Rezultaty wyszukiwania dla: Sensacja
Zaginiona
To była kłótnia jakich wiele wśród par- zły humor, o kilka słów za dużo. Krzysiek wyszedł z ich wspólnego mieszkania, kupił alkohol i w samotności zabijał przykre słowa partnerki. Gdy rano wciąż go nie było, Agnieszka trochę się o niego martwiła, ale wiedziała, że wróci gdy ochłonie. Sama postanowiła wybrać się na spacer do lasu. Nie wiedziała, że to niebudzące w niej strachu miejsce będzie jednym z ostatnich, jakie zobaczy.
Gdy wrócił do domu, po ukochanej nie było ani śladu; z każdą kolejną godziną jego niepokój narastał, lecz policja zaleciła mu wstrzymanie się ze składaniem zawiadomienia o zaginięciu Agnieszki. Świadkiem kolejnej już rozmowy Krzyśka z funkcjonariuszami był komisarz Tomasz Świderski, zesłany do tej małej miejscowości za grzechy przeszłości. I choć na codzienność Świderskiego składa się już tylko alkohol, to coś w tej sprawie go przyciąga. Widzi w niej szansę nie tylko na uratowanie zaginionej dziewczyny, ale i samego siebie.
Oczekiwania wobec nowej książki pana Piotra Kościelnego miałam bardzo wygórowane, a to przez bardzo pozytywnie przyjętego Zwierza. Choć sama nie miałam okazji go przeczytać, to wielu spośród Was, czytelników, oceniło ową pozycję bardzo wysoko. Stąd też moja narastająca ciekawość- czyżbyśmy mieli kolejnego polskiego autora, który potwierdza frazę "dobre, bo polskie"? Niestety, pierwsze spotkanie z twórczością naszego polskiego pisarza przyniosło mi jedynie rozczarowanie.
Właściwie Tomaszowi jest wszystko jedno, w jakim miejscu się znajduje- byle był tam stały dostęp do alkoholu. Po nieprzyjemnej sytuacji z przeszłości z byłą już żoną wszystko jest mu obojętne. Na posterunku, gdzie obecnie pracuje, współpracownicy przymykają oko na bijący od niego smród przetrawionej wódki, podrzucając mu wyłącznie najprostsze sprawy. Mają go tam tylko "przezimować" do emerytury. Dopiero przestraszony głos Krzysztofa wyrywa komisarza Świderskiego ze stuporu. Nie wie czemu, ale pragnie mu pomóc. Widzi światełko w tunelu dla samego siebie, gdzieś w głębi Tomasz wierzy, że jeszcze nie jest stracony. A odnalezienie Agnieszki może tylko przyśpieszyć jego "kurację".
Już po kilku pierwszych stronach czułam, że ta książka będzie dla mnie wyzwaniem. Najpierw rzucają się w oczy liczne powtórzenia danego słowa- w jednym akapicie można ich naliczyć kilka, a tego nie lubię. Język polski jest tak solidnie rozbudowany, że bez problemu można znaleźć liczne wyrazy bliskoznaczne, a jeżeli zawodzi nas pamięć to istnieją jeszcze wszelkiego rodzaju słowniki. Drugą rzeczą jest pióro autora samo w sobie. Zdania niby tworzyły spójną całość pod względem stylistycznym, lecz nie miały w sobie mocy przyciągania uwagi odbiorcy. Moje myśli podczas lektury pływały sobie luzem, choć starałam się skupić na opowieści maksimum uwagi.
Również stworzeni przez autora bohaterowie mnie zawiedli. Dialogi między nimi były suche, sztywne. Zero jakichkolwiek emocji. To, co powinno w nas poruszyć czułą strunę zupełnie nie działało. Nawet opisy przeżyć Krzyśka z aresztu były takie... wyzute z emocji. Nie współczułam mu, gdyż zwyczajnie nie mogłam wczuć się w jego sytuację, mimo że przeszedł za dużo. Najgorszy typ postaci- ani dobrzy, ani źli, tylko... nijacy. Tacy, o których zapomina się zaraz po zamknięciu książki. Sam komisarz Świderski był zastanawiający- niby jakoś nie kochał zbyt mocno swojej żony, niby nie przeżywał szczególnie jej zdrad (miały chyba wyłączny wpływ na jego ego), kariera też go jakoś szczególnie nie zajmowała, lecz wzorem literackich mężczyzn cierpiących zalewał smutki alkoholem. No dobrze, tylko jakie smutki? Powody miał, ale czy gdziekolwiek dał czytelnikowi sygnał, że to o to chodzi? Bardziej wyglądało na to, że po prostu picie stało się dla niego nowym sportem wyczynowym, w którym bierze udział, bo zwyczajnie może.
Zabrakło mi też dokładniejszego portretu psychologicznego samego sprawcy. Owszem, wiemy z jakiego powodu kieruje swoją uwagę na kobiety, lecz jego wątek jest potraktowany bardzo po macoszemu. A przecież lubimy zgłębiać skrzywioną psychikę czarnych charakterów. Do tej pory zastanawia mnie jedno- czy miny mogą być głośne?
Zaginiona miała w sobie jakiś procent potencjału- jeżeli nie na oryginalną historię, to chociaż na wciskającą w fotel. Niestety, wszystkie najważniejsze elementy dobrego, mocnego thrillera tutaj zostały niewykorzystane. A szkoda, bo mogło być ciekawie. Chyba po raz pierwszy od dawna jakaś pozycja stała się dla mnie tak dużym rozczarowaniem.
Wielbiciel
Mężczyzna wie, że musi dać z siebie wszystko, aby wygrać wybory prezydenckie- nie po to cały sztab ludzi pracował nad każdym detalem jego kampanii, by teraz wszystko poszło na marne. Wierzy, że ma realną szansę wygrać i tej rosnącej nadziei się trzyma.
Do czasu, aż jedna z jego kontrkandydatek zostaje odnaleziona w swoim mieszkaniu martwa, a wszystko wskazuje na samobójstwo.
Do czasu, aż nieznany sprawca porywa jego małą córeczkę, żądając od niego niemożliwego.
Posiadanie wielbicieli, wiernych słuchaczy, fanów to całkiem dobra sprawa; chyba, że ktoś zapragnie wejść w Twoją skórę i rozpanoszyć się po Twoim życiu, siejąc zniszczenie w każdym jego zakątku. On PRAGNIE być Tobą. Nie tylko zająć Twoje miejsce, ale być Tobą. Zwykła fascynacja, która wyrwała się logice? A może to już obsesja, prowadząca do katastrofy... ?
Jeszcze niedawno piałam z zachwytu nad nową książką pana Czornyja, Zjawą, a już miałam okazję przeczytać jeszcze nowszą pozycję- Wielbiciela. Uch, jak ja uwielbiam tematy stalkerstwa wszelakiego rodzaju i do tego niezdrowych obsesji! A w dodatku historia miała zostać przedstawiona przez jednego z pisarzy, którzy dotąd mnie nie zawiedli. Czegóż chcieć więcej? No cóż... nowość od wydawnictwa Filia to niestety pierwsza -i mam nadzieję ostatnia- książka autorstwa naszego polskiego pisarza, która mnie rozczarowała.
Zacznijmy od tego, że polityki nie toleruję w żadnym wydaniu- telewizyjnym, książkowym, w rozmowach z innymi ludźmi. Po prostu nie mogę jej znieść, więc wyobraźcie sobie, co przeżywałam w ostatnim czasie. Ale do rzeczy. Ta tematyka po prostu mnie mocno nudzi, ale i irytuje. Nie po to sięgam po kulturalną rozrywkę, by ponownie zagłębiać się w bezsensowne spory polityczne. Oczywiście, w przypadku Wielbiciela zaledwie ocieramy się o prawdziwą politykę, raczej patrzymy na przebieg kampanii prezydenckiej od wewnątrz. Ale to wystarczy, by ktoś mógł poczuć się zniechęcony. Na szczęście akcja nie ogranicza się jedynie do kandydata na prezydenta i porwania jego córeczki, bowiem pan Czornyj stworzył jeszcze dwoje bohaterów: młodą, żądną sensacji dziennikarkę oraz policjanta z licznymi problemami. Cała trójka, choć nie spotkała się twarzą w twarz, w jakiś sposób jest powiązana z szantażystą.
To nie tak, że Wielbiciel nie może się podobać- owszem, jeżeli komuś nie przeszkadzają tematy polityczne, to może. W tej pozycji odnajdą święty spokój czytelnicy, dotychczas narzekający na brutalność w opisach autora. Jest spokojnie, bezkrwawo, niemalże sielankowo (jak na pana Czornyja). Oczywiście osobiście zatęskniłam za jakimś mocnym akcentem, ale przecież nie zawsze jest tak, jak chcemy. Najbardziej przypadły mi do gustu fragmenty związane z policjantem, który pragnął w spokoju dochrapać się emerytury. Dlaczego? Ów gnuśny jegomość, lubujący się w napojach wysokoprocentowych, jest w sumie takim poniekąd antybohaterem. Bez zastanowienia można określić sytuację w jego domu jako patologiczną, mężczyzna bowiem zachowywał się agresywnie wobec żony i nastoletniego syna. Automatycznie powinnam go znienawidzić, ale... było w nim coś takiego, coś tak głęboko ukrytego, jakaś taka iskra, która na to nie pozwalała. To nie znaczy, że szanuję owego policjanta, bo tak nie jest. Po prostu należąca do jego osoby część książki była dla mnie najciekawsza, a on sam był o wiele głębszą postacią, niż moglibyśmy sądzić na początku.
Gdyby nie znakomite pióro pana Maxa, to pewnie lektura Wielbiciela dłużyłaby mi się po dwakroć; a tak, choć historia nie trafiła w moje gusta, przepłynęłam przez nią na fali podziwu do umiejętności pisarskich naszego rodaka. Jedyne, co mnie naprawdę zaszokowało, to zakończenie- w życiu bym się tego nie spodziewała! Brakowało mi tylko pogłębienia profilu sprawcy, przez co określenie najnowszej książki pana Czornyja jako thriller psychologiczny trochę kuleje.
Wielbiciel to nie jest książka tragiczna, lecz do ideału jej daleko. Zapewne ktoś znajdzie w niej coś ciekawego dla siebie, jednak nie liczcie na emocje podobne do tych związanych z serią o komisarzu Deryło.
Popchnij mnie
Nie ma roku, by wakacje – teoretycznie czas odpoczynku dobrej zabawy – dla niektórych nie zamieniły się w prawdziwy koszmar. Niestety, niekiedy beztroska, której się oddajemy, źle się kończy zarówno dla nas samych, jak i dla naszego otoczenia. Zbyt często wyjazd z dala od naszego miejsca zamieszkania, od rodziny, pracy, codziennych kłopotów, budzi w nas skłonność do ryzyka, a także do brawury. Stąd właśnie zwiększona ilość wypadków samochodowych, utonięć, upadków z klifów, a nawet … z balkonu.
Tak zwany balkoning, jak się okazuje, zyskuje coraz większe grono zwolenników. Nie wystarczy im już skok na bungee czy z trampoliny do wody, nawet urwiska straciły już swój urok. Teraz turysta przeżywa przygodę życia skacząc… z balkonu do hotelowego basenu. Tyle tylko, że w tym przypadku szanse przeżycia są minimalne. Przekonał się o tym jeden z turystów wypoczywających na Majorce, partner niejakiej Vanessy. Dla niego ta osobliwa rozrywka skończyła się tragicznie, choć tak naprawdę największą traumę przeżyły te osoby, które były świadkami tego skoku i widziały jego roztrzaskaną głowę wraz z zawartością na okalających basen płytach.
Jednym ze świadków tego dramatycznego w skutkach skoku był gość hotelu, Janusz Kastrat. Splot różnych okoliczności, a także filmik, który umieścił w sieci, w którym parodiuje detektywa sprawiają, że rzeczywiście zostaje za detektywa uznany. Tym samym to jemu powierzono zadanie odnalezienia mordercy turysty zamieszkującego w hotelu Maria Verde – jedna z teorii głosi bowiem, że owe skoki z balkonu nie są dobrowolne i istnieje … czynnik zewnętrzny w osobie mordercy. Kastrat będzie musiał odpowiedzieć zatem na pytanie, czy to był wypadek, a jeśli nie – znaleźć osobę odpowiedzialną za te tragedię.
Nie można powiedzieć, by robił to z chęcią. Tak naprawdę zjawił się na Majorce zupełnie w innym celu niż turystyczny, a tym bardziej nie jest mu na rękę rozwiązywanie kryminalnych zagadek. Co nie znaczy, że nie stanie na wysokości zadania … Jak zakończy się ta historia? Czy Kastrat znajdzie mordercę i czy w ogóle sprawca istnieje? Co tak naprawdę Janusz robi na Majorce i dlaczego zależy mu na skorzystaniu z jednej z wycieczek? To tylko kilka z wielu pytań, na które odpowiedzi oszukiwać będziemy na stronach kryminalnej opowieści autorstwa Pawła Olearczyka pt. „Popchnij mnie”. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Novae Res książka to propozycja zarówno dla miłośników rozgrzanej słońcem Majorki, jak i wielbicieli zbrodni oraz poznawania jej natury. Pod warunkiem jednak, że przez książkę przebrną, co niestety może być trudne.
Teoretycznie książka powinna być prawdziwym bestsellerem, ma bowiem ku temu warunki. Rewelacyjny pomysł, frapująca fabuła to zwykle gwarancja sukcesu powieści. Tym razem jednak nie udało się wykorzystać tych atutów. Brak tu spójności, głębi postaci, brak określonego celu dialogów i scen. Infantylność bohaterów nie rozczula, a raczej irytuje, podobnie zresztą jak ich rozmowy (szczególnie Kastrata z rezydentką). Mimo iż plastyczność scen pobudza wyobraźnię, to zrażając się po lekturze pierwszych stron, ciężko już wciągnąć się w akcję. Szczególnie, że Olearczyk nie zrobił nic, by nas do siebie (a właściwie powieści) przekonać. Szkoda…
Zjawa
Wiele stuleci temu ludzie wierzyli, że fotografie odbierają im dusze; starali się ukrywać twarze, aby po śmierci trafić do Niebios, a nie do bezdennej pustki, wypełnionej ciszą i oczekiwaniem. Dziś robienie zdjęć jest czynnością powszechną, wręcz nieodłączną od ludzkiej codzienności. W ten sposób chwytamy ulotne chwile, mogąc wrócić do czasów młodości, wypraw czy innego rodzaju wydarzeń. Niestety, fotografie mogą służyć nam zarówno w dobry, jak i bardzo zły sposób...
Ten policjant miał nadzieję, że roznoszące się po okolicy rozpaczliwe krzyki niemowlęcia to tylko prostest małego człowieczka na chwilowy brak uwagi matki. Przecież dzieci bardzo często płaczą, prawda? Wchodząc do zaniedbanego budynku powoli wspinał się po kolejnych schodach, idąc za dźwiękiem narastającego płaczu. Uchylając drzwi mieszkania, z którego wydobywały się podejrzane odgłosy, początkowo nie zauważył nic dziwnego. Może tylko to, że nikt nie zareagował na jego wezwania. Udając się w głąb pomieszczenia ze zdzwieniem zauważył, iż płacz niemowlęcia nie wydobywa się z dziecięcej piersi, lecz... sprzętu stereo. A później, tuż za rogiem, czaił się już koszmar.
Tamara Haler, niczym wierna córka, codziennie spędza czas przy szpitalnym łóżku komisarza Eryka Deryło- mężczyzna zapadł w śpiączkę po jednym ze śledztw, w którym to własnym ciałem uchronił ofiarę przed wychłodzeniem na śmierć. Teraz, leżąc w szpitalu, Deryło wciąż przeżywa koszmar związany z tragicznym wypadkiem jego żony, Ewy. Ale Tamara tego nie wie... i zwierza się mężczyźnie ze szczegółów sprawy, która właśnie trafiła na jej biurko. Fotograf –tak określili mordercę- zakatował niemowlę, umieszczając w jego zwłokach zdjęcie matki. Haler podskórnie już wie, że nie będzie to odosobniony przypadek. Szkopuł w tym, że sprawca nie kieruje się żadnymi wytycznymi: jego ofiarą może stać się zarówno nastolatka, jak i starszy mężczyzna. Policjanci błądzą jak we mgle, a kolejne wskazówki Fotografa przynoszą jedynie więcej ciał. A może to właśnie wysyłane przez niego zdjęcia będą tym, co ostatecznie go pogrąży... ?
Kiedyś zastanawiałam się, na czym polega fenomen książek pana Maxa Czornyja. Wiecie, z każdej strony byłam zalewana pochlebnymi opiniami na ich temat, a do tego dochodziła także bardzo rozbudowana promocja. Nierzadko zdarza się, iż intensywnie promowana lektura tak naprawdę nie ma w sobie nic „wielkiego”. W końcu sama postanowiłam się przekonać, o co z tym chodzi. I przepadłam, a na kolejne pozycje czekam jak nałogowy palacz na przerwę na papierosa.
Tamara Haler niejednokrotnie spotykała na swej zawodowej drodze psychopatów, budzących strach. Grzebała w ich życiorysach, przesłuchiwała świadków, pragnąć odkryć ich motywację. Teraz ma przed sobą matkę w katatonii i zwłoki niemowlęcia w kostnicy. A do tego zdjęcie z podpisem Tak wygląda cierpienie. Może i przesłanie Fotografa jest dość jasne, ale czym kieruje się przy doborze ofiar? Tego Haler nie wie, ale musi jak najszybciej się dowiedzieć- na szali leży życie kolejnych ludzi.
To, co najbardziej podoba mi się w książkach naszego polskiego autora, to brak cenzury. Zwłoki dziecka i późniejsze badanie sekcyjne opisał tak dokładnie, że kilka razy zrobiło mi się naprawdę niedobrze. Wyobrażając sobie to, co przeszło to niewinne niemowlę, nie byłam w stanie uwierzyć, iż mógł do tego doprowadzić człowiek. A może raczej bestia w ludzkiej skórze. Śledztwo pędzi przed siebie pełną parą, nie ma tu miejsca na nudę. Tym razem w historii nie gra pierwszych skrzypiec komisarz Eryk Deryło, ale i tak pozostaje gdzieś w tle; zresztą, autor i o to zadbał. Przenosi nas do koszmarów sennych bohatera, który dzięki nim stara się poznać prawdę o wypadku żony. W każdym wątku jest niezwykle ciekawie. Wszystko, co stworzył pan Czornyj, jest niewątpliwie warte naszej uwagi- od bohaterów, poprzez wydarzenia, aż na sylwetkach kolejnych sprawców kończąc.
Już nie mogę się doczekać kontynuacji cyklu, albo chociaż nowej książki polskiego autora. Pan Max Czornyj zdecydowanie znajduje się na pierwszym miejscu mojej prywatnej listy najlepszych pisarzy z Polski. Was także zachęcam do zapoznania się z jego książkami, jeżeli oczywiście jeszcze ich nie znacie.
Oczy ciemności
Tylko matka wie, jak ogromny ból trawi codzienność po utracie dziecka- istoty, którą dziewięć miesięcy nosiło się pod sercem, pielęgnowało po urodzeniu, wychowywało. Cieszyło się z większych, ale i tych mniejszych sukcesów. I nagle pustka; nie ma go, nie ma go, tak boleśnie go nie ma...
Tina Evans rok temu straciła w tragicznym wypadku syna, Danny'ego. Chłopiec wraz z grupą kolegów i dwóch opiekunów ruszyli w podróż do serca lasu, by tam przeżyć przygodę życia. Niestety, autobus nigdy nie dojechał na wyznaczone miejsce, a zrozpaczeni rodzice dostali wyłącznie informację, że coś poszło nie tak. Tinie oraz jej ówczesnemu małżonkowi odradzano patrzenie na szczątki chłopca, prowadzący sprawę nie potrzebowali ich potwierdzenia, kim jest zmarły. Teraz, po roku czasu, kobieta nadal czuje dogłębny ból; wie jednak, że nie może zadręczać się do końca swoich dni. Powoli wychodzi na prostą, skupiając całą swą uwagę na pracy, którą kocha- tworzenie spektakli. I gdy już wydaje się, że cierpienie nie promieniuje tak mocno na całe ciało, że bohaterka z dnia na dzień coraz bardziej przyzwyczaja się do myśli, że Danny'ego już nie ma, wchodzi do jego pokoju. A tam, na tablicy, widnieje jedno zdanie: NIE UMARŁ.
Może i kobieta -choć przerażona- zignorowałaby dziwne słowa, tłumacząc je zapomnieniem. Ale to, co pojawiło się w pokoju jej syna, było dopiero początkiem dziwnych wydarzeń. Serce matki zaczyna bić szybciej. A co, jeśli jej chłopiec naprawdę żyje? Co, jeżeli nie zginął w tamtym wypadku, a trumna zawiera obce ciało... ? I gdzie w tym momencie znajduje się Danny?
Tina Evans jeszcze nie zdaje sobie sprawy, w jak misterną sieć kłamstw owinięty jest wypadek sprzed roku. Za wszelką cenę chce poznać prawdę i być może odzyskać syna.
Twórczość Dean'a Koontz'a poznałam baaardzo dawno temu, za sprawą mojej ulubionej pani bibliotekarki. Wiedziała, że zaczytuję się w książkach Graham'a Masterton'a, więc gdy biblioteczne półki z horrorami (a było ich początkowo bardzo niewiele) opustoszały, skierowała moją uwagę na Koontz'a właśnie. I tak rozpoczął się mój kolejny wieloletni "związek", w którym oczywiście razem z autorem mamy raz wzloty, raz upadki, aczkolwiek mimo wszystko wiernie przy nim trwam. I choć Oczy ciemności jest wznowionym wydaniem, to dla mnie jest jak nowość- dotychczas nie miałam okazji czytać tej pozycji.
Przed lekturą zastanawiałam się, dlaczego po różnych literackich stronach wyświetlają się komentarze typu: "bardzo aktualna historia". Oczywiście od razu pomyślałam o toczącej świat pandemii, aczkolwiek opis książki nie wskazywał, jakoby autor umieścił w niej cokolwiek dotyczącego tematu. A jednak byłam w błędzie, o czym oczywiście przekonałam się przy końcu lektury.
Nie wyobrażam sobie, co muszą czuć rodzice, którzy utracili swoje dziecko; to na pewno ogromny ból, którego nie zrozumie nikt o podobnych, przykrych doświadczeniach. I mam cichą nadzieję, że nigdy nie będę musiała przechodzić przez podobną katorgę. Tina Evans jednak po roku radzi sobie coraz lepiej, co oczywiście nie znaczy, że ból po śmierci Danny'ego zniknął. Gdy w jej domu, a także miejscu pracy doszło wielokrotnie do dziwnych przejawów tajemniczej, nadnaturalnej siły, obie zrozumiałyśmy, że dzieje się coś, co wykracza poza ludzkie pojęcie. Oczywiście zakładałam jakiś typowy scenariusz- duch zmarłego dziecka próbuje skontaktować się z matką, aby przynieść jej ukojenie i móc spokojnie opuścić ziemski padół po rocznej tułaczce. Ale nie, jak się okazało, zamysł autora był zupełnie inny.
To, co początkowo brałam za thriller z nutką paranormalności, po pewnym czasie przeobraziło się niemalże w powieść sensacyjną. Autor bawi się nami, wprowadzając nas w świat matki, której delikatna konstrukcja psychiczna wciąż chwieje się za każdym razem, gdy wspomni syna, by później przedstawić ją jako superbohaterkę, gotową zrobić wszystko, by poznać prawdziwy los dziecka. Matki zwykłej, zajętej codziennymi obowiązkami, która dla potomka jest w stanie wykrzesać z siebie multum odwagi. Kobiety, która dopnie swego wbrew temu, co próbuje jej wmówić cały świat.
Tak, Oczy ciemności nawiązują do obecnej sytuacji na świecie. Ale nie jest to wątek, który zawładnął całą lekturą- na pierwszym planie nieustannie jest dążenie Tiny do poznania prawdy o losie Danny'ego. Pan Koontz postarał się, byśmy z łatwością mogli wślizgnąć się w jej uczucia, patrząc na świat jej oczami. Doceniam jego pracę, a Wam polecam skierowanie swojej uwagi na to wznowienie. Warto!
Ktoś tu kłamie
Jak dobrze znamy swoich sąsiadów? Czy możemy w pełni ufać osobom, które uważamy za przyjaciół?
Severn Oaks to zamknięte, luksusowe osiedle domów jednorodzinnych. Mieszka tu lokalna śmietanka towarzyska, w tym krajowej sławy celebryci. Z zewnątrz zarówno miejsce, jak i jego mieszkańcy prezentują się doskonale, jak z obrazka - piękne domy, zadbane ogródki i bajkowe życie w dobrobycie. Z bliska okazuje się, że ów blichtr skrywa nieprzyjemne tajemnice, za których ujawnienie niektórzy są gotowi... zabić.
Blisko rok wcześniej miasteczkiem wstrząsnął tragiczny wypadek, w wyniku którego zginęła lokalna działaczka i bohaterka, Erica Spencer. Do tej pory nikt nie podważał okoliczności jej śmierci, zwłaszcza że policyjne śledztwo zostało błyskawicznie zamknięte. Dlatego prawdziwą sensacją okazuje się anonimowe internetowe nagranie, którego autor ogłasza, że kobieta została zamordowana, a winą obarcza jednego z mieszkańców Severn Oaks. Nie wskazuje jednak konkretnej osoby, a zamiast tego wyciąga na wierzch ściśle skrywane sekrety i brudy. Co naprawdę przydarzyło się Erice? I jaki ma to związek z zaginięciem jej przyjaciółki, która znika tuż po ukazaniu się szokującego nagrania?
Najnowsza powieść Jenny Blackhurst powinna przypaść do gustu zwłaszcza fanom klasycznych kryminałów. Mamy tu do czynienia z zamkniętą grupą podejrzanych, z których każdy ma coś do ukrycia. Niektóre grzeszki okazują się dosyć trywialne, ujawnienie innych jest niczym cios obuchem. Potajemne romanse, nieślubne dzieci, tajemnice z czasów młodości i inne skrzętnie ukrywane przed światem sekrety nagle wychodzą na jaw. Skąd zna je tajemniczy internauta? Dlaczego powraca do nich rok po śmierci Eriki? Wreszcie, jakie tajemnice skrywała sama zamordowana, której - jak się okazuje – daleko było do idealnej matki i żony, na jaką się kreowała. Zwroty akcji zaskoczą Was i to nie raz, ani nie dwa.
Ktoś tu kłamie to druga powieść Jenny Blackhurst, którą miałam okazję czytać. Czarownice nie płoną była przyzwoita, ale niektóre jej elementy pozostawiały nieco do życzenia. Niniejsza pozycja zdaje się znacznie lepsza i bardziej dopracowana. Postaci są przekonujące, a sam pomysł na intrygę zaskakujący i dobrze przemyślany. I to na tyle, że aż do samego końca nie wpadłam na trop prawdziwego mordercy, a to w thrillerach i kryminałach bardzo sobie cenię.
Mówiąc krótko, Ktoś tu kłamie to naprawdę dobry kryminał, który czyta się bardzo szybko i z przyjemnością. Zwłaszcza jeśli lubicie opowieści toczące się w zamkniętych społecznościach, przy czym w tym przypadku dodatkowym smaczkiem jest klimat niczym z serialu Desperate Housewives, tylko w brytyjskim wydaniu.
Dziewczyna, którą znałaś
"Nikt z nas nie istnieje wyłącznie w jednej wersji."
Nie trafiłam z książką, i nie chodzi o to, że mnie nie przekonała, bo umiejętnie oscylowała wokół psychologicznych niuansów, jednak zupełnie nie przyciągnęła tematyką. To powieść dla starszych nastolatków, młodych czytelników osadzonych w barwach trudnego dojrzewania, kiedy sprawy alkoholu, narkotyków, imprez i seksu wydają się być na pierwszym planie zainteresowań.
Kto, z kim i jak traci dziewictwo, nietrwałość związków sklecanych na szybko, tak aby zaspokoić na bieżąco potrzeby pozornej bliskości, zamartwianie się o wygląd jakby decydował o wartości człowieka, wyrzeczenie się przyjaźni za drobne uciechy i pragnienia. Przyznam, że w tak dużej porcji, jak to zastosowano w przybliżanej historii, po pewnym czasie staje się uciążliwe i trudne do przebrnięcia.
Jednak nie zrażajcie się do książki, bo w innych aspektach "Dziewczyna, którą znałaś" może się podobać i przekonywać. Porusza ciekawe aspekty ludzkich osobowości, nakłania do pytań, na ile tak naprawdę znamy bliskich, jak radzimy sobie ze stratą, jakie przyjmujemy postawy wobec wyrządzonej nam krzywdy. Czy kiedy znika ktoś z naszego najbliższego otoczenia, bezpowrotnie tracimy też część nas samych, wrażliwe elementy tożsamości, a może puste miejsce wypełniamy wyidealizowanymi obrazami?
Powieść zgrabnie skonstruowana, zapędza czytelnika w ciemne zaułki, gdzie ludzkie dusze odkrywają to, co w nich najgorsze. Natychmiast wyczuwamy, że osoby, rzeczy i incydenty mogą okazać się nie takimi, jakimi widzimy je na początku. Scenariusz zdarzeń nie odkrywa za dużo, małymi krokami docieramy do pierwszych sygnałów prawdy, wychwytujemy drobne wibracje kłamstw i niedomówień, nastrajamy się na zaskakujące obroty spraw.
Nicola Rayner drażni wyobraźnię czytelnika, skłania do snucia domysłów, a kiedy wydaje się, że chwytamy sens przeszłości, spychani jesteśmy na boczny tor własnych przypuszczeń. Podobało mi się, że pisarka rzadko posiłkowała się bezpośrednimi chwytami w kreśleniu fabuły, roztaczała mgłę aluzji i półsłówek, tak aby rozrywka okazywała się bardziej wciągająca. To kobiece postaci grają pierwsze skrzypce, kierowane intuicją i przeczuciem docierają tam, gdzie inni nie potrafią.
Zakończenie mnie rozczarowało, spodziewałam się większego szumu wokół rozwiązania, ale rozumiem, co kierowało autorką, a przede wszystkim było zgodne z duchem powieści i wytworzonym klimatem. Podsumowując, książka ma spory potencjał, aby porwać odbiorcę, jednak zdecydowanie młodszego niż ja, żyjącego jeszcze sprawami z pierwszych lat wkraczania w dorosłość, dopiero rozpoczynającego proces kształtowania osobowości, często wykazującego skłonność ku buntom. A główne wątki fabuły dotyczą: Alice intuicyjnie czującej, że przeszłość jej męża skrywa mroczne tajemnice, co nie daje jej to spokoju i pragnie za wszelką cenę poznać prawdę, Naomi wciąż nie potrafiącej pogodzić się z utratą ukochanej siostry, oraz Kat dokonującej rozliczenia z bolesnymi doświadczeniami młodości. Iskrą rozpalającą ogień zdarzeń staje się ulotna wizja zaginionej dziewczyny, piętnaście lat minęło a jej sprawa pozostała niewyjaśniona.
Zostawić ślad
Paulina Gudejko z zawodu jest dziennikarką, acz aktualnie bezrobotną; otrzymanie wypowiedzenia zmobilizowało ją do poważnego podejścia do stworzenia własnej powieści, na co zbierała się już od dłuższego czasu. Nie zastanawiając się długo rezerwuje domek w małej miejscowości o nazwie Mory, zabiera swojego psa, pakuje trochę rzeczy i rusza w podróż. Na miejscu odbiera klucze i spokojnie przenosi swoje rzeczy do niewielkiego domku. Nie dane jest jej jednak skupić się na przyszłym dziele- już następnego ranka puka do niej policja pytając, czy nie widziała niczego podejrzanego. Okazuje się, że w lesie, przy nazwanym przez miejscowych Jeziorze Filipka (przez wzgląd na utonięcie chłopca, do którego doszło kilka lat wcześniej), odnaleziono ludzkie zwłoki. Ktoś zamordował jednego z mieszkańców, odcinając mu prawą dłoń. Dla małej społeczności Mor morderstwo jest niecodziennym, szokującym zdarzeniem; każdy zna każdego, nikt na pierwszy rzut oka nie miał powodu, aby pozbawiać życia właściciela miejscowej piekarni. Sprawcą musi być więc ktoś przyjezdny, ale... czy na pewno? Paulina czuje "dziennikarskie przyciąganie", wie, że opisanie tak specyficznej sprawy prosto z miejsca zdarzenia mogłoby pomóc jej w znalezieniu pracy w swoim fachu. Dlatego tak bardzo cieszy się, gdy może dołączyć do jednoosobowego (do tej pory) zespołu lokalnej gazety. Gudejko czuje, że to sprawa dla niej. Nie wie, że ktoś skrupulatnie odnotowuje każdy jej krok.
Nie ma to jak mała miejscowość, w której dochodzi do morderstwa: społeczność jest w szoku, solidarnie bronią siebie nawzajem (no chyba, że mieszka tam jeszcze jakiś dziwak, którego zazwyczaj obarcza się winą za całe zło tego świata), a strzałę podejrzliwości kierują przeciwko obcym, przyjezdnym. Pochodzę ze wsi i pewnie gdyby w mojej miejscowości doszło do morderstwa, a policja nie miałaby żadnych śladów, to zapewne również mieszkańcy zrzucaliby winę na przyjezdnych. Wiecie, działa wspomniana już zasada, że każdy zna każdego i gotów jest poręczyć własnym życiem za czyjąś niewinność. No chyba, że akurat trafi na osobę, z którą się jest w odwiecznym konflikcie- wtedy może być różnie. Dziennikarka Paulina Gudejko i tak miała szczęście, że nie znalazła się na celowniku mieszkańców Mor- w końcu do morderstwa doszło krótko po jej przyjeździe. I kobieta od razu wie, że powieść będzie musiała jeszcze zaczekać, bo oto niespodziewanie otworzyła się przed nią szansa na powrót do pracy zawodowej; wystarczy tylko skontaktować się z właścicielką miejscowej gazety i podsunąć własną kandydaturę.
Przyznam szczerze, że choć książka ma niecałe trzysta stron, to czytałam ją o wiele dłużej niż inne pozycje o tej objętości. Dlaczego? Otóż historia jakoś mnie nie wciągnęła, czegoś było mi ciągle brak- może tego magicznego dreszczyku emocji, zgrozy? A już na pewno jakiejś solidnej intrygi, która wprawiłaby mnie w stan ekscytacji. Tutaj wszystko idzie zgodnie z planem, jest bardzo wyważone, jakby pisane w zgodzie z konspektem, bez nadmiernych szaleństw. Nawet atak na Gudejko nie był jakiś szalenie zatrważający czy trzymający w napięciu. No dobrze, zasadniczo Zostawić ślad posiada wszystkie elementy thrillera, aczkolwiek brak w tym jakiejś emocjonalności, umiejętności budowania napięcia. Jak już wspomniałam, ta historia po prostu się toczy, a my razem z nią. I nawet zakończenie (choć muszę przyznać, że nie stawiałabym na tę akurat osobę) nie jest szokujące, a motywu - po dostarczeniu nam przez autorkę kilku fragmentów- możemy domyślić się sami. Sprawca nie jest jakimś wytrawnym spiskowcem, choć wodzi za nos miejscowych stróżów prawa. Pióro pani Wilmowskiej jest przyjemne, nie rażą po oczach żadne błędy składniowe (co niestety zdarza się coraz częściej w innych książkach), choć rzekłabym, że bliżej mu do powieści obyczajowych, niż thrillerów. Ale przecież każdy może spróbować swoich sił w danym gatunku, prawda?
Reasumując, Zostawić ślad jest owszem, thrillerem, ale bardzo lekkim. Osoby o słabszych nerwach mogą bez strachu sięgnąć po tę pozycję, bo nawet brutalnie okaleczone zwłoki jakoś nie odstręczają tak, jak dotychczas. Jeżeli ktoś "siedzi" w owym gatunku, to raczej poczuje niedosyt- radziłabym skierować uwagę gdzieś indziej.
Piętno
W Zielonej Górze ktoś bestialsko morduje ludzi; i pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego dla śledczych pracujących nad sprawą, gdyby nie fakt, iż sprawca nie kryje twarzy przed kamerami monitoringu- ba, wręcz przeciwnie, patrzy prosto w ich obiektyw. Policja identyfikuje go jako Filipa, jednego ze sławniejszych, zielonogórkich lekarzy. A jednak nie mogą trafić na miejsce jego obecnego pobytu.
Inspektor Romuald Czarnecki wraz ze swoimi współpracownikami tworzą niemalże perfekcyjną grupę dochodzeniową do trudnych zadań. Wie, że może im ufać- wielokrotnie sprawdzili się w innych tego typu sprawach. Zwołując zebranie pracownicze jeszcze nie wie, że czeka go ogromna niespodzianka. Pukanie do drzwi zapowiada nowe informacje; osoba, która staje na progu ich sali, budzi ogromny szok. Sprawca sam pakuje się w ręce policji?! Nic bardziej mylnego... Igor Brudny (bo to właśnie on postanowił dołączyć do zielonogórskiego zespołu śledczych) jest bliźnaczo podobny do mordercy i to jedyne, co go z nim łączy. Jest gliną, pracującym i żyjącym na co dzień w Warszawie, choć jego korzenie sięgają Zielonej Góry. Tylko pogoń za nieuchwytnym sprawcą sprawia, iż postanowił ponownie pojawić się w mieście, gdzie pozostawił demony przeszłości.
Czarnecki nie wie, na ile może ufać Brudnemu. Żaden z nich nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego Igor jest lustrzanym odbiciem Filipa, oskarżonego. Warszawiak zdaje sobie jednak sprawę z tego, iż rozwiązanie morderczej zagadki może tkwić w mrokach jego przeszłości.
Kilka lat temu miałam okazję zapoznać się z książką o niezwykle intrygującym tytule Droga do piekła. Wciąż wspominam ją z nostalgią- była bardzo dobra, wręcz świetna. Autor pogrywał sobie z czytelnikiem, wprowadzając go do świata, który za żadne skarby nie mógłby być realny. A jak to się skończyło wie każdy, kto również po ową lekturę sięgnął. Teraz, gdy tylko pojawiła się okazja przeczytania nowości od pana Przemysława Piotrowskiego, nie zastanawiałam się ani sekundy. Czekałam na powtórkę z tego emocjonalnego rollercoaster’a. I otrzymałam ją. Jazda bez trzymanki!
Igor Brudny w żadnym wypadku nie zamierzał pojawiać się w Zielonej Górze. Tamten etap zamknął już dawno, starając się zatrzeć złe wspomnienia nieprzerwaną pracą. To informacja od jego przyjaciółki sprawia, iż musi podjąć trudną decyzję o tymaczowym powrocie- kobieta pokazuje mu zdjęcia z monitoringu, na którym bliźniaczo podobny do niego mężczyzna morduje. Oboje zdają sobie sprawę, iż wywołają one ogromne poruszenie wśród dziennikarzy, jak również tamtejszej policji. Stąd też decyzja o wyruszeniu w podróż, na końcu której być może czeka rozwiązanie zagadki.
Przeczytałam tę książkę jednym tchem. Przez całą lekturę autor pogrywa z nami, kierując naszą uwagę na różnorodne detale, tkając piękną sieć intryg i kłamstw. Nie wiedziałam, czy mordercą jest człowiek z krwi i kości, czy za zakrętem czeka na mnie istota nie z tego świata (co prawda w każdej książce doszukuję się wątków paranormalnych, ale w tym przypadku nie jest to trudne). Zazwyczaj w tego typu lekturach kieruje się uwagę odbiorcy na przeszłość głównego bohatera i Piętno nie stanowi wyjątku. Dobrze czy źle- rozstrzygnijcie sami, jak dla mnie ta „powtarzalność” nie stanowiła żadnego problemu. Tak naprawdę nie ma się do czego przyczepić- akcja wartko rwie przed siebie, bohaterowie są ciekawie skonstruowani, a wydarzenia noszą znamiona lekkiego odrealnienia. Nie sposób się nudzić. Wszystko zgrabnie się ze sobą łączy, pióro naszego polskiego autora jest przyjemne, dzięki czemu nie kręciłam nosem na żadne słowne „kwiatki”. A co najciekawsze, nowość od pana Piotrowskiego to pierwszy tom nowej serii, w której –mam takie przeczucie- odnajdę coś dla siebie.
Pan Przemysław Piotrowski pisze dobrze, ba- nawet bardzo. Zdecydowanie zachęcam do zapoznania się ze wspomnianą już Drogą do piekła i sądzę, że wówczas tego autora nie trzeba będzie już polecać, gdyż po Piętno sięgniecie już z własnej, nieprzymuszonej woli. Oby tak dalej!
Głos przeszłości
Warszawa to miasto z burzliwą, tragiczną historią. To miasto bliskie naszym sercom z uwagi na kulturę i sztukę, której było kolebką, ale także jako symbol cierpienia i zniszczeń, a następnie – wspólnej pracy nad jego odbudową. To miasto, które łączy i dzieli, miasto, które nie tylko było, ale i wciąż jest areną ważnych dla całej Polski wydarzeń, choć również takie, które boryka się z codziennością i problemami.
Warszawę uczynił tłem opisywanych przez siebie wydarzeń Zbigniew Zborowski, dziennikarz, który dał się już poznać jako sprawny pisarz, doskonale oddający w swoich książkach emocje bohaterów i grozę sytuacji. Jego powieść pt. „Głos przeszłości”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Czarna Owca, to nie tylko zwracający uwagę czytelników kryminał retro, ale spektakularna kompilacja wydarzeń z przeszłości i teraźniejszości, które tylko pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Po książkę sięgnąć mogą nie tylko miłośnicy kryminalnych historii, ale również wszyscy Warszawiacy oraz osoby zainteresowane tematem II wojny światowej.
Autor przenosi nas do przeszłości i to do niezwykle krwawego okresu w życiu miasta. Nakreślając sytuacje panującą w warszawskim gettcie w roku 1942 roku umożliwia nam szersze spojrzenie na dramat funkcjonujących w nim ludzi. Perspektywa, którą przyjmujemy jest jednak dość osobliwa, bowiem do getta wkraczamy wraz z zagorzałym antysemitą, Jerzym Popławskim, pseudonim Jerzyk. Mężczyzna wyznaje pogląd, że Żydzi sami są winni tego, co ich spotyka, wręcz podziwia Hitlera za wizjonerskie podejście do problemu i ukrócenie „panoszenia się” obcego narodu w Polsce. Jest przekonany, że koniec lichwy to jeden z największych sukcesów okupanta.
Sam Popławski, elegancik o nienagannej prezencji, a zarazem mężczyzna o niezwykłej inteligencji, nie bez przyczyny został ordynansem rotmistrza Antoniego Paszkowskiego, dowódcy 25. szwadronu kawalerii dywizyjnej. Teraz doskonale funkcjonuje pod przykrywką doktora Gustawa von Plessen, Głównego Kontrolera Instytutu Zapobiegania Epidemii Tyfusu, dostaje się do żydowskiego getta z tajną misją. Rzekomo został przesłany z rozkazu samego gubernatora Hansa Franka, naczelnika Generalnego Gubernatorstwa, a tak naprawdę jego celem jest namierzenie pewnego Niemca. Jerzyk działa w podziemiu i w konspiracji AK, choć dość swobodnie podchodzi do rozkazów, szczególnie że jego uwagę przyciąga coś innego.
Światopogląd Jerzego ulga zachwianiu z chwilą poznania pięknej Żydówki, Cyli Bartnickiej i jej rodziny. Zakochany, usiłuje wydostać kochaną z piekła, choć tak naprawdę nie do końca chyba zdaje sobie sprawę z jego ogromu. Poza trudami funkcjonowania w gettcie, poza drżeniem o własne życie, poza walką, jaką jest każdy kolejny dzień, mieszkańcy żyją w strachu przed tajemniczym i nieuchwytnym mordercą kobiet. Golem, bo tak nazwano sadystę, delektuje się samym aktem przemocy i widokiem konających ofiar. Ten potwór czuje się bezkarny, bowiem właściwie nikt nie jest zainteresowany odkryciem jego tożsamości i schwytaniem. Tropem zbrodni podąża jedynie były funkcjonariusz polskiej Policji Państwowej, Żyd, ojciec Cyli, Andrzej Bartycki. Towarzyszy mu Jerzy Popławski, który postanawia pomóc w poszukiwaniach mordercy, nawet kosztem swoich obowiązków. Jest jednak świadomy, że Golem zagraża także Cyli.
Przenosimy się również do Warszawy czasów współczesnych, do roku 2017 i szarej rzeczywistości, w której trudno jest funkcjonować wielu osobom, a tym bardziej recydywistom. Jednym z nich jest Piotr Hamer, który podejmuje wysiłki, by żyć uczciwie. Zaprzyjaźnia się z tzw. dziewczyną z dobrego domu, niewidomą Lusią, która przebywa w hospicjum, w którym Hamer pracuje. Niezwykłe znalezisko, tajemniczy pierścionek i prawda, do której próbują dojść wspólnie zacieśnia pomiędzy nimi więź, która w innych warunkach zapewne by się nie narodziła. Poznając historię pierścionka i wielkiej miłości, jak narodziła się w czasach II wojny światowej, odkrywają także istnienie Golema. Co więcej, choć to niemożliwe, wydaje się, że morderca powrócił…
Jak zakończy się ta niezwykle emocjonująca historia? Przekonamy się sięgając po książkę Zborowskiego, który uświadamia nam, jak bardzo przeszłość wpływa na teraźniejszość, jak wiele wydarzeń z przeszłości warunkuje losy współczesnych nam osób. Frapującej fabule, akcji splatającej się w niezwykle przemyślany sposób, towarzyszy plejada doskonale nakreślonych bohaterów. Wszystko to sprawia, że od książki nie sposób się oderwać, a każda strona potęguję tylko grozę i … pragnienie rozwiązania zagadki Golema.