listopad 16, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Rea

Pora wrócić do szkoły! Z tym dodatkiem do kooperacyjnej gry przygodowej Harry Potter: Hogwarts Battle wcielacie się w Harry’ego, Rona, Hermionę, Neville’a i zupełnie nową postać, Ginny Weasley, by rozwijać swoje magiczne umiejętności. Podczas rozgrywki weźmiecie udział w 4 coraz trudniejszych lekcjach. I pamiętajcie: skuteczna współpraca to klucz do zwycięstwa!

Dział: Bez prądu

Pierwsze w historii kina spotkanie bohaterów dwóch ponadczasowych i uwielbianych przez wszystkie pokolenia baśni. Dowiedz się, kim był Piotruś, zanim stał się Piotrusiem Panem i co robiła Alicja, zanim trafiła do Krainy Czarów? To właśnie ich wspólną historię opowiada porywające widowisko fantasy, w którym pierwsze skrzypce gra laureatka Oscara – Angelina Jolie, a wspierają ją: David Oyelowo, Anna Chancellor, Clarke Peters i Michael Caine. Za kamerą produkcji stanęła zdobywczyni Nagrody Amerykańskiej Akademii, Brenda Chapman – reżyserka oscarowej „Meridy Walecznej” i współtwórczyni takich familijnych hitów, jak: „Król Lew”, „Auta” czy „Piękna i „Bestia”. „Come Away to nowy dziecięcy klasyk. Baśń, która z pewnością oczaruje każdą generację widzów” – zachwala film serwis Slashfilm.com.

Dział: Kino
czwartek, 01 lipiec 2021 14:46

Wyspy ogniste

Gdy podróż się rozpoczyna, w załodze zawsze jest mnóstwo energii, pozytywnych myśli i zapału do działania. Jest plan i nie ma czarnych myśli. One pojawiają się o wiele później, gdy już przerobicie milionową wersję planu, a cel oddala się, zamiast przybliżać. Jak wtedy utrzymać chęć do działania? Przed wesołą drużyną pozostał ostatni fragment drogi do Askiru. Tym razem czeka ich morska wyprawa, a niebezpieczeństwa czyhają niemalże na każdym kroku. Havald ma nadzieje, że ostatni etap podróży pozwoli im się zjednoczyć i zyskać sprzymierzeńców w walce z cesarzem nekromantą i jego imperium.

Niestety już początek rejsu naznaczony jest pechem dla wojownika. Havald podczas ataku piratów wypada za burtę, a fale niosą go na Wyspy ogniste. To tu swoją bazę mają morscy rozbójnicy. Wyspy te skrywają w swym wnętrzu coś jeszcze. To może okazać się równie niebezpieczne, jak spotkanie z piratami. Havald przez wypadek wiele straci. Czy uda mu się odnaleźć przyjaciół i drogę do Askiru?

 
Wyspy Ogniste

 
Każdy kolejny tom serii jest niczym powrót w dobrze znane miejsca i do ludzi, których już możemy śmiało nazwać przyjaciółmi. I choć znamy tu niemalże każdy kąt, to wciąż między słowami czają się tajemnice i skrywane cienie. Coś, co nadal jest w stanie nas zaskoczyć i zmienić bieg wydarzeń. Możemy dać się porwać utartym ścieżkom lub poszukiwać na nowo dróg do celu. Bez względu na sposób poznawania dalszych losów ukochanych postaci, powracanie wprost w wir wydarzeń, zawsze jest miłym wydarzeniem. Nie inaczej jest w przypadku Havalda i jego towarzyszy. Askir zdaje się majaczyć na horyzoncie, a droga mieni się prostotą i lekkością. Czy faktycznie tak jest?

Morze bywa zdradzieckie, czasem nawet bardziej niebezpieczne niż przeprawy przez lądy. Nie tylko pogoda może zmyć nam uśmiech z twarzy i ludzi z pokładu, ale i piracki atak. O tak, to z pewnością wydarzenie, które zmienia nieco bieg historii, a czytelnika zabiera wprost na wyspy ogniste. Tam fabuła nabiera rozpędu i zaskakuje rozwiązaniami, nie umniejsza to jednak dotychczasowej linii zdarzeń. Autor wie, kiedy czytelnik rozkojarzony możliwie bliskim finałem, porzuca logiczne myślenie i skupienie na rzecz emocji, a tych tu nie brakuje.

 
Wśród bohaterów

 
Zdawać by się mogło, że tak długa historia nie będzie miała już przed nami większych tajemnic. Nie zmieni nic w naszym wyrobionym zdaniu o poszczególnych postaciach, a jednak do tej pory czułam niedosyt. Tam, gdzie wszystko było dopracowane i mieniło się niczym otwarta magiczna księga, ja doszukiwałam się rys i nieścisłości. Pewnie fakt nieznajomości imienia i nazwiska wojownika Havalda miał tu swój udział. Teraz gdy on traci grunt pod stopami, my zyskujemy wejście tam, gdzie do tej pory rzucano cienie. Autor spisał się świetnie, jeśli chodzi o kreacje postaci. Nie poznajemy ich od razu, zresztą każda przeszkoda, walka czy kłótnia wpływa na poszczególnych bohaterów i pozostawia w nich ślad. I tym razem to, co znajome, ulubione nieznacznie się zmienia. Teraz jednak wszystko wskakuje na swoje miejsce.

Fabuła od zawsze współgrała ze złożonością postaci i nie inaczej jest tym razem, gdyż powieściopisarz skupił się na tych elementach na równi. Wyspy ogniste płoną od akcji, tajemnic i niebezpieczeństwa, ale i dają nam wszystko to, za co pokochaliśmy tę serię. Magia, prosty język, którym spisana jest opowieść i ogromna dawka humoru pozostają niezmienne. Nie można zapomnieć o emocjach i świetnie skrojonej intrydze, która idealnie miesza nam w głowach i każe zastanowić się nad tym, komu ufamy.

 
Podsumowanie

 
Wyspy ogniste przyciągają równie mocno, jak poprzednie tomy serii. Znajdziemy tu wszystko to, co urzekło nas w tomach poprzednich, ale i nie będziemy się nudzić, gdyż autor dba o czytelnika i podrzuca mu co rusz nowe poszlaki i tajemnice, które wciąż komplikują to, co zdawało się poukładane. Schwartz stworzył niesamowitą opowieść pełną tajemnic i przeszkód, a także charakternych bohaterów, z którymi nie sposób się nie zaprzyjaźnić. Cały cykl, jak i jego piąta odsłona to masa emocji, magii i niebezpiecznych przygód, które warto poznać.

Dział: Książki
środa, 23 czerwiec 2021 12:08

Krew

Każdy potrzebuje czasem chwili relaksu, ta kobieta również. Ona jednak mogła pozwolić sobie na wylegiwanie się we własnej, prywatnej saunie. Ten dom - jej dom - stanowił kwintesencję jej marzeń. Zapracowała na to, by móc go kupić. Nikt nie wie, jak wiele wyrzeczeń ją kosztował. Sauna wewnątrz była tylko dodatkowym plusem. Coś jest nie tak, chyba przypadkiem kobieta ustawiła za wysoką temperaturę, a może to wskaźnik się zepsuł? Do tego wydawało jej się, że za oknem przemknął jakiś cień. Jeszcze tylko podglądacza brakowało w jej samotni! Gdy w pomieszczeniu zrobiło się za gorąco, kobieta wyrwała się z nieprzyjemnych myśli o ewentualnym obserwatorze - miała przecież zmniejszyć temperaturę! Jednak kilkakrotnie naciskana klamka nie chce ustąpić, by po chwili całkiem odpaść.
 
Pech lubi atakować tych, którzy w ogóle się tego nie spodziewają. Być może tę ugotowaną żywcem kobietę komisarz Deryło także zaliczałby do nieszczęśnic tego rodzaju, gdyby nie jeden, istotny fakt - napis „CIERP” na oknie. Ktoś zamknął ofiarę w saunie i patrzył, jak umiera w okropnych męczarniach. Duet Deryło i Haler musi zrobić wszystko, co w ich mocy, by jak najszybciej dorwać sprawcę. Szczególnie że ciał jest coraz więcej.
 
Kolejnych książek pana Czornyja nie można tak po prostu zignorować - ba, na nie czeka się, wręcz z utęsknieniem. Autor ma w swoim stylu pisarskim coś takiego, że mógłby nawet stworzyć swoją wersję „Czerwonego Kapturka”, a i tak czytałabym ją z zapartym tchem. Nic więc dziwnego, że szybko uzależniłam się od książek jego autorstwa.
 
Kobieta zamordowana w saunie to dopiero początek. Policja - standardowo - początkowo nie ma żadnych tropów, żadnych podejrzanych - jedynie kilka rzuconych mimochodem zdań przez pierwszych podejrzanych. Choć nikt nie chce mówić tego głośno, to czekają na kolejny ruch mordercy. Coś, co poniekąd wyznaczy kierunek śledztwa, da im jakąś podstawę. Psychopata nie planuje zaprzestania swojej chorej „działalności” ani ukrywania ciał. Zabójstwa są wręcz... teatralne. Ofiary cierpią niewypowiedziane katusze, których świadectwem są ich martwe, bestialsko poranione ciała. Świat ma to zobaczyć.
 
Eryk Deryło oraz Tamara Haler to dwójka bohaterów nie do zdarcia: on, wyczulony na zło drzemiące w człowieku, wręcz „wyuczony” łowienia psychopatów przez dawną sprawę „Cztery Iks”, ona - kobieta o fotograficznej pamięci, stalowych nerwach i niewątpliwej inteligencji. Oczywiście, że w literaturze nie raz mieliśmy do czynienia z podobnymi bohaterami. A jednak ta dwójka ma w sobie coś takiego, jakąś realność, że czytelnik chce się stale spotykać z nimi na kartach kolejnych części cyklu.
 
To, że pan Czornyj obdarza nas niezwykle plastycznymi opisami brutalności stworzonych przez siebie morderców, wie każdy, kto choć raz zetknął się z jego twórczością. W tym przypadku jest identycznie. Uwierzcie, cierpiałam nie tylko psychicznie (chyba mam za dobrze rozwiniętą wyobraźnię i owe sceny stawały mi przed oczami jak żywe), ale również niemalże fizycznie (cóż, nikt nie chciałby przeżyć tego, co denaci. Ciarki mam do tej pory). Tortury w „Krwi” były całkiem wyszukane, a na tego rodzaju męki mógł bliźniego skazać ktoś, kto albo ma mocno skrzywioną psychikę, albo bardzo dobry powód do zemsty. I tu nie powiem Wam nic więcej, aby nie zdradzić od razu wszystkiego - sami dotrzecie do prawdy.
 
Teoretycznie rozwiązanie sprawy nie należy do tych bardzo oryginalnych, zarazem skomplikowanych i prostych; w tym przypadku jednak działa magia, o której wspominałam Wam już wcześniej. Styl pisarski autora, okraszony pomysłowością w torturach, a co za tym idzie także brutalnymi scenami oraz zapadający w pamięć bohaterowie to prosty sposób na sukces. Zakończenie mnie zaintrygowało i od razu zaznaczę, że miało związek ze sferą prywatną naszej dwójki bohaterów - mam nadzieję, że autor nie będzie kazał nam zbyt długo żyć w niepewności!
 
Całą serię o komisarzu Deryło, jak i inne książki pana Maxa Czornyja serdecznie Wam polecam. Porwą Was bez reszty!
Dział: Książki
wtorek, 22 czerwiec 2021 23:28

Dziewczyna w drugim rzędzie

Są miejsca, w których od lat nie zmienia się klimat. W powietrzu zawsze wyczuć można te same nuty niepokoju i tajemnic, które skrywają się niemal w każdym zakątku miasteczka. Gdy nasza noga ponownie przekracza granice miasta, wracają wspomnienia, a teraźniejszość walczy o uwagę z przeszłością. Gdzie w tym wszystkim skrywa się prawda? Cathy pracuje w paryskiej redakcji i czeka na swoją szansę, by zaistnieć i wspinać się na kolejne szczeble kariery. Dość szybko okazuje się, że kobieta dostanie swoją życiową szansę, gdyż w Beaufort dochodzi do morderstwa. Ofiarą jest dawna koleżanka z klasy Cathy, dzięki czemu to ona ma opisać to zdarzenie.

Powrót do miasteczka, które wciąż wywołuje masę emocji, nie będzie jednak tak łatwy i przyjemny, jak chciałaby tego kobieta. Nic nie przychodzi gładko, a namówienie do zwierzeń rodziny i przyjaciół ofiary, graniczy z cudem. Czy uda jej się osiągnąć cel i zmierzyć się z własnymi słabościami oraz przeszłością, która uderza w nią ze zdwojoną siłą?

Dziewczyna w drugim rzędzie

Kolejna powieść spod pióra Aurelii Blancard, którą miałam okazje właśnie poznać, całkowicie mnie zaskoczyła. Ogromnie różni się od swojej poprzedniczki, na szczęście wciąż zawiera w sobie te elementy, które ujęły mnie podczas lektury. Autorka ma lekkie pióro, które zachwyca prostotą. Nie jest wybujałe, nie zawiera trudnych do zdefiniowania słów, a jednak zaskakuje, wyprowadza w pole, kusi i zachęca do czytania. Dziewczyna w drugim rzędzie skrojona jest idealnie pod czytelnika łaknącego tajemnic, klimatu i zagadek, tych nierozwiązywalnych, przynajmniej za szybko.

Każdy element powieść współgra ze sobą i nie pozwala czytelnikowi się oderwać. Jedna zarwana noc i nieprzemożna chęć poznania zabójcy, jego powodów i wydarzeń, które do tego doprowadziły. Tylko tyle i aż tyle należy poświęcić na lekturę tego tytułu, bo gdy raz damy się wciągnąć tej historii, będziemy chcieli poznać odpowiedzi na wszystkie pojawiające się pytania. Powieściopisarka nie da się tak łatwo rozgryźć. Opowieść, którą przed nami roztacza, nie pozwala się zamknąć w sztywnych ramach czy schematach. Nic tu nie jest łatwe, oczywiste czy czarne lub białe.

Wśród bohaterów

Kreacja postaci to w powieści Dziewczyna w drugim rzędzie równie ważny i dopracowany punkt, jak sama fabuła. Każda pojawiająca się osoba ma swój wkład zarówno w przeszłość, jak i w teraźniejsze wydarzenia. Skrywa swoje tajemnice, lęki i przekonania, nadając całości klimatu i głębi, bez której nie byłoby strachu, niepokoju czy dobrej lektury z tego gatunku. Całość współgra ze sobą, wiodąc czytelnika do wielkiego finału, którego nie sposób przewidzieć. A nawet jeśli komuś się to uda, to i tak nie zabije to radości z zakończenia historii.

Dziewczyna w drugim rzędzie to opowieść o tym, z jaką łatwością człowiek pielęgnuje złe wspomnienia, żyje przeszłością i wzrasta w nim chęć zemsty. Autorka poprzez swoich bohaterów pokazuje, ile krzywd i blizn pozostaje w ludziach na długo po traumatycznych przejściach i podkreśla, że one same nigdy nie znikną. To krótkie rozdziały napędzały akcje powieści, ale i postaci, które choćby jak Lidia były mi znane z debiutu autorki. Ta historia jest inna, ale wciąż tak samo prosta i zarazem głęboka w przekazie. Jestem pod wrażeniem pióra i formy.

Dział: Książki
poniedziałek, 21 czerwiec 2021 20:30

Opowieść podręcznej. Powieść graficzna

Powieści graficzne to często nie lektura dla samej rozrywki. Bywa, tak jak w przypadku adaptacji „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, że zostają z czytelnikiem na długo, na bardzo długo. To ciężka, przerażająca, potężnie emocjonalna historia. Czy jednak rzeczywiście tak fantastyczna?
 
Bohaterką powieści jest Freda. Nie jest to jednak jej prawdziwe nazwisko. Za niesubordynację i próbę ucieczki z opresyjnego systemu za karę została pozbawiona właściwie wszystkich praw i przyuczona do bycia podręczną. Kim są podręczne? To kobiety, które tak jak ona, miały pecha i je złapano. Umieszczono w Czerwonym Centrum, które można by było nazwać połączeniem kolonii karnej z reedukacją, albo raczej praniem mózgu. Tu ruguje się indywidualność. Wszystkie kobiety są traktowane tak samo, noszą podobne czerwone szaty ze „skrzydłami” zasłaniającymi widok jak klapki na końskich łbach. Wszystkie jedzą to samo, mówią to samo, myślą to samo. Nie mogą się malować, dbać o skórę, nie mogą być sobą. Służą tylko jednemu: reprodukcji.
 
Freda trafia do domu komendanta. To właściwie jej ostatnia szansa. Podręczna nie jest potrzebna, jeśli nie płodzi dzieci albo jeśli płodzi Niedzieci, dzieci z wadami. Jako że komendant prawdopodobnie jest bezpłodny lub ma bezpłodną żonę, zdecydował się na pośrednictwo podręcznej. Ona urodzi jego dziecko (poczęcie to prawdziwy rytuał!) na jej kolanach i wszyscy będą szczęśliwi. Wszyscy, znaczy komendant, bo ani podręczna, ani żona nie czuje się komfortowo w tej sytuacji. Tym bardziej że są problemy z zajściem w ciążę…
 
Ubezwłasnowolnione kobiety. Właściwie częściowo same tego chciały! Częściowo, bo niektóre właśnie dążyły do oddania się pod opiekę mężczyznom, zamknięcia w domu, by osiągnąć tam spokój od męskich spojrzeń i chuci. Chciały, by zdelegalizowano porno, by ich córki nie były gwałcone. Kultura Gileadzka miała być odpowiedzią na kulturę gwałtu właśnie. Miało być lepiej… wyszło jak zawsze. Wyszło pomieszanie ideałów zawartych w Starym Testamencie z nakazami Koranu.
 
Od czego się zaczęło? Od tego, co zaczyna się zawsze: strachu. Może to być tak jak tu: atak terrorystyczny. Może to być wojna. Bomby w urzędach. Pandemia. Krok po kroku odbierane są drobne prawa. Ludzie zaczynają się dzielić, ale początkowo są one tłumaczone ogólnym dobrem dla wszystkich. Musisz legitymować się, wyjeżdżając do kraju? To dla bezpieczeństwa. Szczepić się przed wyjazdem? To dla bezpieczeństwa. Nie masz własnego konta, pieniędzy, prawa do głosowania, pracy? To dla bezpieczeństwa. Czyżby?
 
Stworzona kultura przywodzi na myśl taką, która rzeczywiście mogłaby istnieć. Sposób, w jaki mężczyźni próbują usprawiedliwić jego istnienie, jest przerażający. Sprawiają, że brzmi to zupełnie realnie i rzeczowo. Co ciekawsze: mało kto się buntuje, bo boi się kary. Każdy boi się o siebie, a wystarczyłby większością zaatakować reżim, by go zgnieść. Zastany w powieści graficznej totalitaryzm tworzy obraz społeczeństwa, które zniesie wszystko, jeśli dostanie, choć przebłysk wolności. Odpalonego czasem papierosa, nocami zakazaną grę planszową, wyjście, pocałunek, zdjęcie ukochanej osoby, którą dawno się nie widziało, rozmowę z przyjacielem. Niewielki stopień wolności, który posiadają podręczne, tak naprawdę jest złudzeniem, sztuczką, cieniem na ścianie, manipulacją. Szczur w labiryncie może iść w dowolne miejsce, o ile pozostaje w labiryncie.
 
Do strony graficznej nie mam żadnych zastrzeżeń. Grafika tutaj jest wspaniała, tworząc nieco inny efekt niż adaptacja filmowa, podkreślając na prawie każdej stronie bogatą, głęboką czerwień podręcznych, wytrawiając ten kolor na zawsze w umyśle czytelnika i zmieniając co chwilę jego znaczenie wraz z biegiem fabuły. Styl oszczędnej, nieco uproszczonej grafiki szczególnie gra kolorem (zwłaszcza czerwonym i niebieskim), a mimika mówi wiele, nawet jeśli słowa nie są możliwe. Oczy tak bardzo są tu zwierciadłem duszy! To wierna adaptacja, a rysunki, często dosyć oniryczne czy symboliczne, wzmagają tylko rosnące poczucie oporu, ale i braku nadziei.
 
Kto mógłby być idealnym czytelnikiem tej powieści graficznej? Przede wszystkim czytelnik powieści „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, by zweryfikować fikcję literacką z wizją rysunkową Renée Nault. Moim zdaniem raczej dobrze odbierze ją kobieta, która obecnie protestuje przeciwko ustanawianiu praw godzących w wolność i to jakąkolwiek wolność. Chciałabym, by była to każda kobieta, każda matka, babcia i każda córka i wnuczka, jednak nie jestem przekonana, czy niektóre nie zrozumiałyby opacznie przesłania książki, że nie pochwaliłaby systemu w Gilian. A to, tak jak system w „Fehrenheit 451°” Raya Bradbury’iego, jest fikcja zbyt opresyjna dla jednostki, by nią uznać za godną do naśladowania w rzeczywistości.
 
Ta książka była przerażająca i dziwnie... spostrzegawcza. Prowokująca do myślenia i niepokojąca. Patrząc na otaczające nas ruchy społeczne czy polityczne, także w naszym kraju, zaczynam się czasem bać. Bać, że fikcja stanie się prawdą. Dlatego polecam lekturę każdemu. Świetny i godny towarzysz oryginału.

 

Dział: Komiksy
poniedziałek, 21 czerwiec 2021 16:48

Supernova

Polskie nowoczesne kino to dla mnie zawsze zagadka. Znajdziemy w nim perełki jak „Bogowie” czy „Zimna Wojna”. Jednak to wyjątki w morzu takich produkcji jak „Polityka”, „Botoks” czy „Kac Wawa”. Dlatego zawsze, kiedy sięgam po rodzimą produkcję, czuję się, jakbym próbował magicznych fasolek wszystkich smaków. „Supernowa” to debiut reżyserski Bartosza Kruhlika, więc tym bardziej nie miałem pojęcia, czego mogę się spodziewać.

Zacznijmy od fabuły. W niewielkiej wsi w Polsce zrozpaczona kobieta postanawia porzucić swojego męża-alkoholika. Kiedy wraz z dziećmi przemieszcza się poboczem drogi, niespodziewanie dochodzi do wypadku. Cała trójka zostaje uderzona przez rozpędzone auto, a kierowca ucieka z miejsca wypadku. Na miejsce przybywa policja oraz służby bezpieczeństwa, a także mieszkańcy wsi.

Atmosfera gęstnieje, głównie z powodu tego, że kierujący pojazdem jest politykiem, więc szanse na to, że uniknie więzienia, są bardzo duże. Mała społeczność, w której przecież każdy się zna, będzie usiłowała sama wymierzyć sprawiedliwość. Nie mogąc patrzeć na bezradność policji, mieszkańcy postawiają sami rozprawić się ze sprawcą.

Główna oś fabularna skupia się na trzech bohaterach – mężu ofiary, policjancie, który miał romans z kobietą, oraz wyżej wspomnianym polityku. Napędza się spirala gniewu i czynów, po dokonaniu, których nie będzie już odwrotu. Mimo że akcja filmu toczy się w jednym miejscu i w krótkim czasie, atmosferę można kroić nożem.
Chociaż mamy tutaj motyw polityka, który zdecydowanie jest zamieszany w brudne sprawy, to nie film prostacki jak produkcje Patryka Vegi. To raczej uniwersalna opowieść o społeczeństwie w obliczu dramatycznych wydarzeń, przypominająca swoją strukturą antyczne tragedie.

Większość aktorów to ludzie nieznani nam z wielkiego ekranu, jednak nie można im nic zarzucić, wręcz przeciwnie. Ich kreacje są zagrane pierwszorzędnie. Pochwalić należy także pracę kamery, która, mimo że nie ma wiele pola do popisu, idealnie oddaje klimat historii i skutecznie buduje napięcie widza.

Chyba najmniej punktów przyznałbym zakończeniu, które wydaje się nieco wymuszone, wrzucone na siłę. Może jestem po prostu zbyt prostym człowiekiem, aby zrozumieć, dlaczego tak, a nie inaczej reżyser postanowił zamknąć tę opowieść. Powiem, że z niecierpliwością czekałem na to, jaki finał zgotuje nam twórca, i bardzo się zawiodłem.

Podsumowując, debiut reżyserski Bartosza Kruhlika zdecydowanie jest debiutem udanym. To ciężkie i poruszające kino pokazujące zachowania ludzi w obliczu tragedii, oddające kotłujące się w nich emocje. Każdy z bohaterów ma swoje problemy oraz dylematy, które uwydatniają inne aspekty przedstawionej sprawy. Tym bardziej, niestety, zakończenie rozczarowuje.

Dział: Filmy
poniedziałek, 21 czerwiec 2021 16:18

Zapowiedź: Lalani z dalekich mórz

Urzekająca, pełna pierwotnej magii powieść bestsellerowej autorki, nagrodzonej Medalem Johna Newbery’ego.

Są dzieci stworzone do wielkich czynów i walki ze złem. Ale Lalani do nich nie należy. Gdyby sama miała wybierać, wskazałby na swoją przyjaciółkę, Veydę. Jej nie jest straszna wznosząca się nad ich wyspą mściwa góra Kahna ani budząca grozę mgła, która na północy pochłania żeglarzy poszukujących bardziej gościnnej krainy. A jednak to właśnie Lalani będzie musiała opuścić rodzinną Sanlagitę i wyruszyć w niebezpieczną podróż. Podczas podobnej wyprawy przed laty zginął jej ojciec.

Dział: Książki

W tym roku festiwal „Komiksowa Warszawa” odbędzie się w plenerze i będzie miał aż dwie odsłony. Pierwsza z nich, czyli „KOMIKSOWA WARSZAWA 2021 – START” wydarzy się w dniach 18-20 czerwca w warszawskim Ogrodzie Saskim przy okazji Pleneru Literackiego, a druga - „KOMIKSOWA WARSZAWA 2021 – META” – w dniach 9-12 września na Placu Defilad, podczas Warszawskich Targów Książki. 

Dział: Wydarzenia
czwartek, 17 czerwiec 2021 17:58

Dwór na Martwym Polu

Chociaż fantastyka jest dla mnie najbliższą dziedziną literatury, to jednak od czasu do czasu zaglądam też w inne gatunki, aby nieco odpocząć od kosmicznych ekspedycji czy fantastycznych opowieści spod znaku magii i miecza. Tym razem w moje ręce trafiła książka pod tytułem „Dwór na martwym polu” Joanny Pypłacz, która ku mojemu zaskoczeniu, okazała się w gruncie rzeczy powieścią grozy!

Joanna Pypłacz to Krakowianka z krwi i kości, z wykształcenia filolog klasyczny, z zamiłowania pisarka, literaturoznawczyni oraz fotograf. Uwielbia historię - co swoją drogą ma swoje ujście w powieści, osadzając akcję swojej książki w drugowojennym Krakowie -, muzykę klasyczną oraz wszystko, co dziwne i niesamowite. Dotychczas ukazało się sześć jej powieści oraz publikowała też swoje krótsze formy literackie w kilku antologiach opowiadań.

Jesteście ciekawi fabuły? Jak już wspominałem wyżej, autorka zabiera nas do Krakowa w roku 1941. Irena Kornacka, artystka i właścicielka kliniki lalek od dłuższego czasu oczekuje na wieści o losach swego męża, który jakiś czas temu został schwytany w ulicznej łapance. Niespodziewanie, otrzymuje zaproszenie od swej dawno niewidzianej krewnej sprawującej pieczę nad rodzinnym majątkiem w Uroczyskach. Gdy za radą bliskich postanawia przyjąć propozycję i opuszcza swe mieszanie na Dębnikach, by zamieszkać w oddalonym o setki kilometrów od miasta, powoli niszczejącym dworze, szybko uświadamia sobie, że w miejscu tym panuje przedziwna atmosfera, a pewne obszary jego historii objęte są ścisłą zmową milczenia. W pewnej chwili podjęte na własną rękę dochodzenie zaczyna wymykać jej się spod kontroli.

Książka ma swoje lepsze oraz gorsze momenty. I co najbardziej - nie chcę użyć słowa rażące, ale może... rzucające się w oczy - jest to, że mały spadek formy literackiej przypada na punkt, tak naprawdę, kulminacyjny. Powieść Joanny Pypłacz z początku mnie wciągnęła. Historia właścicielki pracowni lalek już sama w sobie budzi w czytelniku niemałe zainteresowanie. Motyw wojennego Krakowa, gdzie historia raczej nie należy to moich ulubionych dziedzin, tutaj jest ukazany bardzo fajnie. Akcja rozpoczyna się dość szybko, co też jest plusem. Później, jednak gdy fabuła zmierza do najważniejszego momentu, robi się jak dla mnie nieco nużąco. Motyw tajemnicy dworu, do którego przeprowadza się nasza bohaterka, jest nieco schematyczny, jest to coś, co mam wrażenie, już kiedyś czytałem, wiec przede wszystkim zabrakło mi tutaj efektu WOW. Samo zakończenie też zostawia kilka niedopowiedzeń, jednak w internecie znalazłem informację, że będzie kolejna część powieści, co też sporo tłumaczy.

Styl pisarski bardzo chciałbym pochwalić, jest to język bardzo poetycki, jednocześnie miły w odbiorze i pozwalający na gładkie przebrnięcie przez ponad 330 stron lektury. Ogólnie rzecz biorąc, książka nie jest złą powieścią, ale mam wrażenie, że pomysł nie został zrealizowany w stu procentach tak, jak miał. Momentami dzieje się zbyt dużo, innym razem znowu jest fabularnie nużąco. Samo rozwiązanie zagadki, także delikatnie rozczarowuje, ale myślę, że dam szansę drugiemu tomowi by rzucił nowe światło na pozostawione dla czytelnika furtki.

Dział: Książki