październik 10, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Rea

środa, 14 marzec 2018 13:16

Księżniczka dinozaurów

Wierna swojej wielkiej przedwiecznej zasadzie - nie czytam od środka/końca serii - by móc, więc zrecenzować “Księżniczkę Dinozaurów” - tom trzeci jurajskiego cyklu Victora Milána musiałam zacząć wszystko od początku - od “Władców Dinozaurów”. O samych dinozaurach wiem tyle, że żyły do czasu, aż przyleciał sobie radośnie meteoryt i zmiótł je z powierzchni Ziemi. Wiem też, że tyranozaur rex jest najsmutniejszym zwierzęciem od zarania dziejów z powodu jego krótkich łapek. Wiem, że były też inne jak triceratopsy, czy diplodoki, pterodaktyle... Poza tym pod żadnym pozorem nie należy ich klonować, bo zaczynają żerować na ludzkości, a parki z nimi kończą w gruzach i to wśród fajerwerków. Z tą oto jakże kompleksowa wiedzą podeszłam do tej serii z pewną dozą nieufności, bo, no cóż - nie jestem i nigdy nie byłam wielką fanką dinozaurów.

Przyznaję, że pierwszy tom “Władców Dinozaurów” (nazwa tomu, a także serii) musiałam prawie w siebie wmuszać, a w trakcie czytania przeczytałam kilka innych pozycji, by nie zwariować. Zapowiadało się to na iście epicką literacką gadzinę, w której całkiem interesujący koncept zaprzepaszczono całkowicie. Ktoś tam podróżował z punktu a do b, obiecana na okładce polityka nawet nie lekko, a mocno kulała, jedynie sceny batalistyczne opisane zostały fantastycznie - flaki i mózgi latają, miecze machają, a człowieki wygrywają, albo i nie. Potem robiło się coraz ciekawiej i tak już bez większych problemów, czy nawet oporów dotarłam do docelowej “Księżniczki Dinozaurów”.

Karylowi i jego Allozaurzycy Shiraa udało się pokonać Szarego Anioła Raguela i w nagrodę Cesarz ułaskawia wojewodę oraz jego kompanów: Roba - poskramiacza dinozaurów i Melodíę - własną córkę oskarżoną niesłusznie o spiskowanie przeciwko jemu samemu. Ale to oczywiście nie koniec kłopotów, bo nikt nawet nie śnił, że Szare Anioły odpuszczą sobie anihilację ludzkości. Tym razem jednak na Cesarstwo Nueveropy spada cios z innej strony - Montserrat - druga i najmłodsza córka Cesarza, zostaje porwana, a wszystko wskazuje na to, że stoi za tym Trebizon, sąsiednie mocarstwo, którego potęga opiera się na kontrolowaniu mórz i oceanów. Wszystko wskazuje na to, że jest to jedna wielka intryga, która ma doprowadzić do wojny. Pytanie, jakie należy zadać, kto tak naprawdę na tym całym zamieszaniu najbardziej skorzysta? W tej części Jaume, na czele swoich Kompanionów, wyruszy na poszukiwanie Montse, a Melodía, której naprawdę nie lubię za jej głupotę, zderzy się bardzo boleśnie z “wyższą” polityką cesarskiego dworu.

Przyznaję, że autor zrobił na mnie wrażenie kreacją swojego świata, doskonale opisanego i sklasyfikowanego. Nie tylko opisy dinozaurów, ale i sposoby ich wykorzystywania, sprawiają, że po prostu widać, ile czasu pisarz musiał poświęcić na przemyślenie wszystkiego w najdrobniejszym szczególe - od systemu monetarnego, po system religijny. Czasami jednak mam wrażenie, że zamiast pchnąć choć trochę historię do przodu, Milan za bardzo skupił się na opisach ciuszków, zamków i innych drobiazgów, które wzbogacałyby świat, gdyby nie były w takiej przesadzonej ilości. Przez to w opasłych tomiszczach z tą rewelacyjną á la skórzaną okładką, którą aż chce się głaskać, tak naprawdę niewiele się dzieje, a całą akcję można by streścić w kilku zdaniach. A jednak jest coś w tym wszystkim magiczno-gadziego, co po początkowych trudnościach sprawia, że chce poznać się dalej tę całą historię.

Tak samo jak w poprzednich tomach widać, że autor bardzo wzorował się na “Grze o Tron” i część postaci to prawie kalki tych, które poznaliśmy na kartach cyklu Pieśni Lodu i Ognia. To też trochę nie dziwi skoro Milan był jednym z Asów Martina i o jego śmierci Martin sam poinformował na swoim blogu. Te zbieżności jednak bardziej bawią, bo Milanowi niestety jest daleko do Martina. Nie tylko ze względu na język literacki, ale głównie na rażące luki fabularne i baaardzo poowolne tempo akcji.

Zaczynając tę niedokończoną sagę cierpiałam przeokrutnie... Marudziłam, zmuszałam się i prawie ze łzami w oczach brnęłam z mozołem przez kolejne strony. Ale gdzieś tam pod koniec Władców odkryłam z wielkim zaskoczeniem, że mnie wciągnęła i nawet nie wiem kiedy to się stało! Że losy Roba, Karyla, czy nawet tej nieszczęsnej Melodii mnie naprawdę interesują! Jak to tak? Najgorsze jest to, że naprawdę nie mam pojęcia jak Victorowi Milanowi udało się na mnie rzucić czar na osobę, która nawet nie lubi dinozaurów. Bo tak musi gdzieś w tym być jakaś magia. Choć postacie bywają głównie irytujące to jednak wzbudzają jakieś emocje w czytelniku, a to już połowa sukcesu. Choć mało się dzieje, to jednak cała historia jest wciągają i człowiek zastanawia się co jeszcze autor wymyśli.

Naprawdę najsmutniejsze jest to, że tego co autor zaplanował dla swoich czytelników, już się nigdy nie dowiemy.

Pozostaje nam już tylko własna wyobraźnia.

Dział: Książki
niedziela, 11 marzec 2018 22:22

Dziewczyna z kabiny nr 10

„Widzimy ludzi i rzeczy nie takimi, jakimi są, ale takimi, jakimi my jesteśmy” – te słowa Anthonego de Mello wydają się doskonale oddawać rzeczywistość wykreowaną przez Ruth Ware. Czy rzeczywiście pewne wydarzenia miały miejsce, czy stanowiły tylko projekcję chorego, wylęknionego umysłu bohaterki? Czy zasłyszany krzyk był tylko wspomnieniem, senną marą czy rzeczywistością? Czy plusk ciała uderzanego o wodę to tak naprawdę fale rozbijające się o burtę? Czy krew na balustradzie, to tylko optyczne złudzenie?

Na te pytania odpowiedzi poszukuje Lo Blacklock, dziennikarka zatrudniona w podróżniczym czasopiśmie „Velocity”. W wyniku splotu różnych okoliczności, dostaje ona szansę zastąpienia przełożonej, podczas rejsu luksusowym, norweskim statkiem wycieczkowym Aurora Borealis. Jedna z nielicznych przepustek prasowych, jakie otrzymała, to dla kobiety szansa, by wreszcie wybić się ponad przeciętność, by wreszcie pisać swoje teksty z podróży, zamiast ograniczać się w pracy do wykonywania rutynowych i mało kreatywnych czynności. Pech chce, że przed wyruszeniem na wyprawę życia Lo przeżywa włamanie do mieszkania, w wyniku którego zupełnie traci poczucie bezpieczeństwa, wracają ataki paniki, z których się w przeszłości leczyła, zaczyna cierpieć też na bezsenność.

W obliczu fatalnego samopoczucia Jo mogłoby się wydawać, że butikowy statek, udający się w swój dziewiczy rejs po norweskich fiordach, będzie stanowił odskocznie od rzeczywistości i od wspomnień o włamaniu. Tyle tylko, że pełen przepychu świat w jaki wkracza wcale nie koi jej lęków. Co więcej, podczas pierwszej nocy w podróży Jo słyszy krzyk dobiegający z apartamentu obok, a następnie odgłos rozpryskującej się wody. Widzi też krew, która kilka minut później – po zgłoszeniu niepokojących wydarzeń personelowi – znika. Co więcej, na pokładzie statku nie brakuje żadnego pasażera, nikt inny nie może potwierdzić tego, że słyszał jakiekolwiek hałasy dobiegające z kabiny numer 10. Czy zatem wszystko było wytworem wyobraźni Jo? Czy wspomnienia z włamania, w połączeniu z alkoholem i antydepresantami, które kobieta zażywa, mogły wywołać taką jej reakcję? W jaki sposób szukać mordercy, skoro najwyraźniej morderstwo było złudzeniem?

Przekonamy się o tym w mrocznej, klaustrofobicznej wręcz książce pt. „Dziewczyna z kabiny Nr 10”. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka powieść to porywająca przygoda, która już od pierwszych stron wzbudza w nas niepokój. Konstrukcja książki – kolejne części przerywane wpisami ze stron internetowych i forum, dotyczącymi zaginionej Jo – pozwalają spodziewać się najgorszego i przygotowują nas na przewidywalny rozwój wypadków. Nic bardziej mylnego, bowiem szybko okazuje się, że Ware zwodzi czytelnika, że igra z nim i wciąga go w skomplikowaną grę, której reguł odbiorca powieści nie zna. Intrygujące zakończenie i szereg związanych z nim niedopowiedzeń, tylko pobudzają wyobraźnię i sprawiają, że książka zapada w pamięć, zaś czytelnik zyskuje pewność, że po każdą kolejną książkę autorki sięgnie bez wahania.

Dział: Książki
sobota, 10 marzec 2018 12:18

Wyspa

Schludna dystopia w białych rękawiczkach...

Nie powinno rozpoczynać się recenzji od podsumowania, ale aż cisnęło mi się na białą kartkę te kilka czarnych liter. Sigríður Hagalín Björnsdóttir powieścią „Eyland” zadebiutowała na islandzkim rynku wydawniczym w 2016 roku i go podbiła, zdobywając kilka tamtejszych nagród literackich. Sigríður, jako dziennikarka radiowa, była świetnie przygotowana do napisania tejże powieści, przebywając w otoczeniu polityków islandzkich, komentując aktualne wydarzenia na świecie i w kraju miała doskonałe przygotowanie merytoryczne do stworzenia swojego głównego bohatera Hjaltego, dziennikarza, a także ukazania reakcji organów państwowych na nagły kryzys dotykający państwo.

Islandia zostaje odcięta od reszty świata. W nocy przestają docierać do wyspy informacje z zewnątrz: nie działa Internet, nie działa komunikacja radiowa, satelitarna, krótkofalowa ze statkami pływającymi na Morzu Norweskim i Oceanie Atlantyckim, samoloty nie lądują, a statki, które wypłynęły, by skontaktować się z najbliższym lądem, zaginęły. Islandczycy oraz Ci, którzy mieli szczęście albo pecha pozostać na wyspie w tej niezwykłej chwili, postawieni w nowej sytuacji, muszą odnaleźć w sobie zarówno siłę i mądrość przodków, jak i okruchy człowieczeństwa, by nie dać się porwać fali szaleństwa, jakie stoi na progu każdego domu, a pchane jest czymś tak zwykłym jak Głód.

Na kartach książki poznajemy kilku bohaterów, aczkolwiek wiodącym jest Hjalti Ingolfsson, dziennikarz, którego losy śledzimy przez całą książkę. To wokół niego skoncentrowane są pozostałe postaci powieści. Maria, jego była partnerka, Hiszpanka, i jej dwójka dzieci Elias i Margaret, Leifur, brat lekarz, i jego żona Gudrun, Elin Olafsdottir, ambitna polityk, czy idealistyczna koleżanka z pracy Ulfhildur. Każda z tych postaci opowie historię kryzysu społeczeństwa w apokaliptycznej chwili, gdy kończą się zasoby żywieniowe, gdy struktury społeczne przeistaczają się z demokratycznych w dyktatorsko-faszystowskie, gdy każdy walczy o skrawek życia dla siebie i swoich najbliższych. Pani Sigríður wykorzystała każdą z tych postaci, jako medium dla jednej sprawy i tak: Maria reprezentuje problem obcokrajowców i rasizmu, Leifur ukazuje problemy medycyny w momencie kryzysu, jego niedoskonałości przemysłu farmaceutycznego, Margaret, jak nomen omen mara ze świata „Władcy Much”, ukazuje okrucieństwo i los młodzieży, Elin żelazna dama Islandii, kwintesencja emancypacji przeistacza się w przodownika totalitaryzmu, a Ulfhildur próbuje przebić się słabym głosem z prawami do wolnej prasy. Ach i zostaje Hjalti, najbardziej obmierzły bohater z jakim spotkałam się w literaturze od wielu lat, jak dotąd chyba żadnym antybohaterem tak nie gardziłam jak tym małym człowieczkiem. Mężczyzna nie posiadający kręgosłupa moralnego, przesiąknięty kompleksami względem młodszego brata, niezdecydowany, głupi, mówiący sam o sobie jak o człowieku o małym sercu, „skupionym na sobie, samolubnym dziecku”. Ten Hjalti będzie czytelnika prowadził przez meandry zapadającego się społeczeństwa, będzie sam przykładał rękę w jego pogromie.

Nie zaskakuje mnie fakt, że powieść „Wyspa” zdobyła w Islandii takie uznanie. Sigríður Hagalín Björnsdóttir napisała powieść o apokalipsie wyspy, na której żyje mniej ludzi niż w Gdańsku. Nie będąc złośliwym można założyć, że pewnie na spotkaniach autorskich z połowę czytelników swoich mogła autorka poznać, a zapewne jako dziennikarkę, wszyscy ją znali. Mając na uwadze fakt, że społeczność ta przeszła ekonomiczne tąpnięcie w 2008 roku, odbiór tej dystopii zapewne musiał być bardzo dotkliwy i budzić żywe reakcje, a mechanizmy, które zachodziły w kręgach politycznych zapewne w znacznym stopniu czytelnicy odnaleźli na łamach tej książki.

Obiektywnie patrząc nie wróżę tej powieści wielkiego sukcesu. Od samego początku jest ona zbyt sterylna, zbyt poprawna politycznie. Napisana jest jakby według podręcznika: „Jak przeprowadzić społeczeństwo przez apokalipsę w ujęciu politycznym”. Autorka przedstawiła kryzys, który dotyka malutką społeczność i przedstawia mechanizmy, które mogą owszem udać się wyłącznie na takiej specyficznej społeczności w taki uładzony, śliczny skandynawski, delikatny sposób. Jest to niewątpliwie szalenie ciekawy obraz społeczności wyspiarskiej, islandzkiej, aczkolwiek dystopii niemożliwej z założenia, naciąganej i naiwnej. A jeśli rzeczywiście tak wyglądała reakcja społeczeństwa islandzkiego na kryzys ekonomiczny, to jest mi ich bardzo żal. Brak jest w tej wizji życia, wszystko odbywa się w białych rękawiczkach, a Islandczycy idą za żelazną damą, jak owce za swą perednicą. Pytanie brzmi; czy pisarka tak słabo napisała apokaliptyczną powieść, czy napisała fenomenalny obraz społeczeństwa islandzkiego?
Sigríður dla celów analizy społecznej i ukazania tworzenia się niebezpiecznych mechanizmów totalitarnych stworzyła absurdalną sytuację, w której na świecie pozostaje wyłącznie Islandia. Nie wyjaśnia dlaczego nie ma kontaktu zresztą świata. Mechanizmy, które zaprezentowała nie są niczym nowym, ani odkrywczym. Wystarczy sięgnąć po „Atlas wysp odległych” Judith Shalansky, tam każda historia o społeczności wyspiarskiej ukazuje skażenie tych społeczności jak nie chorobami genetycznymi, to dewiacjami, deprawacją moralną lub innymi bolesnymi historiami. Mechanizm przejścia od pozornej demokracji przez socjalizm do totalitaryzmu nie jest niczym nowym dla polskiego czytelnika. Proste jak cep reprezentacje problemów poprzez postaci bohaterów też już ukazywane były od czasów Oświecenia w literaturze.

Szumne przyrównywanie islandzkiej pisarki do Orwella, Huxleya, czy Atwood, wydaje mi się działaniem mocno marketingowym i na wyrost. Nagrody, które zdobyła pani Björnsdóttir można by przyrównać, przynajmniej pod względem zasięgu, chyba do Nagrody Literackiej Gdynia. Na Goodreads oceniło ją zaledwie 183 osoby, zrecenzowało 20. Książkę czytałam, pomimo mojej powyższej krytyki, sprawnie, akcja trzymała w napięciu i z zainteresowaniem śledziłam losy kanalii Hjaltiego, choć jest to zbyt dobre określenie, kanalia wykazuje się inteligencją, której Hjaltiemu zdecydowanie brakowało.

„Wyspa” jak na apokalipsę jest zbyt poprawna politycznie, zbyt sterylna, zbyt skandynawska, jak na political fiction zbyt odtwórcza i banalna, broni się jedynie jako powieść społeczno-obyczajowa, choć i tutaj ludzie nadal są względem siebie zbyt ugrzecznieni w obliczu głodu i nadchodzącej zagłady i nieufności, ale może właśnie takie jest to społeczeństwo, poddaje się zamiast walczyć.

Dział: Książki

Do Kronik Drugiego Kręgu podchodziłem trzy razy, i jak w znanym przysłowiu, udało się za ostatnim! Kilkanaście lat temu byłem chyba na książkę zbyt niedojrzały, później piękne wydanie Fabryki Słów na nowo rozbudziło moje zainteresowanie, ale wydawnictwo - ku wielkiemu rozczarowaniu z mojej strony - zaprzestało wydawania dalszych części. Białołęcka poszła w odstawkę aż do teraz! Jaguar wypuścił na światło dzienne nowe wydanie cyklu, który moim zdaniem, jest strasznie niedoceniany i mało nagłośniony. Mam szczerą nadzieję, że niedługo ujrzę całość!

Ewa Białołęcka - Urodzona w roku 1967, w Elblągu, mieszka w Gdańsku. Zodiakalny Strzelec. Z wykształcenia pedagog, z zawodu pisarka, redaktor i witreator. Dwukrotna lauretka Zajdla - za opowiadania "Tkacz Iluzji" i "Błękit maga". Uhonorowana tytułem Twórca Roku przyznanego jej przez Śląski Klub Fantastyki. Autorka czterech powieści i kilkunastu opowiadań. Nie przepada za smutnymi zakończeniami, woli się pośmiać. Jej teksty dotąd przekładano na języki: czeski, słowacki, litewski, angielski i rosyjski.

Książka to pięć obszernych opowiadań. Z początku autorka zapoznaje nas z nastoletnim wychowankiem rolniczej rodziny, który od urodzenia nie miał w pełni wykształconych nóg. Na szczęście natura obdarzyła go niezwykłym talentem, co w gruncie rzeczy rzadko zdarza się wśród tak niskiego szczebla społeczeństwa. Róg - bo tak było mu na imię - był naznaczony błękitem. Posiadał magiczną umiejętność tkania iluzji. Nie chciał jednak opuścić swojego ukochanego domu, przez co ukrywał swój potencjał przed potężną kastą magów. Inaczej trafiłby pod ich skrzydła i na zawsze opuścił rodzinę. Róg za życia jednak nie raz wykazał się olbrzymią odwagą, przez co mimo wszystko został wyniesiony na magiczny piedestał. Legendy i fakty historyczne opisują jego wspaniałość nawet sto lat później. Sam chłopak stał się inspiracją dla nowych, młodych magów.

Jednym z nich jest Głuchoniemy Kamyk, zwany też Nocnym Śpiewakiem. Sierota która bardziej niż człowieka, przypomina kudłatego psa. Porośnięty sierścią chłopak zostaje przygarnięty przez starego maga i razem z nim, na nowo odkrywa, czym jest prawdziwe życie, bez niewolni i smutku. Opowiadania mają dosyć długie przerwy, jeśli chodzi o ramy czasowe. Są to wyrwane gdzieś z życia epizody, które jednak niosą za sobą coś więcej niż dobrą zabawę. Takie połączenie fantastyki i przygody, jakie serwuje nam Ewa Białołęcka, to porcja świetnej literatury, prostej ale jednocześnie głębokiej. Nie jest to zwykła książka, lecz magiczna opowieść o przyjaźni, pokonywaniu słabości, dorastaniu i odkrywaniu nowego siebie. To wędrówka w fantastyczne krainy pełne kolorów i wyobraźni. Tkanie iluzji jest bowiem umiejętnością, którą z pewnością każdy chciałby posiadać.

Prosty w odbiorze język, łatwość układania zdań, ciekawa fabuła, wartościowe przesłania, baśniowe tło wydarzeń... to wszystko i jeszcze więcej, tworzy z książki dzieło godne polecenia każdemu fanowi dobrej fantasy. Baśniowe postaci, smoki i magowie, porcja pozytywnych emocji - tak powinna brzmieć wizytówka Naznaczonych Błękitem. Naprawdę nie wiem dlaczego książką zniknęła z rynku i odeszła gdzieś w zapomnienie. Bardzo cieszę się, że Wydawnictwo Jaguar zdecydowało się na wznowienie serii Białołęckiej, bo to pozycja która powinna być wizytówką polskiej fantasy. Zdecydowanie polecam!

Dział: Książki
czwartek, 08 marzec 2018 19:18

Wikingowie. Kraina Proroka

Na spalonych słońcem ziemiach Półwyspu Iberyjskiego rozegra się decydujące starcie pomiędzy wikingami a wrogiem z Południa. Czwarty, finałowy tom sagi Radosława Lewandowskiego to opowieść o sile i uporze nordyckich wojowników. Spina on klamrą wątki i losy postaci poznanych w poprzednich tomach. Ostatnia część pasjonującego cyklu „Wikingowie” ukaże się 28 marca pod patronatem Secretum.

Dział: Patronaty
środa, 07 marzec 2018 19:38

Odpłaszczenie

"Odpłaszczenie" to komiks autorstwa Nicka Sousanisa, który ukaże się pod koniec marca nakłądem wydawnictwa Prószyńskiego i S-ka.

Idea prymatu słowa nad obrazem ma głębokie korzenie w zachodniej kulturze. Co stanie się, gdy uczynimy je równorzędnymi partnerami, tak by razem stanowiły źródło znaczenia przekazu. „Odpłaszczenie” napisane i narysowane jako komiks to eksperyment dotyczący wizualnego myślenia.

Dział: Komiksy
piątek, 02 marzec 2018 16:56

Bagno szaleńców

Seria FABRYCZNA ZONA, a szczególnie „pomarańczowy trójkąt” S.T.A.L.K.E.R.A. to już marka sama w sobie. Książki z serii bardzo szybko zyskały rzesze wiernych fanów i w bardzo krótkim czasie stały się kultowe. W 2013 roku Michał Gołkowski jako pierwszy wprowadził uniwersum S.T.A.L.K.E.R.a na polski rynek, potem dołączył do niego absolutny klasyk – Wiktor Noczkin, pisarz zza wschodniej granicy, jeden z twórców scenariuszy do gry S.T.A.L.K.E.R. Kolejne premiery wyniosły na stalkerskie salony takie nazwiska jak Krzysztof Haladyn i Sławomir Nieściur, którzy o swą pozycję wśród autorów z Zony nie muszą się od dawna martwić.
Tym razem do elitarnej ekipy dołącza Joanna Kanicka!

Dział: Książki
czwartek, 01 marzec 2018 12:54

Ach śpij kochanie

“Ach śpij kochanie” to polski kryminał inspirowany autentyczną historią. Jego akcja toczy się w Krakowie w 1955 r. Młody śledczy Karski postanawia wyjaśnić sprawę seryjnego mordercy, który na przestrzeni lat zamordował strzałem w głowę 67 osób. Problem polega jednakowoż na tym, że przecież w socjalistycznej Polsce seryjnych morderców nie ma. Z tego właśnie powodu Karski zmaga się nie tylko z samym mordercą i tym, by udowodnić mu winę, ale także kolegami z pracy, prokuraturą i SB. Powoli odkrywa, że nic nie jest takie, jak się pierwotnie zdawało, zaś w historię zbrodni uwikłani są ludzie, po których relacji z mordercą wcale by się nie spodziewał.

Film w reżyserii Krzysztofa Lana ma obsadę wręcz fenomenalną. W roli Karskiego Tomasz Schuchardt, który wycisnął swą postać do ostatniej emocji. Jego Karski, to milicjant prawy, gotowy do poświęceń dla sprawy, ale jednocześnie nie wpadający w nurt bohatera romantycznego - cierpiącego za miliony, co nie da się ukryć jest częstą bolączką w polskich filmach. W roli Mazurkiewcza - mordercy - Andrzej Chyra. Tu również nie ma zaskoczenia. Andrzej Chyra jak zwykle bezbłędny. Sposób w jaki przedstawił postać z jednej strony budzi do niej uzasadniony wstręt, z drugiej drga w człowieku nuta, że skoro mu pozwolili, to wykorzystywał sytuację. Ciężko sobie wręcz wyobrazić, że jakikolwiek polski aktor mógł tą rolę zagrać lepiej.
W rolach drugoplanowych także wielkie polskie nazwiska - Bogusław Linda (z jego nieśmiertelną manierą pod tytułem “co ty wiesz o zabijaniu?”), Andrzej Grabowski - genialnie odtwarzający rolę prokuratora, co dla tych wszystkich kojarzących go jedynie z rolą Ferdka może być nie lada zaskoczeniem, Arkadiusz Jakubik - jak zwykle fenomenalny, jego Pajek - milicjant - pijaczyna, nie budzi odrazy, a raczej litość, że obcując z ludzką patologią, nawet najlepszy człowiek może się stoczyć.

W epizodach zobaczymy Katarzynę Figurę, Izabelę Kunę, Tomasza Schimscheinera, Krzysztofa Globisza oraz Jerzego Trelę.

Słabym punktem niestety są postaci kobiece. Z przykrością stwierdzam, iż ani Katarzyna Warnke, ani tym bardziej Karolina Gruszka nie podołały swym postaciom. A szkoda, bo jak to często bywa, kwestie damsko - męskie wcale nie są bez znaczenia dla całości tej historii. Obie panie są w swych rolach bardzo nijakie, wręcz irytujące. Katarzyna Figura pojawiająca się na ekranie może przez 3 minuty zaćmiewa je całkowicie.

Historia inspirowana prawdą powinna porywać, tego spodziewałam się po kinowym trailerze. Niestety tak nie jest. Pomimo niezaprzeczalnie świetnej gry aktorskiej panów Schuchardta i Chyry, film jest przewidywalny. Komuś, kto ogląda dużo kryminałów, podrzucane od pierwszych minut wskazówki wręcz psują zabawę. Bo co to za frajda już po dziesięciu minutach wiedzieć, kto kryje tego złego. I nie chodzi tu wcale o konstrukcję, że od razu wiadomo, że zabija Mazurkiewicz, historia dotyczy nie poszukiwania zabójcy, ale zdobywania dowodów, by zbrodnie mu udowodnić. Scenarzysta jednak spłycił całą opowieść bazując na utartych schematach spisków esbecko - prokuratorskich. Można to było przedstawić subtelniej, pokusić się o pewną grę intelektualną z oglądającym, a nie wyłożyć wręcz na tacy i to zaraz na początku.

Osobną kwestią jest muzyka. Męczy, irytuje, odciąga uwagę od filmu zamiast stanowić jego dopełnienie. Kilka razy zdarzyło mi się, że zamiast skupiać się na wydarzeniach na ekranie łapałam się na tym, że czekam kiedy muzykę zastąpią dialogi. Michał Lorenz wprawdzie ciekawie pisze o procesie tworzenia w załączonej do płyty książce, z mojej jednak perspektywy lepiej się o tej muzyce czyta, niż jej słucha. Rzewne, momentami wręcz żałobne nuty nie pasują nawet do tej - skądinąd mrocznej - opowieści.

Plusem z kolei są kostiumy. Tu ukłon ogromny dla Elżbiety Radke oraz scenograf Ewy Skoczkowskiej, dokonały one bowiem bardzo ciekawego i ostatecznie udanego zabiegu wrzucenia w szarą rzeczywistość socrealistycznej Polski kolorowych punktów, takich jak np. fioletowy płaszcz Mazurkiewicza. Ten zabieg zwraca uwagę. Myślę, że w tej kategorii jakaś filmowa nagroda nie byłaby wcale przesadą.

Ogólnie wrażenia mam mieszane. Film nie jest zły, nie jest nawet kiepski, ale po tym co obiecano w trailerze rozczarowuje. Całość pozostawia niedosyt, poczucie, że można było tę historię opowiedzieć lepiej, że widz został potraktowany trochę jak dziecko, któremu trzeba wyłożyć przysłowiową “kawę na ławę”, bo inaczej nie zrozumie. Niestety ciągle jeszcze brakuje naszym twórcom tej hollywoodzkiej umiejętności przekładania prawdziwych zdarzeń na ekran. A szkoda, bo Polska naprawdę fantastycznymi historiami stoi.

Dział: Filmy
niedziela, 25 luty 2018 10:09

Wieża

Droga Ty, Twoje ciało należało kiedyś do mnie.
Ciało, w którym się znalazłaś, może zapewnić ci bogactwo, władze i wiedzę, o których normalnym ludziom się nie śniło.
Możesz dowiedzieć się, dlaczego zostałaś zdradzona.
Życzę ci wszystkiego, co najlepsze. Cokolwiek postanowisz bądź ostrożna...

Czy trzęsąc się na deszczu w parku, stojąc pośrodku porozrzucanych, nieprzytomnych ciał, nie pamiętając swego imienia, można oprzeć się tak kusicielskim obietnicom, jak bogactwo, władza i wiedza? Gdy nie wiadomo, czego się spodziewać po swoim „nowym” życiu, należy zrobić wszystko, aby utrzymać się na powierzchni i działać według instrukcji, którą pozostawiła poprzednia właścicielka ciała – Myfanwy Thomas. Jedyna nadzieja w fioletowym segregatorze, obfitym koncie bankowym i strachu, który dzięki władzy wzbudza Myfanwy w swoich współpracownikach w tajnej brytyjskiej agencji Checkquy. A i moce, wspomniałam o mocach, dzięki którym specjalistka od zarządzania tajnymi operacjami i finansami, może obezwładnić każdego, przejmując kontrolę nad jego systemem nerwowym.

Myfanwy Thomas, traci pamięć, więcej, traci tożsamość, a więc całe swoje dotychczasowe życie. W przeciwieństwie do bohaterek wielu melodramatycznych powieści dla kobiet, została o tym uprzedzona, dlatego dla następczyni swego ciała przygotowuje plan awaryjny: koperty, które mają pomóc w pierwszych dniach po amnezji, fioletowy segregator z najważniejszymi informacjami oraz bezpieczne lokum. Potem wszystko zależy od tej drugiej.

Obie, choć w jednym ciele i nie jednocześnie, Myfanwy mieszkają w Londynie, pracują w tajnej agencji Checkquy, która strzeże Królestwo Brytyjskie przed odmiennymi istotami i niewyjaśnionymi zjawiskami. Przed „nową” Mayfanwy stoi wielkie wyzwanie po pierwsze nie dać się zdemaskować, po drugie nie zginąć, po trzecie nie dać się zdemaskować (hmm, to już było), po czwarte odkryć kto stoi za utratą tożsamości, po piąte prowadzić tajną agencję, co nie jest proste, biorąc pod uwagę fakt, że współpracuje się z piekielnie niebezpieczną Figurą posiadającą cztery ciała, a jeden umysł, po szóste nie dać się zabić (hmm, to już było), po siódme zapobiec inwazji Hodowców i jeszcze raz nie dać się zabić i ponownie nie dać sobie odebrać pamięci (to coś nowego). Dodajmy, że wszystko jest zaskakujące tytuł Biskupa nosi kilkusetletni wampir, Przechowalnia Więźniów mieści się na plebani, a Miffy w domu trzyma Wolfganga i jest to... króliś.

Trzeba przyznać, że Wydawnictwo Papierowy Księżyc ma rękę do książek, które kocha się czytać. „Wieża” to, o dziwo, debiut literacki Australijczyka, Daniela O’Malleya, który zasłużył sobie tym tytułem na Aurealis Award w kategorii najlepsza książka science-fiction roku 2012. Napisałam, o dziwo, ponieważ powieść napisana została całkiem przyzwoicie i w sposób przemyślany, jest naprawdę niewiele elementów, do których można by mieć zastrzeżenia. Owszem sam początek jest troszkę toporny i trudno było mi przez niego przebrnąć, co raczej wynikało z moich uprzedzeń i lęku przed tym, co mnie czeka, ale który idealnie oddawał nastrój osoby zagubionej po utracie osobowości. Odrobinę naiwnie przedstawione jest również stanowisko Wieży, koordynatorki wszystkich działań agentów na Wielką Brytanię, taka nadprzyrodzona M z Jamesa Bonda, ale całokształt powieści wypada nadzwyczaj pozytywnie. Fabuła wciąga, postać pierwszoplanowej Miffy przestaje być z czasem tak niedorzecznie infantylna, wielobarwne postacie drugoplanowe intrygują, a wartka akcja, nie pozwala oderwać się od lektury. Autor skupił całą fabułę wokół głównej bohaterki i spisku, dlatego zabrakło mi troszkę szerszego tła, wytłumaczenia dlaczego jedne niewytłumaczalne zjawiska są likwidowane, a inne nie, dlaczego z syrenami zatoki można się porozumieć i na jakich zasadach, albo dlaczego dzieci z nadprzyrodzonymi zdolnościami zwalczają innych z nadprzyrodzonymi zdolnościami?

„Wieża” Daniela O’Malleya zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie i z czystym sercem polecam to każdemu i w każdym wieku. Jest to przede wszystkim świetna lektura, która dostarcza pełną gamę wrażeń. Poza tym, kto nie lubi silnych bohaterek, powieści pełnej akcji i humoru, w tle z wampirami, agentami rodem z MARVELA skrzyżowanymi z Ghostbusters i Facetami w Czerni? Mam nadzieję na szybkie tłumaczenie tomu drugiego „Stiletto”, jestem bardzo ciekawa, jak będzie rozwijała się dalsza kariera Wieży Thomas w strukturach Checkquy.

Dział: Książki
środa, 21 luty 2018 20:14

Przenajświętsza Rzeczpospolita

9 marca nakładem Fabryki Słów ukaże się wznowienie książki Jacka Piekary "Przenajświętsza Rzeczpospolita".

Jacek Piekara stworzył obraz Polski obrzydliwej- nabrzmiałej chciwością, rozdartej egoistycznymi interesikami, pozbawionej jakiegokolwiek honoru i wyzutej z wszelkiej nadziei.

Na Sulaszczyźnie odkryto bogate złoża ropy naftowej. Coś, co wydawało się błogosławieństwem dla niezbyt bogatego państwa, ostatecznie okazuje się przyczyną jego całkowitego upadku.

Dział: Książki