakby była jakąś wajchą, ale w pokoju nic się nie zmieniło. Zarzucił więc sznurówkę na lampę obok, ale ona nie poruszyła się. Spróbował tego samego z kolejną i kolejną, żadnego efektu. W końcu kolejna lampa lekko odchyliła się w dół. Między odchylonymi lampami było pięć, których nie dało się poruszyć.
„Co szósta lampa, oczywiście. O co chodzi z tą liczbą? Dlaczego akurat 6?". Przebiegł przez cały pokój, zliczając lampy. Było ich dokładnie 54. Liczba podzielna przez 6. Poprzestawiał kolejne lampy. Kiedy skończył, lustra pod sufitem pękły i rozsypały się na małe kawałeczki. Podniósł jeden z nich i spojrzał na swoje odbicie. Zmarszczki na jego twarzy były bardzo wyraźne, włosy siwiały i wypadały. Zza pękniętego lustra wysunęła się czerwona drabinka. Wszedł po niej i przeskoczył na drugą stronę ściany.
***Czerwony***
Kiedy tylko zeskoczył na czerwoną podłogę, poczuł, że czas płynie dla niego znacznie szybciej. Z każdą sekundą czuł się słabiej. Musiał działać szybko. W przeciwieństwie do poprzedniego, ten pokój był pełen przedmiotów. Wszystkie czerwone, wszystkie kosztowne, nie umiał sobie nawet wyobrazić, ile są warte. Czerwone kryształy wyłożone na podłodze, gadżety wyglądające na zaawansowane technologicznie (oczywiście wszystkie w czerwonej wersji), czerwone kluczyki (zapewne do jakiegoś drogiego pojazdu) i mnóstwo innych cennych przedmiotów.
„Wybierz sześć" – odezwał się głos pochodzący znikąd.
„Sześć przedmiotów? Ale które? Co mam z nimi zrobić?" – odpowiedział zdezorientowany „Kim ty jesteś? Ty mnie tu zamknąłeś?"
„Mam wybrać dla siebie nagrodę" pomyślał „mogę wziąć cokolwiek".
„Możesz stąd wynieść tylko sześć czerwonych przedmiotów" – powtórzył głos.
Nie miał czasu, aby długo się zastanawiać, starzał się w zastraszającym tempie. Chwycił kluczyki wiszące na haczyku zaczepionym do ściany, trzy diamenty (a może to były rubiny) oraz dwie sześcienne kostki przeplecione siecią kabli (intuicja podpowiadała mu, że są warte więcej niż jego dom. Co prawda nie pamiętał jak wygląda jego dom, ale tak podpowiadała mu intuicja). Razem sześć przemiotów.
„Wybrałem. Co teraz?"- zapytał, licząc na odpowiedź tajemniczego głosu.
„Sześć czerwonych przedmiotów."- powiedział głos z naciskiem na słowo 'sześć'.
„O co chodzi. Wybrałem sześć" pomyślał. „Ah, no tak." Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej czerwony flamaster, który pomógł mu wydostać się z pokoju zielonego i niebieskiego. „Teraz już nie będziesz mi potrzebny" – spojrzał na czerwony flamaster z lekkim sentymentem i wyrzucił go na podłogę.
***6***
Zobaczył mężczyznę ubranego w garnitur w czerwono-żółte paski. Trzymał mikrofon, rozmawiał z innym, ubranym na czarno mężczyzną, w którego uchu tkwiła duża słuchawka. Po chwili człowiek ten odszedł i zaczął odliczać 6...5...
Zamarł, nie wiedział, co się stanie, gdy odliczanie się skończy, nie wiedział gdzie jest. Wokół było pełno ludzi. „Tylko mi się wydaje, czy odliczanie zaczęło się od szóstki?".
4...3...
Wszędzie mocne światła, reflektory skierowane na niego. Ludzie odliczają głośno, krzyczą, śmieją się.
2...1...
„Witamy państwa ponownie w programie 'Licz do sześciu'" – odezwał się człowiek w pasiastym garniturze. „Jak państwo widzą nasz uczestnik właśnie wyszedł z toru przeszkód. Według naszych systemów komputerowych podczas przejścia zestarzał się o dokładnie 34 lat 7 miesięcy i 20 dni i ma teraz około 76 lat. Czy chciałby Pan skomentować swój wyczyn?" Po zadaniu ostatniego pytania podszedł i przyłożył zdezorientowanemu mężczyźnie mikrofon przed same usta. On jednak nic nie powiedział. Nie zdołał wydobyć z siebie ani słowa. Jego wizja bycia wielkim człowiekiem, który przysłużył się ludzkości legła w gruzach. Liczba sześć nie była częścią kodu, tylko częścią nazwy głupiego teleturnieju. Był tylko jednym z wielu uczestników jakiegoś TV-show. No i jego wiek. 76 lat? Nawet jeżeli dostanie dużą sumę pieniędzy, to nie zdąży nacieszyć się nią przed śmiercią.
„Nasz uczestnik jest w zbyt dużym szoku, żeby coś powiedzieć. Dajmy mu chwilę na złapanie oddechu." - powiedział do mikrofonu.
„Wiem, że jesteś zdezorientowany, ale objaśnię Ci zasady naszego show". Właśnie wyszedłeś z czerwonego pokoju i wybrałeś tam przedmioty. Za chwilę wartość twojej nagrody pojawi się na wyświetlaczu" nastała chwila napięcia. Po jakiś dziesięciu sekundach można było zobaczyć łączną wartość czerwonych przedmiotów. Publiczność wzniosła aplauz, słychać było krzyki, śmiech i oklaski. Z jakiegoś powodu cały ten zgiełk, sztuczny entuzjazm i natłok ludzi przerażały go jeszcze bardziej niż puste pokoje, które niedawno opuścił.
„Teraz posłuchaj uważnie. Masz wybór: otrzymujesz swoją nagrodę i wychodzisz z naszego studia z kluczykami i ryzykiem, że umrzesz po przekroczeniu drzwi ( widzisz masz 76 lat, nie pocieszysz się życiem zbyt długo ) albo..." zrobił pauzę i uśmiechną się do publiczności, a potem do kamery. „...albo damy Ci szansę powtórzenia tego wyzwania. Wpuścimy Cię jeszcze raz do naszego małego labiryntu. Wszystko będzie dokładnie tak samo. Układ pokoi, będziesz mógł wydostać się z nich w ten sam sposób co dzisiaj. Tylko szybciej oczywiście. Może tym razem nie przesiedzisz tam ponad 34 lat swojego życia" zaśmiał się głośno. Publiczność mu zawtórowała.
„Idź! Idź! Idź!"- krzyczeli wszyscy.
„Odzyskać swoje życie. Stracone lata. Skoro potrafili mnie postarzeć w takim tempie, z pewnością mogą mnie odmłodzić. Mógłbym też dokładniej przeszukać czerwony pokój. Przez wcześniejsze trzy pokoje przejdę w mgnieniu oka. Może znalazłbym tam coś cenniejszego niż to, co znalazłem dzisiaj. Nie mam nic do stracenia, mogę na tym tylko zyskać". – pomyślał.
„Zgadzam się. Chcę przejść jeszcze raz" – powiedział do mikrofonu, który ponownie został mu podsunięty przed twarz.
Na sali rozległ się głośny aplauz.
„Fantastycznie. Zapraszam Cię więc do naszego pokoju sypialnego. Będziesz mógł się tam odprężyć przed jutrzejszą przygodą" powiedział, po czym zaprowadził go do małego pokoju, w którym znajdowało się tylko niewielkie łóżko, toaleta i stolik, a na nim szklanka wody. Został sam w pokoju. Skorzystał z toalety, usiadł na łóżku i wypił przygotowaną szklankę wody. Siedząc na łóżku, zobaczył, że na ścianie naprzeciwko niego wisi zapisana kartka. Podszedł do niej i zaczął czytać.
"Zapomnałem się z zasadmai konkursu, informuję że wszystkie je przyswoiłem i że każdą z nich akceptuję. Oczywiście zgadzam się, że nie będę ubiegał się o kontakt ze swoją rodziną na czas trwania konkursu i obiecuje całkowite posłuszeństwo tej zasadzie pod groźbą usunięcia z listy uczestników i zabranie mojej dotychczasowej nagrody. Mam też w pamięci całkowity zakaz informowania osób trzecich i niewtajemniczonych o przebiegu konkursu oraz deklaruję, że wydarzenia z konkursu pozostaną pełną tajemnicą. Zostałem poinformowany, że całą odpowiedzialność za moje zdrowie fizyczne i za stan psychiczny biorą producenci show. Mój agent jest informowany o wszystkim, stan mojego zdrowia jest regularnie monitorowany. Fizyczny wysiłek nie może przeciążać, a po każdym wysiłku mam prawo do dowolnej długości przerwy oraz posiłków w liczbie trzech dziennie. Decydując o podjęciu powtórzeń konkursu, zobowiązuję się do ponownego przejścia badań lekarskich uprawniających do przebycia labiryntu."
Poniżej tekstu znajdowały się dwa przyciski. Lewy podpisany był słowami "zgadzam się", prawy "nie zgadzam się". Bez zastanowienia wcisnął przycisk "zgadzam się". W tym momencie panel, na którym znajdowały się guziki wsunął się wgłąb ściany. Teraz pod treścią umowy wyświetlił się komunikat.
"Dziękujemy za podcięcie decyzji. Nie może ona zostać zmieniona. Życzymy dobrej zabawy i pamiętaj: LICZ DO SZEŚCIU!".
Usiadł na łóżku i zaczął rozmyślać nad tym, którą nagrodę wybierze następnym razem; w jaki sposób jak naszybciej przejść labirynt. Nagle jego głowę zaprzątnęła nowa myśl. Wciąż nie wiedział kim tak naprawdę jest, czy ma rodzinę, jak się nazywa. Nagle zakręciło mu się w głowie, poczuł się bardzo senny, coraz ciężej było mu myśleć o czymkolwiek. "Licz do sześciu, licz do sześciu" - zaczął nucić przyśpiewkę z show.
Przestał nucić i zaśmiał się jak obłąkany szleniec. "No nie... Czemu ja się tego nie domyśliłem... Macie mnie!" Jego wypowiedź była co chwilę przerywana atakiem spazmatycznego śmiechu. Był jednocześnie przerażony i rozbawiony do szaleństwa. Na chwiejących się nogach podszedł do umowy wiszącej na ścianie (dokładnie tej, którą chwilę temu zaakceptował). Przeczytał co szóste słowo tekstu..... "O nie..." - powiedział cicho. Teraz odczuwał już tylko starch.
" Wypuście mnie stąd! Wypuście mnie stąd!" krzyczał panicznie i walił pięściami w dzwi. Szybko jednak uznał to za bezcelowe. Usiadł na łóżku, nagle wszystko stało się jasne. Od samego początku było jasne, tylko on tego nie widział. A zaczęło się od kalendarzyka. Każdy przekreślony czerwonym flamastrem dzień, to dzień w tej pułapce. Tak wiele razy dawał się złapać na ten sam haczyk. Obliczenia na ścianach zielonego pokoju nie były dziełem jego poprzedników, tylko jego własnym. Każda cyfra, słowo, znak zapisane na zionej ścianie były jego autorstwa. W labiryncie nie było nikogo przed nim i prawdopodobnie nie będzie nikogo innego przez długi, długi czas. Przynajmniej dopóki nie rozszyfruje podstępu zanim wciśnie przycisk "zgadzam się" umieszczony pod umową. Nagle olśniło go. Przecież może napisał sobie wszystko na ręce, a jutro kiedy się obudzi przeczyta wiadomość od "siebie z przeszłości". Sięgnął szybko do kieszenie w poszukiwaniu czerwonego flamastra, ale z kieszeni wyjął jedynie kalendzarzyk. Jego flamaster został w czerwonym pokoju obok dziesiątek innych flamastrów. Jutro dostanie kolejny, posłuży się nim w rozwiązaniu zagadek w pokoju zielonym i niebieskim, a potem zostawi go w pokoju czerwonym tak jak zrobił do poprzednio i poprzednio, i poprzednio... Położył się na poduszce, czuł że za chwilę zaśnie. Stwierdził, że pewnie woda, którą wypił po wejściu do pokoju była "doprawiona" jakimś środkiem. Wiedział, że ten środek ma nie tylko działanie nasenne, on usunie całą jego pamięć.....

***Biały***
Obudził się z mocnym pulsującym bólem głowy. Zimny pot spływał po jego plecach. Miał wrażenie, że miał okropny sen, ale nie był w stanie przypomnieć sobie, co właściwie mu się śniło. Właściwie, to niczego nie pamiętał. Poczuł w kieszeni coś twardego, niewielkiego. Wyciągnął przedmiot, był to mały kalendarzyk.
„20 październik"- powiedział sam do siebie.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
piątek, 10 kwiecień 2015 21:43

Chłopak Nikt tom 2

Po lekturze pierwszego tomu serii „Chłopak Nikt" z przyjemnością sięgnęłam po drugą część, na którą wydawnictwo Feeria na szczęście nie kazało długo czekać. Nastoletni bohater powieści był zabójcą idealnym - bez imienia, przeszłości, wyrzutów sumienia. W pewnym jednak momencie zaczął zadawać pytania i kwestionować rozkazy. Wówczas wszystko się zmieniło.

Zach, tym razem jako Daniel, otrzymuje nową misję. Program już mu nie ufa i chce sprawdzić lojalność chłopaka. Tym razem trafia on do prawojskowego obozu indoktrynacyjnego dla młodzieży, a jego zadaniem jest zlikwidować buntującego się przeciw ustrojowi przywódcę. Zach odnajdował się już w trudniejszych sytuacjach, ale tym razem sprawa jest specjalna - wcześniej w akcji zaginął inny agent, któremu powierzona została ta sama misja.

Książkę czyta się lekko i niezwykle szybko. Jej akcja toczy się wartko, a fabuła wciąga - zwłaszcza nieodkryte tajemnice i wielkie niewiadome, jak wciąż powracająca przeszłość głównego bohatera czy samo istnienie „Programu". Wydarzenia w drugim tomie (w przeciwieństwie do tych z pierwszej części) są dość schematyczne i przewidywalne, mimo to jednak historię przyjemnie się czyta. Posiada kilka niedociągnięć, ale wciąż jest dobra i niewiele jej do perfekcji brakuje.

Kreacja głównego bohatera jest świetna. Chłopak jest dobrym aktorem, doskonale wpasowuje się w przydzielane mu role i perfekcyjnie wypełnia powierzone misje, w jego wnętrzu jednak szaleje burza, a on zaczyna wierzyć w zupełnie inne rzeczy niż te, z góry mu narzucone. Z biegiem akcji wyraźnie zaobserwować można jego przemianę.

Cieszy mnie, że Allen Zadoff postarał się o to, żeby nadać swojej powieści realizmu. Zadbał o wiele, nawet tych najdrobniejszych szczegółów. Książka wywołuje masę emocji i sprawia, że czytelnik z zapałem śledzi rozgrywającą się akcję. Do tego napisana została w takim stylu, że właściwie nie zauważa się jak to się stało, że trafiło się z pierwszej, na ostatnią stronę.

„Chłopak Nikt" to tytuł w znacznej mierze odbiegający od schematu najpopularniejszych pozycji dla młodzieży. Jest to lektura idealna dla osób, które są nim już nieco znudzone. Powieść jest wciągająca i pełna akcji, czyta się ją szybko i z prawdziwą przyjemnością. Kolejny tom ukaże się w czerwcu, a ja już teraz niecierpliwie czekam i wiem, że z radością do niego zajrzę. Polecam!

Dział: Książki
czwartek, 02 kwiecień 2015 15:11

Zimowe dzieci

Ból i pustka po stracie bliskiej osoby są straszne. Ból i pustka po utracie dziecka są czymś niewyobrażalnym. Kończy się wtedy wszystko, znika sens jakichkolwiek działań.
A co by było, gdyby ukochane maleństwo można było zawrócić z drogi do zaświatów? Pobyć z nim jeszcze kilka cennych chwil, przeżyć w kilka dni, to co miało trwać długie lata?  Jak wysoką cenę byłby gotów zapłacić rodzic i co by za to przehandlował? Życie, duszę, a może jeszcze coś innego?
Być może te właśnie przemyślenia i, podejrzewam, stare indiańskie legendy, stały się podstawą do napisania książki, która jest rewelacyjna. Ale o tym poniżej.
Przyznam, że do Zimowych dzieci podchodziłam bardzo ostrożnie i spodziewałam się czegoś innego, czytając opis z tyłu okładki. Jednak już sam początek książki zasugerował mi zupełnie w innym tonie, a swoim klimatem historia tak mnie wciągnęła, że nie mogłam się od niej oderwać.
Akcja toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, przy czym szybko okazuje się, że przeszłość ma duży wpływ na teraźniejszość, a losy bohaterów w niezwykły sposób się ze sobą splatają.
Sarę Harrison poznajemy najpierw jako małą dziewczynkę, potem już jako młodą mężatkę, bez pamięci zakochaną w swojej 8-letniej córeczce Gertie. To z zapisków Sary dowiadujemy się o tym, kim są śniący i jak odprawić rytuał. Ten rytuał zmieni nie tylko całe życie dorosłej Sary, ale wpłynie też na życie wielu innych ludzi, pozornie z Sarą niezwiązanych.
Gdy mała Gertie zostaje znaleziona martwa, oszalała z bólu Sara jest gotowa zrobić wszystko, aby jeszcze choć przez chwilę porozmawiać i pobyć z córką. Jej rozpacz doprowadzi do kolejnych tragedii, które położą się groźnym cieniem na życiu przyszłych pokoleń.
Współczesność. Matka dwóch córek nagle znika bez śladu. Starsza z sióstr, Ruthie, zaniepokojona takim odstępstwem od normy, w spokojnym i monotonnym do tej pory życiu matki, zaczyna przeszukiwać dom. Znaleziska, które odkryje, zmienią jej życie i objawią przed nią zatajone dotychczas sekrety.
Pogrążona w żałobie po stracie męża Katherine, zdaje sobie sprawę, że były w jej małżeństwie rzeczy, o których mąż jej nie mówił. Dlaczego oddalił się od niej tuż przed śmiercią i co się stało z jego plecakiem, w którym nosił aparat? Drobne ślady prowadzą do małego miasteczka, tego samego, w  którym mieszkają Rutie i jej rodzina.
Co łączy ze sobą tych wszystkich ludzi i jakie tajemnice kryje miejsce zwane przez mieszkańców Czarcia Dłoń? Co wspólnego ma śmierć małej Gertie z nagłymi zniknięciami mieszkańców? Co takiego przed stu laty zrobiła Sara Harrison, że teraz giną ludzie?
Jestem pod wielkim wrażeniem. Autorka książki, patrząc na jej zdjęcie, wydaje się tak zwykła, że aż trudno uwierzyć, że napisała historię tak niezwykłą.
Dostajemy tu wszystko, czego może chcieć od lektury z dreszczykiem wymagający czytelnik: są pozornie niezwiązani ze sobą bohaterowie, dziwne, jakby przeklęte miejsce z klimatem budzącym ciarki na plecach, stary pamiętnik, kryjący straszną prawdę i zaskakujący finał, a także pewna doza niedopowiedzenia. Niby mamy zakończenie, ale jednak nie wszystko uległo zamknięciu, tak jak to bywa w dobrych dreszczowcach. Chętnie przeczytałabym coś jeszcze tej autorki, a na razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić Zimowe dzieci czytelnikom szukającym dobrej historii na tę wiosenną szarugę.

Dział: Książki
czwartek, 02 kwiecień 2015 04:38

Piotr Wójcik - Wymyślony Bohater

Na całym świecie kraina Sirbo była znana z bardzo krwawych wojen. Ten prawie okrągłego kształtu teren dzielił się na cztery różne strony, które od wielu lat toczyły ze sobą zaciekłe boje o dominacje.

Północną częścią rządziła nacja Menoli, której symbolem szybko stała się broń biała umieszczona na czerwonym tle. Wspólnota ta charakteryzowała się bardzo brutalnymi metodami walki. Nie zostawiali nigdy żywych. Starali się eliminować wszystkich, a używali do tego różnych sposobów. W ramach upewnienia się, czy przeciwnik nic więcej nie zrobi, pozbawiali go nawet wszystkich kończyn. Tak kończyli ci, którzy mieli szczęście. Najdłużej umierali żołnierze pojmani i torturowani.

Południem rządził naród Liratsu. Specjalizująca się w broni miotanej społeczność siała spustoszenie w bitwach na odległość. Obrazował ich łuk na niebieskim tle. Pogłoski mówiły, że trafiali nawet z kilkuset metrów. Siłę i celność wyćwiczyli na naprawdę wysoki poziom. Wytrzymałe i ciężkie zbroje czasami nie wystarczyły, aby się obronić przed jedną strzałą. Tak samo jak inni, nie znali litości.

Dominację nad zachodem przejął już dawno temu Dencis. Klan, który stawiał przede wszystkim na obronę, a przedstawiała to flaga z tarczą i zielonym tłem. Budowali oni ogromne fortece i mury. Robili to wszystko w taki sposób, aby nikt nie mógł się przedostać. Dodatkowo, dopracowali do perfekcji przygotowanie maszyn oblężniczych. Dzięki temu, zyskali możliwości kontrataku w skuteczny sposób. Najzwyklejszy kamień wystrzelony z katapulty mógł zabić wiele istnień w jednej chwili.

Wschodnia część krainy Sirbo nie miała swojego jednego przedstawiciela. Teren ten podzielił się na dwie części ze względu na swoje ułożenie terytoriów oraz różnice sił. Dochodziło tam nawet do nadprzyrodzonych aktów zbrodni. Pojawiała się magia. Góry zamieszkiwali zwolennicy klanu Sentom. Członkowie uczyli się przewidywać pewne kawałki przyszłości z antycznych inskrypcji. Stworzyli je przodkowie zamieszkujący te obszary. Na nizinach żyła wspólnota Sempart. Dla nich historia pozostawiła na antycznych pismach moc materializowania wytworów swojej wyobraźni w ograniczonej ilości. Żadne z tych ugrupowań nie posiadało swojej flagi ze względu na to, że prowadziły straszną i długoletnią wojnę domową o dominację po prawej stronie mapy krainy Sirbo. Reszta nacji nie chciała się wtrącać do tego konfliktu. Bali się mocy, jaką posiada tamtejsza ludność. Dlatego też prowadzili walki tylko z szansami na wygraną.

Od ponad dwudziestu lat dominację na wschodzie prowadził Sentom, który wykorzystał swojej atuty i zniszczył rdzeń przeciwników, a na dodatek spalił wszystkie druki dotyczące ich magicznej mocy. W końcu i tak nie mogli ich odczytać, gdyż nie znali tego języka. Sempart już od dawna chciało zakończyć przelewanie krwi, więc uczeni nie sprzeciwiali się. W końcu posiadali wiedzę na temat tych tekstów. Mogli uczyć tego wszystkiego na własną rękę. Niestety, nikt nie spodziewał się, że posiadający moc, która mogłaby zakończyć wojny w całej krainie, zostaną wymordowani. Ukryła się tylko jedna kobieta. Wykorzystała ona swoje umiejętności do pozostania przy życiu. Nie na długo, gdyż w końcu została odnaleziona i zgładzona. Zostawiła jednak po sobie dziecko. Chłopca o imieniu Sura. Chwilę przed śmiercią zdążyła go odesłać gdzieś daleko i poza zasięgiem klanu pochodzącego z gór.

Niemowlę znalazło się w wiosce położonej w królestwie Menoli. Miejscowość nazywała się Dumos. Była to mała wieś, w której nie mieszkało dużo ludzi. Pewna trzyosobowa rodzina zaopiekowała się tym maleńśtwem. Zapewnili mu dach nad głową i warunki do normalnego życia. Nie wiedzieli o jego pochodzeniu, więc nie myśleli o nim, jak o kimś kogo trzeba się pozbyć. Sura szybko zaprzyjaźnił się z córeczką swoich opiekunów. Wesoła i śliczna dziewczynka o włosach jasnych jak słońce miała na imię Elaine. Lubiła bawić się ze swoim nowym braciszkiem oraz drażnić się z nim. Wywołało to w końcu przebudzenie jego ukrytych, antycznych umiejętności. Pewnego razu chłopiec o mało jej nie zabił podpalając dom  przez przypadek. Nie mógł zapanować nad swoją mocą. Wystarczyło, że wyobraził sobie coś odrobinę bardziej intensywnie, a stawało się rzeczywistością. Rodzice dziewczynki oraz ona sama zachowali się nietypowo i nie pozbyli się go. Traktowali go jak członka rodziny.

Niestety, mieszkańcy wsi nie mogli pogodzić się z faktem, że taki wybryk natury jest w pobliżu. Zapragnęli szybko pozbyć się niebezpieczeństwa, więc podłożyli ogień pod ich dom późną nocą. Tym razem było to tak niespodziewane, że rodzice Elaine zginęli. Starsza siostra zabrała swojego przyrodniego braciszka ze sobą daleko stąd. Nie mogła pogodzić się ze śmiercią matki i ojca, jednak nie potrafiła za to obwiniać Sure. On za to czuł się z tym źle. Chciał odwrócić to wszystko, jednak wtedy zdał sobie sprawy, że pewnych rzeczy nie da się już cofnąć. Tu właśnie odkrył ograniczenia swojej magii. Nie mógł wskrzesić zmarłych z powrotem do życia.

Rodzeństwo mając kilkanaście lat znalazło się w stolicy północnej części krainy Sirbo. W mieście Urbitis krążyło już wiele plotek na temat dziwnego dziecka, którego wioska musiała się pozbyć, aby żyć bezpiecznie. Ostrzegali innych dodając nawet jego dokładny opis zewnętrzny. Mówili, że był to wysoki i chudy jak szkapa młodzieniec. Miał średniej długości włosy, które z koloru przypominały smołę. Niestety, to wszystko dokładnie się zgadzało. Sura i Elaine nie mogli znaleźć żadnej pracy, gdyż nikt nie chciał ich przyjąć. Mocy chłopca także nie mogli użyć do zbudowania domu, ponieważ mieszkańcy miasta zapewne zrobiliby to samo, co wieśniacy z Dumos. Północ w tym czasie prowadziła  znowu wojny na dwóch frontach, więc nie opłacało się wychodzić z miasta ze względu na zbyt duże niebezpieczeństwo. Dlatego też oboje zostali  bezdomnymi.

Dzisiejszy dzień akurat nie różnił się specjalnie od poprzednich. W sam środek wiosny niebo było zachmurzone, ale słońce i tak dawało o sobie znać. Pot lał się z czoła.

- Dlaczego ja to robię? – zapytał samego siebie Sura, który tańczył razem z Elaine na samym środku chodnika.

Wiedział, że  ona ma do tego talent i uwielbia to robić. Wystarczy jej tylko trochę muzyki do tego, aby wstać i zacząć ruszać się w jej rytm. Potrzebowała jednak partnera. Dwudziestoletni już mężczyzna starał się ukrywać niezadowolenie. Ubrany w stary i podarty płaszcz niechętnie pokazywał się ludziom. Robił to jednak dla tej blondwłosej dziewczyny, która w tym momencie lśniła. Była w swoim żywiole wciągnięta całkowicie w swoje hobby. Nie mogła przestać, gdyż kochała to robić.

Ludzie mieli dzisiaj wolne od pracy, więc wychodzili razem z dziećmi na spacery. Przy okazji mieli okazję zobaczyć takie przedstawienia. Nie znali tożsamości głównych aktorów, ale zastanawiali się, dlaczego wyglądają na biednych skoro potrafią robić takie rzeczy.

Po skończeniu, Sura przypomniał sobie, że w sumie to jest jedyny sposób na zarobek, więc nie może się sprzeciwiać. W końcu Urbitis nie narzekało na biedę, a mieszkańcy nie byli skąpi. Zawsze wrzucili jakieś pieniądze do zniszczonego koszyka.

- A może bym tak użył swojej mocy i wyczarował po prostu pieniądze? Nie musielibyśmy tego robić – zaproponował i usiadł opierając się o ścianę ze zmęczenia.

- Nie ma mowy! – wyskoczyła Elaine. – To jest niemoralne. Powtarzałam ci to wiele razy. Na bogate życie trzeba sobie zapracować. Musimy dawać z siebie wszystko, aby w końcu nas uszanowali.

Mężczyzna podrapał się po swojej zarośniętej już twarzy i posmutniał. Na razie idzie im bardzo słabo, a to wszystko jego wina. Dziewczyna nie musiała przecież z nim siedzieć. Mogła zacząć nowe życie i nikt by jej za to nie winił. Przecież ludzie brzydzą się jego, a nie jej.

- Ehhh! – westchnął i spojrzał na nią.

Mimo znoszonych ubrań, robiła wrażenie. Zawsze piękna i zarazem taka silna. Akurat zawiał wiatr, w którego rytm zaczęły ruszać się jej długie, jasne włosy. Sura zapatrzył się na nią, a ona odwróciła się w jego stronę.

- Nie martw się! – rzekła natychmiast. – Jeszcze udowodnię ci, że można coś zmienić.

Młodzieniec nie odpowiedział. Spojrzał tylko w górę i wziął głęboki oddech. Elaine przysiadła obok niego i położyła głowę na ramieniu. Ona także była zmęczona tym długim i wyczerpującym tańcem. Musiała odpocząć.

W tym momencie Sura przyglądał się jak czas mija w mieście. Widział różnych ludzi. Szczęśliwych, smutnych, spełnionych, a nawet podekscytowanych. Miał wrażenie, że w porównaniu do nich jest pustą skorupą, która nie potrafi wyrażać emocji. Ostatnio to nawet wyraz twarzy mu się nie zmienia. Próbuje wywołać w sercu jakiś ból dotyczący śmierci rodziców przyrodniej siostry, ale nie potrafi. Nie jest w stanie przypomnieć sobie także, skąd pochodzi.

- Znowu rozpamiętujesz przeszłość? – zapytała go nagle. – Nie martw się tym! Nie zostawię cię! Obiecuję!

Te słowa dodały mu otuchy. Oboje tak sobie siedzieli dopóki mała dziewczynka nie przewróciła się na ziemię przed nimi. Zaczęła od razu płakać. Na oko Sury miała pięć lat. Natychmiast do niej podbiegł. Zobaczył, że zdarła sobie kolano, więc szybko zareagował. Nagle w jego prawej dłoni pojawił się bandaż, a w lewej coś do odkażania ran. W mgnieniu oka opatrzył nogę dziecka. Spod brązowych loczków dziewczynki zniknęły łzy i pojawił się sympatyczny uśmiech.

- Dzię... dzię... dziękuję! – wydukała w końcu.

Niestety, chwila nadziei dla mężczyzny skończyła się już po krótkiej chwili. Podeszła do nich jej matka, która zabrała swoją córkę.

- Nie zbliżaj się do tego wybryku natury! – krzyczała.

Elaine próbowała ją uspokoić, jednak bez skutku. Ona też miała pod górkę, gdyż z własnej woli zadawała się z Surą. Mimo tego, nie przejmowała się specjalnie.

- Przynajmniej kontrolujesz już swoje moce – klepnęła go w plecy uradowana.

Młodzieńcowi nie było do śmiechu, ale czuł ulgę, że skończyło się tylko na wyzwiskach. Po tym zdarzeniu, oboje ruszyli wydać zarobione dzisiaj pieniądze. Nie było tego dużo, ale zawsze starczało im na suchy chleb i trochę wody. Od czasu do czasu udało się zjeść nawet jakieś mięso z wyższej półki, więc chociaż potrzeby głodu mogły zostać zaspokojone w miarę przyzwoity sposób. Resztę dnia spędzili w swojej kryjówce, w której urządzili sobie małe mieszkanko. Mieli za mało miejsca, ale postawili sobie materace do spania. Sami na nie zapracowali. W końcu Elaine nie chciała wykorzystywać do tego mocy Sury. Pragnęła, aby na wszystko nazbierali samodzielnie. To był według niej jedyny sposób na godne i bogate życie. Dlatego też doskonaliła się w swoim fachu cały czas. Na całe szczęście kochała to robić.

Następnego dnia wydarzyło się coś dziwnego. Podczas odgrywania nowego układu, ktoś elegancko ubrany podszedł bliżej. Sura spojrzał na mężczyznę, który wyglądał bardzo bogato. Dokładnie ogolony i przycięty człowiek miał na sobie czarne spodnie i marynarkę przysłaniającą delikatnie białą koszule. Widział talent Elaine i chciał jej coś zaproponować. Okazało się, że jest to możliwość pracy i dużego zarobku. Był jednak jeden haczyk. Blondwłosa dziewczyna musiała zostawić swojego brata. Nie chciała tego zrobić, więc odrzuciła propozycję.

Sura nie mógł tego znieść. Na jego oczach jej ogromny potencjał marnował się. Postanowił opuścić to miejsce. Pragnął dać szansę swojej przyrodniej siostrze na lepsze życie. Dlatego też przed wschodem słońca uciekł.

Elaine szukała go długo. Jednak nie mogła wygrać z jego umiejętnościami, które pozwalały mu na lepszy kamuflaż. W końcu zdecydowała się na przyjęcie propozycji.

Przez następne miesiące młodzieniec błąkał się bez celu. Zastanawiał się w tym czasie, czy podjął dobrą decyzję. Mógł przecież dalej prowadzić życie osiadłego bezdomnego. Przynajmniej nie był wtedy samotny.

Pewnego zimowego dnia przesiadywał w małej wiosce na północy krainy Sirbo. Pora roku nie dawała mu w kość, ponieważ tworzył sobie ciepłe ubrania używając swojej mocy. Elaine nie przebywała już z nim, więc mógł robić to, czego ona nie lubiła. Na froncie wszystkie strony podobno pozostawały bez rozstrzygnięcia. Sura jednak nie przejmował się tym. Nie interesowały go takie rzeczy. Bardziej ciekawiło go, co teraz dzieje się z jego przyrodnią siostrą. Miał szczęście, ponieważ dzisiaj spotkała go niespodzianka. Przechodząc koło jednego z barów zauważył reklamę z napisem „Tylko dzisiaj! Cudowna, piękna i młoda Elaine ze swoim nowym układem wystąpi w naszym lokalu. Zapraszamy wszystkich! Wstęp wolny". Mężczyzna został bez żadnych problemów wpuszczony, ponieważ swoją starą, znoszoną i brudną odzież zamienił na schludny strój. Widok normalnego odzienia sprawiał zupełnie inne wrażenie. Zwłaszcza, że tutaj ludzie mogli już o nim usłyszeć. Plotki roznosiły się bardzo szybko.

W środku pomieszczenie prezentowało się dość nietypowo jak na biedniejszą wieś. W końcu wszystko musiało tu być niedawno remontowane, a scena przygotowana specjalnie pod występy posiadała idealne oświetlenie, które zostało stworzone wykorzystując odpowiednie ułożenie okien. Ten kto to wymyślił, był naprawdę geniuszem. Niestety, kosztowało to podobno bardzo dużo pieniędzy.

Oprócz miejsca dla dzisiejszego głównego punktu programu, został jeszcze oddzielony obszar widowni. Wskazywało na to podwyższenie, na które padało najwięcej światła. Dla gości przygotowano stoliki z siedzeniami, a każdy spragniony mógł podejść do barku, gdzie podobno sprzedawano najlepsze trunki w okolicy.

Sura z przyzwyczajenia nie był pewny, czy może wejść. Dlatego też stąpał po gładkiej, drewnianej i błyszczącej wykładzinie dość powoli. Na szczęście, nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy po prostu zajmowali się swoimi sprawami. Rozmawiali między sobą, pili lub czytali coś w oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru. Mężczyzna postanowił wziąć z nich przykład, więc przysiadł samotnie blisko sceny. Ściany były w jasnym kolorze i raziły go w oczy. Musiał jednak wytrzymać. Pierwszy raz od dawna miał okazję ponownie ujrzeć swoją siostrę.

W końcu zaczęło się. Po stopniach wchodziła kobieta o włosach jasnych niczym słońce. Młodzieniec nie miał wątpliwości. Ten widok dobrze pamiętał. Elaine wyróżniała się nim, jednak zawsze nosiła na sobie zniszczony płaszcz. Tym razem było inaczej. Miała na sobie krótką, białą sukienkę, która zaczynała się od piersi, a kończyła już przy kolanach. Na nogach nosiła buty z wysokimi obcasami prezentujące każdy detal jej stóp. Uszy zdobiły kolczyki sięgające ramion.

Sura nigdy nie widział tej dziewczyny w takiej postaci. Ujrzał w tym momencie zupełnie inną osobę. Tylko włosy pozostały podobne.

Muzyka zaczęła grać, a aktorka na scenie stała się z nią jednym. Ruszyła w rytm. Zsynchronizowała kroki i tupnęła nóżką w ziemie. Była niesamowita jak zawsze. W swoim żywiole błyszczała. Lśniła niczym jedna gwiazda na pustym, ciemnym niebie. Wykonywała wiele ruchów, których jej brat jeszcze nie widział. Kręciła się, robiła piruety, a od czasu do czasu podskakiwała, aby nadać dynamiki w układzie tanecznym. Zatopiła się całkowicie, oderwała od rzeczywistości sprawiając, że inni zrobili dokładnie to samo. Patrzyli nią z podziwem i szokiem zapominając o swoich codziennych problemach. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że istnieje ktoś z takim talentem.

W pewnym momencie Elaine przy obrocie zauważyła kątem oka wysokiego bruneta siedzącego na uboczu, ale całkiem blisko sceny. Mimo wcześniejszego zarostu, rozpoznała tą osobę. Wysoki brunet nie rzucał się teraz w oczy, ale ona wiedziała o nim wszystko. Nie było mowy o pomyłce.

Nie przerywała występu. Zdawała sobie sprawę, że nie może zbliżać się do nikogo, ponieważ zabronili jej tego. Sura miał na dodatek miano osoby niebezpiecznej. Spotkanie z nim mogłoby zakończyć jej nadzieje na spełnienie marzeń. Jednak ona wiedziała, że dostała pomoc od niego kilka miesięcy temu, więc pragnęła się odwdzięczyć. Mogła to zrobić tylko teraz. Dlatego też przemieściła się tanecznym krokiem w tamtą stronę.

Nagle coś dziwnego się stało. Młodzieniec przewidział, co się stanie. Wstał od razu, a gdy dziewczyna znalazła się bliżej, wykonał znaczący gest ręką. Ona złapała go za nią i wróciła z powrotem na scenę.

Ludzie zdziwili się. Człowiek, którego kobieta zabrała ze sobą, nie odstępował od niej jeśli chodzi o rytm. Wyglądało to tak, jakby robił to z nią już wiele razy. Zszokowani, wpatrywali się dalej.

Sam główny bohater nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Nie wiedział, skąd w jego głowie pojawiła się myśl, że blondwłosa dziewczyna podejdzie i zabierze go na parkiet. Teraz jednak musiał zająć się czymś innym. Zdawał sobie sprawę, że Elaine może mieć kłopoty z tego powodu. Próbował się wyrwać, a ona mu nie pozwalała. Na jej twarzy widniał uśmiech, a w jej zachowaniu wyczuwało się klasę i grację. W pewnym momencie zbliżyła się do niego i szepnęła do ucha „Wojna trwa, giną ludzie! Weź sprawy w swoje ręce!". Po tym, zrobiła z nim jeszcze kilka obrotów i posadziła z powrotem na miejsce.

W mgnieniu oka znalazła się ma samym środeczku wytyczonego jej podwyższenia i ukłoniła się jednocześnie z ostatnim dźwiękiem przygrywanej, na wielu instrumentach, muzyki.

- Brawo! – rozległ się hałas na całej sali.

W tym samym czasie Sura wychodził już na zewnątrz. Uważał, że nie może zabawić tu dłużej, gdyż może przynieść to same kłopoty. Udał się w swoją stronę z niewiadomymi, które przyniósł mu dzisiejszy dzień.

Następnego poranka, po nocy spędzonej na ławce, znalazł koło siebie mały, zapisany świstek papieru. Od razu zauważył, że jest to list, więc wziął się za czytanie.

Nie wierzył w to, co widzi. Przed oczyma miał wiadomość od swojej matki. Dowiedział się z niej, że tak naprawdę pochodzi ze wschodniej części krainy Sirbo. Jego rodzina mieszkała na nizinach, czyli była po stronie stronnictwa Sempart, które rozsławiło się dzięki swojej charakterystycznej, ograniczonej mocy materializowania wyobrażonych sobie rzeczy. Dodatkowo, okazało się, że jego rodzicielka pochodziła od rodziców dwóch różnych klanów. Jej ojciec należał do Sentom, więc posiadała także umiejętność przewidywania przyszłości. Najpierw uciekła przed strasznym losem ze swojego domu, a później dopuściła  się czegoś niegodziwego. Uczeni zawsze uważali, że życie powinno powstawać naturalnie, lecz ona nie przejęła się tym i  używając nauk zawartych w antycznych inskrypcjach, stworzyła dziecko. Był to chłopiec, którego nazwała Sura. Imię to oznaczało „wyobrażenie" lub „kształt". Mężczyzna w przeszłości nie przepadał za nim. Jako obiekt drwin, często spotykał się z wyśmiewaniem. Młodzi chłopcy mówili, że to brzmi damsko, ponieważ kończy się na „a". Teraz jednak mógł zrozumieć intencje. Następną czynnością matki było połączenie dwóch mocy swoich rodziców. Sprawiła w ten sposób, że ten właśnie list został wysłany w przyszłość. Po tym zdarzeniu, musiała zginąć z rąk Sentom. Wynikało to z przedstawionych faktów.

Osoba, która dowiedziała się właśnie, że jej matka nie żyje, nawet nie wzruszyła się. Mężczyzna porzucił swoje człowieczeństwo już bardzo dawno temu, aby móc panować nad swoimi zdolnościami. Tym razem dowiedział się nawet, że nie zasługuje na to, żeby móc go nazywać istotą żywą. W końcu został tylko wymyślony przez kogoś innego. Przynajmniej jego wiedza na temat tego wszystkiego wzrosła. Już domyślał się, dlaczego przewidział, że Elaine będzie chciała z nim tańczyć w tym barze. Po prostu tkwiły w nim prawdopodobnie pokłady przewidywania przyszłości. Być może głęboko ukryte, więc nigdy więcej pewnie się nie przebudzą. Dodatkowo, okazuje się, że można przekroczyć granice materializowania w tej antycznej mocy. Wystarczy do tego odpowiednia wiedza i inskrypcje. Niestety, bohater nie posiadał żadnej z tych rzeczy. Do wszystkiego musiał dojść samemu.

Sura nie myślał długo nad wydarzeniami z niedalekiej przeszłości. Po prostu postanowił wziąć pod uwagę słowa swojej przyrodniej siostry, które brzmiały „„Wojna trwa, giną ludzie! Weź sprawy w swoje ręce!". Dlatego też udał się natychmiast do najbliższego miejsca szkolącego ludzi przystępujących do wojska.

Dzięki życzliwej pomocy mieszkańców północnej części krainy Sirbo, młodzieniec szybko znalazł się w takiej okolicy. Od razu w oczy rzucił mu się ogromny budynek główny, który nad drzwiami wejściowymi miał pomalowaną czerwoną flagę z mieczem i innymi broniami białymi. Bez problemów załatwił wszystkie sprawy związane z przyjęciem. Okazało się, że został bardzo ciepło i miło przyjęty. Dostał swój własny pokój w ośrodku szkolenia oraz specjalny ubiór przeznaczony dla członków szkoły rekrutów. Sura postanowił od początku do końca nie ujawniać swojej mocy. Chciał działać zgodnie z wolą Elaine. Dlatego tez na wszystko musiał sam sobie zapracować. Bez żadnych dodatkowych pomocy.

Od następnego tygodnia rozpoczęły się jego zajęcia. Przypasował swoim wzrostem do innych, więc nie miał problemów z aklimatyzacją. Niestety, wciąż śmiano się z jego imienia, jednak tym razem nie przejmował się już. Zdawał sobie sprawę z jego znaczenia. Wiedział też, że jeszcze kiedyś będzie wzbudzało szacunek i miłe wspomnienia. Dlatego też postanowił dawać z siebie wszystko podczas zajęć.

Najpierw eksperci postanowili nad nim trochę popracować. Rozkazali codzienne treningi wytrzymałościowe i siłowe. Bieganie po poligonie oraz podnoszenie ciężarów stało się dla niego chlebem powszednim. Z każdym dniem polepszał się dzięki swojej własnej woli. Nie oszukiwał, tylko doskonalił się na własną rękę. Zajęło mu to ponad rok, ale dzięki temu mógł przejść od razu do ćwiczeń zręcznościowych i tych bardziej przydatnych w boju. Do zajęć dołożono mu aktywność związaną z koordynacją i szybkością. To te aspekty miały zaważyć o wynikach jego konfrontacji w przyszłości, ponieważ kluczem jest nie dać się trafić. W ten sposób nawet nie zauważył jak minął kolejny rok ciężkiej pracy w tym miejscu. Nigdy jeszcze nie widział siebie w takiej dobrej formie. Mógł czuć zadowolenie. Na razie żyło mu się wspaniale. Ludzie nie rozpoznali jego tożsamości, więc pierwszy raz posiadał jakiś znajomych. Koledzy z ośrodka szanowali, a nawet podziwiali go za determinacje. Dodatkowo, podawali tutaj normalne posiłki. Niegdyś rutyną było dla niego jedzenie tylko chleba, który popijał zwykłą wodą. Dlatego też stało się to przyjemną odmianą.

Zostało już tylko czekać na ostatni etap przygotowań do pierwszego wyjścia na front. Trening używania broni przebiegał na różne sposoby. W głównej mierze skupiał się na broni białej ze względu na preferencje nacji Menoli. Miecze, topory, młoty i sztylety stały się z nim jednością. Mentalność ludzi wokół wprawiła go w trans, w którym opanował te narzędzia walki do perfekcji. Na tym jednak nie kończyło się to wszystko. W końcu wojny nie dało się wygrać używając tylko jednego rodzaju oręża, więc należało jeszcze zaliczyć trochę treningów z łukami, tarczami oraz machinami oblężniczymi.

Pewnego dnia Sura udał się na wykład, który miał w prosty sposób wyjaśnić rekrutom sposób na idealne użycie katapulty, aby móc zniszczyć gruby mur. Tym razem mężczyzna usiadł dość dla siebie nietypowo, gdyż koło nieznajomego z ośrodka szkoleniowego. Ubrany w mundur przebywał na sali. Nie potrafił przez pewien czas przełamać krępującej ciszy. Chciał pierwszy wyciągnąć prawą dłoń, aby zdobyć nowego znajomego, ale nie wiedział od czego zacząć.

- Nazywam się...

- Znam cię! – przerwał mu osobnik, kiedy ten już zdobył się na trochę odwagi. – Ty jesteś ten sławny Sura, który tak szybko zaaklimatyzował się tutaj. Podobno od początku błyskawicznie robisz postępy. Wszyscy cię chwalą i uwielbiają. O czymś zapomniałem?

Zakłopotany nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Zdał sobie sprawę, że tak w sumie wszystko to prawda. Chciał jednak dowiedzieć się o co mu chodzi. Dlatego postanowił rozluźnić trochę atmosferę.

- Jak masz na imię? – zadał dość niespodziewanie pytanie.

- Tacy jak ty umierają pierwsi na froncie! – odrzekł wkurzony. – Tam wystarczy jeden błąd i po tobie. To, że nie jestem tak popularny jak ty, nie znaczy, że nie mogę czegoś osiągnąć w przyszłości. Rozumiesz?!

Sura zdał sobie sprawę, o co może mu chodzić. Człowiek koło niego siedzący po prostu kiepsko znosił swoją nieudolność, brak akceptacji i umiejętności. Skądś znał już taką sytuację, więc wiedział, jak na to zaradzić. Dlatego zapytał raz jeszcze.

- Jak masz na imię? – spojrzał na niego poważnym wzrokiem. – Może potrenujemy razem? – dodał.

Chłopak nie mógł uwierzyć. Czy on w ogóle go słuchał? Przecież wytłumaczył mu wszystko. W pewien sposób był  dla niego niemiły, a on chce mu pomóc. Łzy zaczęły płynąć mu do oczu ze wzruszenia.

- Mario...Mario to moje imię.

Okazało się, że jest bardzo w porządku osobą. Po prostu dręczył go ten sam problem, co Sure. Ten postanowił zachować się adekwatnie do Elaine. Jej dobroć zawsze na niego działała. Robił wszystko w taki sposób, aby i ona mogła być z tego zadowolona.

Przez następne miesiące młodzi mężczyźni trenowali wspólnie. Mario był bardzo krótko ściętym brunetem. Jego włosy ledwo wystawały z głowy. Tak jak na przyszłego żołnierza przystało, nie odstępował wytrzymałościowo od innych. Miał braki jedynie w technikach walki, które próbował doskonalić. Okazało się, że jednak za mało to robił. Nie zdawał sobie sprawy, że Sura osiągnął to wszystko dzięki ciężkiej pracy. Dopiero po czasie zdołał to zauważyć. Postanowił zrobić to samo. Poświęcił się szalenie trudowi z jakim są związane te ćwiczenia. Szło mu coraz lepiej, ponieważ miał bardzo dobrego nauczyciela, z którym w końcu się zaprzyjaźnił całkowicie przez przypadek.

Oboje spędzali razem dużo czasu. Jedli, trenowali, a czasami nawet wychodzili gdzieś wspólnie. Wysoki brunet zdał sobie sprawy, że pierwszy raz koleguje się z kimś z jego własnej inicjatywy. Do tego czasu jedyną osobą, z którą dużo rozmawiał, była Elaine. Blondwłosej dziewczyny tutaj nie ma, więc musiał otworzyć czasami do kogoś usta. Opowiedział swoją częściową historię Mario, ale nie wspomniał o pochodzeniu i ukrytych zdolnościach. Wolał je pozostawić w tajemnicy.

W ten oto sposób Sura dotrwał do końca całego szkolenia. Cały jego rocznik  został przeniesiony do stolicy Menoli, czyli Urbitis. Mężczyzna dawno tu nie był. Spędził tu wiele lat jako bezdomny. Pamięta jeszcze ten miejski zapach unoszący się w powietrzu oraz ludzi przemierzających ulice. Rozpoznawał nawet dzieci, które zdążyły już urosnąć, a jeszcze całkiem niedawno biegały i bawiły się na dworze.

Tydzień spędzony w głównej siedzibie wojska północy nie różnił się specjalnie od innych. W sumie wszystko polegało na tym samym. Spanie, jedzenie, ćwiczenie i przygotowanie do opuszczenia państwa. Sura miał pierwszy raz wziąć udział w jakieś bitwie. Nie pokazywał jednak po sobie zdenerwowania. Z Mario działo się dokładnie odwrotnie. Chwilami cały się trząsł. Nie potrafił sobie poradzić z emocjami, które go przytłaczały. Zmaganie się z nimi sprawiało mu duży problem.

- Pamiętasz ten moment w którym się poznaliśmy? – zapytał w dniu zbiórki pod bramą główną Urbitis.

- Tak – odpowiedział szorstko nie pokazując entuzjazmu.

- Tak się zastanawiam od tamtego czasu – dodał. – Jak ty to robisz, że jesteś taki silny i nic cię nie rusza? Nawet nie widzę u ciebie stresu.

- Już ci mówiłem – odpowiedział. – Tyle się wydarzyło w moim życiu, że takie rzeczy nie robią na mnie żadnego wrażenia.

Sura skłamał odrobinę, ponieważ to wszystko jest po to, aby mógł bez problemów kontrolować swoją moc. Nie chciał jej dalej ujawnić, więc musiał się odpowiednio zachowywać.

- Bo wiesz... - przełknął głośno ślinę. – Oskarżyłem cię tamtego dnia o wywyższanie się, a sam wymądrzałem się na lewo i prawo. Mówiłem, że tacy ludzie umierają jako pierwsi i teraz boję się. Przez to wszystko moje słowa mogą stać się rzeczywistością i sam polegnę od razu. Nie po to przecież tyle się starałem.

Wysoki brunet nie odpowiedział. Ubierał swoją lekką zbroję, która otrzymał na czas ekspedycji. Mario robił przez jakiś czas to samo jednak w końcu nie wytrzymał.

- Szlag! – krzyknął i uderzył pięścią w ścianę. – Dlaczego nie mogę być taki jak ty? Opanowany i odważny. Zapewne urodzony bohater.

- Nie chciałbyś być taki jak ja! – podszedł do niego i klepnął go z tyłu głowy. – Porzucenie wszelkich emocji jest straszne. Nikt nie może tego robić, gdyż porzuca w ten sposób swoje człowieczeństwo.

Mario spojrzał na niego dość dziwnie. Dlaczego on to robi? Pytał samego siebie. Jaki ma w tym wszystkim cel? Czy coś ukrywa? Długo nad tym rozmyślał, ale w końcu zdał sobie sprawę, że oboje traktują siebie jak przyjaciół, więc nie mogą okłamywać się nawzajem.

- Musisz po prostu trochę się uspokoić – powiedział coś w końcu Sura. – Strach jest normalną rzeczą, ale my idziemy tam przecież, żeby przeżyć i wygrać. Taki jest w końcu nasz cel.

Nareszcie się udało. Z mężczyzny zeszło ciśnienie. Oddech stał się wolniejszy i wszystko wróciło do normy. Oboje mogli udać się na zbiórkę.

Licząca wiele setek armia ruszyła w kierunku południa w celu zaatakowania jednego z miast narodu Liratsu. Podróż trwała kilkanaście dni, ponieważ bardzo duża część tego zbiorowiska składała się z piechoty. Sura widział przez większość tego czasu tylko inne osoby identycznie ubrane oraz czerwoną flagę, która była niesiona na samym czele. On sam nosił ze sobą długi miecz, ponieważ miał do tego odpowiedni wzrost i siłę. Lata ćwiczeń pokazały także, że dobrze się nim posługuje.

Niestety, podczas drogi złapały go wątpliwości. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale będzie musiał zabijać ludzi. Czy to słuszne? Czy poradzi sobie? A co z Mario i innymi? Pytał samego siebie.

W końcu dotarli do lasu znajdującego się nieopodal celu wyprawy. Przybyli, aby zdobyć miasto Artis. Ta miejscowość słynęła z wysoko rozwiniętego handlu, ale słabego wojska. Ze względu jednak na to, że położona jest blisko granicy państwa, inni starają się wysyłać wsparcie. Tak samo było i teraz. Szpiedzy zdążyli już przekazać najważniejsze informacje. Plan został objaśniony. Południowcy charakteryzowali się wysoko rozwiniętymi umiejętnościami strzeleckimi. Dlatego też postanowiono zaatakować z zaskoczenia. Tylko tak można wygrać pojedynek broni białej z dystansową

Akcja zaczęła się w nocy. Ukryci zabójcy dużo wcześniej dostali się do środka, aby rozlokować się odpowiednio i poczekać na sygnał. Nagle głównodowodzący wydał rozkaz wystrzelenia pocisku z katapulty ukrytej  w lesie. W mgnieniu oka ogromny kamień wylądował na samym środku miasta. Dało się usłyszeć stamtąd dobiegający krzyk i rozpacz. W ten czas wszyscy strażnicy pełniący nocną wartę zostali brutalnie zamordowani przez skrytobójców.

Sura był w szoku. W końcu plan zakładał tylko przejęcie miasta. Przecież wystarczyło schwytać i związać przeciwników. Nawet niepotrzebnie został użyty ciężki pocisk, który wywołał tylko zniszczenia i śmierć. Mężczyzna dopiero teraz poznawał znaczenie słowa „wojna". Plotki głosiły, że bitwy w krainie Sirbo są bardzo brutalne i bezlitosne, ale nie myślał, że aż tak. Później działo się tylko gorzej. Po wejściu do środka rozpoczęła się rzeźnia. Kompani z armii likwidowali wszystko, co się ruszało. Nawet tych niewinnych nie pozostawiali przy życiu. W ten sposób nie zostało w tym miejscu nic. Tylko krew i pozostałości po budynkach.

Następny dzień żołnierze spędzili na odpoczynku. Należało uczcić zwycięstwo. Armia nie poniosła strat, co napawało jeszcze bardziej wszystkich. Jedynie Sura siedział obojętnie i rozmyślał. Na szczęście, nie pozbawił nikogo życia wczoraj w nocy. Zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi. Co miała na myśli Elaine wysyłając go tutaj? W jaki sposób on ma niby pomóc na froncie jeśli boi się zabić drugiego człowieka?

Z drugiej strony męczyło go coś jeszcze. W liście od matki było napisane, że klan Sentom użył swojej mocy i wybił cały Sempart. Niby wschód skupia się tylko na wojnie domowej między tymi dwoma wspólnotami, ale powinni szukać także jego. Z tego powodu przez chwilę poczuł się pusty. Tak jakby w ogóle nie istniał. W końcu na razie ich nie napotkali.

Na razie jednak musiał zostawić wszystkie te niewiadome. Teraz należało zająć się sprawą, która nie może tak zostać rozwiązana. Wojna nie mogła przynosić takiej ilości ofiar. Ludzkie życie trzeba chronić, a nie zabierać.

Po raz kolejny Sura popisał się stanowczością. Podszedł do Mario i spytał, gdzie znajduje się teraz głównodowodzący. Przyjaciel wskazał drogę, ale był lekko zdziwiony. Przecież wszystko poszło zgodnie z planem, więc nie widział powodów do żadnych skarg, czy pretensji.

Wysoki brunet wszedł do namiotu generała. Ujrzał przed sobą osobę, która wyglądała jakby przeżyła już wiele bitew. Facet w średnim wieku miał siwą brodę i łysą głowę. Na jego ciele widoczne były blizny i rany wojenne.

Krótko spróbował wytłumaczyć przełożonemu, jak powinni poprowadzić ekspedycję, aby zakończyć ten okres pokojem z nacją Liratsu. Sam nie zdawał sobie sprawy, że posiada wiedzę na temat tego wszystkiego. Zapewne miało to związek z jego nową mocą, którą odziedziczył po matce.

Niestety, dużej ilości argumenty nie przyniosły żadnego efektu. Głównodowodzący tylko wyśmiał żołnierza i rozkazał mu opuścić jego namiot. Sura musiał wymyślić coś, co mogło zachęcić całą nację do zmiany polityki prowadzenia wojen. Na razie zostało tylko czekać na rozwój wydarzeń.

Następnym celem ekspedycji stało się miasto położone dużo bliżej centrum południowego państwa. To było nie do pomyślenia. Przecież ten szalony pomysł musiał skończyć się klęską.

Po drodze jednak spotkała ich niespodzianka. Głowa nacji Liratsu szybko zareagowała po utracie Artis. Wysłała liczne wojska w celu wyeliminowania przeciwnika. Generał brał pod uwagę taką sytuację. Dlatego też przed tą wyprawą rozkazał każdemu zabrać ze sobą małe, nieciężkie tarcze, które zostały przygotowane specjalnie na południowców.

Zza niebieskiej flagi ruszyła salwa kilkuset strzał. Czerwoni dostali szybko rozkaz wykonania planu awaryjnego. Każdy uniósł swoją osłonę. Dzięki temu zginęły tylko najsłabsze ogniwa. Reszta biegła już w stronę przeciwnika. Między nimi oczywiście Sura. Zauważył on, że Mario jest po ostatnim razie strasznie żądny dalszemu przelewowi krwi. Mężczyzna zobaczył obraz rzezi, która miał okazję ujrzeć podczas zdobywania miejscowości kupieckiej. Nie chciał dopuścić do powtórki, więc zapragnął zatrzymać to wszystko.

- Nie! – krzyknął głośno i wyraźnie.

Był to tylko cichy jęk wśród okrzyku wojowników idących na śmierć lub po zwycięstwo. Jednak wystarczyło to do reakcji ukrytej mocy. Nagle między obiema armiami pojawiła się niewidzialna ściana, w którą uderzyła czołówka zbiorowiska.

- Co się stało? – pytali zebrani.

Z grupy czerwonych wyszedł jeden człowiek, który zdjął hełm z głowy i objaśnił jasno.

- Nie będzie więcej przelewania krwi! Ja na to nie pozwolę!

Między stronami nadal stał mur nie do przejścia. Wśród żołnierzy dało się usłyszeć

szepty.

- Skądś znam tą moc.

- Czy to nie przypadkiem klan Sempart?

- Przecież oni podobno zostali wybici.

Sura zdał sobie sprawę, że jego moc wzrosła. Niestety, ujawnił przez to swoją tożsamość. Nie miał jednak wyboru. Sytuacja wymagała działania.

Głównodowodzący czerwonych wstał i zaczął biec w stronę bruneta. Nie poczuł strachu, więc ruszył z chęcią zabicia go. W końcu w Sorbi nie przerywa się takich bitew. Został szybko zatrzymany, gdyż wokół niego pojawił się ogień stworzony przez wyobraźnie Sury.

- Jestem po waszej stronie! – rzekł głośno. – Pragnę jednak byśmy spróbowali nowego sposobu na zakończenie konfliktów w krainie.

Żołnierze nie mieli wyboru. Człowiek posiadający antyczną moc mógł bez problemu zabić wszystkich tu zebranych. Niebiescy także zostali zmuszeni do przystanięcia na przydzielone warunki.

Wszyscy ruszyli w stronę stolicy nacji Liratsu. Miasto nazywało się Sedem. Było dość sporawe i liczne. Ku zdziwieniu mieszkańców do środka weszły dwie armie otoczone nietykalnymi barierami. Dzięki temu czerwoni przeszli bez ran. Strzały odbijały się od nich sprawiając, że przeżyli niemożliwe do przeżycia wrażenia. Sura spotkał się szybko z władcą i wyjaśnił mu wszystko. Próbował proponować różne udogodnienia w postaci wymiany szkoleniowej umiejętności. Strzelcy nauczyliby się walczyć mieczem, a szermierze poznaliby możliwości prawidłowego posługiwania się łukiem. Król nie przystanął na to niestety. Dla Sury nie był to problem. Dał szybki pokaz swoich mocy. Las znajdujący się na widoku zniknął z powierzchni ziemi. Teraz rozmówca zmienił zdanie. Przyjął natychmiast propozycje, której nie mógł odrzucić. Groźba zniszczenia wszystkiego podziałała na niego od razu.

Wysoki brunet załatwił tą sprawę pomyślnie. Od tej pory nacja Menoli i Liratsu były związane pierwszą w historii współpracą.

Następnym celem stał się zachód. Klan Dencis specjalizował się w machinach oblężniczych i dobrej obronie. Dla umiejętności Sempart nie sprawiało to utrudnień. Połączona armia niebieskich i czerwonych ruszyła na zielonych. Przedzierali się powoli, ale skuteczne, a także bez żadnych ofiar. Sura zadbał o wszystko. Zależało mu na ludzkich życiach.  Niszczył następne bramy chroniąc przy tym swój oddział, a jednocześnie przeciwników. W końcu dotarli do miejscowości Fensus, gdzie przesiadywała głowa tego państwa. Doszły do niej pogłoski na temat tego, co stało się na południu. Była to tym razem kobieta, która przemyślała wszystko jeszcze przed przybyciem ekspedycji. Zgodziła się na wymianę szkoleniową, ale zapragnęła jeszcze rozwinięcia handlu i turystyki na obszarach obcych. Trzy strony Sirbo wyraziły wspólną zgodę. W ten sposób do brygady pokojowej dołączył Dencis.

Poszło zbyt łatwo. Tak jakby przeznaczone było Surze prowadzić ludzkość w celu zakończenia wojen w krainie. Każdy się zgadzał, a mężczyzna widział coraz nowsze fakty w swojej głowie. Domyślał się, że jego druga moc powoli przebudza się i sadzi już swoje ziarna. Po prostu robił to, co przyszło mu do głowy. Zdał sobie sprawę, że gdyby wspólnota Sentom nie traciła czasu na Sempart, to już dawno temu zdominowałaby wszystkich. Mogłaby nawet wyjść gdzieś dalej. Poza obszar krainy.

Ostatnim kierunkiem został już tylko wschód. Tym razem potrójne połączenie królestw dawało mechanizm doskonały w armii. Perfekcja w broni białej, strzelniczej oraz oblężniczej zwiększała ich szansę o wiele bardziej.

Sura chciał ruszać do stolicy, aby zakończyć już to wszystko. Jakaś siła wyższa pokierowała go najpierw do jakieś dziwnej kryjówki na terenie nizin. Mężczyzna zostawił armię na postój i udał się na chwilę w swoją stronę. Natrafił na ciemną jaskinię. Wydawała się niebezpieczna, ale brunet wszedł do środka. Zmaterializował kulę światła i ruszył przed siebie. Na razie widać było tylko korytarz, który nie miał końca. Na szczęście, droga nie rozgałęziała się. W końcu doprowadziła zainteresowanego do celu. Kryła pomieszczenie, w którym znajdowały się same zakurzone książki leżące na półkach. W centrum stał stół z papierami. Okazało się, że to wszystko są kopie inskrypcji jego klanu.

- Kto to mógł zrobić? – zapytał samego siebie.

Nie kto inny, jak jego własna matka. Domyślił się, ponieważ pisma z nim związane leżały na wierzchu. Ta kobieta musiała być geniuszem skoro to wszystko spisała ponownie i to w tak krótkim czasie. Sura musiał się spieszyć, więc zapoznał się z tym, co miał przed oczyma. Dowiedział się, że ta moc wcale nie umożliwia stworzenie człowieka. Jest to tylko opcja wykreowania manekina, do którego można przelać swoją własną wolę. W tej sytuacji lalka żyje tylko do momentu aż określony cel zostanie spełniony.

Sura zrozumiał całą sytuację. Ze swoim pochodzeniem pogodził się już dawno temu, więc pozostała mu tylko jedna rzecz. W końcu znalazł informację o małym warunku związanym z umiejętnością Sentom. Okazuje się, że można w niej określić tylko zachowanie innych ludzi.

Mężczyzna wybiegł z jaskini, którą przed chwilą zostawił w płomieniach. W tej sytuacji czuł akurat własną decyzję. Nie chciał, aby ktoś w przyszłości cierpiał z powodu wiedzy tu pozostałej.

W ten czas wydarzyło się coś niespodziewanego. Okazało się, że wschodnie królestwa połączyły swoje siły i zaatakowały zjednoczone wspólnoty. Armie Menoli, Liratsu i Dencis stawiały na obronę. Sura zdążył przelać w nich prawidłowe postępowanie. Ten wykorzystał szybko okazję i oddzielił silnym podmuchem wiatru wrogie strony.

Posiadacze mocy przewidywania przyszłości byli zdziwieni. Przecież wszyscy z antyczną siłą mieli zostać wyeliminowani, więc skąd tu się wziął ten człowiek. Pomyśleli, że ktoś wtedy zawalił sprawę i nie zabił jednego z nich.

Tym razem Sura próbował rozwiązać sprawę w trochę inny sposób niż poprzednio. W zamian za pokój proponował wymianę handlową, turystyczną oraz szkoleniową. Postawił jednak warunek. Rozkazał pozbyć się wszystkich inskrypcji związanych z ich starożytną umiejętnością. Groził także, że w tej sytuacji nieposłuszność skończy się tragicznie. Sentom nie mogło już nigdy użyć swoich atutów. Uczeni nie sprzeciwiali się, ponieważ w tym przypadku straciliby swoje życia. Dlatego też przystanęli na warunki. Sempart nie miało żadnych problemów. Wystarczyło im, że jakiś przedstawiciel materializujących czarodziei jeszcze istnieje.

Sura zdawał sobie sprawę, że to wszystko jest przeznaczeniem. Miał wrażenie, że jego matka wszystko zaplanowała. Pragnęła zapewne połączenia się wszystkich nacji w jedno. Marzył jej się pokój w Sirbo. Dlatego też stworzyła manekina, którego naprowadziła dokładnie na osiągnięcie sukcesu. Tego nawet nie można nazwać rodziną. W końcu oni nie są dzieckiem i rodzicem. Mężczyzna był tylko zwykłym wyobrażeniem. Wytworem umysłu tej kobiety.

Jeszcze żadna ekspedycja nie odniosła takiego wielkiego sukcesu w swojej wyprawie. W przeszłości nikt nie mógł nawet panować nad więcej niż tylko jednym królestwem, a teraz udało się pogodzić wszystkich. Sura myślał już tylko o tym, aby ponownie zobaczyć Elaine i Mario po tak długim czasie i w zupełnie innej sytuacji. Chciał w końcu poczuć się dobrze w swoim życiu. Jego pierwszym marzeniem stało się poczucie szczęścia, którego jeszcze nigdy nie zaznał. Miał wrażenie, że niedługo zniknie z powodu spełnienia życzenia, więc musiał się spieszyć.

Z okazji minionych wydarzeń w Urbitis odbyło się ogromne przyjęcie dla wszystkich królestw krainy. W uroczystości wzięli udział władcy, czołowi żołnierze, a także kilka innych znanych i ważnych osobistości. Na ten dzień użyto największej sali w całym Menoli. Znajdowała się tam niezliczona liczba stołów i krzeseł. Miejsce do tańca także było przygotowane. Wszystko zostało pięknie przyozdobione. Oczy wręcz nie mogły się nacieszyć tym widokiem.

Sura także brał w niej udział. Ubrany w eleganckie spodnie w kancik i marynarkę przechadzał się zdecydowanym krokiem po całym pomieszczeniu. Rozmawiał po drodze z wieloma osobami. Ważniejszymi i tymi mniej znanymi. Były to jednak nudne i niepotrzebne konwersacje, które nie zaspokajały go odpowiednio. Dlatego też podążał dalej w poszukiwaniu duszy przyjaznej.

W końcu ujrzał Mario. Tym razem w innej sytuacji. Mężczyzna prezentował się zupełnie inaczej. Z delikatnym zarostem i dłuższymi włosami podszedł do przyjaciela, który wyciągnął do niego pomocną dłoń.

- Spisałeś się! – zaczął Sura.

- Przestań! Przecież nic nie zrobiłem – drapał się po głowie. – To wszystko twoja zasługa. Ty jesteś gwiazdą  wieczoru.

- Nie czuje się tak – odpowiedział szorstko.

- I znowu to samo – zaśmiał się i klepnął go Mario. – Zawsze taki jesteś. Zdecydowany i odważny. Po prostu bohater.

Sura miał wrażenie, że już raz słyszał te słowa, ale ta myśl sprawiła, że na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Nareszcie! – zareagował jego przyjaciel. – Już myślałem, że to się nigdy nie stanie. Pamiętam, jak opowiadałeś o tym całym pozbyciu się człowieczeństwa. Przypominałeś wtedy bardziej lalkę niż człowieka. Nie mogłeś wyrazić żadnych emocji. Tak samo było na froncie. Przynajmniej później dowiedziałem się o twojej mocy. Mogłem wtedy zrozumieć twoje zachowanie, jednak nie chciałem, żebyś na zawsze taki pozostał.

Mario wziął łyk alkoholu, który miał w swojej szklance. Delikatny grymas świadczył o gorzkim smaku trunku. Z Sury zaczęło wychodzić wszystko, co trzymał w sobie przez te wszystkie lata. Uścisnął mocno swojego kompana z wojska i ośrodka szkoleniowego.

- Dziękuję ci za wszystko, Mario! – powiedział. – Jesteś moim pierwszym przyjacielem. Czas spędzony z tobą podczas treningu nie mogę nazwać zmarnowanym. Trzymaj się...

Mężczyzna nie zrozumiał ostatnich słów, ale ucieszył się. W końcu uważał dokładnie tak samo.

- No już... - odepchnął go delikatnie. – Bo zaraz sam się rozkleję. Teraz możemy wieść spokojne życie, więc nie mamy się czym martwić.

Sura tylko przeszedł koło niego i poklepał po ramieniu. Zdawał sobie sprawę, że to prawdopodobnie ich ostatnie spotkanie.

Następnym celem stało się odnalezienie osoby, którą bohater chciał zobaczyć najbardziej. Zaczął szukać blondwłosej dziewczyny po całej sali. Nigdzie jej jednak nie widział. Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się dookoła. Była późna noc, więc widział tylko to, co znajdowało się w zasięgu najbliższych kilkudziesięciu metrów.

Jego moc nic nie podpowiadała. Czuł, że coś stracił. Na szczęście wpadł na pomysł. Stare miejsce, w którym zarabiali pieniądze będąc bezdomnymi. Pobiegł tam szybko. Nie oglądał się. Przemierzał ulice, zakręty. Minął wiele budynków zanim tam dotarł.

Na chodniku siedziała blondwłosa dziewczyna o włosach jasnych. Ubrana była w stary, znoszony płaszcz. Wstała i uśmiechnęła się na widok starego znajomego.

- Witaj z powrotem! – zaczęła. – Widzisz! Nigdy go nie wyrzuciłam, bo nieprzyjemne wspomnienia przeplatają się także z tymi lepszymi. Jak usłyszałam o twoich sukcesach, przybyłam tu trochę powspominać.

Teraz to Sura błyszczał i lśnił w jej oczach. Wyglądał na prawdziwego bohatera, który przypominał typowe postacie z opowieści. Lecz on nie był wymyślony. Stał przed nią i mogła go dotknąć, poczuć. Spojrzała na jego twarz, która jako jedyna w ogóle się nie zmieniła.

Mężczyzna rzekł coś pod nosem. Jego ubiór także zmienił się na stary i zniszczony.

- Nigdy nie zapomniałbym jego wyglądu – oznajmił i pstryknął palcem.

Sprawił w ten sposób, że zabrzmiała muzyka. Następnie wyciągnął dłoń w stronę damy, której tym razem on proponował taniec. Ona zgodziła się, jednak miała miejsce kolejna zmiana. Sura wziął się za prowadzenie. Wychodziło mu to całkiem nieźle. W tym przypadku dużo nie trzeba było tej dziewczynie do przyjemności. Lubiła ruszać się w rytm różnych melodii, a mężczyzna uwielbiał ją taką widzieć. Radosną i skaczącą. W jego oczach to ona zawsze błyszczała i zasługiwała na uwagę.

- Wziąłem sprawy w swoje ręce! – stwierdził stanowczo.

W ten czas dziewczyna przeżyła chwilę piękną i nie do opisania. Pierwszy raz zobaczyła na jego ustach szczery uśmiech. Z tego powodu zaczęła płakać. Nie była jednak smutna. Czuła ulgę zdając sobie sprawę, że on nareszcie może przeżywać emocje.

Sura nie mógł wytrzymać tego widoku. Postanowił jej wszystko wyznać. W końcu kończył mu się czas.

- Wiesz co? – wyskoczył nagle. – Nigdy nie byłaś dla mnie ani rodziną, ani przyjacielem.

Dziewczyna popatrzyła na niego ze zdziwieniem i zapytała.

- To w taki razie czym?

- Moją pierwszą miłością... - odrzekł i pocałował ją w usta.

Ta romantyczna chwila trwała dość długo. Okolice spowiła ciemność. Zostali tylko oni i głucha cisza. Sura oderwał się od Elaine i popatrzył na nią raz jeszcze. Zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Poczuł, że zniknęła jego moc materializacji.

- A więc tak to sobie obmyśliłaś! – zwrócił się do swojej matki patrząc w niebo.

W tym momencie blondwłosa dziewczyna miała okazję zobaczyć prawdziwe i szczere łzy osoby, która tłumiła w sobie wszystko wiele lat. Zauważyła także, że mężczyzna stojący przed nią zaczyna znikać. Było go coraz mniej.

- Dziękuję ci! Elaine! – rzekł do niej Sura uśmiechając się raz jeszcze.

Po tych słowach wyparował tak jakby nigdy nie istniał. Zostały tylko białe smugi, które unosiły się coraz wyżej aż w końcu zniknęły całkowicie wśród gwiazd. Przez chwilę kobieta miała wrażenie, że to sen i zwykły wytwór wyobraźni. Lecz tak naprawdę zdawała sobie sprawę, że ten mężczyzna pozostanie w jej sercu już do samego końca.

Tak zakończył się okres wojen w krainie Sorbi. Po wszystkich królestwach krążą teraz tylko legendy o wymyślonym bohaterze o imieniu Sura, który zjednoczył w bardzo krótkim czasie nacje, a później zniknął nie pozostawiając za sobą nawet śladu. Władcy nie wykorzystywali tej sytuacji. Przecież połączyli z własnej woli siły z czerwonymi i ruszyli z nimi zjednoczyć resztę obszaru. Współpracowali i to wyszło im na dobre. Dlatego postanowili dalej dzielić siły i odkrywać wspólnie tajemnice tego wciąż nieznanego świata.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
niedziela, 29 marzec 2015 03:09

Katarzyna Mika - Serce na dłoni

ROZDZIAŁ 1. Człowiek bez serca

Ciężkie chmury zasłoniły niebo nad spokojnym miastem Orden w Strefie-801-043, w Sektorze Sigma, na najbardziej tajemniczej z planet Wszechświata – Edenie. Planecie nadano to osobliwe miano, gdyż liczono, że stanie się ona nowym rajem dla wszystkich tych, którzy zdecydują się tam zamieszkać. Tymczasem obecnie było jej znacznie bliżej do tego, co można by nazwać „piekłem na ziemi". Salomea Heitz właśnie wyszła z domu, by udać się pieszo w najmniej uczęszczaną część miasta. Odkąd zjawił się „ten mężczyzna" i zamieszkał w starym, opuszczonym domu za cmentarzem, mało kto tam chodził. Wszyscy jedynie przerzucali się coraz dziwniejszymi plotkami na jego temat. Chcieli poznać jego tajemnicę, dowiedzieć się, co uczynił, by zasłużyć na tak okrutną karę. Kim był, skoro zdołał przetrwać? I dlaczego trafił akurat tutaj?
Nikt jednak nie odważył się zapytać go o to wprost. Każdy miał tu własne sekrety, więc najprościej było nikogo o nic nie pytać, by samemu nie musieć odpowiadać na niewygodne pytania. Ale nigdy dotąd nie było tu nikogo tak intrygującego. „Na wpół martwy", jak nazywano takich jak on, przebywał tu od kilkunastu dni. Parę razy zjawił się w kawiarni, w której pracowała Salomea, ale zamienili ze sobą tylko kilka zdawkowych słów. Gdy przyszedł po raz pierwszy, odniosła wrażenie, że szukał właśnie jej. Ich spojrzenia skrzyżowały się na dłuższą chwilę, aż ciarki przebiegły jej po kręgosłupie. Przez kolejne dni żywiła nadzieję, że nadarzy się okazja, by z nim dłużej porozmawiać.
Tymczasem jeden z nielicznych bliskich przyjaciół, których udało jej się znaleźć w tym zapomnianym przez resztę świata miejscu, Hugo Trapp, uparcie odradzał jej zawieranie znajomości z tajemniczym przybyszem. Hugo był zresztą jej znajomym jeszcze z poprzedniego życia. Pracowali niegdyś razem i choć nie znali się wówczas za dobrze, teraz cieszyła się, że zrządzenie losu umieściło ich w tym samym mieście. Któregoś dnia Hugo i nowy przybysz natknęli się na siebie w kawiarni. Salomea spoglądała na nich z daleka i szczerze żałowała, że nie jest w stanie usłyszeć, o czym rozmawiają. Sama nie zdążyła już zamienić nawet jednego słowa z nieznajomym. Cokolwiek Hugo mu wtedy powiedział, tamten szybko wyszedł i już nie wrócił. Dlatego dziewczyna w końcu postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Nie chciała dłużej czekać na odpowiednią okazję i wpadła na koszmarnie głupi pomysł, by go odwiedzić. Wymykając się w sierpniowe popołudnie w kierunku starego cmentarza, czuła się niemalże jakby planowała zamach stanu.
Lata, które Salomea przepracowała w Ośrodku Naukowo-Medycznym w Greentown przy granicy Strefy-05 ze Strefą-04 sprawiły, że nie istniało już wiele rzeczy, które mogły ją zaskoczyć. Do niedawna znała sytuację panującą w centralnych Strefach i głównych miastach Edenu lepiej niż niejeden wojskowy. Zmiennoskórzy, zwani czasem „lepszą odmianą człowieka", już dawno znaleźli dla siebie miejsce w najbardziej pierwotnych rejonach Edenu, ale teraz chcieli zagarnąć więcej ziem. Nie mogli dojść do porozumienia z licznie zasiedlającymi Eden kolonistami, więc ich przywódca, Lothar Thyreus Rhennes, zwany Wielkim Łowcą lub po prostu Tropicielem, wraz ze swoją kobietą, kapryśną Lacertą, postanowili zgromadzić odpowiednio liczną armię, która pomogłaby im „pertraktować" z kolonistami. Natura, w połączeniu z ludzką pomysłowością, dała Zmiennoskórym nie tylko wielką siłę i wytrzymałość, ale przede wszystkim niezwykłą umiejętność niemal natychmiastowej regeneracji. Koloniści wiedzieli, że to wszystko czyniło ich groźnymi przeciwnikami. Wedle pogłosek, Tropiciel i Lacerta, jak dotąd jako jedyni, potrafili naprawdę „zmieniać skórę", wcielając się w inne osoby. Podobno nikt nigdy nie widział ich prawdziwych twarzy. Wielu utrzymywało nawet, że wcale ich nie mają. Pokojowe współistnienie stawało się coraz mniej prawdopodobne z każdą kolejną chwilą obrazoburczych rządów Tropiciela i Lacerty, a koloniści nadal nie znali sposobu, by ich powstrzymać. Odnalezienie i schwytanie kogoś, kto „nie ma twarzy" przerosłoby każdego.
Tropiciel, mimo „braku twarzy", od samego początku wiedział, czego chce. Nie tolerował zdrady i nieposłuszeństwa, dlatego znalazł sposób, by jego ludzie nie łamali zbyt łatwo raz złożonych przysiąg. Najpoważniejszą karą za zdradę było wycięcie serca – rozumiane zupełnie dosłownie. Miał od tego wyszkolonych chirurgów. Zmiennoskórzy mogli przeżyć jakiś czas bez niektórych organów wewnętrznych. Serce nie było wyjątkiem, choć tylko pod warunkiem, że było wystarczająco silne i nawet po wyjęciu z klatki piersiowej nie przestawało bić. Jeśli potencjalny zdrajca przeżył operację, pozbawiano go wspomnienia czynu, za który został ukarany i puszczano wolno. Wówczas mógł próbować odnaleźć serce, nim przestanie ono bić. Instynkt zwykle prowadził właściciela ku jego „zgubie", ale wola przetrwania nie zawsze odnosiła zwycięstwo. Podobno Tropiciel był gotów przebaczyć zdrajcy, który zdołał sprostać podobnemu wyzwaniu. Jednakże nikt nigdy nie słyszał o udanej próbie odzyskania utraconego organu. Dlatego nieszczęśników, których serca biły gdzieś w oddzieleniu od klatek piersiowych zwano „na wpół martwymi" lub „chodzącą śmiercią".
A teraz do Ordenu trafił jeden z niepokornych ludzi Tropiciela. Salomea nie była pewna, czy powinna mu współczuć, czy zazdrościć. Ona sama była w prostej linii potomkinią pierwszych kolonistów, którzy zasiedlali Eden. W zasadzie nie powinna mieć wiele wspólnego ze Zmiennymi, ale praca w Ośrodku sprzyjała różnym znajomościom. Czasem żałowała, że zwyczajnie stamtąd uciekła, choć wówczas nie widziała innego wyjścia.
Fakt, że człowiek bez serca zamieszkał przy cmentarzu, zakrawał na ponurą ironię. Tradycję chowania zmarłych w ziemi przywieźli ze sobą koloniści, jednak obecnie popadała ona w coraz większe zapomnienie. Ale cmentarz w Ordenie zadziwiał niepospolitą wielkością i tym, że był niczym wiecznie zielony ogród. Nocą paliło się tam mnóstwo świateł, a nagrobki zawsze były utrzymane w idealnym porządku. Salomea wiedziała, że mieszkali tu ludzie, którzy od pokoleń opiekowali się tym miejscem. Dzięki ich staraniom lubiła tu przychodzić. I lubiła śliczną, starą kapliczkę, obrośniętą wiecznie zielonym bluszczem. Hugo skądś miał do niej klucz i czasem tam sprzątał, choć wcale nie musiał. On także potrzebował odskoczni. Gdy Salomea zjawiła się w Ordenie, on już tam mieszkał. Jeden z wielu samotników, odrzuconych przez świat, z mnóstwem problemów, o których nie mógł mówić. Ale to była jedyna znajoma dla niej twarz w okolicy i świadomość jego obecności w pewnym sensie dawała jej poczucie bezpieczeństwa.
Dom nieznajomego znajdował się tuż za cmentarzem. Był duży, stary, o kamiennych fasadach i strzeliście wykończonych oknach. Być może kiedyś był jakimś rodzajem świątyni. To było idealne miejsce, by się ukryć. Dotąd Salomea oglądała ten ponury budynek tylko z zewnątrz i możliwość zajrzenia do środka była dla niej po dziecinnemu ekscytująca.
Uniosła rękę, by nacisnąć dzwonek do drzwi.
– Czego chcesz? – Męski głos rozległ się za jej plecami tak niespodziewanie, że aż podskoczyła. Odwróciła się niepewnie i ujrzała go. Wysoki i smukły, cały spowity w czerń, naprawdę wyglądał jak posłaniec śmierci. Nie zdołała powstrzymać wypływającego na twarz uśmiechu.
– Jestem Salomea Heitz – przedstawiła się szybko, nie zamierzając pozwolić, by ją wyrzucił, zanim w ogóle zdąży mu powiedzieć, po co przyszła. – Możesz mi mówić Sally...
– Wiem, kim jesteś – uciął, posyłając jej niechętne spojrzenie. – Ale nadal nie wiem, czego tutaj szukasz.
– Nie spodziewałam się, że moja sława tak dalece mnie wyprzedza – odparła, niezrażona jego chłodnym dystansem. – Twoja natomiast wyraźnie kuleje, bo w mieście nikt nie zna nawet twojego imienia.
– I tak powinno zostać. – Zrobił kilka długich kroków w jej stronę, zatrzymał się przy schodach i oparł rękę o poręcz.
– Masz w ogóle jakieś imię? – nie ustępowała Sally, choć powoli zaczynała czuć się niezręcznie. Mężczyzna niespodziewanie się uśmiechnął.
– Logan – odpowiedział w końcu. – Logan Ferguson. Możesz to rozpowiedzieć w mieście, jeśli chcesz.
­– Ładne – pochwaliła, zastanawiając się, dlaczego kojarzy skądś to nazwisko. – Ale chyba do ciebie nie pasuje.
– A co do mnie pasuje... twoim zdaniem?
Logan Ferguson skrzyżował ręce na piersi i przechylił lekko głowę. Sally poczuła, że na jej policzki wypływa niechciany rumieniec. Nie znosiła, gdy ktoś się jej przyglądał, a wzrok Logana zdawał się przewiercać ją na wylot. Instynktownie odwróciła głowę i szczelniej ukryła prawą stronę twarzy za kaskadą czarnych jak heban włosów.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedziała na jego pytanie, próbując nie myśleć o własnym zawstydzeniu. – Zaproś mnie do domu i pozwól ze sobą porozmawiać, a spróbuję ci powiedzieć.
Uśmiech mężczyzny był szczery i szeroki. Było mu z nim do twarzy.
– Więc przyszłaś, żeby przyjrzeć się z bliska sekretom, które z pewnością przed wami chowam – stwierdził, wzruszając nieznacznie ramionami. Jego nastrój wyraźnie się zmienił, nie był już wobec niej tak niechętny jak na początku.
– Jak wielu takich gości tu przychodzi? – spytała z autentycznym zaciekawieniem.
– Ostatnio niewielu – odrzekł, wzruszywszy nieznacznie ramionami. – Chyba po bliższym poznaniu okazuję się znacznie mniej interesujący niż z daleka.
– Mnie zainteresowałeś.
– I wzajemnie. – Spojrzał na nią, jakby wciąż się wahał, czy naprawdę chce kontynuować tę rozmowę. W końcu wbiegł na schody i stanął przy drzwiach tuż obok Salomei. – W porządku – rzekł jakby od niechcenia, wyjmując z kieszeni staromodny klucz, który włożył do zamka i kilkakrotnie przekręcił. – Niech pani wejdzie, panno Heitz. – Otworzył przed nią ciężkie drzwi i gestem zaprosił ją do domu. – Lojalnie uprzedzam, że mam tu niezły bałagan. I radzę uważnie patrzeć pod nogi.
Ich spojrzenia spotkały się na kilka sekund, gdy Logan przepuszczał Salomeę w drzwiach. Gdyby jego klatka piersiowa wciąż miała w sobie żywy organ zamiast przepastnej dziury, zapewne odczułby teraz, jak jego bicie zaczyna przyspieszać. Chyba po raz pierwszy, odkąd rozpoczął swoją przymusową tułaczkę po świecie, naprawdę zatęsknił za sercem.
ROZDZIAŁ 2. Dziewczyna bez twarzy

Dom nie był dokładnie tym, czego spodziewała się Sally Heitz, ale bez wątpienia obudził w niej swego rodzaju zachwyt. Szybko zapomniała, że miała uważnie patrzeć pod nogi. Znacznie bardziej interesujący widok przedstawiały wielkie okna wbudowane w szaro-zielone ściany, przestronny salon z długim stołem i niezliczoną liczbą wysadzanych czerwonym atłasem krzeseł, a także monumentalne, szerokie schody, prowadzące w mrok wyższego piętra. Salomea zapatrzyła się na bukiet wielokolorowych kwiatów stojący na stole w salonie i potknęła o jakiś nierówny fragment podłogi. Podążający tuż za jej plecami Logan natychmiast złapał ją za rękę, pomagając utrzymać równowagę.
– Ostrzegałem – przypomniał niskim szeptem tuż przy jej uchu. Usłyszała, jak wciąga w nozdrza jej zapach, niczym polujące zwierzę. Odsunęła się od niego niemal natychmiast, ostrożnie uwalniając rękę z jego uścisku.
– Powinieneś zainwestować w nową podłogę – odparła zmieszana.
– Wybacz, ale nie planuję tu zostawać na tyle długo, by musieć zaprzątać sobie głowę podłogą – odgryzł się chłodno.
– Szkoda – stwierdziła krótko. Szczerze żałowała, że dobra atmosfera znów gdzieś się ulotniła. – To naprawdę piękny dom. Potrzebuje tylko kogoś, kto się nim zaopiekuje.
– Nie należy do mnie. – Logan ominął dziewczynę, kierując się w stronę salonu. Nagle przystanął i spojrzał na nią. – Pachniesz jakoś znajomo – wyznał niespodziewanie. – Czy to możliwe, byśmy się już kiedyś spotkali?
– Kiedyś pracowałam w Ośrodku Naukowo-Medycznym w Greentown – wyjaśniła. – Spotykałam tam wiele osób. Chociaż ciebie pewnie bym zapamiętała...
– Usiądź w salonie, proszę – rzekł zachęcającym tonem, na powrót okazując jej uprzejmość i zainteresowanie. – Masz ochotę na coś do picia?
Zaprzeczyła grzecznie. Oboje przeszli do salonu, by usiąść naprzeciwko siebie przy stole. Wielkie okna musiały wpuszczać tu dużo światła, gdy tylko pogoda dopisywała. Teraz jednak na zewnątrz było szaro i ponuro, więc wnętrze spowijał lekki półmrok. Logan włączył kilka zwisających z sufitu lamp, Salomea jednak wybrała dla siebie najciemniejszy kąt. Nie chciała, by miał szansę zbyt uważnie się jej przyjrzeć. Jeszcze nie.
– Czy teraz wreszcie się dowiem, po co tak naprawdę tu przyszłaś? – spytał w końcu Logan i rozparł się wygodnie na krześle.
– Myślę... że mogę ci pomóc... – zawiesiła głos i głośno wypuściła powietrze z płuc – ... odnaleźć to, czego szukasz.
Logan roześmiał się. Była to ostatnia rzecz, jakiej Sally mogła się po nim spodziewać.
– Jak miałabyś mi pomóc? – spytał z powątpiewaniem. – Uważasz, że to takie proste?
– Dlaczego przychodziłeś do kawiarni, w której pracuję?
Logan uniósł brwi, zaskoczony jej pytaniem.
– Twój instynkt cię do mnie przyprowadził – odpowiedziała za niego. – Od początku czułeś, że jest coś, co nas łączy.
– Przychodziłem do kawiarni, nie do ciebie – sprostował. – To nic nie znaczy. Podobnie, jak to, że skądś znam twój zapach i że pracowałaś w Ośrodku. Nic nas nie łączy. Może tylko tyle, że oboje mamy swoje tajemnice. Dlaczego ktoś, kto żył w samym centrum, nagle przeniósł się na koniec świata, by pracować w podrzędnej kawiarni?
– Nie domyślasz się?
Sally wreszcie odgarnęła długie włosy z twarzy, by pozwolić Loganowi lepiej się przyjrzeć. Jej prawy policzek przecinały trzy głębokie blizny. To one były przyczyną jej ucieczki. I dlatego nie lubiła, gdy ludzie się jej przyglądali. Sięgały zbyt głęboko, by mogła się ich pozbyć, więc musiała odejść z Ośrodka. Nawet tamtejsi lekarze nie umieli jej pomóc. Spodziewała się ujrzeć niechęć i obrzydzenie w oczach Logana, ale nic się nie zmieniło w sposobie, w jaki na nią patrzył.
– Może dlatego znałem twój zapach – stwierdził rzeczowo. – To zrobił ktoś z nas. Zmiennoskóry. Bardzo silny. I zdeterminowany.
– Tak – przyznała. – Musiał być bardzo zdeterminowany. Zapewne przed czymś lub przed kimś uciekał. Zmusił mnie, bym wpuściła go na ostatnie piętro Ośrodka, dostępne tylko dla pracowników. A potem i tak mnie zranił i zostawił samą. Teraz nie mam nawet pojęcia, kim był i co się z nim stało. Nie wiem, czy złapali go ci, przed którymi uciekał, ani czy został ukarany za to, co mi zrobił. Nie pamiętam nawet, jak wyglądał. Być może tak jest lepiej i nie powinnam się tym zadręczać, ale nie potrafię przestać. Jeśli ci pomogę, a ty wrócisz tam, skąd przyjechałeś... będziesz w stanie go dla mnie odnaleźć?
– Nie wydaje mi się to dobrym pomysłem – rzekł bez ogródek Logan. – Zresztą, on z całą pewnością już nie żyje. Robiąc coś takiego złamał wszystkie zasady. Jeśli nie ukarali go koloniści, z pewnością zrobił to Tropiciel.
– On odebrał mi moje dawne życie. Dlatego tu wylądowałam. Nie mogłam i nie chciałam zostać w Ośrodku.
– Rozumiem... Gdyby to było w mojej mocy, sam chętnie przebiłbym jego serce za to, co ci uczynił. Nie zasłużyłaś na taką krzywdę. Ale nie sądzę, bym był w stanie...
– Jesteś oficerem – wyrzuciła z siebie. – Spojrzałam na twoją rękę, gdy mnie złapałeś w korytarzu – wyjaśniła od razu, gdy dostrzegła jego pytające spojrzenie. – Masz na nadgarstku tatuaż. Słyszałam, że Tropiciel lubi takimi oznaczać swoich najwyżej postawionych ludzi.
– Chyba całkiem sporo o nas słyszałaś... Za chwilę mi powiesz, że znasz Tropiciela osobiście i to on cię tu przysłał.
– Ciężko twierdzić, że zna się kogoś, kto podobno nie ma twarzy – odgryzła się, coraz wyraźniej zmęczona tą rozmową. – Nawet nie wiem, czy on w ogóle istnieje. Może Tropiciel i Lacerta są wymysłem, mającym budzić trwogę w sercach kolonistów. Nawet ty mógłbyś nim być, a ja i tak nigdy nie poznałabym prawdy.
Loganowi wyraźnie spodobał się ten pomysł. Znów szeroko się uśmiechnął.
– Chciałabyś, abym nim był? – spytał, nagle poważniejąc. – Chciałabyś ujrzeć mroczne oblicze zła?
– Widziałam już zło o wielu obliczach – odparła, wzruszając nieznacznie ramionami. – Teraz chcę ujrzeć prawdę.
– Prawda jest taka, że my, Zmienni, wcale nie jesteśmy groźnymi zwierzętami, za jakie mają nas koloniści – rzekł z chłodnym spokojem. – Wszyscy już zapomnieli, że jesteśmy jedynie ich cieniami. Ich pragnieniem stworzenia czegoś niezniszczalnego. Ich żądzą nieśmiertelności. Walcząc przeciwko nam, walczą przeciwko sobie.
– Nie boisz się śmierci? – zapytała prowokacyjnie. – Nie boisz się, że twoje serce, które jest teraz gdzieś poza twoim zasięgiem, nagle przestanie bić? Jesteś aż takim ignorantem?
– Ktoś na moim stanowisku nie zostaje pozbawiony serca przez przypadek. Musiałem zrobić coś naprawdę strasznego i chyba nie chcę wiedzieć, co to było. Tropiciel nie jest pierwszym, który bawi się kosztem swoich własnych ludzi. Koloniści chcieli naszych serc już dawno. Marzyli, że będą mogli robić przeszczepy w nieskończoność, bo nasze organy wewnętrzne, podobnie jak kończyny, zawsze będą odrastać. Ale okazało się, że serc to nie dotyczy. Nie wiedzieli dlaczego, ale w pewnym momencie musieli przestać bawić się w Boga. Więc się wkurzyli. Tropiciel właśnie za to żąda sprawiedliwej zapłaty. Z pewnością o tym wiesz.
– Ja też chcę sprawiedliwości, Loganie. – Westchnęła i przeczesała włosy palcami. – A ty wciąż bronisz poglądów kogoś, kto jednym słowem skazał cię na powolną śmierć. Jeśli nie chcesz walczyć dla siebie, zrób to dla mnie. Obiecaj mi, że jeśli ja zdołam sprawić, by serce wróciło do twojej piersi, ty odnajdziesz dla mnie serce tego, kto mnie skrzywdził i zanurzysz w nim nóż po samą rękojeść. Wtedy oboje będziemy mogli odzyskać spokój.
– W porządku – zgodził się niespodziewanie, również dla samego siebie. – Przebiję jego serce, kimkolwiek będzie. Jeśli tylko zdołam odnaleźć go żywego. Obiecuję.
– Nawet, jeśli okaże się kimś... ważnym?
– Jeśli nie zdołam dotrzymać słowa, przebiję własne serce. Czyjaś krew zapłaci za twoją krzywdę.
– Ale nigdy już nie odzyskam twarzy. Już zawsze będę się chować w cieniu.
– Nie powinnaś tego robić. – Logan nagle wstał, obszedł stół i stanął naprzeciwko Sally. Potem przykucnął przy niej, by przyjrzeć jej się z bliska. Dziewczyna odruchowo chciała się odsunąć, ale przytrzymał ją delikatnie i zwrócił jej twarz w swoją stronę. – Jesteś piękna – wyszeptał. – Serce nie byłoby mi potrzebne, by pokochać kogoś takiego, jak ty.
– Lecz wciąż jest ci potrzebne, by żyć. A ja chcę, żebyś żył.
Ostrożnie położyła dłoń na jego klatce piersiowej. Dziwnie było nie czuć bicia serca. Nawet ona musiała to przyznać.
– Moja kolej, by się obnażyć – stwierdził z uśmiechem Logan i dość szybko rozpiął czarną koszulę, którą miał na sobie. Gdy zrzucił ją z ramion, ujrzała długą, podłużną bliznę na mostku. Namacalny dowód tego, w co dotąd wierzyła dość niechętnie. Wyciągnęła rękę, by jej dotknąć. Logan nie protestował. Zupełnie niespodziewanie w oczach zebrały jej się łzy.
– Skąd mam wiedzieć, że wciąż żyjesz, skoro nie czuję, jak bije? – spytała cicho. Wtedy przypomniała sobie coś dziwnego. – Widziałam na cmentarzu nagrobek z twoim nazwiskiem – wyznała. – Przy kapliczce...
– Wiem, że tam jest – przyznał. – Być może niedługo moje ciało rzeczywiście spocznie w tamtym miejscu. Ale póki co jeszcze żyję i potrafię ci to udowodnić.
Przysunął się do niej, by złożyć kilka delikatnych pocałunków na jej poranionym policzku. Chciała zaprotestować, ale nie była w stanie. Zastygła przy nim, coraz szczelniej otoczona jego ramionami. Gdy w końcu znalazł jej usta swoimi, zaskoczyły ją jej własne pragnienia.
– Pokaż mi swoją sypialnię – wyszeptała po chwili. – Mam nadzieję, że masz duże, wygodne łóżko...
Wyczuła jego uśmiech w zagłębieniu swojej szyi. Potem po prostu wstał i wziął ją za rękę, by poprowadzić ku mrocznym, wysokim schodom. Było w tym wszystkim coś z kiepskiej historii miłosnej, która z założenia nie miała skończyć się dobrze. I oboje bardzo wyraźnie czuli to pod skórą.
ROZDZIAŁ 3. Pianista bez dłoni

Salomea niezupełnie tak to planowała, ale ich pierwsza prawdziwa rozmowa skończyła się w ogromnym łożu Logana. Spędzili tam resztę popołudnia. Dopiero wieczorem Sally zdecydowała się ponownie podjąć wcześniej przerwany temat.
– Ty i Hugo nie wyglądacie, jakbyście się lubili – stwierdziła wprost, gdy zeszli z powrotem do salonu. – On jest Zmiennym, jak ty, i kiedyś był lekarzem. Pracowaliśmy razem w Ośrodku, choć wówczas wiedziałam o nim równie mało, co teraz. Ludzie tutaj zazwyczaj zachowują wobec niego rezerwę, bo wzbudza w nich bliżej nieokreślony lęk. On także ma bardzo wiele sekretów. A teraz powiedz mi, proszę, dlaczego odnoszę wrażenie, że wy dwaj również znaliście się wcześniej, ale żaden z was nie chce się do tego przyznać?
– To niezupełnie tak – odparł Logan, przelotnie się uśmiechając. – Właściwie to miałem nadzieję, że od ciebie dowiem się o nim czegoś więcej. Wydaje mi się, że musiałem kiedyś uczynić coś, za co on ma teraz do mnie żal, ale ja tego zwyczajnie nie pamiętam.
– W takim razie to może mieć jakiś związek z twoim sercem – wyciągnęła dość logiczny wniosek. – Pytałam Hugona o ciebie niejeden raz, ale powtarzał mi tylko, bym nie mieszała się w brudne sprawki Tropiciela i jego ludzi. On sam przez podobne sprawki stracił dłonie, choć nie chciał nigdy powiedzieć, czym sobie zasłużył na tak okrutną karę. Macie ze sobą sporo wspólnego. Powinieneś spróbować z nim porozmawiać. Słyszałam, że był doskonałym chirurgiem, więc nawet bez własnych dłoni mógłby ci pomóc. Zresztą, pewnie zauważyłeś, że ma świetne protezy, choć sam ich nie znosi. Twierdzi, że nie może nimi grać na pianinie, więc nie ma już w jego życiu żadnej przyjemności. Mogłabym spróbować go do ciebie przekonać. Każdemu z nas trojga coś odebrano i każde z nas bardzo pragnie to odzyskać. Skoro już się tu spotkaliśmy, dlaczego nie mielibyśmy sobie nawzajem pomóc?
– Nie sądzę, by Hugo zechciał mi pomóc – odparł sceptycznie Logan. Wzmianka o grze na pianinie wzbudziła w nim coś na kształt wspomnienia jakiejś ulotnej melodii, unoszącej się łagodną falą wśród ścian. Nie zdołał jednak w żaden sposób umieścić tego zdarzenia we właściwym miejscu, ani zamknąć w jakichkolwiek ramach czasowych, wolał je zatem przemilczeć.
– Chodźmy do niego – zaproponowała Sally z nagłym ożywieniem. – Nie jest jeszcze zbyt późno, więc nie musimy czekać do jutra. Czas nie jest twoim sprzymierzeńcem, Loganie.
Propozycja Salomei była właściwie dość rozsądna, jako że i tak niewiele więcej można było zrobić. Logan tak naprawdę już dawno porzucił wszelką nadzieję i zaszył się w tym opuszczonym miejscu, by w spokoju zaczekać, aż odwiedzi go jego własna śmierć. Teraz na nowo obudziła się w nim chęć działania. A przede wszystkim potrzeba zrozumienia tego, co mu się naprawdę przytrafiło i co mają z tym wspólnego Salomea i Hugo. Póki co wiedział jedynie, że dziewczyna wzbudza w nim zdecydowanie zbyt wiele emocji, jak na tak krótką znajomość i jest tego całkowicie świadoma. Z kolei ten jej przyjaciel raczej nie sprawiał wrażenia chętnego do przyjaźni z kimkolwiek poza nią, a już w szczególności z Loganem.
Ostatecznie upór Salomei przezwyciężył wątpliwości Logana. Hugo miał mieszkanie w najstarszej części miasta, które kupił jeszcze za swoich lepszych czasów. Nie znajdowało się ono wcale daleko ani od cmentarza, ani od domostwa, które samowolnie zajął Logan. Nim wyszli, zdążyli jeszcze zjeść szybką kolację, choć gospodarz niespecjalnie miał na to ochotę. Nagle uświadomił sobie, że niepokój czaił się gdzieś pod jego skórą od chwili, w której tu przybył. A teraz dręczyło go nieprzyjemne przeczucie, że właśnie dziś dowie się, co tak naprawdę przywiodło go na to pustkowie.
Dość prędko okazało się, że ten, którego chcieli szukać, odnalazł ich jako pierwszy. Cmentarz jak zwykle był świetnie oświetlony, więc bez trudu dostrzegli krzątającego się przy starej kapliczce Hugona Trappa. Salomea uśmiechnęła się do siebie. Wyglądało to trochę tak, jakby byli trzema elementami tej samej układanki, które niczym magnesy dążyły do ponownego połączenia. Wzrok Logana mimowolnie powędrował ku dłoniom Hugona. Widywał już takie. Doskonale zaprojektowane i wykonane. Niemal nie do odróżnienia od prawdziwych. Stworzone po to, aby każdy mógł mieć szansę na normalne życie. Przynajmniej takie były oficjalne założenia. Ale Hugo był Zmiennym, jego prawdziwe dłonie najpewniej za jakiś czas by odrosły, gdyby im na to pozwolono. Te protezy nie były jego ratunkiem, lecz przekleństwem. W jego przypadku ich główną funkcją było uniemożliwienie jego dłoniom regeneracji, a zdjąć mogli je jedynie ci, którzy mu je założyli. Zapewne ich noszenie sprawiało mu ból, zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Komuś takiemu, jak on, nic nie mogło zastąpić prawdziwych, żywych palców. Logan potrafił zrozumieć jego wściekłość i rozgoryczenie.
Hugo wyprostował się i skrzyżował ręce na piersi. Nie wyglądał, jakby widok Sally z Loganem był dla niego zaskoczeniem. Uśmiechnął się, ale próżno było szukać w tym uśmiechu choćby śladu życzliwości.
– Dobrze, że cię tu zastaliśmy – odezwał się po chwili Logan.
– Owszem – przyznał Hugo. – Chyba znajdzie się parę rzeczy, o których powinniśmy porozmawiać... Loganie. Po pierwsze, zdaje się, że zamiast w tym wielkim domu, powinieneś mieszkać tam. – Wyciągnął rękę, by wskazać nieco zaniedbany nagrobek, na którym dość wyraźnie widniało nazwisko Logana Fergusona. – Ciekaw jestem, kto zajmuje twoje miejsce.
Salomea pospiesznie stanęła między dwoma mężczyznami, jakby obawiała się, że w każdej chwili mogą skoczyć sobie do gardeł.
– Skoro znasz już jego imię, daruję sobie przedstawianie – zwróciła się ostro do Hugona. – Raczej nie przyszedłeś tu dziś robić porządków...
– W pewnym sensie właśnie po to tu jestem. I liczę na waszą drobną pomoc. – Zupełnie niespodziewanie Hugo ze zgrzytem przekręcił klucz w zamku i otworzył przed nimi kaplicę. Zapraszającym gestem wskazał im wejście. – Czeka nas tam spory bałagan.
Logan nie wiedział już nawet, co ma myśleć. Przyszło mu do głowy, że może to wszystko, przez co przeszedł w ciągu ostatnich dni, było tylko snem. Że tak naprawdę jego ciało leży gdzieś podłączone pod aparaturę, pozbawione wszystkiego, co mogłoby mieć jakąkolwiek wartość i pozostawione w oczekiwaniu na powolną, samotną śmierć. Nie miał pojęcia, skąd wzięło się w nim przekonanie, że wszystko zostało mu już odebrane. Podwinął rękaw i spojrzał na niewielki tatuaż na swoim nadgarstku. Co takiego mu umykało? Dlaczego w jego pamięci pozostały jedynie strzępy tego, co było naprawdę ważne? Jak straszne musiało być to, co uczynił? Albo... jak straszną rzecz wyrządzono jemu? Gdy podniósł głowę, napotkał chłodne spojrzenie Hugona. Mimo wszystko dostrzegł w nim coś na kształt zrozumienia. Salomea tymczasem ujęła dłoń Logana i poprowadziła go w stronę wejścia do starej kapliczki.
Zza mocno nadgryzionych zębem czasu drzwi wyłonił się widok, którego nikt by się nie spodziewał. W środku czekała bowiem na nich pusta, zimna przestrzeń i... prowadzące gdzieś w dół kamienne schody. Hugo bez wahania zaczął po nich schodzić, a Logan i Sally w milczącym zdumieniu podążyli za nim. Drogę oświetlały im wbudowane w ściany lampy, a schody okazały się znacznie krótsze, niż się początkowo wydawało. Nie minęło wiele czasu, nim dotarli do kolejnych drzwi. Hugo bez słowa wyjął z kieszeni klucz, prawdopodobnie ten sam, którym otworzył już główne drzwi. Tym razem postanowił przepuścić przodem wyraźnie zaciekawioną Sally i mocno zdezorientowanego Logana.
Przekraczali próg z mieszanymi uczuciami. Zaraz potem olśniła ich sterylna biel. Wysokie, jasne szafki, szklane gabloty i sprzęt jak z najlepszego szpitala. Do tego lekko przyćmione światło, które natychmiast się włączyło, by rozświetlić całe pomieszczenie.
– Więc tak wygląda twoja jaskinia, doktorze – stwierdziła z uśmiechem Sally. – Szkoda, że wcześniej mi jej nie pokazałeś. Ja także jestem naukowcem. Lub byłam.
– Musiałem poczekać, aż będziemy w komplecie. – Hugo posłał Loganowi znaczące spojrzenie. – Ta kaplica, cmentarz, a nawet dom, do którego samowolnie wprowadził się ostatnio domniemany pan Ferguson, od dawna należą do mnie. Plus mieszkanie, w którym sam mieszkam. Ktoś mi kiedyś powiedział, że wykonując pracę taką, jak moja, prędzej czy później odkryję, że jest mi potrzebne jakieś miejsce na odludziu, gdzie mógłbym się schować. Teraz wiem, że to prawda. Ale chyba wybrałem kiepskie odludzie, skoro wszystko, od czego uciekałem, przybyło tu za mną.
– Widocznie istnieją takie rzeczy, przed którymi nie ma ucieczki – odrzekła filozoficznie Sally. W tym samym momencie wzrok wszystkich powędrował ku przeszklonej gablocie, na lewo od drzwi wejściowych. Logan przystanął w pół kroku i wstrzymał oddech.
Nawet, gdyby były ich tam tysiące, on byłby w stanie bezbłędnie odnaleźć to jedno – to, które wybijało rytm jego życia. Patrzenie na własne, bijące za szklaną zasłoną serce, było najbardziej odrealnionym i niezwykłym doświadczeniem, jakie spotkało go w całym jego życiu. Czuł się, jakby stał na krawędzi i tylko jeden krok dzielił go od bezdennej przepaści. Nie miał jednak odwagi ruszyć się z miejsca.
Zrobiła to za niego Sally. Bez słowa podeszła do gabloty, otworzyła ją i ostrożnie wyjęła z niej serce, jakby robiła podobne rzeczy codziennie. Logan spodziewał się, że cokolwiek poczuje, ale tak się nie stało. Salomea powoli podeszła do niego, trzymając w dłoniach jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
– Jest piękne – powiedziała z lekkim uśmiechem. – I silne. Nigdy takiego nie widziałam.
– Czy ono było tu... przez cały czas? – Logan rzucił niepewne spojrzenie Hugonowi.
– Było bezpieczne. – Hugo wzruszył obojętnie ramionami. – Powinno cię to cieszyć.
– Nie jestem jeszcze pewien, czy rzeczywiście się z tego cieszę. – Logan zmarszczył brwi, przyglądając się swoim dwojgu towarzyszom. – Kim wy właściwie jesteście?
– To zależy od tego, kim ty jesteś – odrzekł spokojnie Hugo. – Masz właśnie szansę się o tym przekonać.
– Moje życie spoczywa teraz w twoich rękach. – Logan zwrócił się ku Salomei, starając się opanować niechciany niepokój. – Znaczenie tych słów nigdy nie mogłoby być bardziej dosłowne.
– Powinieneś je wziąć – zachęciła łagodnie. – Tylko dzięki niemu zdołasz odzyskać swoją przeszłość, aby móc budować przyszłość.
Logan zawahał się. Ledwie powstrzymał się przed stwierdzeniem, że dla niego żadna przyszłość już nie istnieje. Nigdy by się jednak nie spodziewał, że konieczność zmierzenia się z przeszłością okaże się aż tak trudna. Wreszcie nieśmiało wyciągnął dłoń ku sercu.
Wystarczyło krótkie muśnięcie palców, by nagle wszystko stało się dla niego przerażająco jasne. Zbladł, a jego serce dosłownie przystanęło na ułamki sekund, gdy wreszcie znalazło się w jego własnej dłoni.
Spojrzał na Sally i głos uwiązł mu w gardle.
– Przecież wiedziałeś – rzekła z zadziwiającym spokojem. – Wiedziałeś, że moja twarz i moje życie są dziełem twoich rąk. Po prostu nie chciałeś o tym pamiętać, choć obiecałeś mi sprawiedliwość...
– Wiem – przerwał jej nagle. – Znalazłem już tego, który cię skrzywdził. I to znacznie szybciej, niż mogłem przypuszczać. A teraz muszę dotrzymać danego słowa.
– Zawsze byłeś nienaturalnie słowny, kapitanie Alricu Steenberg – stwierdziła chłodno, a jej twarz nagle przestała być twarzą Salomei Heitz. Wyjęła zza paska od spodni długi, lśniący nóż, który nie tak dawno temu ukradkiem zabrała z jego domu. – Sally Heitz prawdopodobnie bardzo chętnie by ci przebaczyła, ale chyba sam już rozumiesz, że to nie jej przyrzekałeś.
– Nie przyrzekałem też tobie, Lacerto. – Kapitan Alric Steenberg drżącymi palcami wyjął z jej dłoni nóż. W niczym już nie przypominała ślicznej Salomei Heitz. Miała teraz chłodne, nieprzejednane spojrzenie, a powagę jej oblicza burzył cyniczny uśmiech. Hebanowe włosy stały się niemal zupełnie białe. Alric przez kilka długich lat był na każdy rozkaz Tropiciela i Lacerty, ale nigdy nie ujrzał ich prawdziwych twarzy. Teraz również nie był pewien, na kogo właściwie patrzy. Nie wątpił jedynie w to, że wyrządził niegdyś prawdziwą krzywdę prawdziwej Salomei Heitz. I uważał wówczas, że na to zasłużyła. Ona i jej mąż, Hugo Trapp.
– Nie miej do siebie pretensji, kapitanie, ja również dałem się jej oszukać – wtrącił się Hugo, przyglądając się odmienionej twarzy kobiety, która jeszcze chwilę temu do złudzenia przypominała mu jego Sally. – Gdy uciekałem na to odludzie, wcale nie miałem ochoty zostawiać Sally samej w Ośrodku, szczególnie po tym, co przydarzyło się nam obojgu. Czas nie był jednak moim sprzymierzeńcem, mogłem więc tylko mieć nadzieję, że nasze drogi nie rozeszły się na zawsze. A potem... zjawiła się tutaj. Tyle tylko, że nie pamiętała ani dnia z czasu, gdy była moją żoną. Liczyłem, że prędzej czy później ją odzyskam, ale ona... niezupełnie była sobą. Teraz wiem już, dlaczego.
– Nawet ja nie zdołałabym aż tak dobrze udawać twojej żony, abyś ty w to uwierzył. – Lacerta zaszczyciła Hugona jedynie przelotnym spojrzeniem, nim znów zwróciła się do Alrica. – O kapitanie Steenbergu natomiast śmiało można by rzec, że zawsze nosił „serce na dłoni". – Uśmiechnęła się, rozbawiona podwójną adekwatnością tego powiedzenia w chwili obecnej. – I to było jego największym błędem. Prawda jest taka, kapitanie, że zgrzeszyłeś przesadną lojalnością. Odkryłeś, że ludzie, których darzyłeś szacunkiem i podziwem, wcale na to nie zasługiwali. Sądziłeś, że Hugo Trapp to zdrajca, który wraz ze swoją piękną i zdolną żoną Salomeą knuje spisek przeciwko nam wszystkim. Ale nie miałeś pojęcia, kim on jest naprawdę. Nie wiedziałeś, że Hugo Trapp istnieje tylko na potrzeby Ośrodka, a Sally bardzo się stara, aby nikt nie odkrył, że jest Zmiennym, i to nie byle jakim. To przyrodni brat samego Tropiciela, Oscar Lucius Rhennes. Zawsze robił dokładnie to, co do niego należało, aż do dnia, w którym ty postanowiłeś się wtrącić. To nigdy nie miała być wojna. To miał być układ biznesowy. Dlatego najwyższe piętro Ośrodka było tajemnicą. Miałeś rację, ludzie zawsze marzyli, by być niezniszczalni. Kiedyś byli dumni z tego, że potrafią produkować sztuczne i trwałe organy, dzięki którym będą żyli wiecznie. Aż w końcu im się one znudziły. Zapragnęli powrotu do normalności. Myśleli, że zdołają to osiągnąć dzięki Zmiennym i ich niezwykłej regeneracji. Masz pojęcie, ile warte jest teraz tak silne i zdrowe serce, jak twoje? Trzymasz w dłoni nieopisany majątek.
– Dokąd trafiały te wszystkie organy, które... zbieraliście? – Alric spojrzał na Oscara Rhennesa z pozornym spokojem.
– Nie wiem – odparł obojętnym tonem Oscar. – Wiem tylko, że nie ma nic cenniejszego niż zdrowe serce. A pomysł z pozwalaniem ich właścicielom na poszukiwania od początku był bzdurą, wymyśloną tylko po to, aby nikt nie próbował odkryć prawdy. Oni nawet nie mieli szansy opuścić Ośrodka. Nigdy naprawdę nie sprawdzaliśmy, jak długo można żyć bez serca. Prawdę mówiąc, ty jesteś pierwszym, któremu udało się zbiec z czarną dziurą w piersi. I nigdy bym nie pomyślał, że zajdziesz tak daleko. Widzisz, kapitanie, tak naprawdę trafiłeś tu z mojej winy. To ja wyciąłem twoje wyjątkowe serce i zrobiłem to wbrew woli Tropiciela, bo bardzo chciałem wziąć odwet na człowieku, który prawie zabił moją Sally. Byłem zdumiony, gdy odkryłem, że wcale nie tak łatwo cię zabić. A kiedy uciekłeś... no cóż, Lothar nie był zbyt skłonny puścić w niepamięć mojej niesubordynacji, więc odebrał mi moje cenne dłonie i nakazał cię odnaleźć. Nie chciałem rozstawać się z twoim sercem, zabrałem je więc ze sobą i, ostatecznie, zamknąłem tutaj. Byłem ciekaw, jak długo wytrzyma. I muszę dość niechętnie przyznać, że jestem pod wrażeniem.
– Dlaczego was nie pamiętałem? Ciebie i Sally? Przecież się znaliśmy, zanim...
– Tego również nie wiem. Nikt nie wymazał ci pamięci. Być może zbyt mocno pragnąłeś zapomnieć o tym, co się stało, a ja, Sally i Ośrodek byliśmy z tym bezpośrednio związani. Teraz to już bez znaczenia. Dlaczego właściwie przedstawiałeś się nazwiskiem Fergusona? Chyba nie sądziłeś, że to wystarczy, by twoje własne odeszło w zapomnienie...
– Pamiętacie Logana Fergusona? – Alric zacisnął palce na rękojeści noża nienaturalnie mocno, a serce ostrożnie ułożył na podłużnym stole, który stał przed nim. – Tego prawdziwego.
– Był jednym z kolonistów – odrzekł jedynie Oscar. – Pilnował porządku w Ośrodku.
– Pracowałem tam razem z nim – wyjaśnił spokojnie Alric. – Dopóki jakiś czas temu nie spróbował zabić Lacerty. Ale ja zabiłem go pierwszy. W jej obronie. – Prychnął i rzucił Lacercie pogardliwe spojrzenie. – Z nieznanych przyczyn widok jego krwi na moich rękach był pierwszym obrazem, jaki pojawił się w moich myślach, gdy zbudziłem się na najwyższym piętrze Ośrodka, pozbawiony serca. Dlatego przyjąłem jego nazwisko, gdy uciekłem. Znałem go trochę, ale nie wiedziałem, że pochodził stąd, z Ordenu. Ani że postawiono mu tutaj symboliczny nagrobek... Być może moja lojalność już wtedy mnie zgubiła, bo wybrałem życie Lacerty zamiast jego.
– Właśnie ci się za to odwdzięczyłam, podarowując ci noc z uroczą Sally, w której od dawna skrycie się kochałeś. – Lacerta odrzuciła do tyłu swoje długie włosy. – Całkiem miły z ciebie facet. Szkoda, że Sally tego nie dostrzegała. Ty nigdy nie chciałeś jej skrzywdzić, wszyscy tu obecni doskonale o tym wiedzą. Chciałeś tylko pogrążyć jej męża. Ale zamiast tego pogrążyłeś samego siebie.
Oscar mimowolnie zacisnął dłonie w pięści. Alric dopiero teraz uzmysłowił sobie, że lekarz zapewne od dawna był świadom afektu, jakim kapitan darzył jego żonę. To musiało stanowić dodatkowy punkt zapalny.
– Zdaje się, że mam do spełnienia ostatnią obietnicę – rzekł w końcu kapitan, starając się zignorować słowa Lacerty. – Jestem pewien, że jeszcze się kiedyś spotkamy, moja pani Lacerto i doktorze Rhennes. W tym, czy innym życiu.
Nagle, nim Oscar zdążył go powstrzymać, Alric zanurzył ostrze noża głęboko w swym własnym, nadal bijącym sercu. Zacisnął zęby, a strużka krwi wypłynęła z rany. Serce stanęło. Dłoń Alrica jeszcze ciaśniej ścisnęła rękojeść noża. A potem po prostu wyrwał ostrze jednym płynnym ruchem. Jęknął i osunął się na kolana. Zapanowała całkowita cisza. Oscar przyglądał się krwawiącemu sercu, które... wcale się nie poddało. Nagle podjęło ponowny wysiłek, by utrzymać się przy życiu. Lacerta roześmiała się.
– Nie do wiary – stwierdziła autentycznie zdziwiona. – On zniszczył ci życie i wciąż nie potrafi umrzeć – zwróciła się do zszokowanego Oscara. – Może to i lepiej. Nie skończyłeś tak jak on tylko dlatego, że jesteś bratem Lothara. Gdyby to zależało ode mnie, obaj już dawno bylibyście równie martwi. Ale skoro nadarza się tak znakomita okazja, pozwól, że złożę ci propozycję. Sam wiesz, że to serce jest bezcenne. Masz czas do rana, aby je uratować i zwrócić Alricowi, skoro to jego własność. Jeśli zdołasz to uczynić, zabiorę cię z powrotem do Ośrodka, gdzie jeden z naszych lekarzy zdejmie ci te okropne protezy. Odzyskasz własne palce i będziesz mógł zrobić z nimi, cokolwiek zechcesz, łącznie z grą na pianinie. Co ty na to?
– To obłęd, jak wszystko, co mówisz i robisz. – Oscar pokręcił głową. – Potrzebuję moich prawdziwych dłoni, aby móc go uratować. To już nie jest zabawa, Lacerto.
– Udowodnij, że jesteś najlepszy, nawet bez swoich cudownych dłoni – nie ustępowała. – Wtedy będziesz mógł odzyskać dawne życie. Z tą tylko różnicą, że bez swojej żony. Obawiam się, że Sally nie żyje i to z mojej winy. Niestety, nie jestem jeszcze tak dobra, jak Lothar i nie byłam wystarczająco ostrożna. Ale wspaniale czułam się, mogąc przez jakiś czas żyć w jej skórze. Zdaje się, że ona naprawdę cię kochała. Szkoda, że ty ją tylko wykorzystywałeś.
– Mój brat to głupiec. Sprowadzisz na niego tylko klęskę – wycedził Oscar przez zaciśnięte zęby. – Ja także jestem głupcem, bo pozwoliłem ci się w to wciągnąć. Ale dopilnuję, byś to ty poszła na dno jako pierwsza.
– Przekonamy się. ­– Uśmiechnęła się i na powrót przybrała postać Salomei Heitz. Tym razem jednak pozbawionej blizn na twarzy. – Bawcie się dobrze.
Odwróciła się i powoli wyszła, stukając obcasami o posadzkę. Oscar spojrzał niechętnie na własne sztuczne dłonie, a potem na zwiniętego w kłębek na podłodze Alrica.
– Popełniłem błąd – zwrócił się do niego łagodnie. – Nie powinienem był samowolnie wycinać serca z twojej piersi, kapitanie. Dałem się ponieść emocjom. Gdybym miał drugą szansę... zamiast tego wyrwałbym je gołymi rękami, póki jeszcze je miałem. I rozszarpał na strzępy. Powinieneś o tym wiedzieć. Ale przez większość życia byłem naukowcem, a twoje serce okazało się prawdziwym cudem natury, którego nie mogę tak zwyczajnie zaprzepaścić. Gdybym teraz mógł rozszarpać czyjekolwiek serce, z pewnością wybrałbym do tego Lacertę. Twoja siła i determinacja są godne podziwu, kapitanie. A my mamy jeszcze do odbycia poważną rozmowę. Problem jedynie w tym, że nie mam ani sprawnych dłoni, ani odpowiednich narzędzi. – Wzruszył ramionami. – O tym także powinieneś wiedzieć.
– Rób... co musisz... by odzyskać dłonie... – jęknął Alric. – Będą ci potrzebne bardziej niż moje serce...
– To się jeszcze okaże...
Ostatnie słowa Oscara Rhennesa dotarły do Alrica Steenberga jakby przez mgłę. Kapitan powoli odpłynął w ciepłą, lepką ciemność. Oscar zacisnął zęby w bezsilnej złości, przyglądając się zakrwawionemu sercu. Ostatni raz grał na pianinie dla swojej żony. Dawno temu.
W końcu z westchnieniem sięgnął do jednej z najbliższych szafek.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania

Film fantastycznonaukowy jako kino gatunku

Pierwsze produkcje o charakterze fantastycznonaukowym pojawiły się już na początku stulecia, a więc niedługo po powstaniu kina, niemniej wciąż trudno sprecyzować ich cechy reprezentatywne. Być może powodem tego problemu jest brak wyraźnego zarysu i twardo określonych zasad – kino fantastycznonaukowe nie posiada schematu narracji, który sam w sobie określałby przynależność gatunkową; brakuje mu też bohatera, stanowiącego skonkretyzowany zarys dla większej ilości produkcji; kwestia scenerii ograniczona jest jedynie kreatywnością twórcy. Nie zaprzeczam, że ten gatunek filmowy wykazuje pewną powtarzalność motywów i najczęściej stosowanych chwytów – jednostki przejawiające cechy nadprzyrodzone, tragedie rozgrywające się w przestrzeni kosmicznej, degeneracja ziemskiego środowiska (fauny i flory), różnorodne mutacje, bunt zaawansowanej technologii – są to, jednakże własności, które nie pozwalają stworzyć spójnej i klarownej definicji, a jedynie taką, która opierałaby się na systemie wyliczeń i opisów.

Dział: Felietony

"Afterfall: Reconquest" to pierwszy epizod gry akcji osadzonej w post-apokaliptycznym uniwersum Afterfall utrzymany w niezwykle ciekawej biało-czarnej konwencji. Pozycja ta ukazała się w serii Made In Poland nakładem wydawnictwa IQ Publishing.

Dział: Z prądem
poniedziałek, 23 marzec 2015 09:59

Anioł śmierci

Uparcie czekam na warty uwagi horror. Zapewne wspominam o tym przy każdej recenzji obrazu z tego gatunku, ale wciąż się nie doczekałam. To nie czas kina grozy. To czas dramatów i science fiction. Chociaż może się mylę, co do obecnych zainteresowań. Z pewnością jednak horrory jakościowego prymu w światowych kinematografiach nie wiodą. Nie inaczej jest zresztą z „Aniołem śmierci", który utrzymuje poziom pozwalający na obejrzenie produkcji bez wewnętrznego bólu i cierpienia, ale na kolana nie powala.

Tym razem (z jakiegoś powodu dystrybutorzy zapragnęli ukryć ten fakt, ale „Anioł śmierci", to w rzeczywistości druga odsłona z serii „Kobieta w czerni", w której wcześniej grał Daniel Radcliffe) do posiadłości Eel Marsh wprowadza się grupa dzieci ewakuowanych z zagrożonego bombardowaniem Londynu. Pociechy lokują się w mrocznym przybytku pod czujnym okiem panny Perkins (Phoebe Fox) – która skrywa mroczne tajemnice ze swej przeszłości – oraz pani Hogg (Helen McCrory). Szczególnym oczkiem w głowie tej pierwszej jest Edward (Oaklee Pendergast), który na chwilę przed ewakuacją stracił rodzinę i przestał się odzywać. Pech chce, że nie tylko ona interesuje się pokrzywdzonym przez los malcem. Mroczna obecność w Eeel Marsh także go sobie upatrzyła.

Jak można się spodziewać w obliczu informacji o tym, że „Anioł śmierci" to niejako druga część „Kobiety w czerni", fabuła koncentruje się wokół tego samego ducha. To właśnie stanowi przyczynek do pewnego znudzenia widza, bowiem historia upiora raz jeszcze się powtarza. Nowi bohaterowie odkrywają stare prawdy, stwierdzają fakty, które oglądającym „Kobietę w czerni" wydadzą się wtórne i pozbawione jakichkolwiek znamion oryginalności. Ośmielę się jednak stwierdzić, że horrory w zasadzie opierają się na pewnym niemożliwym do naruszenia schemacie i ich fani raczej nie spodziewają się odkrywczych i niecodziennych rozwiązań fabularnych. To raczej typowy rynek kształtowany przez oczekiwania odbiorców. A odbiorcy chcą tych samych historii, tylko w nowym opakowaniu.

Na „opakowanie" nie ma zresztą, co narzekać. Od pierwszych minut jest mrocznie i niepokojąco. Początkowo źródłem napięcia wydaje się sama postać panny Perkins, która nie chce zdradzić źródła swego uśmiechu, występującego na jej twarzy także w czasie bombardowań. Spodziewałam się nawet, że to ona będzie tytułowym aniołem śmierci (miała w sobie coś upiornego, jak klauni w amerykańskich wesołych miasteczkach). Później, gdy grupa zmierza już do opuszczonego domu na wyspie, dominuje nastrojowość otoczenia. Niepokój rodzi się zarówno w ciemnych, operujących cieniem kadrach, jak i warstwie dźwiękowej, która wykorzystuje głównie pierwotne źródła strachów – odgłosy w ciemności, mogące stanowić przesłankę do spodziewania się zagrożenia lub będące tylko kreacją przestraszonego umysłu.

Aktorsko produkcja przypadła mi do gustu bardziej, niż jej pierwsza część. Poprzednio Daniel Radcliffe w roli ojca kilkuletniego dziecka wydawał mi się śmiesznie młody, a duet zupełnie nierealny. Tym razem odtwórczyni roli panny Perkins ma w sobie, chociaż w niewielkim stopniu, ładunek podobny do Evy Green z „Penny Dreadfull". Z kolei filmowy Edward, to bliźniak wielokrotnie wykorzystywanego wizerunku z filmu „Omen". Nie ukrywam jednak, że ta kreacja wciąż mnie przeraża.

Ogólnie film nie wypada najgorzej. Ma w sobie odpowiednio dawkowaną nastrojowość i sinusoidalną kompozycję, która nie powala przyzwyczaić się do wykorzystanych przerażaczy, a pozwala zareagować na nie zgodnie z założeniami twórców. Sama fabuła jest nieco wtórna, nie tylko wobec gatunku horroru, ale i poprzedniej części, jednak ogląda się rzecz z zadowoleniem. Najkrócej: „Anioł śmierci" spełnia pokładane w nim nadzieje, chociaż ginie w morzu podobnych obrazów.

Dział: Filmy
poniedziałek, 16 marzec 2015 10:04

Czarne jak heban

„Był sobie raz klucz, który leżał w ukryciu.
Lecz podobnie jak w baśniach, w prawdziwym życiu wszystko, co schowane chce zostać odnalezione.
Klucz czekał, by ktoś znów wziął go do ręki i otworzył nim kuferek. Czekał cierpliwie, w miejscu, w milczeniu.
Już wkrótce miał nadejść jego czas".*

Lumikki miała dość gorący okres w swoim życiu, najpierw afera narkotykowa, potem sekta. Liczy, że w końcu zazna trochę spokoju i odkryje rodzinną tajemnicę, która nie daje jej spokoju. Nocne koszmary i niedomówienia ciążą na niej coraz bardziej, a jakby tego było mało ktoś podpisujący się jako Cień wysyła jej anonimowe wiadomości, prześladuje i zna fakty z życia nastolatki, o których nigdy nikomu nie mówiła. Jedyną odskocznią są trwające w szkole przygotowania do wystawienia sztuki Czarne jabłko, w którym dziewczyna gra główną rolę. Kim jest Cień i jaką tajemnicę skrywa rodzina Andersson?

Niecierpliwie wyczekiwałam finalnej części tej fińskiej trylogii, byłam ciekawa czym tym razem uraczy mnie Simukka, bo tego, że będę zaskoczona byłam pewna. Już po przeczytaniu „Czerwone jak krew" wiedziałam, że jej twórczość zapadnie mi w pamięć. W tej chwili mam już za sobą ostatni tom, jakie są moje wrażenia?

Fińska powieściopisarka już od pierwszych słów wywołuje w czytelniku niepewność i ekscytację tym, że będzie się dużo działo. Akcja toczy się szybko i zaskakująco. Pojawiają się anonimowe listy oraz sms'y z faktami z życia bohaterki. Wraz z pierwszym listem od Cienia zaczyna się głowienie nad tym kto z otoczenia Lumikki jest prześladowcą. Ktoś dobrze jej znany czy może zupełnie dla niej obcy. Wszyscy automatycznie stają się podejrzani, bo to, że nikomu nie mówiła o przeszłości nie znaczy, że się nie dowiedzieli o niej. Jeśli tylko jest się dość zdesperowanym i sprytnym wszystko można odkryć. Salla Simukka stworzyła zawiłą, ale logiczną i spójną fabułę, całość jest przemyślana i dopracowana. Praktycznie do ostatnich stron wszystko zostaje utrzymane w tajemnicy i pozostaje tylko snuć domysły i być podejrzliwym wobec każdej osoby, bo autorka buduje atmosferę napięcia, niepewności oraz zmyla mylnymi poszlakami.

Nie było dla mnie też zaskoczeniem, że charakterystyka bohaterów i tym razem przypadnie mi do gustu. Szczególnie Lumikki – tutaj znowu muszę się powtórzyć – ponieważ jest osobą z indywidualnym podejściem do świata, zachwyca trzeźwym i analitycznym tokiem rozumowania i ogólnie jest inna niż większość znanych mi postaci. Równie dopracowane i wyróżniające są pozostałe postacie, nawet te drugoplanowe zapadają w pamięć. Widać, że poświęcono im bardzo dużo czasu i zadbano o ich realność.

Ja tej książki nie przeczytałam tylko pochłonęłam za jednym razem, nie mogłam się od niej oderwać, z zapartym tchem przewracałam kolejne strony zachłannie chłonąc zdanie po zdaniu. Od pierwszych stron wciągnęłam się w wir wydarzeń i razem z Lumikki przeżywałam kolejne sytuacje, a przyznać muszę, że trochę się działo. Salla Simukka potrafi budować napięcie, tworzyć atmosferę niepewności, a nawet i obaw. Autorka pisze krótkimi zdaniami, ale język jakim się posługuje jest niezwykle barwny i opisowy.

Cała seria jest dla mnie równa i na bardzo wysokim poziomie. Niesamowity klimat, intrygujący bohaterowie, zawsze coś się działo, ciekawe opisy, dialogi, nieustanne nawiązanie do baśni o Królewnie Śnieżce i ten specyficzny styl pisania. Jestem zachwycona trylogią i nieraz będę do niej wracać oraz polecać komu się da.

„Dostaniesz w prezencie swoją przeszłość.
Dostaniesz w prezencie swoją tajemnicę.
Dostaniesz w prezencie wiedzę, kim naprawdę jesteś.
Dostaniesz w prezencie siebie całą. Nareszcie".**

*Salla Simukka, „Czarne jak heban", s. 19
**Tamże., s. 93

Dział: Książki
środa, 11 marzec 2015 16:22

Mechaniczne pająki

Kocham steampunk. Uwielbiam klimat szeleszczących sukien, szum machin parowych i turkot kół zębatych. Połączenie wiktoriańskiej Anglii z wynalazkami inspirowanymi pomysłami Tesli czy Edisona, polane sosem intrygi przeciw koronie, jest pomysłem genialnym, który jeśli tylko dobrze wykorzystać, daje super efekt.
Londyn 1888 rok.
Nastoletnia Violet zamiast swoim towarzyskim debiutem, który pozwoliłby jej znaleźć bogatego kandydata na męża, bardziej interesuje się wynalazkami współczesnej techniki i projektowaniem bardziej wydajnej zmywarki, czy kopuły z błyskawicami. Jej rodzice oczywiście nie mają o tym bladego pojęcia i żyją w błogiej nieświadomości, że ich córka spokojnie śpi, podczas gdy Violet pod baczną opieką majordomusa Alfreda, pokonuje drogę przez kolejne dzielnice miasta, by w zaciszu od ciekawskich oczu prowadzić badania i ulepszać własne projekty.
Tym optymistycznym akcentem rozpoczyna się powieść Coriny Bomann; na samym wstępie otrzymujemy sympatyczną bohaterkę, która jest nie tylko bystra i wścibska, ale też pomysłowa, a w duecie z wiernym majordomusem Alfredem nie ma sobie równych.
W trakcie urządzanego przez rodziców Violet balu na oczach gości umiera jeden z członków parlamentu i to w dość drastyczny sposób. Wydarzenie to nie tylko kładzie się cieniem na reputacji rodziny dziewczyny, ale też budzi jej wątpliwości i ciekawość. Zdecydowana, by uratować dobre imię rodu Adair, a także zwyczajnie ciekawa co takiego się stało, Violet trafia na ślad spisku, zagrażającego samej koronie.
Znalezienie egzotycznego pająka w ciele zmarłego to zaledwie początek góry lodowej. Młoda badaczka szybko zdaje sobie sprawę, że celem tajemniczego zamachowca może być także jej ojciec, a czas umyka.
Fabuła powieści Coriny Bomann umiejętnie lawiruje między pełnym blichtru i przepychu życiem arystokracji, a ukazaniem, jak technicyzacja na to życie wpływa. Niekiedy ma to nawet wydźwięk humorystyczny, gdy na przykład mówi się o pracujących w domu wynalazkach, które są tak głośne, że mimo niewątpliwej wydajności przez tę głośność trudne do zniesienia.
Technicyzacja nie tylko ułatwiła życie i prace związane z domem. Pod względem medycznym też jest lepiej. Utracone w wyniku wypadku kończyny, można zastąpić mechanicznymi protezami, a nawet istnieje możliwość połączenia ze sobą części ciała człowieka i zwierzęcia, czego dowodem jest ukochana dyrektora cyrku dziwadeł, lady Siberia, a prywatnie lady Ośmiornica.
Świat stworzony przez autorkę jest ciekawy i barwny, co głównie jest zasługą postaci. Sympatię budzi nie tylko Violet, która na szczęście nie jest ckliwą pannicą, co to tylko umie wzdychać. Nie się nie lubić gotowego spełnić każde jej życzenie Alfreda, którego przeszłość jest daleka od kryształowej, generała Blacka, który skrywa bolesną tajemnicę oraz członków trupy cyrkowej.
Zagadka, którą skrywa fabuła, nie jest trudna do rozwiązania; gdy na scenę wchodzi jedna z postaci, już wiadomo, kto stoi za całym spiskiem, ale i tak nie psuje to przyjemności czytania.
Powieść jest zabawna, pomysłowa i lekka w odbiorze. Przyznam, że jestem mile zaskoczona lekturą Mechanicznych pająków i chętnie poczytałabym o kolejnych przygodach Violet i jej przyjaciół, gdyby takie miały powstać. Gdyby utrzymać poziom, a nawet nieco go podnieść, mogłoby z tego wyjść naprawdę coś fajnego, tym bardziej, że finał powieści daje niezłą pozycję wyjściową, zarówno jeśli idzie o postaci, jak i możliwości wydarzeń.
Tak czy siak, naprawdę jestem bardzo zadowolona z lektury.
Polecam Mechaniczne pająki, czytelnikom lubiącym pełen przygody steampunk.

Dział: Książki