Rezultaty wyszukiwania dla: Rea
Jonka, Jonek i Kleks. Wydanie jubileuszowe. Tom 2
Czy można cofnąć się w czasie do epoki, kiedy szarość PRL-u rozświetlały barwne światy twórców komiksów? Oczywiście! Wystarczy sięgnąć po wydanie jubileuszowe przygód „Jonki, Jonka i Kleksa”. Tom 2 to nostalgiczna podróż, ale też solidna dawka fantazji, humoru i… sentymentalnych wspomnień. Jeśli dorastaliście, czytając „Świat Młodych”, lub po prostu kochacie klasyczne komiksy, to jest to album, który musicie mieć na półce.
Kleks, jak zawsze, wyciąga naszych bohaterów z codziennej rutyny i zabiera ich do świata pełnego magii. W tym tomie znajdziecie historie takie jak „Smocze jajo”, „Odwiedziny smoka” czy „Złoto Alaski”. Każda z nich to prawdziwa perełka, w której humor, absurd i odrobina dydaktyki łączą się w idealnych proporcjach. Szarlota Pawel był mistrzem tworzenia fabuł, które z jednej strony bawiły, a z drugiej niosły subtelne przesłania – o przyjaźni, odwadze i znaczeniu wyobraźni.
To wydanie skierowane jest nie tylko do dzieci, ale także do dorosłych, którzy chcą przypomnieć sobie czasy, gdy kolorowe plansze komiksów były ucieczką od codziennych trosk. Każda historia tchnie ciepłem i lekkością, a ilustracje – proste, ale niezwykle sugestywne – pokazują, jak bogata może być wyobraźnia. Oczywiście, po latach można dostrzec, że niektóre fabuły są bardziej infantylne, ale czy to właśnie nie czyni ich tak urokliwymi?
Jubileuszowa edycja to prawdziwy ukłon w stronę fanów – zarówno tych dawnych, jak i nowych. Album zawiera odrestaurowane komiksy, ale też liczne dodatki: plany lekcji, kalendarze, alternatywne plansze i mnóstwo ciekawostek. Wstęp Tomasza Kołodziejczaka i posłowie Macieja Jasińskiego wprowadzają w świat twórczości Szarloty Pawel, rzucając światło na realia, w których powstawały te historie.
Dlaczego warto sięgnąć po ten komiks? Bo to nie tylko komiks, ale kawałek naszej kultury. „Jonka, Jonek i Kleks” to postacie, które pokochali czytelnicy na przestrzeni dekad, a teraz mogą je odkryć nowe pokolenia. Niezależnie od tego, czy szukacie lektury dla dziecka, czy dla siebie, znajdziecie tu coś wyjątkowego. Humor, przygody i ponadczasowe wartości sprawiają, że każda strona to przyjemność.
„Jonka, Jonek i Kleks. Wydanie jubileuszowe. Tom 2” to idealna mieszanka nostalgii z dziecięcą radością. To komiks, który przypomina, dlaczego kochamy historie obrazkowe – za ich zdolność do przenoszenia nas w inne światy, gdzie wszystko jest możliwe. Jeśli chcecie podarować sobie (lub komuś bliskiemu) chwilę beztroskiej przyjemności, ten album będzie strzałem w dziesiątkę. Polecam z całego serca – dla fanów klasyki i tych, którzy dopiero ją odkrywają!
Ja, Inkwizytor. Miasto Słowa Bożego
Gdy ktoś pozwala Ci do woli pić wino, chędożyć i zasadniczo nie robić nic poza tym, powinieneś wiedzieć, że będzie chciał czegoś w zamian. Inkwizytor Mordimer Madderdin z niejednego pieca chleb jadł i niejedno w swoim życiu widział, dlatego niespecjalnie zdziwiła go propozycja nowego znajomego. A mianowicie: Mordimer musi udać się do Italii, by odzyskać relikwie pozostałe po świętym Alodiuszu. Szkopuł w tym, że bogata familia, w której posiadaniu znajdują się owe cuda, nie jest zbyt chętna na zwrócenie ich - ponoć - prawowitemu właścicielowi. Wszyscy jednak doskonale znamy talent Madderdina do przekonywania drugiej strony o słuszności swoich racji.
Tak rozpoczyna się podróż inkwizytora do Italii, w której zarządza potężny przeor. On również ma plany wobec relikwii. Dodatkowo już na miejscu okazuje się, że prawie wszyscy członkowie rodziny posiadającej tak pożądane relikwie zostali zamordowani. Prócz jednej osoby.
Inkwizytor Mordimer Madderdin po raz kolejny zostaje wplątany w sieć intryg, kłamstw i oszustw; nie ominie go także udział w nadnaturalnym śledztwie. Czy mimo wielu umiejętności jego misja zakończy się sukcesem?
Osiemnasty tom! Któż by pomyślał, że moja przygoda z najbardziej znanym inkwizytorem potrwa aż tak długo. Co prawda i w tej platonicznej relacji zdarzały się wzloty i upadki, ale wciąż wiernie trwam przy Mordimerze. Nawet pomimo tego, że czasami w małym stopniu przypomina tego bohatera, którego polubiłam lata temu. Jednak czy i my nie zmieniamy się z biegiem lat?
Wróćmy jednak do początku, który... niespecjalnie zachęcał. Nie od dziś wiadomo, że nasz inkwizytor cieszy się powodzeniem u płci przeciwnej i skrzętnie z niego korzysta. Ostatecznie radość z życia doczesnego to rzecz ludzka, on zaś nie ma nałożonego na siebie celibatu. Jednak... cóż, myślałam, że już nigdy nie przejdziemy do prawdziwej akcji. Nasz główny bohater zawsze korzystał z dobrodziejstw, jakie były mu dane przez wdzięcznych wybawionych, jednak od kilku ostatnich tomów mam wrażenie, że stał się bardziej mieszczański, przyzwyczajony do wygód. Wciąż gdzieś tam tkwi w nim ten danwy Mordimer, twardy inkwizytor, przyzwyczajony do trudów dnia codziennego, tylko że ujawnia się coraz rzadziej. Trochę brakuje mi tej jego dawnej, nieprzejednanej wersji.
Początkowo wydarzenia toczą się dość spokojnym rytmem; na trasie do miejsca docelowego nie dzieje się nic niespodziewanego, prócz nieoczekiwanej towarzyszki podróży (o kim mowa, dowiecie się z lektury). Dopiero w Italii akcja nieco przyspieszyła, choć nie z kopyta. Jako inkwizytor, Madderdin ma wręcz obowiązek zbadania wszelkich nadnaturalnych wydarzeń, a morderstwo popełnione na niemalże całej rodzinie właśnie takim się jawiło. Zdaję sobie sprawę, że ten wątek jest poboczny i powstał zasadniczo tylko po to, by misja inkwizytora była trudniejsza. Bardzo jednak żałuję, że nie był trochę bardziej rozbudowany, że czytelnik nie dostał trochę więcej „smaczków”, gdyż z całej historii to właśnie on wydawał mi się najciekawszy. W końcu z demonami nie mamy do czynienia w życiu realnym (i całe szczęście!), z politycznymi zaś sporami i intrygami już tak.
No właśnie, polityka. Mordimer trafił do miejsca, w którym ogromną mocą sprawczą cieszył się przeor. To on utrzymywał całe miasto w ryzach, próbując doprowadzić do wykorzenienia wszelkiego rodzaju zła - począwszy od umiłowania wysokoprocentowych trunków, na morderstwach skończywszy. Wizyta inkwizytora na pewno była mu nie w smak, nawet jeżeli w tym obrębie Mordimer nie miał żadnej mocy sprawczej. Niemniej jednak i tak nastawcie się na liczne próby pokazania, z kim nie warto zadzierać.
Mimo wszystko nie żałuję, że sięgnęłam po osiemnasty tom cyklu. Bawiłam się całkiem dobrze, a na niektóre rzeczy (być może przez sentyment) przymknęłam oko. Nie jest to zła historia, jednak najbardziej zyskuje na tym, iż jest to część większej całości. Traktowana jako pojedyncza opowieść mogłaby przyciągnąć nieco mniej uwagi. Niemniej jednak polecam, choćby tym, którzy znają serię o Mordimerze Madderdinie.
Batman/Superman: World's Finest. Diabeł Nezha. Tom 1
Kiedy Batman i Superman łączą siły, wiadomo, że czeka nas coś spektakularnego. Jednak przyznam szczerze, że po licznych seriach o ich wspólnych przygodach zastanawiałam się, czy „Diabeł Nezha” ma coś nowego do zaoferowania. Okazuje się, że Mark Waid i Dan Mora doskonale wiedzą, jak połączyć klasyczną formułę z dynamiczną rozrywką, tworząc komiks, który zadowoli zarówno wiernych fanów, jak i tych, którzy szukają po prostu dobrej zabawy.
Fabuła tego tomu kręci się wokół niespodziewanej zmiany w mocach Supermana, spowodowanej przez atak Metalloa. Kiedy Człowiek ze Stali potrzebuje pomocy, kto może mu pomóc, jeśli nie Batman? A właściwie Batman i Robin – bo tak, dynamiczny duet jest tu w pełnej krasie! Aby rozwiązać zagadkę i ocalić Supermana, Bruce Wayne decyduje się na dość nietypowy krok – prosi o pomoc Doom Patrol.
Już sama ta kombinacja bohaterów zapowiada chaos i mnóstwo akcji. I rzeczywiście, Waid wrzuca nas w sam środek szalonych wydarzeń, gdzie na każdej stronie coś się dzieje – od walk po międzywymiarowe zagadki. Nie ma tu miejsca na nudę.
Mark Waid postawił na lekką, dynamiczną fabułę, która skupia się na widowiskowości i dobrej zabawie. To nie jest komiks, który próbuje być głęboki czy przełomowy. To raczej ukłon w stronę klasycznych, pełnych akcji opowieści z superbohaterami, gdzie chodzi o czystą rozrywkę. W „Diable Nezha” znajdziecie wszystko: intrygi, widowiskowe walki, trochę humoru i świetnie pokazane relacje między bohaterami. Batman i Superman różnią się od siebie jak dzień i noc, co daje okazję do zabawnych wymian zdań, ale i chwytających za serce momentów wzajemnego wsparcia.
Dan Mora naprawdę zna się na rzeczy. Jego kreska jest dynamiczna, pełna energii i świetnie oddaje różnorodność postaci. Sceny akcji są czytelne, a mimika bohaterów – zaskakująco ekspresyjna. Kolory autorstwa Tamry Bonvillain idealnie podkreślają klimat komiksu, balansując między mrocznym Gotham a jasnymi, pełnymi nadziei tonami Metropolis.
To komiks przede wszystkim dla fanów superbohaterów, którzy szukają odskoczni od mroczniejszych i bardziej skomplikowanych opowieści. Jeśli lubicie akcję, dynamiczne tempo i widok swoich ulubionych bohaterów w nietypowych kombinacjach, ten tom to strzał w dziesiątkę. Dla wiernych fanów DC to także świetny sposób na poznanie Doom Patrolu, który wprowadza do historii szczyptę surrealizmu i humoru.
„Batman/Superman: World’s Finest. Diabeł Nezha” to idealna lektura na leniwe popołudnie z herbatą (albo kawą – w końcu jesteśmy w Gotham). Mark Waid i Dan Mora stworzyli historię, która, choć nie przełamuje żadnych schematów, dostarcza dokładnie tego, czego oczekujemy – solidnej dawki akcji, humoru i relacji między ikonami DC. Jeśli szukacie komiksu, który zapewni Wam dobrą zabawę bez zbędnego nadęcia, to zdecydowanie warto sięgnąć po ten tom. Bo w końcu – kto nie kocha, kiedy Batman i Superman ratują świat razem?
Śmierć w Kornwalii
„Pozwólcie, że opowiem wam o bardzo bogatych. Różnią się od ciebie i ode mnie”. Francis Scott Fitzgerald
Daniel Silva po dwudziestu tomach postanowił zmienić nieco klimat serii i bardzo dobrze, ponieważ zbyt mocne przywiązanie do jednego motywu mogło z czasem wywołać lekkie znużenie, nawet jeśli oferowało intrygujące wspaniałości i podkręcane napięcie. Od dwudziestej drugiej odsłony odpłynął z bezpiecznej i familiarnej przystani powieści szpiegowskiej i obrał kurs na wzburzone wody sensacji. Zmianę charakteru czytelniczej atmosfery sprytnie połączył z przejściem na emeryturę szefa izraelskiego wywiadu Gabriela Allona. Były szpieg i zabójca miał odtąd zajmować się na poważnie i w pełnym wymiarze drugą swoją profesją, restaurowaniem dzieł sztuki. Był w tym wyjątkowo biegły i skuteczny. I dobrze, bo właśnie te cechy, oraz oczywiście doświadczenie agenta specjalnego w terenie, przydawały mu się w prowadzonym dochodzeniu.
Świat sztuki, konkretnie malarstwa, okazał się nie tak przejrzysty i czysty, jak wielu postrzegało, z kolei wizerunek profesjonalizmu ocen prawdziwości dzieł i określania przynależności do twórców chwiał się w posadach. Z jednej strony miłośnicy sztuki, prywatni kolekcjonerzy, właściciele galerii i pracownicy muzeów, a z drugiej marszandzi, pośrednicy i anonimowi kupcy, między nimi zaś różne odcienie mniej lub bardziej nastawionych na zysk ambicji. Oraz owiany tajemnicami i mrokiem szlak obrazów skradzionych francuskim Żydom zgładzonym w niemieckim obozie Auschwitz podczas wojny, dotąd niezwróconych prawowitym właścicielom. Szemrane interesy na rynku sztuki, wielomiliardowe przekręty i ucieczki od podatków, a nawet morderstwa w imię prowadzonych w czarnej strefie interesów. Gabriel Allon został wciągnięty przez przyjaciela, kornwalijskiego detektywa, do nieoficjalnej pomocy w śledztwie zbrodni popełnionej na uznanej profesor historii sztuki, czołowej światowej ekspertce od badań proweniencyjnych. Zabicie kobiety przypisywano seryjnemu mordercy z toporem, ale czy faktycznie była to droga ku prawdzie?
Daniel Silva atrakcyjnie konstruował scenariusz zdarzeń, stopniował napięcie, podgrzewał atmosferę niepewności, w małych porcjach wprowadzał kluczową dla powieści niewiadome. Co prawda, nie było wielu zaskakujących elementów, intryga wymykała się realności, ale czytelnik przyjemnie się angażował. Spodnia warstwa świata sztuki kryła mnóstwo zagęszczających się mrokiem sekretów. Nie brakowało silnych kobiecych pierwiastków, odwołań do dawnych znajomości. Styl narracji, porządny, przyjazny, sugestywny, i co charakterystyczne dla tego pisarza, konkretnie oddziałujący na wyobraźnię. Miło spędziłam czas przy książce, chętnie wchodziłam w picassowską oprawę akcji, złodziejski fach i polityczną otoczkę. „Śmierć w Kornwalii” nie była reprezentantką czytelniczej przygody mocno trzymającej w napięciu, ale zgrabnie zaciekawiała długimi cieniami rzucanymi przez biznes w sztuce, niebezpieczne incydenty i rozwój wydarzeń zaś cechowała klasyczna
sensacja.
Dlatego kłamaliśmy
„Will zamarł. Tym razem nie miał żadnych wątpliwości. Krzyk był na tyle wyraźny, by stwierdzić, że pochodzi z ust kobiety”.
Karin Slaughter proponuje książki, w których wyśmienicie się odnajduję. Podchodzą klimatycznie, wciągają odważną fabułą, prezentują nietuzinkowych bohaterów, a przy tym dostarczają materiału do głębszych ciekawych spostrzeżeń i interpretacji. Wszystkie poznane tytuły otrzymują ode mnie wysokie noty („Zapomniana dziewczyna”, „Ostatnia wdowa”, „Moje śliczne”, „Ofiara”, „Dobra córka”, „Układanka”, „Milcząca żona”, „Fałszywy świadek”).
Również „Dlatego kłamaliśmy” zaliczam do udanych przygód czytelniczych, wciągających fabułą, budzących niepewność co do losów postaci, wystawiających na próbę w dociekaniu prawdy. Narracja na wysokim poziomie stylistycznym, można śmiało pisać, że sama płynie. Za sprawą dbałości o szczegóły oddziałuje na wyobraźnię, pozwala wczuć się w przeżycia bohaterów i podchwycić klimat scenerii. Karin Slaughter, jak to ma w zwyczaju, dokłada wszelkich starań, aby postaci okazały się pełne i wyraziste w kreacji. Ich barwność i różnorodność zdecydowanie na plus. Intryga atrakcyjnie zapętlona, dostarczająca wahań interpretacyjnych odnośnie do zachowań, postaw i motywów. W dwunastym tomie dość szybko trafiam na właściwy detektywistyczny ślad, nie do końca udaje się autorce długo trzymać zakryte karty prawdy. Niekoniecznie też środkowa część powieści daje silnego wiatru w skrzydła poznawania, wiele się dzieje, często dynamika mocno podkręcona, lecz zdarzenia wydają się lekko przeciągane. Niemniej jednak, łatwo się zanurzyć w „Dlatego kłamaliśmy”, angażuje wyobraźnię i emocje, zachęca do snucia przypuszczeń, wiedzie intrygującym klimatem. Odizolowany od reszty świata górski pensjonat, na którego terenie dochodzi do wyjątkowo makabrycznego morderstwa. Will Trent, kluczowa postać serii, i jego poślubiona dwa dni wcześniej żona, Sara Linton, znajdują się w oku cyklonu zbrodni. Dla nich to już koniec podróży poślubnej a początek śledztwa, trudnego ze względu na mnogość sekretów właścicieli i gości pensjonatu. Jako agent specjalny w biurze śledczym i lekarka sądowa nie mogą stać obojętnie wobec tego, czego są świadkami.
Trzeba przyznać, że autorka nie oszczędza postaci, zwłaszcza jednej kobiecej, tyle nieszczęścia i cierpień jej przypisuje, i o takim ciężarze gatunkowym, że powstaje wrażenie nieprawdopodobieństwa. A mimo wszystko, postać szalenie wciąga, ciekawie podąża się tropem osobowości, temperamentu, przeżyć, ambicji i marzeń. Jej smutna przeszłość sprzed siedemnastu lat kładzie się długim cieniem na wszystkim, co ją otacza i determinuje, oraz kim się staje. Różne złe rzeczy zdają się wieść prym w fabule, odciskać się na losach bohaterów, splatać ze sobą życia. Atrakcyjnie się to wszystko rozsupłuje i dociera do najbardziej wrażliwych stron ludzkiej duszy.
Amazing Spider-Man. Królewski okup
Kiedy po raz kolejny trafia w moje ręce komiks o Spider-Manie, zawsze zadaję sobie pytanie: „Czy jeszcze coś mnie zaskoczy?”. Okazuje się, że tak! „Amazing Spider-Man: Królewski okup” to lekka, pełna akcji i humoru historia, która przypomina, dlaczego to właśnie Spider-Man od dekad pozostaje jednym z najbardziej lubianych superbohaterów.
Głównym motorem napędowym fabuły jest magiczna Tablica Linii Życia – artefakt o niemal nieskończonej mocy, na który ostrzy sobie zęby Wilson Fisk, burmistrz Nowego Jorku i jednocześnie Kingpin, czyli odwieczny wróg Spider-Mana. Ale żeby zdobyć tablicę, Fisk musi najpierw dorwać Bumeranga – tak, tego Bumeranga, który… został współlokatorem Petera Parkera! Już samo to brzmi jak gotowy przepis na przezabawną, nieoczywistą historię.
Spider-Man i Bumerang łączą siły, by stawić czoła przestępczemu półświatkowi i pokrzyżować plany Kingpina. A stawka jest wysoka – jeśli tablica trafi w niepowołane ręce, może sprowadzić na świat prawdziwą katastrofę.
Jednym z najciekawszych wątków jest nowy strój Spider-Mana, sponsorowany przez… J. Jonaha Jamesona! Kiedyś największy krytyk człowieka-pająka, teraz jego gorący fan, Jonah decyduje się na coś naprawdę odważnego – umożliwia śledzenie akcji Spider-Mana na żywo w social mediach. Wątek jest pełen humoru i jednocześnie subtelnej satyry na współczesną obsesję na punkcie lajków i streamów. Dla mnie to prawdziwa perełka tego tomu.
Fabuła komiksu jest dynamiczna i nie daje się nudzić. Pościgi, starcia, nieoczekiwane zwroty akcji – to wszystko znajdziemy w „Królewskim okupie”. Humor, który od zawsze jest wizytówką Spider-Mana, tutaj w pełni błyszczy, szczególnie w dialogach między Peterem a Bumerangiem.
Choć historia jest dość prosta, w tle dzieje się sporo – wątki poboczne, jak zakazana miłość czy próby Jamesona, by „przebić się” w erze cyfrowej, dodają całości uroku i głębi. Jedyny minus? W niektórych miejscach akcja bywa chaotycznie przedstawiona, przez co łatwo się pogubić, zwłaszcza na dynamiczniejszych kadrach.
Za stronę wizualną odpowiada zespół utalentowanych artystów – Patrick Gleason, Federico Vincentini i Federico Sabbatini. Kolory są żywe, kadry pełne energii, a klimat Nowego Jorku oddany idealnie. Niestety, w kilku miejscach kreska jest na tyle chaotyczna, że trudno od razu zorientować się, co właściwie dzieje się na rysunku. Mimo to, ogólne wrażenie wizualne jest bardzo pozytywne.
Warto też wspomnieć o samej jakości wydania – śliskie, solidne strony, świetna czcionka i tłumaczenie Bartosza Czartoryskiego, które jak zawsze trzyma wysoki poziom. A alternatywne okładki? To już prawdziwe dzieła sztuki!
„Amazing Spider-Man: Królewski okup” to idealny wybór na leniwe popołudnie lub wieczór z herbatą. To komiks pełen akcji, humoru i odrobiny refleksji nad współczesnym światem. Jeśli szukasz lekkiej odskoczni od codzienności i masz ochotę na szybką przygodę ze Spider-Manem, ten tom na pewno Cię nie zawiedzie.
Sandman Uniwersum. Kraina koszmarów
„Sandman Uniwersum” to świat, który od lat fascynuje fanów komiksów swoją mroczną głębią i niepowtarzalnym klimatem. Tym razem w nasze ręce trafia kolejna opowieść, a jest nią „Kraina koszmarów”. To pierwszy tom nowej, pełnej magii i grozy, serii. Czy James Tynion IV, uznany scenarzysta, podołał wyzwaniu rozwinięcia uniwersum stworzonego przez Neila Gaimana? Dowiecie się z dzisiejszego wpisu.
Koszmar z Nieskończonych
Głównym bohaterem tego tomu jest Koryntczyk – koszmar stworzony przez Sen z Nieskończonych. Jeśli nazwa „patron seryjnych morderców” brzmi złowieszczo, to uwierzcie, że jego postać w pełni na to miano zasługuje. Tym razem jednak nie jest to jedynie morderczy potwór. Koryntczyk wyrusza na polowanie na Uśmiechniętego Człowieka – inny koszmar, który w niepokojących okolicznościach przedostał się do naszego świata. Co więcej, okazuje się, że nie stoi za nim Sen, a sama intryga szybko nabiera nadprzyrodzonego rozmachu, w który zostaje wplątany… anioł znany z amerykańskiego folkloru.
O fabule słów kilka
James Tynion IV dobrze radzi sobie z budowaniem atmosfery grozy, a „Kraina koszmarów” to prawdziwy horror z krwi i kości. Mamy tu wszystko: mroczne zakamarki snów, potwory, lejącą się krew i odrobinę makabry. Ale, choć klimat jest niepodważalny, fabuła momentami wydaje się zbyt „typowa”. Postacie, mimo swej potencjalnej głębi, mogą sprawiać wrażenie jednowymiarowych – brakuje tu tej magii i psychologicznej głębi, które charakteryzowały opowieści Gaimana.
Rysunki pełne magii
Tym, co zdecydowanie wynosi ten komiks na wyższy poziom, jest szata graficzna. Lisandro Estherren i inni artyści tchnęli życie w uniwersum Sandmana, oddając jego mroczną i surrealistyczną estetykę. Ilustracje pełne są emocji, a kolorystyka wprowadza nastrój tajemniczości i grozy. Nawet jeśli fabuła nie wciągnie każdego, oprawa graficzna zasługuje na uznanie i może być głównym powodem, dla którego warto sięgnąć po ten tytuł.
Dla kogo?
„Kraina koszmarów” to pozycja obowiązkowa dla zagorzałych fanów Sandmana. Tych, którzy chcą zgłębiać każdy zakamarek tego świata. Jednak dla nowych czytelników może okazać się zbyt mało angażująca – zwłaszcza w porównaniu do kultowych tytułów z tej serii. To także doskonała propozycja dla miłośników horroru i mrocznego dark fantasy, którzy cenią sobie artystyczny kunszt w komiksach. Dla szaty graficznej zdecydowanie warto!
Podsumowanie
„Sandman Uniwersum: Kraina koszmarów” to solidna kontynuacja przygód w znanym uniwersum. Choć komiks nie dorównuje pierwowzorom, to wciąż potrafi zaintrygować. Klimatyczne rysunki, mroczna fabuła i hołd oddany Gaimanowi sprawiają, że warto dać albumowi szansę. Fani mrocznych opowieści i koszmarów z pewnością znajdą tu coś dla siebie.
Zapowiedź: Biuro Ludzi Zagubionych
Klara prowadzi przytulną kawiarnię w Gdańsku. Każdego dnia aromatem kawy zwabia mieszkańców i turystów, a szumem ekspresu zagłusza tęsknotę za bratem bliźniakiem i więzią z matką.
Lokal mieści się przy urokliwej uliczce Kaletniczej i nosi nazwę Biuro Ludzi Zagubionych, bo kiedy kawiarnia była jeszcze pierogarnią, a Klara kelnerką, ciągle ktoś tu zachodził i pytał o drogę. Wtedy rysowała ludziom mapki na serwetkach, a w jej głowie powstawał pomysł na kawiarnię pod nowym szyldem.
Konkurs: Zabójczy Święty Mikołaj
Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów klasycznych kryminałów. Oczaruje każdego, kto szuka emocjonującej lektury na zimowe wieczory
Ten, kogo kochasz, nie umiera
„Przeszłość łomocze we mnie jak drugie serce”. John Banville
Anna Platt atrakcyjnie wymieszała kilka wątków, naprzemiennie prowadziła ich ścieżkami, równocześnie ukazywała czytelnikowi punkty styczne. Początkowo wydawało się, że będzie to intryga jakich wiele, opierająca się na sprawdzonych schematach konstrukcji, a jednak im głębiej wchodziłam w powieść, tym bardziej przekonywałam się, że scenariusz zdarzeń należy do nietuzinkowych. Spodobała mi się oryginalna zabawa w umiejscawianie różnych scen na osi czasu, domyślanie się, kiedy prawda ukaże się z właściwej perspektywy przeszłości i teraźniejszości. Autorka zdecydowała się oddać prowadzenie narracji trójce bohaterów. Możliwość bliższego indywidualnego zapoznania się z osobowościami, przeżyciami, motywami i tajemnicami podnosiła walor przygody czytelniczej, chociaż nie ukrywam, że liczyłam na większą wnikliwość. Ciekawie poprowadzony aspekt kryminalny zaliczyłam do pozytywów książki. Odpowiadało mi, że w każdym wątku dominował nieco inny klimat obyczajowy. Czasem wydawało się, że za dużo przypadało w udziale incydentów na jedną postać, ale za jakiś czas okazywało się, że pisarka zgrabnie wszystko równoważyła.
Thriller atrakcyjnie trzymał napięcie, nie zapierał dech w piersi, ale z przyjemnością podążałam tropem prawdy. Bianca, młoda kobieta pracująca w wydawnictwie, niekoniecznie zdobyła sympatię, lecz rozumiałam, z czym się mierzyła i jak mocno musiała wejść w długie cienie rzucane przez los. Z kolei Shane konfrontował się z zewnętrznym mrokiem, ciężkimi sekretami skrywanymi przez bliskich przez wiele lat. Źródła strachu mężczyzny przenikały odbiorcę. Korzystnie wykreowany bohater. Najbardziej zżyłam się z Leną, pięćdziesięcioletnią wdową, poszukującą spełnienia w marzeniach, próbującą chwytać drugą szansę od losu. Zastanawiałam się, dlaczego Anna Platt tak wiele zrzuciła na jej barki, ale gdyby nie to, podejrzewałam, że kobieta nie wzbudziłaby tyle trwożnej niepewności i mieszanych odniesień.
Autorce udało się zręcznie poprowadzić rykoszetem i odrzutem. Starannie dopracowała obie części powieści od logicznej strony. „Ten, kogo kochasz, nie umiera” była przygodą czytelniczą, która za pośrednictwem życia bohaterów wnikała w aspekty przeznaczenia, wolnej woli, sumienia, skrytych dążeń i niezrealizowanych marzeń. Dostarczała przyjemności przy poznawaniu i składaniu wszystkiego w całość, zaskakiwała czasową grą, wypełniała odcienie żalu i tęsknoty, śmiało dotykała mrocznej natury człowieka, ale równocześnie pięknie poruszała się w miłości, nadziei i wyczekiwaniu.