Rezultaty wyszukiwania dla: Postapo
Mutant
Tworząc przed laty postapokaliptyczną wizję świata po wojnie nuklearnej, Dmitry Glukhovsky raczej nie spodziewał się, jak bardzo poruszy ona wyobraźnię czytelników i innych twórców. Prawdopodobnie nie przypuszczał nawet, do jakich rozmiarów rozrośnie się wykreowane przez niego Uniwersum. W jego ramach wydano już ponad 110 książek! Wprawdzie w Polsce jak dotąd ukazało się około 20 z nich, ale pewnie w końcu nadrobimy i resztę.
Mutant Andrieja Buttorina to powieść, która wyróżnia się na tle pozostałych pod kilkoma istotnymi aspektami. Kwestią dyskusyjną jest, czy wprowadzone zmiany czynią ją lepszą od innych historii w serii (to już zależy od osobistych preferencji czytelnika), ale z pewnością nie można autorowi odmówić świeżego podejścia.
Przede wszystkim akcja powieści nie toczy się w zaułkach metra, bunkrach czy innych konstrukcjach, które umożliwiłyby ludziom w miarę bezpieczne przetrwanie trzech dekad radiacji. Wręcz przeciwnie, niemal wszystkie wydarzenia rozgrywają się na powierzchni, w lasach na północy Rosji. Czyżby więc nie dotarło tu promieniowanie? A skąd! Dotarło jak najbardziej i nadal jest wszechobecne. W związku z tym autor postawił też na zupełnie inny typ bohatera niż jego poprzednicy. Zamiast kolejnego stalkera, kluczową postacią jest tu bowiem... tytułowy mutant, Gleb. Mężczyzna o wyglądzie tak odstręczającym, że inni biorą go za zwierzę, a dodatkowo obdarzony kilkoma zdolnościami, które czynią go wyjątkowo niebezpiecznym dla otoczenia.
O samym mutancie wiemy właściwie niewiele. Podobnie zresztą jak on sam. Poznajemy go w chwili, gdy odzyskuje przytomność w głębi lasu, ale okazuje się, że nie pamięta ani kim jest, ani skąd pochodzi. Nie wie na swój temat praktycznie nic, jakby ktoś całkowicie wyczyścił mu pamięć. Pewne jest jedno – jest zaskakująco inteligentny, a jego porządne ubranie i leżący przy nim dobrze wyposażony ekwipunek wskazują, że nie jest zwykłym zmutowanym stworem. Aby odzyskać utraconą pamięć, Gleb postanawia chwycić się każdego sposobu. Nawet jeżeli wlicza się w to wizyta u... Baby Jagi i Dziadka Mroza. Tak, ta odsłona Metra ma w sobie pewną baśniowość inspirowaną rosyjskim folklorem.
Na drodze Gleba stają różne postaci, w większości będące mutantami. Są wśród nich czyhające na ofiarę drapieżniki, ale też ludzie, na których radiacja miała przeróżny wpływ. Niektórzy chcą mu pomóc, inni są otwarcie wrodzy. Jeszcze inni okazują się zupełnie kimś innym, niż można by oczekiwać, chociaż w przypadku jednej postaci od początku było oczywiste, że nie jest tym, za kogo dosyć nieudolnie się podaje.
Fabuła nie jest może bardzo skomplikowana, ale całą historię czyta się dobrze i szybko. Najbardziej kontrowersyjną kwestią pozostają według mnie dialogi toczone między głównym bohaterem, a jednym z jego towarzyszy. Prawdopodobnie w założeniu miały być zabawne, tak też odebrała je część czytelników (przynajmniej wnioskuję tak po przeczytaniu garści internetowych recenzji). Osobiście ten rodzaj humoru osobiście mnie drażnił, zamiast wywoływać salwy śmiechu. Zwłaszcza, że co za dużo, to niezdrowo.
Niemniej, cieszę się, że po długiej przerwie wróciłam do Uniwersum Metro 2033. Wizja świata po zagładzie nuklearnej ma w sobie coś przyciągającego, dlatego fanów serii zapewne nie trzeba zapewne zbyt mocno przekonywać, by na własnej skórze przekonali się, co z uniwersum wycisnął Andriej Butorin.
Aleja potępienia
Roger Zelazny jest dla mnie absolutnym mistrzem science fiction i nie ma lepszego pisarza w tym gatunku niż on. Gdy tylko wydawnictwo Rebis rozpoczęło wydawanie cyklu Wehikuł Czasu, to od razu wiedziałam, że jego dzieł w nim nie zabraknie, bo – najzwyczajniej w świecie – nie może zabraknąć! Moją radość na tę wiadomość pomnożył również fakt, że choć „Aleja potępienia” to kultowa powieść autora, tak nie miałam z nią dotychczas szansy się zapoznać.
„Aleja potępienia” ma zaledwie dwieście stron, jednakże jest niewielka jedynie rozmiarem. Ta książka to postapokaliptyczna bomba, od której nie można się oderwać! Powieść przepełniona jest akcją, napięcie nie opada, bowiem bohater stale walczy z czasem. Co więcej, przechodzi nietuzinkową zmianę, bowiem z najprawdziwszego dupka (to naprawdę łagodne określenie Hella, zresztą nie bez powodu nosi takie imię) przepoczwarkowuje się w… bohatera. Bohatera, który pragnie uratować to, co zostało z Ziemi oraz liczne życia. Muszę przyznać, że miejscami to przeistoczenie zdawało mi się nieco naiwne, jednakże nie przeszkadzało mi w lekturze, a tym bardziej nie było złe – po prostu… było zbyt nagłe? Zabrakło mi nieco głębszej psychologii postaci, niemniej cała reszta wynagrodziła mi to niedopracowanie.
Świat wykreowany przez Rogera Zelaznego jest mało subtelny – to niebezpieczne miejsce, pełne paskudnych i zmutowanych form życia, które stają na drodze głównego bohatera. Tytułowa aleja nie bez powodu nosi miano potępionej. Na szczęście Hell ma swojego Harleya, którego kocha nad życie. Nie opuszcza go również czarny humor, którymi autor sypie niczym czarodziej z rękawa. Uwielbiam dowcipy, przez które czasem można poczuć wstyd, gdy się zaśmieje, a… tych tu nie brakuje. Niesamowita jest również atmosfera książki, bo choć można się przy niej zaśmiać, tak przez większość lektury atmosfera jest duszna, wręcz dusząca, bowiem nie brakuje w niej śmierci, a liczy się jedynie przetrwanie…
„Aleja potępienia” to mała książka, która robi na czytelniku ogromne wrażenie swoją treścią. Jeśli lubicie ścielące się trupy, zmutowane stwory i fenomenalny klimat grozy – jest to lektura stworzona dla Was. Poza oryginalnym bohaterem, miejscami chamskim humorem oraz całą resztą, niesie ze sobą również wiele refleksji – na temat ludzkości oraz tego, do czego w przyszłości może doprowadzić Ziemię w przyszłości. Mocna lektura, która daje popalić i szybko nie opuszcza. Polecam serdecznie.
Łowca
„Zapomniana księga” to zdecydowanie jeden z najbardziej intrygujących cyklów dla młodzieży, z jakimi miałam przyjemność. Trylogia ta jest nie tylko fantastycznie wydana, ale i przedstawia niesamowitą historię, pełną niebezpieczeństw, mitycznych stworów i barwnych postaci. „Łowca” jest zwieńczeniem przygody i – ku mojej radości – zakończenie serii wypadło bardzo dobrze!
Historia w „Łowcy” zdaje się zataczać koło, co było dla mnie dość zaskakującym i dziwnym zabiegiem. Miałam wrażenie, że czytam ponownie „Strażnika”, jednakże szybko zaczęłam zauważać różnice i – poza bohaterami – nic nie było takie samo. A bohaterów wykreowanych przez Paulinę Hendel nie da się nie lubić – szczególnie Huberta, który jest sympatycznym i pomysłowym gościem (mimo swoistego „postarzenia”). Po prostu go uwielbiam i nawet w gorszych chwilach czułam bardziej zmartwienie niż złość na niego. Ogromnym atutem jest tutaj również rozmaitość stworów – zarówno pod względem rodzaju, jak i nastawienia do ludzi. Cieszę się, że autorka tak fantastycznie ukazała tutaj naszą rodzimą demonologią i mam nadzieję, że stworzy coś jeszcze w tych klimatach!
„Łowca” - poza Hubertem i demonami – ma również wiele innych zalet. Jest nią przede wszystkim intrygujący postapokaliptyczny świat, szybsza akcja (choć i tutaj miejscami się niestety nieco ciągnie, ale w tym jakoś mi to już nie przeszkadzało – byłam po prostu chyba na to nastawiona) i – oczywiście – sporo humoru. Oczywiście, nie zabrakło tutaj absurdów – m.in. Huberta biegającego z nożem, którym nic tak naprawdę by nie zdziałał czy naprawdę irytujących postaw Izy. Mam stale jednak na uwadze fakt, że jest to debiut autorki, a zakończenie trylogii jest – jak wspominałam wcześniej – naprawdę dobre, a bardzo się go obawiałam. Raczej nikt nie lubi kończyć serii czując niedosyt.
Paulina Hendel stworzyła fascynujący i niebanalną wizję świata, która z pewnością mile zaskoczy każdego fascynata mitologii słowiańskiej i nie tylko. Seria zdaje się być nastawiona bardziej na nastoletniego czytelnika, jednak jestem przekonana, że i dorosły znajdzie w niej coś dla siebie. Jeśli lubicie lekką fantastykę z niecodziennymi nawiązaniami i rozwiązaniami – to pozycja zdecydowanie dla Was! To również znakomity pomysł na prezent – wszak jest przecudownie wydana! Polecam z całego serducha!
Szczury Wrocławia. Szpital - zapowiedź
Wrocław, rok 1963. Na tyłach zakładu karnego numer 1 stoi zwalisty poniemiecki gmach mieszczący klinikę psychiatryczna. To właśnie w jej murach rozegra się kolejna odsłona dramatu mieszkańców miasta. To tutaj późnym popołudniem 9 sierpnia trafia uznany za szaleńca pacjent. Twierdzi, że jego żona zmarła, po czym zmartwychwstała, a następnie popełnia samobójstwo. Czyn bredzącego w malignie mężczyzny będzie zarzewiem ciągu krwawych zdarzeń, którym stawi czoła załoga szpitala – już na pierwszy rzut oka za mało liczna, by odeprzeć śmiertelne zagrożenie.
Cytadela - III pula biletów
Cytadela zbliża się wielkimi krokami! Do 20 maja można wciąż kupić bilety z III puli :)
Uniwersum Metro 2035. Riese
O Robercie Szmidtcie zrobiło się głośno za sprawą Uniwersum Metro, w którym - ku uciesze wielu fanów - zawitał w rodzimym kraju jako pierwszy. Nie wiem czy wszyscy pamiętają jednak, że autor jest na bakier z przeżywającą drugą młodość postapokalipsą. Szmidt był i jest dla mnie pionerem w tym temacie, bo takie ksiażki jak Samotność Anioła Zagłady, Alpha Team czy Ostatni zjazd przed Litwą są dla mnie bezwarunkowo jednymi z najlepszych tego typu na polskim runku, a swoją premierę miały długo przed polskim Metro czy Fabryczną Zoną. Tak naprawdę Pan Robert był jednym z pierwszych autorów fantastyki, jakich miałem okazję czytać, więc sentyment jest ogromny.
Każda wieść o książkach Szmidta jest dla mnie nie lada gratką, czy to jeśli chodzi o zombie czy SF czy, przede wszystkim, postapo. Ucieszyłem się straszliwie, gdy dotarła do mnie wieść, że zasili cykl Metro, chociaż jednocześnie czułem lekkie obawy, gdyż - może wstyd się przyznać - nie czytałem żadnej książki z Uniwersum Glukhovskiego. Ale skoro Szmidt, to może w końcu czas, by zacząć. Teraz, świeżo po lekturze tak naprawdę wszystkich trzech tomów przyznam, że absolutnie się nie rozczarowałem!
Parę lat temu, gdy fasynowała mnie mistyka "Olbrzyma" i kiedy moja wyobraźnia była jeszcze ciut młodsza i rodziła więcej kreatywnych pomysłów, marzyłem o książce, której akcji dziać będzie się w owianym tajemnicą, wciąż nieodkrytym do końca poniemieckim kompleksie w Sudetach. I tutaj Pan Robert spadł mi po prostu jak z nieba, tworząc Metro 2035. Riese.
Książka, razem z pozostałymi dwoma z cyklu Metro, tworzy jedną całość, aczkolwiek prócz powrotu na karty powieści znanych już nam bohaterów, fabularnie dostajemy całkowicie coś nowego, świeżego i rzecz jasna, niezwykle pochłaniającego. Jednocześnie poznajemy mnóstwo informacji o Uniwersum, tłoczące się gdzieś po boku głownego nurtu fabuły pytania, w końcu dadzą czytelnikom słuszne i wyczekiwane odpowiedzi, co stanowi wręcz wisienke na torcie. Autor bardzo fajnie łączy zaczęte gdzieś wcześniej drogi naszych bohaterów w jedną, spójną całość. Nie ukrywam, że niejednokrotnie Szmidt mnie zaskoczył, jednak tutaj efektów "WOW" jest naprawdę sporo. Riese, jak i cała trylogia, jest historią niezwykle przemyślaną, złożoną i wielowątkową. Ostatni tom jednak stanowi fantastyczne zwieńczenie.
Myślę, że nie trzeba się zbytnio rozpisywać nad stylem Pana Roberta, bo ten jak zawsze stoi na wysokim, przyjemnym dla odbiorcy poziomie. Tak naprawdę nie mam za bardzo do czego się przyczepić, książka - jak dla mnie - jest godną kontynuacją przygód Nauczyciela i Iskry. Sądze, że wszystkie trzy powieści z cyklu Metro, jak i cała twórczość Szmidta powinna być gratką dla fanów postapokalipsy. Polecem zdecydowanie!
Aleja Potępienia - zapowiedź
Klasyka literatury postapo. Kultowa powieść wielokrotnego zdobywcy nagród Hugo i Nebula
Wojna nuklearna spustoszyła świat. W Ameryce Północnej ocalali ludzie usiłują przetrwać w niewielkich enklawach, pozostałościach dawnych stanów. Hell Tanner, brutalny członek gangu motocyklowego, otrzymuje szansę odkupienia swych win. Na wschodzie wybuchła epidemia i ktoś musi dostarczyć szczepionkę z Los Angeles do Bostonu. Tanner rusza Aleją Potępienia, by mierzyć się z promieniowaniem, gniewem natury, zmutowanymi zwierzętami i jeszcze gorszymi niż one ludźmi.
CYTADELA 24-26 maja
Największy Festiwal Fantastyki na Mazowszu!
Festiwal Cytadela odbędzie się po raz trzeci na terenie zabytkowej Twierdzy Modlin. Wszystkie atrakcje będą się odbywały na dziedzińcu Garnizonu Modlin oraz w części najdłuższego budynku Europy.
Festiwal łączy ze sobą atrakcje konwentu fantastyki (spotkania autorskie, prelekcje, panele dyskusyjne, warsztaty) z otwartą formułą festiwalu: koncerty, wioski tematyczne osadzone w różnych uniwersach, koncerty, pokazy i konkurs cosplay.
W tym roku po raz pierwszy w ramach Cytadeli odbędzie się pierwszy festiwal postapokaliptyczny RUST FEST w centralnej Polsce współorganizowany ze Staling Design Studio.
Bogaty program festiwalu podzielony jest na bloki tematyczne: literacki, filmowy, popkulturowy, popularno – naukowy, komiksowy, warsztatowy i integracyjny. Będzie również blok Mangi i Anime. Nie zabraknie u nas znakomitych sesji RPG i LARPów. Miłośnicy planszówek, karcianek i systemów bitewnych odnajdą się w Games Roomie. Będzie także blok gier elektronicznych. Artyści zaprezentują swoje prace związane z fantastyką. Projektanci mody alternatywnej pokażą swoje kreacje. Wystawcy zjadą się z całego kraju. A już dziś zacznijcie się szykować na konkurs AlterEgo Cytadela – cosplay i projekt własny, z katergorią „nagroda publiczności”, w której wszyscy uczestnicy mogą oddać swój głos.
Przejście
Theo był małomówny, jak ojciec – porozumiewał się z innymi za pomocą pojedynczych słów i milczenia. Po wielu dniach Peter próbował przypomnieć sobie tamten poranek przy bramie. Czy brat wydał się inny? Czy wiedział, jak ojciec, że wyjeżdża ostatni raz? Nie przypomina sobie niczego takiego. Tamtego ranka wszystko odbyło się jak zwykle, rutynowa wymiana załogi, Theo z charakterystyczną niecierpliwością wiercił się w siodle, bawiąc się wodzami.
Czy zastanawialiście się kiedyś jak wyglądałby świat, gdyby apokalipsa, która spada na świat nie była apokalipsą zombie tylko wampirów? Jak ludzie broniliby się przed żądnymi krwi potworami, który straszne jest tylko światło, a zabić je można tylko celnym ciosem w mostek? Jak długo ludzkość przetrwałaby taką inwazję? „Przejście” Justin’a Cronin’a pokazuje właśnie taki świat, gdzie wszystko skończył jeden nieudany eksperyment, a jedynym ratunkiem może okazać się dziewczyna, która wzięła się znikąd.
„Przejście” jest tym typek książki, gdzie fabuła poprowadzona jest od samego początku. Od momentu gdzie się to wszystko tak naprawdę zaczęło, od narodzin Dziewczyny Znikąd – Amy, która jako kilkuletnia dziewczynka została wplątana w dziwny, rządowy projekt Noe, który miał dać szanse ludzkości na pokonanie chorób oraz nowe możliwości militarne. Jednak projekt wymknął się spod kontroli, a świat został pogrążony w chaosie. Ludzie w szybkim czasie zostali zdziesiątkowani przez tajemniczy wirus. Ci natomiast, którzy mieli mniej szczęścia, zostali przemienieni w wiroli – potwory, które zatraciły swoje człowieczeństwo, a ich jedynym celem jest mordowanie i pożeranie. Powieść napisana jest przyjemnym językiem, który trochę przypomina mi styl Stephena Kinga, co dla mnie jest sporym plusem, bo lubię czytać w takich klimatach. Opisy są barwne, a fabuła poprowadzona w taki sposób, że nie nudzi się po kilku stronach, cały czas coś się dzieje, a oczywiste staje się nieoczywiste. Zwroty akcji pojawiają się w najmniej spodziewanych momentach, a poszczególne sceny w większości przypadków świetnie się przenikają.
Nie da się tutaj wyróżnić jednego głównego bohatera, bo ta rola dynamicznie się zmienia. Najpierw jest to Amy i Wolgast, którzy próbują uciec przed wirolami, które zniszczyły stacje badawczą. Potem są to już mieszkańcy Pierwszej Kolonii, którzy starają się przetrwać za murem i światłami, które już wkrótce mogą zgasnąć. Generalnie nie ma tutaj postaci nijakich, pustych i bezbarwnych. Nie ma też takich, które w jakiś sposób by mnie do siebie zniechęcały. Wszyscy w ten czy inny sposób wzbudzili moją sympatię – nawet Ci teoretycznie źli. Jednak moją ulubioną postacią stała się Amy, Dziewczyna Znikąd. Dlaczego? Chyba dlatego, że była po prostu inna. Cicha i spokojna, ale jednocześnie zdeterminowana by osiągnąć swój cel i ochronić ludzi, którzy bardzo szybko stali się jej przyjaciółmi, rodziną. Ponadto od początku była w pewien sposób wyjątkowa. Nawet przed przemianą była dzieckiem niezwykłym, które posiadało ponadprzeciętne zdolności.
Ale żeby nie było zbyt kolorowo, były też rzeczy, które mi się nie podobało. A mianowicie – urywanie scen. Zdarzały się takie momenty, kiedy nie z tego ni z owego scena została urwana i nie do końca było wiadomo co się stało w tak zwanym międzyczasie, bo późniejszy przeskok nie ujawniał tego. Przez takie momentu czasami czułam się odrobinę skołowana i nie do końca byłam pewna, co się przed chwilą stało. Minusem jak dla mnie była też długość książki, bo chociaż czytało się ją niezwykle przyjemnie, to fakt, że stron nie ubywało bywało frustrujące. Chociaż rozumiem, że poprowadzenie fabuły tak by nie leciała na łeb, na szyję wymagała takiej, a nie innej długości.
Przyjemnym zaskoczeniem było zakończenie. Wiele powrotów, trochę odpowiedzi i jeszcze więcej pytań. Justin Cronin pokazał jak świetnie poprowadzić przemiany bohaterów. Jak z tak naprawdę dzieciaków, mogą stać się ludźmi dorosłymi, rozważnym i odpowiedzialnymi za siebie i za swoich towarzyszy. Pokazał również, że teoretycznie „słabsza” płeć, może się nie raz okazać dużo silniejsza pod każdym względem od płci „brzydkiej”.
Czy „Przejście” mi się podobało? Oczywiście. Czy będę wracała do tej książki? Bez dwóch zdań. Czy sięgnę po kolejne tomy? Bezzwłocznie. Drugi tom już się czyta, bo jestem zbyt ciekawa jak dalej potoczą się losy bohaterów i czy uda im się ocalić… Świat, jakby nie było. Bo to jest teraz ich celem, ocalenie świata. Komu polecam tę książkę? Miłośnikom science fiction. Wszystkim tym, którzy kochają postapokaliptykę oraz wampiry, które może i świecą w ciemności, ale są groźne. A już na pewno nie zakochują się w śmiertelnikach, tylko zjadają ich na śniadanie. I niech nie odstrasza nikogo długość, bo mimo że wspomniałam o niej jak o minusie, to dla niektórych może okazać się idealna.
Strażnik
Swoista apokalipsa, demony z ludowych opowieści, nietuzinkowa tajemnica – sam opis „Strażnika” zapowiadał smakowitą lekturę, wprost stworzoną dla mnie. Nie mogłam przejść obojętnie i obok fenomenalnej grafiki, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Ku mojej radości, treść książki okazała się równie fantastyczna, spełniła moje oczekiwania, a emocjonujące zakończenie miło mnie zaskoczyło…
„Strażnik” to mój pierwsze spotkanie z twórczością Pauliny Hendel i – jak zapewne się domyślacie – randka ta okazała się nadzwyczaj udana. Autorka zachwyciła mnie przede wszystkim nieziemską kreacją świata. Doskonale połączyła tematykę postapokaliptyczną ze słowiańskimi wierzeniami, tworząc nietuzinkową całość. Przyznam szczerze, że z początku nieco sceptycznie podchodziłam do tego pomysłu, jednakże z każdą stroną moje powątpiewanie zamieniało się w coraz żywsze zainteresowanie. Żałuję tylko, że tak niewiele uwagi poświęcono w treści bestiom, bowiem ich potencjał został zaledwie muśnięty. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach będzie więcej grozy i zwrotów akcji, bowiem .
Kuleje tutaj również nieco kreacja bohaterów, bo o ile Hubert jeszcze trzyma poziom, tak jedna z bohaterek to najprawdziwsza, stereotypowa nastolatka, której hobby zdaje się być stały foch. Popsuła klimat swoistego horroru, niemniej kreatywność autorki i przyjemnie pióro ratują sytuację. W jej powieści nie ma miejsca na zbędne opisy (choć mogłoby być ich więcej) i nudne dialogi - akcja rozgrywa się dość szybko i sprawnie jesteśmy przeprowadzani z jednego wątku do kolejnego. Najbardziej interesującymi elementami książki okazały się dla mnie opisy życia bez udogodnień elektrycznych oraz zamknięte na obcych społeczności, które budziły we mnie niepokój. Trafnym pomysłem okazało się również umiejscowienie akcji w Polsce, w której lasach szaleją demony.
Powieść Pauliny Hendel to atrakcyjna pozycja dla młodzieży, która urzeknie niejednego nastolatka. Oryginalna fabuła, młodzi bohaterowie oraz osobliwa złowieszczość całości sprawia, że książkę pochłania się jednym tchem. Powieść trzyma w napięciu, a atmosfera cudownie zgęstniała na ostatnich stronach. Mam nadzieję, że w drugim tomie autorka pokaże jeszcze więcej i wprawi mnie nie tylko w zachwyt, ale i w osłupienie! Dla lektur w takim klimacie warto zarwać nockę. Polecam serdecznie.