Rezultaty wyszukiwania dla: Prószyński
Stało się
„Gdzie i kiedy - kto to wie? Ale stało się.” – ten tekst piosenki przychodzi mi na myśl, po przeczytaniu książki Magdy Kuydowicz. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka powieść pt. „Stało się”, określana szumnym mianem komedii kryminalnej, porównywana jest do twórczości Joanny Chmielewskiej. Porównanie jest o tyle nieudane, że autorka – choć ma ku temu zadatki – daleka jest od mistrzostwa przywołanej pisarki, zaś samej książce daleko do lekkości, a jednocześnie dużej dozy ironii i wdzięcznych bohaterów, do których czytelnik czuje się przywiązany.
Początek jest obiecujący - w niewyjaśnionych okolicznościach ginie Zbyszek, kochanek dokumentalistki, Matyldy Kwiatek. Co więcej, jego pazerna żona domaga się od Matyldy zwrotu tajemniczej teczki, a także kluczy od domku letniskowego, który rzekomo, zgodnie z testamentem, ma być własnością dziennikarki. Problem w tym, że to dopiero początek dramatu kobiety, bowiem okazuje się, że nic nie jest takie, jakie się wydaje. Kochanek, który już za życia był despotyczny, kapryśny i wymagający, po rzekomej śmierci stwarza jeszcze większe kłopoty. Wokół osoby Matyldy zaczynają dziać się różne rzeczy, a ona sama ma podstawy do tego, by bać się o swoje życie.
Wyjazd na odchudzające wczasy, do nadmorskiej miejscowości, jest tylko przykrywką dla prowadzonego przez Matyldę śledztwa. Towarzyszy jej – choć incognito – porucznik Ryszard Kudełka, osobliwy mężczyzna o wątpliwym wdzięku i uroku, za to reprezentujący ludzką twarz policji. Okazuje się, że zgubione podczas zajęć kilogramy są niczym, wobec ryzyka pobytu w Osie, bowiem Zbyszek jest dopiero pierwszą ofiarą, z którą Matylda miała do czynienia. Co więcej, tak naprawdę nie wiadomo, czy rzeczywiście jest ofiarą, bowiem szczątki pogorzelca, który spłonął w samochodzie Zbyszka, wskazują na coś zupełnie innego. Trup zaczyna słać się gęsto – ginie niejaka Marianna, której zwłoki znajduje Matylda na plaży, z pobliskiej latarni wypada również jej pracownik, którego widziano kłócącego się z kuracjuszami, nagle znika jeden z pracowników ośrodka, ktoś wyrywa przyjaciółce Matyldy, Natalii telefon komórkowy, zaś sama bohaterka cudem tylko wyrywa się ze szponów śmierci na skutek wstrząsu anafilaktycznego, po nieświadomym zjedzeniu wykluczonych dla niej składników. Okazuje się ponadto, że wszystkie te wydarzenia łączą się ze sobą, również ich bohaterowie są ze sobą w różny sposób powiązani.
Jak zakończy się ta powieść? Co wspólnego z tymi wydarzeniami ma pewien działacz społeczny, pracujący na rzecz bezdomnych? Jak duże są kłopoty szefa Matyldy, który okazuje się być również w pewien sposób powiązany ze sprawą i czy rzeczywiście wszystko sprowadza się do finansowych machlojek i działań pewnej fundacji? A może sprawa ma drugie dno i związana jest z zupełnie innym, niż fundusze dla bezdomnych, tematem? Na te pytania usiłuje odpowiedzieć Magda Kuydowicz, choć uzyskanie konkretnych informacji może być trudne. Obiecującej fabule towarzyszy bowiem zupełny chaos, który panuje na łamach książki, trudno jest zatem wciągnąć się w akcję i dać się jej porwać. Autorka postawiła na wiele wątków, podjęła również ryzyko wprowadzenia wielu bohaterów, których nie do końca udało się utrzymać w ryzach. W konsekwencji, obecne podczas bieżących wydarzeń postacie nierzadko nie odgrywają żadnej roli, co więcej – wydają się przeszkadzać w odbiorze książki. Brak jest też logicznych ciągów rozpoczętych historii, również same postacie wymagają dopracowania po to, by stały się nam bliższe, byśmy mogli osadzić je w miejscu i czasie. Obecny w powieści humor, podszyty sporą dozą autoironii, zdecydowanie podnosi jej walory, szkoda tylko, że ogranicza się do osoby samej Matyldy. Tym samym powieść, choć dysponującą niemałym potencjałem, trudno zaliczyć do najbardziej udanych, może jednak stać się początkiem naprawdę obiecującej kariery. Mimo tego, z chęcią przeczytałabym kolejne książki autorki, z osobą Matyldy w tle, choć wymagać one będą lepszej konstrukcji i dopracowania fabuły. A wówczas, kto wie, może porównanie do Chmielewskiej okaże się prorocze...
Odpłaszczenie
"Odpłaszczenie" to komiks autorstwa Nicka Sousanisa, który ukaże się pod koniec marca nakłądem wydawnictwa Prószyńskiego i S-ka.
Idea prymatu słowa nad obrazem ma głębokie korzenie w zachodniej kulturze. Co stanie się, gdy uczynimy je równorzędnymi partnerami, tak by razem stanowiły źródło znaczenia przekazu. „Odpłaszczenie” napisane i narysowane jako komiks to eksperyment dotyczący wizualnego myślenia.
13 minut
“13 minut” to opowieść o młodziutkiej Natashy, która nie wiadomo dlaczego spędziła dokładnie 13 minut w stanie śmierci klinicznej. Przechodzący blisko rwącej rzeki mężczyzna nie wahał się ani chwili i wyciągnął z wody ciało dziewczyny, która jakimś cudem przeżyła. Teraz tylko należy się dowiedzieć, jak w ogóle tam trafiła i dlaczego Natasha w środku nocy przebywała poza domem.
Sarah Pinborough zasłynęła w naszym kraju thrillerem “Co kryją jej oczy”. Po tak głośnym sukcesie spodziewać się można było wstrząsającej opowieści, dzięki której czytelnik przez kilka wieczorów poczuje dreszczyk emocji. Niestety w tym przypadku tak się nie stało.
Największą wadą “13 minut” jest wiek głównych bohaterek. Mamy tu bowiem do czynienia z grupką nastolatek, które uczęszczają do miejscowego liceum. Niestety przejawiają skrajnie stereotypowe zachowania. Natasha jest domatorką, idolką i dziewczyną podziwianą w całej szkole. Towarzyszą jej dwie śliczne przyjaciółki, z którymi tworzy ekipę “Barbie”. Do tego jeszcze Becca, niepewna siebie dziewczyna, odrzucona swego czasu przez poszkodowaną. To właśnie z jej perspektywy poznajemy całą historię, choć opowieść wzbogacona jest we fragmenty z notatek inspektor, która zajmuje się sprawą, artykuły ukazujące się w gazetach, wiadomości tekstowe wymieniane między bohaterkami, a także zapiski z sesji terapetycznej. Dodatki te niezwykle uprzyjemniają lekturę i sprawiają, że czytelnik może odrobinę poznać punkt widzenia innych postaci, a także wydarzenia, w których Becca nie bierze udziału. Wielka szkoda, iż Sarah Pinborough nie uczyniła swoich bohaterów dojrzalszymi, ponieważ wszystkie dziewczyny, łącznie nawet z ofiarą, zwyczajnie irytują. Niestety nie można się tu utożsamić z którymkolwiek z bohaterów, co jest szczególnie ważne przy thrillerach.
Równie istotna jest nieprzewidywalność, której tu zabrakło. Autorka próbuje zaskoczyć czytelnika, lecz zawsze wybiera jeden z dwóch, maksymalnie trzech możliwych i bardzo oczywistych scenariuszy, wobec czego nie ma mowy tu o większych niespodziankach. Zdumienie może wywoływać jedynie wyjaśnienie pobudek bohaterów.
Mimo wszystko trzeba przyznać, iż powieść czyta się naprawdę przyjemnie. Autorka ma lekkie pióro i nie boi się trudnych tematów, takich jak psychopatia (choć do ujęcia tego zaburzenia można mieć wiele zarzutów), nakładanie przez ludzi różnego rodzaju masek, czy nękania rówieśników w szkołach. To bardzo wiarygodna historia, która z pewnością ma wiele wspólnego z rzeczywistością i sytuacjami, które mają miejsce w niektórych gimnazjach czy liceach. “13 minut” to opowieść o tym, że przyjaciół trzeba mieć blisko, a wrogów jeszcze bliżej, choć często właściwie nie wiadomo, kto jest kim.
Poważnie zabawne, nieskończenie cytowalne
Opis z tyłu „Poważnie zabawne, nieskończenie cytowalne” mówi, że wspominany autor jest najczęściej cytowanym pisarzem. Ile w tym prawdy — nie wiem. Prawdą jest to, że książki Terry’ego Pratchetta są prawdziwą skarbnicą cytatów. Jego zmysł obserwacji i poczucie humoru powodowały, że każda kwestia i każde zdanie stawały się perełką do cytowania, do rozśmieszania, a nawet zadumy.
„Są takie chwile, kiedy patrzysz na wszechświat i myślisz »A co ze mną?«. I możesz usłyszeć, jak wszechświat odpowiada „No a co z tobą?”.
Złodziej czasu”
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to niewielkie wymiary książeczki. Jest ona znacznie mniejsza niż większość pozycji dostępnych na rynku. Twarda, zielona i dość przyjemna okładka sprzyja częstemu sięganiu po książkę. Jednak jej wielkość jest zarówno zaletą, jak i wadą. Bo z jednej strony nie zajmuje dużo miejsca, można nawet mieć ją przy sobie, a z drugiej jest bardzo mało treści.
„Prawdziwa głupota za każdym razem pokona sztuczną inteligencję.
Wiedźmikołaj”
Każdy cytat jest opatrzony tytułem powieści, z której pochodzi. One są z kolei podzielone tematycznie. Znajdą się fragmenty na przykład o miłości, o ludzkiej naturze, zwierzętach, czy życiu i śmierci. Uważam, że cytaty są bardzo ciekawe, idealne do wstawienia na zdjęcie, jako sentencję na portalu społecznościowym, czy jako dedykacja na książkę. Szkoda, że gg jest już tak mało popularne. Taka książeczka przydałaby mi się z 10 lat temu.
„Miałbym więcej entuzjazmu dla nieszablonowego myślenia, gdyby istniały dowody na myślenie jakiekolwiek, nawet nieszablonowe.
alt.fan.pratchett”
Książeczka ma 126 stron. Po odjęciu stron tytułowych i tak dalej zostaje nam 115 stron z cytatami. Na jednej stronie został umieszczony jeden cytat. Łatwo policzyć ile ich jest. Niewiele prawda? Powiem szczerze, że ja czuję niedosyt. Twórczość Pratchetta jest tak różnorodna, że wybrać nieco ponad sto zdaje się niemożliwością. Taka pozycja w ogóle nie wyczerpuje tematu.
„System podatkowy to po prostu wyrafinowana metoda wymuszania pieniędzy groźbami.
Straż nocna”
Jeśli ktoś chce mieć pod ręką cytaty tego autora, to jest lepsza pozycja. „Humor i mądrość Świata Dysku” jest znacznie bogatszym źródłem cytatów, to prawda, że do zrozumienia niektórych z nich potrzebna jest podstawowa wiedza o tym świecie, więc nie do końca nadają się dla każdego. Jednak w dalszym ciągu uważam, że jest to pozycja bardziej interesująca, niż ta, którą opisuję teraz.
„Minusem posiadania otwartego umysłu było to, że wszyscy wokół robili, co mogli, aby tam wepchnąć różne rzeczy.
Nomów księga kopania”
Niekoniecznie chciałabym zniechęcić do zakupienia tej pozycji. Na pewno „Poważnie zabawne, nieskończenie cytowalne” przypadnie do gustu wielu osobom i może dla nich nawet w pełni spełni swoje zadanie. Po prostu należy się zastanowić, czy kolejna książka z cytatami Pratchetta jest potrzebna i czy ona coś wnosi do mojej kolekcji pozycji pisarza? Moim zdaniem nie.
Uczeń i śmierć
Ukryte motywy
„Starzy, młodzi i w średnim wieku. Nowicjusze i szpanerzy, śmigający jak błyskawica i sunący statecznie. I nikt, absolutnie nikt z nich nie wiedział, że znaleźli się na celowniku i sekundy dzielą ich od śmierci. Sekundy, nim zadecyduje, komu pozwoli żyć, a kogo zabije” – tak naprawdę słowa te mogłyby odnosić się do każdego z nas. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć planów, jakie osoba o chorym, zwyrodniałym umyśle ma wobec nas, możemy stać się zarówno potencjalnymi ofiarami planowanego ataku, jak i impulsywnego zrywu szaleńca.
Trzy ofiary - nastoletnia łyżwiarka, lekarz ginekolog i nauczyciel historii, zabici kolejnymi strzałami w ciągu niespełna dwunastu sekund, na popularnym lodowisku w Central Parku. Wydają się przypadkowymi ofiarami, osobami, które spośród dziesiątek innych zwróciły nagle czymś uwagę zabójcy lub też po prostu znalazły się na linii strzału. Czy jednak na pewno? Biorąc pod uwagę użytą broń laserową oraz precyzję, z jaką oddano strzały, wszystko wskazuje, że morderca jest doskonale wyszkolony – być może jest policjantem, żołnierzem lub kolekcjonerem broni. Miejsce oddania strzału, mieszczące się poza Central Parkiem jest nieznane, wiadomy jest jedynie kierunek, z którego padł strzał. A biorąc pod uwagę zasięg broni oraz gęstość zabudowy wokół parku, w grę wchodzi kilkadziesiąt budynków...
Z nieskończoną liczbą niewiadomych musi poradzić sobie porucznik Eve Dallas, która znów wkracza do akcji. Przy niezwykle cennej pomocy swojego męża Roarke'a, biznesmena-miliardera, coraz bardziej zbliża się do rozwiązania zagadki. A czas nagli, bowiem wszystko wskazuje na to, że zabójca szykuje się do kolejnego ataku, a co więcej, ma swojego ucznia. O tym, jak rozwinie się ta historia, możemy przeczytać w kolejnym już tomie autorstwa Nory Roberts, piszącej jako J.D.Robb. Powieść kryminalna „Uczeń i śmierć”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i Spółka, to dowód na to, że piękna pani porucznik wciąż jest w dobrej formie, podobnie zresztą jak autorka, która z każdą pozycją coraz bardziej angażuje czytelnika, nie tylko w rozwiązywane przez Dallas sprawy, ale i w jej życie intymne. Tym samym jest to powieść dla wszystkich tych, którzy już mieli przyjemność poznać „glinę od zabójstw”, ale również dla tych, dla których ten tom będzie pierwszą okazją do spotkania z panią porucznik. To również doskonała lektura dla wszystkich lubiących skomplikowane zagadki kryminalne i działanie pod presją czasu.
Ten czas jest kluczowym czynnikiem, bowiem niespełna dwadzieścia cztery godziny po masakrze na lodowisku, padają kolejne strzały. Tym razem tragedia rozgrywa się na Times Square, a w jej wyniku cztery osoby zostają zabite, zaś jedna w ciężkim stanie znajduje się w szpitalu. Użyta broń i schemat działania ponownie wskazuje na mordercę, który jest odpowiedzialny za śmierć na lodowisku. Podobnie jak poprzednio i tym razem ofiary wydają się być przypadkowe...
Nora Roberts nic jednak nie pozostawia przypadkowi i doskonale wie, jak prowadzić akcję, by nie tylko utrzymywać czytelnika w stałym napięciu, ale jeszcze podsycać jego ciekawość. I tym razem jest tak w przypadku „Ucznia i śmierci”, powieści która ukazuje pełne spektrum umiejętności autorki. Mimo schematycznej fabuły, Roberts potrafi zadziwić, przykuwa uwagę doskonale wykreowanymi bohaterami, skomplikowanymi motywami zbrodni i sprawia, że po każdą kolejną powieść autorki sięgamy bez wahania.
Zeszyt Wendy
Wendy Davies, 16-latka mieszkająca w Nowej Anglii, przeżywa tragedię rodzinną. Podczas podróży samochodem na skutek głupiego wybryku nastolatków rzucających kamieniami w przejeżdżające samochody, ulega wypadkowi. Auto, którym podróżowała wraz z całą rodziną wpada do wody. W dramatycznym momencie widzi swojego brata, który nawołuje ją, aby dołączyła do niego i innych Zagubionych Chłopców. W szpitalu Wendy dowiaduje się, że ciała Michasia nie odnaleziono, jej brat Janek, nie odzywa się, a nikt nie chce jej uwierzyć, że Michaś żyje, tylko odszedł w inne miejsce, a ona musi go sprowadzić z powrotem.
„Zeszyt Wendy” to dziennik emocjonalny nastolatki przechodzącej traumę po stracie bliskiej osoby. Przejmująca historia, która może dotknąć każdą rodzinę i każde dziecko. Świat Nibylandii przezierający przez rzeczywistość otaczającą Wendy, wdzierający się kolorowymi plamami w szarość i ponure oblicze świata, które pozostawił po sobie brat Wendy, pozwala jej na przetrwanie w chwili, kiedy umysł nie jest w stanie ogarnąć jeszcze straty. Zeszyt, który otrzymuje dziewczynka od swojej terapeutki, jest natomiast wentylem bezpieczeństwa w momencie, kiedy najbliżsi, z powodu odczuwania cierpienia, nie są w stanie zrozumieć i pomóc Wendy. „Project Wendy”, taki tytuł oryginalnie nosi komiks, jest pięknym komiksem o tym, że czasem ucieczka w krainę fantazji jest jedynym ratunkiem, a mechanizm ludzkiego umysłu potrzebuje tego eskapizmu, by odnaleźć się w emocjach, które przerastają często nas dorosłych, a co dopiero dojrzewających nastolatków. Opowiadanie graficzne, jakim jest dzieło obu pań, nie koncentruje się wyłącznie na problemie śmieci w rodzinie. W „Zeszycie Wendy” podejmowana jest również inna tematyka związana z problemami związanymi z okresem dojrzewania, jak akceptowanie przez grupy społeczne, kwestia narkotyków, relacje z dorosłymi, komunikacja z rodzeństwem i rówieśnikami, i wiele innych, choć są one marginalne, to jednak nie zostały pominięte.
”Zeszyt Wendy” jest komiksem przemyślanym jako całość, zarówno pod względem treści, jak i formy. Widać, że jest formą dojrzałą treściowo, a grafiki podkreślają, to co trzeba. Koncept wypływającego świata fantazji, postaci ze świata J. M. Barriego, za pomocą barwnych plam jest utrafiony w dziesiątkę. Kreska komiksu też jest przyjemna oku. Jedynie nie przypadł mi do gustu pomysł niedopracowania arkuszy dotyczących Nibylandii, domyślam się, że jest to zamierzony chwyt, mający podkreślić nierealność tego świata, ale wywarł on na mnie negatywne wrażenie niedbalstwa, tym bardziej, że wcześniejsze rysunki wywarły na mnie wielki urok. Jednak o zamierzeniach artystycznych się nie dyskutuje.
Komiks polecam każdemu, choć podejmuje smutną tematykę i nie każdy mement na jego przeczytanie jest właściwy. Najlepszą rekomendacją niech będzie fakt, że po jego otrzymaniu, pierwszą czytelniczką była moja jedenastoletnia córka, która, jak dotąd zaczytywała się w seriach komiksowych „Sisters”, czy „The Powerpuff Girls”, czyli lekkich i zabawnych, a ten połknęła w całości od razu i spodobał jej się. Podkreśliła, że jest to smutna historia, ale fajny komiks. Tak też, obie polecamy.
Poniżej przedstawione są w Galerii fragmenty plansz.
FENIX 1-2/2018
FENIX ANTOLOGIA to antologia polskich opowiadań fantastycznych, w założeniu cykliczna, wzbogacona o komiksy oraz publicystykę i krytykę fantastyki jako zjawiska obejmującego całość popkultury.
Magda Kuydowicz - spotkanie autorskie
Dziś premiera komedii kryminalnej Magdy Kuydowicz pt. "Stało się" od Wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Zapraszamy na spotkanie z autorką w najbliższy czwartek, 25 stycznia o godz. 18:00 w księgarni BookBook przy ul. Hożej 29/31 w Warszawie.
Wstęp wolny.
Wydarzenie można śledzić na Facebooku --> TUTAJ
Belgariada
Jak typowy mól książkowy czytam praktycznie wszystko. Ale do fantastyki mam ogromną słabość! To właśnie od niej zaczęła się moja wielka przygoda z literaturą. Dlatego, gdy widzę książkę z klasycznym ujęciem fantastyki, wiem jedno: muszę ją przeczytać! Tak było i tym razem. „Belgariada” od razu zwróciła moją uwagę. Dlatego z radością ruszyłam w kolejną magiczną przygodę!
Garion jest zwykłym chłopcem ze wsi. Z zamiłowaniem wsłuchuje się we wszystkie historie o magii, legendy, czy baśnie. I chociaż nieszczególnie w nie wierzy, lubi ich klimat. Tymczasem w jego małym świecie dzieje się coraz więcej podejrzanych rzeczy. Wkrótce Garion zmuszony jest opuścić rodzinne strony i ruszyć w drogę. Jeszcze nie wie, że o jego losie zdecydują potężniejsze siły...
„Belgariada” wydana nakładem Prószyński i S-ka to książka, która zamyka w sobie 5 tomów. A to oznacza, że mamy przed sobą dobre 1300 stron przygody! Nie jest to więc lektura na jeden wieczór, ale zdecydowanie warto do niej usiąść.
Przede wszystkim książka zaczyna się w stylu klasycznym dla powieści fantasy, czyli od legendy. Następnie przechodzimy do losów chłopca ze wsi, który nawet nie przypuszcza, kim jest naprawdę. Magia wplatana jest powoli, bez pośpiechu. Tak samo sama intryga wyklaruje się niespiesznie podczas rozwoju historii. Na początku nic nie wiemy, a wszystkie informacji uzyskujemy „pokątnie”, razem z głównym bohaterem podsłuchując lub obserwując dziwne zjawiska. Podoba mi się ten sposób wprowadzania głównego wątku, jest bardzo naturalny i angażuje czytelnika w przygodę.
Bo dzieje się naprawdę sporo. Może to za sprawą sporej objętości, może stylu typowego dla powieści fantasy, nie da się narzekać na akcję lub brak napięcia. Już od samego początku wiadomo, że dzieje się coś podejrzanego, a potem jest już tylko... ciekawiej.
Sam rozwój wydarzeń nie jest może szczególnie zaskakujący. Czytając tę książkę miałam naprawdę liczne skojarzenia z innymi powieściami fantasy. Da się bez większego trudu wyczuć kierunek, w którym zmierza fabuła. Jeśli interesujesz się tym gatunkiem, znajdziesz sporo podobieństw i mechanizmów typowych dla powieści w tym klimacie.
Przede wszystkim „Belgariada” bardzo dobrze się czyta. To książka, która wciąga i zaprasza do udziału w przygodzie. Za sprawą prostej, ale intrygującej narracja czytelnik cały czas chce poznać ciąg dalszy. W przeciwieństwie do młodzieżowych powieści fantastycznych (bardzo popularnych ostatnio na rynku) w tej książce zachowano proporcje między wszystkimi elementami narracji. Jest więc sporo opisów, dialogi (ale też niedopowiedzenia) oraz akcja. Z tego też względu nie jest to powieść, którą czyta się błyskawicznie. Historia wymaga od czytelnika odrobiny skupienia. Jeśli jednak lubi on klasyczne podejście do fantastyki, czeka go niezwykła czytelnicza wyprawa.
Beren i Lúthien
Każdy miłośnik książek ze szczególnym pietyzmem traktuje TEGO JEDYNEGO... pisarza, który otworzył przed nim świat literatury, który nauczył go cenić powieści. Dla mnie był to Tolkien. „Hobbit” nieodwracalnie zaraził mnie miłością do fantastyki, a „Władca pierścieni” jedynie to uczucie przypieczętował. Do teraz gdy pomyślę o Śródziemiu, w oku kręci mi się łezka. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam, że wydawnictwo Prószyński wydaje powieści mojego mistrza, z radością zgłosiłam się na „Beren i Lúthien”. Jak wypadło to spotkanie po latach?
Na początku chyba warto zauważyć, że „Beren i Lúthien” to tytuł z kategorii zaginionych opowieści. Znalezionych i złożonych po latach przez syna autora, a przez to również wydanych pierwszy raz długo po śmierci Tolkiena. Zanim więc przejdziemy do samej historii, czeka nas spora porcja informacji zarówno o samym mistrzu, jak i wykreowanym przez niego świecie. Tak, jest to tytuł, który zachwyci maniaków Tolkiena, ale... nie tylko.
Sama historia to opowieść o miłości śmiertelnego człowieka Berena do pięknej elfki Lúthien. Gdy młodzieniec wyznaje swoje uczucie, zostaje wyśmiany przez jej ojca. Władca elfów nie tylko odsyła go z kwitkiem, ale też próbuje ośmieszyć i stawia przed nim niewykonalne zadanie. Obiecuje rękę swojej córki, gdy Beren przyniesie mu Silmaril Melkora. Młodzieniec podejmuje się tej niemal samobójczej misji i... To już musicie dowiedzieć się sami.
Miłośnicy Tolkiena będą zachwyceniu. To bowiem dalej stara, dobra fantastyka, oparta na pokaźnych opisach i legendarnych przygodach pełnych magii, potworów i historii. Czytając ją, można zatracić się w wykreowanej rzeczywistości i wczuć w klimat dawnych opowieści. Takie bowiem wrażenie wywarła na mnie fabuła. Jakbym czytała legendę, poznawała stare dzieje. Sam Beren... inteligencją nie powala. Chociaż on jest przyczyną wszystkich wydarzeń, ostatecznie to Lúthien jest postacią, która działa z głową. Ale... reszta bohaterów również zwraca uwagę ciekawą kreacją. I nie powiem nic więcej, żeby nie psuć radości z odkrywania nowej historii.
W książce bardzo ważne jest to, że jest to opowieść złożona z wielu zapisów. Dlatego otrzymujemy nie jedną, a kilka jej wersji. To co, syn Tolkiena znalazł, połączył ze sobą i wydał jako jedno, stanowi efekt pracy nad wieloma porozrzucanymi tekstami. Właśnie dlatego po pierwszej opowieści, możemy też zapoznać się z poematem oraz innymi wzmiankami. W poznaniu całości pomocne są też wprowadzenia, które tłumaczą nam zwięźle, co zmieniła dana wersja, z czego autor zrezygnował, a co zmodyfikował. Dzięki temu możemy w wyjątkowy sposób poznać historię, która we „Władcy pierścieni” została wspomniana, a w „Silmarillionie” opisana. Tym razem mamy w pełni samodzielne dzieło, stanowiące drobiazgową analizę tej ważnej dla autora opowieści (imiona jej bohaterów zostały wygrawerowane na nagrobku autora i jego małżonki). Warto też zwrócić uwagę na piękne wydanie. Zachwyca nie tylko ładna okładka, ale też malownicze ilustracje umieszczone w środku.
„Beren i Lúthien” to bardzo ciekawa pozycja. Klasyczna fantastyka oraz ponadczasowy wątek miłosny sprawiają, że tytuł ten przypadnie do gustu nie tylko fanom Tolkiena, ale też wszystkim miłośnikom dobrej literatury. Polecam, bo warto!